- W empik go
Serce w bliznach - ebook
Serce w bliznach - ebook
Nie dopuść do tego, aby odrobina zła, która znalazła się w twoim sercu, urosła i zagnieździła się w nim na dobre.
Filip ulega wypadkowi, w wyniku którego zostaje trwale okaleczony. Z pomocą przychodzi Anka, założycielka fundacji dla rodzin poległych strażaków Ogniste Serca. Kiedy w fundacji pojawia się Anita z czekiem na wysoką kwotę, Filip od początku jest nieufny. Jednak kobieta zyskuje sympatię założycielki fundacji, a z czasem i Filipa.
Tymczasem to, co widzimy, nie zawsze jest zgodne z rzeczywistością.
Nasze wyobrażenia mogą przypominać prawdę, ale czy są nią
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67184-44-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Filip Wysocki nie pamiętał, jak to jest przespać całą noc, nie śniąc o niczym. Zasnąć ze zmęczenia i obudzić się wypoczętym i gotowym na nowy dzień. Minęło dużo czasu, wspomnienia zatarły się, a na ich miejscu pojawiły się nowe, bardziej przykre i bolesne.
Otworzył lodówkę i wyjął zimną puszkę z colą zero. Pił małymi łykami, delektując się dobrze znanym smakiem. Dzisiaj był wyjątkowo zmęczony. Przyszła duża dostawa, a trwał sezon urlopowy. Brakowało rąk do pracy, więc większość zawartości tira musiał wypakować sam. Nie bał się ciężkiej pracy, jednak od dłuższego czasu jego ciało nie funkcjonowało prawidłowo, zatem i sił nie miał tyle co kiedyś.
Włączył gaz pod garnkiem, w którym od wczoraj stał ryż z warzywami i kawałkami kurczaka. Nie był mistrzem gotowania, ale coś jeść musiał. Przez wiele lat treningów to danie stanowiło główny składnik jego codziennej diety. I choć teraz jego treningi zmieniły nieco charakter, przyzwyczajenie kulinarne pozostało.
Zamieszał zawartość garnka i dodał trochę oliwy, spróbował, dosypał tymianku i ponownie zamieszał. Pomimo późnej godziny nie był śpiący. Często próbował oszukać organizm i nie raz mu się to udawało, jednak przychodził moment, kiedy musiał dać odpocząć ciału i umysłowi. Sen przychodził szybko i zwykle kończył się koszmarem i wcześniejszą pobudką.
Nałożył solidną porcję potrawy na talerz i usiadł przy stole w jadalni. Jedzenie w samotności miało swoje plusy, na przykład mógł skupić się tylko na przeżuwaniu, na smaku, pomyśleć... Nie, oszukiwał sam siebie. Wolał posiłki w większym gronie, ale to zdarzało się rzadko, na tyle rzadko, że nie było czego wspominać.
Zjadł niespiesznie, włożył naczynia do zmywarki i poszedł do łazienki. Posiłek i ciepła woda podczas kąpieli zrobiły swoje – nie potrafił pohamować ziewania. Nasmarował ciało maścią, założył bokserki i położył się na łóżku.
Było zbyt ciepło, żeby się przykrywać, podłożył ręce pod głowę. Sen nie nadchodził. Ubił pięścią poduszkę, ponownie się ułożył, przykrył, za chwilę odkrył, aż w końcu wstał, żeby napić się wody. Ponownie się położył, zamknął powieki i czekał. Kiedy nareszcie udało mu się zasnąć, był już zmęczony czekaniem, aż sen przyjdzie.
– FILIP! FILIP! W gŁĘBI JEST JESZCZE KTOŚ! – GŁOS DOWÓDCY LEDWO PRZEBIJAŁ SIĘ PRZEZ HAŁAS, WSZYSTKO WOKÓŁ TRZESZCZAŁO, SYCZAŁO, WIDOCZNOŚĆ ZMNIEJSZAŁA SIĘ Z MINUTY NA MINUTĘ.
OSŁONIŁ TWARZ LEWĄ RĘKĄ I SPRÓBOWAŁ PRZESUNĄĆ SIĘ KILKA KROKÓW DO PRZODU. TEMPERATURA PEWNIE OSIĄGAŁA JUŻ OSIEMSET STOPNI CELSJUSZA, OGIEŃ BYŁ PRAKTYCZNIE WSZĘDZIE.
FILIP PONOWNIE ZROBIŁ KILKA KROKÓW I WTEDY POCZUŁ, JAK STROP SIĘ POD NIM ZAŁAMUJE, A ON ZACZYNA SPADAĆ. TRWAŁO TO UŁAMKI SEKUND. ZDERZENIE Z PODŁOGĄ WYDOBYŁO Z NIEGO JĘK BÓLU. ZROBIŁO MU SIĘ CIEMNO PRZED OCZAMI I POTRZEBOWAŁ KILKU CHWIL, BY DOJŚĆ DO SIEBIE. MUSIAŁ WYKONAĆ JAKIŚ RUCH, BY NIE ZAŁĄCZYŁ SIĘ CZUJNIK BEZRUCHU. NIE CHCIAŁ NIEPOTRZEBNIE ALARMOWAĆ KOLEGÓW, KTÓRZY Z PEWNOŚCIĄ MIELI TERAZ CO ROBIĆ.
OBRÓCIŁ SIĘ NA BOK, ZNÓW GO ZAMROCZYŁO, CHOĆ WYDŁUŻYŁ CZAS DO URUCHOMIENIA ALARMU O DWADZIEŚCIA SEKUND. NIE MÓGŁ SIĘ PODNIEŚĆ. PRZY UPADKU Z PEWNOŚCIĄ UCIERPIAŁ JEGO KRĘGOSŁUP, CZUŁ SILNY BÓL PLECÓW. NIE MIAŁ CZASU NA ROZCZULANIE SIĘ NAD SOBĄ. NIE POMOŻE JUŻ NIKOMU PODCZAS TEJ AKCJI, TO BĘDĄ MUSIELI ZROBIĆ KOLEDZY. MUSIAŁ URATOWAĆ SIEBIE.
PODJĄŁ KOLEJNĄ PRÓBĘ, BY WSTAĆ. USŁYSZAŁ NAD SOBĄ TRZASK I NIM ZDĄŻYŁ SIĘ ZORIENTOWAĆ, PRZYGNIOTŁO GO COŚ CIĘŻKIEGO. ZDAŁ SOBIE SPRAWĘ, ŻE ROZDARŁ RĘKAW KURTKI OCHRONNEJ I JEGO LEWĄ RĘKĘ ZAJĄŁ OGIEŃ. BÓL BYŁ NIE DO WYTRZYMANIA, ALE MÓGŁ TYLKO CZEKAĆ, AŻ CZUJNIK ZASYGNALIZUJE WSTĘPNIE, ŻE PRZESTAŁ SIĘ RUSZAĆ I POTRZEBUJE POMOCY.
MIAŁ WRAŻENIE, ŻE OGIEŃ DOTARŁ JUŻ DO KOŚCI, A Z RĘKI POZOSTAŁ ZWĘGLONY KIKUT. ZACISKAŁ ZĘBY, ŻEBY NIE WYĆ Z BÓLU, KTÓRY DOCIERAŁ AŻ DO NAJDALSZYCH KOMÓREK JEGO CIAŁA. TRACIŁ I ODZYSKIWAŁ PRZYTOMNOŚĆ. ODDYCHAŁ CORAZ SZYBCIEJ I PŁYCEJ, CHWILE PRZYTOMNOŚCI STAWAŁY SIĘ CORAZ KRÓTSZE. OSTATNIE CO ZAPAMIĘTAŁ, TO PRZESZYWAJĄCE RWANIE I TRZASK WALĄCYCH SIĘ CZĘŚCI BUDYNKU.
Obudził się gwałtownie. Był spocony, oddychał za szybko. Zasłonił oczy prawą ręką i starał się uspokoić. To był tylko sen, jednak przeżywał w nim ciągle i na nowo cierpienie, czuł ten sam strach, że za chwilę umrze, koledzy nie zdążą na czas, a on sam sobie nie poradzi. Nigdy wcześniej ani później się tak nie bał, nigdy też nie liczył tak bardzo na pomoc innych. Jego życie leżało w rękach mężczyzn, z którymi pracował, musiał im zaufać, uwierzyć, że odnajdą go i nie zostawią na pewną śmierć.
Przejmujący strach był tym, co opanowało jego umysł i powodowało, że panikował. Nawet teraz, choć minęło tak wiele czasu, i choć miał świadomość, że to sen, nie potrafił opanować zaciskającej się pętli strachu. Nie mógł wytrzymać w łóżku. Wstał i podszedł do okna, za którym połyskiwał księżyc. Zbliżała się pełnia, więc był coraz jaśniejszy, coraz więcej rzeczy było widocznych w jego świetle, ale i wrażenie, jakie sprawiał, stawało się bardziej tajemnicze.
Filip przez chwilę chłonął obraz księżyca, stojąc w jego blasku. Ciało miał pokryte bliznami, ale nadal był silny i zdrowy. Był wysoki, umięśniony, szeroki w barkach. Skóra miała lekko oliwkowy odcień, a pod nią pięknie rysowały się rozbudowane mięśnie.
Lewą rękę i część klatki piersiowej pokrywały czerwonawe blizny. W niektórych miejscach stawały się jaśniejsze, ale nadal były dość świeże. Zgrubienia ciągnęły się przez lewą stronę szyi, żuchwę, aż do policzka. Na szczęście ogień nie uszkodził wzroku.
Najbardziej ucierpiała lewa dłoń oraz przedramię, na którym było sporo zgrubień i zdeformowanej skóry. Dłoń, pomimo rehabilitacji, pozostawała częściowo przykurczona i nie w pełni sprawna. Często bolała go, blizny ciągnęły, niejednokrotnie bezsilność z powodu niepełnosprawności sprawiała, że Filip odczuwał wściekłość na cały świat.
Dochodziła trzecia w nocy, już wiedział, że nie zaśnie. Założył bluzkę longsleeve, szorty, buty biegowe i wyszedł na zewnątrz. Klucz włożył do skrytki przy drzwiach, połączył za pomocą Bluetootha telefon ze słuchawkami i włączył playlistę, którą stworzył na potrzeby biegania. Energetyzujące piosenki pobudzały do aktywności, dzięki nim nie czuł zmęczenia i mógł biec szybciej.
Na dworze nadal było ciemno, drogę oświetlały mu okoliczne latarnie i sportowa czołówka, którą zawsze zabierał, kiedy biegał w nocy. Odblaskowe naszywki na ubraniu dawały poczucie bezpieczeństwa na drodze. Mieszkał na uboczu, z dala od zgiełku miasta, dzięki czemu miał do dyspozycji ciekawe tereny do biegania. W nocy wybierał bieganie wzdłuż szosy. Niosło ryzyko potrącenia, ale spotkanie z leśną zwierzyną o tej porze było bardziej prawdopodobne.
W słuchawkach brzmiała piosenka Don Henley „The Boys of Summer”, kiedy najpierw zauważył, że oświetliły go reflektory samochodu jadącego za nim, a następnie pomimo głośnej muzyki usłyszał pisk hamulców. Odruchowo odskoczył w kierunku pobocza, jednak poczuł draśnięcie w lewą łydkę.
– Kurwa! – krzyknął, upadając.
Zerwał z wściekłością słuchawki, poświecił w miejsce, gdzie pulsował ból i szybko ocenił sytuację. Na szczęście to było niewielkie otarcie, zagoi się w ciągu kilku dni. Żaden mięsień czy ścięgno nie zostały uszkodzone.
Z samochodu wysiadł kierowca i zbliżał się ostrożnie do Filipa. W ciemnościach nie widział go dokładnie, ale wolał się podnieść. Człowiek na wprost niego był zdecydowanie niższy.
– Byłem widoczny, dlaczego na mnie najechałeś? – Postąpił krok do przodu, choć skaleczona noga bolała.
– Przepraszam, nic panu nie jest?
Filip z zaskoczeniem zorientował się, że sprawcą była kobieta. W jej głosie pobrzmiewał strach. Poświecił czołówką na kobietę, a ta osłoniła oczy ręką. Zrobił to po to, by się upewnić, że nie ma omamów słuchowych, a nie żeby ją wystraszyć jeszcze bardziej. Tak, to była kobieta. Wyłączył lampkę.
– Nie, w sumie nic mi się nie stało, małe draśnięcie. – Popatrzył na kobietę, która stała i nie bardzo wiedziała, co ma zrobić. – Naprawdę mnie pani nie widziała?
Pokręciła głową.
– Naprawdę, i bardzo pana przepraszam. – Strach w głosie zaczynał zamieniać się w hamowany płacz.
Jeszcze teraz niech zacznie się rozklejać, pomyślał Filip.
– Spokojnie, zagoi się w kilka dni, tylko niech pani na przyszłość bardziej uważa.
Chciał odejść, jednak kobieta podeszła i chwyciła go za rękę.
– Co mogę dla pana zrobić? Proszę, proszę mi pozwolić coś dla pana zrobić.
Chciał, żeby już odjechała i dała mu spokój, musiał odzyskać równowagę. Patrzyła w taki sposób, że zrobiło mu się jej żal. Pomyślał, że jeśli pozwoli jej na podwiezienie do domu, to oboje na tym zyskają – on będzie szybciej u siebie, a ona otrzyma możliwość udzielenia pomocy. Wilk syty i owca cała.
– Proszę mnie podwieźć do domu, to niedaleko, ale będę mógł oszczędzić nogę.
– Tak, jasne, proszę wsiąść, pomogę panu – wyciągnęła ręce, żeby mógł się na niej wesprzeć, ale Filip pokręcił głową.
– Nie, nie, bez przesady, nie jest ze mną aż tak źle. – Uśmiechnął się nieznacznie. Kobieta szybko opuściła ręce, zawstydzona własną propozycją. Filip pomyślał, że albo jest bardzo przerażona, albo z natury nieśmiała i ma problem, żeby reagować bez panikowania.
– Gdzie pan mieszka? – zapytała.
– Niedaleko, przy drodze prowadzącej do Konstantynowa Łódzkiego. Pokażę pani.
Spojrzała na niego. Przez chwilę zatrzymała wzrok na jego twarzy. Pewnie zobaczyła blizny, pomyślał.
Początkowo starał się tak ustawiać do rozmówcy, aby nie widział jego okaleczeń, zakładał czapki z daszkiem, golfy mocno naciągał na linię żuchwy. Z czasem sam zaczął się z nimi oswajać. Wiedział, że niewiele może zrobić, przynajmniej na razie, zatem ciągłe ukrywanie się było bez sensu. Jeśli ktoś nie był w stanie na niego patrzeć, to on nie chciał patrzeć na niego.
Kiedy dojechali na miejsce, oboje wysiedli z samochodu i stanęli na podjeździe. Kobieta odezwała się pierwsza.
– Jeszcze raz przepraszam, to było niewybaczalne.
– Owszem, ale na szczęście skończyło się dobrze.
– Nie wiem, dlaczego pana nie zauważyłam, nigdy mi się wcześniej coś takiego nie zdarzyło...
Filip westchnął. To on był poszkodowany, a zaraz będzie musiał pocieszać sprawcę. Jej nadwrażliwość była zaskakująca. Przez ostatnie lata samotności zapomniał już, jak bardzo kobiety różnią się od mężczyzn. I choć wydawałoby się, że to banał, to nie da się zaprzeczyć faktom.
– Dajmy już temu spokój, wierzę, że nie planowała pani mnie zabić na prostej drodze.
– Nie, nie, oczywiście, że nie!
Na krętej również – dodał i lekko się uśmiechnął.
Chciało mu się śmiać. Kobieta była tak spięta, tak przerażona, że przyszedł mu do głowy taki scenariusz i cała sytuacja robiła się po prostu zabawna.
– Filip – wyciągnął rękę.
– Anita – odpowiedziała i uścisnęła podaną dłoń. Była ciepła i delikatna w dotyku, dużo mniejsza od jego.
Filip szybko się cofnął. Nie mógł sobie pozwolić na uleganie emocjom. Z pewnością to zdarzenie wytrąciło go z równowagi nie mniej niż na Anitę, ale nauczony doświadczeniem szybko radził sobie ze stresem, potrafił go opanować. Teraz, kiedy mógł sobie pozwolić na głębszy oddech i rozluźnienie, do głosu doszły tłumione emocje, które wyczulały jego zmysły. Dotyk dłoni Anity sprawił, że przeszedł go lekki dreszcz.
– Uważaj na przyszłość. – Lekko się ukłonił i poszedł do domu, nie czekając na jej reakcję. Nie chciał dłużej stać i rozmawiać, wolał wrócić do znajomej ciszy, do domu, który dawał mu schronienie.
– Jeszcze raz przepraszam! Może mogłabym... – zakrzyknęła za nim, ale się nie obejrzał. Zamknął drzwi i oparł się o nie. Po chwili ułyszał, jak kobieta odjeżdża. Został sam.
To, co się wydarzyło, wybiło go z rytmu, który wypracowywał sobie przez ostatnie lata. Rytm był mu potrzebny, żeby zachować równowagę po wypadku, w wyniku którego jego życie zmieniło się diametralnie. Nie tylko to zawodowe, ale i prywatne. Dużo czasu musiało upłynąć, zanim poukładał je na nowo, dając sobie szansę na rozpoczęcie nowego rozdziału, ale czuł, że to, co teraz się działo, było tylko namiastką tego, co miał kiedyś. Podzielił swoje życie na przed wypadkiem i po nim. To przed było pełne pasji, ciekawej pracy, w której się spełniał również jako człowiek. Niósł pomoc, a to dawało mu poczucie bycia potrzebnym. Chciał pomagać i to robił. Oprócz pracy zawodowej miał pasje, które dawały satysfakcję, rozwijały go i wzbogacały. Czuł przyjemność z każdego minionego dnia. Kiedyś też kochał i miał wrażenie, że był kochany. W wieku trzydziestu lat czuł spełnienie w każdym aspekcie swojego życia. W wieku trzydziestu czterech był już zupełnie innym człowiekiem.
Miał plany, marzenia, cele, niektóre udało mu się zrealizować. Teraz jego życie było pozbawione marzeń. Każdy dzień był kopią poprzedniego. Szedł do pracy, wracał do domu, kilka razy w tygodniu jechał na rehabilitację, starał się w miarę regularnie korzystać z siłowni, biegał. Przewidywalność mogła być ostoją, ale bywała też utrapieniem. Nie widział sensu istnienia, bo stworzony został do pomagania.
Im dłużej myślał o tym, jak zmieniło się jego życie, tym bardziej zapadał się w sobie i tracił resztki chęci, by dalej funkcjonować. Dobijała go bezcelowość, choć starał się wypierać to ze świadomości. Musiał trwać, choćby dlatego, że koledzy z narażeniem życia uratowali go z płomieni, dali mu szansę. Nie mógł jej zmarnować.
Od kilku miesięcy pomagał w fundacji Ogniste Serca, która wspierała rodziny poległych na służbie strażaków. Do współpracy namówiła go Anka Kraska, wdowa po Wojtku, który kilka lat temu uległ wypadkowi podczas akcji pożarniczej. Przez dłuższy czas leżał w szpitalu, aparatura podtrzymywała jego funkcje życiowe, ale obrażenia narządów wewnętrznych okazały się na tyle poważne, że zmarł, nie odzyskując przytomności.
Początkowo Ania nie wiedziała, jak ma funkcjonować bez Wojtka, jak poradzić sobie z własną rozpaczą, ale i rozpaczą dzieci, które wtedy były małe, nie rozumiały, dlaczego ukochany tata nagle zniknął z ich życia. W tej nowej rzeczywistości zdała sobie sprawę, że takich kobiet i dzieci jak jej okaleczona rodzina jest wiele i prawdopodobnie również nie wiedzą, jak się odnaleźć na nowo. Potrzebowała wsparcia, zrozumienia, wskazania kierunku, ale potrzebowała też kontaktu z ludźmi, którzy znali jej męża. Spotykając się z nimi, miała wrażenie, że jest bliżej Wojtka.
To właśnie Anka poprosiła go o pomoc w fundacji. Dzięki swojej kilkuletniej pracy potrafiła rozpoznać, kiedy ktoś potrzebował pomocy. Kobiety najczęściej prosiły o nią same, mężczyźni zwykle zamykali się w sobie i cierpienie zjadało ich od środka. Nie prosili o pomoc, bo wtłaczano im w głowy, że mężczyzna ma być silny, odważny, nie może okazywać słabości. Zupełnie jakby nie mieli prawa do własnych uczuć. Tworzono z nich maszyny – okaleczone emocjonalnie, nieprzygotowane na codzienność, która bazuje przede wszystkim na emocjach.
Widziała, jak bardzo Filip potrzebuje pomocy i jak równie mocno nie potrafi o nią poprosić. Nie chciała go upokarzać, dlatego zaproponowała współpracę. Fundacja organizowała cykl pogadanek dla najmłodszych i tu widziała rolę Filipa. Potrafił opowiadać z ogromną pasją o zawodzie strażaka, umiał dotrzeć do słuchaczy, nawet tak bardzo wymagających jak dzieci.
Filip początkowo odruchowo odmówił, nie wyobrażał sobie siebie w takiej roli. Poza tym nie chciał się w nic angażować, bo nie był pewien, czy podoła. Zresztą nigdy nie prowadził takich zajęć, kontakt z drugim człowiekiem był w tej chwili ostatnim, czego potrzebował. A dzieci są szczere w swoich wypowiedziach. Zbyt szczere. Anka była jednak nieugięta i w końcu uległ.
Dzisiaj nie żałował swojej decyzji, przestał również utyskiwać, że musi robić coś, na co nie ma ochoty. Tak naprawdę był wdzięczny Ance, że zaproponowała mu wolontariat, bo nareszcie po tak długim czasie czuł się potrzebny.
Uśmiechnął się i poszedł pod prysznic. Musiał zdezynfekować otarcie na skórze i spróbować zasnąć, choćby na godzinę.
Anita odjechała niespełna kilometr od domu pod Konstantynowem Łódzkim i zatrzymała się na poboczu. Włączyła światła awaryjne, wyłączyła silnik i ukryła twarz w dłoniach. Wracała ze spotkania z koleżankami, które się przeciągnęło. Na samym początku wypiła lampkę wina, potem już tylko wodę, z pewnością nie była pijana, ale zmęczona i rozkojarzona.
Jechała tą trasą wielokrotnie, znała ją niemal na pamięć, dodatkowo o tej porze nie sądziła, że będzie kogokolwiek mijać. Trochę straciła czujność, zagapiła się w telefon, mężczyzna pojawił się znienacka. Dosłownie w ostatniej chwili odbiła kierownicą w lewo, ale czuła, że o coś zahaczyła. Ostre hamowanie wbiło ją w fotel. Samochód się zatrzymał, a Anita tylko cudem nie zaczęła krzyczeć.
Cała sytuacja mocno wytrąciła ją z równowagi. Miała ogromne szczęście, że nic więcej się nie stało, nie jechała szybciej, nie wypiła więcej alkoholu. Podwiozła mężczyznę do domu, chcąc choć w ten sposób wynagrodzić mu szkody, może załagodzić zdarzenie. Zdawała sobie sprawę, że nic nie zrekompensuje uszczerbku na zdrowiu czy zdenerwowania, jakiego doznał Filip, ale nie wiedziała zupełnie, co jeszcze mogłaby zrobić.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------