- nowość
- W empik go
Serce w grze - ebook
Serce w grze - ebook
Czasem, by rozkwitnąć, trzeba wrócić do korzeni
Alicja Rudzińska stoi na życiowym rozdrożu. W ciągu jednego dnia traci szansę na wymarzoną pracę w firmie projektującej wnętrza, a jej chłopak… zrywa z nią przez SMS-a. Nie pozostaje jej nic innego, jak schować dumę do kieszeni i wrócić w rodzinne strony. Jednak to właśnie tutaj czeka na nią przeszłość, o której tak usilnie starała się zapomnieć.
Gdy po przyjeździe Alicja spotyka swoją pierwszą miłość, Wiktora, dawne emocje wracają ze zdwojoną siłą, a stare rany ponownie się otwierają. Rudzińska próbuje odzyskać spokój ducha, nie chcąc zaburzyć przygotowań do ślubu młodszej siostry, jednak nie jest to proste.
Wizyta Alicji nieoczekiwanie się przeciąga, a ona kawałek po kawałku odkrywa siebie na nowo. W rodzinnych stronach, wspierana przez mądrą babcię Emilię, tworzy przestrzeń dla siebie. Wkrótce okaże się, że klucz do szczęścia zawsze był w jej rękach – po prostu nie wiedziała, jak go użyć…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-432-3 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aida
Byłam pewna, że jeszcze kilka takich wrzasków, a mój mózg w końcu zaprotestuje i eksploduje. Nawet nie czuję, gdy rymuję. Hm, może powinnam zapisać te rymy. Mogłabym wykorzystać je w nowej książce.
– Aaaaaaa! Dajesz! Szybciej! Podaj mu! Biegnij!
Moja przyjaciółka wydawała z siebie takie dźwięki, że powinni ją za to zamknąć. Żeby tego było mało, zawtórowało jej jakieś kilkanaście tysięcy innych osób. Określało się ich mianem kibica, ale jak dla mnie wstąpił w nich sam diabeł i na już potrzebowali egzorcysty, a później dla utrzymania efektów kilku terapii, najlepiej związanych z kosiarką spalinową.
A może w ogóle nie było dla nich ratunku?
Chryste, moja głowa! Jak można tak podniecać się bandą zakochanych w sobie kretynów, którzy kopią w trzydzieści dwie zszyte ze sobą skórzane łaty, wypełnione powietrzem.
Chłopak mojej przyjaciółki załatwił nam podobno najlepsze miejsce na trybunach. Chociaż jeden pozytyw, bo nie musiałam dodatkowo zmagać się z napierającym na mnie tłumem i śliną w uszach. No dobra, może z tym drugim przesadziłam, bo Katalina już zdążyła do nich napluć, ale jej drobnoustroje nie były dla mnie aż tak szkodliwe.
– Gol!!! – Nagle wszyscy, oprócz mnie, zerwali się z miejsc i wrzeszczeli jeszcze głośniej niż wcześniej.
Juhu! Brawo!
Jakiemuś lalusiowi udało się trafić w końcu do bramki. Też mi coś. To chyba ten, któremu kibicowała moja strona trybun. Byli ubrani na niebiesko, ci naprzeciwko na czerwono. Nie wiem, jak oni, ale ja kochałam biały i nie widziałam powodu, by to zmieniać.
Zatkałam uszy dłońmi i po prostu ziewnęłam. Moja twarz pewnie przypominała pysk wściekłego lwa, ale miałam to gdzieś, bo przecież i tak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Całe ich zainteresowanie skupiało się na tych lalusiach w obcisłych gatkach.
Byłam cholernie zmęczona, bo spałam jakieś trzy godziny z groszem. Przez praktycznie całą noc klepałam w klawiaturę, pogrążając się w świecie fikcji. Goniły mnie terminy. Musiałam skończyć swoją powieść, a zamiast tego spędzałam czas na stadionie.
Nie mam pojęcia, jak Katalina Montes zdołała przekonać mnie po raz kolejny, żebym tu przytargała swój tyłek. Seksowny tyłek, tak poza tym. Najwyraźniej zatrułam się spalenizną. Tak, to na pewno przez te churros, które moja przyjaciółka doszczętnie sfajczyła. Kochałam ją, ale była naprawdę beznadziejną kucharką. No i sprzęt kuchenny też miała do dupy. Postanowiłam, że na kolejne urodziny sprawię jej patelnię, która ma więcej niż tylko jeden milimetr teflonu.
Uhhh.
– Wygramy to!!! – Kat darła się jak stare prześcieradło. – Do boju, Demonios!!! Alejandro! Dajesz!
– Przegrają – mruknęłam, ale tylko ktoś z zaświatów mógł te słowa usłyszeć.
Pomimo tego szalejącego tłumu moje powieki walczyły z grawitacją. Powinnam uciąć sobie krótką drzemkę. Przecież sami naukowcy twierdzą, że sen jest bardzo ważny. Poprawia pamięć, koncentrację i takie tam. A ja w tym momencie naprawdę wierzyłam w naukę. Cholernie mocno.
Ułożyłam nogi na tym małym, plastikowym cholerstwie, włożyłam swój skórzany plecak między uda i z głębokim westchnieniem przykleiłam do niego policzek.
Malutka drzemka, nic więcej.
– No chyba sobie teraz żarty stroisz?! – krzyknęła moja przyjaciółka, na co wcisnęłam całą twarz w plecak, by ukryć szeroki uśmiech. Wiedziałam, że te słowa kierowała do mnie, choć na nią nie patrzyłam.
– Nie. – Pokręciłam głową, a po kilku minutach w końcu przestałam słyszeć cały ten harmider…
– Aida! Aida! Obudź się! – Ktoś szarpał mnie za ramiona.
Otworzyłam jedno oko, jak żulek przed monopolowym, i zauważyłam pochylającą się nade mną Montes.
Nie do końca rozbudzonym wzrokiem omiotłam otoczenie i zrozumiałam, że przespałam cały mecz. Boisko było puste, murawa zdeptana, a ludzie masowo zaczęli przeciskać się do wyjścia.
– Nie wierzę, że naprawdę, kurwa, zasnęłaś. – Moja przyjaciółka kręciła tak mocno głową, że zaczęłam obawiać się o jej mięśnie nadgnykowe.
Wzruszyłam ramionami i poprawiłam pasmo swoich blond baranich loków, które zsunęły mi się na powiekę.
– Przegrali? – zapytałam z krzywym uśmiechem i wyprostowałam nogi, bo trochę zesztywniałam.
– Chodź, bo zaraz się posikam, a pewnie wolny kibel jest tylko w drugim sektorze! – Chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć po schodach w dół. Prawie wypuściłam plecak z dłoni. Jak na tak drobną kobietę miała naprawdę dużo siły.
Czerwoni szczerzyli zwycięsko zęby, niebiescy mieli miny, jakby ktoś zamordował im kota, więc sama wydedukowałam odpowiedź.
– Czyli rozumiem, że odpowiedź brzmi „tak” – droczyłam się z nią, a ona przyspieszyła tempa. Moje cycki ledwie znosiły te podskoki. Trzymał je w ryzach tylko krótki top. – Wiedziałam, że przegrają! – powiedziałam z triumfem, ale chyba odrobinę za głośno, bo na te słowa zagorzały kibic po mojej lewej posłał mi tak mordercze spojrzenie, że od razu odwróciłam głowę w drugą stronę i udawałam, że to wcale nie wyszło z moich ust.
Moja przyjaciółka mocno przebierała nogami, jakby miała w spodenkach węża, a sznur ludzi, który czekał do wyjścia, w ogóle się nie zmniejszał.
– Leć! Wiesz, co masz robić. Spotkamy się przed wejściem. – Posłałam jej konspiracyjne spojrzenie, a ona odpowiedziała mi uśmiechem.
Wiedziała, że powinna wykorzystać swoje atuty. Rozpięła trzy górne guziki swojej białej bluzeczki i wypięła jędrne cycki. Zaczęła przeciskać się między facetami, których skutecznie rozpraszał ten widok. Typowe samce…
Moja krew. Śliczna krew.
Zanim opuściłam trybuny i dotarłam do kolejnej strefy, byłam już tak spocona, że ciekło mi po dupie. Zaczynało brakować mi tlenu. Ludzie już przy samym wyjściu napierali jeden na drugiego i robili niepotrzebne korki. Byłam tak na siebie zła, że dałam się namówić na ten cały cyrk. W końcu, po około dwudziestu minutach dostrzegłam jasne światło. Wyciągało do mnie dłoń i przywoływało. Zostało mi zaledwie pięć metrów prostej jak drut drogi, by w końcu opuścić ten stadion, ale najwyraźniej los ze mnie zadrwił i zadecydował inaczej. Najpierw zobaczyłam tył ręki, a potem twardy jak stal łokieć poszybował w moją stronę i zatrzymał się na moim nosie.
Zacisnęłam powieki i zawyłam z bólu tak głośno, że pewnie usłyszeli mnie na zewnątrz. Prawie poleciałam do tyłu, ale zaraz potem poczułam na sobie silne męskie dłonie, które utrzymały mnie w pionie.
Kurwa! Ja pierdolę! Kurwa! Jak to bolało. Mimowolnie z moich oczu popłynęły łzy. Jak to bolałooo!
– Jezu, przepraszam! Nie chciałem… – Głos niski, seksowny, ale nie miałam pojęcia, do kogo należał, bo byłam zbyt zajęta przyciskaniem ręki do nosa. Miałam wrażenie, że jak go puszczę, to mi odpadnie. Ból promieniował do samego mózgu. Chyba był złamany.
– Nie widziałem cię. Nie chciałem – zapewniał mężczyzna z przejęciem. – Nic ci nie jest?
Wtedy uniosłam głowę. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i prawdopodobnie, gdybym nie była tak bardzo skupiona na bólu i złości, to odebrałoby mi mowę.
Dostałam w kichawę od supergorącego gościa. To się nazywa mieć pieprzone szczęście. Przypominał jeszcze przystojniejszą wersję Michaela Yergera, tylko z ciemnymi oczami.
– Wygląda, jakby nic mi nie było? Chyba złamałeś mi nos, dupku! – Upewniłam się, czy nie leciała mi krew, ale na szczęście nic się takiego nie działo, więc na powrót spojrzałam na mężczyznę.
– Naprawdę przepraszam. Pokaż. – Bez uprzedzenia ujął moje policzki w dłonie i uniósł mi głowę, a mnie zamurowało. Kompletnie nie byłam na to gotowa. Zaskoczył mnie.
Ze świstem wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy jego twarz znalazła się kilka centymetrów od mojej. Mogłam poczuć na sobie jego oddech. Napój izotoniczny i mięta – to zdecydowanie była ta mieszanka. Badawczy, choć troskliwy wzrok sunął po mojej twarzy.
Jasna cholera, naprawdę przystojniak. Kwadratowa szczęka pokryta delikatnym zarostem, duże, pełne usta z pieprzykiem w okolicy kącika, oczy duże, niemal czarne, z rzęsami sięgającymi chyba księżyca. Piękna, surowa facjata. Bez dwóch zdań ciacho, które nadal dotykało moich policzków.
– Jest tylko lekko czerwony, na pewno nie jest złamany – stwierdził, jakby się naprawdę na tym znał.
Jak zahipnotyzowana spijałam z ust każde jego słowo. Nie umknęło mojej uwadze, jak na koniec oblizał językiem górną wargę, ale już nie patrzył na mój nos, tylko na usta. Jezu, czy on… Krew uderzyła mi do głowy. Zaschło mi w gardle.
Zmarszczka, która wcześniej znajdowała się pomiędzy jego gęstymi brwiami, teraz zniknęła, a na ustach pojawił się szeroki, pełen zadowolenia uśmiech.
– Chyba już tak nie boli? – Uniósł zadziornie brew, a ja dopiero wtedy wróciłam na ziemię. Odskoczyłam od niego jak porażona piorunem.
Skutecznie odwrócił moją uwagę. Wtedy dostrzegłam za nim dwóch potężnych gości. Wyglądali groźnie.
– Nienawidzę tego stadionu! – powiedziałam głośno w powietrze, na co od razu zostałam wygwizdana przez towarzystwo tego po mojej prawej. Miałam to w głębokim poważaniu, choć najprawdopodobniej mogłam dostać jeszcze raz w nos i to już na pewno byłoby celowe. Jednak adrenalina musiała utrzymywać się na wysokim poziomie.
Wyrzuciłam jeszcze kilka soczystych przekleństw i bez oglądania się za siebie ruszyłam do wyjścia, prawie potykając się o własne nogi. Widziałam, że wszystkie oczy zostały zwrócone w moją stronę.
Nagle zrobił się jakiś dziwny popłoch. Każdy zaczął się nami interesować. Ktoś wyciągnął telefon. Ludzie w tych czasach bez dram i elektroniki chyba by zwariowali. Byłam przekonana, że skończyłaby się ich egzystencja.
– Halo, poczekaj! – Znowu ten cholernie seksowny głos.
– A niby po co, pięknisiu?!
Usłyszałam gardłowy śmiech.
– Bo chcę upewnić się, że na pewno nic ci nie jest. – Szedł za mną. Słyszałam za sobą jego kroki, ale nie odwracałam się. Drałowałam dalej.
– Życie mi jest! – odfuknęłam.
– Zatrzymaj się!
Zaczęły drgać mi powieki. Jednak zrobię przedstawienie. Nie dał mi wyboru. Co za…
Zrobiłam gwałtowny obrót i prawie się z nim zderzyłam, bo zatrzymał się tuż za mną. Jego sylwetka górowała nade mną niczym cień. Musiałam zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy, bo moja twarz znajdowała się na równi z jego klatą. Był naprawdę wysoki, ale przy moim wzroście, metr pięćdziesiąt pięć, każdy taki był.
Cofnęłam się kilka kroków.
– Stoję. I co? – Ze złością założyłam ręce na piersi i zauważyłam, że jego wzrok również powędrował w to miejsce. Wiem, wiem, że są śliczne… Matka natura z moimi dziewczynami akurat się postarała.
– Powiedz mi przynajmniej, jak się nazywasz. – Tym razem patrzył mi już tylko w oczy.
– Do czego jest ci ta wiedza potrzebna? – Obcięłam go spojrzeniem i aż przeklęłam w myślach, bo robił konkretne wrażenie.
Na głowie nosił czapkę, więc nie widziałam, jaką dokładnie długość miały jego włosy. Wystawało spod niej tylko kilka czarnych kosmyków przy czole. Nie był jakoś przesadnie napakowany, raczej szczupły, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami. Miał na sobie białą, dopasowaną koszulkę, która kontrastowała z jego oliwkową skórą i ładnie opinała bicepsy. Na przedramieniu zauważyłam tatuaż – czarny armband. Prawdopodobnie stracił kogoś bliskiego. Zrobiłam sobie identyczny na prawej ręce. Mocno wyrzeźbione nogi otulił jasnymi, jeansowymi spodenkami, a na stopach miał beżowe yeezy do kostki. Outfit za kilka dobrych kafli. No ładnie. Nawet bardzo.
Bogaty, ładny chłoptaś, jakby inaczej. Do takich ostatnio miałam wyjątkowe szczęście.
– Może… – przerwałam mu, wyciągając palec. – Nie przedstawię ci się ani nie podam swojego numeru. Bo wiesz, co się stanie? – zapytałam, ale sama sobie odpowiedziałam. – Zadzwonisz do mnie, umówimy się, spodoba nam się i będziemy chcieli więcej.
– Nawet jeśli, to co w tym złego? – zapytał i wcale nie pomagał mi jego wzrok, którym mnie obrzucał.
– To brzmi jak początek końca. – Wzruszyłam ramionami. – Będziesz kusił mnie tymi swoimi oczami. Szybko rozkochasz mnie w sobie. Wyznamy sobie dozgonną miłość. Za kilka lat wyjdę za ciebie, a potem kupimy dom z ogrodem, yorka, no i oczywiście skończy się ciążą. – Wyliczałam na palcach. – Urodzę ci dzieciaka, przytyję, będę mieć rozstępy, moja cipka już nie będzie tak ciasna, jak przed porodem, a ty stwierdzisz, że ci się już nie podoba cała ta zabawa w dom. Pewnego dnia usiądę na werandzie, a ciebie już nie będzie. Skończę ze złamanym sercem i będę płakać, a naprawdę nie lubię tego robić. Więc nie mam zamiaru opowiadać naszemu biednemu dziecku, jak nasza pożal się Boże historia rozpoczęła się od złamanego nosa i tak samo się skończyła, bo na samym końcu to ja bym ci go rozkwasiła. – Skończyłam swój słowotok głębokim wdechem, bo trochę się zapowietrzyłam.
Myślałam, że po tej mojej głupiej, bezsensownej paplaninie ten bezimienny przystojniak od razu ucieknie, gdzie pieprz rośnie, a on zamiast tego stał i patrzył na mnie z szerokim uśmiechem. W policzku miał cholerny dołek. Naprawdę powinnam opuścić świat fikcji, bo moja wyobraźnia mnie wyprzedzała.
– Z tą wybujałą wyobraźnią powinnaś pisać książki. – Tym razem to on założył ręce na piersi. Zapatrzyłam się na jego napinające się bicepsy.
Trafił bezbłędnie. Prawie się zaśmiałam.
– Piszesz książki? – zapytał, unosząc ze zdziwieniem brwi. Chyba zdradziła mnie mina. W jego oczach zalśniło coś, ale nie wiedziałam, co to dokładnie było. – Naprawdę? Zgadłem?
– Wszystkie mają tragiczne zakończenie. – Nie mam pojęcia, dlaczego się zdradziłam.
Przez chwilę przyglądał mi się z głupim uśmiechem.
– Hm, ale chyba coś nie styka w tej naszej historii – podrapał się po brodzie – bo wolałbym labradora i zrobiłbym ci przynajmniej trójkę dzieci. – No i znowu ten uśmiech. Pewnie niejednej na ten widok spadłyby majtki. Był niezrażony moją miną. – Przemyślałem wszystko, co powiedziałaś, i stwierdzam, że u nas będzie inaczej. – Podjął się tej idiotycznej konwersacji. Głupek był nawet zabawny.
– Jakim cudem to całe zdarzenie zaszło tak daleko? – Potarłam ręką czoło, bo zaczęła bawić mnie ta komiczna sytuacja. Na moje usta wypłynął krzywy uśmiech. – Pięć minut temu uderzyłeś mnie w nos, a teraz negocjujesz, ile urodzę ci dzieci?
– Tak właśnie powstanie nasza miłosna historia. Dlatego raz jeszcze bardzo cię przepraszam. Nie mogę od samego początku wyjść na dupka.
Teraz to już przewróciłam oczami ze śmiechem.
– Chryste, co za absurd. – Chwyciłam się za nos. – Dlatego czas na mnie.
– Wybaczysz mi? – Uniósł seksownie brew.
Skinęłam jedynie głową. Byłam dobra w przebaczaniu, a raczej w zapominaniu. No i we wściekaniu się.
– Uznaję to za „tak”, więc może przynajmniej odwiozę cię do domu – zaproponował i zrobił krok w moją stronę, a ja automatycznie się cofnęłam.
Nie ma takiej opcji.
– Jeśli nie wozisz się fordem, to przykro mi bardzo – palnęłam. Nie wiem, skąd mi się wzięła ta marka, po prostu wymyśliłam ją na poczekaniu.
Jego brwi poszybowały w górę.
– Ale masz wymogi.
– No widzisz, to nie jest jednak przeznaczenie.
– Czyli jednak w nie wierzysz? – zapytał, śmiejąc się.
– Jak zaraz okaże się, że jesteś bogaty i masz jakieś wypasione ferrari, to chyba padnę. _DotykCrossa_ i _Pięćdziesiąt twarzy Graya_ razem wzięci to będzie przy nas pikuś. – Zaśmiałam się, a na jego twarzy pojawiła się jakaś nieodgadniona mina. Kącik jego ust lekko drgnął, ale mężczyzna nic nie odpowiedział.
– Nasza historia nabiera tempa, nie ma co – wymamrotałam.
– Lepiej ją dobrze zapamiętaj.
Pokręciłam głową i stwierdziłam, że naprawdę muszę już stąd w końcu wyjść. Ten dzień nie mógł być bardziej porąbany.
– Żegnaj, bezimienny pięknisiu – powiedziałam i teraz już naprawdę ruszyłam do wyjścia.
On stał nadal w tym samym miejscu z głupim, szerokim uśmieszkiem. Byłam pewna, że wzrokiem wypalał mi plecy. Albo tyłek, bo specjalnie zaczęłam nim kręcić. Krótkie poszarpane spodenki idealnie podkreślały moje pośladki. Ten ostatni raz mógł nacieszyć oczy. I tak go więcej nie zobaczę. A co mi tam.
– Do zobaczenia, Loczku.
Loczku? Chodziło mu o moje włosy?
Ta, na pewno mnie znajdziesz spośród ponad półtora miliona ludzi, zakładając, że byłam mieszkanką Barcelony. Musiałby chyba mieć magiczne moce albo potężne wpływy.
Uśmiechnęłam się, ale on już tego nie widział. Automatycznie moja ręka wylądowała na nosie. Już tak bardzo nie bolał.
W końcu wyszłam na zewnątrz. Ach, moja ukochana Barcelono, dzisiaj postanowiłaś mnie usmażyć jak kurczaka na rożnie i uszkodzić mi bębenki.
Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony, ale nigdzie nie dostrzegałam mojej przyjaciółki. Wszędzie kibice, trąbki, kołatki, szaliki z barwami klubu, flagi. Można było dostać od tego oczopląsu. Zarówno czerwonych, jak i niebieskich koszulek było jak mrówek.
Chwyciłam za plecak i wyjęłam z niego komórkę. Wybrałam numer przyjaciółki, ale po kilku sygnałach odpowiedziała mi poczta. Katalina, gdzie ty się szwendasz? Pewnie wyszła inną stroną.
Już chciałam rozpocząć poszukiwania, ale wtedy zawibrował w mojej ręce telefon. To była ona. Nawet nie dała mi dojść do słowa.
– Wiesz, kto był dzisiaj na trybunach?! – Tak głośno pisnęła, że musiałam odsunąć telefon od ucha. – A my o tym nie wiedziałyśmy?!
– Czekam na ciebie na zewnątrz.
– Słyszałaś, co powiedziałam?!
– Szczerze, w ogóle mnie to nie obchodzi, i tak go nie znam. – Przewróciłam oczami.
– Na trybunach przed naszym nosem siedział pieprzony Nikomede Lear Aragon Verra. Gwiazda FC Barcelony. Podobno ktoś dzisiaj grał od niego ze znajomych. Nawet Alejandro powiedział, że mógłby się z nim przespać. Może wtedy dołączyłby do laligii.
Prawie się oplułam. Co za idiota z tego Alejandra. No i co to w ogóle za zestawienie imion.
– Które to imię, a które nazwisko? Już po Lear się pogubiłam.
– Ty naprawdę nie wiesz, o kim mówię? – Byłam pewna, że jej oczy wychodziły z czaszki.
– Nie i czuję się z tym wyśmienicie.
– Jesteś walnięta! Jak możesz tego nie wiedzieć?!
– A tak, że kompletnie nie interesuje mnie piłka nożna, ile razy mam ci to powtarzać? Możesz tu w końcu przyjść? Zaraz się roztopię.
– Wracam z Alejandrem. Za kilka dni wyjeżdża do Madrytu, więc chcę się jeszcze nim nacieszyć.
– I dopiero teraz mi o tym mówisz?
– Wracam jutro. _Te quiero_.
Z szeroko otwartą buzią przyglądałam się komórce i zdaje się, że wyświetlacz ze mnie drwił. Po prostu się rozłączyła. Żadnego „przepraszam” ani „pocałuj mnie w dupę”. Cała Katalina.
– Świetnie – mruknęłam i ostatni raz popatrzyłam na stadion.
Nie pozostało mi nic innego, jak zadzwonić po Daria Diaza. Choć nim gardziłam, wiedziałam, że mnie nie zawiedzie. Tak jak myślałam, przekazał mi, że jest blisko i niedługo pojawi się przed stadionem.
Po dwudziestu minutach ryk silnika od razu oświadczył, że mój ekschłopak dotarł na miejsce. Jak zawsze musiał zrobić spektakularne wejście tym swoim wypucowanym na błysk drogim autem. Gdy weszłam do środka i poczułam chłód klimatyzacji, miałam ochotę go za to pocałować, ale gdy tylko na niego spojrzałam, od razu mi przeszło. Mimo że wyglądał jak Antonio Medugno, to reprezentował swoją osobą wszystko, co najgorsze. Typowe bananowe dziecko, które nie zna słowa „nie”. Jedyną rzeczą, którą w nim lubiłam, był jego kutas.
– Do mnie czy do ciebie? – zapytał, nawet nie raczył się przywitać.
– Wszystko mi jedno. – Wzruszyłam ramionami i wlepiłam wzrok w przednią szybę.
Nie odpowiedział, ruszył z piskiem opon i wyjechaliśmy na zakorkowaną ulicę.
Jak się później okazało, mój były postanowił udać się do jego domu, a raczej luksusowej willi z basenem, która znajdowała się w najdroższej dzielnicy w zachodniej części miasta. Znałam to miejsce na pamięć, więc bez problemu dotarłam do sypialni.
Po niespełna trzydziestu sekundach byłam już bez ubrań. Dario pchnął mnie na ścianę, złapał moje włosy w pięść i wszedł we mnie z głośnym jękiem. Brał mnie tak, jak lubiłam. Ostro i mocno. Uderzał swoim kutasem we wszystkie odpowiednie miejsca, więc po kolejnych kilkudziesięciu sekundach moja mała zacisnęła się na nim jak imadło. Doszłam, a on po kilku szybkich, mocnych pchnięciach również do mnie dołączył ze zwierzęcym rykiem. Po następnych pięciu minutach jeszcze zaliczyliśmy kuchenny blat i na sam koniec, jak na przyzwoitych ludzi przystało, skończyliśmy w łóżku. Po tym oboje opadliśmy z sił.
Było miło, ale się skończyło. Żadnego przytulania. Żadnego całowania. Znał zasady.
Wiem, że to było dziwne, że nadal pieprzyłam się ze swoim eks, ale takie niestety były fakty. Rozstaliśmy się ze sobą ponad dwa lata temu, jednak wciąż regularnie ze sobą sypialiśmy, bo tylko Dario potrafił sprawić, że dochodziłam. Był długodystansowcem i szybko się regenerował. Twierdził, że z nikim nigdy nie było mu lepiej w łóżku niż ze mną. Pomimo że w międzyczasie spotykaliśmy się z innymi ludźmi, to i tak zawsze do siebie wracaliśmy. Pod każdym innym względem dzieliła nas ogromna przepaść, choć był ode mnie starszy tylko o pięć lat. Nasza relacja od początku opierała się na fizyczności. Nie było między nami żadnej emocjonalnej więzi. Żadnego trzepotania motyli w żołądku. Szybko to zrozumieliśmy. Mieliśmy całkiem odmienne poglądy na życie. On od zawsze spał na pieniądzach. Jego rodzice byli bogatymi prawnikami i wszystko, co posiadał w swoim już dwudziestoośmioletnim życiu, miał wyłącznie dzięki nim. Sam nie przepracował ani jednego dnia. Próbował kiedyś grać w nogę, ale to też mu nie wyszło. Doznał kontuzji i jego krótka kariera się skończyła. Spadł do jakiejś marnej ligi. Całe szczęście, bo nie chciałabym oglądać wszędzie jego twarzy. Banał, bo poznałam go w klubie dzięki chłopakowi Kat. Moja przyjaciółka do dzisiaj wyrzuca sobie, że przyczyniła się do tego spotkania. W każdym razie ta historia nie była godna happy endu. Dario był dupkiem, ewidentnym przykładem zakochanego w sobie piłkarzyka, wykorzystującego wpływy rodziców i ich pieniądze.
Bez słowa chwyciłam za swoje ubrania z podłogi i ruszyłam pod prysznic. Dario zrobił to samo, ale zmierzał do łazienki w przeciwnym kierunku. W błyskawicznym tempie umyłam się i ubrałam. Na korytarzu spotkałam mojego byłego.
– Nie musisz wychodzić. Możesz zostać, jak chcesz, i skorzystać z basenu albo jacuzzi. Ja zaraz i tak wyjeżdżam. – Rzucił mi jakieś tajemnicze spojrzenie.
– Podziękuję. Mam bat nad głową. Niedługo deadline, więc sam rozumiesz. – Wzruszyłam ramionami.
– W takim razie odwiozę cię.
I tak właśnie od początku wyglądały nasze rozmowy, a raczej ich brak.
Przez korki i jakąś stłuczkę dotarłam do domu dopiero po dwóch godzinach, a mój były musiał zrezygnować ze swojego spotkania. No cóż, chciał zamoczyć, więc nie miałam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
W mieszkaniu jak zwykle przywitała mnie pustka. Odkąd trzy lata temu moja matka zmarła na raka, nic już nie było takie samo. Minęło tyle miesięcy, a ja nadal wyczuwałam jej obecność. Może dlatego, że nie zdecydowałam pozbyć się jej rzeczy. Nie potrafiłam. Nie mogłam. Pokój, który zajmowała, wciąż był w nienaruszonym stanie. Wszystko leżało w tym samym miejscu, jakby zniknęła kilka minut temu, nie lat. Wiedziałam, że jeśli to zrobię, będę musiała pogodzić się z tym, że jej już nie ma, że odeszła na zawsze, a nie byłam jeszcze na to gotowa…