Serce wie lepiej - ebook
Czy złamane serce można wyleczyć podczas wakacyjnych kolonii?
Anastazja pracuje w biurze podróży w Radomiu. Pomiędzy organizacją wyjazdów próbuje zapomnieć o zerwanych zaręczynach. Pomaga jej w tym nagła propozycja szefa, który prosi Anastazję, aby zastąpiła koleżankę z pracy, która złamała nogę. Z dnia na dzień dziewczyna wyjeżdża do Okuninki, gdzie razem ze zgrają dzieciaków spędza całe wakacje. Zbolałe serce pomaga jej zaleczyć Karol, któremu rudowłosa dziewczyna wpadła w oko oraz zgrana paczka wychowawców. Jakie tajemnice skrywa młody pedagog? Czy serce Anastazji jest tylko złamane, a może dolega mu coś poważniejszego?
Pozwól otulić się wakacyjną historią pełną słońca oraz dziecięcych żartów. Wyrusz nad jezioro Białe, by poznać młodych ludzi pełnych wiary, że miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystko, nawet ciężką chorobę.
A ty, czytelniku, co byś wybrał będąc na miejscu Anastazji?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8166-492-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Anastazja szła powoli, rozglądając się dookoła. Zawsze lubiła Park Kościuszki; ten wszechobecny odcień zieleni napawał ją spokojem i nadzieją na lepsze jutro. Jednak dziś nawet spacer po ulubionych alejkach nie pomagał. Z nietęgą miną ruszyła dalej ulicą Żeromskiego. Jak na czerwcowy poranek było już naprawdę gorąco. Dziewczyna poprawiła słomkowy kapelusz, który co chwilę zsuwał się jej z burzy rudych loków. Włożyła okulary przeciwsłoneczne na piegowaty nos i ruszyła przed siebie. Mijała otwarte kawiarnie, w których mieszkańcy Radomia bez pośpiechu raczyli się zimną lemoniadą, radośnie rozmawiając. Jej jednak nie było do śmiechu. Mimo wysokiej temperatury w jej sercu panował chłód, a w głowie kłębiły się deszczowe chmury.
„Tylko nie płacz na środku ulicy” – powtarzała w duchu. „Zaraz będziesz w biurze, tam schowasz się przed całym światem”. W końcu dotarła na miejsce. Stanęła przed drzwiami, wzięła głęboki oddech, uśmiechnęła się niemrawo i weszła do środka.
– Dzień dobry! – powiedziała, siląc się na wesoły ton.
– Dzień dobry, skarbie! – usłyszała natychmiast głos pani Anieli. – Zrobić ci kawę? Właśnie stoję przy ekspresie. – Starsza pani z gracją podstawiła kolejną filiżankę.
– Nie, dziękuję. Zdążyłam wypić w domu. – Anastazja starała się zachowywać normalnie. – Siadam od razu do biurka, bo sama pani widzi, ile jest pracy przed koloniami. – Poklepała czerwone segregatory pełne dokumentów. Cieszyła się z nadmiaru obowiązków, bo praca pozwalała jej zapomnieć choć na chwilę o smutkach.
– Nie martw się, kochana, zaraz ci we wszystkim pomogę – zaoferowała z uśmiechem Aniela.
Niewysoka starsza pani zabrała swoją filiżankę i usiadła naprzeciwko Anastazji. Odruchowo poprawiła krótkie czarne włosy z nienaganną trwałą i spojrzała na podopieczną swoimi mądrymi, brązowymi oczami, które zawsze widziały więcej, niż się wszystkim wydawało.
– Dziękuję, pani Anielko, ale poradzę sobie. Niech pani spokojnie wypije kawę. – Posłała ciepłe spojrzenie emerytowanej nauczycielce.
– Oj, nie dziękuj mi, tylko dawaj te papierzyska. – Otworzyła pierwszy segregator. – Zaczniemy od naboru uczestników, potem podział na turnusy – wyliczała.
– No dobrze – westchnęła Anastazja, która dobrze wiedziała, że z Anielą nie ma co dyskutować. Pracowały razem nie od dziś.
Po dwóch godzinach intensywnej pracy część zgłoszeń była już zakwalifikowana.
– Przerwa! – zarządziła starsza pani, wstając od biurka i rozprostowując obolałe kolana. – Muszę powiedzieć Tomkowi, żeby dał ci podwyżkę. Sezon wakacyjny to masa roboty, a mój syn zamiast ci pomagać, gdzieś jeździ – gderała. – Wiem, że niby jest szefem, ale nie może wszystkiego zrzucać na ciebie.
– Pani Anielko, bez przesady. Z pani pomocą wszystko idzie sprawnie – próbowała załagodzić zbliżający się konflikt matki z synem. – Szef pojechał załatwić transport. Autokary muszą być gotowe na czas – podkreśliła. – Powinien niedługo wrócić.
– Już go tak nie broń. Zachciało mu się prowadzić biuro podróży, to teraz ma. Dobrze, że jestem na emeryturze i nad tym wszystkim czuwam. Chyba nie dałabym rady pogodzić pracy w szkole, przygotowywania sprawdzianów z matmy i pomagania przy organizacji zielonych szkół czy kolonii. – Pani Aniela jak zwykle nie umniejszała swojego wkładu w pracę biura. Anastazja tylko uśmiechnęła się pod nosem i poszła zaparzyć sobie herbatę.
Mimo upału na zewnątrz w biurze panował przyjemny chłód. Anastazja bardzo lubiła starszą panią. Pracowały razem od początku istnienia firmy. Aniela była wtedy świeżo upieczoną emerytką, a ona dopiero co skończyła studia pedagogiczne, choć niestety nie było jej dane pracować w zawodzie. Z chęcią słuchała byłej nauczycielki, która sypała szkolnymi anegdotami jak z rękawa. Młoda dziewczyna bardzo chciała pracować z dziećmi, ale na razie musiała jej wystarczyć praca biurowa. Po kilkunastu minutach obie znów siedziały przy biurkach, przeglądając kolejne dokumenty. Nagle usłyszały wesoły głos:
– Dzień dobry, moje panie! Co za piękny dzień!
W drzwiach stanął Tomek – wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z czarnymi, starannie ułożonymi włosami i szerokim uśmiechem. „Cała mamusia” – powtarzali wszyscy znajomi rodziny.
– Dzień dobry, szefie!
– Jesteś w końcu! Zostawiłeś biednej dziewczynie tyle roboty i zniknąłeś – rzuciła gniewnie Aniela w stronę syna.
– Mamo… – jęknął jak małe dziecko. – Przecież wiesz, że na kolonie trzeba jakoś dojechać. Już jestem i biorę się do pracy.
– Dobrze, dobrze, nie tłumacz się – mruknęła Aniela. – Masz tu kolejny plik dokumentów, my dokończymy to, co zaczęłyśmy. – Wskazała otwarty segregator. Tomek pokiwał głową, wyciągnął ręce po skoroszyt i zniknął w swoim gabinecie.
Zbliżała się pora lunchu, kiedy pani Aniela z trzaskiem zamknęła segregator.
– Skończone! – oznajmiła z zadowoleniem. – A teraz, moja droga, zbieraj się, idziemy coś zjeść – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Ale pani Anielko… – jęknęła dziewczyna.
– Nie ma żadnego „ale”. Należy nam się dwadzieścia minut przerwy, więc idziemy na obiad. – Starsza pani wstała z krzesła. – Powiem tylko synowi, że przez ten czas musi sobie radzić sam! – podkreśliła ostatnie słowa.
Dziewczyna skinęła głową; jej brzuch głośno domagał się jedzenia. Nauczycielka weszła do gabinetu Tomka, a Anastazja wzięła torebkę i kapelusz, po czym wyszła poczekać na zewnątrz. Słońce mocno przygrzewało, ale na szczęście wiał lekki wiatr, który przy takiej temperaturze był zbawienny. Wystawiła twarz do słońca – uwielbiała lato, nawet takie upały. Była, jak to mówią, „ciepłolubna”. Aniela pojawiła się po chwili.
– To gdzie idziemy? – zapytała niemrawo Anastazja. „Kurczę, zachowuj się normalnie – zganiła się w duchu – bo pani Anielka wszystkiego się domyśli. Żeby tylko nie pytała o ślub…”.
Aniela spojrzała na nią spod oka.
– Do tej małej włoskiej restauracji. Mam ochotę na makaron – westchnęła z lubością, w wyobraźni widząc już talerz parującego spaghetti.
– Dobry pomysł – odparła Anastazja, a jej głos zabrzmiał już pewniej.
Siedziały w przytulnym, klimatyzowanym wnętrzu, nad talerzami pełnymi aromatycznego makaronu. Zaczęły jeść, co jakiś czas zachwycając się smakiem potraw. I wtedy padło to nieszczęsne pytanie:
– Anastazjo, powiedz, jak tam przygotowania do ślubu? – Starsza pani patrzyła czujnie, a dziewczyna zastygła z widelcem w połowie drogi do ust. – Wszystko już załatwione? – dopytywała, gdy ta, zamiast odpowiedzieć, zrobiła tylko smutną minę.
„O nie!” – jęknęła w duchu Anastazja, a głośno powiedziała:
– Pani Anielko, co ja mam pani powiedzieć…
W jej zielonych oczach pojawiły się łzy, które powstrzymywała od rana.
– Najlepiej prawdę. – Nauczycielka poklepała ją po dłoni. – Kochana, przecież widzę, że coś cię dręczy.
– Pani to nic nie umknie.
– Jeżeli wyrzucisz to z siebie, na pewno ci ulży. Nie ma co dusić smutków w sobie. – Patrzyła ciepło na swoją towarzyszkę. – Możesz mi zaufać, przecież wiesz. Pomogę w każdej chwili.
– Wiem, wiem, pani Anielko, ale to nie chce mi przejść przez gardło – powiedziała żałośnie.
– Ślubu nie będzie – stwierdziła wprost Aniela.
Anastazja przytaknęła, a po jej policzkach spłynęły łzy.
– Zostawił mnie wczoraj. – Wzięła głęboki wdech. – Tak po prostu – chlipnęła cicho.
– A to drań! – wymsknęło się kobiecie, która w myślach dodała dosadniejsze przekleństwo. – Nie płacz, kochanie, nie był ciebie wart – próbowała ją pocieszać.
– Przyjechał do mnie jak gdyby nigdy nic i oznajmił, że się zakochał. A mnie… mnie tak jakby już nie kocha. – Mówienie o tym sprawiało jej ogromny ból, a łzy nie chciały przestać płynąć. Ocierała je wierzchem dłoni i opowiadała dalej: – Nawet mnie pocieszał, głaskał po głowie. Obiecywał, że ze mną zostanie, dopóki nie przestanę płakać. Taki wielkoduszny! – podniosła lekko głos. – Usłyszałam też, że mogę sobie zatrzymać pierścionek, bo jemu nie będzie już potrzebny – dodała, patrząc wzrokiem pełnym bólu na swoją towarzyszkę.
– Co za… palant! – wyrwało się Anieli. – Skarbie, wszystko się ułoży. Wiem, że to brzmi banalnie, ale musisz w to uwierzyć. – Mocno ścisnęła jej dłoń. – Nie zostawię cię z tym samej. Mogę ci jakoś pomóc?
– Dziękuję. Na razie jakoś sobie radzę – odparła przez łzy. – Pani Anielko, ja naprawdę go kochałam. Byliśmy razem pięć lat. Cudowne oświadczyny, wspólne przygotowania do ślubu… Byłam taka szczęśliwa. – Umilkła na chwilę, jakby wracała pamięcią do tamtych chwil. – Do ślubu zostało pół roku, a na dniach mieliśmy odebrać zaproszenia. – Głos jej się ponownie załamał. – Wszystko zamówione, ksiądz poinformowany, cała wieś szykowała się na wesele. A tu klops. Taki wstyd...
– Ty się nie masz czego wstydzić! – Zdenerwowana nauczycielka poruszyła się na krześle.
– Niby tak. – Anastazja wzruszyła ramionami. – Marek obiecał, że wszystko sam odwoła. – Głośno pociągnęła nosem.
– Chociaż tyle – mruknęła Aniela. – A co na to rodzice? – zapytała niepewnie.
– Jeszcze im nie powiedziałam – odparła cicho, grzebiąc widelcem w jedzeniu.
– Nawet Julce? – zdziwiła się nauczycielka.
– Siostra też o niczym nie wie. Wszyscy myślą, że się o coś posprzeczaliśmy. Jest pani pierwszą osobą, której o tym mówię – zakończyła smutno.
– Bardzo mi miło, chociaż powód nie jest radosny. Skarbie, tak jak ci mówiłam, nie duś tego w sobie. Twoi bliscy na pewno chcieliby cię wesprzeć. Pamiętaj, to nie ty powinnaś się wstydzić. To on zachował się nie w porządku. – Patrzyła na smutną dziewczynę i serce jej się krajało na ten widok. – Powiem ci szczerze, że Marek nigdy mi się nie podobał. Taki buc, co widzi tylko czubek własnego nosa. Może i dobrze, że tak się stało – palnęła bez zastanowienia. – To znaczy… chciałam powiedzieć, że będziesz jeszcze szczęśliwa z o wiele bardziej wartościowym mężczyzną. Czas leczy rany. Za kilka miesięcy spojrzysz na to inaczej i przyznasz mi rację – powiedziała pewnie. – Mam swoje lata, niejedno widziałam. Wiem, co mówię.
Anastazja tylko pokiwała głową. Bardzo chciała uwierzyć w jej słowa. „Czas leczy rany” – powtórzyła w myślach.ROZDZIAŁ 2
Anastazja była młodą dziewczyną z małej miejscowości pod Radomiem. Lubiła swoją rodzinną wieś i bez skrępowania o tym mówiła. Nie była to jednak typowa wioska – znajdujące się tam domy jednorodzinne nie przynależały do gospodarstw ze stodołami, oborami czy kurami na podwórkach. Większość mieszkańców, tak jak ona, pracowała w Radomiu. Od trzech lat była zatrudniona w biurze podróży i lubiła swoją pracę; nawet kilkunastominutowy dojazd samochodem do miasta jej nie przeszkadzał.
Gdy wracała do domu, mijała znajome krajobrazy. Ten widok zazwyczaj działał jak balsam na jej skołatane nerwy, ale nie dziś. W głowie kłębiły jej się ponure myśli.
„Julka tak się cieszyła z roli świadkowej” – westchnęła. Postanowiła posłuchać rady szefowej i powiedzieć o wszystkim rodzicom i siostrze. Im bliżej była domu, tym bardziej się denerwowała. Wiedziała, że bliscy ją zrozumieją i wesprą, a jednak obawy brały górę. Nie chciała ich rozczarować. Mijała domy sąsiadów. Pani sołtys, jak zwykle o tej porze, przechadzała się chodnikiem ze swoim psem. Pomachała jej na powitanie, a ona, odwzajemniając gest, od razu posmutniała.
„Co oni wszyscy powiedzą? Mój ślub był ostatnio tematem numer jeden u wszystkich sąsiadek. Teraz będę na cenzurowanym jako ta biedna, pokrzywdzona” – mruczała pod nosem. „Ciekawe, kiedy o tym zapomną”.
Z takimi myślami dotarła na miejsce. W niewielkim ogródku przed domem krzątała się mama, podlewając kwiaty. Anastazja wjechała do garażu, gdzie przywitał ją tata zajęty majsterkowaniem.
– Dzień dobry, córciu! Jak ci minął dzień?
– Dzień dobry, tato! Całkiem nieźle, było trochę pracy, ale z panią Anielą dałyśmy radę. – Mimo podłego nastroju ucieszyła się na jego widok.
– A upał nie dawał wam się we znaki? – dopytywał troskliwie.
– Nie, mamy w biurze klimatyzację.
– To dobrze. Powiedz mamie, że ja jeszcze trochę tu posiedzę.
– Nie ma sprawy. A kolacja? – zapytała na odchodne.
– Zawołajcie mnie, jak będzie gotowa. – Puścił do niej oko i wrócił do swoich śrubek.
Anastazja ruszyła w stronę domu. W drzwiach czekała na nią mama z konewką w ręku.
– Cześć, skarbie! Jak w pracy? – zapytała.
– Cześć, mamo! – Razem weszły do środka. – Dobrze, ogarnęłyśmy prawie wszystkie dokumenty kolonijne. Niby został jeszcze tydzień do pierwszego turnusu, ale chcemy mieć wszystko gotowe wcześniej.
– No tak. – Mama pokiwała głową. – Jesteście z Anielą perfekcjonistkami – pochwaliła. – Kolacja za dwadzieścia minut – dodała, kierując się do kuchni.
– Aaa… Tata kazał przekazać, że jeszcze posiedzi w garażu.
– Jak zwykle – westchnęła z niezadowoleniem.
– A gdzie Julka? – zapytała jeszcze Anastazja, nim mama zniknęła w kuchni.
– Opalała się na balkonie. Mówi, że „musi mieć super opaleniznę na urlop” – odparła, próbując naśladować ton młodszej córki.
– Aha – mruknęła w odpowiedzi dziewczyna i poszła na górę, prosto do swojego pokoju.
Rzuciła torebkę na łóżko i mimowolnie zerknęła na komodę. Nadal stały tam ich zdjęcia: z pierwszej randki, z zagranicznych wakacji, ze wspólnych świąt i oczywiście z oświadczyn. W jej oczach znów pojawiły się łzy. Jednym ruchem zmiotła wszystkie ramki do szuflady, ale czy tak samo szybko uda się jej wyrzucić Marka z serca?
„Pani Aniela miała rację, on nie był mnie wart” – pomyślała, starając się być dzielna. Nie chciała się załamać, choć kiepsko jej to wychodziło, bo łzy znów pociekły po policzkach. Zabrała czyste ubrania i postanowiła wejść pod zimny prysznic. Miała nadzieję, że to pozwoli jej wziąć się w garść przed rozmową z bliskimi.
Kilkadziesiąt minut później cała rodzina siedziała przy stole. Wszyscy ochoczo zabrali się do jedzenia, prócz Anastazji, która niemrawo grzebała widelcem w talerzu.
– Córcia, co tak mieszasz w tym jedzeniu? Nie smakuje ci? – zapytała zmartwiona mama.
– Nie, wszystko jest pyszne – mruknęła.
– Może źle się czujesz? – Mama nie dawała za wygraną.
Anastazja wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że niczego nie ukryje przed jej czujnym wzrokiem.
– Dobrze się czuję. Tylko… muszę wam coś powiedzieć. – Nerwowo przebiegła wzrokiem po twarzach zebranych.
– Jesteś w ciąży! – wypaliła uradowana Julka.
– Nie! Co ty wymyśliłaś! – Anastazja aż podskoczyła na krześle.
– Skarbie, powiedz, co się dzieje. – Mama poklepała ją po dłoni, żeby dodać jej otuchy, choć miała złe przeczucia.
– Ślubu nie będzie – wykrztusiła wreszcie Anastazja łamiącym się głosem. – Marek mnie zostawił.
Spuściła głowę, a łzy kapały na jej splecione na kolanach dłonie. Przy stole zapadła cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Pierwsza z szoku ocknęła się mama. Wstała, usiadła obok córki i mocno ją przytuliła.
– Nie martw się, skarbie. Wszystko się ułoży. – Głaskała ją po rudych włosach.
Po drugiej stronie Julka również próbowała pocieszyć siostrę.
– Nie płacz. Najwyraźniej jest dupkiem i nie zasługuje na ciebie. – Klepała szlochającą w ramię matki dziewczynę. – Jeszcze znajdziesz swojego księcia na białym koniu – dodała łagodniej.
Tata tylko spochmurniał; na usta cisnęły mu się same niecenzuralne słowa, więc wolał milczeć.
– Przepraszam – odezwała się w końcu Anastazja. – Zepsułam wam kolację. – Otarła łzy i spojrzała na bliskich.
– Co ty opowiadasz, córeczko? To nasze wspólne zmartwienie. Dobrze, że nam powiedziałaś. – Mama wciąż ją obejmowała.
– Jesteśmy tu, żeby się wspierać – dodał w końcu tata.
– Nie jesteś sama. – Julka mocniej ścisnęła jej dłoń. – Możemy ci jakoś pomóc?
– Marek obiecał, że wszystko odwoła – powiedziała cicho, wdzięczna, że rodzina nie dopytuje, a jedynie dodaje jej otuchy.
– Chociaż tyle! – wyrwało się tacie, ale mama natychmiast zgromiła go wzrokiem.
– Skarbie, ja porozmawiam z najbliższą rodziną, żeby nikt nie zawracał ci głowy. Pójdę też do pani sołtys i odwołam strojenie kościoła – zaproponowała od razu mama, której serce krajało się na widok zapłakanej córki.
– A ja odwołam kosmetyczkę, fryzjerkę i wizytę w salonie sukien ślubnych – zadeklarowała Julka.
– Dziękuję wam bardzo. Sama nie dałabym z tym wszystkim rady – powiedziała szczerze. Wyraźnie jej ulżyło. – Pójdę już do siebie.
Gdy wyszła, reszta rodziny wróciła do przerwanej kolacji.
– Biedna Anastazja. Taki cios pół roku przed ślubem – westchnęła ciężko mama.
– Co za palant! Żeby tylko się nie załamała – martwiła się Julka.
– Nie pozwolimy na to. Będziemy przy niej. A jak spotkam tego Mareczka, to powiem mu parę słów do słuchu – postanowił ojciec.
– Sławek, daj spokój. – Mama machnęła ręką. – Nie warto strzępić języka na takiego typa.
Anastazja zasypiała w nieco lepszym nastroju. Nadal była przygnębiona, ale na sercu zrobiło jej się lżej. Nie musiała już przed nikim udawać. Bliscy okazali jej ogromne zrozumienie i wsparcie, a tego potrzebowała najbardziej.