Seryjne zabójczynie - ebook
Seryjne zabójczynie - ebook
"Te kobiety bywały sprytne, obdarzone wybuchowym charakterem, przebiegłe, uwodzicielskie, zuchwałe i wyrachowane, cierpiały na urojenia i były gotowe sięgnąć po wszelkie środki, aby dopiąć swego i zdobyć dla siebie lepsze życie, tak jak je rozumiały". Tak autorka "Seryjnych zabójczyń" pisze o swoich bohaterkach. Książka Tori Telfer to wyjątkowa podróż do serca ciemności.
Kiedy myślimy o seryjnych zabójcach, przychodzą nam do głowy głównie mężczyźni, jak choćby Kuba Rozpruwacz. Okazuje się jednak, że około dziesięciu procent morderstw dokonały kobiety, nawet jeśli o wielu zbrodniach zapomniano. A przecież Elżbieta Batory, Nannie Doss czy Mary Ann Cotton żyły naprawdę. I o nich właśnie jest ta książka. To czternaście przykładów najsławniejszych morderczyń w dziejach. Co nimi kieruje? Jakie mają motywy, jakie stosują metody? Działają same czy ze wspólnikami? Kogo wciągają w sieć swoich intryg? Kto pada ich ofiarą? Odpowiedzi na te pytania i wyjątkowy wgląd w psychikę zabójczyń znajdziemy w tej książce.
Każdy rozdział porusza temat zbrodni i historii innej bohaterki, portretując ją z wielkim realizmem. To pierwsza książka badająca kobiety-seryjne zabójczynie przez pryzmat feminizmu. Nie znajdziemy tu łatwych wyjaśnień („to hormony” albo: „to wspólnik-mężczyzna”) ani kalek („to femme fatale”, „to wiedźma”) - autorka pochyla się nad każdą bohaterką i złożoną naturą kobiecej agresji. Niektóre to bezwzględne psychopatki, inne są po prostu zagubione.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63960-87-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Krwawa Hrabina
Elżbieta Batory
Jest coś uwodzicielskiego w angielskiej wersji słowa „morderczyni”. Chodzi głównie o to wężowate podwójne „s” na końcu – murderess – które nadaje temu słowu jego trucicielski urok. A do tego te wszystkie opowieści: Lilith, Lady Makbet, Meduza, Medea. Ciągle nie mamy dość. To wspaniałe bohaterki dzieł literackich, ale rzecz staje się jeszcze bardziej ekscytująca – przynajmniej dla osób zafascynowanych tym, co chorobliwe – kiedy okazuje się, że ktoś taki kiedyś żył naprawdę.
Jedną z pierwszych seryjnych morderczyń w dziejach była kobieta, która rzeczywiście zasłużyła na to podwójne „s” w słowie murderess – i która żyje w zbiorowej wyobraźni jako obiekt fantazji seksualnych, a zarazem wampir od czasów, gdy w latach dwudziestych osiemnastego wieku odkryto akta sądowe z jej procesu. To była prawdziwa wielka dama wśród morderczyń; prawdziwa protoplastka sadomasochistek; kobieta, która zainspirowała powstanie nie jednej, nie dwóch, ale ośmiu nazw zespołów black metalowych; przerażająca węgierska hrabina we własnej osobie: Elżbieta Batory.
Dziś Elżbieta jest symbolem obłąkanego, sadystycznego zepsucia arystokracji albo przykładem tego, jak niebezpiecznie jest być kobietą dzierżącą ogromną władzę – w zależności od tego, po jaki akademicki tekst sięgniemy. Nie znaczy to, że mamy wszystkie niezbędne materiały, aby oskarżyć ją o popełnione zbrodnie. Krążą pogłoski o istnieniu obciążającego ją dziennika, który czeka na odkrycie gdzieś na Węgrzech, i są uczeni gotowi oczyścić jej imię. Od czasów gdy żyła, minęło tak wiele stuleci, że prawdopodobnie nigdy nie zdobędziemy ostatecznego dowodu jej winy, potwierdzonego przez specjalistów z zakresu medycyny sądowej.
Jednak z całą pewnością wszystko wskazuje na to, że wokół niej przelano wiele krwi.
Dziewczyna i jej zamek
Elżbieta Batory miała wszystko, czego trzeba, aby wieść życie, jakiego moglibyśmy jej tylko pozazdrościć. Urodziła się siódmego sierpnia 1560 roku w jednym z najpotężniejszych rodów Europy Środkowej. Miała do dyspozycji niewyobrażalne bogactwo i doskonałe wykształcenie. Jej rodzice, protestanci, nie szczędzili środków, aby zapewnić swojej niezwykle uzdolnionej córce klasyczną edukację. Elżbieta posługiwała się nie tylko węgierskim i słowackim – językiem, jakim mówiło wielu jej poddanych – ale także greką, łaciną i językiem niemieckim.
Nie wszystko jednak działo się jak należy w świecie małej Elżbiety. Krążą pogłoski o tym, że w dzieciństwie cierpiała na ataki epilepsji. Okazuje się też, że jej rodzice byli kuzynami. Podobnie jak wiele potężnych rodów w tamtych czasach, rodzina Batorych przejawiała upodobanie do zawierania związków w kręgu osób ze sobą spokrewnionych, co, historycznie, dawało znane owoce: wielu arystokratów cierpiało na problemy zdrowotne i miało skłonność do szaleństwa.
Legenda głosi, że Elżbieta jako dziecko była świadkiem przerażających rzeczy, jak choćby upiorny widok zaszywania człowieka w brzuchu konia. Jego przestępstwo? Kradzież. Podobno mała Elżbieta chichotała na widok głowy wieśniaka, wystającej z końskiego ciała. Liczne anegdoty, rodem z folkloru, opowiadające o jej dzieciństwie, stanowią próbę wyjaśnienia jej późniejszych zbrodni, ale niezależnie od podawanych szczegółów, Elżbieta rzeczywiście w dzieciństwie miała okazję widzieć na własne oczy mnóstwo przemocy. W tamtych czasach bicie służby uchodziło za rzecz oczywistą, wręcz naturalną – zgodnie z węgierskim prawem chłopi stanowili własność szlachty – i wydaje się całkiem prawdopodobne, że Elżbieta od czasu do czasu uczestniczyła w publicznych egzekucjach.
Ale na tym nie koniec. Nie dość, że Elżbieta była inteligentna i z niepokojącą obojętnością reagowała na akty przemocy, do tego była jeszcze naprawdę bardzo ładna. Portret z 1585 roku przedstawia uduchowioną, subtelną piękność o wysokim, jasnym czole – kobiety w jej czasach starały się przesunąć linię włosów do góry, aby wyglądać bardziej arystokratycznie, jak królowa Elżbieta I – która spogląda na nas dużymi, smutnymi oczami.
Elżbietę w wieku dziesięciu lat zaręczono z piętnastoletnim hrabią Ferencem Franciszkiem Nádasdym, synem innego potężnego rodu z Węgier. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem Elżbieta, jako narzeczona, przeniosła się do pałacu rodziny Nádasdych i zaczęła wprawiać się w sztuce prowadzenia rozległych posiadłości ziemskich tego rodu. Plotka głosi, że w tym okresie miała romans z młodzieńcem chłopskiego stanu, zaszła w ciążę i musiała oddać dziecko, urodzone potajemnie, podczas gdy jej narzeczony wykastrował nieszczęsnego chłopaka i rzucił go na pożarcie psom. Prawda to czy nie, Elżbieta wkrótce zyskała reputację kobiety o nienasyconym pożądaniu, a młody Nádasdy zdobył sławę z powodu swojej skłonności do przemocy, dzikiej i niepozbawionej pomysłowości.
Ósmego maja 1574 roku, na oczach czterech i pół tysiąca zaproszonych gości, czternastoletnia Elżbieta poślubiła swojego impulsywnego narzeczonego. Wystawne uroczystości weselne trwały trzy dni. Nádasdy dla ukoronowania tego wydarzenia ofiarował swojej młodej żonie najbardziej odosobniony zamek na Węgrzech, Csejte, położony w skalistych ostępach, w którym miała zamieszkać. Zamek, zbudowany w stylu gotyckim, znajdował się na szczycie niedostępnego wzgórza. Nádasdy nie miał oczywiście pojęcia o zbrodniach, jakie Elżbieta z czasem popełni w odciętych od świata, mrocznych komnatach tego zamczyska.
Nádasdy-Batory byli teraz niewyobrażalnie zamożną parą, wysoko postawioną w hierarchii społecznej, ale rzadko się widywali. Dopiero po dziesięciu latach urodziło im się pierwsze dziecko, rzecz dość niezwykła jak na parę małżeńską w tej epoce. Gdyby Elżbieta okazała się bezpłodna, uznano by to za wystarczający powód do rozwodu, ale to nie biologia stanęła jej na drodze do macierzyństwa. To była wojna. Trzy lata po ślubie Nádasdy wyruszył w stronę granicy węgierskiej walczyć z Turkami. W tym czasie Elżbieta przemieszczała się między licznymi zamkami, należącymi do ich rodu, aby nadzorować majątki ziemskie i utrzymywać w ryzach liczną służbę. W listach do męża jest uprzejma i pełna szacunku i tylko od czasu do czasu pozwala sobie dać wyraz swojej silnej osobowości – którą na ogół starała się powściągać – jak choćby wtedy, gdy skarciła go, że nie mówiąc jej o tym ani słowa, wybrał się do Transylwanii.
W 1591 roku Turcy osmańscy przypuścili poważniejszy atak na Węgry – rozpoczęła się wówczas tak zwana długa wojna – i Nádasdy ponownie musiał wziąć udział w bardziej zajadłej i krwawej odsłonie tego konfliktu. Ten człowiek niewątpliwie kochał wojnę. I był wielkim wojownikiem. Mniej więcej w tym czasie za sprawą rozgłosu, jaki zdobył z powodu swojego coraz bardziej nieludzkiego okrucieństwa, zyskał przydomek Czarnego Rycerza z Węgier. Uczył się pilnie i zanim zgładził pojmanych wrogów, nie omieszkał poznać dzięki nim wszystkich wymyślnych kar, stosowanych przez Turków, a jeśli zdarzyło się, że był w nastroju, lubił nawet zabawiać się ich odciętymi głowami. A potem wracał do żony, roznamiętniony świeżo przelaną krwią. W jego głowie wciąż rozlegały się wrzaski zamordowanych nieprzyjaciół.
„Długa wojna” powoli pochłaniała bogactwo Węgier i w końcu rządzącej dynastii Habsburgów brakowało gotówki. Elżbieta nigdy nie czuła jednak finansowych ograniczeń czasów wojny, ponieważ Nádasdy nieustannie posyłał żonie strumienie zdobytych skarbów. Nádasdy i Batory wzbogacili się tak bardzo, że w końcu zaczęli nawet pożyczać pieniądze Habsburgom, aby Węgry mogły dalej prowadzić wojnę. A skoro sam król był ich dłużnikiem, dwójka naszych bohaterów musiała czuć się niezwyciężona.
Kopanie gwiazd
Nawet jeśli Elżbieta i Nádasdy nie widywali się zbyt często w tym okresie, znaleźli czas na to, aby nawiązać więź opartą na bardzo specyficznych wspólnych zainteresowaniach: torturowaniu młodych dziewcząt – służących.
Nádasdy oczywiście był aż za dobrze zaznajomiony z przemocą. Człowiek nie zdobywa przydomka Czarnego Rycerza z Węgier, nie przetrąciwszy w drodze na szczyt kości kilku wrogom! Ale i Elżbieta już wcześniej miała dość okazji do wprawienia się w sztuce karania służby, skoro na co dzień zarządzała setkami chłopów w swoich majątkach. Małżonkowie wspólnie przyglądali się aktom okrucieństwa i nawet pochwalali swoje praktyki. W rezultacie, choć nie widywali się często, ich związek miał w sobie element krwawej wzajemności; nie tyle „tęskne spoglądanie na ten sam księżyc”, co raczej „dźganie ludzi sztyletem w tym samym momencie”.
Nádasdy nauczył na przykład swoją młodą żonę, w jaki sposób zwinąć kawałek papieru nasączonego olejem i umieścić go między palcami nieposłusznego służącego, a potem podpalić – zabawa, którą nazwał „kopaniem gwiazd”. Sprezentował także ponoć Elżbiecie parę rękawic, zakończonych szponami, których używała, kiedy miała ochotę uderzyć służącą w twarz. Pewnego razu Nádasdy kazał podobno posmarować młodą dziewczynę miodem i zmusił ją do stania na dziedzińcu, dzięki czemu ofiara była nieustannie narażona na ukąszenia owadów. Krótko mówiąc, Czarny Rycerz był źródłem natchnienia dla podatnej na podobne nauki młodej socjopatki, takiej jak Elżbieta.
Nádasdy nie był także jedynym nauczycielem Elżbiety. W 1601 roku w jej otoczeniu pojawiła się tajemnicza kobieta, która nazywała się Anna Darvulia. Miejscowa ludność opisywała ją jako „dziką bestię w kobiecym ciele” i opowiadano sobie, że jest czarownicą. Odkąd pojawiła się w zamku, osobowość Elżbiety zaczęła się zmieniać. „Pani stała się bardziej okrutna” – mówili później jej służący. Jeśli Nádasdy nauczył Elżbietę, jak torturować ludzi, Darvulia nauczyła ją, jak ich zabijać.
„Nie było na ziemi bardziej okrutnego rzeźnika”
Od czasu do czasu wśród służby pary Batory-Nádasdy umierała jakaś dziewczyna, ale w końcu takie wypadki się zdarzały; nic, co mogłoby, choć przelotnie, zainteresować monarchę. W oczach klasy rządzącej te młode chłopki nie miały kompletnie żadnego znaczenia. Po stłumieniu antyfeudalnego powstania z 1514 roku nowy węgierski kodeks prawny, zwany Tripartitum, praktycznie skasował jakiekolwiek prawa chłopów pańszczyźnianych, a jednocześnie chronił szlachtę, która ich wyzyskiwała.
Elżbieta nie tylko mogła liczyć na ochronę ze strony prawa, ale wręcz stała ponad prawem. Król Węgier musiał już tak często pożyczać pieniądze od rodu Batory-Nádasdy, że Elżbieta była w zasadzie nietykalna. (W chwili śmierci Nádasdyego król był mu winien prawie osiemnaście tysięcy guldenów, dług właściwie nie do spłacenia). Elżbieta, ukryta w swoim zamku na skale, mogła robić wszystko, na co miała ochotę.
Nie znaczy to, że nikt nie interesował się losem służby Elżbiety. Miejscowi duchowni nabrali podejrzeń, gdy zaczęła coraz częściej zwracać się do nich o odprawianie rytuałów pogrzebowych służących, które zmarły na „cholerę” albo „z przyczyn nieznanych i tajemniczych”. Poprosiła nawet, aby pobłogosławili szczególnie dużych rozmiarów trumnę, jednak pastorzy odmówili, gdy dotarła do nich pogłoska, że w trumnie znajdują się trzy ciała. Przerażające domysły nasiliły się tak bardzo, że jeden z duchownych ośmielił się wreszcie po niedzielnym kazaniu poprosić hrabinę Batory o rozmowę i rzucił jej w twarz oskarżenie o morderstwo. „Wasza wysokość nie powinna postępować w ten sposób, ponieważ to obraża Naszego Pana i spotka nas kara, jeśli nie wzniesiemy skargi i nie upomnimy waszej wysokości” – powiedział. „Zaś dla potwierdzenia prawdziwości moich słów wystarczy, że dokonamy ekshumacji ciała , a wtedy przekona się pani, że ślady na ciele zmarłej wskażą na sposób, w jaki nastąpiła jej śmierć”.
Hrabina syknęła, że ma krewnych, którzy nie będą tolerowali takich bezwstydnych oskarżeń, na co pastor odparł: „Jeśli wasza wysokość ma krewnych, ja także mam pewnego krewnego: to Pan Bóg wykopmy ciała, wtedy zobaczymy, co pani uczyniła”. Elżbieta wzburzona wybiegła z kościoła i ostatecznie Nádasdy zdołał ułagodzić pastora. Ale nawet on nie mógł w nieskończoność ukrywać uczynków Elżbiety.
Czarny Rycerz zmarł na jakąś chorobę w 1604 roku, gdy Elżbieta miała czterdzieści cztery lata. I znów służący odnotowali zmianę w jej usposobieniu. Stawała się coraz bardziej gwałtowna, wręcz nienasycona. Być może działo się to pod wpływem stresu: musiała teraz zarządzać rozległymi majątkami, a jednocześnie nie mogła już liczyć na szybkie dochody, jakie wcześniej dawały łupy zdobyte podczas „długiej wojny”. A może przerażeniem napawała ją myśl o starzeniu się: legenda głosi, że była niesłychanie próżna. Lub też do głosu doszła ukryta wcześniej psychoza, następstwo związków, zawieranych w gronie bliskich krewnych rodu Batorych. Tak czy inaczej coś, co zaczęło się jako wspólne hobby, łączące ją z Nádasdym i Darvulią, szybko przekształciło się w pełnowymiarową obsesję. Elżbieta zaczęła z dzikim fanatyzmem torturować i zabijać młode dziewczęta. Wybierała je z pobliskich miasteczek – chłopskie dzieci zdolne do zamążpójścia, obdarzone silnym ciałem – a kiedy już z nimi skończyła, kazała zrzucać zwłoki z zamkowych murów na pożarcie wilkom.
Podobnie jak wcześniej, Elżbieta nie działała samotnie. Oprócz Anny Darvulii miała teraz wokół siebie ponure grono oprawców: znalazła się wśród nich opiekunka jej dzieci, Ilona Jó, dawna przyjaciółka Ilony Jó, Dorka, pewna praczka o imieniu Katalin oraz kaleki chłopiec, znany jako Ficzkó. Darvulia, Dorka oraz Ilona Jó były najokrutniejsze i chlubiły się swoją makabryczną pomysłowością. Ficzkó pomagał, ale był prawie dzieckiem. Katalin miała najmniej skamieniałe serce; czasami próbowała przemycać jedzenie dla dręczonych dziewcząt i pewnego razu sama została pobita, gdy odmówiła udziału w torturach.
Zwykle zaczynało się od jakiegoś błędu, popełnionego przez służącą. Wystarczyło, że dziewczyna pomyliła ścieg, na co hrabina wybuchała gniewem. Elżbieta zaczynała od bicia, kopania albo ubliżania, ale ostatecznie to nie wystarczało i aby zaspokoić swoją żądzę krwi, wymyślała rozmaite kary. Służące, które popełniały błąd podczas szycia, torturowano za pomocą igieł, gdy tymczasem tę, która ukradła monetę, piętnowano tą samą monetą. Elżbieta lubiła też dręczyć ofiary w inny sposób: wbijała im szpilki w palce, mówiąc: „Jeśli dziwkę to boli, może to wyciągnąć”. Po czym, gdy ofiara wyciągnęła szpilki, Elżbieta ucinała jej palce. Często kazała rozbierać się służącym do naga, zanim zaczęła je bić. Pewnego razu, gdy sama była zbyt chora, żeby podnieść się z łóżka, odgryzła dziewczynie kawałek policzka.
Jeśli tortury na tym się skończyły, można było powiedzieć, że był to całkiem dobry dzień dla służących, ale Elżbieta rzadko ograniczała się do kłucia szpilką czy obcinania palców. Niezależnie od tego, w którym z licznych zamków hrabina się zatrzymywała, zawsze miała przygotowaną izbę tortur. Dochodziło tam do przerażających okrucieństw. Zespół oprawczyń przypalał dziewczęta rozżarzonym żelazem albo bił je tak długo, „dopóki ich ciała nie pękły”. Pewnego razu Elżbieta włożyła służącej palce do ust i rozdarła jej twarz na strzępy. Krążyły także opowieści o obcęgach używanych do wyrywania dziewczętom kawałków ciała i pogłoski o wymuszonym kanibalizmie. „Co za okrucieństwo wołające o pomstę do nieba! Nie było na ziemi, jak mniemam, okrutniejszego rzeźnika” – pisał do przyjaciela przerażony pastor Csejte, kiedy się dowiedział, co się dzieje w głębi lochów na zamku Elżbiety. Niektóre z oprawczyń miały swoje specjalności. Dorka lubiła obcinać dziewczętom palce nożycami, Darvulia wolała wymierzać im pięćset razów batem. Elżbieta lubiła po prostu wszystko.
„Gdziekolwiek pojechała – zeznała później Ilona Jó – natychmiast rozglądała się za jakimś miejscem, gdzie można było torturować dziewczęta”. Pewien mieszkaniec miasteczka usłyszał od służących, że „ich pani nie może jeść ani pić, jeśli nie zobaczy wcześniej, jak jedna z dziewic spośród jej pokojówek nie zostanie krwawo zgładzona”. Najwyraźniej jeśli ktoś nie zginął, Elżbieta czuła się, jakby czegoś jej brakowało.
Kąpiele we krwi
Zatrzymajmy się na moment. Czy to wszystko nie wydaje się nieco zbyt krwawe, aby mogło być prawdziwe? Piękna hrabina rozrywająca na strzępy twarze dziewcząt? Mordująca dziewice? Zmuszająca je do kanibalizmu? W którymś momencie lista zbrodni Elżbiety zaczyna brzmieć groteskowo. Za sprawą wyrazistych opisów, zawartych w aktach procesu, legenda Batory została w następnych stuleciach po śmierci Elżbiety rozdmuchana do ogromnych rozmiarów i na jej temat zaczęły krążyć liczne opowieści, w których splatały się potężne elementy seksu, obłąkanego narcyzmu i krwi.
Jedna z najbardziej uporczywie podtrzymywanych legend powiada, że hrabina lubiła kąpać się w świeżej krwi swoich ofiar, aby zachować na zawsze urodę. Opowieść brzmi następująco: kiedy pewnego razu jedna ze służących uszkodziła jakiś element stroju Elżbiety, ta uderzyła dziewczynę tak mocno, że krew ofiary spryskała szlachetną twarz arystokratki. Po zmyciu krwi Elżbieta zauważyła, że jej skóra wygląda młodziej niż poprzednio – stała się idealnie gładka, z tym nieuchwytnym blaskiem, który, jak jej się wydawało, straciła na zawsze. Zaczęła więc, podczas swoich sekretnych kąpieli o czwartej nad ranem, obsesyjnie nurzać się w wannach pełnych dziewiczej krwi.
Niestety, wbrew oczekiwaniom maniakalnych wielbicieli opowieści o wampirach, ta historia niemal na pewno jest nieprawdziwa. Żadna ze służących, które zeznawały przeciwko Elżbiecie, nie wspomina o tym, aby hrabina kiedykolwiek kąpała się we krwi. Prawdę mówiąc, opowiadają raczej o tym, że podczas sesji tortur przelewano tak wiele krwi, że można ją było zbierać łyżkami z podłogi, co oznaczało, że Elżbieta najwyraźniej nie przejmowała się gromadzeniem cennej krwi, która lała się z ciał jej ofiar, nie mówiąc już o tym, żeby się w niej kąpać. Okazuje się, że pierwsza wzmianka o kąpielach we krwi pojawiła się ponad sto lat po jej śmierci, w książce Tragica Historia z 1729 roku, napisanej przez pewnego uczonego jezuitę, który odkrył protokoły z procesu Batory.
Nietrudno się domyślić, dlaczego pogłoski o kąpielach we krwi zachowały taką żywotność. Nie dość, że kryją w sobie przerażający obraz, mocno działający na wyobraźnię, to przy okazji przynoszą także odpowiedź na niepokojącą zagadkę morderczyni, która nie zabija po prostu dlatego, że jest morderczynią. Legenda o kąpielach we krwi oznacza, że w przypadku Batory nie musimy się martwić problemem zła. Próżność to o wiele prostsze i łatwiejsze wyjaśnienie jej zbrodni, ponieważ wtedy cały ten przelew krwi można sprowadzić do opacznie rozumianego pragnienia, aby dobrze wyglądać i podobać się chłopcom. (Albo dziewczętom. Ponieważ Elżbieta zabijała tylko kobiety – rzadkość w krainie seryjnych morderczyń – krążą liczne plotki, że przyczyną jej okrucieństwa był stłumiony lesbianizm).
Nie należy się jednak martwić brakiem krwawych kąpieli. W zamkach drogiej Elżbiety rozlewano tak wiele krwi, że spływała ona ze ścian. Ubranie Elżbiety często było tak przesiąknięte krwią, że od czasu do czasu musiała przerwać sesję tortur, aby zmienić koszulę. O ile jej upodobanie do rozbierania dziewcząt do naga może wskazywać na jakiś rodzaj fetyszyzmu, a jej związki z Darvulią i okultyzmem można by łączyć z praktykami mającymi na celu zachowanie wiecznej młodości, o tyle wydaje się, że sens upodobań hrabiny był całkiem prosty: uwielbiała doprowadzać ludzkie ciało do kompletnego zniszczenia.
Gynaeceum
W tej części historii o Elżbiecie pogłoski o jej okrucieństwie krążyły już niemal wszędzie, ale nikt nie mógł podjąć jakichkolwiek działań, ponieważ hrabina zabijała młode chłopki, a chłopi nie mogli wnosić oskarżeń przeciw szlachcie. Zdarzało się, że rodzice sprzedawali Elżbiecie swoje dziecko za okrągłą sumę i jeśli dziecko zmarło na „cholerę”, no cóż, to był po prostu zły los. Oczywiście Elżbieta zabijała wtedy już tak wiele dziewcząt, że nawet nie miała czasu należycie ich pochować – płytkie groby na dziedzińcach jej zamków czasami były rozgrzebywane przez psy – ale wciąż pozostawała nietykalna.
W końcu jednak, podobnie jak wiele seryjnych zabójczyń, które przyszły po niej, zrobiła się lekkomyślna, w jej poczynania wdarł się chaos i wreszcie zaczęła zabijać nie te osoby co trzeba.
W 1609 roku okrutna wspólniczka hrabiny Darvulia zmarła na wylew, a sama Elżbieta miała coraz mniej pieniędzy. Słuchała teraz porad zarządczyni swego domu, Erzsi Majorowej, o której opowiadano, że jest „wiedźmą z lasu”, miejscowej chłopki dobrze zaznajomionej z ziołolecznictwem i praktykami okultystycznymi.
Z całą pewnością Elżbieta była już wtedy na wpół obłąkana z powodu samotności. Nádasdy i Darvulia nie żyli. Jej dzieci zawarły związki małżeńskie i opuściły dom. Jej powiernikami były teraz praczki, wiedźmy z lasu i młody chłopak, który nie bardzo wiedział, co robi. Żadna z tych osób nie potrafiła zrozumieć, co to znaczy być Elżbietą Batory: kobietą potężną i zamożną, piękną, starzejącą się i okrutną; co to znaczy samotnie próbować za wszelką cenę ocalić swój mroczny świat przed rozpadem. Czy Elżbieta miała przyjaciół w swoich kręgach społecznych? Raczej nie, skoro otaczała się głównie chłopkami oraz panicznie unikała większości powinności społecznych, rozładowując swój lęk na ciałach służących. Nawet jej akty przemocy mają w sobie rys przerażającego osamotnienia. Nie można zatłuc na śmierć jakiejś dziewczyny w posępnej izbie tortur, nie wymachując na oślep rękami w ciemnościach.
Tak czy inaczej, w 1609 roku Elżbieta uznała, że potrzebuje więcej pieniędzy i zapewne źródła lepszej, bogatszej krwi. Ludowa wersja tej opowieści powiada, że chłopska krew przestała zapobiegać starzeniu się hrabiny, więc leśna wiedźma Majorowa wysunęła przypuszczenie, że skuteczniejsza może okazać się krew dziewcząt szlachetnego rodu. W rzeczywistości jednak Elżbieta po prostu nie miała już kogo zabijać. Gdy przyjeżdżała do miasteczka w poszukiwaniu dziewcząt „do pracy”, rodzice zaczęli ukrywać przed nią swoje córki. Może też zrobiła się nieco bardziej lekkomyślna. Bardziej mściwa. Z nowym pomysłem wiązał się jednak pewien problem. Z chłopami można było sobie łatwo poradzić, ale szlacheckie rodziny z pewnością zauważą zniknięcie swoich córek.
Elżbieta wpadła więc na błyskotliwy pomysł: postanowiła otworzyć szkołę dla młodych kobiet pod nazwą gynaeceum. Otworzyć na niby. Opłaty wnoszone przez rodziców za rzekomą naukę w tej rzekomej szkole dostarczą Elżbiecie tak bardzo potrzebnej gotówki, a od szlacheckich córek dostanie to, czego od nich potrzebuje. Nawet nie starała się przemyśleć swojego planu do końca – dziesiątki martwych dziewcząt i wpływowi rodzice, którzy na pewno oszaleją z niepokoju. Po prostu zaprosiła do siebie grono arystokratycznych panien i, no cóż, wykończyła je.
Kiedy zamożni rodzice zaczęli wypytywać o losy swoich pociech, niedorzeczne wyjaśnienie Elżbiety wzbudziło niepokój. Oświadczyła, że jedna z dziewcząt była tak zazdrosna o biżuterię koleżanek, że zamordowała je wszystkie, a potem popełniła samobójstwo. Nie trzeba dodawać, że wtedy nikt już nie dawał wiary wyjaśnieniom hrabiny. Prawdę mówiąc, ludzie zaczęli nagle dostrzegać przerażające dowody jej zbrodni, od dawna widoczne gołym okiem: pokryte bliznami ciała dziewcząt, które załatwiały dla niej sprawunki w mieście, dziewczęta z poparzonymi dłońmi, wsiadające do powozu Elżbiety, dziewczęta o zniekształconych twarzach, które w otępieniu snuły się w świcie hrabiny, a nawet pewną dziewczynę, która uciekła z zamku i przybiegła do miasta z nożem wbitym w stopę.
Teraz jednak przelano szlachetną krew i dobrze urodzone rodziny podniosły wrzawę. To wystarczyło, aby król Maciej II podjął działania przeciw Elżbiecie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------