Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sezon duchów. Osiem upiornych opowieści na długie zimowe wieczory - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 grudnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,00

Sezon duchów. Osiem upiornych opowieści na długie zimowe wieczory - ebook

Fascynująca antologia niezwykłych opowieści o duchach, upiorach i nawiedzonych domostwach

Na długo przed tym, zanim Charles Dickens i Henry James spopularyzowali tradycję niesamowitych opowieści, mroczne zimowe wieczory były czasem, w którym ludzie spotykali się przy migotaniu świec i doświadczali odurzającego dreszczyku snutych w półmroku upiornych historii. Teraz ósemka popularnych i nagradzanych współczesnych autorów — wszyscy są mistrzami makabry — ożywia tę tradycję w nowej, urzekającej kolekcji oryginalnych, mrożących krew w żyłach opowiadań.

Hipnotyzujące historie zabiorą czytelnika z mroźnych mokradeł angielskiej wsi na pokryte śniegiem tereny nawiedzonej posiadłości, na tętniący życiem londyński jarmark bożonarodzeniowy, pobudzą wyobraźnię i staną się niezastąpionym towarzyszem w zimne, ciemne noce. Więc zgaś światło, zapal świeczkę i daj się uwieść upiornym urokiem minionych zim.

„Zimowa aura i pełen tajemniczości wiktoriański klimat spajają osiem przerażających, specjalnie

do tego tomu napisanych opowieści, ukazujących ludzką deprawację i makabryczne zbrodnie.

Pełne tajemnic i niekiedy szokujące historie przypadną do gustu zarówno czytelnikom

beletrystyki historycznej, jak i miłośnikom horrorów”.

„Publishers Weekly”

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8202-834-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOM W CZERNI I BIELI

Bridget Collins

Niewykluczone, że gdyby Morton nie przerwał przecierania czoła dokładnie w tym miejscu, nie zauważyłby w ogóle czarno-białego domu. Ale skoro już zauważył, założył ponownie czapkę, przełożył nogę przez ramę roweru i przyjrzał się uważniej bramie z kutego żelaza i rozciągającym się za nią wrażeniu czerni i bieli. Była to tak krótka chwila, że nawet nie wiedział, co widzi, opierając pośladki o siodełko i zerkając pomiędzy metalowe pręty. W unoszących się w zimnym powietrzu obłoczkach oddechu zobaczył znajomo wyglądający dom, stary, z muru pruskiego, otoczony skromnym ogrodem. Przypominało to trochę czarno-biały szkic — wąskie belki domu, podjazd pokryty szronem, symetrycznie posadzone cisy i rzucane przez nie długie cienie… Jednak inne domy, które widział, były podniszczone, a ich dachy przechylały się, uginając się pod ciężarem stuleci. Ten był bez skazy i zachował wszystkie kąty proste. A przecież nie był wbrew pozorom domem nowym.

Morton przyjrzał się jego długości. Cenił sobie porządek, reguły i dyscyplinę, a ten budynek, niepoddający poddania się upływowi czasu i grawitacji, spełniał jego standardy. Mężczyzna stał tak dość długo, wciskając głowę między pręty bramy. Panowała tu wyjątkowa cisza. To miejsce z czymś mu się kojarzyło, ale dopiero kiedy w końcu oderwał się od bramy i popedałował kawałek wzdłuż ulicy, uświadomił sobie, czego to skojarzenie dotyczyło. A to wszystko i tak tylko dzięki temu, że odwróciwszy głowę, ujrzał ten dom pod innym kątem, gdzie po obu stronach szerokiego trawnika ciągnęły się rzędy topiarów, czyli starannie przystrzyżonych roślin. Krzewy przycięto, nadając im wymyślne, znajome kształty: wieże, skoczki, gońce, król i hetman, a przed nimi długie rzędy pionów. W letni dzień mogło to dawać bardzo interesujący efekt, ale teraz, w zimnym bezruchu, było jedynie ponure i niepokojące. Morton podskoczył na rowerze i przez chwilę walczył o odzyskanie równowagi za narożnikiem. Tak, to było to. Dom skojarzył mu się z szachami: zestawem figur, szachownicą, monochromatycznym wzorem zbudowanym przez szron i cienie. Musiał to być prawdziwy zbieg okoliczności, że taka myśl przyszła Mortonowi do głowy, jeszcze zanim zobaczył on topiary — chyba że właściciel wpadł na taki sam pomysł i tak właśnie zaprojektował ogród. Nie, pomyślał Morton, musiałem po prostu zerknąć na drzewa przez szczelinę w ogrodzeniu, a skojarzenie przyszło podświadomie. Na pewno tak było.

Pochylił się nad kierownicą i mocniej nacisnął na pedały, opierając się chęci zawrócenia. W pierwszej chwili wydawało mu się niemal fizycznie, że dom znika w oddali, jakby każdy obrót kół wymagał dodatkowego wysiłku, ale po kilku minutach dotarł na dość wymagający podjazd i zmęczenie szybko przegoniło wszystkie myśli z głowy. Słońce powędrowało wyżej na niebie, świecąc mu w oczy ponad drzewami. Najpierw było mu przyjemnie i ciepło, ale po ­chwili poczuł się głodny. Plan wyjazdu wymusił na nim pokonanie drogi w kształcie ósemki, z powrotem w stronę wioski, w której zamierzał zjeść obiad w znajomej gospodzie. Wrócił jednak inną drogą i kiedy w końcu zsiadł z roweru przy Łabędziu, myślał już tylko o kuflu miejscowego piwa i talerzu gulaszu z królika lub cynaderkach. Wszedł do środka, zdjął czapkę i rękawiczki, po czym usiadł przy kominku.

Dopiero wtedy, gdy poczuł ogarniające go przyjemne znużenie, znów pomyślał o tamtym domu. Zobaczył przed oczami przycięte drzewka i krzewy, stojące naprzeciw siebie na bladym trawniku, a w wyobraźni ujrzał, jak stojący przed hetmanem pion przesuwa się o jedno pole do przodu. Lubił szachy — miał szczęśliwe wspomnienia zwycięstw nad kuzynami i siostrą, która zapłakana zrzuciła raz figu­ry z szachownicy i odmówiła dalszej gry. Niewiele rzeczy sprawiało mu taką satysfakcję, jak ogłoszenie szacha i mata albo widok przeciwnika, który niechętnie przewraca króla, przyznając się do porażki. Wciąż czuł radość z wygranej w turnieju: grał przeciwko kapitanowi Klubu Szachowego, który podał mu zwiotczałą dłoń, zanim upokorzony oddalił się od szachownicy. Mortonowi bardzo się to spodobało.

— Co dla pana, sir? — zapytała kobieta, która stanęła przy jego stole.

Morton potrząsnął głową i zamówił piwo, a po ­chwili zastanowienia również talerz kotletów z baraniny. Jedzenie, gdy zostało już podane, okazało się zaskakująco dobre, a on pół godziny później wciąż siedział w swoim fotelu, najedzony i zadowolony, zwłaszcza po tym, jak po pewnej nieprzyjemnej sytuacji dość niespodziewanie wyniósł się spod poprzedniego adresu. Jego wynajęty pokój w Ipswich znajdował się w odległości jakichś dwudziestu pięciu kilometrów, ale postanowił posiedzieć jeszcze w fotelu i zamówił kolejne piwo. Kiedy kobieta postawiła je przed nim na blacie, popatrzył na grę światła w bursztynowym płynie i zapytał:

— Zna pani może dom na wschód stąd, z ogrodem zdobionym topiarami w kształcie figur szachowych?

Zawahała się. Uniósł wzrok, zaskoczony, i zauważył, że na jej twarzy pojawił się lekki niepokój.

— Ten czarno-biały dom, proszę pana?

— Właśnie ten — przyznał. Choć opis mógł pasować do setek innych budynków, czuł podświadomie, że kobieta wie, o który dom chodzi.

— Tak. — Zapadła chwila ciszy i kelnerka się odwróciła.

To była jawna bezczelność.

— Kto jest jego właścicielem? — zapytał i wyciąg­nął rękę. Nie chciał jej oczywiście chwycić, ale wyprostowane ramię wystarczyło, żeby zamrugała i zatrzymała się w pół kroku.

— Nikt stąd. Pewien starszy człowiek był ostatnim.

— Ale takie miejsce musi do kogoś należeć — stwierdził, lecz ona wzruszyła ramionami. — Kto tam w takim razie mieszka?

— Obecnie nikt. — Pochyliła się, by przetrzeć sąsiedni stół, unikając jego spojrzenia.

Morton poczuł coś dziwnego w piersi.

— Czyli stoi pusty?

Nie odpowiedziała. Wzięła tylko głęboki oddech, co wzmogło tylko jego niezadowolenie. Tutejsi ludzie nie przywykli zapewne do wykształconych mężczyzn, zazwyczaj obsługiwali tu głównie chłopów i farmerów.

— Chciałbym zobaczyć ten ogród — powiedział głośniej. — Odwiedzić to miejsce.

— Brama będzie pewnie zamknięta.

— Tak, mam tego świadomość. Zastanawiałem się po prostu, czy… ach, to nieistotne. — Opadł z powrotem na fotel i machnął ręką, dając jej do zrozumienia, że może się oddalić. Poszła, nie przepraszając go ani nie odwracając głowy.

— Jest do wynajęcia.

Morton drgnął. Głos — łagodny, choć chrapliwy — dobiegł z ciemnego kąta sali, z miejsca, które mylnie uznał za puste. Dopiero teraz zobaczył siedzącą tam postać.

— Słucham? — spytał, pochylając się do przodu.

— Ten czarno-biały dom — odparł mężczyzna, nie poruszając się, więc jego twarz pozostała w cieniu. Morton uświadomił sobie potem, że było już popołudnie i zimowe słońce nie wpadało do środka. — Proszę wybaczyć, ale słyszałem pańską rozmowę. To piękna posiadłość, prawda?

— Niezwykle atrakcyjna — przyznał Morton.

— Jeśli chce się pan tam rozejrzeć, to pośrednik zapewne to panu umożliwi. Letterman, na placu. — Mężczyzna wykonał jakiś gest. Dziwny, nierówny, jakby był kukiełką na sznurkach. — Przy Guildhall. Radzę się pospieszyć, zimą zamyka wcześniej.

— Tak. Tak, rozumiem. — Morton zerwał się na równe nogi, choć jeszcze przed chwilą czuł się zbyt najedzony i senny, żeby się ruszyć. Większość piwa pozostała w kuflu. Ucieszyła go oczywiście ta wiadomość i chciał jak najszybciej zadać kilka pytań w biurze obrotu nieruchomościami. Jego pośpiech nie miał nic wspólnego z błyszczącymi oczami mężczyzny ani tym, w jaki sposób cienie poruszały się na ścianie za jego plecami.

— Dziękuję — powiedział.

— Nie ma za co.

— Dobrego popołudnia. — Morton zaczął macać w poszukiwaniu czapki i rękawiczek, przy okazji strącając jedną z nich na podłogę. Kiedy się pochylił, by ją podnieść, zauważył, że tamten siedzi przed szachownicą. — Ach — dodał, świadom, że jego pospieszne wyjście mogłoby zostać uznane za niegrzeczne. — Pan również jest entuzjastą.

— Tak — przyznał mężczyzna. — Można tak powiedzieć.

Nastała krótka chwila ciszy. W innych okolicznościach Morton mógłby zostać tu nieco dłużej, wdać się w rozmowę dotyczącą na przykład relatywnych korzyści płynących z otwarcia partii z użyciem piona króla i piona hetmana. Zamiast tego podziękował tylko pospiesznie i wyszedł na zewnątrz, dziwnie ucieszony, że drzwi zatrzasnęły się za jego plecami i że w twarz powiał mu zimny wiatr.

Agent obrotu nieruchomościami — mały człowieczek w okularach i znoszonym ubraniu — nie krył zaskoczenia, usłyszawszy pytanie Mortona, jednak opanował się i powiedział: „Tak, zaiste, tak” i z wielkim entuzjazmem wyjął klucz.

— Czarno-biały dom! — zawołał. — Na miłość boską, tak! Bardzo rozsądny czynsz. Bardzo rozsądny. Przyglądał się pan również innym nieruchomościom w okolicy?

Morton wyjaśnił, że wynajął pokój w pensjonacie w Ipswich i że aż do dziś nie planował — a nawet nie przyszło mu to na myśl — wynajmować domu. Spodziewał się dalszych pytań, bo była to przecież poważna oferta, lecz agent poprawił tylko okulary na nosie i powtórzył: „Ach, zaiste, tak”, po czym sięgnął po kapelusz.

— Rozumiem, że chciałby się pan tam rozejrzeć?

Dom leżał bliżej, niż się Mortonowi wydawało, tuż na skraju wioski, ale zanim agent otworzył bramę kluczem, słońce zdążyło się już schować za drzewami i ogród skrył się w cieniu. W nadchodzącym zmierzchu topiary wydawały się masywne i lite, jakby wykuto je z czarnego kamienia. Morton się zatrzymał i popatrzył na szeregi po obu stronach. Czarne przeciwko czarnym, pomyślał i poczuł dziwny dreszcz na karku.

— Panie Morton? — zawołał agent w progu. — Wejdziemy?

Morton się otrząsnął.

— Proszę mi wybaczyć — odparł i podszedł szybkim krokiem, żeby oprzeć rower o mur.

— Jak pan widzi, dom jest w pełni umeblowany. Zakładam, że obecny właściciel się tym nie interesuje, więc dom wygląda dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy starszy człowiek… tak, tak. Jest może trochę staromodny, ale wprowadzić się można niemal natychmiast. Nawet dziś wieczorem, jeśli pan zechce! — Roześmiał się krótko. — Tędy, proszę…

W środku panował mrok. Sufit był nisko zawieszony, a meble — ich „staromodność” była tu lekkim niedopowiedzeniem — zajmowały tyle przestrzeni, że Morton musiał je okrążać, podążając za mężczyzną. Pokoje były długie, z szerokimi oknami szprosowymi, które lśniły w ciemności niebieskawą poświatą. Pomieszczenie przeszło w wąskie przejście, a następnie w schody prowadzące na piętro.

— Tutaj są sypialnie — wyjaśnił agent, który poruszał się teraz szybko, nie dając Mortonowi dość czasu, by ten mógł się porządnie rozejrzeć. — Późno się robi i jest tu raczej dość ciemno. Nie chcę pana poganiać, ale…

— Jest tutaj gaz?

— Nie. Obawiam się, że nadal lampy. Albo świece. Ale gaz zepsułby atmosferę tego miejsca, nieprawdaż? — Ton jego głosu nie pasował do tego stwierdzenia. Mężczyzna odwrócił się, minął Mortona i zszedł po schodach. — Wystarczająco dużo już pan zobaczył?

Morton zawahał się, zerkając przez otwarte drzwi w stronę sypialni, gdzie stało łóżko z długimi zasłonami, lustro, stół z kręconymi nogami w kolorze karmelu oraz kandelabr z nadpalonymi świecami, na których zastygły strużki wosku. Jego uwagę przykuł jednak widok na zewnątrz — wielkie rzędy figur szachowych stojących na trawniku. Trudno było oderwać od nich wzrok.

— Tak — odparł. — Chyba wystarczająco.

— Ach. No dobrze, możemy…? — Agent machnął niezdarnie ręką. — Nie każdemu by to odpowiadało. Wiem o tym. Te stare domy potrafią zimą dać się we znaki.

— Wynajmę go.

— Poza tym… — ciągnął agent. — Słucham?

— Wynajmę go — powtórzył Morton. Dlaczego miejscowi z takim trudem pojmowali najprostsze stwierdzenia? — Jutro każę przewieźć tu moje rzeczy. Wrócimy do pańskiego biura? Chyba powinienem coś podpisać?

— Och, nie, nie, mamy dużo czasu. Zaczekamy, aż się pan wprowadzi — odparł agent, jąkając się. — Czyli… w porządku… Cieszę się, że dom się spodobał. Szczegóły najmu ustalimy w dogodnym dla pana terminie.

Morton skinął głową. Zapadła na chwilę cisza. Wtedy z lekkim zaskoczeniem uświadomił sobie, że agent na niego czeka, żeby mogli wyjść razem.

— Zostanę tutaj — oznajmił. — Jest już za późno, żebym wracał rowerem do pensjonatu. Rozumiem, że mogę coś zjeść w Łabędziu?

— Naturalnie, ale…

— Powiedział pan, że mogę się wprowadzić wieczorem, jeśli zechcę.

— Owszem. — Agent odchrząknął. — To oczywiście pańska decyzja, jeśli nie może się pan doczekać, by tu zamieszkać. — Podał mu klucz. — W takim razie spotkamy się jutro rano. Wie pan, gdzie mnie znaleźć. Jeszcze jedno… — Przestąpił z nogi na nogę. — Jeśli zmieni pan zdanie w nocy, zapomnimy o umowie.

— Z pewnością dam sobie radę — odparł Morton. — Rozpalę sobie ogień w kominku w salonie.

— Tak. No cóż, dobrej nocy życzę. — Agent skinął głową i wyszedł. Morton słyszał jego kroki w korytarzu, a potem głośne trzaśnięcie frontowych drzwi. Zaczekał na tyle długo, żeby mężczyzna miał czas wyjść na ulicę. W końcu wziął głęboki oddech i ruszył korytarzem, czując dreszcz podniecenia z powodu podjęcia decyzji o wynajmie. Jakie to nieoczekiwane, jakie niesamowite! Roześmiał się niemal w reakcji na wspomnienie — czy to było zaledwie dziś rano? — pierwszego spojrzenia na dom z ulicy. Teraz budynek należał do niego, mógł go eksplorować, zdobywać…

Pozostało niewiele czasu do zapadnięcia zmroku, wziął więc kandelabr ze stołu w sypialni i zapalił świece. Uniósł go wysoko i zaczął krążyć po pokojach, omijając fotele na zdobionych nogach i zakurzone kotary, żeby pozdejmować książki z półek oraz pozaglądać do szafek i szuflad. Agent określił dom jako „umeblowany”, ale było to coś więcej. Odnosiło się wrażenie, że pozostał nietknięty, jakby opuszczono go między kolejnymi uderzeniami zegara. Tylko w jednym pomieszczeniu panował idealny porządek: w pokoju dziecięcym na tyłach domu. Wisiała tam półka z zabawkami, w kącie stał oparty o ścianę miniaturowy kij do krykieta, a na blacie w wykuszu stała dziecięcych rozmiarów szachownica i leżało kilka książek. Morton zatrzymał się w przejściu, po czym zatrzasnął drzwi nieco mocniej, niż było to konieczne, i ruszył dalej.

W każdym pokoju widać było ślady po starszym człowieku: nic tak oczywistego, jak na przykład resztki jedzenia czy niedopalona fajka, lecz świece, mydło pozostawione na umywalce, ręcznik przewieszony przez poręcz… W salonie znalazł egzemplarz Kroniki szachisty rozłożony na oparciu kanapy, jakby czytelnik zamierzał wrócić do lektury. Przed kanapą — w narożniku pokoju, gdzie gromadziły się cienie — znajdowała się szachownica z figurami gotowymi do rozpoczęcia partii. Była zrobiona z kamienia. A może to była kość słoniowa i gagat? Morton podniósł piona, czując jego przyjemny ciężar, po czym ustawił go z powrotem przed hetmanem. Może później w Kronice znajdzie problem szachowy i będzie go analizował tak długo, aż poczuje się senny i pójdzie do łóżka. Zawsze wydawało mu się to prostsze, kiedy mógł patrzeć na figury na prawdziwej szachownicy. Poprawił piona czubkiem palca, upewniając się, że stoi dokładnie na środku pola, po czym się odwrócił. Kiedy wychodził z pokoju, odniósł dziwne, irracjonalne wrażenie, że o czymś zapomniał lub że popełnił jakiś błąd, na przykład zostawił szklankę w miejscu, gdzie czyjś rękaw mógłby ją strącić, albo nie zamknął okna przed burzą. Ale dopiero w kuchni, gdzie sprawdził zapasy suchej żywności pozostałe w szafkach, uświadomił sobie z uśmiechem własną pomyłkę: jak każdy kulturalny gracz powinien był powiedzieć „J’adoube”1.

W domu było lodowato. Pierwszą rzeczą, jaką musiał zrobić, było przeciwstawienie się temu nacierającemu chłodowi. Kiedy Morton popatrzył na nieoświetloną przestrzeń, uznał, że nie jest to chyba najlepsze miejsce na spędzenie nocy. Zapamiętał jednak, że po drodze tutaj agent coś wspomniał o służącej — bez wątpienia to dzięki niej nie znalazł tu żadnego kurzu czy pajęczyn — i postanowił, że rano postara się dowiedzieć więcej i sprowadzić ją tutaj. Tymczasem jednak ekscytowała go samotność w tym domu i przetrząsanie szafek w poszukiwaniu niezbędnych rzeczy. Kiedyś, jako dziecko — po jednym z występków — ukrył się na kilka godzin i z narastającą przyjemnością nasłuchiwał głosu matki, która najpierw krążyła zatroskana, a później coraz bardziej przerażona. Pozwolił, by nawoływała go przez dłuższy czas, zanim w końcu wyszedł, dumny ze swojego czynu. Teraz nie rozumiał, co mu strzeliło do głowy, ale pozwolił sobie na szelmowski uśmieszek, kiedy szukał starych gazet i podpałki, po czym rozpalił ogień w wielkim kominku w salonie. Kiedy płomienie urosły, usiadł na piętach i wziął głęboki, pełen satysfakcji oddech. Zamierzał wybrać się na kolację do gospody, ale nie był głodny, a teraz, kiedy zapłonął już ogień, nie zamierzał wychodzić w lodowatą noc. Wstał, otrzepał popiół ze spodni i podszedł do okna, by zaciągnąć zasłony. Kiedy chwycił jedną z nich, zastygł na widok czegoś w ogrodzie. Księżyc świecił już na niebie i zalał roślinność srebrną poświatą, a drzewom i ich cieniom sprezentował głęboką czerń. W zimowym blasku cały świat przybrał odcienie perły i hebanu. Widok był nieziemski i Morton pomyślał, że jeszcze nigdy nie widział czegoś tak pięknego.

Nie należał jednak do mężczyzn, którzy dają się zwieść czemuś tak nienamacalnemu jak piękno. Zaciągnął zasłony na tyle gwałtownie, że chmura kurzu doprowadziła go do kaszlu. Wrócił na środek pokoju i zauważył karafkę z brandy stojącą na stoliku. Powąchał ją — najpierw ostrożnie, potem mocniej — po czym nalał sobie sporą miarkę do jednej ze szklanek. Usiadł przy kominku, oparł się o kanapę i wystawił stopy w stronę ognia. Pogratulował sobie w duchu: taki dom za minimalną stawkę czynszową… Brandy była doskonała, ogień przeganiał chłód z powietrza, a po porannych ćwiczeniach i nieoczekiwanych wydarzeniach popołudnia był niemal oszołomiony. Czuł na kostkach żar, który docierał do zakątków pokoju. Trzaskom płomieni towarzyszył świst powietrza w kominie i pojękiwanie starych murów. Belki na suficie pomrukiwały, gdy dotarło do nich ciepło. Kiedy Mortonowi zaczęły opadać powieki, usłyszał stukanie o podłogę, zbliżające się w jego stronę. Zerwał się na równe nogi z duszą na ramieniu, spodziewając się kogoś zobaczyć. Musiał odczekać nieco, by wzrok mu się przystosował, i przez moment pomyślał, że dostrzega jakiś mroczny cień, który szybko się rozwiał. Serce załomotało mu w piersi. Nikogo tam oczywiście nie było. To z pewnością drewno wyginających się desek. Słyszał kiedyś, że stare domy wydają dziwne dźwięki, przypominające głosy lub kroki. Odprężył się, spróbował nawet zachichotać, po czym ułożył głowę w zagłębieniu kanapy. W tej samej ­chwili skórzany fotel stojący przy szachownicy westchnął, jakby ktoś na nim usiadł.

Łatwo było to wytłumaczyć — łatwiej nawet niż w przypadku desek podłogowych: powietrze w poduszce musiało się rozszerzyć i skurczyć w wyniku zmiany temperatury w pomieszczeniu. Morton nie mógł się jednak powstrzymać przed patrzeniem na fotel spod przymrużonych powiek i z irracjonalnie rozedrganym sercem. Nic się nie poruszyło. Skóra utrzymywała kształt ciała — mężczyzny, pomyślał, kościstego, o wąskich biodrach, z nawykiem wbijania łokci w oparcia — i przez ułamek sekundy prawie go zobaczył wśród cieni. Zamrugał i upił kolejny łyk brandy. Palący płyn uspokoił nieco drżenie w okolicach karku. Morton wypił jeszcze większy łyk na szczęście, po czym poprawił się na siedzeniu, usiłując wrócić do komfortowej pozycji, którą przyjął kilka minut temu. Jego wzrok powędrował w stronę szachownicy.

Biały pion nie stał na swoim miejscu.

Morton zastygł. Zamiast czekać w swoim szeregu, przesunął się o jedno pole do przodu i wyprzedził pozostałe. Otwarcie pionem hetmana. To niemożliwe. Ustawił go na swoim polu. Czy nie powiedział do siebie: „J’adoube”?

Nie. Musiał go jednak przestawić. Podniósł go, żeby poczuć jego ciężar, po czym odstawił. Wybrał jednak inne pole, to wszystko. To najbardziej naturalna rzecz na świecie postawić piona na nowym polu — rozpocząć automatycznie partię — a potem zapomnieć. Teraz, kiedy patrzył na figurę, brakowało mu jednak tchu. Wyciągnął rękę, lecz jego dłoń zatrzymała się nad szachownicą, jakby napotkał taflę szkła. Nie chciał dotknąć piona. Przypomniał sobie go w dłoni, lekko tłustawą powierzchnię, która sprawiła, że zaczął się zastanawiać, czy nie wykonano go przypadkiem z kości słoniowej zamiast z kamienia.

Cofnął rękę. Instynkt podpowiedział mu, żeby spojrzał na fotel w cieniu, ale ten był pusty. Kształt skóry niczego nie zdradzał, był to w końcu stary mebel, użytkowany przez długie lata. Wibracje, które Morton poczuł w okolicach kręgosłupa, ustąpiły, a zamiast tego opadło go zmęczenie. Były to efekty wysiłku fizycznego i emocji, jak również — zerknął na szklankę i zobaczył, że wypił niemal całą porcję brandy — braku umiaru. Przełknął kilka ostatnich kropli i odstawił szklankę obok szachownicy. Pora położyć się spać.

Spał jednak niespokojnie. W sypialni panował ziąb, ale Morton obawiał się wsunąć pod koce. Zamiast tego leżał całkiem ubrany na puchowej kołdrze, okrywając się tylko płaszczem. Nic dziwnego, że we śnie wrócił do swojej sypialni w szkole z internatem, częściowo odtwarzając, a częściowo wymyślając na nowo niekończące się psoty, które robił innym chłopcom. Kiedy się obudził — przez chwilę musiał sobie przypominać, gdzie się znajduje, bo resztki snu snuły się niczym mgła przed jego oczami — pomyślał o kawie, gorącej wodzie do golenia i trzaskającym wesoło ogniu w jadalni pensjonatu. Zaklął. Co go opętało, że postanowił tu zostać, a co gorsza, zgodzić się na wynajęcie tego domu? Zsunął się, nieco zesztywniały, z łóżka, po czym przeszedł korytarzem i zszedł na parter, pojękując głośno.

Kiedy jednak mijał okno u szczytu schodów, nastrój zaraz mu się poprawił. Dzień lśnił niczym diament, ogród o świcie przybrał srebrno-zielone barwy, a topiary były przykładem cudu symetrii. Tak naprawdę przystosowanie tego miejsca do mieszkania nie powinno zabrać wiele czasu. Solidne ogrzanie wnętrz, czyste pościele, dostawa jedzenia czy usługi sprawdzonej służącej i Morton zostanie — uśmiechnął się na samą myśl — panem tego wszystkiego, co odkrył… Zbiegł po schodach i wyszedł na chłodne powietrze. Minutę później jechał na swoim rowerze w cieniach drzew, a następnie wyjechał na drogę prowadzącą do wioski.

Poranek miał niezwykle satysfakcjonujący. Jeśli agent był zaskoczony decyzją Mortona o wynajęciu czarno-białego domu, to starannie to ukrywał i w ciągu kwadransa załatwili wszystkie sprawy związane z dokumentami. Mężczyzna podał nawet Mortonowi adres służącej, która co tydzień sprzątała tam wszystkie pomieszczenia. Ta, z błyskiem chciwości w oczach, zgodziła się dostarczyć zapasy jedzenia, zająć się praniem, prasowaniem i innymi pracami domowymi, które mogły okazać się niezbędne. Morton opuścił jej dom i pojechał wzdłuż High Street z radością w sercu, pogwizdując pod nosem. Z początku przewidywał tymczasowy pobyt w tym miejscu — najwyżej kilka miesięcy, aż to nieszczęsne nieporozumienie w domu odejdzie w niepamięć — ale teraz uznał, że mógłby tu zostać dłużej, może nawet na stałe… Zatrzymał się przed budynkiem poczty, żeby przesłać do pensjonatu instrukcje dostarczenia jego rzeczy, po czym udał się na śniadanie do gospody. Tym razem usiadł celowo po przeciwnej stronie izby, czując niewytłumaczalną niechęć do spotkania dżentelmena, który rozmawiał z nim poprzedniego dnia. Był to jednak dzień targowy i pomieszczenie wypełnione było farmerami i kupcami, a kiedy tłum rozproszył się na tyle, że Morton zdołał zerknąć w stronę ciemnego kąta naprzeciwko, zobaczył, że nikogo tam nie ma, zniknęło nawet krzesło i szachownica, aby zapewnić miejsce innym klientom.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------

1 W szachach obowiązuje zasada, że dotkniętą figurą należy wykonać ruch, chyba że w pierwszej kolejności powie się „J’adoube”, co oznacza zamiar poprawienia jej ustawienia na polu (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: