Sezon na męża - ebook
Sezon na męża - ebook
Lady Sophie nie grzeszy cierpliwością ani taktem. Owe braki nadrabia urodą i pogodnym usposobieniem, dlatego nigdy nie brakowało kandydatów do jej ręki. Kiedy jednak Sophie odrzuciła oświadczyny wszystkich kawalerów z hrabstwa, jej ojciec stracił cierpliwość i wysłał ją do Londynu. W stolicy Sophie musi stale mieć się na baczności, aby nie wywołać skandalu. Nie umie jednak sobie odmówić samotnych spacerów. Podczas jednego z nich pada ofiarą zaczepki trzech żołnierzy. Z pomocą przychodzi jej nieznajomy dżentelmen. Następnego dnia okazuje się, że to znany w całym Londynie sir Adam Trent…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3059-9 |
Rozmiar pliku: | 710 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1819 rok
Panna Sophie Cavenhurst nie grzeszyła nadmiarem cierpliwości ani taktu. Nie uchodziła też za wcielenie zdrowego rozsądku. Te braki równoważyła urodą i pogodnym usposobieniem. Kandydaci do ręki Sophie niezmiennie spotykali się z odmową, której udzielała ze słodkim uśmiechem.
Porównywała swoich adoratorów z małżonkami dwóch starszych sióstr. Mark, lord Wyndham, mąż Jane, był dobroduszny i spolegliwy. Mąż Isabel, od niedawna posiadacz honorowego tytułu szlacheckiego, sir Andrew Ashley, wyróżniał się fantazją i wigorem. Często zabierał Isabel w podróże do różnych krajów. Obaj byli zamożni: Mark otrzymał spadek, a Drew wzbogacił się na handlu zagranicznym. Starający się o rękę Sophie nawet się do nich nie umywali.
Nie chciała jednak zyskać opinii osoby tak niepoważnej jak jej brat, choć towarzystwo mylnie go oceniało. Szczerze go kochała i pamiętała, że przeżył niełatwe chwile w Indiach. Ponadto zapobiegł utracie całego rodzinnego majątku. Była gotowa wiele mu wybaczyć, nawet to, że czasem z niej drwił.
– Sophie, odrzuciłaś już wszystkich kawalerów z sąsiedztwa – zwrócił się do niej pewnego dnia. – Zyskujesz reputację osoby, której nie sposób zadowolić.
– A co w tym złego? Małżeństwo to poważna sprawa. Nie chcę popełnić błędu, jakiego była bliska Issie.
– A nie boisz się staropanieństwa?
– Owszem… I właśnie dlatego chciałabym udać się na sezon w Londynie… Poznam nowych ludzi i…
– Naprawdę myślisz o sezonie?!
Nie mogła wyznać bratu, że podkochuje się w Marku. Doszła do wniosku, że powinna na pewien czas wyjechać z Hadlea i poszukać męża podobnego do niego.
– Myślę o tym od dłuższego czasu. Lucy Martindale debiutuje w tym roku i nie mówi o niczym innym. – Majątek Martindale’ów był oddalony o piętnaście kilometrów od Hadlea, a Sophie znała Lucindę od czasów szkolnych. Pisywały do siebie i często się odwiedzały.
– Rozumiem, dlaczego o tym myślisz, ale co na to mówi nasz drogi ojciec?
– Jeszcze go nie pytałam.
– Wątpię, żeby chciał cię zabrać do Londynu. Mama bardzo źle znosi jazdę powozem, a papa jej nie zostawi.
– Wiem. – Westchnęła. – Ale zawsze będę mogła pojechać z tobą… prawda?
– Co też ci przyszło do głowy?!
– Kto w takim razie mógłby mi pomóc?
– Zapytaj Jane. – Ilekroć w rodzinie pojawiał się problem, zwracano się właśnie do niej.
– Jane jest zajęta małym dzieckiem, a Issie pływa sobie gdzieś po morzach i oceanach. Gdybyś się zgodził mi towarzyszyć, papa nie miałby żadnych zastrzeżeń.
– Musisz go najpierw zapytać.
Znalazła ojca w salonie. Czytał gazetę, którą codziennie dostarczano z Londynu. Lubił wiedzieć, co się dzieje w świecie, chociaż ostatnio trudno było znaleźć dobre wiadomości. W rejonach przemysłowych na północy panował niepokój. Gwałtownie malała popularność księcia regenta. Podobno zamierzał się rozwieść z żoną, z którą pozostawał w separacji. Plotkowano, że chciał ożenić się ponownie i spłodzić dziedzica.
Widząc najmłodszą córkę, ojciec odłożył gazetę.
– Papo, kochany papo! – zaczęła przymilnym tonem. – Mam do ciebie prośbę.
Uśmiechnął się.
– Czuję, że będzie mnie to dużo kosztować.
– Cóż… rzeczywiście to będzie kosztowne, ale to dla mnie takie ważne!
– Powiedz zatem, o co chodzi.
– Chciałabym spędzić sezon w Londynie.
– Sezon! Spodziewałem się, że poprosisz mnie o nową suknię albo jakąś błyskotkę, tymczasem chodzi o cały sezon! Skąd ci to przyszło do głowy?
– Wszystkie młode damy mają swój debiut… To dzięki temu znajdują mężów. Chyba nie chcesz, żebym została starą panną?
– Nie grozi ci staropanieństwo.
– Nawet Teddy powiedział, że skoro nie spodobał mi się nikt z sąsiedztwa, muszę szukać dalej. Jeśli ty nie będziesz mógł pojechać, gotów jest mi towarzyszyć.
– Nie chciałbym obarczać go tak odpowiedzialnym zadaniem.
– W takim razie zawieziecie mnie do Londynu z mamą?
– Sophie, droga córko, nie zajmujemy tak wysokiej pozycji społecznej. Poza tym zwyczajnie nas na to nie stać. Twoje siostry nie miały debiutu…
– Ale pojechały do Londynu i zatrzymały się u ciotki Emmeline na Mount Street.
– Mieszkały tam raptem dwa tygodnie. Nie potrzebowały balów ani przyjęć, żeby znaleźć mężów.
– Wiem, ale jak inaczej znajdziemy kolejnych Marka albo Drew?
– Mark i Andrew to godni szacunku młodzi dżentelmeni, ale dlaczego chcesz, żeby twój przyszły mąż był podobny do któregoś z nich?
Prawdziwy powód Sophie chciała zachować w tajemnicy, więc powiedziała tylko:
– Są dla mnie ideałami.
Ojciec roześmiał się.
– Sophie, w swoim czasie znajdziesz odpowiedniego mężczyznę. Masz dziewiętnaście lat. Naprawdę nie musimy się spieszyć.
– Więc nie pozwalasz mi pojechać?
– Niestety, ale nie. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym wrócić do lektury.
Rozczarowana Sophie nie powiedziała nic więcej i udała się na poszukiwanie matki. Lady Cavenhurst ścinała żonkile. Setki tych kwiatów zdobiły ogród.
– Przekonasz papę, prawda, mamo? Przecież wiesz, jak ważne dla młodej damy jest odpowiednie towarzystwo. Nie znajdę dobrego męża w Hadlea.
Matka układała kwiaty w koszu zawieszonym na ramieniu.
– Ale skąd ta nagła potrzeba zamążpójścia, Sophie?
– Wcale nie jest nagła. Myślę o małżeństwie, odkąd Jane i Issie wyszły za mąż. Czuję, że powinnam bardziej się zaangażować, jeśli chcę znaleźć męża takiego jak Mark albo Drew
– Wysoko mierzysz, drogie dziecko.
– Czy jest w tym coś złego?
– Nie… oczywiście, że nie.
– Więc porozmawiasz z papą? Ciocia Emmeline chyba zgodzi się mnie przyjąć pod swój dach.
– Ciocia Emmeline ma już swoje lata, Sophie. Wątpię, by często wychodziła z domu.
– Teddy obiecał, że będzie mi towarzyszył… Porozmawiaj z papą, proszę…
Matka westchnęła.
– Dobrze, dobrze, ale jeśli już podjął decyzję, nie uda mi się go przekonać.
– Dziękuję, mamo.
Sophie wróciła do domu. Przeszła do swego pokoju, sięgnęła po kapelusz i szal, a potem udała się do siostry w Broadacres. Była to wspaniała rezydencja odległa o około pięciu kilometrów od Greystone Manor.
Sophie została wpuszczona do środka przez lokaja.
– Pani jest w pokoju dziecinnym – powiedział. – Czy mam zaanonsować wizytę?
– Dziękuję, pójdę sama.
Doskonale znała rozkład pomieszczeń i wkrótce stanęła przed odpowiednimi drzwiami. Siostra bawiła się na podłodze ze swoim dziesięciomiesięcznym synkiem Harrym. Na widok Sophie wstała.
– Sophie, co cię tu sprowadza? Mam nadzieję, że nie stało się nic złego.
– Czy nie mogę tak po prostu odwiedzić mojej siostry?
– Oczywiście, że możesz. Zawsze. – Odciągnęła raczkującego Harry’ego od szafki. – Miałam zamiar wybrać się na spacer. Pójdziesz ze mną?
– Tak, chętnie.
Niańka otrzymała polecenie, by ciepło ubrać malca i znieść go do tylnego holu, gdzie trzymano wózek.
– A teraz powiedz mi, co słychać w Greystone – poprosiła Jane, gdy weszły do jej pokoju.
– Nic. Jest nudno jak zwykle. Ale poprosiłam papę o możliwość debiutu w sezonie.
– Myślisz, że dzięki temu przestaniesz się nudzić?
– Tak, oczywiście. I znajdę męża.
– Możesz go znaleźć tutaj, w Norfolk.
– Teddy twierdzi, że onieśmieliłam już wszystkich tutejszych kawalerów.
Jane roześmiała się.
– Ilu ci się oświadczyło?
– Richard Fanshawe… Ma okropne maniery i wpadł w złość, kiedy nie przyjęłam jego oświadczyn. Potem sir Reginald Swayle, który pozuje na dandysa, a w rezultacie wygląda po prostu cudacznie, i lord Gorange, leciwy wdowiec, ojciec dwojga dzieci. Zastanawiam się, jak doszło do tego, że papa pozwolił mu ze mną porozmawiać. Przecież nie mogę wyjść za kogoś takiego, prawda?
– Rozumiem cię. A co powiedział papa na temat sezonu? – Jane włożyła buty, podeszła do lustra i zawiązała wstążki kapotki pod brodą.
– Nie zgodził się.
Zeszły na dół. Synek Jane siedział w wózku i uśmiechał się promiennie.
– Niedługo zacznie chodzić – powiedziała Jane, gdy ruszyły ścieżką prowadzącą do parku i ogrodów. – Potrafi już stać, trzymając się mebli. Mark oszalał na jego punkcie.
– Wiem… a i ty świata poza nim nie widzisz. Niańka nie ma chyba wiele zajęć.
– Uwielbiam spędzać czas ze swoim synkiem i najchętniej poświęcałabym mu całe dnie, ale nie pozwalają mi na to obowiązki. Wtedy Tilly ma mnóstwo pracy.
Siostra założyła sierociniec Hadlea Home w pobliżu Witherington. Często spędzała tam czas, pomagając przy dzieciach.
– Więc nie zostawiłabyś Harry’ego, żeby pojechać na chwilę do Londynu?
– Nie, Sophie. W żadnym razie. Czy właśnie po to do mnie przyszłaś? Żeby mnie namówić na wspólny wyjazd?
– Domyślałam się, że nie będziesz chciała mi towarzyszyć. Teddy by ze mną pojechał, ale papa uważa, że jest trochę nazbyt nieodpowiedzialny.
– Papa wie, co mówi.
– Nie wiem, dlaczego tak się uwzięliście na Teddy’ego. Od powrotu z Indii może uchodzić za wzór cnót.
Jane roześmiała się.
– Akurat! Zdążył już roztrwonić większość pieniędzy, które zostały po tym, jak ocalił Greystone.
– Gdybyśmy jednak zamieszkali u ciotki Emmeline…
– Wszystko już zaplanowałaś? Czego więc ode mnie oczekujesz?
– Proszę, przekonaj papę, że może zaufać Teddy’emu. Mama obiecała, że zrobi, co w jej mocy, ale gdybyś ty też porozmawiała z tatą, to na pewno bardzo by pomogło.
– Skąd u ciebie ta nagła chęć wyjazdu do Londynu?
– Wcale nie jest nagła. Myślałam o tym, odkąd pojechałyście tam z Issie, ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. Najpierw ta sprawa z lordem Bolsover, a potem dwór pogrążył się w żałobie po śmierci księżniczki Charlotty i jej synka. Nie wiem, dlaczego miałabym nie pojechać do Londynu w tym roku. Nigdy tam nie byłam, podczas gdy ty byłaś kilkanaście razy, a Issie zwiedziła cały świat. To nie fair. Skończę jako stara panna.
– Och, Sophie, to mało prawdopodobne. Niewiele dam w twoim wieku może się pochwalić odrzuceniem trzech propozycji małżeństwa.
– To nie byli odpowiedni mężczyźni.
– W takim razie powiedz mi, jaki ma być ten odpowiedni. Pamiętaj, że nikt nie jest ideałem.
– Nie chcę, żeby był ideałem, ale muszę go pokochać, i to z wzajemnością. Ty i Mark się kochacie.
– To oczywiste, ale czy zastanawiałaś się nad tym, jaki ma być twój przyszły mąż, żebyś mogła go pokochać?
– Musi być wysoki, przystojny, zgrabny…
– To też jest oczywiste.
Sophie zdawała sobie sprawę, że siostra się z nią droczy.
– Musi być dobry, hojny i odpowiedzialny.
– Wspaniałe cechy. Pochwalam twój zdrowy rozsądek.
– Chciałabym też, żeby potrafił mnie zaskakiwać… sprawiać, by moje serce biło szybciej…
– Niespodzianki nie zawsze są przyjemne.
– Och, myślę o przyjemnych niespodziankach. Nie traktujesz mnie poważnie, Jane!
– Nic podobnego! Przekonasz się, że kiedy się zakochasz, twój wybranek będzie miał tylko kilka spośród wymienionych cech. Miłość nie zjawia się na zawołanie, po prostu się zdarza…
– Wiem, ale przecież nie w Hadlea.
– Mnie się zdarzyła w Hadlea.
– No tak… Ale jest tylko jeden Mark.
– Tak. – Jane uśmiechnęła się. – Widzę, że się uparłaś. Spytam Marka o zdanie, a jeśli uzna, że możesz jechać, porozmawiam z papą.
– Och, jesteś najlepszą siostrą pod słońcem! Dziękuję ci, dziękuję!
Pewna sukcesu Sophie przeszła na inne tematy. Podzieliły się najnowszymi plotkami, rozmawiały o ubraniach, osiągnięciach Harry’ego i o dzieciach z Hadlea Home. Zastanawiały się też, gdzie przebywa teraz Isabel i kiedy będą mogły znów się z nią spotkać.
– Ostatnio pisała do mnie z Indii, ale mieli zamiar udać się z Drew do Singapuru – powiedziała Jane. – Może masz świeższe wiadomości?
– Nie. Mama dostała podobny list. Teddy uważa, że Drew pilnuje interesów w krajach Orientu i zapewne kupi kolejny statek. Gdyby wrócili do domu przed rozpoczęciem sezonu, mogliby mi pomóc finansowo. – Myśli Sophie wciąż krążyły wokół debiutu. – Ale nie zamierzam na to liczyć.
– Słusznie.
Wróciły do domu tą samą drogą. Jane oddała Harry’ego pod opiekę niańki i poprosiła, by przyniesiono im herbatę do salonu.
– Mark wyjechał do Norwich – powiedziała. – Miałam nadzieję, że już będzie w domu, ale widocznie załatwianie spraw zajęło mu więcej czasu, niż przypuszczał. Porozmawiam z nim, Sophie, ale nie spodziewaj się cudów.
Pół godziny później Sophie lekkim krokiem udała się do domu.
Mark, Jane i Harry zjawili się w Greystone po dwóch dniach. Nie było w tym nic dziwnego, jako że często tu zaglądali, jednak Sophie domyślała się, że tym razem przybyli w związku z jej prośbą. Dołączyła do nich w salonie.
– Cieszę się, że was widzę – powiedziała, biorąc Harry’ego na ręce.
– Wszyscy się cieszymy – dodała matka. – Podejrzewam jednak, że twój entuzjazm ma związek z londyńskim sezonem. Mam rację?
– Pomyślałam, że Jane mogłaby pomóc.
Lady Cavenhurst zwróciła się do najstarszej córki.
– Zamierzasz wyjechać do Londynu na sezon, Jane?
– Nie, mamo. Nie zostawię tu Harry’ego ani Hadlea Home. Słyszałam jednak, że Teddy zgodził się towarzyszyć Sophie.
– Nie wiem, jak udało jej się go do tego nakłonić… – potwierdziła matka. – Nie spodziewałam się tego.
– Dlaczego? – spytała Sophie.
– Myślałam, że czekające go tam obowiązki wydadzą mu się nudne. Poza tym jest za młody. Potrzebujesz kogoś dojrzałego na tyle, by wiedział, jak młoda dama powinna zachowywać się w towarzystwie i jakie czekają ją pułapki. Łatwo jest niechcący znaleźć się w sytuacji, która może fatalnie wpłynąć na reputację.
– Wiem o tym i doskonale dam sobie radę – oznajmiła Sophie. – Jestem pewna, że Teddy też dobrze o tym wie. Poza tym ciocia Emmeline będzie moją przyzwoitką i dopilnuje, żebym znalazła się w odpowiednim towarzystwie.
– Co o tym sądzisz, Jane? – zapytała matka.
Jane zamyśliła się.
– Naprawdę nie wiem. A rozmawiałaś o tym z Teddym? Co powiedział?
– Oczywiście, chce pomóc, ale wciąż pozostaje kwestia kosztów wyjazdu.
– Pieniądze nie stanowią problemu – odezwał się milczący dotąd Mark. – Z przyjemnością wesprę Sophie, ale tylko wtedy, gdy pani i sir Edward wyrazicie zgodę na wyjazd.
– Och, Marku! – Oczy Sophie rozbłysły. – Naprawdę mi pomożesz?
– Tak, jeśli twoi rodzice powiedzą, że możesz jechać.
– To bardzo hojny gest, Marku – odrzekła lady Cavenhurst. – Proponuję, żebyś porozmawiał z moim mężem. Zastaniesz go w bibliotece. Przekaż też mu, że będzie nam miło, jeśli do nas dołączy. Kazałam podać herbatę.
Mark wstał i wyszedł.
– Och, nie mogę się doczekać – emocjonowała się Sophie, tuląc Harry’ego. Dzieciak wiercił się niespokojnie, a gdy opuściła go na podłogę, szybko przemieścił się na czworakach w stronę swojej mamy, która wzięła go na kolana.
– Myślę, że ciotka Emmeline może nie czuć się na tyle dobrze, by przyjąć cię pod swój dach. Kiedy ostatnio tam byliśmy, zauważyłam, że łatwo się męczy i niedosłyszy. Jeśli zgodzi się ciebie gościć, musisz o tym pamiętać – powiedziała Jane.
Służąca wniosła tacę z herbatą i postawiła na stole. Po niedługim czasie w pokoju zjawili się sir Edward, Mark i Teddy. Teddy miał na sobie strój do konnej jazdy. Niedawno wrócił z przejażdżki.
– Przepraszam, mamo – powiedział. – Zaraz się przebiorę.
– No i… ? – zapytała niecierpliwie Sophie. – Mogę jechać?
Ojciec z westchnieniem zajął miejsce na sofie tuż obok lady Cavenhurst.
– Wygląda na to, że zostałem przechytrzony.
– To znaczy, że się zgadzasz?! – Sophie zerwała się na równe nogi, objęła ojca i ucałowała go w policzek. – Och, dziękuję ci, papo!
Delikatnie wyswobodził się z jej objęć.
– Powinnaś dziękować Markowi. Powiedział, że w przyszłym miesiącu jedzie do Londynu w interesach. Zawiezie ciebie i Teddy’ego do domu lady Cartrose. Potem razem z twoim bratem dopilnują, by nie stała ci się krzywda.
Zwróciła się w stronę Marka.
– Och, jesteś najlepszym, najcudowniejszym szwagrem! Byłabym szczęśliwa, mając męża takiego jak ty.
– Sophie! – napomniała córkę lady Cavenhurst.
Mark zaśmiał się, by pokryć zmieszanie.
– W swoim czasie znajdziesz odpowiedniego męża – zapewnił ją. – Nie bądź w gorącej wodzie kąpana.
Wrócił Teddy ubrany we frak i jasne pantalony.
– Decyzja już zapadła? – zapytał, rozglądając się po twarzach zebranych w salonie.
– Tak – odpowiedział ojciec. – Mam nadzieję, że wiesz, czego od ciebie oczekujemy.
Teddy usiadł i wziął filiżankę od matki.
– Mam pilnować siostry i dbać o to, żeby nie wplątała się w żadną kłopotliwą sytuację.
– No właśnie. Sam też musisz zachować rozsądek. Żadnego hazardu.
– Żadnego?! To zbyt trudne.
– Możesz grać ze znajomymi z towarzystwa za niskie stawki i tylko wtedy, gdy Sophie będzie miała przyzwoitkę. Ale nie wolno ci odwiedzać jaskiń hazardu.
– Oczywiście, to właśnie miałem na myśli.
– W takim razie, jeśli lady Cartrose się zgodzi, możesz skorzystać z uprzejmości Marka i zabrać siostrę do Londynu. Bessie pojedzie z wami. – Bessie Sadler była pokojówką matki. Mieszkała z rodziną od wielu lat, a gdy wiek dał jej o sobie znać, zaczęła przysposabiać do pracy młodą następczynię.
Sophie, jak zawsze spontaniczna, podbiegała kolejno do wszystkich z wylewnymi podziękowaniami. Jej radosny nastrój udzielił się zgromadzonym. Po pewnym czasie podjęli temat Hadlea Home. Sierociniec rozwijał się i potrzebował funduszy. Jednym z najważniejszych zadań Jane było zapewnienie odpowiednich środków. Mark jej w tym pomagał dzięki pozycji i wpływowym znajomym. To właśnie w tym celu wybierał się wkrótce do Londynu. Zamierzał zorganizować koncert połączony ze zbiórką pieniędzy. Ten pomysł zaczerpnął od dobroczyńców szpitala dla porzuconych dzieci.
Do wyjazdu pozostał jeszcze miesiąc. W międzyczasie lady Cartrose zapewniła listownie, że z radością będzie gościć Sophie i Teddy’ego. Sophie nieustannie rozmyślała o tym, co będzie robić w Londynie, cieszyła się na myśl o balach, przyjęciach i nowych znajomościach. Zastanawiała się, jakie stroje powinna zabrać ze sobą. W jej szafie znajdowało się dużo ubrań na rozmaite okazje, ale uznała, że nie nadają się na debiut. Natychmiast zostałaby uznana za wiejską gąskę. Miała piękną suknię balową, w której wystąpiła na weselu sióstr, a także suknię popołudniową z niebieskiej krepy, ozdobioną jasnoniebieskim i białym haftem. Wystąpiła w niej na chrzcinach Harry’ego. To stanowczo za mało.
Na szczęście siostra przyszła jej z pomocą, zanim Sophie zdobyła się na odwagę, by udać się z kolejną prośbą do ojca.
– Mark jest aż nazbyt hojny – powiedziała Jane, gdy Sophie odwiedziła ją w Broadacres, by uskarżyć się na brak strojów. – Ciągle zachęca mnie do kupowania nowych ubrań. Moja szafa pęka w szwach i są tam suknie, których na pewno już nie włożę. Możemy dokonać poprawek według najnowszej mody. Sprawimy, że będą na tobie leżały jak ulał.
Wkrótce wokół nich piętrzyły się suknie, nożyczki, nici i igły, koronki, wstążki i przeróżne ozdoby z jedwabiu. Jane była prawdziwą artystką w krawieckim fachu i kolejne suknie zmieniały się nie do poznania. Sophie przestała żałować, że nie sprawi sobie całkowicie nowej garderoby.
– Mam dla ciebie mały prezent – powiedziała Jane, jakby nie dość było ubrań mogących zadowolić samą królową. – Będzie pasować do twojej niebieskiej sukni. – Podała Sophie niewielkie pudełko mieszczące srebrny naszyjnik wysadzany szafirami i diamentami.
– Jane! Jest piękny, ale czy naprawdę możesz mi go dać, skoro Mark kupił go dla ciebie?
– To był jego pomysł, Sophie. Kiedy zobaczył suknię, którą przerabiałam, powiedział, że ten naszyjnik będzie do niej pasował. Mam mnóstwo biżuterii i z radością ci go ofiaruję.
Sophie zarzuciła siostrze ręce na ramiona.
– Och, to takie podobne do Marka. Proszę, serdecznie mu podziękuj ode mnie. Dzięki wam będę najpiękniejszą panną na balu!
– Mam taką nadzieję, ale radzę ci, żebyś zachowywała się nieco powściągliwiej w obecności cioci Emmeline. Z drugiej strony, nie bądź też nazbyt uległa. Pamiętaj, że należysz do rodziny Cavenhurstów.
– Oczywiście, droga Jane.
Pewnego poranka pod koniec maja rozpromieniona Sophie pożegnała się z rodzicami i wsiadła do powozu Marka. Martwiła ją tylko nie najlepsza pogoda. Było przenikliwie zimno, tak że musiała włożyć ciepłą pelerynę na nową suknię podróżną, a dłonie wsunąć w futrzaną mufkę. Stopy oparła na ogrzanej cegle owiniętej we flanelę.
Podróż trwała dwa dni, na szczęście powóz był bardzo wygodny. Na postojach zmieniano konie, a Mark przynosił do powozu nowe podgrzane cegły.
Dotarli do Londynu wieczorem drugiego dnia podróży po spędzeniu nocy w zajeździe Cross Keys w Saffron Walden. Wszystkie budynki państwowe i niektóre domy prywatne były udekorowane flagami dla uczczenia przyjścia na świat małej księżniczki, córki księżnej Kentu. Sophie uznała to za dobry znak. W mieście będzie panował radosny nastrój, pomyślała. Mark posłał stangreta do swego londyńskiego domu przy South Audley Street, a sam wraz z Sophie i Teddym udał się do domu lady Cartrose na Mount Street.
Lady Cartrose, znacznie pulchniejsza i bardziej głucha niż dawniej, przywitała ich niezwykle serdecznie.
– Chodź, moje dziecko – powiedziała, ujmując Sophie za ręce. Długo trzymała ją na odległość wyciągniętych ramion, by jej się przyjrzeć. – Jesteś bardzo ładna. Nie będziemy mieli kłopotu ze znalezieniem ci męża.
Sophie zachichotała.
Emmeline zwróciła się w stronę Teddy’ego i poddała go podobnym oględzinom.
– Nie pamiętam już, kiedy cię ostatnio widziałam, młody człowieku. Chyba na weselu twoich sióstr. Cóż to było za wspaniałe, radosne wydarzenie. Masz już narzeczoną?
– Nie, ciociu.
– Zobaczymy, co uda się zrobić w tej sprawie. Wielu moich przyjaciół ma piękne córki.
– Nie przyjechałem tu, by szukać narzeczonej. Towarzyszę mojej siostrze – niemal wykrzyknął ciotce do ucha.
– Ooo… – Popatrzyła na Marka. – Jak miło cię widzieć! Jak się miewa moja droga Jane? A mały Harry? Mam nadzieję, że kiedyś go zobaczę. Proszę, zostań na kolację i mi o nim opowiedz.
Mark wymówił się od kolacji, ale przyjął zaproszenie na herbatę i cierpliwie odpowiadał na pytania ciotki o Jane i synka. Sophie myślami była daleko. Zastanawiała się, co będą robić podczas pobytu w Londynie. W chwili przerwy zapytała:
– Co zaplanowałaś na jutro, ciociu Emmeline? – Musiała powtórzyć to pytanie dwa razy.
– Pomyślałam, że będziecie zmęczeni po podróży, więc nie przewidziałam wielkich atrakcji – odpowiedziała ciotka. – Po południu możemy wybrać się na przejażdżkę powozem w Hyde Parku, o ile nie będzie zbyt zimno. A potem zjemy kolację tutaj.
Sophie, która spodziewała się spotkań towarzyskich od pierwszej chwili po przyjeździe, wyraźnie posmutniała. Czyżby miała się tu nudzić tak jak w domu?
Mark uśmiechnął się do niej.
– Nie martw się, Sophie, kiedy odpoczniesz, z tym większą energią wyruszysz na podbój Londynu. Weźmiesz stolicę szturmem.
– Sztorm? – zainteresowała się lady Cartrose. – Och, tylko nie to. Kiedy na morzu jest sztorm, pogarsza się mój reumatyzm.
Mark cierpliwie wyjaśnił ciotce, o co mu chodziło. Teddy i Sophie z trudem powstrzymywali się od śmiechu.
– Teraz rozumiem – powiedziała starsza dama. – Nie słyszałam cię dobrze. Jestem pewna, że Sophie olśni wszystkich. Moja przyjaciółka, pani Malthouse, ma córkę w wieku Sophie. Cassandra jest urocza i również debiutuje w tym roku. Czuję, że młode damy się zaprzyjaźnią. Będzie miała swój bal nieco później w sezonie i na pewno Sophie będzie zaproszona. W przyszłym tygodniu odbędzie się natomiast bal u Rowlandów. To doskonała okazja do przećwiczenia kroków tanecznych… Bez wątpienia Augusta wyśle ci zaproszenie, kiedy ją o to poproszę.
Usłyszawszy to, Sophie poczuła się zdecydowanie lepiej. Podziękowała ciotce i zaczęła się zastanawiać, jaką suknię włoży na tę okazję.
Kilka lat wcześniej przyjazd do Londynu Adama Trenta, wicehrabiego Kimberley, wywołałby niemałe poruszenie wśród młodych panien, a nawet wśród mężatek z towarzystwa. Ten niezwykle przystojny, bogaty kawaler stanowił prawdziwą ozdobę klubów i salonów stolicy. Budził ducha rywalizacji wśród matek debiutantek, a córki wodziły za nim cielęcym wzrokiem.
– Masz dwadzieścia osiem lat i wciąż jesteś stanu wolnego. Jak ci się udało uniknąć małżeńskich sideł? – spytał go kiedyś jego kuzyn Mark.
– To proste. Nigdy nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym spędzić resztę życia, a poza tym jestem bardzo zajęty. – W owym czasie Adam odziedziczył po ojcu tytuł i majątek w Saddleworth w Yorkshire, co bez wątpienia podniosło jego atrakcyjność.
Potem jednak zrobił coś niewybaczalnego w oczach towarzystwa i ożenił się z Anne Bamford, córką właściciela przędzalni i tkalni z Saddleworth. Nie wiadomo, czy było to małżeństwo z miłości, czy też celem związku było powiększenie majątku. W każdym razie później nikt nie potrafił powiedzieć zbyt wiele na temat jego życia i w końcu wspominano go tylko jako kogoś, kto wyjechał.
Jego teść zmarł wkrótce po weselu, zostawiając mu przędzalnię i tkalnię Bamford, a rok później żona nie przeżyła porodu synka, który także zmarł. Adam ponownie został sam. Żeby nie oszaleć z bólu, rzucił się w wir pracy w majątku i niezmiernie rzadko odwiedzał Londyn.
Tego wieczoru, gdy szedł South Audley Street w stronę Piccadilly, natknął się na kuzyna.
– Mark! Cieszę się, że cię widzę!
Mark omijał właśnie kałużę. Uniósł głowę na dźwięk swego imienia.
– Adamie, co cię sprowadza do Londynu?
– Pilne interesy, inaczej bym tu nie przyjechał.
– Serdecznie ci współczuję… Przyjmij, proszę, moje szczere kondolencje! Słyszałem o śmierci twojej żony.
– Nie ukrywam, że jest mi bardzo ciężko. Radzę sobie jednak, zajmując się pracą. – Te słowa nie oddawały tego, co naprawdę czuł, nie chciał jednak się zwierzać.
– Niedobrze jest skupiać się wyłącznie na pracy. Okres żałoby już się skończył.
– Ale nie czas smutku, kuzynie.
– Tak, oczywiście… Wybacz.
– Przyjmuję twoje przeprosiny. Idę do White’a. Może do mnie dołączysz?
Wkrótce siedzieli nad kolacją w znanym klubie.
– Jak układa ci się życie małżeńskie? – spytał Adam. – Przykro mi, że nie mogłem być na twoim ślubie, ale akurat przejąłem przędzalnię i tkalnię i musiałem zmierzyć się z wybuchem niezadowolenia pracowników. Przekonywałem ich, żeby nie przyłączali się do marszu Blanketeers.
Marsz głodowy na Londyn, zorganizowany przed dwoma laty przez tkaczy z Lancashire z przemysłowej północy, miał na celu uzmysłowienie księciu regentowi ich rozpaczliwego położenia, a jednocześnie był protestem przeciw zawieszeniu ustawy Habeas Corpus Act, co oznaczało, że wszyscy uznani za mącicieli mogli trafić do więzień bez oskarżenia. Protestujący mieli ze sobą koce, dywany, kapy – symbole ich fachu – służące za posłania. Spodziewali się, że ich marsz potrwa kilka dni, pochód został jednak rozpędzony przez wojsko, a jego przywódców wtrącono do więzienia. Uczestnicy marszu nie mieli nawet okazji przedstawić swoich postulatów.
– I udało ci się?
– Niestety, nie. Zadowoli ich tylko możliwość decydowania o swoim losie. Obawiam się, że jeśli nie zostaną wysłuchani, może dojść do katastrofy.
– Przecież jesteś znany z tego, że dobrze traktujesz pracowników.
– Staram się, ale to nie powstrzymuje gorących głów.
– Co możesz zrobić?
– Nie wiem. Płacę im więcej i zapewniam obiady, ale to naraża mnie na krytykę ze strony innych właścicieli zakładów. Podobno daję zły przykład i doprowadzam nasz przemysł do ruiny. Znajduję się pomiędzy młotem a kowadłem, ale mam nadzieję, że uda się pokonać trudności innymi sposobami.
– Wojsko?
– To ostateczność. Ucierpieliby niewinni ludzie. Zamierzam przemówić w Izbie Lordów w nadziei, że rząd posłucha głosu rozsądku i spełni przynajmniej część żądań robotników.
– Myślisz, że to możliwe?
– Wątpię, ale muszę spróbować. Jeśli zgromadzę wokół siebie rozsądnych ludzi, może uda się wspólnie coś osiągnąć. Czasy się zmieniają, Marku, i my także musimy się zmienić, bo inaczej pójdziemy na dno. Po tym, jak odziedziczyłem przędzalnię i tkalnię spróbowałem postawić się w sytuacji moich pracowników. Skróciłem dzieciom czas pracy o połowę, zapewniłem pomieszczenie do nauki i zatrudniłem nauczyciela. Ale nawet to potrafi wzbudzić niezadowolenie. Część rodziców oskarża mnie, że zaszczepiam dzieciom idee nieprzystające do ich pozycji społecznej. Odpowiedziałem na to propozycją kształcenia dorosłych. To z kolei rozzłościło innych właścicieli fabryk. Boją się, że wykształceni pracownicy staną się jeszcze bardziej roszczeniowi.
– Wydaje mi się, że człowiek potrafiący czytać i pisać będzie lepszym pracownikiem.
– I to jest mój argument. Wszyscy powinni mieć możliwość rozwoju. Doszły mnie słuchy, że robisz coś podobnego.
– Prowadzimy sierociniec i też mamy klasę szkolną i dobrych nauczycieli. To wymyśliła moja żona, a ja staram się jej pomagać. Na początku była tylko garstka dzieciaków, a musimy już myśleć o rozbudowie. Przyjechałem tu, żeby zatrudnić architekta i pozyskać fundusze. Wszystko jest teraz takie drogie… Musimy się bardzo starać.
– Ale chyba nie wpadliście w tarapaty finansowe? Słyszałem, że Broadacres kwitnie.
– To prawda. Jane pragnie, by Hadlea Home utrzymywał się sam, a ja lubię spełniać jej życzenia i pomagam, choć nie w bezpośredni sposób. Spoczywa na mnie obowiązek zostawienia synowi majątku w dobrym stanie, a darowizny na wieczne potrzeby sierocińca nie pomogłyby mi w osiągnięciu tego celu.
– Zostałeś ojcem?!
– Tak. Harry ma dziesięć miesięcy i jest oczkiem w głowie swojej mamy.
– Nie tylko mamy. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości… Wiesz, że straciłem syna.
– Szczerze ci współczuję… ale przecież kiedyś ponownie się ożenisz i będziesz miał dzieci.
– Wątpię. Nie wyobrażam sobie, by jakakolwiek kobieta mogła mi zastąpić Anne.
– Rozumiem cię doskonale. Kochamy i jesteśmy kochani z różnych powodów. Ale to nie wyklucza możliwości powtórnego ożenku.
– Kiedy Anne umarła w bólach, przyrzekłem sobie, że nigdy nie dopuszczę do tego, żeby coś podobnego się powtórzyło. – Zamilkł. Ten, kto nie miał za sobą podobnych przeżyć, nie mógł go zrozumieć. Zastanawiał się, jak zmienić temat. – Może zagramy w wista?
– Nie dzisiaj, kuzynie. Przywiozłem do Londynu siostrę żony. Zatrzymała się u swojej ciotki przy Mount Street, a ja nie byłem jeszcze w Wyndham House. Służący na mnie czekają. Gdzie się zatrzymałeś?
– U Grillona. Nie mam domu w Londynie, bywam tu bardzo rzadko.
– W takim razie zatrzymaj się u mnie, w Wyndham House.
Adam pomyślał, że miłe towarzystwo i doskonały adres mogą mu pomóc w pomyślnym załatwieniu sprawy, która go tu przywiodła.
– Dziękuję. Z przyjemnością skorzystam z propozycji.
Wyszli z klubu. Mark udał się do domu, by zapowiedzieć gościa. Adam poszedł do hotelu Grillon uregulować rachunek i polecić kamerdynerowi, Alfredowi Farleyowi, żeby zawiózł bagaże do Wyndham House.