- W empik go
Sfinks. Tom 1 - ebook
Sfinks. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 264 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
w Uiźdzcach.
Gródek dnia 3 listopada 1846 roku.
Pozwól kochany Kazimierzu, ażebym imię twoje na pierwszej kartce tej powieści zapisał. Tyle ci tylko przyjaźń moja, nie licząc serca, dać może, że rzuci imię twoje z mojem razem na fale czasu, na znikomej, o! i bardzo znikomej kartce papieru.
Sfinx jest jedną z powieści moich, nad którą najwięcej pracowałem; – wcale nie zaręczam, żeby przezto lepszą być miała. Sam przedmiot, życie artysty, wyznaczał mi komu ją mam przypisać: Tobie i W. Smokowskiemu po połowie, dwóm co rozumiecie i uprawiacie u nas sztukę.
Weźmij więc pierwszą część Sfinxa i wierz, że chciałbym ci ofiarować co lepszego, ale na nieszczęście nie mam.
Przykro mi nawet, że cię niejako z losami tej powiastki zwiążę. Ty wiesz, jaką jest dzisiaj u nas krytyka, i nie zdziwi cię mój ojcowski niepokój o jedno z ulubieńszych dzieci. – Krytyka! mamyż ją?
Nie wiem! To wiem, że człowiek, co jak ja, do żadnego literackiego nie należy i nie chce należeć stronnictwa, któren żadnej wyłącznej, zbiegających dziś po świecie, nie hołduje teoryi, dla tego, że sobie swoję właściwą wyrobił – jest w najopłakańszem położeniu. Nieszczęsne pokrajanie się ludzi na partyę pełne namiętności, robiło stanowisko moje najdziwniej niebezpiecznem. Wszyscy estetycy nasi napadać mnie.
muszą, każdy w imię swego obozu, bo do niego nie należę. Ze wszystkich stron podnoszą się wrzaski, przymówki, ucinki obwiniające, wzgardliwe. Ale człowiek sumienny nie powinien ulęknąć się i pokłonić krzykaczom, nie może przystać do nich dla tego tylko, że mu pałkę nad głową trzymają. Radbym szczerze przekonać się o doskonałości jakiej literackosocyalnej teoryi, aby ją całemi popierać siłami; cóż, kiedy mnie żadna z nich nie zaspokaja. Jedni wrzeszczą o wywrót wiary i starych; jak zowią, przesądów dla nowego światła, które niosą dla filozofii w ich mniemaniu nowej; drudzy trzymają się rękami i nogami wszystkiego co stare, gotowi się cofnąć byleby nie iść naprzód tylko, bo im ciemno na drodze i straszno. – Powieść, dawniej tylko fantazyi i sztuki dziecię, dziś jak tragarz zmuszona jest dźwigać wypadki najrozmaitszych teoryj. A jestli wprost tylko fantazyą, pytają jej placówki literackie o hasło i zabijają niemiłosiernie gdy go nie ma.
To poniekąd i moje spotyka.
Czytelnicy a nawet estetycy nasi niemogąc się dopytać co myślę, łatwiejszym i krótszem znaleźli, na stronę odrzucić; wyrzekają, ze nie mam myśli i systemu. A! panowie kochani, wy to raczej nosa nie macie, żeby się dowąchać gdzie się co znajduje! Cóżem winien! że popsuwszy sobie powonienie, jeden tylko jakiś zapach waszej szkoły czuć możecie? Cóżem winien, że wyłączni, a zatem niesprawiedliwi, pojąć nie możecie wszelkiego utworu co do waszej nie przypada miary? Cóżem winien, że ultrakatolicy nazywacie mnie niereligijnym może, a neo-filozofowie obskurantem?
Winienem chyba, że do żadnego z obu tak odznaczonych silnie nie należąc obozów, sam jeden idę z boku. Wiem bardzo dobrze, iż od wieków, ludzie tego rodzaju zapozwani i kamienowani być musieli; lecz mnie to nie ustrasza bynajmniej.
Nie, nie chce postępu kosztem całej przeszłości, lecz nie chcę też cofania się pod pozorem konserwacyi. Jedno równie szkodliwe jak drugie. Filozofia począwszy od Platona powinna była nauczyć was panowie, ze prawda nie leży nigdy w ostatecznościach. Życie nie rozwija się ani na chłodu, ani na skwaru biegunie, ale w pośrednich umiarkowanych strefach.
Jedni z was chcą wywrócić wszelką wiarę i wszystko co stare, dla tego tylko, że im się zdaje, iż nagle przerobić potrafią świat cały i uczynić zeń Eden doskonały – (szkoda, że w programm nie wchodzi przerobienie natury ludzkiej, bo bez tego za nic reszta); drudzy uczepili się tego co jest, niewierząc, aby co lepszego być mogło. Lecz możnaż nie wierzyć w postęp ludzkości, a wierząc weń, nie opierać go jedną stopą na przeszłości, aby drugą wwnijść wyżej, posunąć się dalej? Obu dziś walczącym stronnictwom, powiedziećby można: Nie macie słuszności, a nie macie jej i mieć nie będziecie, dopóki nienawiść dzielić was będzie, dopóki wzajemnie nie poznacie się lepiej.
Bez miłości braterskiej, tej spójni powszechnej, nic się nie rodzi i nie trwa. Dla czegóż nie chcecie okiem prawdziwej filozofii z jednej strony, z drugiej okiem chrześcian prawdziwych, spojrzeć na siebie? Dla czego nie przyznacie sobie wzajemnie prawdy gdzie jest prawda, aby razem wytępić fałsz zastarzały, kędy on jest? Dla czego, miasto kłócić się o słowa, nie dobijacie się myśli?
Wypadki filozofii, które wyraża socyalizm, nie sąż wypadkami ewangelii? Chcecie braterstwa, miłości, dobra dla wszystkich a zwłaszcza dla tych co cierpią wieki przez odwieczne niedbalstwo lub samolubstwo? Czegóż innego żąda i co innego nakazuje ewangelia? Cóż przyszedł opowiadać Chrystus?
Wielkie i za nowe dziś uważane słowa: ludzkości, postępu, braterstwa, miłości, pierwszy raz prysnęły ze krwią krzyża Golgotty.
Wyście je przyswoili i uczynili wypadkiem własnych myśli, gdy w istocie one są tylko zapomnianem prawem Chrystusa.
O cóż więc chodzi? – o słowa.
A potrzebaby było? czynu. Tak jest, nie rozprawiać tyle o filozofii niemieckiej i katolicyzmie, a filozoficzniej i bardziej po katolicku żyć i działać. Uznać braćmi tych, których Chrystus braćmi nazwać i kochać jak on przykazał. A kochać nie słowy ale uczynkami. W czynie miłości , braterstwa, pojednałyby się moie zwaśnione stronnictwa.
Dziś, spór zajątrza, rozżarza niepotrzebny ogień i z obu stron ściele trupem żywotne prawdy, bez korzyści dla tego postępu i ludzkości, o których tyle gadamy…..
Lecz postrzegam się po niewczasie, kochany Kazimierzu, żem niestosowną zupełnie napisał do książki przedmowę, pod pretextem listu do ciebie. Dość więc tego. Jak silna zaraza obyczajów wieku! Wszak i ja, na pierwszej kartce książki mającej treścią sztukę, wpadłem w rozprawę – i tak niepotrzebną!
Zamykam ją i życząc ci spokoju a zdrowia i wszelkiego dobra, proszę abyś nie zapominał o mnie.
SFINX .
Część pierwsza.I.
Na ludziach co świat jeszcze kochają, co młodzi sercem tak dalece, że wszystko żywe i wesołe kołacze im do niego i głowę zawraca; – klasztor ze swemi cichemi mury, ciemnemi, okopciałemi sklepieniami i przerywanem tylko powolnemi kroki człowieka lub zegaru milczeniem, robi ściskające, smutne wrażenie, takie właśnie jakie na ich czele czyni chłód zimnego sklepu. Radzi są co najprędzej wynijść z niego na świeże powietrze, do ruchu, do tłumu i wrzawy, jakby się obawiali aby kamienna trumna umarłych dla świata nie zamknęła się nad niemi na zawsze, nie przytrzymała ich zimnym swym uściskiem. Lecz dla tych, co ciałem i myślą przewędrowali przez krainy wesela i młodości, ten obraz doskonałego spokoju, pokoju jakiego świat dać nie moie, tyle ma ponęty i uroku!
Niech co chcą piszą ludzie dumni i nową jakąś nauką pijani, oszaleni, nie widząc prawdy za złocistemi blaskami nowości, niech wyrzekają przeciw instytucyi, której uprzedzenie pojąć im dziś nie dozwala lub przedstawia fałszywie ze stanowiska na jakiem stoją; – ileżto przecie zawiedzionych i utrapionych przez świat, westchnie ku niedostającej im ciszy klasztornej! Te westchnienia daleko silniej mówią nad wszelkie rozumowania przeciwne. Samo pozornie najcięższe dla człowieka wyrzeczenie się własnej woli, jakże się staje pożądanem, gdy ilekroć jej użył, zawsze go wiodła ku zgubie, gdy unużony padał, nie wiedząc co począć z sobą. Naówczas z rozkoszą wyrzekł się kierunku życiem i zdał je w ręce starszego, jako lekarza duszy; z rozkoszą oddzielił się od świata zawodów, walk, czczego już dlań na zawsze.
W wiekach wiary wszyscy dzisiaj kończący samobójstwem moralnem lub cielesnem, których dziś boleść spodla lub zabija, szli w zacisze klasztorne, rozdmuchać w sobie ostatnią, zawsze na dnie tlejącą iskierkę religijnego uczucia, aby się ogrzać przy świętem, od niej roznieconem ognisku. Dawniej klasztor istotnie był portem, gdzie nie zawiewały wiatry ni burze świata, gdzie słodka dla skołatanych, jednostajna cisza, długie lata w chwilę niespostrzeżoną zmieniała.
Nie wiem czemu, ja także lubięciszę klasztorną i nie minę, gdy mogę, żadnego z tych starych mieszkań pustelniczych, nie zaczerpnąwszy w nich spokoju, jak się czerpie u cichego źródła chłodną i orzeźwiającą wodę dla ust spieczonych podróżą. Dotąd jeszcze stare nasze klasztory tchną dawnym spokojem .
Lat temu kilka przejeżdżałem przez małe w naszej starej, poczciwej Litwie miasteczko (nazwisko pozwolicie mi zataić, jak ja pozwalam wam je zgadywać), – miasteczko u którego przedmieścia, w pewnem od wrzawy mieszczańskiej i rynkowej oddaleniu, wznoszą się białe i czerwone mury kapucyńskiego klasztoru i kościoła.
Mieścina ta zewsząd wzgórzystym i pięknym otoczona krajem, któren zamyka prawie dokoła widok sinych, ciemnych lasów sosnowych i jodłowych, wznosi się na dolinie opasanej gajami dotąd niewytrzebionemi, brzoz podszytych jałowcem.
Gaje tego rodzaju widzieć można tylko w Litwie: składaj. -} je smukłe, białe brzozy, przez których przerzedzone szeregi sinieje niebo dalekie; a ciemne i pokrzywione jałowce rozścielają się u nóg, jakby broniąc przystępu. Rzadko inne drzewo zabieży do brzeźniaku, a wzrosłszy w nim stoi z brzegu i zdaje się smutne, samo jedne, jak wśród obcych, radeby uciec a nie może.
Mała rzeczułka, z jednej strony wijąca się po ogromnej zielonej łące tatarakami obrosłej, z drugiej tworząca staw czysty, osadzony wierzbami staremi, podchodzi prawie pod same mieszczan ogrody. Za rzeczką zielone uprawne wzgórki, gdzieniegdzie urozmaicają stare drzewa z wykarczowanych pozostałe lasów i grusze po miedzach stojące, sosny na których barć oparta ochroniła je od siekiery. W dolinach pomiędzy pagórkami, widać wsie szare i białe, ciemnych kościołów kopuły i dzwonnice staruszki. Z drugiej strony miasteczka ogromny klasztor kapucyński, postawiony w XVII wieku, wspaniałemi murami swemi i drewnianym krzyżem kościoła, na ciemnem tle jodeł się maluje.
W tym wieku powrotu do wiary katolickiej tylu rodzin polskich, od niej odpadłych wprzódy, powrotu spowodowanego zarówno gorliwością Zygmunta III, wymową księdza Skargi i reakcyą konieczną przeciw niestrawionym a zapalczywie przyjętym jak pożądana nowostka zasadom protestanckim; – wzniosły się u nas kościoły i klasztory w większej może liczbie niż wprzódy, gdy wiara jedna, niezachwiana świtała jeszcze.
Nawróceni na wiarę ojców i dziadów synowie i wnuki spieszyli ze wspaniałemi budowy i bogatemi dary, dowodząc swej gorliwości ku katolicyzmowi i szczerości nawrócenia. Mnożyły się wspaniałe klasztory, a szwedzki marmur, którego pobożny użytek wskazał, sprowadzając go do wileńskich kościołów, Zygmunt III, zdobił nie – tylko ołtarze, ale zewnętrzne facyaty kościołów, na których wyginanych gzymsach wznosiły się kamienne kwiatów kosze i kamienni aniołowie ze złoconemi rozpiętemi skrzydły. Świecące krzyże wieńczące miedziane kopuły, strzelały nagle z głębia lasów i pustyń. Posypywano kalwaryjskie drogi ziemią umyślnie z Jeruzalem przywiezioną; chwytano święte obrazy w Rzymie (jak Sapieha kodeński), kradziono relikwie męczenników świętych, zakupywano w Augsburgu bogate trumny, srebrne sarkofagi, przepyszne monstrancye od złota i drogich kamieni, zamawiano najdroższe obrazy u najsławniejszych malarzy. Domy Boże jaśniały przepychem, któren im ze skruchą i pokutą ofiarowała gorliwa pobożność nowo nawróconych. Wielkie sioła i włości zapisywano sługom Bożym aby się modlili o przebaczenie winy ojców i późne opamiętanie obłąkanych dzieci.
W tymto czasie wzniósł się klasztor i kościół Kapucynów, na samem wybrzeżu lasu jodeł i sosen, opodal naówczas od małej mieściny, którą składały kilkadziesiąt mizernych domostw nad brzegiem błotnistej rzeczki Bystrzyczki.
Później dopiero Bóg płacąc dzieciom za ojca, zasilił miasteczko handlem. Urosło ono niespodziewanie i jakby podziękować chciało klasztorowi, do murów jego pokornemi przysunęło się lepianki. Do nagłego i niespodziewanego wzrostu tej, dosyć od innych oddalonej i zasunionej w lasy osady, przyczyniły się niemało: stawa odpustów kościelnych i obrazu Ś. Antoniego, któren cudami począł naokoło słynąć. Corocznie, w czerwcu, pobożne tłumy pielgrzymów, odbywszy nowennę, zalewały miasteczko, cały prawien tydzień w niem trawiąc. Stary parafialny modrzewiowy kościołeczek, założony tu w XIV wieku, po przejściu parafii i cura ammarum do zakonników, został opuszczony. Otoczyły go dokoła nowe mogiłki; poprawiony, podparty, później przebudowany stał się cmentarzową kapliczką, gdzie w dzień Ś. Józefa odprawiało się uroczyste nabożeństwo, bo to był dawny patron parafii.
Nowe mury z całem staraniem i przepychem, na jakie tylko dawniej budując się zdobywano, wzniósł się na obszernym placu, nadanym dziedzictwem OO. kapucynom. Nie żałowano ziemi, cegły i pracy. Ogród zarwał aż jodeł od lasu i szeroko się rozłożył poza klasztorem; cegła z gnojonej długo wypalana gliny, dźwięcząca, czerwona, w krociach tysięcy wzniosła się i wyciągnęła ogromnem i mury opasującemi nietylko mieszkanie klasztorne, kościół, podwórzec, ale wielki i prawic wytworny ogród kapucyński, gdzie na kwiaty, drzewa, szpalery i kwatery, sadzawkę, kapliczkę, mostki i niewinne starców rozrywki, było dość miejsca. Tam widziałeś dawniej owe cyfry z bukszpanu, imię
Jezusa i Maryi zielenią na piasku wypisujące, cudne kompasy na ziemi wysadzane i tysiączne pobożne wynalazki tego rodzaju.
Fundator miał widać na myśli uprzyjemnić życie samotnikom, o ile tylko było w jego mocy. Ciemne dla modlitwy i dumań szpalery lipowe, altany w których stały kamienne ławy, stoły i świętych posągi; osadzona olchami na których bociany klekotały, sadzawka; sad bogaty w wyborne owoce, bawiły oko i dozwalały cieszyć się zielenią, powietrzem, szczebiotaniem ptastwa, nie patrząc na obcych Judzi i nie będąc dla nich widowiskiem. Tu mógł zachwycony lub spłakany zakonnik, paść wśród przechadzki na natchnioną modlitwę, nie wstrzymując się myślą, ie ludzie obcy, ludzie świata, wezmą uczucie jego prawdziwe, za obłudny rachunek.. W owych czasach, gdy taka jeszcze mnogość protestantów kraj zalewała, zakonnik często nawet modlitwę ukrywać musiał przed światem; bo i ona mogła być powodem zgorszenia i grzechu.
W pośrodku ogrodu pagórek wyniosły, na którym przezroczystą zbudowano szopkę opartą na dębowych z kory nieodartych słupkach, dozwalał spojrzeć ztąd na cały otaczający krajobraz, któren oko obejmowało panując nad nim. Ztąd miasteczko, rzeczułka niebieska lub złocista wedle stanu nieba, zielone łąki i sioła szarzejące i wzgórza i ciemne lasy i żółte pola i ruch gościńca osłonionego obłoczkiem kurzawy, widać było jak na dłoni. Tu nieraz najstarszy z zakonników z siwą brodą, o kiju przychodził pogrzać się na słońcu, gdy cały ogród murem i szpalerami zacieniony, już w chłodzie wieczoru lub jeszcze w rosie porankowej spoczywał. Tu patrząc na mogiłki czarnemi i białemi krzyżykami, płowemi świeżemi grobami zasiane, modlił się o śmierć nienagłą, przytomną, na którąby się, jak podróżny na ucztę idący, mógł przygotować zawczasu i ubrać duszę w najbielsze szaty.
Bliżej klasztoru, zwrócone ku południowej stronie, zakryte od północy, sławne kapucyńskie gwoździki pełne, i białe lilie hodowane rękoma starców, zakwitały na pstrych grzędkach, gdzie jeszcze nie było żadnego z tych nowo poznanych i polubionych u nas kwiatów obcych ziem, ale stare i z klimatem naszym już oswojone narcyzy, irysy, orliki i t… p.
Wpośród kwiecia i liścia rozsypane znaki pobożności przypominały wszędzie modlitwę. Wysoki mur opasujący arkadami dokoła cały ogród, w kilku miejscach zdobiły kapliczki z kalwaryami i posążki świętych. Wzniosły krzyż drewniany, pomalowany brunatno, wznosił ramiona litości nad gałęzie drzew zielone. Przy nim rosł jeden z tych rzadkich, pięknych jałowców, przybierających kształt drzewa i podobnych do jodły.
Prócz zakonników i ptaszków, rzadko ciekawy przychodzień zawitał do cichego ogrodu. Tu przecież nie jedno, długie nawet życie między kościołem, celą a grzędką kwiecistą spłynęło; niejeden sinobrody starzec podlewał i oczyszczał posadzone wątłą latoroślą drzewko, na Którego liście poglądał niespokojnie sądząc, że los wychowawca przepowie mu zgon blizki. Kwiaty kapucyńskie nietylko zabawą dla nich samych, ale często wdzięczną dla sąsiadów bywały ofiarą, zwłaszcza białe, wonne lilie i przepyszne gwoździki szkarłatne.
Kościół podobny wszystkim kapucyńskim był bardzo obszerny, trochę przyciemniony i ozdobny snycerskiemi na drzewie robotami, które tu kruszcowe zastępowały. Wielki ołtarz, ławki i kilka mniejszych ołtarzy bocznych z dębu wyciosane zastanawiały delikatnością roboty i pięknym, choć w smaku XVII wieku rysunkiem. Posągi kilku świętych także były z drzewa. W pośrodku nawy pod sklepieniem, stała jakby w powietrzu zawieszona kalwarya, Chrystus konający na krzyżu i Jan z matką Bożą, oczyma łzawemi wpatrujący się w Zbawiciela. Za ołtarzem głównym, całkowicie w drewnianą snycerzczyznę strojnym, zamknięty chór kapucynów zajmował obszerną salę.
Nieraz z nity dochodzące głosy pieśni, poruszały przechodnia co ukląkł na chwilę pomodlić się w kościele. Na sklepieniach kilka obrazów z życia matki Bożej, wprawną ręką Dankertsa malowanych, zachwycały kolorytem i wielką rysunku śmiałością. Wpośrodku na kopule było wniebowzięcie wyrażające chwale Maryi i chwalę kościoła, którego ona wedle wielu tłumaczów była figurą. Ciemny kościół, od ozdób drewnianych przyciemniony bardziej jeszcze, czysty i utrzymany starannie przez rok cały, w chwale, blasku i wdzięku ukazywał się, gdy jedno z wielkich świąt obchodzonych tu z przepychem na jaki ubodzy żebracy Chrystusowi zebrać się mogli – nadeszło. Na Ś. Antoni.
S. Franciszek, Porcyunkulę. Zielone Święta zwłaszcza i Boże Ciało wszystko tu okrywało się zielenią i kwiatami. Od posadzki kamiennej, potrząśnionej tatarakiem i jedlinką siekaną do najukrytszych ołtarzy, wszędzie błyszczały kwiaty i szemrały liścia. Pilastry nawet ostawiano jedliną, a w wielkim ołtarzu potężne bukiety, wazony rozkwitłe, błyszczały razem z mnóstwem świec jarzących. Ta zieloność i kwiecistość świętego miejsca, nadawały mu nowy i nieopisany wdzięk. Z pośrodka gałęzi gdzieniegdzie na murze wyglądał stary wyszczerbiony grobowiec, z herby rytemi na kamieniu, znikłemi postaciami rycerzy nieulęknionych i niewiast pobożnych i mężnych.
Na posadzce kamiennej, niedaleko wnijścia do podziemnych sklepień grobowych, oznaczonego dwoma żelaznemi kolkami, leżało wieko marmurowe założyciela, skromne i umyślnie z pokorą rzucone pod nogi pobożnych. Tu żadnego znaku, żadnego herbu, coby wysokie urodzenie i piastowane przypominało godności – kilka tylko wierszy proszących o modlitwę za grzesznika.
Znacznie później na facyacie kościoła położono czarny marmur z długim napisem pochwalnym, na któren wysiliła się wdzięczność zakonników. Tam żony, dzieci, starostwa, kommissye graniczne i poselstwa na sejmy założyciela, obszernie i skrupulatnie wyliczone zostały, cnoty uwielbione wymownie. Wśród innych grobowców, uderzał mauzol synowski, hetmańskiego dziecięcia, co dokończył ojcowską ręką poczęte mury; mauzol wspaniały, przedstawiający rycerza w całej zbroi, wspartego na zdjętym hełmie jakby chciał pot otrzeć z uznojonego czoła. Symboliczny wieniec owoców i kwiatów, ubierający ramy grobowca, oznaczał przymioty towarzyskie i dobre uczynki zmarłego.
Kamienna kropielnica przedziwnej roboty, wsparta na czterech aniołkach, atrybuta czterech cnót unoszących, zdobiła wnijście kościelne. Wspaniały organ, błyszczące swe flety wznoszący jak pęki strzał ku górnemu sklepieniu, zajmował cały chór nad wnijściem. Drewniane, takiejże roboty jak posągi wielkiego ołtarza anioły z trąbami stały na wierzchu jego. Organ ten za szczególną dyspensą dla odpustów mnogi lud przywabiających, mieli sobie dozwolony kapucyni.
Takim był kościół zakonników. Ale trzeba go było widzieć w dnie uroczystości, pełnym ludu, w świetle mnóstwa świec jarzących, w obłokach dymu kadzideł, w kwiatach i zieloności, aby całą świetność i piękność jego ocenić. Wygodny i obszerny klasztor przytykał do niego, długie swe ramiona podparte szkarpami i zakończone półokrąglemi wieżyczki wyciągając od kościoła na prawo i lewo. Tu z równą troskliwością, myślano o wygodnera pomieszczeniu ojców i upięknieniu im niewinnem pobytu ich w tym porcie schronienia doczesnego.
Nieskończone korytarze, sklepione i wygodne wschody, łączyły z sobą piętra i cele. Na ścianach tych długich linij murów, ten sam Dankerts de Ruy, żywoty Ś. Franciszka, Antoniego i wiele z historyi świętej w wielkich arkadach cele oddzielających wystawił. Błyszczały jasnemi kolory te nieśmiertelne dzieje religijnego ducha, aby na każdym kroku miał je przytomnemi oczom duszy i ciała zakonnik. Stary gdański zegar, poważnym krokiem od lat przeszło dwóchset idący, przerywał sam jeden wielką ciszę korytarzy. Drzwi celi i izb wychodzące na nie, okładane były dębowemi odrzwiami nie wytwornej roboty, ale przedziwnych linij, pełnych prostoty. W jednej arkadzie paliła się lampa niezgasła dniem i nocą, przed ogromnym krucyfiksem, u którego zwykle na krótką modlitwę przyklękali przechodzący zakonnicy. Dalej piękny założyciela portret, ale bez buławy, zbroi i błyskotek, w stroju pielgrzyma, przypo – minął go modlitwom przechodzących. Jeszcze dalej twarze synów jego, dobroczyńców spadkowych klasztoru i znakomitszych zakonu generałów i świętych, pozawieszane były naprzeciw okien, między drzwiami celi. Obrazy zakonników do ostatniej, najbliższej nas należały epoki; dawniej bowiem nazwiska się zapierając, przez pokorę tez nie dozwalali rysów znikomego ciała podawać potomności.
Na tych ogromnych korytarzach, po których długo z przyjemnością przechadzać się było można, cisza uroczysta panowała nieprzerwanie prawie. Odmykające się ciężko drzwi celi, kroki uzbrojonych trepkami nóg zakonników, świergot ptasząt a zwłaszcza jaskółek klejących gniazdka pod dachami, stąpanie powolne zegaru, słychać było po całym gmachu. Na korytarze wychodziły drzwi wielkich sal refektarza, biblioteki i innych. Ztąd także na pierwszem piętrze było wyjście na chór.
Refektarz wedle zwyczaju ogrzany piecem niezmiernej wielkości z niebieskich kafli zbudowanym, w którym mało było na raz całą drzew furę spalić, znajdował się jak zawsze na dole. Sufit jego z ruchomych desek złożony, przepuszczał ciepło do nieopalanych cel zakonników.
Wszystko tu obrachowano na ogromną skalę; a że ilość choć szczupłych celi była bardzo wielka, refektarz więc rozciągał się niemal przez całe jedno skrzydło klasztorne, wsparty będąc tylko na murowanych słupach, podtrzymujących belki misternie wyrabiane, zczerniałe od czasu i ciepła. Całą szerzynę ściany poprzecznej zajmował i tu jeszcze krucyfix; drugą obraz Ś. Antoniego. Na murach były zakopcone freski i wypisane zdania z pisma świętego. Dokoła otaczały go dębowe ławy i takież stoły na skrzyżowanych w X sparte nogach, zastawione kuflami glinianemi, polewanemi misami i wytwornej czystości naczyniem. Drewniane bukszpanowe łyżki leżały na swoich miejscach, wysłużywszy już kilku pokoleniom i powoli ustępując miejsca nowszym, gorszym, lipowym. Od strony okien wzniesiona trybuna dębowa dla lektora, któren wedle zwyczaju zakonnego czytywał w czasie jedzenia, odznaczała się piękną, ale niewytworną robotą.
Okna refektarza wychodziły na ogród. Przez nie widać było kwatery kwiatowe osadzone bukszpanem i zapach lilij zalatywał przez kraty, misterną robotą ślusarską wykute, w pośrodku których wieniec obejmujący imię Marya wyrobił pobożny rzemieślnik.
Oprócz opuszczonej sali obrad i wyborów na piętrze znajdującej się, gdzie widzieć było można, nad lawami, wiele ciekawych portretów familii założyciela z twarzami widocznie innego świata, innej epoki – była tu jeszcze wielka biblioteka.
Sklepiona ta sala, w górze obwieszona żywych kolorów freskiem wyobrażającym czterech Doktorów kościoła z dodatkiem S. Franciszka przysłuchującego się ich dyspucie, – ostawiona była szafami dębowemi roboty jednej ręki co i ołtarze kościelne. Ale tu snycerz widocznie się wysilił. Wieńce kwiatów, owoców, emblemata pobożne, stroiły każdej szafy wierzchołek. Stół w pośrodku stojący, sparty na czterech delfinach, miał w pośrodku śliczny kościany krucyfiks staroświecki, przypominający aby nauce przewodniczyła wiara.
Biblioteka początkowa, ofiarowana przez hetmana, pomnożona darami synów jego i wnuków, obfitowała w dzieła ciekawe. Nawrócony niedawno założyciel, miasto spalić folianty różnowierców, dał je z innemi zakonnikom, aby co na zgubę duszy służyło, w innych ręku, na ratunek obrócić się mogło. W zamkniętych szafach, w dole zbrojnych kratą, trzymano tych niebezpiecznych więźniów, których grzbiety tylko pargaminowe poglądały złocistemi litery z zamknięcia. Klucz prohibitorum był u O. gwardyana, który wedle potrzeby udzielał starszym Bezy, Melanchtona, Ockolampada, Kalwina, Lutra, Serweta i mnóstwa broszur XVI. wieku tu złożonych. Na górnych półkach.. kollekcya Bollandistów, Bullarya, wielkie biblioteki i encyklopedye teologiczne, przepyszne edycye ojców kościoła, biblie, polyglotty, kommentarze, słowniki i zbiory podróży zalegały, ledwie się ciasno mogąc pomieścić. Tu kryły się w oddziale manuscriptorum, ciekawe historia domus, konnotacye, compendia privilegiorum przez pobożnych braci spisywane; tu nie jedna nota rzucona na białym brzegu foliantu, zdradzała umysł niepospolity lub nieznaną światu wielką walkę odbytą z szatanem wątpliwości, w zaciszy klasztornej.
Niestety! im bliżej nas, tem trudniej było o noty i rękopisma, bo duch zakonny nikł i z serc wygasał. Dawniej droga biblioteka, teraz zasuwała się pyłem, a zamek jej potężny jeden już tylko braciszek i zakrystyan umieli otwierać. Z okien biblioteki widać było podwórzec klasztorny, na którego zielonej murawie, stały dwa posągi: Matki Bożej i Ś. Antoniego z dziecięciem Jezusa na ręku, z lilią w dłoni; widać było gościniec i miasteczka część, łąki, rzekę, dalekie wsie i lasy.