- W empik go
Shadow - ebook
Shadow - ebook
Dave „Shadow” Johnson ma wszystko – sławę, pieniądze i kobiety. Jednak nieustannie towarzyszy mu uczucie osamotnienia, które tłumi używkami i alkoholem.
Gdy w jego życiu pojawia się Melisa, dziewczyna o traumatycznej przeszłości, budzą się w nim uczucia, o których istnieniu nie miał wcześniej pojęcia.
Czy tych dwoje uleczy wzajemnie swoje rany? Czy jednak przewrotny los zaplanował dla nich ponury koniec?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-965486-4-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szybka akcja. Palcem zatkałem jedną dziurkę nosa, a w drugą wciągnąłem biały proszek, czując niewyobrażalne podniecenie. Byłem na głodzie, chciałem się wyluzować i w końcu przestać się wkurwiać. Czekał mnie ważny koncert, rzekłbym nawet, że najważniejszy w mojej karierze. Występowałem w rodzinnym mieście i miałem odruch wymiotny na samą myśl, że po kilku latach tu wróciłem. Leicester omijałem szerokim łukiem, nie miałem żadnych pozytywnych wspomnień związanych z tym miejscem. Byłem pewien, że na koncercie pojawią się te wszystkie wredne mordy, które zatruwały mi życie w szkole średniej, przyjdą z czystej ciekawości. Bilety były tylko za pięć funtów, więc spodziewałem się, że zleci się tutaj całe miasto.
Wciągnąłem kokę w drugą dziurkę i zamknąłem oczy. Poczułem przeraźliwy smród moczu – jak wtedy, gdy jeden z osiłków wpychał mi głowę do sedesu, krzycząc: „ty jebany kujonie!”.
Zamrugałem i powróciłem do rzeczywistości, jednak serce waliło mi jak szalone, gdyż nadal miałem w pamięci całe upokorzenie i strach, które dusiłem w sobie. Pośliniłem palec, zebrałem resztkę kokainy ze stolika i wtarłem ją sobie w wewnętrzną stronę policzka. Nie chodziło o to, że chciałem po sobie posprzątać i zatrzeć ślady, bo nawet nie kryłem się z tym, że ćpam. Po prostu nie lubiłem, jak towar się marnował.
Powoli docierały do mnie bodźce, słyszałem stłumione skandowanie publiczności i chłód płynący z otwartego okna. Uniosłem głowę i napotkałem spojrzenie mojego managera.
– Dave, ogarnij się, masz biały nos! – warknął ostro, potrząsając mną za ramię. Pieprzony dupek! Płaciłem mu kupę kasy, a on śmiał mi jeszcze rozkazywać?
– Pierdol się, Tom – odburknąłem w odpowiedzi i nachyliłem się, żeby pociągnąć łyk whisky z gwinta.
Tom był niewiele starszy ode mnie, ale i tak bawił się w mojego tatusia. Miał trzydzieści cztery lata, gówniane zakola i cudowną rodzinę – córkę Rosie i żonę Rachel. A poza tym był najlepszym z moich dotychczasowych managerów i nie raz uratował mi dupsko.
– To świństwo cię wykończy.
– To świństwo mnie uleczy – poprawiłem go i uśmiechnąłem się błogo. Czułem, że teraz mogę już wszystko. Wyjdę na tę scenę i dam czadu, rozpierdolę gitarę, bo w końcu jestem królem!
Byłem narcyzem i samolubnym dupkiem, ale miałem wszystko, co tylko sobie wymarzyłem. Pieniądze, chętne laski i luksusowe życie. A to dzięki YouTube’owi, na którym się wybiłem, wstawiając krótkie filmiki z moją muzą. Jak tylko zostałem dostrzeżony przez największą wytwórnię muzyczną na świecie, moja kariera nabrała tempa i w ciągu kilku lat zarobiłem górę pieniędzy. A najlepsze jest to, że zaczynałem jako wystraszony, pryszczaty piętnastolatek, który chował się po kątach z gitarą i książkami.
I który dostawał wpierdol przy każdej bzdurnej okazji.
Ty jebany kujonie… – głos z przeszłości był teraz o wiele słabszy, czyli dragi spełniły swoją rolę. Zepchnąłem go w najciemniejsze zakamarki mojego umysłu.
Koks już zaczął działać. Błogość rozlała się po moich żyłach, a wraz z nią na usta wypełzł rozmarzony uśmiech. Biała królowa była najlepsza, chociaż czasami lubiłem wciągnąć trochę syfu, jak grzybki czy kwas, żeby mieć lepsze schizy i bardziej popierdoloną fazę. Uwielbiałem odlatywać i widzieć rzeczy, od których można dostać świra.
Pociągnąłem łyk whisky prosto z butelki. Wychlałem już prawie litr, a byłem trzeźwy jak noworodek.
– Jesteś pijany – warknął Tom i znowu lekko mną potrząsnął. – I już od dziesięciu minut powinieneś być na scenie!
– Co ty pierdolisz? – mruknąłem, ale z moich ust wydostał się bełkot. Parsknąłem śmiechem, bo brzmiałem naprawdę przezabawnie.
– Trzeba odwołać ten koncert – syknął i chwycił za komórkę. Wyglądał na naprawdę zdenerwowanego, a ja tylko chichotałem pod nosem. – Nie nadajesz się do śpiewania!
– Koka zaraz się rozkręci, wyluzuj.
Nie mogłem przecież odmówić sobie wystąpienia w moim rodzinnym mieście. Na co dzień nie mieszkałem w Leicester, tylko w Londynie, gdzie miałem swoją willę na przedmieściach. W szkole byłem typowym outsiderem, więc bardzo szybko stałem się obiektem drwin. Na dodatek przez większość mojego życia nosiłem okulary korekcyjne i wyglądałem jak jakiś ćwok. Byłem wycofany i zamknięty w sobie, nie miałem kolegów, uciekałem w fantastykę i muzykę. Nieśmiało wrzucałem swoje nagrania do sieci, a po tym, jak zostałem dostrzeżony, postanowiłem nadrobić wszystkie gówniane lata. Zadbałem o siebie, wyjebałem okulary i zastąpiłem je soczewkami, przypakowałem, wydziarałem się i zacząłem rekreacyjnie ćpać. Miałem wszystko i wydawałem tonę kasy.
Mój zespół nazywał się The Shadows, chociaż Cieniem byłem wyłącznie ja. Każdy z naszych koncertów odbywał się w prawie całkowitej ciemności, jedynie nieznacznie oświetlona była moja sylwetka, kiedy śpiewałem. Za każdym razem wychodziłem z mroku i stawałem w świetle. Ale nadal byłem Cieniem.
Moje mroczne i ponure usposobienie działało jak magnes na młode laski. Na Facebooku i Instagramie roiło się od fanowskich profili na mój temat. Dziewczyna, której udało się mnie poderwać, mogła przez chwilę zaznać uczucia wyjątkowości. Myślała, że zdobyła serce sławnego przystojniaka z gitarą. A tak naprawdę w tych laskach nie widziałem nic intrygującego, były kolejnymi dziurami, które poprawiały mi na chwilę humor.
Wszystkie były na raz.
Traktowałem kobiety tak, jak sam kiedyś byłem traktowany przez moich oprawców w szkole średniej. Miałem je gdzieś. Były moimi zabawkami, bawiłem się nimi. Dość szybko zyskałem miano łamacza serc, ale to najwidoczniej jeszcze dodało mi w ich oczach atrakcyjności, bo dziewuszyska lepiły się do mnie jak muchy. Pewnie każda z nich myślała, że mnie usidli. Wolne żarty.
Zachłysnąłem się sławą i wyjściem z cienia, chociaż Cieniem byłem cały czas. Mrocznym, nieustannie przygnębionym chłopcem. Rozweselałem się tylko po kokainie, ale wtedy puszczały mi też wszystkie hamulce. Zwłaszcza moralne.
Byłem typowym bad boyem, idolem milionów nastolatek i ich mamusiek, a także narkomanem. Ale do tego ostatniego nie potrafiłem się przyznać. Chyba najbardziej przed samym sobą, bo tak naprawdę wszyscy dookoła wiedzieli, że mam problem z używkami.
Podniosłem się z kanapy i ruszyłem w stronę wyjścia na scenę. Słyszałem niecierpliwe skandowanie publiczności. De Montfort Hall było potężnym gmachem, z pewnością weszło tu kilka tysięcy ludzi. Miałem nadzieję, że będą tam również moi „znajomi” ze szkoły, bo to właśnie im chciałem zadedykować ten występ.
Pewnym krokiem wyszedłem na scenę, a tłum oszalał. Oklaski, wrzaski i jazgot dotarły do moich uszu. Emocje publiczności zawsze pozytywnie mnie nakręcały, lecz tym razem ta energia jakoś nie mogła mi się udzielić.
– Sorry za spóźnienie – mruknąłem do mikrofonu. Ciepłe mrowienie w żyłach sprawiało, że stawałem się coraz trzeźwiejszy. Chwyciłem za gitarę i dałem chłopakom z zespołu cynk, że zaraz zaczynamy. Rick siedział już przy perkusji, a Michael trzymał bas. Obaj byli starsi ode mnie o dziesięć lat i traktowali mnie jak młodszego braciszka. – No to czadu!
Pierwsze uderzenie w struny przywróciło mnie na właściwe tory. Poczułem dreszcze i dałem się ponieść muzyce. Od zawsze była lepsza niż dragi, jednak ostatnio zbyt często o tym zapominałem.
Zagraliśmy sześć kawałków, w trakcie których dałem z siebie sto pięćdziesiąt procent. Na krótką chwilę zapomniałem, gdzie jestem i dla kogo gram.
– Nie lubię tego jebanego miasta – rzuciłem jakby od niechcenia do mikrofonu. Stałem prosto w strudze światła tak, że wyjątkowo było mnie widać bardzo wyraźnie. – Chociaż może to nie wina miejsca, ale ludzi. Wszyscy, którzy tu mieszkają, są gówno warci.
Tłum zawył jak w ekstazie, jakbym, kurwa, powiedział im właśnie jakiś komplement. Pewnie pomyśleli, że to jeden z elementów mojego występu. A tak naprawdę to miasto toczył rak. Nienawidziłem tego miejsca, gdy tylko mogłem uciec, to zrobiłem to bez oglądania się za siebie. Nie miałem pozytywnych wspomnień, bo przez cały czas nauki byłem prześladowany.
Nie skończyłem szkoły średniej, tylko uciekłem stąd, jak tylko zostałem dostrzeżony przez wytwórnię M-Rock Records. Krótko potem zacząłem wieść bajkowe życie przepełnione forsą, dragami i chętnymi cipkami. Żyć nie umierać. W planach miałem opuszczenie Anglii i przeniesienie się do Los Angeles, ale moje studio nagraniowe mieściło się w Londynie, więc z czystego lenistwa osiadłem tam na dupie.
Po raz pierwszy od ośmiu lat byłem w moim rodzinnym mieście, mimo że znajdowało się zaledwie sto siedemdziesiąt kilometrów od Londynu. Dotąd omijałem je szerokim łukiem, koncertowałem po całym świecie – Stany Zjednoczone, Chiny, Japonia, większość państw w Europie, nawet Australia. Wszędzie, tylko nie tutaj. Aż do dziś.
Ocknąłem się. Nadal byłem na scenie. Zachciało mi się sikać, a mój naćpany mózg już sam zadecydował, jak to wykorzystać.
Barierki były bardzo blisko sceny, więc ludzie w pierwszych rzędach musieli zadzierać głowy, żeby nas zobaczyć. Kto to w ogóle, kurwa, organizował? Chciał wepchnąć jak najwięcej ludzi do budynku, przez co osoby najbliżej sceny widziały tylko moje buty.
Wyjąłem kutasa ze spodni i skierowałem go w stronę tłumu, który skandował moje imię. Strumień moczu poleciał prosto na kilka pierwszych osób z widowni.
– Leję na was wszystkich – oznajmiłem prosto do mikrofonu. – Jesteście gówno warci.
Tłum znowu zawył, a jedna z lasek z pierwszego rzędu wysunęła język i zaczęła oblizywać się lubieżnie, smakując mój mocz. To było ostro popierdolone. Zatoczyłem się lekko, ale na szczęście na mojej drodze znalazł się wzmacniacz, który ochronił mnie przed upadkiem. Machnąłem tłumowi niedbale ręką na pożegnanie i zszedłem ze sceny w akompaniamencie gwizdów, ryków i skandowania mojego imienia.
– Mieliście grać jeszcze trzy kawałki! – syknął rozwścieczony Tom. – Wracaj tam natychmiast!
– Koncert dobiegł końca, jak chłopaki chcą, to niech sobie grają – burknąłem i wyminąłem go.
Złapał mnie mocno za ramię i zrównał się ze mną. Ujrzałem jego wkurwioną twarz, a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Uwielbiałem go wnerwiać.
– Co to za akcja z sikaniem na fanów?! – krzyknął, a ja spojrzałem na niego rozmytym wzrokiem.
– Co? – wybełkotałem. – Idę do kibla.
Tom zwiesił zrezygnowany ramiona i już mnie nie zatrzymywał. Oparłem dłonie na lodowatej umywalce i wpatrywałem się w swoją twarz w lustrze. Widziałem jedną wielką, rozmazaną plamę, bez oczu i ust. To oznaczało tylko tyle, że koks jednak był chujowy i już zaczął ze mnie schodzić.
Wsadziłem rękę do kieszeni i wyjąłem torebkę z białym proszkiem. Pośliniłem palec i zanurzyłem go w środku, a potem wtarłem sobie fetę z opuszki w dziąsła, modląc się, żebym nie stracił wkrótce zębów. Ten wieczór nie mógł się tak wcześnie skończyć, mała działka powinna zatem postawić mnie na nogi.
Po amfetaminie zawsze miałem nerwowy tik. Swędziały mnie dziąsła, więc ciągle musiałem żuć gumę, której oczywiście nie miałem w ustach. Kręciłem nieustannie mordą, żując nieistniejącą miętówkę, za to miałem powera jak po kilku kawach.
Mój organizm szybko wskoczył na przyspieszone obroty. Lekko zlany potem i z sercem bijącym tak szybko, że chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej, wyszedłem z łazienki i wpadłem na chłopaków z mojego zespołu. Rick i Michael wpatrywali się we mnie wkurzeni, a Tom ciskał piorunami z oczu.
– Zjebałeś koncert – oznajmił Michael. – Ale jednego nie można ci odmówić. Będą o nim pisać wszystkie media na całym świecie.
– Widzicie zatem, jak zadbałem o naszą promocję – skwitowałem, żując własny język. Cholernie chciało mi się pić, więc dorwałem się do wody jak nomada na pustyni i wypiłem duszkiem całą półlitrową butelkę. – Trochę szumu dobrze nam zrobi.
– Nie jest to dobry rodzaj promocji. Olałeś publiczność, dosłownie! – warknął Tom. – Nie zaśpiewałeś kilku kawałków i jeszcze ich obrażałeś ze sceny!
Przewróciłem oczami.
– Wszyscy piszczeli w ekstazie, myśleli, że to element występu. Zluzuj poślady, bo ci dupa pęknie – parsknąłem i zacząłem się śmiać z własnego żartu, który oczywiście rozśmieszył tylko mnie.
– Hej, Dave! – W drzwiach pojawił się jeden z technicznych mojego zespołu. Uśmiechał się chytrze i znacząco ruszał brwiami, a ja już wiedziałem, że będzie ciekawie. – Ta laska wbiła się za kulisy, mówiła, że cię zna.
Otaksowałem wzrokiem stojącą za nim brunetkę z uwydatnionym biustem, ubraną w różową sukienkę mini i bardzo wysokie, czerwone szpilki.
– Nie kojarzę cię.
– To ja, Amanda Smith, chodziliśmy razem do szkoły. Przyjaźniliśmy się, pamiętasz?
Zaczęło mi głośno dzwonić w uszach, lecz na moich ustach rozlał się szeroki uśmiech. W środku kipiałem z nerwów. Ta szmata zatruwała mi życie przez prawie całą szkołę średnią, nasyłała na mnie chłopaków z drużyny rugby, żeby spuszczali mi łomot. Śmiała się ze mnie razem ze swoimi pustymi koleżaneczkami. Teraz wyglądała zupełnie inaczej, miała ostrzyknięte usta i policzki, a także ciemniejsze włosy, dlatego w pierwszej chwili jej nie rozpoznałem. Na zdjęciach prezentowała się o wiele lepiej niż w rzeczywistości.
– Amando, jesteś śliczniejsza, niż zapamiętałem – wyszeptałem zmysłowo, a ona uśmiechnęła się figlarnie. Na pewno właśnie pomyślała, że połknąłem haczyk, a tak naprawdę to ona wpadła w moją pułapkę.
– A ty bardzo zmężniałeś. I te tatuaże… – zamruczała, a ja już wiedziałem, że będzie moja.
Pół godziny później wypinała mi się w kiblu, a ja zrobiłem jej ukradkiem kilka zdjęć. Najlepszy kadr, ten, na którym klęczy przede mną i obciąga mi kutasa, a moją sylwetkę i twarz dokładnie widać w lustrze, zamierzałem wysłać jej narzeczonemu. Co jakiś czas śledziłem moich katów w mediach społecznościowych i wiedziałem, że Amanda nadal spotyka się z kapitanem drużyny rugby z liceum, teraz już nauczycielem wychowania fizycznego w szkole podstawowej. Żałowałem, że nie zobaczę jego reakcji.
Otrzepałem fiuta, a Amanda spojrzała na mnie z rozczarowaniem. Nie zdążyła dojść, a ja oczywiście miałem to gdzieś. Dziwiłem się, że w ogóle mi stanął, bo po amfetaminie zawsze był jak flak. Z pewnością to złość i chęć zemsty tak mnie nakręciły, bo na pewno nie pontonowe usta tej dziwki.
– Nie zajmiesz się mną? – zapytała. Miała zaczerwienioną twarz i rozmazany makijaż. Wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem.
– Mogę się co najwyżej zająć tobą tak, jak ty mną w liceum – odparłem spokojnym tonem. – Czyli mogę nasłać na ciebie kogoś, kto spuści ci wpierdol.
Pobladła i spojrzała na mnie przerażona.
– Dave, to stare dzieje! – parsknęła, siląc się na swobodny ton, jednak nie mogłem nie zauważyć, że obleciał ją strach.
– Takie szmaty jak ty nadają się tylko do ruchania i wyrzucenia na śmietnik – stwierdziłem i uśmiechnąłem się szeroko. – Mam nadzieję, że to samo zrobi z tobą twój kochaś, kiedy zobaczy filmik i zdjęcia, jak mi obciągasz.
– Nie ośmielisz się! – Tym razem na jej twarzy pojawiła się zmarszczka gniewu.
Zacząłem się śmiać. Ostro, szyderczo, aż musiałem złapać się za brzuch, bo zaczęły mnie boleć bebechy. Uspokoiłem się dopiero po dłuższej chwili, a Amanda cały czas ciskała piorunami z oczu.
– Wypierdalaj stąd, złotko! – warknąłem i wskazałem jej drzwi.
– Obiecaj, że nie wyślesz zdjęć Patrickowi! – pisnęła, błyskawicznie przechodząc z gniewnego tonu na błagalny. Napawałem się jej strachem i niepewnością, były tak sycące, że aż zaczęło mi się kręcić w głowie z przyjemności. Raczej nie zamierzałem wykorzystywać tych zdjęć. Wystarczyła mi świadomość, że ona będzie cały czas żyć w niepewności i obawie, że jej facet je zobaczy. Taka kara była zdecydowanie lepsza.
– Zemsta jest słodka – odparłem. – A teraz spieprzaj!
Podszedłem do niej szybkim krokiem i wypchnąłem ją za drzwi. Byłem wkurwiony i szczęśliwy jednocześnie. To było cudowne, że mogłem zmierzyć się ze swoją beznadziejną przeszłością, dosłownie ją pieprząc i wyrzucając za drzwi.
Ten wieczór dopiero się zaczynał.
Byłem nabuzowany, narkotyki jeszcze krążyły w moich żyłach. Nadal czułem się podniecony, bo ta kretynka nie była w stanie zadowolić mnie do końca. Nienawiść jeszcze bardziej mnie nakręciła, musiałem dać jej upust.
– Gdzie ty idziesz? Jesteś napierdolony jak świnia! – warknął Tom, który uwielbiał się bawić w mojego tatusia.
Minąłem go w drzwiach bez słowa i ruszyłem, by przed powrotem do domu wyciągnąć z tego wieczoru jak najwięcej. W końcu wróciłem na stare śmieci.10 lat wcześniej
– Te, kujon!
Zacisnąłem kurczowo powieki, jakby to miało sprawić, że zniknę, a oni mnie nie dopadną. Mimo to podeszli do mnie, a jeden szturchnął mnie boleśnie w ramię.
– Okularniku, chcę twoją pracę domową z historii, bo tak się składa, że nie mam własnej.
Patrick O’Connor, umięśniony kapitan drużyny rugby, wpatrywał się we mnie z drwiącym uśmieszkiem. Był taki mocny, ponieważ stał w towarzystwie swoich trzech osiłków, notabene kolegów z drużyny: Laurenta, Phila i Alana. Każdy postawny i zbyt dobrze zbudowany jak na swój wiek.
Ja byłem bardzo drobny. Miałem piętnaście lat, a wyglądałem jak kij od szczotki. Zero mięśni, sama skóra i kości, a na dodatek te obrzydliwe okulary… Moi rodzice byli znanymi w całym kraju okulistami, a mnie kazali nosić jakieś przedpotopowe dekle wyglądające jak nakrętki od słoika.
– Dawaj to gówno z historii! – Patrick zaczął tracić cierpliwość i ścisnął mnie mocno za dłoń, miażdżąc wszystkie moje palce.
Syknąłem z bólu, co wywołało u nich salwę śmiechu. Ten drażniący dźwięk obijał się o każdą komórkę nerwową mojego mózgu, doprowadzając mnie po raz pierwszy do szału.
– Nie – usłyszałem swój głos. – Nie dam ci tej pracy domowej.
Na twarzy Patricka pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzał na swoich towarzyszy, a potem rozejrzał się po korytarzu, na którym znajdowali się inni uczniowie. Tacy, którzy nie udzieliliby mi pomocy.
W zasięgu wzroku nie było żadnego nauczyciela.
Patrick złapał mnie gwałtownie za kark i pociągnął. Zapiszczałem z bólu, a moje paskudne okulary wylądowały z głośnym trzaskiem na ziemi. Prawa ręka Patricka, czyli Laurent, jednym stanowczym ruchem zrównał moje szkła z ziemią, rozbijając je w drobny mak podeszwą butów. W pierwszej chwili nawet mnie to ucieszyło, bo może będzie to pretekst do tego, by rodzice kupili mi ładniejsze okulary, ale po sekundzie czułem już paniczny strach.
Patrick wciągnął mnie do najbliższej toalety. Zacząłem wierzgać nogami i odpychać go, ale byłem zbyt słaby. Chłopcy śmiali się tak głośno, że czułem pulsujący ból w głowie. Na dodatek dołączyły do nich dwie dziewczyny stojące przy lustrach w łazience.
Zabrali mnie do WC dla dziewcząt.
Nadal się szarpałem, ale to nic nie dawało. Byłem za słaby, zbyt chuderlawy i po prostu kruchy, a w starciu z czterema wyrośniętymi nastolatkami nie miałem najmniejszych szans.
Wepchnęli mnie do kabiny, a potem moja głowa wylądowała w muszli klozetowej. Mimo że obraz przed oczami zamazywał się, bo nie miałem okularów, zmysł powonienia działał idealnie. Smród wypełnił moje nozdrza, a w ustach poczułem smak wymiocin. To było obrzydliwe, a Patrick jeszcze mocniej wciskał moją głowę do środka.
– Ty jebany kujonie! – wysyczał. – Myślisz, że ze mną można zadzierać? Jak ładnie proszę o pracę domową, to masz mi ją oddać, ty pierdolony okularniku!
Słyszałem śmiech i chichot wszystkich zebranych w łazience, a najgłośniej śmiały się dziewczyny.
– Wciśnij go mocniej do tego kibla, kotku!
Ten głos należał do Amandy Smith, dziewczyny Patricka. Ci dwoje tworzyli bajeczną parę. Kapitan drużyny rugby i śliczna blondyneczka.
Patrick posłuchał swojej ukochanej i wepchnął moją głowę tak głęboko, że do nosa wleciała mi woda z toalety. Zacząłem parskać i wyrywać się, próbowałem złapać oddech, ale bezskutecznie. Już nie mogłem wytrzymać i otworzyłem usta, a z mojego gardła zaczęły wydostawać się wymiociny. Charczałem i nie byłem w stanie złapać oddechu, a oni wszyscy pokładali się ze śmiechu.
Łzy ciurkiem płynęły po mojej twarzy. Moi oprawcy odsunęli się ode mnie, nadal śmiejąc się do rozpuku i szydząc. Oparłem dłonie o lodowaty sedes i próbowałem się wyciszyć.
– Ze mną się nie zadziera, mam nadzieję, że to sobie zapamiętasz – warknął Patrick. Na szczęście nie wpadł na to, żeby wymuszać ode mnie odpowiedź, bo tylko skinął na resztę towarzystwa i wyszli z łazienki wśród śmiechu i dalszych wyzwisk kierowanych w moją stronę.
Kiedy wstałem z brudnej podłogi, trzęsły mi się nogi, a kolana nie były w stanie wyprostować się do końca. Byłem bardzo osłabiony, a strach nadal krążył w moich żyłach. Nienawidziłem się tak czuć. Nie chciałem być taki słaby. Poczułem wewnętrzny bunt, jednak nie miałem siły, żeby walczyć.
W lustrze ujrzałem swoją rozmazaną twarz, która zdawała się bezkształtną plamą. Przemyłem ją wodą i opłukałem usta, a następnie wysuszyłem włosy papierowym ręcznikiem. Góra mojej koszulki była przesiąknięta wodą, a nie miałem nic na zmianę, więc musiałem poczekać, aż na mnie wyschnie.
Wyszedłem na korytarz i od razu na kogoś wpadłem.
– Chłopcze, snujesz się jak cień! – usłyszałem krzyk kobiety. – I na dodatek wychodzisz z damskiej toalety, czy ci nie wstyd? Podglądałeś dziewczęta?
Spojrzałem na nią wystraszony. Pani Moon była moją wychowawczynią, surową i niesprawiedliwą kobietą, która zawsze odwracała głowę, nie chcąc reagować na moją krzywdę.
Wzruszyłem ramionami i minąłem ją bez słowa wyjaśnienia. I tak by mi nie uwierzyła w to, co przed chwilą zaszło.
Snujesz się jak cień…
Cień.
Jestem jak cień.
Jestem Shadow.
Dave „Shadow” Johnson.
Tego dnia się narodziłem.