Shadows Of Return - ebook
Część pierwsza dylogii „ABYSS” Po tragicznej śmierci rodziców, 17-letnia Veronica nie wierzy w przypadki — szuka prawdy i zemsty. Gdy do miasta wraca Elias Ward, owiany złą sławą milczący mężczyzna, dziewczyna podejrzewa, że skrywa klucz do zagadki. Ich losy splatają się niechętnie, prowadząc do niebezpiecznego uczucia. W świecie pełnym sekretów nawet miłość może zabić. Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-038-0 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
INFORMACJA OD AUTORKI
_Ta historia zaczęła się od gniewu._
OD PYTANIA, KTÓRE NIE DAWAŁO SPOKOJU: _Co by się stało, gdybyś musiała kwestionować wszystko, w co wierzyłaś — nawet prawdę o własnej rodzinie?_
Napisałam tę książkę z myślą o tych, którzy czują za dużo. O tych, którzy czasem są wściekli, zranieni, pogubieni — ale nie przestają szukać. Dla tych, którzy wierzą, że miłość potrafi kwitnąć nawet tam, gdzie wcześniej panował tylko chłód i nieufność.
Veronica i Elias nie mieli być razem. Właściwie — nie powinni. A jednak… coś między nimi zaiskrzyło. Coś prawdziwego. Nie idealnego. Czasem bolesnego, czasem pięknego. Ale na pewno niebezpiecznego. Bo uczucia też potrafią ranić. Albo uratować.
Nie znajdziesz tu księcia z bajki ani bohaterki bez skazy. Za to znajdziesz ludzi, którzy się mylą. Którzy walczą. Którzy potrafią kochać na przekór wszystkiemu — nawet sobie nawzajem.
JEŚLI JESTEŚ TU PO RAZ PIERWSZY — witaj. Mam nadzieję, że ta historia zagnieździ Ci się pod skórą tak, jak we mnie, kiedy ją pisałam.
JEŚLI WRACASZ — dziękuję. Za zaufanie, za czas, za każde przeczytane zdanie.
I PAMIĘTAJ: to, co w nas najdziksze, najtrudniejsze, najprawdziwsze — bywa też najpiękniejsze.
_Dla kogo jest ta historia?_
Dla tych, którzy kiedyś chcieli krzyczeć, ale musieli milczeć. Dla tych, którzy przeczuwają więcej, niż mówią im dorośli. Dla dziewczyn, które nie chcą być grzeczne, i dla chłopaków, którzy boją się własnego gniewu.
Dla tych, którzy szukają prawdy — nawet jeśli boli. Dla marzycieli z pazurem. Dla realistów z pękniętym sercem. Dla wszystkich, którzy wiedzą, że miłość to nie tylko słodycz, ale też ryzyko, wybór i walka.
Dla każdego, kto choć raz poczuł się sam ze swoim bólem — ale nie przestał wierzyć, że gdzieś czeka ktoś, kto to zrozumie.
Dla tych, którzy wciąż się uczą ufać. Sobie. Innym. Życiu. Dla tych, którzy nie potrzebują perfekcyjnych zakończeń — tylko prawdziwych chwil po drodze.
Dla Ciebie, jeśli potrzebujesz przypomnienia, że nawet wśród ruin można znaleźć coś, co warto chronić. I że czasem to, co najtrudniejsze, staje się tym, co najbardziej najpiękniejsze.
_Dla Ciebie, który byłeś wszystkim, a jednak wybrałeś ucieczkę zamiast prawdy, milczenie zamiast rozmowy, strach zamiast odwagi._
_Zostawiłeś mnie z pytaniami, które nie zasługiwały na ciszę._
_Ta książka jest wszystkim, czego nie zdążyłam Ci powiedzieć — i wszystkim, czego już nigdy nie usłyszysz._PROLOG
_Tej Nocy…_
Gdy ciało matki znaleziono na poboczu drogi, deszcz padał tak mocno, że zmył większość śladów. Ulice były ciemne, rozmyte, jakby całe miasto chciało coś ukryć. Światła radiowozów odbijały się w kałużach, w błocie, we krwi. Padało tak, jakby niebo próbowało spłukać winę.
Ojciec leżał kilkadziesiąt metrów dalej — jakby próbował jeszcze coś zrobić, kogoś zatrzymać, coś powiedzieć. Miał rozbite ręce. Otwarty profil ust. Może krzyczał. Może błagał. Ale nikt ich nie usłyszał. Nikt ich nie uratował.
Policja zamknęła sprawę po tygodniu.
Wypadek.
Kierowca zbiegł.
Brak świadków, brak dowodów.
Zwyczajna tragedia w mieście, które i tak ma ich za dużo.
Veronica miała siedemnaście lat i po raz pierwszy w życiu zrozumiała, co to znaczy być naprawdę sama. Nie samotna — sama. Jak krzyk w przestrzeni, do którego nikt się nie odwraca. Jak pustka w sercu, której nie da się zasypać słowami _“to się ułoży”._
Ale nie wszyscy potrafią pogodzić się z ciszą.
To było coś w spojrzeniach ludzi — nie litość, nie współczucie. Coś niepokojącego. Unikali jej wzroku, jakby patrzenie w jej oczy przypominało im coś, o czym próbowali zapomnieć. W pół słówkach sąsiadów — tych nagłych zmianach tematu, tej sztucznej uprzejmości. W zbyt szybkich odpowiedziach policjantów. W ich spojrzeniach, które ślizgały się po faktach.
I w sennych koszmarach, które wracały noc w noc — te same obrazy, te same szepty, ta sama twarz, której nigdy wcześniej nie widziała. Ale czuła, że ma znaczenie. Że znała jej rodziców. Że coś z nią łączyło ich śmierć.
Wtedy jeszcze nie znała jego imienia.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, że Elias Ward wróci.
I że gdy to się stanie, wszystko zacznie się od nowa.
Ale inaczej.
Nie szukała zemsty. Szukała prawdy. Choć może to tylko wersja, którą opowiadała samej sobie. Bo prawda… to brudna rzecz. Czasem brudniejsza niż krew.ROZDZIAŁ 1
_“Cisza Po Pogrzebie”._
VERONIKA BLAKE.
Cisza po pogrzebie była najgłośniejsza. Nie dźwięk skrzypiących desek pod butami żałobników, nie szepty sąsiadek za plecami, nie odgłos rzucanych na trumnę grudek ziemi. Tylko to, co przyszło potem. Pustka, w której nawet moje myśli wydawały się obce.
Wróciłam do domu dopiero wtedy, gdy ostatni samochód odjechał spod bramy.
Czarna wstążka na klamce drzwi powiewała na wietrze, jakby chciała mi przypomnieć, że żałoba nie kończy się wtedy, gdy zamykasz oczy innym ludziom.
Ona zostaje. Dusi. I patrzy.
W salonie nadal leżała filiżanka po niedokończonej kawie taty. Blat kuchenny był nieco lepki od rozlanego mleka, które ktoś niechlujnie przetarł rękawem. A może to byłam ja. Nie pamiętam. Przez ostatnie dni poruszałam się jak widmo. Jak duch, który nie wie, do którego świata należy.
Ale to nie był wypadek.
Oficjalnie — poślizgnięcie się na mokrej nawierzchni, samochód, który zjechał z drogi, zderzenie z drzewem. Nieoficjalnie? Ich samochód nigdy nie skręcał w tę stronę. Nigdy nie jeździli tą drogą. Mieli swoje przyzwyczajenia, swoje trasy. Mama bała się zakrętu przy moście. Tata nigdy nie prowadził po zmroku bez kawy. A tego wieczoru nie było ani jednej świeżej filiżanki w kuchni. Tylko cisza. Tylko pytania. I ja — roztrzaskana na tysiąc kawałków, ale z jednym ostrym jak brzytwa przeczuciem: _ktoś im to zrobił._
Zgasłam na kanapie, wciąż w tej samej czarnej sukience. Czułam, jak materiał przykleja mi się do skóry, a duszność w pokoju wciskała się w płuca jak dym. Mimo to nie otworzyłam okna.
Nie chciałam powietrza. Chciałam odpowiedzi.
W nocy nie spałam. Nie potrafiłam. Wpatrywałam się w sufit, słuchając każdego stuknięcia, każdego podmuchu wiatru za szybą, jakby coś — ktoś — miał zaraz wejść. A potem, tuż przed trzecią, usłyszałam głos.
Nierealny. Niewypowiedziany. Tylko szept wewnątrz mnie. Ten, który przez ostatnie dni milczał.
_„Elias Ward wrócił.”_
Serce uderzyło raz, za mocno. Drugi raz — zbyt wolno. Ward. Nazwisko, którego nikt tu nie wypowiadał od trzech lat. O którym mówiło się tylko wtedy, gdy nikt nie mógł nas podsłuchać.
Ostatni raz widziałam go, gdy miałam czternaście lat. Szedł przez miasto jak cień, z twarzą schowaną pod kapturem, z oczyma, które nie patrzyły na nikogo, a jednak widziały wszystko. Elias Ward był tajemnicą, którą miasto próbowało pogrzebać, ale ziemia nie przyjęła jego imienia.
Ponoć wyjechał. Ponoć zrobił rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć. Ponoć ludzie zaczęli spać spokojniej, gdy zniknął.
Ale teraz wrócił.
Nie wiedziałam skąd ta pewność. Może to był sen. Może szaleństwo. Ale kiedy tego ranka wyszłam z domu, byle gdzie, byle dalej, byle ruszyć się z tej martwej przestrzeni — poczułam to. W powietrzu. W spojrzeniach ludzi na rynku. W tym, jak staruszki szeptały do siebie szybciej niż zwykle.
Coś się zmieniło. Coś wróciło.
I choć nie miałam żadnego dowodu — wiedziałam. Elias Ward był z powrotem.
***
Miasto o tej porze było prawie puste. Niedzielny poranek po pogrzebie — wszyscy mieli swoje powody, żeby nie wychodzić. Albo przynajmniej udawać, że mają. Z ulicą było trochę jak ze mną: wyglądała na spokojną, ale pod powierzchnią coś się wierciło.
Skręciłam w boczną alejkę prowadzącą na rynek. Kostka brukowa była nierówna, z plamami po starych liściach i potłuczonych butelkach, jakby nocne duchy balowały tu bez świadków. Znałam te zaułki na pamięć, ale dziś każde miejsce wydawało się inne.
Cichsze. Cięższe.
Zatrzymałam się przy witrynie antykwariatu. Był zamknięty, ale w środku świeciła się lampka, a w oknie ktoś zostawił książkę z urwanym tytułem:
_„Zanim powrócą…”_
Co? Kto? Dlaczego? Nie wiem, dlaczego to zapamiętałam. Ale zapisało się we mnie, jak wszystko od tamtej nocy.
Ruszyłam dalej, powoli, czując jak napięcie we mnie rośnie z każdym krokiem. Nie wiedziałam, czego szukam. Może śladów. Może tego jednego spojrzenia, które potwierdziłoby, że nie zwariowałam. Albo właśnie przeciwnie.
Na rynku pachniało pieczywem i kurzem. Piekarnia była otwarta, ale kobieta za ladą, pani Halvers, nie spojrzała na mnie tak, jak zwykle. Zawsze pytała o mamę. Dziś zamilkła.
Jakby bała się, że wspomnienie ich imion wywoła coś, czego nie da się już cofnąć.
Zignorowałam ją i ruszyłam dalej, przechodząc obok przystanku, kiosku i starej tablicy ogłoszeń. Były tam te same kartki co zawsze — festyn szkolny, korepetycje z matematyki, zagubiony kot… I jedna nowa. Kartka bez treści. Tylko czarna plama. Ktoś przyczepił ją pinezką jakby dla żartu albo ostrzeżenia. Stałam przy niej przez chwilę, próbując zrozumieć, dlaczego mnie przeraża.
Niebo było niskie, mleczne, jakby gotowe się rozpłakać. Ale deszcz nie spadał. Jeszcze nie.
— Veronica?
Odwróciłam się. Sarah Quinn.
Chodziłyśmy razem do klasy, choć to słowo nie pasowało do naszej relacji. Ona była tą dziewczyną z głośnym śmiechem, ja — tą z książką i słuchawkami. Nie miałyśmy ze sobą wiele wspólnego, ale po pogrzebie… no cóż. Ludzie stają się inni, gdy mają z kim dzielić współczucie.
— Hej — powiedziałam tylko.
— Słyszałam, że… że ktoś widział Eliasa Warda.
Nie odpowiedziałam.
— Wczoraj wieczorem. Pod lasem, przy starych torach.
Zacisnęłam palce na pasku torby.
— Co robił?
— Nie wiem. Nikt nie wie. Ale wyglądał inaczej. Blizna na szyi, broda… Nie jak kiedyś. Ale to był on. Jestem pewna.
Chciałam zapytać: _„Skąd ta pewność?”_ Ale prawda była taka, że miałam ją w sobie od chwili, gdy się obudziłam. Nie potrzebowałam dowodów. Tylko czasu.
— Jeśli on wrócił… to coś się wydarzy — dodała Sarah ciszej. — Wiesz, co mówią ludzie. Że Elias to zwiastun. Że po nim zawsze coś się kończy.
— Może nie wszystko, co się kończy, musi być złe — odpowiedziałam ostro, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Jej oczy posmutniały.
— Veronica… uważaj na siebie, dobrze?
Skinęłam głową i ruszyłam w stronę starych torów. Nie miałam planu. Tylko to uczucie w piersi — ciężkie, ostre, palące.
Ward. Zawsze wracał wtedy, gdy nie powinien. I zawsze zostawiał po sobie coś, czego nie dało się zapomnieć.
***
Tory były jak granica między światem znanym a tym, o którym lepiej nie mówić głośno. Stare, pokryte mchem i rdzą, przecinały las w jednej linii — jakby kiedyś ktoś próbował uciec z tego miejsca, ale nie zdążył.
Znałam tę drogę. Nie prowadziła donikąd. Właśnie dlatego tam poszłam.
Liście pod butami szeleściły cicho, jakby szeptały coś do siebie. Nie bałam się lasu — nie po tym, co czułam od dni. Strach był teraz zbyt blisko skóry, bym mogła nazwać go obcym. Był częścią mnie.
Szłam wzdłuż torów przez kilka minut. Może kilkanaście. Czas był wtedy jak z waty — rozciągał się, zamazywał granice.
A potem to poczułam. Nie widok. Nie dźwięk. Obecność.
Zatrzymałam się. Wszystko wokół zamarło. Nawet ptaki zamilkły, jakby las wstrzymał oddech.
Nie widziałam nikogo. Ale wiedziałam, że nie jestem sama.
Na torach leżał kawałek materiału — szarawy, podarty. Wyglądał jak część rękawa, może z bluzy. Podniosłam go ostrożnie. Był mokry od rosy, ale wciąż ciepły. Zbyt ciepły.
Serce biło mi jak oszalałe. To on, szepnęło coś we mnie. On tu był. Może jest.
Odwróciłam się gwałtownie, gotowa uciekać — i wtedy go usłyszałam. Nie słowo.
Oddech.
Cichy, surowy, gdzieś za mną. Zamarłam.
Nie mogłam się ruszyć, nawet gdyby moje życie od tego zależało. Przez kilka sekund nie istniało nic poza tym dźwiękiem.
A potem… cisza. Tak nagła, że aż zabolała.
Odwróciłam się powoli. Nikogo.
Las znowu szumiał. Ptaki wróciły. Tylko materiał w mojej dłoni drżał, jakby pamiętał coś, czego ja nie chciałam znać.
Nie wróciłam do domu od razu. Zatrzymałam się przy jeziorze na skraju lasu. Tam, gdzie nikt nigdy nie chodził, bo ziemia była zbyt miękka, zbyt wilgotna. Ale tego dnia — tego dnia potrzebowałam właśnie takiego miejsca. Niestałego. Jak wszystko wokół mnie.
Usiadłam na kamieniu i patrzyłam w wodę. Moje odbicie było zamglone, zniekształcone. Wyglądałam, jakbym nie istniała naprawdę. I może tak właśnie było.
Rodzice nie żyli. Miasto milczało. Elias Ward wrócił.
A ja? Byłam tylko siedemnastolatką z sercem pełnym furii i głową pełną pytań.
***
Gdy wróciłam do domu, było ciemno. W oknie na górze paliło się światło.
Zamarłam. Nie zostawiłam żadnego włączonego. Nie miałam sąsiadów z kluczem.
Weszłam powoli, każdy krok to był cichy bunt ciała przed tym, co mogło mnie czekać. Korytarz był pusty. Drzwi zamknięte. Ale światło na górze nadal się paliło.
Wdrapałam się po schodach, prawie nie oddychając. Drzwi do pokoju rodziców były uchylone.
Pchnęłam je lekko. Pokój był pusty. Na komodzie leżała karteczka. Żółta, zagięta, jakby wyrwana w pośpiechu. Zadrżałam.
_„Nie wierz nikomu. Nawet sobie.”_
Nie było podpisu. Ale w rogu widniał odcisk palca — zabrudzony tuszem albo ziemią.
I wtedy zrozumiałam, że to dopiero początek. Że prawdziwe pytania jeszcze nie padły.
A odpowiedzi… będą bolały.
***
Gdyby ktoś zapytał mnie, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Eliasie Wardzie, nie umiałabym odpowiedzieć dokładnie. To było jak echo — gdzieś zawsze był, choć nigdy go nie widziałam.
W domu rodziców często pojawiały się rozmowy, których nie powinnam była słyszeć. Szeptane słowa o zagrożeniach, o ludziach, którzy nie odpuszczają. O Eliasie, który „_wraca, gdy miasto potrzebuje oczyszczenia”._ Mama mówiła, że to legenda, przesada — a tata kiwał głową z niepokojem.
Pamiętam, jak jako dziecko stałam przy kuchennym oknie i patrzyłam na stary młyn na wzgórzu. Miejsce, które wszyscy omijali, bo krążyły o nim straszne historie.
_„To tam Ward kiedyś zniknął na wiele lat,”_ tłumaczyła mama, _„ale zawsze wraca. I zawsze zostawia po sobie ślad.”_
Nie rozumiałam wtedy niczego. Dla mnie to były bajki — aż do tamtej nocy. Nocy, która zmieniła wszystko.
Od tamtej pory każda legenda zyskała nowy wymiar. Każdy cień za oknem stał się potencjalnym zagrożeniem. Każdy szmer w nocy — znakiem, że Elias jest bliżej niż myślałam.
Ale coś jeszcze mnie przyciągało. Niepokój mieszał się z fascynacją. Jakby ten mroczny cień miał w sobie coś więcej niż tylko niebezpieczeństwo.
W pamięci miałam jego imię wymówione szeptem, jak zaklęcie, którego nie wolno wypowiadać na głos. Ale ja wypowiadałam je co noc, próbując oswoić strach.
***
Czasem myślę o tym, jak to wszystko się zaczęło. Jakby było to gdzieś na granicy snu i jawy — zatarte, niedopowiedziane. Ale wiem, że wtedy ukształtowała się część mnie, która dziś nie potrafi odpuścić.
Byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką — może miało to z sześć, siedem lat. Mieszkałam jeszcze wtedy z rodzicami w starym domu na skraju miasta, tuż przy lesie, który dziś znam aż za dobrze.
Pewnego letniego popołudnia, kiedy słońce wisiało nisko nad koronami drzew, wyszłam sama na podwórko z moją ulubioną lalką, tę z włosami jak z bajki. Bawiłam się tam godzinami, a świat wydawał się bezpieczny i prosty.
Wtedy zobaczyłam go — chłopca. Stał niedaleko, na końcu naszej ulicy, tuż przy starej, porośniętej bluszczem studni. Miał około mojego wieku, ciemne włosy i oczy tak głębokie, że poczułam, jakby czytał moje myśli.
— Cześć — powiedział cicho.
Nie znałam go, ale jego głos był łagodny, jakby chciał, żebym czuła się bezpiecznie.
— Co robisz? — spytał.
— Bawię się — odpowiedziałam bez zastanowienia.
— Możesz się ze mną pobawić? — zapytał, wyciągając rękę.
Zgodziłam się, choć coś w środku szeptało, że powinnam uciekać. Ale nie uciekłam. Graliśmy razem, biegając po trawie, układając kamyki i szukając skarbów w lesie.
Nazywał się Elias.
Nie pamiętam dokładnie, jak długo trwała ta chwila, ale wiem, że była ważna. Bo potem, gdy poszłam do domu, mama spojrzała na mnie inaczej. Jakby zobaczyła we mnie coś, czego wcześniej nie dostrzegła.
Kilka dni później Elias zniknął. Jakby rozpłynął się w powietrzu, zostawiając tylko echo swojego imienia i tajemniczy ślad w moim sercu.
Od tamtej pory każde spotkanie z nim, nawet jeśli tylko w wyobraźni lub we wspomnieniach, miało smak zakazanego owocu. Czułam, że jest kimś więcej niż tylko chłopcem z dzieciństwa. Że kryje się za nim coś, co zmieni mój świat na zawsze.
A dziś, gdy jego imię znowu krąży w powietrzu, nie mogę się powstrzymać przed pytaniem:
Kim naprawdę jest Elias Ward? I czy kiedykolwiek będę mogła poznać prawdę, zanim będzie za późno?
***
Po tym dniu wszystko wydawało się trochę inne — jakby cienka zasłona między światami została rozerwana, a ja zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie zauważałam.
W domu było ciszej niż zwykle. Mama częściej patrzyła na mnie z niepokojem, tata mniej rozmawiał. A ja… ja coraz częściej czułam, że coś mi umyka. Coś ważnego.
Wracałam wtedy do tego jednego popołudnia z Eliasem — do jego ciepłego uśmiechu, do tego, jak bez słów potrafił zrozumieć moją samotność. Nigdy nie powiedział wiele o sobie. Nigdy nie zaprosił mnie do swojego domu. Jakby był cieniem, który nie chciał, by ktokolwiek go dosięgnął.
Przez lata słyszałam o nim różne rzeczy. Plotki, półprawdy, przesądy. Mówiono, że Elias Ward to ktoś, kto przekracza granice, kogo lepiej unikać. Ale ja wiedziałam, że za tym wszystkim kryje się historia, którą muszę poznać.
Dlatego teraz, stojąc nad jeziorem z tym podartym kawałkiem bluzy, czułam, że wszystko zaczyna się splatać — moja przeszłość i jego obecność, moje pytania i jego milczenie.
Chciałam zawołać, zapytać go prosto w twarz: _Kim jesteś_? Ale zamiast tego milczałam. Bo czułam, że odpowiedzi przyjdą dopiero wtedy, gdy naprawdę będę gotowa je usłyszeć.
Las wokół mnie drżał od nocnych dźwięków. Szum liści, dalekie krzyki zwierząt.
Wszystko wydawało się żywe, a zarazem pełne sekretów, które pragnęły pozostać ukryte.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. W tym oddechu była cała moja złość, mój ból i nadzieja, której się trzymałam.
To była dopiero pierwsza iskra — iskra, która miała rozpalić ogień.
***
Poranki nigdy nie były dla mnie łatwe, ale teraz stały się prawdziwym wyzwaniem. Budzić się w ciszy, która zamiast koić, krzyczała pustką. W moim pokoju pachniało kurzem i zimnem — jakby wszystko zamarło, czekając na coś, co nigdy nie nadejdzie.
Siadałam na brzegu łóżka i wpatrywałam się w ścianę, starając się wyobrazić sobie życie sprzed wypadku. Przypomniałam sobie śmiech mamy, zapach jej ulubionych perfum, ciepło, które rozlewało się po całym domu, gdy tata wracał zmęczony, ale z uśmiechem.
Teraz było inaczej. Sąsiadów z góry znowu nie było słychać, a za oknem wiatr przewracał suche liście. Każdy oddech przypominał mi, że jestem sama.
Wstałam i powlokłam się do łazienki. Lustro pokazało mi twarz, której prawie nie znałam — bladą, z oczami, w których odbijała się burza emocji. Nie chciałam patrzeć dłużej.
Bo wiedziałam, że jeśli spojrzę zbyt uważnie, zobaczę wszystko, co próbuję ukryć — strach, gniew, ból.
Na dole czekała szkoła — miejsce, gdzie musiałam stawić czoła światu, który wydawał się obcy i zimny. Wiedziałam, że tam też coś się zmieniło. Niektórzy szepczą za moimi plecami, inni unikają mojego wzroku, a ja czuję, że każdy dzień jest jak gra, której nie potrafię wygrać.
Ale mimo to szłam dalej. Bo gdzieś głęboko w środku paliła się iskra, która nie
pozwalała mi się poddać. Iskra gniewu, która miała mnie poprowadzić przez mrok.
***
Szkoła była dla mnie od zawsze miejscem pełnym kontrastów. Z jednej strony królestwem beztroskich chwil, śmiechu i rozmów do późna, z drugiej — areną, na której każdy gest i spojrzenie miały znaczenie. Teraz, po stracie rodziców, te granice stały się jeszcze bardziej wyraźne, a świat zdawał się obracać szybciej niż moje zdolności, by za nim nadążyć.
Wchodziłam na teren szkoły z ciężkim sercem. Z każdym krokiem czułam na sobie wzrok innych — niektórych pełen współczucia, innych zaś niepokojąco obojętny lub wręcz wrogi. Wiedziałam, że plotki rozchodzą się szybciej niż prawda. W mojej nieobecności pojawiły się nowe wersje wydarzeń, które próbowały usprawiedliwić lub wyjaśnić tragedię mojej rodziny. Ale żadna z nich nie była prawdziwa.
Minęłam korytarze, które pamiętały moje radosne kroki sprzed kilku miesięcy.
Wszystko wydawało się takie samo, a jednak inne — jak film, który nagle przyspieszył, a ja zostałam w tyle, próbując złapać oddech. Znalazłam swoje miejsce w ławce, ale nawet tu cisza była gęsta, ciężka od niewypowiedzianych słów.
Obok mnie usiadła Isabella — jedyna osoba, która wydawała się rozumieć więcej, niż mówiła.
Jej spojrzenie było ciepłe, a jednocześnie pełne troski i rezerwy.
— Veronica — powiedziała cicho — jeśli chcesz, możesz ze mną porozmawiać. Kiedyś. Nie musisz tego dźwigać sama. — Skinęłam głową, choć nie byłam pewna, czy jestem gotowa na to, by otworzyć drzwi do własnego bólu.
Lekcje mijały wolno, ale mimo wszystko pozwalały na chwilę oderwać się od myśli. Matematyka, angielski, historia… Słowa, które zwykle płynęły lekko, teraz brzmiały jak echo. Moje myśli były gdzie indziej — na pogrzebie, w pustym domu, w pytaniach bez odpowiedzi.
Podczas przerwy wyszłam na korytarz, gdzie powietrze było chłodne i pełne szeptów.
Z daleka zobaczyłam grupkę uczniów, którzy rozmawiali o Eliasie. Jego imię wywoływało napięcie, prawie jak zaklęcie. Nie mogłam oderwać od nich wzroku.
Był tam — lub był obrazem, który wszyscy nosili w swoich głowach. Groźny, tajemniczy, nieuchwytny. Cień, który wkraczał w moje życie, nie pytając o zgodę.
Gdy dzwonek oznajmił koniec przerwy, wróciłam do klasy, ale serce biło szybciej.
To było uczucie, które znałam dobrze — mieszanka strachu i ciekawości, której nie potrafiłam się oprzeć.
Wieczory w domu były jeszcze gorsze. Cisza zdawała się wręcz namacalna. Siadałam na kanapie, otulona kocem, próbując oswoić pustkę, która rozlewała się po każdym kącie.
Czasem sięgałam po stare albumy ze zdjęciami — ulotne chwile zatrzymane w czasie, które teraz zdawały się być wszystkim, co zostało.
— Veronica — usłyszałam cichy głos.
To była moja siostra, Sofia, choć w tych chwilach wydawała się równie zagubiona jak ja.
— Musimy iść dalej — powiedziała, choć sama brzmiała jak ktoś, kto próbuje przekonać siebie bardziej niż mnie.
Nie byłam gotowa, ale wiedziałam, że nie mam wyboru. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania — rozmowy z policją, spotkania z sąsiadami, cienie spojrzeń, które mnie śledziły.
Jednocześnie nie mogłam przestać myśleć o Eliasie. Kim był? Dlaczego wrócił? I co miał wspólnego z tym wszystkim, co się wydarzyło?
W jego milczeniu było coś, co mnie niepokoiło i przyciągało jednocześnie. Jakby jego tajemnice były kluczem do mojej własnej zagadki.
***
Po powrocie ze szkoły, zanim zrobiłam cokolwiek innego, miałam swój rytuał. To była moja chwila, kiedy świat na chwilę zwalniał — choć tylko trochę.
Siadałam przy oknie w swoim pokoju, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach i notatnikiem, który zaczęłam prowadzić niedługo po wypadku. Na kartkach zapisywałam wszystko, co czułam, co mnie dręczyło, co nie dawało mi spokoju. To było moje miejsce, gdzie mogłam być szczera — bez lęku, że ktoś mnie oceni lub nie zrozumie.
Niektóre wpisy były chaotyczne, pełne gniewu i żalu. Inne — krótkie i milczące, jakby słowa same się bały wyjść na światło dzienne. Czasem wracałam do nich po kilku dniach i czytałam na nowo, szukając w nich czegoś, co mogłoby mi pomóc iść dalej.
Kiedy pisałam, czułam, że chociaż na chwilę oddzielam się od tego wszystkiego — od bólu, od pytań bez odpowiedzi, od nieustannego poczucia pustki.
Z czasem zaczęłam też chodzić na długie spacery po lesie za domem. Las był dla mnie jak inny świat — dziki, pełen tajemnic i jednocześnie bezpieczny, bo nikt tam nie pytał o przeszłość ani nie oceniał spojrzeniem. Z każdym krokiem czułam, jak napięcie we mnie powoli puszcza, a powietrze wypełnia się czymś… czystym.
Czasem podczas tych spacerów natrafiałam na ślady pozostawione przez zwierzęta — świeże tropy w miękkiej ziemi albo pióra na gałęziach. To drobne znaki, które wydawały się mówić: _„Jesteś tu, jesteś częścią tego świata”._
Ale nawet wtedy myśli uciekały zbyt szybko, jakby chciały uciec od tego, co bolało najbardziej.
Pewnego dnia, podczas jednego z takich spacerów, usiadłam na starym pniu drzewa i wyciągnęłam notatnik. Wypisałam w nim jedno słowo — „_prawda_”.
To było wszystko, czego pragnęłam. Prawdy o tym, co stało się z moimi rodzicami. Prawdy, której nikt nie chciał mi powiedzieć. I która być może była najniebezpieczniejszą rzeczą, jaką mogłam zacząć szukać.
***
Były takie chwile, kiedy czułam, że coś — ktoś — obserwuje mnie z oddali. Nie było to uczucie realnej obecności, raczej jak cień, który przesunął się na skraju pola widzenia i zniknął, zanim zdążyłam się do niego odwrócić.
Pewnego popołudnia, kiedy wracałam ze szkoły przez park, dostrzegłam sylwetkę znikającą za drzewem. Nie zdążyłam jej dokładnie zobaczyć — było to bardziej wrażenie niż obraz — ale serce zaczęło bić szybciej. Czy to była tylko wyobraźnia? Czy ktoś naprawdę śledził moje kroki?
Starałam się nie dać temu myśleniu zbyt wiele miejsca w głowie, bo wiedziałam, że nie mogę się pozwolić na strach. Nie teraz.
Ale mimo wszystko, coś ciągnęło mnie do tego cienia. Jakby ta niewidzialna nić łączyła mnie z kimś, kogo jeszcze nie znałam — a kto miał być ważny.
W domu, podczas wieczornych rozmów z siostrą, pojawiła się pierwsza wzmianka o nim. Sofia mówiła o nim szeptem, jakby bała się, że ktoś może je podsłuchać.
— Słyszałaś, że Elias wrócił? — zapytała pewnego wieczoru.
Pokręciłam głową, choć czułam, że jego imię nie daje mi spokoju.
— Tak mówi się na osiedlu. Nikt dokładnie nie wie, po co wrócił. Ale ludzie gadają…
— I co mówią?
— Że to ktoś, kogo lepiej unikać. Ktoś, kto… nie zapomniał i nie wybaczył.
Jej słowa były jak ostrze, które delikatnie przecięło moją codzienną rzeczywistość.
Nie chciałam przyznać, że też myślałam o nim. Że jego milczenie i tajemnica były jak cień wiszący nad moim życiem.
***
Nocą, kiedy wszystko wokół cichło, a tylko od czasu do czasu słychać było szelest liści za oknem, moje myśli krążyły wokół niego — Eliasa. Nie wiedziałam, dlaczego jego imię tak często wracało do mnie, choć nie znałam go osobiście. Był jak niewidzialny cień, który skrywał się w zakamarkach miasta, a którego obecność czuć było w każdym szeptanym słowie, w każdym spojrzeniu skierowanym gdzieś w dal.
Pewnego wieczoru, gdy światło lamp ulicznych rozlewało się miękko po mojej podwórkowej ścieżce, zauważyłam coś, co sprawiło, że na moment zamarłam. Na murze, niedaleko furtki, ktoś zostawił znamię — znak, który wyglądał jak uproszczona litera W, delikatnie wymalowana czarną farbą. Nie znałam tego symbolu, ale coś w nim budziło we mnie dziwne uczucie — mieszankę niepokoju i dziwnej fascynacji.
Przez chwilę miałam wrażenie, że ten znak jest jak tajemnicze przesłanie, skierowane do mnie — albo może do kogoś innego. Miałam ochotę zetrzeć farbę, ale powstrzymałam się. Coś podpowiadało mi, że to nie był zwykły wandalizm. Że za tym znakiem kryje się historia, którą muszę poznać.
***
W szkole atmosfera była napięta, ale na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniało.
Ludzie mówili, ale jednocześnie udawali, że nic się nie stało. To było jak gra w milczenie — gdzie każdy wiedział coś, ale nikt nie chciał tego przyznać na głos.
Z Iss’ą spotykałyśmy się po lekcjach czasem na korytarzu albo w bibliotece.
Ona była moją jedyną kotwicą w tym chaosie, chociaż często widziałam, że sama też nosi ciężar, którego nie potrafiła wyrazić słowami.
— Masz czasem wrażenie, że ktoś nas obserwuje? — zapytała mnie pewnego dnia, kiedy wracałyśmy razem ze szkoły.
Spojrzałam na nią i nie byłam pewna, czy powinnam się przyznać, że tak właśnie się czuję.
— Tak — powiedziałam cicho. — Ale wolę o tym nie myśleć.
Isabella skinęła głową, jakby rozumiała, że czasem lepiej ukrywać swoje lęki.
***
Oddech miasta o zmierzchu był inny niż w ciągu dnia — cięższy, bardziej wilgotny, jakby powietrze samo niosło z sobą cienie i tajemnice, które budziły się, gdy słońce chowało się za horyzontem.
Stawałam wtedy przy oknie i wpatrywałam się w zapadający zmrok. Oczy szukały w mroku szczegółów, które mogłyby coś zdradzić. Ale miasto było jak zasłona — gęsta i nieprzenikniona.
W mojej głowie kłębiły się pytania, które krążyły wokół tej jednej, jedynej rzeczy, której nie mogłam zignorować — prawdy. Nie wierzyłam w przypadki. Nie wierzyłam w oficjalne wyjaśnienia. Mój umysł powtarzał sobie w kółko, że ktoś odebrał mi wszystko, co miałam.
Że ktoś odbierał życie moim rodzicom, i to nie był wypadek.
Z każdym dniem ta myśl rosła i coraz bardziej paliła mnie od środka. Ale nie chciałam, żeby ktokolwiek to zauważył. Bo gniew był moim tajnym sprzymierzeńcem — dawał siłę, ale też izolował.
Czasem zastanawiałam się, jak wyglądałaby moja codzienność, gdybym mogła pozwolić sobie na słabość. Czy wtedy kogoś bym do siebie dopuściła? Czy nie stałabym się zbyt łatwym celem?
Szkoła była miejscem, gdzie życie toczyło się dalej, choć dla mnie zatrzymało się gdzieś w miejscu między strachem a determinacją. Klasa, ławki, nauczyciele — wszystko wydawało się takie samo, a jednak odległe. Spotkania z przyjaciółmi, choć potrzebne, były często pełne napięcia i niedomówień.
Moja przyjaciółka Issa była jedyną osobą, której pozwalałam dostrzec choćby cień mojej słabości. Jej spojrzenie było ciepłe, pełne zrozumienia, choć nie pytała zbyt wiele.
Czasem wystarczyło, że siedziałyśmy razem w bibliotece, wśród półek pełnych książek, i milczeliśmy. To milczenie mówiło więcej niż słowa.
W jednej z takich chwil, podczas jednej z naszych spotkań, poczułam nagle chłód na karku, jakby ktoś stanął tuż za mną. Odwróciłam się szybko, ale nikogo nie było. Serce biło mi mocno, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. To było uczucie, które zaczęło się pojawiać coraz częściej — jakby coś niewidzialnego przyglądało się moim krokom.
Nie znałam jeszcze tej obecności, ale czułam, że z czasem stanie się ważna.
Że będzie jak cień, który zacznie rozciągać się wokół mnie — nieuchwytny, a jednak nie do pominięcia.
***
Tego wieczora, kiedy miasto zaczynało tonąć w ciemności, a ja znowu stałam przy oknie, poczułam, że coś się zmienia — choć nie potrafiłam tego nazwać. Był to moment, gdy cisza w moim pokoju zrobiła się gęsta od niepewności, a oddech świata na zewnątrz zdawał się nieść tajemnicę, która jeszcze nie miała imienia.
Nie wiedziałam wtedy, że ta tajemnica — ten cień — będzie towarzyszył mi dłużej, niż byłam na to gotowa. Że będzie obserwować każdy mój krok, a ja nie będę mogła się od niej uwolnić.
Ale o tym dowiem się dopiero później. Na razie mogłam tylko stać tam, wpatrując się w mrok, i czekać. Czekać na to, co miało nadejść.ROZDZIAŁ 4
_“Cisza Po Słowie Razem”._
VERONIKA BLAKE.
Dom zamilkł. Zostałam w nim sama — z ciężarem ostatnich słów, które wypowiedzieliśmy do siebie. „_Razem_.” Jedno słowo, a tak wiele znaczeń. Odbijało się teraz w mojej głowie jak echo w pustym korytarzu.
Nie spałam tej nocy.
Leżałam na wznak, wpatrując się w sufit, który w świetle ulicznych lamp wyglądał jak pusta kartka papieru. Zbyt cicha, zbyt czysta. Zbyt gotowa na coś, co wcale nie chciało zostać zapisane.
Myśli przychodziły jak fale — powolne, ciężkie, przesiąknięte emocjami, które trudno było nazwać. Nie potrafiłam już oddzielić przeszłości od teraźniejszości. Każde wspomnienie z dzieciństwa nagle miało nowy cień. Każde słowo, które wypowiadała mama, każdy jej gest… Teraz wydawało się, że wszystko było podszyte czymś więcej. Że znała tajemnicę, o której milczała aż do końca.
I że Elias — Elias wiedział wcześniej niż ja.
W moim wnętrzu rosło coś, co trudno było nazwać złością, ale też nie było litością. To było coś między — coś, co pulsowało jak rana tuż pod skórą. Chciałam go o wszystko zapytać. Jednocześnie nie chciałam wiedzieć niczego więcej.
Rano usiadłam przy oknie. Ulica spała jeszcze, osnuta mgłą. Dziwne, jak spokojnie wyglądał świat, kiedy w tobie wszystko drżało.
Zastanawiałam się, co teraz. Co dalej. Czy naprawdę mogę mu zaufać? Czy „_razem_” znaczyło „_na chwilę_”, czy może „_na zawsze_”?
A jeśli Elias odejdzie znowu? A jeśli ja nie będę w stanie już wrócić?
***
Przed południem zadzwonił telefon. Dźwięk przeszył ciszę jak nóż. Spojrzałam na ekran.
Nie Elias. Nie numer prywatny. Nieznany numer. Wahałam się chwilę, po czym odebrałam.
— Veronica Blake? — zapytał głos po drugiej stronie. Męski. Opanowany. Zbyt opanowany.
— Tak — odpowiedziałam cicho.
— Mamy informacje, które mogą panią zainteresować. Chodzi o pani rodziców. Prosimy o dyskrecję. Może się pani dziś spotkać?
Zamilkłam. Głos brzmiał profesjonalnie, ale coś w nim było zimnego.
Mechanicznego. Zbyt dobrze przemyślanego.
— Kto mówi?
— To nie ma znaczenia. Ale jeśli chce pani znać prawdę — radzę się zjawić.
Głos podał adres i godzinę. Potem połączenie się urwało.
Siedziałam nieruchomo. Adres był znajomy — magazyny przy dawnym porcie. Odkąd pamiętam, nikt ich już nie używał. Były zardzewiałe, puste. Idealne miejsce na coś, co powinno pozostać w cieniu.
***
Elias nie wiedział jeszcze o tym telefonie. I może tak było lepiej. Bo jeśli istniała prawda, której jeszcze nie znałam… to musiałam ją poznać sama.
Wyszłam z domu około szesnastej. Nie mówiłam Eliasowi nic. Nie chciałam. Nie potrafiłam.
Może to był błąd. Może powinnam była zadzwonić, zapytać, ostrzec. Ale w tamtym momencie czułam, że jeśli mam poznać prawdę, muszę stanąć z nią twarzą w twarz — bez jego spojrzenia, które rozbrajało mnie od środka.
Ulica prowadząca do portu była pusta, jakby miasto na chwilę przestało oddychać. Mgła wciąż unosiła się nisko, wilgotna i ciężka. Każdy mój krok brzmiał zbyt głośno w tej ciszy. Serce waliło mi w piersi jak bęben zwiastujący burzę.
Weszłam pomiędzy rzędy zardzewiałych kontenerów. Beton pod stopami był popękany, a powietrze pachniało solą i rdzą.
Miejsce wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętałam — jak z innego świata. Z opuszczonej części mojego dzieciństwa.
Magazyn numer pięć. Drzwi były lekko uchylone. Zawahałam się. Potem weszłam.
Wnętrze było ciemne i chłodne. Tylko jedno okno — wysokie, wąskie — wpuszczało pas światła, który ciął pomieszczenie na pół.
W tym świetle stał mężczyzna.
Wysoki. Starszy ode mnie o co najmniej dwadzieścia lat. Ubrany w ciemny płaszcz. Twarz częściowo zasłonięta cieniem, ale jego spojrzenie — ostre i oceniające — przeszyło mnie natychmiast.
— Veronica Blake — powiedział cicho. — Córka Katherine i Gabriela.
Zadrżałam.
— Kim pan jest? — zapytałam, próbując, by mój głos brzmiał pewnie.
— Przyjacielem twoich rodziców. Przynajmniej kiedyś.
— I czego pan ode mnie chce?
— Nie ode mnie. To ty czegoś chcesz, prawda? Prawdy. O nich. O sobie. O tym, co ci odebrano.
Zrobiłam krok do przodu.
— Więc mów.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. Prawie z żalem.
— Prawda boli, Veronica. I niszczy wszystko, czego dotyka. Jesteś gotowa zapłacić tę cenę?
— Jeśli chodzi o moich rodziców — tak.
Zamilkł na moment. Potem wyjął z kieszeni cienką kopertę. Położył ją na metalowym stole stojącym pośrodku pustego pomieszczenia.
— Zacznij od tego. Ale nie czytaj tutaj. To miejsce nie jest bezpieczne.
Zanim zdążyłam zareagować, ruszył w stronę drugiego wyjścia.
— Czekaj! — zawołałam. — Elias cię tu przysłał?
Zatrzymał się w drzwiach, ale się nie odwrócił.
— Elias wie znacznie więcej, niż ci powiedział. I jeśli naprawdę mu ufasz… zapytaj go, co wydarzyło się trzynaście lat temu.
Potem odszedł. Zostałam sama.
Koperta leżała przede mną jak bomba z opóźnionym zapłonem. Moje palce zawahały się, zanim ją wzięłam. Papier był lekko pożółkły, zapisany ręką, którą znałam.
Mojej matki. Gdy wróciłam do domu, Elias już tam był.
Siedział przy stole, z kubkiem niedopitej herbaty, wpatrzony w okno, jakby chciał tam znaleźć coś, czego nie potrafił już znaleźć w sobie.
Spojrzał na mnie natychmiast.
— Gdzie byłaś? — zapytał.
— Muszę ci zadać jedno pytanie — powiedziałam cicho, niemal bezdźwięcznie.
Wyciągnęłam kopertę z torby i położyłam ją przed nim.
— Co wydarzyło się trzynaście lat temu, Elias?
Zamarł. A ja wiedziałam, że ten rozdział dopiero się otwiera.
Elias patrzył na kopertę tak, jakby była żywa. Jakby trzymała w sobie coś, czego bał się bardziej niż czegokolwiek innego. Nie dotknął jej. Nie zapytał. Nie odezwał się przez dłuższą chwilę, a ja… ja też nie ponaglałam.
W powietrzu zawisło coś ciężkiego, jakby cisza miała teraz wagę metalu.
— Trzynaście lat temu — powtórzyłam powoli. — Powiedz mi, co się wtedy wydarzyło.
Jego palce zacisnęły się na krawędzi stołu.
— Veronica… — zaczął cicho, ale jego głos się załamał. — Nie chciałem, żeby to do ciebie wróciło. Jeszcze nie. Nie w ten sposób.
— Ale wróciło — przerwałam mu łagodnie. — Więc teraz już nie ma „_jeszcze_”. Jest „_teraz_”.
Przytaknął, jakby z bólem. W końcu sięgnął po kubek, wypił ostatni łyk herbaty, która z pewnością była już zimna. Potem spojrzał na mnie.
Nie był w tym spojrzeniu gniew. Ani bunt. Ani nawet strach. Była w nim rezygnacja.
— Miałem wtedy jedenaście lat — powiedział cicho. — Właściwie nie rozumiałem jeszcze, w co jestem wciągany. Ale już wtedy uczono mnie, jak się milczy. Jak się nie pyta. Jak się nie czuje.
Zamilkł na chwilę. Patrzyłam na niego w ciszy.
— Twój ojciec… Gabriel… — głos Eliasa zadrżał — był jednym z nielicznych ludzi, których naprawdę podziwiał mój ojciec. Ale to był też człowiek, który miał zbyt wiele wrogów. Za dużo wiedział. I nie chciał współpracować z tymi, którzy oferowali mu… „_układ_”.
— Jakiego rodzaju układ? — zapytałam szeptem.
— Chcieli, żeby milczał. Albo mówił tylko to, co oni każą. On odmówił. I wtedy zaczęły się pogróżki. Potem… przyszło zlecenie.
Poczułam, jak całe moje ciało się spina.
— Zlecenie?
Elias pokiwał głową.
— Mój ojciec dostał je jako pierwszy. Ale był zbyt ostrożny, żeby działać sam. Chciał, żebym patrzył. Żebym się uczył. Żebym… był częścią tego.
— I byłeś? — zapytałam ledwie słyszalnym głosem.
— Byłem. Ale nie takim, jakim on chciał. Ja patrzyłem na ciebie.
To zdanie spadło na mnie jak ciężar.
Zamrugałam, odwracając wzrok. Wspomnienia wracały — nieostre, jak fotografie wyjęte z wody. Pamiętałam chłopca, który czasem przyglądał się nam zza ogrodzenia. Chłopca z jasnymi oczami. Nigdy nie zbliżył się do mnie. Ale był. Zawsze gdzieś z boku.
To był on.
— Wiedziałam — wyszeptałam. — Coś we mnie wiedziało, że tam byłeś.
Elias spuścił głowę.
— A potem wszystko się zawaliło. Twój dom… pożar… twoi rodzice… I ty. Zniknęłaś. A ja… ja zostałem z tym. Z tym wszystkim.
W jego głosie pojawił się cień gniewu. Ale nie skierowany na mnie. Raczej na siebie.
— Przez te wszystkie lata próbowałem odnaleźć sens. Ale nie da się zbudować życia na poczuciu winy, Veronica. A ja… ja tylko to miałem.
Spojrzałam na niego powoli.
— Dlatego przyszedłeś teraz?
— Dlatego nie mogłem wcześniej. A gdy dowiedziałem się, że wracasz… dostałem nowe zlecenie.
To jedno zdanie sprawiło, że moje serce znów się zatrzymało.
— Jakie zlecenie?
— Miałem cię obserwować. Sprawdzić, czy coś wiesz. Czy szukasz.
Zacisnęłam dłoń na poręczy krzesła.
— I co jeśli bym wiedziała?
— Wtedy… — Elias wziął głęboki oddech — miałem cię powstrzymać.
Milczałam.
— Ale nie mogłem — dodał. — Bo wszystko, czego chciałem… to żebyś wreszcie wiedziała. I żebyś mi wybaczyła.
Spojrzałam na niego.
I nagle nie widziałam już tylko chłopaka z przeszłości. Widziałam człowieka rozdartego na pół — przez lojalność, przez ból, przez pragnienie.
— Veronica — powiedział cicho, tak, jakby wypowiadał moje imię po raz pierwszy.
— Nie zasługuję na drugą szansę. Ale jeśli dasz mi cokolwiek… cokolwiek, co nie będzie nienawiścią… przyjmę to.
Nie odpowiedziałam od razu. Bo wszystko we mnie drżało. Wybaczyć. To było słowo, którego się bałam.
Ale jedno wiedziałam na pewno. Nie da się żyć, mając tylko pytania.
I może właśnie to — powolne, trudne, bolesne — było początkiem odpowiedzi.
***
Usiedliśmy w milczeniu. Elias trzymał dłoń na stole — zaciśniętą, jakby wciąż walczył z sobą samym, a ja… ja czułam, że coś się przesunęło. Jakby stary mur między nami pękł, ale nie runął całkowicie. Jeszcze nie.
Wyciągnęłam kopertę. Leżała przede mną jak coś świętego, niebezpiecznego i niewyobrażalnie kruchego.
— Myślisz, że jestem gotowa? — zapytałam cicho, nie patrząc na niego.
— Nie wiem. — Jego głos był miękki. — Ale wiem, że nikt z nas nie był gotowy. Ani wtedy, ani teraz.
Przełknęłam ślinę, powoli zaczęłam otwierać kopertę. Szeleszczący papier zabrzmiał jak coś zbyt głośnego w tej ciszy.
Wyjęłam list. Papier był pożółkły, atrament miejscami rozmazany. Pismo mojej matki — delikatne, staranne, znajome — sprawiło, że coś ścisnęło mi gardło.
Zaczęłam czytać na głos.
_„Moja najdroższa Veronico,_
_jeśli ten list kiedykolwiek do Ciebie trafi, to znaczy, że stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Że prawda o tym, kim byliśmy — kim jesteśmy — nie mogła już pozostać ukryta…”_
Zatrzymałam się. Oparłam list na kolanach, zamknęłam oczy. Łzy zbierały się pod powiekami, ale jeszcze ich nie wypuściłam. Jeszcze nie.
— Veronica — szepnął Elias — jeśli chcesz, zostawię cię samą.
Pokręciłam głową.
— Nie. Zostań. Proszę.
Przytaknął i przesunął się bliżej. Czułam ciepło jego ramienia, ale nie dotykał mnie. Tylko był. Obecny.
Zaczęłam znów czytać:
_„…Wiedzieliśmy, że nie możemy ufać nikomu. Nie wszystkim. Nie wtedy, gdy prawda była większa od nas. Twój ojciec próbował chronić ludzi, którzy nie chcieli być uratowani. Ja próbowałam chronić ciebie.”_
Głos mi zadrżał, więc przerwałam.
— Moja matka wiedziała. O wszystkim.
Elias skinął głową.
— Była jedną z najbardziej inteligentnych kobiet, jakie kiedykolwiek poznałem.
— Znałeś ją?
Zawahał się.
— Raz. Przed tym wszystkim. Widziałem, jak patrzyła na ciebie, jakbyś była całym światem. Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia.
Zamilkłam. Papier w moich dłoniach wydawał się teraz jeszcze cięższy.
Czytałam dalej.
_„Jeśli jesteś już dorosła, Veronica — a pewnie tak, skoro masz ten list — proszę cię, nie daj się pochłonąć temu, co my próbowaliśmy rozgryźć. Szukaj prawdy, ale nie pozwól, by cię zniszczyła. W tobie jest więcej siły, niż przypuszczasz.”_
Zamknęłam oczy. Wciągnęłam powietrze, jakby te słowa były tlenem.
Kiedy spojrzałam na Eliasa, patrzył na mnie, ale nie z żalem. Z jakimś cichym podziwem, którego nie potrafiłam jeszcze przyjąć.
— Wiesz, co w niej było najtrudniejsze? — odezwałam się cicho. — Nie to, że nie powiedziała mi wszystkiego. Ale że zostawiła mnie z tym, gdy byłam jeszcze dzieckiem.
— Bo próbowała cię chronić — odpowiedział Elias równie cicho. — Tak jak ja próbowałem. Ale… nikt nas nie nauczył, jak to się robi, nie niszcząc przy tym drugiej osoby.
Spojrzałam na niego uważnie.
— A mnie nikt nie nauczył, jak żyć z tym, że nie wiem, kim tak naprawdę jestem.
Usłyszeliśmy trzask drzwi wejściowych. Zamarłam. Elias spojrzał na mnie ostro.
— Czekasz na kogoś?
Pokręciłam głową powoli.
— Nie.
Zerwaliśmy się niemal jednocześnie. Elias w jednej chwili przesunął się między mną a drzwiami, instynktownie — tak, jakby nie mógł pozwolić, by cokolwiek znów mnie dotknęło.
Szybko zgasiłam lampkę, a pokój zanurzył się w półmroku. Nasłuchiwaliśmy. Kroków. Oddechów. Cienia.
— Zostań tutaj — powiedział twardo. — Sprawdzę to.
Zanim zdążyłam zaprotestować, Elias zniknął za rogiem.