Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Show mojego życia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Show mojego życia - ebook

Nowa, zaskakująca i pełna erotyki powieść Patrycji Strzałkowskiej!

Matylda dostaje szansę od losu na zmianę nudnego życia – możliwość udziału w nowym reality show!

Dziesięciu uczestników, egzotyczna rajska plaża, duże pieniądze do wygrania i medialny lans. Bilet od losu wiedzie jednak prosto do piekła...

Czy uda jej się z niego wyrwać? Czy istnieją granice, których twórcy reality show nie przekroczą, by zaszokować widzów?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-678-8
Rozmiar pliku: 826 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wła­śnie mija 20 lat od pre­mie­ry pierw­szej edy­cji ho­len­der­skie­go „Big Bro­the­ra”. Dla świa­ta to był ogrom­ny prze­łom. Wszyst­ko to było nowe, inne. Oglą­da­jąc ten pro­gram, widz czuł się, jak­by miał peł­ne pra­wo do pod­glą­da­nia czy­je­goś ży­cia, spra­wo­wa­nia nad nim pew­ne­go ro­dza­ju kon­tro­li i ty­po­wa­nia uczest­ni­ków do odej­ścia z domu. Może dla­te­go ten show stał się tak wiel­kim suk­ce­sem: każ­dy z nas ma w so­bie chęć spra­wo­wa­nia wła­dzy nad dru­gim czło­wie­kiem. Wła­ści­wie ten pro­gram po­zwo­lił lu­dziom wy­do­być z sie­bie głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ne ce­chy, któ­re po­zwa­la­ją na bez­kar­ną kry­ty­kę, oce­nę i po­trze­bę spra­wo­wa­nia kon­tro­li nad oto­cze­niem. For­mu­ła „Big Bro­the­ra” spodo­ba­ła się ca­łe­mu świa­tu na tyle, że zo­stał po­wie­lo­ny w aż 54 kra­jach. A to był do­pie­ro po­czą­tek, bo w na­stęp­stwie po­wsta­ły ko­lej­ne pro­gra­my i co­raz to nowi pro­du­cen­ci te­le­wi­zyj­ni w swo­ich ra­mów­kach re­ali­zo­wa­li co­raz to wy­myśl­niej­sze re­ali­ty show bi­ją­ce ko­lej­ne re­kor­dy po­pu­lar­no­ści. Tyl­ko że… cóż, w koń­cu coś, co kie­dyś było nowe, za­czy­na się sta­rzeć. Ale co to zna­czy? Tyle, że to, co kie­dyś nas szo­ko­wa­ło, po cza­sie sta­je się nor­mą, a więc ko­lej­ne pro­gra­my te­le­wi­zyj­ne, aby mia­ły szan­sę stać się hi­tem, nie mogą ba­zo­wać na tym sa­mym, co kie­dyś. I tu po­ja­wia się pro­blem, bo prze­cież lu­dzie nie za­czną na­gle ska­kać jak małp­ki w zoo, choć to mo­gło­by być w su­mie cie­ka­we… Dla­te­go pro­du­cen­ci z jed­nej stro­ny mają nie lada za­gwozd­kę: co zro­bić, aby zszo­ko­wać wi­dza, któ­ry sta­je się co­raz bar­dziej wy­ma­ga­ją­cy. Ale z dru­giej stro­ny mło­dzi lu­dzie, tacy jak ja, zda­ją so­bie spra­wę, że te­le­wi­zja może po­móc w ka­rie­rze i roz­po­zna­wal­no­ści, co nie­sie za sobą ogrom­ny suk­ces w in­ter­ne­cie. Jesz­cze 20 lat temu było nie do po­my­śle­nia, że ośmio­lat­ko­wie będą za­ra­biać wię­cej od dy­rek­to­rów du­żych kor­po­ra­cji. Te­raz wy­star­czy po pro­stu umieć za­ist­nieć w in­ter­ne­cie i za­szo­ko­wać, a pie­nią­dze z re­klam po­pły­ną po­cząt­ko­wo cien­kim, a po­tem co­raz szer­szym stru­mie­niem. Ni­ko­go nie ob­cho­dzi to, w jaki spo­sób ktoś zy­skał roz­głos, li­czy się tyl­ko licz­ba ob­ser­wa­to­rów. Wie­cie, co się naj­le­piej kli­ka w in­ter­ne­cie? Tra­ge­die: gwał­ty, śmierć i okru­cień­stwo. Cho­dzi po pro­stu o emo­cje ro­dzą­ce się w czy­tel­ni­ku, któ­ry otwie­ra dany post. Dla­te­go też mo­że­my prze­czy­tać na wie­lu por­ta­lach plot­kar­skich o śmier­ci zna­ne­go ak­to­ra, bo to przy­cią­ga ludz­ki wzrok, a co za tym idzie: daje zy­ski wła­ści­cie­lo­wi por­ta­lu. Kasę za­ra­bia­ną na czy­jejś tra­ge­dii…

Pro­gra­my te­le­wi­zyj­ne mu­szą nie tyl­ko opie­rać się na po­dob­nych sche­ma­tach, któ­re są spraw­dzo­ne, ale też prze­kra­czać ko­lej­ne gra­ni­ce, aby nie sta­ło się nud­no. Żeby widz mógł się wkrę­cić, musi zo­ba­czyć kłót­nie, łzy, krzyk, śmiech, prze­moc i oczy­wi­ście seks, a to wszyst­ko po­win­no być prze­ry­so­wa­ne na mak­sa. Dla­cze­go? Nor­mal­ne ży­cie jest za­zwy­czaj nud­ne, a po co lu­dzie mają oglą­dać sce­na­riu­sze, któ­re roz­gry­wa­ją się w ich ży­ciu na co dzień?

Każ­dy ko­lej­ny pro­gram musi być zu­peł­nie inny, opo­wia­dać o czymś no­wym, mieć swo­ją fa­bu­łę i re­ali­zo­wać wy­zna­czo­ne przez pro­du­cen­tów cele. Musi się w nim po­ja­wić to, co pro­du­cent chce po­ka­zać, na­wet kosz­tem uczest­ni­ków. Ob­ra­zy do pię­cio­mi­nu­to­wej scen­ki są za­zwy­czaj na­gry­wa­ne przez wie­le go­dzin. Cza­sa­mi na­wet, oczy­wi­ście w za­leż­no­ści od pro­jek­tu, jed­na sce­na może wy­ma­gać 30 po­wtó­rzeń. Dzię­ki temu pro­du­cent ma moż­li­wość wy­bra­nia ide­al­nych mo­men­tów czy wy­po­wie­dzi. Na przy­kład, je­śli nie po­tra­fisz go­to­wać, a bie­rzesz udział w pro­gra­mie o go­to­wa­niu, to dana sce­na zo­sta­nie na­gra­na tyle razy, żeby wi­dzo­wie uwie­rzy­li w to, że po­tra­fisz to ro­bić. Widz oglą­da­ją­cy po­pu­lar­ny pro­gram ocze­ku­je eks­tre­mal­nych za­cho­wań pro­wa­dzą­cej. Jak to w ży­ciu bywa: jed­ne­go dnia ma się do­bry hu­mor, a dru­gie­go zły. W pro­gra­mie jed­nak za­wsze mu­szą być syf, obe­lgi, no i oczy­wi­ście ogrom­ne zwro­ty ak­cji, fru­stra­cje i wiel­kie prze­mia­ny. Na­wet je­śli w rze­czy­wi­sto­ści tego nie ma, two­rzy się to sztucz­nie dla Was, wi­dzów, bo tego ocze­ku­je­cie.

A co, je­śli ktoś wy­my­ślił­by taki pro­gram, któ­ry prze­kra­czał­by wszel­kie za­sa­dy mo­ral­ne?

A co, je­śli ktoś zna­la­zł­by się w pro­gra­mie, któ­ry był­by to­tal­nym sy­fem, któ­ry miał­by ge­ne­ro­wać kosz­tem uczest­ni­ków ogrom­ne pie­nią­dze?

A co, je­śli ten eks­pe­ry­ment oka­zał­by się być strza­łem w dzie­siąt­kę albo naj­gor­szym ba­gnem?

To wy­da­rzy­ło się na­praw­dę. Dla­te­go na­wet nie wiem, co mam da­lej ro­bić. Nie wiem już, kim je­stem i czy da­lej mam siłę żyć tym ży­ciem, któ­re wła­śnie mia­ło się za­cząć. Nie wiem, czy je­stem na to go­to­wa.Prolog

Wło­ży­łam do zam­ka klucz i dwu­krot­nie prze­krę­ci­łam go w pra­wo. Pa­so­wał. O dzi­wo pa­so­wał. W miesz­ka­niu przy Pu­ław­skiej było dość ci­cho, co ra­czej sta­no­wi­ło nor­mę, kie­dy w nim jesz­cze miesz­ka­łam. Przez ostat­nie pięć lat pra­wie za­wsze ktoś się śmiał, a z gło­śni­ków, któ­re To­mek ku­pił za ja­kieś cho­re pie­nią­dze, wiecz­nie le­cia­ła mu­zy­ka. Raz był to rap, in­nym ra­zem reg­gae, a cza­sem to ja na­sta­wia­łam na­stro­jo­wy jazz do kom­ple­tu z ko­min­kiem na te­le­wi­zo­rze. Nie mie­li­śmy praw­dzi­we­go, ale prze­cież miesz­ka­li­śmy w zwy­kłym blo­ku, a nie w eks­klu­zyw­nym domu z miej­scem na ko­mi­nek na pół ścia­ny. Kie­dy we­szłam do środ­ka, miesz­ka­nie za­la­ło sza­re świa­tło, któ­re szyb­ko znik­nę­ło, gdy tyl­ko drzwi za­czę­ły się za mną za­my­kać. Zu­peł­nie za­po­mnia­łam o tym, że po­win­nam je przy­trzy­mać. Były bar­dzo cięż­kie, a ja aż pod­sko­czy­łam, gdy z hu­kiem ude­rzy­ły o fra­mu­gę.

– Ups – szep­nę­łam pod no­sem.

Ża­lu­zje w kuch­ni były opusz­czo­ne, więc za­pa­li­łam lam­pę. Zmru­ży­łam oczy od nad­mia­ru świa­tła. Za­raz po­tem przy­po­mniał o so­bie ból w ple­cach, któ­ry to­wa­rzy­szył mi pod­czas po­dró­ży po­wrot­nej do War­sza­wy. Wy­krzy­wi­łam się i za­czę­łam prze­cha­dzać po ca­łym miesz­ka­niu, pod­pie­ra­jąc ręką lę­dź­wie. Po chwi­li, tuż przy wej­ściu do sa­lo­nu, po­czu­łam moc­ny po­wiew zim­ne­go, wręcz lo­do­wa­te­go po­wie­trza. Po­de­szłam do okna i za­mknę­łam je, a przy oka­zji strą­ci­łam z wy­so­kie­go bu­fe­tu kie­li­szek z czer­wo­nym wi­nem, któ­re roz­la­ło się na jas­nym dy­wa­nie.

– Kur­wa… – szep­nę­łam do sie­bie, po czym w poś­pie­chu za­czę­łam wy­cie­rać pla­mę szmat­ką zna­le­zio­ną w kuch­ni, co za­koń­czy­ło się je­dy­nie roz­tar­ciem trun­ku po jesz­cze więk­szej po­wierzch­ni.

Wte­dy przy­po­mnia­łam so­bie, po co wła­ści­wie tam przy­szłam. Wy­pro­wa­dza­jąc się od Tom­ka, za­po­mnia­łam za­brać lap­to­pa. Zresz­tą przez ostat­nie mie­sią­ce i tak nie był mi po­trzeb­ny. Oczy­wi­ście pla­no­wa­łam, że spo­tkam się ze swo­im eks­fa­ce­tem i będę mo­gła w koń­cu od­dać mu klu­cze, któ­re na nic mi się już nie zda­ły. Uda­łam się za­tem do sy­pial­ni, gdzie praw­do­po­dob­nie zo­sta­wi­łam kom­pu­ter w szu­fla­dzie koło łóż­ka. Li­czy­łam rów­nież na to, że na­tknę się na śpią­ce­go Tom­ka. Otwo­rzy­łam drzwi. W po­miesz­cze­niu pa­no­wał okrop­ny ba­ła­gan. No tak, te­raz mo­żesz so­bie na to po­zwo­lić – po­my­śla­łam. Ką­tem oka za­uwa­ży­łam zwi­sa­ją­cą spod koł­dry rękę Tom­ka. Całe szczę­ście, że był w miesz­ka­niu. Mia­łam szan­sę to szyb­ko za­koń­czyć, za­brać kom­pu­ter i odło­żyć klu­cze, na­wet go nie bu­dząc, bo prze­cież nie mu­sia­łam już za­my­kać za sobą drzwi. Naj­ci­szej jak tyl­ko po­tra­fi­łam, obe­szłam łóż­ko, po­de­szłam do sza­fecz­ki, któ­ra nie­gdyś na­le­ża­ła do mnie, i wy­cią­gnę­łam z niej swo­je­go Mac­Bo­oka. To­mek na­wet się nie po­ru­szył. Pod gład­ką po­ście­lą od­zna­cza­ły się kon­tu­ry jego cia­ła. Po­my­śla­łam o spę­dzo­nych z nim kie­dyś chwi­lach. Nie mo­głam po­wstrzy­mać łez. Ukuc­nę­łam na pod­ło­dze, któ­ra wy­da­wa­ła mi się już zu­peł­nie obca i zim­na, jak­by chcia­ła ode­pchnąć mnie ze wszyst­kich sił. Wła­ści­wie czu­łam się tu jak in­truz. Opar­łam się ple­ca­mi o łóż­ko, w któ­rym spę­dzi­łam wie­le nocy. W tym łóż­ku bu­dzi­łam się w złym i do­brym hu­mo­rze, w tym łóż­ku nie­raz upra­wia­łam seks z fa­ce­tem, któ­re­go kie­dyś na­praw­dę ko­cha­łam. A dziś… Nie mam siły się nad tym za­sta­na­wiać. Wła­ści­wie nie wiem, co mam te­raz zro­bić. Prze­cież po­win­nam go obu­dzić, po­roz­ma­wiać z nim, a nie ucie­kać bez sło­wa, rzu­ca­jąc klu­cze, gdzie po­pad­nie. To prze­cież by­ło­by strasz­ne. Tak mi się wy­da­je. Cho­ciaż te­raz… już sama nie wiem, kim je­stem.

Może opo­wiem od po­cząt­ku. Od tego, jak to wszyst­ko się za­czę­ło i jak zna­la­złam się w punk­cie, w któ­rym je­stem te­raz.

Ru­ty­na. Nic, zu­peł­nie nic nie mo­gło mnie za­sko­czyć. Od daw­na nie pa­mię­ta­łam, co zna­czy mieć gę­sią skór­kę z pod­nie­ce­nia, a tym bar­dziej ze stra­chu. Brzmi zna­jo­mo, praw­da?

Mój fa­cet co dzień wsta­wał z łóż­ka, po czym mył zęby, sie­dząc na ki­blu przez po­nad pół go­dzi­ny. Wolę chy­ba nie wie­dzieć, czy ro­bił to, sra­jąc, czy może już chwi­lę po tym. Nie­waż­ne… W tym cza­sie zbie­ra­łam z pod­ło­gi jego po­roz­rzu­ca­ne skar­pet­ki, szy­ko­wa­łam dla sie­bie płat­ki z mle­kiem i na­le­wa­łam go­rą­cą kawę do jego ulu­bio­ne­go czer­wo­ne­go ku­becz­ka, któ­ry do­stał ode mnie na trze­cią rocz­ni­cę. Po­tem mój męż­czy­zna uda­wał się do kuch­ni, sia­dał przy mnie w swo­im czar­nym szla­fro­ku i wy­pi­jał kawę do dna. Boże, jak ten szla­frok śmier­dział! Pra­łam mu go rów­no co ty­dzień, a i tak prze­ni­kał na wy­lot za­pa­chem jego potu. Gdy już jed­nak się w nim roz­sia­dał, czę­sto kłó­cił się ze mną o to, że je­stem le­ni­wa, a w domu wiecz­nie jest syf. Pan ide­al­ny się zna­lazł… To prze­cież ta­kie oczy­wi­ste, że wszyst­ko, co złe w na­szym związ­ku, było moją pie­przo­ną winą. Póź­niej w po­śpie­chu za­kła­dał bie­li­znę, je­an­sy i ko­szu­lę, po czym ca­ło­wał mnie w czo­ło i wy­cho­dził do pra­cy. Po chwi­li wra­cał, bo cze­goś za­po­mniał, czym do­pro­wa­dzał mnie do sza­łu. Gdy już my­śla­łam, że będę mo­gła ze spo­ko­jem w ser­cu pójść do ki­bla i sko­rzy­stać z nie­go bez nad­zo­ru, ten za­wsze, kur­wa, za­wsze mu­siał za­wra­cać.

Za­ra­biał na nas dwo­je, to zna­czy tak moż­na by to na­zwać. Ja też mia­łam oszczęd­no­ści, jed­nak nie­zbyt wie­le. Od cza­su do cza­su da­wa­łam dzie­cia­kom ko­re­pe­ty­cje z an­giel­skie­go, aby móc za­pła­cić za swo­ją część czyn­szu. Do­sta­wa­łam też nie­wiel­kie ali­men­ty od ojca. Resz­tę opła­cał To­masz, że­bym mo­gła da­lej stu­dio­wać dzien­nie dzien­ni­kar­stwo, któ­re było dla mnie bar­dzo waż­ne. Było nas na to stać. To­masz za­ra­biał cał­kiem, cał­kiem. Oczy­wi­ście to nie były ja­kieś hor­ren­dal­ne kwo­ty, ale na ro­dzi­ców ni­g­dy nie mo­głam li­czyć. Ni­g­dy zresz­tą nie czu­łam się ko­cha­nym dziec­kiem. Za­wsze mu­sia­łam ra­dzić so­bie sama. Za­wsze. Moja praw­dzi­wa mama umar­ła, kie­dy by­łam jesz­cze bar­dzo mała. Wła­ści­wie to na­wet nie pa­mię­tam, jaki mia­ła ko­lor oczu czy wło­sów, je­dy­ne, co mi świ­ta gdzieś w gło­wie, to jej ra­do­sny śmiech. Kie­dy zda­rzył się wy­pa­dek, ten śmiech znik­nął na za­wsze. Zo­sta­łam tyl­ko z oj­cem, któ­ry wraz z moją mat­ką za­ko­pał całą mi­łość do mnie. Przez całe ży­cie mia­łam wra­że­nie, że ob­wi­nia mnie za jej śmierć. Aż wresz­cie pew­ne­go pięk­ne­go dnia po­znał moją ma­co­chę, któ­ra mo­men­tal­nie za­szła w cią­żę, i tak przy­szła na świat moja młod­sza ode mnie o pięć lat przy­rod­nia sio­stra. Ko­cha­łam ją, ale za­wsze czu­łam się od niej gor­sza. Mia­łam wra­że­nie, że mój oj­ciec stał się dla mnie je­dy­nie kum­plem, któ­ry od cza­su do cza­su uda­je, że in­te­re­su­je się swo­ją pier­wo­rod­ną. Praw­da była jed­nak taka, że opła­cał mi szko­łę i da­wał pie­nią­dze na moje utrzy­ma­nie tyl­ko dla­te­go, że na­ka­zy­wa­ło mu to pra­wo. Dla­te­go tak szyb­ko, jak tyl­ko mo­głam, wy­pro­wa­dzi­łam się do To­ma­sza. Był moją pierw­szą mi­ło­ścią. Na­wet nie wiem, czy mi­łość to naj­lep­sze okre­śle­nie. Był pierw­szym fa­ce­tem, któ­ry oka­zał mi ja­kie­kol­wiek za­in­te­re­so­wa­nie, a ja po pro­stu by­łam mu za to cho­ler­nie wdzięcz­na. Po cza­sie może i fak­tycz­nie zro­dzi­ło się we mnie ja­kieś uczu­cie, ale nie było ono tak sil­ne, jak po­win­no. Chy­ba po pro­stu nie umia­łam ko­chać. Pew­nie dla­te­go, że nikt ni­g­dy nie na­uczył mnie, co to zna­czy.

Czy mia­łam za­tem nor­mal­ne ży­cie? Chy­ba tak, tak mi się wy­da­je, bo prze­cież nikt nie ma ła­two. Ja też nie mia­łam. Po pro­stu wio­dłam prze­cięt­ne ży­cie, któ­re nu­dzi­ło mnie jak ja­sna cho­le­ra…

Gdy To­mek wy­cho­dził, ja zbie­ra­łam się na pierw­sze za­ję­cia, ale już po szes­na­stej by­łam z po­wro­tem w domu lub na za­ku­pach, do­bie­ra­jąc ide­al­ne ziem­nia­ki do ru­ko­li i kur­cza­ka, z któ­rych póź­niej ro­bi­łam sa­łat­kę. Gdy wy­bi­ja­ła dzie­więt­na­sta, czy­li go­dzi­na, o któ­rej To­mek po­wi­nien być już w domu, dzwo­ni­łam do nie­go, by za­py­tać, gdzie jest. Ten raz od­bie­rał, a in­nym ra­zem nie. To, czy w od­po­wie­dzi sły­sza­łam: „Cześć, ko­cha­nie, za­raz będę”, czy: „Kur­wa, czy ty za­wsze mu­sisz dzwo­nić i mnie spraw­dzać”, za­le­ża­ło od dnia. Tak wła­śnie wy­glą­dał nasz zwią­zek. Tak wła­śnie wy­glą­da NOR­MAL­NY zwią­zek. Nie jest w ni­czym po­dob­ny do mi­ło­snej hi­sto­ryj­ki z hol­ly­wo­odz­kie­go fil­mu. Jest jak po­wta­rza­ją­ca się sta­ra ka­se­ta, któ­ra po pro­stu się z cza­sem zu­ży­wa, a słu­chacz zna na pa­mięć każ­dy jej ka­wa­łek i albo się do niej przy­zwy­czai i bę­dzie brał, co ma, albo so­bie ją wy­mie­ni na inną. Róż­nie bywa.

Kto nie zna ta­kie­go ży­cia? Po­dej­rze­wam, że po­ło­wa albo na­wet i więk­sza część spo­łe­czeń­stwa pro­wa­dzi ży­cie zbli­żo­ne do tego, któ­re sama wio­dłam. Ale to nie było dla mnie. Nie chcia­łam cze­goś ta­kie­go. Po­trze­bo­wa­łam od­mia­ny. Chy­ba mu­sia­łam po­czuć, jak to jest żyć mniej nor­mal­nie, a bar­dziej sza­le­nie i od­waż­nie. Chcia­łam wy­wa­lić zwy­kłe ży­cie do ko­sza i wy­mie­nić ka­se­tę na nową. Nie mia­łam tyl­ko po­ję­cia, jak to zro­bić. Na­wet chy­ba nie wie­dzia­łam do koń­ca, cze­go pra­gnę. Wie­dzia­łam je­dy­nie, że nie chcę wię­cej po­czu­cia, że rzą­dzi mną ta pie­przo­na ru­ty­na.

Czy do­sta­łam od losu taką zmia­nę, ja­kiej ocze­ki­wa­łam?

Za­czę­łam od usu­nię­cia z mo­je­go ży­cio­ry­su moc­ne­go punk­tu za­cze­pie­nia… Wy­pro­wa­dzi­łam się od Tom­ka, wy­zwa­la­jąc się z mo­no­ton­ne­go związ­ku. Nie mam po­ję­cia, co sie­dzia­ło mi w gło­wie, bo na utrzy­ma­nie mia­łam nie wię­cej niż 1200 zło­tych. Ale wresz­cie coś się zmie­ni­ło. By­łam wol­na. Taki był prze­cież mój plan. Chy­ba jed­nak coś nie do koń­ca po­szło po mo­jej my­śli, bo sta­łam się nie­wol­ni­cą, któ­ra nie po­tra­fi so­bie po­ra­dzić z tym, co spo­tka­ło ją póź­niej. Dla­cze­go? Otóż przy­pa­dek pod­su­nął mi pod nos nie­zwy­kłą przy­go­dę. Zu­peł­nym zrzą­dze­niem losu nie­dłu­go po tym, jak wy­pro­wa­dzi­łam się od Tom­ka, za­miesz­ka­łam w luk­su­so­wej wil­li na da­le­kiej eg­zo­tycz­nej wy­spie. Gdzie? Nie wiem. Za­py­ta­cie, jak to moż­li­we… Tego nie da się opi­sać jed­nym zda­niem. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, od­da­ła­bym wszyst­ko, żeby tyl­ko cof­nąć czas. Dziś ma­rzę o ru­ty­nie i spo­koj­nym od­de­chu, któ­ry mi ode­bra­no. Mo­gła­bym na­wet żyć da­lej z Tom­kiem. Było byle jak, ale przy­naj­mniej ja­koś było. Cóż… Praw­dzi­we ży­cie może i jest nud­ne, ale jest PRAW­DZI­WE. Ma­rzę o tym, by tyl­ko znów być daw­ną sobą. Dziś już nie wiem, kim je­stem. Każ­dy, kto mija mnie na uli­cy, zna moje imię. Nie je­stem ano­ni­mo­wa, bo je­stem tą la­ską z naj­bar­dziej po­pu­lar­ne­go re­ali­ty show w Pol­sce. Tu na­wet nie cho­dzi o to, że ma­rzę o nie­by­ciu po­pu­lar­ną. Ja chcę znik­nąć. Po pro­stu pra­gnę ze wszyst­kich sił, by mój umysł prze­stał zże­rać mnie od środ­ka… Naj­gor­sze jest jed­nak to, że nie mogę po­wie­dzieć ni­ko­mu ca­łej praw­dy, bo nie stać mnie na praw­ni­ków i za­pła­ce­nie trzech mi­lio­nów zło­tych od­szko­do­wa­nia za ujaw­nie­nie szcze­gó­łów umo­wy za­war­tej z pro­du­cen­ta­mi pro­gra­mu, w któ­rym bra­łam udział. Nic na­wet nie mogę zro­bić z po­czu­ciem do­zna­nej krzyw­dy.

Po dłuż­szej chwi­li uża­la­nia się nad sobą otar­łam łzy i wsta­łam, pod­pie­ra­jąc się dło­nią o łóż­ko, na któ­rym le­żał To­mek. Po­my­śla­łam, że po­win­nam zmu­sić się do roz­mo­wy z męż­czy­zną, któ­ry jako je­dy­ny kie­dy­kol­wiek mnie ro­zu­miał. Na­wet je­śli po tym wszyst­kim by mnie znie­na­wi­dził, bar­dzo tego po­trze­bo­wa­łam. Bar­dziej niż tle­nu.

– Pro­szę, obudź się – ci­cho po­wie­dzia­łam do nie­go, bar­dzo zde­ner­wo­wa­na i skrę­po­wa­na. To­mek da­lej le­żał w tej sa­mej po­zy­cji. Przyj­rza­łam mu się do­kład­nie, ale nie wi­dzia­łam jego twa­rzy. Była scho­wa­na pod po­dusz­ką. Kto nor­mal­ny śpi z gło­wą pod po­dusz­ką?! To nie była na­tu­ral­na po­zy­cja, a wręcz prze­ra­ża­ją­co nie­na­tu­ral­na. Nie­pew­nie po­ło­ży­łam rękę na po­dusz­ce i przy­cią­gnę­łam ją do sie­bie. To­mek miał za­mknię­te oczy, a na jego ustach błą­kał się uśmiech. Wy­glą­dał, jak­by spał. Jesz­cze za­nim do­tar­ło do mnie, co zo­ba­czy­łam, z mo­je­go gar­dła za­czął się wy­do­by­wać naj­gło­śniej­szy krzyk, jaki tyl­ko moż­na so­bie wy­obra­zić. Po­tem drżą­cy­mi dłoń­mi wy­bra­łam nu­mer na po­li­cję. To­mek wca­le nie spał, i ja też nie… To dzia­ło się na­praw­dę.Rozdział 1

Ma­tyl­da

TE­RAZ

„Ko­lej­ny sło­ik, któ­ry przy­je­chał do War­sza­wy w po­szu­ki­wa­niu pra­cy”. Je­stem wręcz prze­ko­na­na, że tak wła­śnie oce­ni­li mnie prze­chod­nie, gdy sta­łam opar­ta o wa­liz­kę wiel­ko­ści ma­łe­go sło­nia, nie wie­dząc tak na­praw­dę, co mam ze sobą zro­bić. Nie będę ukry­wać, że moja de­cy­zja była lek­ko­myśl­na. Nie mam nic na swo­ją obro­nę… Mo­że­cie na­zwać mnie dur­ną. Pro­szę bar­dzo, dro­ga wol­na, ale naj­pierw za­daj­cie so­bie py­ta­nie, co trze­ba zro­bić, żeby w ży­ciu coś się zmie­ni­ło. No co? Trze­ba po­dej­mo­wać ry­zy­ko. I ja się wła­śnie na to zde­cy­do­wa­łam. Być może po­peł­ni­łam naj­więk­szy błąd swo­je­go ży­cia, i wła­śnie to na­uczy mnie roz­sąd­ku, a może na­resz­cie coś się zmie­ni i za parę lat będę się cie­szyć, że nie po­zwo­li­łam so­bie na sta­nie w miej­scu. Wra­ca­jąc jed­nak do sło­ika. To oczy­wi­ście nie była praw­da. Moja cała ro­dzi­na miesz­ka na war­szaw­skiej Woli, ale szcze­rze po­wie­dziaw­szy, wo­la­łam tu­łać się po mie­ście z ba­ga­żem w po­szu­ki­wa­niu noc­le­gu, niż wró­cić do ojca i tłu­ma­czyć mu się z de­cy­zji, któ­rą pod­ję­łam. I tak mnie nie zro­zu­mie, a na­wet nie wiem, czy miał­by ocho­tę mnie wy­słu­chać. Pew­nie nie usły­sza­ła­bym od nie­go nic oprócz tego, że je­stem dur­na. Dla­cze­go za­tem nie za­dzwo­ni­łam do żad­nej ko­le­żan­ki, ko­le­gi lub ja­kiej­kol­wiek z osób, któ­re z pew­no­ścią by mi po­mo­gły? Bo zwy­czaj­nie nie mia­łam na to ocho­ty. Chcia­łam po­być sama i nie dzie­lić się z ni­kim tym, co sie­dzia­ło mi w gło­wie.

Jak do tego w ogó­le do­szło? Ech… Wkur­wia­ło mnie w nim już wszyst­ko, na­wet to, że od­dy­cha. Mia­łam go dość i de­fi­ni­tyw­nie po­sta­no­wi­łam od nie­go od­jeść. Sto­jąc w na­szej kuch­ni, trza­snę­łam jego czer­wo­nym kub­kiem o pod­ło­gę, roz­wa­la­jąc go w drob­ny mak, co oczy­wi­ście roz­zło­ści­ło Tom­ka nie­mi­ło­sier­nie, po czym spa­ko­wa­łam się w naj­więk­szą wa­liz­kę, jaką tyl­ko mia­łam, i nie­wie­le my­śląc, wy­szłam. Za­po­mnia­łam jesz­cze wspo­mnieć, że zro­bi­łam coś, cze­go ro­bić nie po­win­nam, ale cóż, sta­ło się. To­masz w sy­pial­ni w sza­fie trzy­mał pie­nią­dze, któ­re zbie­rał na wy­ma­rzo­ny mo­to­cykl. Ja je po pro­stu stam­tąd za­bra­łam i scho­wa­łam do to­reb­ki. Wła­ści­wie to nie mia­łam zie­lo­ne­go po­ję­cia, co zro­bię da­lej i ile w ogó­le jest tych pie­nię­dzy. Nie mia­łam pla­nu. Wsia­dłam w pierw­szy lep­szy au­to­bus i, za­pła­ka­na, ru­szy­łam przed sie­bie. Pła­ka­łam, ale to nie był płacz tę­sk­no­ty czy żalu. To były ra­czej łzy ulgi i stra­chu przed zmia­ną. Wła­śnie w taki spo­sób zna­la­złam się w cen­trum. Po prze­je­cha­niu jesz­cze paru przy­stan­ków po­sta­no­wi­łam wy­siąść przed ja­kimś wiel­kim szkla­nym bu­dyn­kiem, któ­ry, jak się póź­niej oka­za­ło, był po pro­stu eks­klu­zyw­nym ho­te­lem. Sko­ro miesz­kam w mie­ście od daw­na, to po pro­stu nie ko­rzy­stam z ta­kich miejsc, bo po cho­le­rę? A zresz­tą, ni­g­dy nie było mnie na to stać. Pew­nie wy­glą­da­łam jak prze­stra­szo­na dziew­czyn­ka, któ­ra zgu­bi­ła dro­gę. Nie prze­szka­dza­ło mi to jed­nak w tym, aby pchnąć drzwi ho­te­lu i pierw­szy raz w ży­ciu za­pła­cić mnó­stwo kasy za spę­dze­nie jed­nej nocy w luk­su­sie. W koń­cu mia­łam na to pie­nią­dze. Może i nie na­le­ża­ły one do mnie, ale co z tego... Po tym wszyst­kim to­tal­nie mi się to na­le­ża­ło! Sta­nę­łam więc w ko­lej­ce do wy­so­kiej pani sie­dzą­cej w re­cep­cji. Przede mną sta­ła grup­ka mło­dych, moc­no wcię­tych Hisz­pa­nów, któ­rzy za­czę­li ze mnie żar­to­wać, nie zwa­ża­jąc na to, że prze­cież ist­nie­je praw­do­po­do­bień­stwo, że do­sko­na­le po­słu­gu­ję się hisz­pań­skim. Je­den z nich, dość przy­stoj­ny i ele­ganc­ki, spoj­rzał mi pro­sto w oczy, jak­by chciał od­czy­tać, o czym my­ślę. Nie­do­cze­ka­nie! Naj­pierw odro­bi­nę mnie to prze­ra­zi­ło, ale… może wła­śnie to było coś, cze­go po­trze­bo­wa­łam? Ja­kie­goś sza­leń­stwa? Może ocze­ki­wał, że od­wza­jem­nię uśmiech, a po­tem za­cią­gnie mnie do swo­je­go po­ko­ju i ze­rżnie, nie prze­sta­jąc wpa­try­wać się w moje oczy? Może po­win­nam na to po­zwo­lić, ale nie po­zwo­li­łam… Na od­chod­ne po­zdro­wi­łam pa­nów po hisz­pań­sku, co wy­wo­ła­ło ich śmiech nio­są­cy się po ca­łej sali. Męż­czy­zna, któ­ry chwi­lę wcześ­niej na mnie pa­trzył, uśmiech­nął się po­now­nie. Na­tych­miast od­wró­ci­łam wzrok, bo wresz­cie na­de­szła moja ko­lej i mo­głam po­dejść do re­cep­cji.

– Dzień do­bry, po­trze­bu­ję po­ko­ju na jed­ną noc.

– Oczy­wi­ście, po­pro­szę o do­ku­ment. Je­śli cho­dzi o płat­no­ści, to wszyst­ko zo­sta­nie na­li­czo­ne: po­byt, po­sił­ki w re­stau­ra­cji, bar, mi­ni­ba­rek w po­ko­ju. Opła­ty po­bie­ra­my na ko­niec po­by­tu. Ak­cep­tu­je­my za­rów­no płat­no­ści go­tów­ką, jak i kar­tą – po­wie­dzia­ła re­cep­cjo­nist­ka.

Od­wró­ci­łam się do niej ple­ca­mi, pod­czas gdy ko­bie­ta ryt­micz­nie ude­rza­ła pal­ca­mi w kla­wia­tu­rę.

– Ma pani przed sobą nasz naj­więk­szy bar. Je­śli ma pani ocho­tę, za­pra­szam do jego od­wie­dze­nia. W ce­nie noc­le­gu przy­słu­gu­je po­wi­tal­ny drink. Wy­star­czy po­dać kel­ne­ro­wi nu­mer po­ko­ju.

– Do­brze. Może sko­rzy­stam. Bar­dzo pani dzię­ku­ję. – Gdy już mia­łam odejść, po­czu­łam wi­bra­cję te­le­fo­nu w kie­sze­ni. Dzwo­nił To­masz. Rzecz ja­sna nie ode­bra­łam, tyl­ko wy­ci­szy­łam te­le­fon, po czym za­bra­łam z bla­tu kar­tę do swo­je­go po­ko­ju.

– Pani po­kój znaj­du­je się na czwar­tym pię­trze, nu­mer 432. Pro­szę sko­rzy­stać z win­dy po le­wej stro­nie od baru. Ży­czę mi­łe­go po­by­tu.

– Dzię­ku­ję. – Ode­szłam i do­pie­ro wte­dy przyj­­­rza­łam się zwit­ko­wi pie­nię­dzy, któ­ry za­bra­łam Tom­ko­wi. W mo­jej to­reb­ce była po­kaź­na suma. Wy­da­je mi się, że no­si­łam przy so­bie ład­nych parę ty­się­cy. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej je po­li­czyć, ale prze­cież nie mo­głam tego zro­bić na środ­ku ho­te­lu, bo jesz­cze ktoś by mnie okradł. Co za iro­nia. Ktoś miał­by okraść dziew­czy­nę, któ­ra przed chwi­lą okra­dła swo­je­go fa­ce­ta. Nie czu­łam się z tym zbyt do­brze. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, czu­łam się okrop­nie. Jak w ogó­le przy­szło mi to do gło­wy?! Ja zło­dziej­ką? Na­praw­dę? Po­krę­ci­łam z nie­do­wie­rza­niem gło­wą i po­bie­głam w kie­run­ku win­dy, któ­ra za­bra­ła mnie na czwar­te pię­tro.

Przy­ło­ży­łam ka­wa­łek bia­łe­go pla­sti­ku do urzą­dze­nia obok klam­ki i usły­sza­łam pi­ka­nie. Drzwi lek­ko się uchy­li­ły. Zo­ba­czy­łam zwy­kły ho­te­lo­wy po­kój. Nic nad­zwy­czaj­ne­go. Te­le­wi­zor, ciem­no­bor­do­we za­sło­ny w oknie i mała ła­zien­ka z prysz­ni­cem. Było też łóż­ko z rów­no roz­ło­żo­ną po­ście­lą, tak jak­by nikt ni­g­dy wcze­śniej w nim nie spał, jak­by było ste­ryl­nie czy­ste i jak­by ktoś chciał wy­ma­zać fakt, że prze­wi­nę­ło się przez nie ty­sią­ce osób, a ma­te­rac roi się od za­cie­ków po pły­nach ustro­jo­wych. Mia­łam to jed­nak wte­dy głę­bo­ko w du­pie. Rzu­ci­łam się na nie ze wszyst­kich sił. Do­kład­nie tak, jak to ro­bią bo­ha­te­ro­wie ame­ry­kań­skich fil­mów. Za­to­pi­łam się w mięk­kim pie­rzu. W mo­jej gło­wie po­ja­wi­ły się smu­tek i nie­do­wie­rza­nie, ale jed­no­cze­śnie czu­łam się wol­na, a prze­cież wła­śnie tego chcia­łam. Nie wie­dzia­łam jed­nak, ile bę­dzie to trwa­ło i kie­dy po­sta­no­wię sta­wić czo­ła rze­czy­wi­sto­ści. Do­sko­na­le zda­wa­łam so­bie spra­wę, że prę­dzej czy póź­niej będę zmu­szo­na za­pu­kać do drzwi ojca. Od­wró­ci­łam się z brzu­cha na ple­cy i wy­cią­gnę­łam z kie­sze­ni te­le­fon ko­mór­ko­wy. Na wy­świe­tla­czu po­ja­wi­ło się po­wia­do­mie­nie o 38 nie­ode­bra­nych po­łą­cze­niach od To­ma­sza. Usu­nę­łam je i za­czę­łam prze­glą­dać zdję­cia zna­jo­mych w sie­ci. Ma­rio­la ku­pi­ła so­bie no­we­go jam­ni­ka, któ­re­go zdję­cia wrzu­ca­ła na In­sta­gram z czę­sto­tli­wo­ścią nie mniej­szą niż jed­no na 5 mi­nut. Inna zna­jo­ma przy­nu­dza­ła sen­ten­cja­mi o mi­ło­ści. Na­resz­cie na­tra­fi­łam na fo­to­gra­fie uśmiech­nię­tej dziew­czy­ny w słom­ko­wym ka­pe­lu­szu, pod któ­rym zna­la­złam 22 382 laj­ki. OMG – po­my­śla­łam. Ja­kim cu­dem ktoś ma taką oglą­dal­ność? Wszyst­ko ja­sne… Po za­głę­bie­niu się w jej pro­fil za­uwa­ży­łam, że była to ob­ser­wo­wa­na prze­ze mnie po­pu­lar­na blo­ger­ka, któ­ra, z tego co mi się wy­da­je, sły­nę­ła z okrop­nie dro­gich ubrań. Cie­ka­we tyl­ko, skąd mia­ła na to wszyst­ko pie­nią­dze… Dziw­ka! No, wia­do­mo… Każ­da, któ­ra jest ład­niej­sza, bo­gat­sza i szczu­plej­sza ode mnie, za­słu­gu­je na mia­no dziw­ki. Dla­cze­go in­nym jest w ży­ciu tak ła­two? Dla­cze­go mnie ob­ser­wu­ją za­le­d­wie 162 oso­by, któ­re są mo­imi praw­dzi­wy­mi zna­jo­my­mi? Chcia­ła­bym cho­ciaż je­den dzień być taką la­ską, któ­ra po­ka­że na zdję­ciu bluz­kę, a tłum od razu bie­rze z niej przy­kład. Swo­ją dro­gą, je­stem cie­ka­wa, ile kasy bie­rze za taki spon­so­ro­wa­ny post. Pew­nie parę ty­się­cy, a może i wię­cej…

Prze­glą­da­łam jej zdję­cia, pie­kląc się co­raz bar­dziej, gdy na­gle usły­sza­łam szmer do­bie­ga­ją­cy zza drzwi. Po chwi­li ktoś za­czął się do nich bar­dzo gło­śno do­bi­jać i pu­kać. Pod­sko­czy­łam ze stra­chu i ru­szy­łam w ich kie­run­ku.

– Kto tam? – za­py­ta­łam nie­pew­nie.

– Ma­tyl­da, otwie­raj na­tych­miast!

– To­mek?

– A kto, kur­wa, inny? Otwie­raj te cho­ler­ne drzwi!

Zro­bi­łam to, o co pro­sił. Przy­znam szcze­rze, że ni­g­dy nie wi­dzia­łam go w ta­kim sta­nie. Wy­glą­dał jesz­cze go­rzej niż parę go­dzin wcze­śniej, gdy wy­cho­dzi­łam z na­sze­go jesz­cze wspól­ne­go miesz­ka­nia.

– Co ty tu ro­bisz? I skąd wie­dzia­łeś, gdzie je­stem? – za­py­ta­łam zdzi­wio­na.

– Tak się skła­da, że sama mi za­in­sta­lo­wa­łaś apli­ka­cję, któ­ra mia­ła mnie śle­dzić i spraw­dzać, czy aby na pew­no cię nie zdra­dzam.

No tak, lo­ka­li­za­tor w iPho­nie. Dla­cze­go go nie usu­nę­łam?! Ależ je­stem dur­na – po­my­śla­łam.

– Gdzie to masz? – To­masz zła­pał mnie moc­no za rękę i krzyk­nął mi pro­sto w twarz.

– O co ci cho­dzi?

– Ma­tyl­da… to, że je­steś kre­tyn­ką, nie zna­czy, że ja rów­nież. Gdzie są moje pie­nią­dze? Ciesz się, że jesz­cze nie we­zwa­łem po­li­cji!

– Ja nie… – Na­tych­miast mi prze­rwał, nie po­zwa­la­jąc mi do­koń­czyć wy­po­wie­dzi:

– Prze­stań! Po pro­stu mi je od­daj i te­mat za­mknię­ty. – Za­mu­ro­wa­ło mnie. Po pierw­sze to jego po­dej­ście, a po dru­gie to, że na­wet nie był na mnie ja­koś wy­bit­nie wście­kły. Po pro­stu przy­szedł, jak gdy­by ni­g­dy nic, do po­ko­ju w ho­te­lu i chciał za­brać swo­je. Rzecz ja­sna, tym czymś nie by­łam ja, a pie­nią­dze, któ­re mu zwy­czaj­nie zwi­nę­łam. To chy­ba naj­bar­dziej mnie roz­wa­li­ło. Po­czu­łam się okrop­nie. Nie dla­te­go, że o mnie nie wal­czył, a dla­te­go, że wsty­dzi­łam się tego, co zro­bi­łam. To było do mnie nie­po­dob­ne, tak jak i na­głe odej­ście. Zwy­kle nie po­dej­mo­wa­łam tak po­chop­nych i de­cy­zji. A jed­nak…

– Są w to­reb­ce. Prze­pra­szam… Nie wiem, co mnie na­pa­dło – wy­szep­ta­łam.

– W du­pie mam two­je prze­pro­si­ny. Dzwo­ni­łem do cie­bie tyle razy, a ty na­wet nie ra­czy­łaś na­cis­nąć tej pie­przo­nej słu­chaw­ki. Zo­bacz, co ro­bisz! Za­cho­wu­jesz się jak psy­cho­pat­ka. Ale wiesz co, to aku­rat mam już w du­pie. Nie je­stem two­im oj­cem, żeby mó­wić ci, jak masz żyć. Sko­ro nie chcesz żyć ze mną, trud­no. Za­pew­niam cię, że jest wie­le chęt­nych!

– Co?

– Kur­wa, gów­no! Po­wie­dzia­łem tak, żeby ci uświa­do­mić, że nie je­steś pęp­kiem świa­ta. A sko­ro by­łaś go­to­wa, żeby mi tak per­fid­nie za­brać pie­nią­dze, to cho­ciaż po­win­naś wy­rzu­cić swój te­le­fon do ko­sza, aby nie po­zo­sta­ły po to­bie żad­ne śla­dy. Może po­wi­nie­nem na­uczyć cię, co ro­bić, aby nie zo­stać zła­pa­nym?

– Prze­stań… – po­wie­dzia­łam, zdru­zgo­ta­na obrzy­dze­niem i za­że­no­wa­niem w jego oczach.

– Chcia­łem ci uświa­do­mić, że zło­dziej z cie­bie bar­dzo prze­cięt­ny albo chy­ba ra­czej tra­gicz­ny… Nie­odbie­ra­nie te­le­fo­nu mia­ło mnie zwieść na ma­now­ce? Haha, je­steś na­praw­dę nie­zła…

– To­mek… My­śla­łam, że bę­dziesz chciał, że­bym wró­ci­ła… Dla­te­go nie od­bie­ra­łam.

– Osza­la­łaś? Nie będę ni­ko­go zmu­szać, żeby ze mną był. Nie chcesz, to nie. Mam swo­ją god­ność, w prze­ci­wień­stwie do cie­bie… Jak mo­głaś za­brać mi pie­nią­dze? Co ci w ogó­le strze­li­ło do gło­wy?

– Nie wiem…

To­masz pod­szedł do mo­jej to­reb­ki wi­szą­cej na opar­ciu krze­sła i wy­cią­gnął z niej go­tów­kę.

– Pa – rzu­cił szyb­ko i od­wró­cił się w stro­nę drzwi.

– Prze­pra­szam… – od­po­wie­dzia­łam ci­cho, ale wiem, że usły­szał. Na­wet nie spoj­rzał w moim kie­run­ku, chy­ba znie­na­wi­dził mnie już do koń­ca. Zresz­tą było mi wszyst­ko jed­no…. Nie ob­cho­dzi­ło mnie, co do mnie czuł, ani to, co ja czu­łam do nie­go. Tego cze­goś już po pro­stu nie było.

Po tym in­cy­den­cie usia­dłam na skra­ju łóż­ka i ob­ję­łam gło­wę dłoń­mi. Mia­łam wra­że­nie, jak­by coś moc­no mnie w nią ude­rzy­ło albo jak­by coś w niej wi­ro­wa­ło, a prze­cież nie by­łam pi­ja­na. Jesz­cze nie by­łam. Za­raz po­tem przy­po­mnia­łam so­bie o tym, że w ba­rze na dole cze­ka na mnie po­wi­tal­ny drink. Ścią­gnę­łam z sie­bie blu­zę i wy­cią­gnę­łam z wa­liz­ki su­kien­kę. Wło­ży­łam ją na sie­bie, aby po­czuć się odro­bi­nę le­piej i za­po­mnieć o tym, że wła­śnie stra­ci­łam reszt­ki god­no­ści. Go­rzej już i tak być nie mo­gło. Wy­szłam z po­ko­ju i po­now­nie uda­łam się na par­ter. Mi­nę­łam re­cep­cję: za ladą nie sie­dzia­ła już ko­bie­ta, któ­ra mnie wcze­śniej ob­słu­gi­wa­ła. Pew­nie skoń­czy­ła swo­ją zmia­nę. Na uli­cy też zro­bi­ło się zu­peł­nie ina­czej. Wszyst­ko to­nę­ło w pół­mro­ku i było sły­chać tyl­ko kro­ple desz­czu stu­ka­ją­ce o szkla­ne ścia­ny bu­dyn­ku. Stuk, stuk, stuk… Uwiel­bia­łam, gdy pa­da­ło, bo deszcz za­zwy­czaj uspo­ka­jał mnie i czu­łam, jak­by do­pa­so­wy­wał się do mo­je­go na­stro­ju. Dźwięk kro­pli prze­ni­kał moje cia­ło, do­ty­ka­jąc neu­ro­nów. Do­zna­łam ulgi, jak­by cały świat współ­od­czu­wał ze mną.

Wcze­śniej bar wy­da­wał mi się dużo mniej­szy niż w rze­czy­wi­sto­ści. Zda­je się, że mógł­by spo­koj­nie po­mie­ścić po­nad 50 osób, a kie­dy do nie­go we­szłam, był już pra­wie w ca­ło­ści za­peł­nio­ny. Po dwu­dzie­stej nad dłu­gim bla­tem z gład­kie­go mar­mu­ru za­pa­li­ły się okrą­głe lam­py da­ją­ce przy­jem­ne, cie­płe świa­tło. Tym chęt­niej przy­sia­dłam na skó­rza­nym ho­ke­rze. Za­raz za bar­ma­nem, któ­ry już zmie­rzał w moją stro­nę, wi­dać było pół­kę wy­peł­nio­ną prze­róż­ny­mi al­ko­ho­la­mi.

– Do­bry wie­czór, co po­dać?

– W re­cep­cji po­in­for­mo­wa­no mnie, że mogę sko­rzy­stać z po­wi­tal­ne­go drin­ka.

– Oczy­wi­ście, dziś ser­wu­je­my Cuba Li­bre. Czy ma pani na nie­go ocho­tę?

– Chy­ba nie mam wy­bo­ru. A co to ta­kie­go?

– Rzad­ko bywa pani w ba­rach? – uśmiech­nął się do mnie.

– Ostat­nio nie mia­łam na to zbyt wie­le cza­su – po­wie­dzia­łam.

– Cuba Li­bre to kla­sycz­ny drink z bia­łe­go rumu i coca-coli. Do­le­wa­my do nie­go sok z li­mon­ki oraz do­da­je­my kost­ki lodu.

– Może być.

Już po chwi­li drink sta­nął przede mną, a ja mo­głam się wy­god­nie roz­siąść przy osob­nym sto­li­ku tuż przy oknie. Są­cząc na­pój, wpa­try­wa­łam się w spa­da­ją­cy na zie­mię deszcz i roz­my­śla­łam, a wła­ści­wie to po­zwo­li­łam na to, by my­śli swo­bod­nie prze­pły­wa­ły mi przez gło­wę.

– Nie za­uwa­ży­łaś mo­je­go port­fe­la? To miej­sce jest już za­ję­te – usły­sza­łam za ple­ca­mi mę­ski głos. Od­wró­ci­łam się. Tuż przy mnie stał męż­czy­zna. Oko­ło trzy­dziest­ki. Przy­stoj­ny. Cho­ler­nie przy­stoj­ny. Był ubra­ny w luź­ną ko­szu­lę wpusz­czo­ną w ele­ganc­kie spodnie. Miał krót­ko ostrzy­żo­ne wło­sy i wy­pie­lę­gno­wa­ny przez bar­be­ra za­rost.

– Prze­pra­szam, zu­peł­nie nie zwró­ci­łam uwa­gi. Mam bar­dzo trud­ny dzień i szcze­rze po­wie­dziaw­szy, je­stem moc­no roz­ko­ja­rzo­na. A czy my się już dziś przy­pad­kiem nie wi­dzie­li­śmy? – Do­pie­ro w tam­tym mo­men­cie zo­rien­to­wa­łam się, że roz­ma­wiam z męż­czy­zną, któ­ry przy­glą­dał mi się, gdy sta­łam w ko­lej­ce do re­cep­cji ho­te­lo­wej.

– Ow­szem. Je­stem Lu­cio. – Wy­cią­gnął dłoń w moją stro­nę.

– A ja Ma­tyl­da. Nie je­steś Po­la­kiem, praw­da?

– O, jak na to wpa­dłaś? – Za­śmiał się, po czym usiadł tuż obok mnie.

– To ra­czej nie jest trud­ne do od­gad­nię­cia.

– Mam na­dzie­ję, że nie masz nic prze­ciw­ko, że przy­sią­dę się do wła­sne­go sto­li­ka.

– Och. Już idę, prze­pra­szam. Po­szu­kam in­ne­go miej­sca. – Za­czę­łam się pod­no­sić. Za­wie­si­łam tor­bę na ra­mie­niu, gdy zda­łam so­bie spra­wę, że już zwy­czaj­nie nie ma wol­nych miejsc.

– Nie wy­głu­piaj się. Zo­stań. Wła­ści­wie i tak będę wol­ny jesz­cze przez na­stęp­ne dwie go­dzi­ny.

– Jak to? – za­py­ta­łam, na­dal roz­glą­da­jąc się po ca­łym lo­ka­lu. Mia­łam na­dzie­ję, że może kto­kol­wiek wsta­nie ze swo­je­go krze­sła, jed­nak nic ta­kie­go się nie sta­ło.

– Ma­tyl­da, usiądź, pro­szę. – Ką­tem oka spoj­rza­łam na Hisz­pa­na, któ­ry lu­stro­wał mnie od stóp do głów. Był tak sek­sow­ny, że nie śmia­łam mu od­mó­wić. A może po­win­nam?

– OK. W ta­kim ra­zie opo­wiedz mi swo­ją hi­sto­rię, a ja opo­wiem ci swo­ją.

– Ty pierw­sza. Ale naj­pierw za­mó­wię ci no­we­go drin­ka, bo wi­dzę, że już koń­czysz.

– Niech bę­dzie. – Uśmiech­nę­łam się do nie­go ser­decz­nie.

– Pi­jesz to samo?

– Mhm – przy­tak­nę­łam. Lu­cio od­szedł od na­sze­go wspól­ne­go już sto­li­ka i po chwi­li wró­cił z dwo­ma po­dwój­ny­mi drin­ka­mi.

– Chy­ba chcesz mnie upić. – ro­ze­śmia­łam się.

– Zga­dłaś, ale naj­pierw wo­lał­bym cię tro­chę po­znać. Oczy­wi­ście je­śli nie masz nic prze­ciw­ko, bo chy­ba nie masz? – od­po­wie­dział, a ja po­czu­łam się dość nie­zręcz­nie.

– Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, moje ży­cie jest w tym mo­men­cie ra­czej mało in­te­re­su­ją­ce.

– Nie wie­rzę.

– Nie mam miesz­ka­nia. Nie mam zbyt wie­lu zna­jo­mych i nie mam fa­ce­ta. A, za­po­mnia­ła­bym do­dać, nie wiem, co mam da­lej ro­bić. Je­stem w to­tal­nej du­pie na swo­je wła­sne ży­cze­nie i wła­ści­wie wca­le nie chcę się wy­co­fy­wać ze swo­ich de­cy­zji.

– I to ma być nud­ne ży­cie? Nic z tego nie zro­zu­mia­łem, chy­ba mu­sisz mó­wić odro­bi­nę wol­niej. To, że mó­wię po pol­sku, nie ozna­cza, że wszyst­ko do­brze ro­zu­miem…

– Och… Nie będę cię za­nu­dzać tym smęt­nym sce­na­riu­szem. Wła­ści­wie to nie ma się czym chwa­lić. Jak to się sta­ło, że zna­la­złeś się w Pol­sce, no i skąd znasz ję­zyk?

– Cóż, nie za­nu­dzasz mnie, ale sko­ro nie masz ocho­ty, nie będę cię zmu­szać. Po co roz­pa­mię­ty­wać prze­szłość… Masz ra­cję, le­piej na­pi­sać nowy sce­na­riusz. Może bę­dzie cie­kaw­szy? – Uśmiech­nął się do mnie.

– Ha, ha, OK! To od­po­wiesz na moje py­ta­nie?

– Ja­sne. Przy­je­cha­łem do Pol­ski na stu­dia.

– Wy­bacz, ale nie wy­glą­dasz na dwu­dzie­sto­lat­ka, któ­ry wła­śnie za­czy­na stu­dia.

– Daj mi do­koń­czyć… Przy­je­cha­łem na stu­dia parę lat temu. Ukoń­czy­łem je w ze­szłym roku i wró­ci­łem do domu, do Se­wil­li. Oczy­wi­ście, jak mo­żesz się do­my­ślić, zwią­za­łem się z Po­lką.

– Czy­li masz dziew­czy­nę? – za­py­ta­łam.

– Nie. Już nie. Syl­wia nie jest już moją dziew­czy­ną. Przy­je­cha­łem do Pol­ski z kum­pla­mi, żeby się za­ba­wić.

– Ro­zu­miem, w ta­kim ra­zie obo­je mamy za co pić. – Pod­nio­słam szklan­kę z dru­gim drin­kiem.

– Masz ocho­tę za­pa­lić? – za­py­tał.

– Nie palę, ale je­śli masz ocho­tę, to pro­szę bar­dzo, tyl­ko z tego, co mi się wy­da­je, mu­sisz wyjść na dwór, bo tu nie wol­no pa­lić.

– Ma­tyl­da… ja nie mó­wię o faj­kach. Chcesz za­ja­rać zio­ło?

– Ha, ha, no to trze­ba było tak od razu. Wła­ści­wie… cze­mu nie? Kie­dyś parę razy pa­li­łam z moim by­łym i cał­kiem mi się to po­do­ba­ło, ale ze­sta­wie­nie al­ko­hol plus zio­ło może się u mnie źle skoń­czyć.

– To zna­czy?

– Ech… – Uśmiech­nę­łam się do nie­go i chy­ba od razu za­ła­pał, o co mi cho­dzi. Na­gle wstał.

– Idę do po­ko­ju. Za­cze­kasz tu? Za­raz wró­cę.

– Ja­sne.

Lu­cio nie wra­cał przez ja­kiś czas, a ja zdą­ży­łam wy­pić trzy na­praw­dę moc­ne drin­ki. Czu­łam po­trze­bę od­re­ago­wa­nia emo­cji, któ­re ku­mu­lo­wa­ły się we mnie od sa­me­go rana. By­łam już pi­ja­na i wca­le mi to nie prze­szka­dza­ło. Było mi w tym sta­nie wy­bit­nie do­brze. Mia­łam już to­tal­nie wy­wa­lo­ne na to, co kto o mnie po­my­śli. Do­sko­na­le wie­dzia­łam, że je­śli w tym sta­nie za­pa­lę, to prę­dzej czy póź­niej skoń­czy się to sek­sem z ob­cym męż­czy­zną. Ale… mia­łam na to ocho­tę. Se­rio, mia­łam na to za­je­bi­stą ocho­tę! Aby ze­rżnął mnie obcy ku­tas. I co z tego, że nie było to zbyt przy­zwo­ite za­cho­wa­nie!? Co z tego?! W ży­ciu nie za­wsze robi się to, co jest grzecz­ne.

– Wy­cho­dzi­my? – za­py­tał sto­ją­cy za mną Lu­cio.

– Gdzie?

– Mu­si­my wyjść na dwór, aby za­pa­lić.

– Ach, no tak. Wy­bacz, tro­chę mi się już krę­ci w gło­wie i spraw­ność mo­ich sy­naps jest so­lid­nie ogra­ni­czo­na.

Już po chwi­li sta­li­śmy za ro­giem bu­dyn­ku. Czu­łam się, jak­bym znów była na­sto­lat­ką i cho­wa­ła się przed po­li­cją. Tym ra­zem je­dy­nym, cze­go się ba­łam, był deszcz. Ra­zem z moim nowo po­zna­nym to­wa­rzy­szem wcią­ga­li­śmy w płu­ca bia­ły dym i czu­li­śmy, jak bło­gość roz­pie­ra nas od środ­ka. Tak daw­no nie pa­li­łam, że już zdą­ży­łam za­po­mnieć, jak uwiel­biam ten stan. Mia­łam dość cze­ka­nia na jego ruch. Przy­su­nę­łam się do Lu­cia i po­pro­si­łam, aby wdmu­chał mi dym w usta. Zgo­dził się. Nasz pierw­szy po­ca­łu­nek był jak de­li­kat­ne i nie­pew­ne mu­śnię­cie, i wła­śnie tak go so­bie wy­obra­ża­łam. Na­pię­cie osią­gnę­ło szczyt. Gdy na­sze usta się wresz­cie spo­tka­ły, nie mo­głam się od nie­go ode­rwać. Jemu chy­ba też było trud­no. Lu­cio przy­cią­gnął mnie do sie­bie, po czym moc­no przy­ci­snął do ścia­ny. Cho­ciaż na dwo­rze pa­no­wał chłód, opa­no­wa­ło mnie go­rą­ce po­żą­da­nie. Ni­g­dy wcze­śniej taka nie by­łam. To uczu­cie było mi obce, ale nie ozna­cza to, że nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać. Do­sko­na­le wie­dzia­łam. Drża­łam, a on z uśmie­chem od­su­nął się od mo­ich ust.

– Na pew­no tego chcesz? – za­py­tał.

– Tak.

– Pój­dzie­my do two­je­go po­ko­ju. U mnie… cóż, będą ra­czej kiep­skie wa­run­ki. Nie je­stem tu sam, zresz­tą już ci to tłu­ma­czy­łem. – Nie od­po­wie­dzia­łam na­wet sło­wem, nie po­trze­bo­wa­łam wy­ja­śnień. Po pro­stu ru­szy­łam w wy­bra­nym kie­run­ku.

Wy­grze­ba­łam z to­reb­ki kar­tę i przy­ło­ży­łam ją do czyt­ni­ka. Lu­cio przy­ci­snął mnie do drzwi na ko­ry­ta­rzu i pchnął z ca­łej siły, aż wpa­dłam do środ­ka i upa­dłam na ko­la­na.

– Aua… – syk­nę­łam i spoj­rza­łam na nie­go, ale on za­sło­nił mi oczy, po czym ukuc­nął i zbli­żył usta do mo­je­go ucha, a po­tem szep­nął:

– Bo­leć to cię do­pie­ro za­cznie, ma­leń­ka…

Nie wie­dzia­łam, czy po­win­no mnie to prze­ra­zić, czy ra­czej pod­nie­cić, ale moje cia­ło za­de­cy­do­wa­ło za mnie. Chwy­cił moją dłoń, cały czas za­sła­nia­jąc mi oczy dru­gą ręką, i prze­su­nął nią po swo­im kro­czu. Czu­łam, że jego pe­nis aż bła­ga, by po­zwo­lić mu się wy­do­stać ze spodni. Czu­łam, że chce, bym go pie­ści­ła. Tak też zro­bi­łam. Ści­snę­łam go i za­czę­łam ryt­micz­nie po­ru­szać dło­nią, ale Lu­cio od­su­nął się rap­tow­nie i ru­szył w kie­run­ku łóż­ka.

– Jesz­cze nie te­raz… – usły­sza­łam. Nie za­sta­na­wia­jąc się zbyt dłu­go, zdję­łam z sie­bie su­kien­kę i rzu­ci­łam ją w miej­sce, w któ­rym przed se­kun­dą klę­cza­łam. Sta­nę­łam przed nim w sa­mej bie­liź­nie. Lu­cio naj­pierw przy­glą­dał mi się swo­imi ciem­ny­mi ocza­mi, po czym rów­nie pręd­ko po­zbył się swo­ich ubrań. Po­de­szłam do nie­go, by mu po­móc, a on znów po­ka­zał mi, że zde­cy­do­wa­nie chce mieć nade mną wła­dzę. Jed­nym ru­chem ze­rwał ze mnie majt­ki, po czym bez ostrze­że­nia ob­li­zał swój kciuk i wsu­nął go w moje wnę­trze, ob­ra­ca­jąc nim. Po­czu­łam pie­ką­cy ból: pa­lec tępo prze­ci­snął się przez war­gi sro­mo­we, ale to na­krę­ca­ło jesz­cze bar­dziej. Nie mi­nę­ła se­kun­da, gdy moja po­chwa za­czę­ła przyj­mo­wać go co­raz głę­biej, a jej wnę­trze za­czę­ło się ro­bić na­praw­dę wil­got­ne. To, jak mnie trak­to­wał, było na swój spo­sób eks­cy­tu­ją­ce. Na tyle, że pra­gnę­łam ze wszyst­kich sił, aby wresz­cie po­czuć w so­bie nie tyl­ko jego pal­ce, ale też pe­ni­sa. Mia­łam na­dzie­ję, że nie roz­cza­ru­ję się jego wiel­ko­ścią.

Lu­cio od­wró­cił się, do mnie ple­ca­mi i za­czął szu­kać cze­goś w kie­sze­ni spodni. Wy­cią­gnął z nich pre­zer­wa­ty­wę i rzu­cił ją na łóż­ko.

– Bę­dzie­my tego po­trze­bo­wać – po­wie­dział i sze­ro­ko się uśmiech­nął, a ja, roz­pa­lo­na do gra­nic moż­li­wo­ści, tyl­ko od­li­cza­łam se­kun­dy, aby wresz­cie to na­sta­ło.

Za­czął błą­dzić rę­ka­mi po moim cie­le. To było ta­kie obce, a za­ra­zem przy­jem­ne do­zna­nie. Po­wo­li prze­su­wał dłoń, obej­mu­jąc moją pierś, po­tem za­czął gła­dzić moje bio­dra, kie­ru­jąc się w stro­nę cip­ki. By­łam już cała mo­kra. Ewi­dent­nie prze­jął kon­tro­lę nad sy­tu­acją. Od­da­łam się zu­peł­nie ob­ce­mu męż­czyź­nie, i było mi z tym fak­tem za­je­bi­ście do­brze! Go­rzej upodlić się już nie mo­głam, więc chcia­łam cho­ciaż za­koń­czyć ten dzień, krzy­cząc z pod­nie­ce­nia. Po­ło­żył mnie na łóż­ku i usta­mi po­dą­żał ścież­ką wy­ty­czo­ną wcze­śniej przez dło­nie. Za­czął od de­li­kat­ne­go ca­ło­wa­nia, po­przez ryt­micz­nie li­za­nie mo­jej skó­ry koń­ców­ką ję­zy­ka, po czym zbli­żył się do mo­ich pier­si. Zła­pał je w dło­nie i ści­snął. Moje sut­ki sta­nę­ły na bacz­ność. Opu­ścił gło­wę na je­den z nich i de­li­kat­nie wziął go do ust. Za­drża­łam, kie­dy za­czął go ssać, ale było mi mało, wciąż chcia­łam wię­cej. Na­resz­cie do­cze­ka­łam się, by Lu­cio zmie­nił swój cel. Za­czął od ca­ło­wa­nia brzu­cha, a skoń­czył na de­li­kat­nym gry­zie­niu ud. Po­tem roz­dzie­lił je i za­nu­rzył mię­dzy nimi twarz. Za­czął mnie li­zać, aż jęk­nę­łam. Nie trwa­ło to zbyt dłu­go: moje cia­ło drża­ło i gdy­bym nie ode­pchnę­ła go w ostat­niej se­kun­dzie, do­szła­bym pod jego ję­zy­kiem. Całe szczę­ście zro­zu­miał to i zsu­nął z sie­bie resz­tę ubrań. Wi­dok jego sztyw­ne­go pe­ni­sa o na­praw­dę za­do­wa­la­ją­cych kształ­tach i roz­mia­rach jesz­cze bar­dziej mnie pod­nie­cił. Po­zwo­lił mi na sie­bie wsiąść i wresz­cie po­czu­łam to, cze­go na­praw­dę po­trze­bo­wa­łam. Bło­gość. Po­zwo­le­nie na prze­ję­cie wła­dzy nie po­trwa­ło jed­nak zbyt dłu­go. Lu­cio już po chwi­li od­wró­cił mnie na brzuch i wszedł we mnie cały, aż po­czu­łam jak ude­rza o mój pę­cherz. Po­su­wał mnie tak, jak daw­no nikt tego nie ro­bił. Ból roz­kosz­nie prze­ni­kał się z pod­nie­ce­niem.

Krzy­cza­łam, ale już po kil­ku pchnię­ciach Lu­cio skoń­czył. Wy­cią­gnął ze mnie swo­je­go ku­ta­sa i za­stą­pił go dwo­ma pal­ca­mi, a póź­niej trze­ma. Za­wsze lu­bi­łam być do­mi­no­wa­na, ale te­raz było zu­peł­nie ina­czej. By­łam po pro­stu rżnię­ta przez prak­tycz­nie nie­zna­jo­me­go męż­czy­znę. Przy­jem­ność, któ­rą da­wa­ła mi ta eks­cy­tu­ją­ca sy­tu­acja, bar­dzo szyb­ko do­pro­wa­dzi­ła mnie do or­ga­zmu. Po raz pierw­szy w ży­ciu do­szłam bez sty­mu­la­cji łech­tacz­ki. A to był ogrom­ny suk­ces. Może wła­śnie klu­czem był ten ból… Może wła­śnie ten pie­przo­ny nie­zna­jo­my po­ka­zał mi, że je­stem na tyle zbo­czo­na, że zwy­kły seks nie daje mi tego, cze­go po­trze­bu­ję. Uśmiech­nę­łam się w du­chu sama do sie­bie.

Le­że­li­śmy chwi­lę nadzy na ho­te­lo­wym łóż­ku, ale w pew­nym mo­men­cie Lu­cio wstał i za­czął się ubie­rać.

– Wy­cho­dzisz już? – za­py­ta­łam.

– Tak, Ma­tyl­da, mu­szę wyjść. Cze­ka­ją na mnie ko­le­dzy. Dziś jest mój wie­czór ka­wa­ler­ski.

– Co? – Pod­nio­słam się na­tych­miast do po­zy­cji sie­dzą­cej.

– Było miło, dzię­ki.

– Ty so­bie chy­ba żar­tu­jesz?! Ty pie­przo­ny skur­wie­lu! Okła­ma­łeś mnie! Mó­wi­łeś, że je­steś wol­ny.

– Nie kła­ma­łem. Po pro­stu nie po­tra­fisz słu­chać albo wy­cią­gasz z roz­mo­wy błęd­ne wnio­ski. Syl­wia nie jest moją dziew­czy­ną, bo jest już moją na­rze­czo­ną. A o to nie py­ta­łaś.

– Ty pier­do­lo­ny dra­niu!

– Zo­sta­wię ci pie­nią­dze. Będę się czuł le­piej, je­śli za­pła­cę ci za seks. Cał­kiem zresz­tą uda­ny. Seks z dziw­ką to mniej­sza zdra­da. Za ty­dzień bio­rę ślub. A dziś idę w mia­sto kon­ty­nu­ować za­je­bi­ście za­czę­ty wie­czór ka­wa­ler­ski. – Lu­cio stał przed lu­strem i po­pra­wiał ko­szu­lę, któ­rą chwi­lę wcześ­niej w po­śpie­chu z nie­go ścią­ga­łam. Pod­bie­głam do nie­go cał­kiem naga i z ca­łych sił sta­ra­łam się go wy­pchnąć z po­ko­ju. Był sil­ny. Bar­dzo sil­ny. Ani drgnął.

– Uspo­kój się, mała. Jesz­cze zro­bisz so­bie krzyw­dę.

– Wy­pier­da­laj stąd! Wy­noś się, bo za­raz za­dzwo­nię po ochro­nę! Nie je­stem żad­ną dziw­ką! – krzy­cza­łam, ile sił w płu­cach.

– U nas tak się wła­śnie na­zy­wa ko­bie­ty, któ­re idą do łóż­ka z fa­ce­tem po paru go­dzi­nach roz­mo­wy. Nie dziw się, że tak cię trak­tu­ję, bo na to właś­nie za­słu­gu­jesz.

Rzu­ci­łam się w stro­nę drzwi i otwo­rzy­łam je na oścież. Nie mia­łam wy­bo­ru. Nie by­łam w sta­nie wy­pchnąć Lu­cia i zmu­sić go do opusz­cze­nia po­miesz­cze­nia. Da­lej by­łam naga, ale w tam­tym mo­men­cie mia­łam to to­tal­nie w po­wa­ża­niu. Za­czę­łam krzy­czeć. O dzi­wo, tym ra­zem mnie po­słu­chał. Wy­szedł bar­dzo po­wo­li, jak gdy­by ni­g­dy nic. Za­trza­snę­łam drzwi z ca­łych sił i opar­łam się o nie ple­ca­mi. Wciąż nie wie­rzy­łam w to, co się wła­śnie sta­ło. A po­tem usły­sza­łam, jak ten drań wsu­wa bank­no­ty przez szpa­rę pod drzwia­mi. Na­tych­miast wsta­łam, by je otwo­rzyć. Ku mo­je­mu zdzi­wie­niu na­prze­ciw­ko mnie sta­ła ja­kaś star­sza pani, któ­ra py­ta­ją­cym wzro­kiem pa­trzy­ła na moje na­gie cia­ło. Po fa­ce­cie nie było ani śla­du. Za­mknę­łam za sobą drzwi i zgnio­tłam pie­nią­dze w dło­ni, po czym ci­snę­łam nimi w stro­nę łóż­ka.

– Aaaa! Pier­do­lo­ny ku­tas!

Ża­łość. Po pro­stu ża­łość. To, co wła­śnie się skoń­czy­ło, spra­wi­ło, że po­czu­łam się obrzy­dli­wie. Jak pier­do­lo­na dziw­ka. Fak­tycz­nie, może Lu­cio miał ra­cję. Jak to się w ogó­le sta­ło?! Zbyt dużo emo­cji, zbyt dużo za­ufa­nia, zbyt dużo al­ko­ho­lu i zbyt dużo zio­ła… Je­stem kre­tyn­ką. Je­śli mam być szcze­ra, chy­ba nie była to wy­łącz­nie wina al­ko­ho­lu. Ani in­nych uży­wek. Lu­cio mógł­by mieć na­wet na imię Kac­per albo Woj­tek. Po pro­stu pra­gnę­łam do­ty­ku cia­ła, któ­re mnie okry­je. Ko­bie­ty cza­sa­mi po­trze­bu­ją, aby ktoś zwy­czaj­nie je prze­rżnął. Nie by­łam dum­na z tego, co się wła­śnie sta­ło, ale… przede mną le­ża­ły zwi­nię­te w kłę­bek dwa bank­no­ty 500 euro.

– O Boże! – krzyk­nę­łam z prze­ra­że­nia. To były po­nad czte­ry ty­sią­ce zło­tych. A do­kład­niej coś koło 4400. Przy­naj­mniej już wie­dzia­łam, skąd we­zmę pie­nią­dze na opła­ce­nie ho­te­lu. Te­raz mo­głam tu zo­stać jesz­cze przez parę nocy. Brzy­dzi­łam się tych pie­nię­dzy, nie chcia­łam ich wi­dzieć. Się­gnę­łam po to­reb­kę, by je scho­wać, i wte­dy mnie za­mu­ro­wa­ło… W środ­ku było coś koło ośmiu ty­się­cy. To­masz mu­siał je zo­sta­wić spe­cjal­nie. Na­tych­miast do nie­go za­dzwo­ni­łam.

– Halo?

– Cze­go chcesz?

– Mo­żesz mi wy­tłu­ma­czyć, co mają zna­czyć te pie­nią­dze w mo­jej to­reb­ce?

– A jak my­ślisz?

– My­śla­łam, że przy­sze­dłeś mi je za­brać.

– Nie, kre­tyn­ko. Przy­sze­dłem zo­ba­czyć, czy z tobą wszyst­ko w po­rząd­ku. Zo­sta­wi­łem ci te pie­nią­dze, że­byś mia­ła z cze­go żyć, bo się o cie­bie mar­twię… Nie wiem, co się ostat­nio z tobą dzie­je, ale sko­ro taką pod­ję­łaś de­cy­zję, to dro­ga wol­na. Mu­szę się z tym po­go­dzić, ale po pro­stu nie po­zwo­lę ci skoń­czyć pod mo­stem.

Roz­łą­czy­łam się na­tych­miast. Tego już było dla mnie za wie­le.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: