- nowość
- promocja
- W empik go
Shutout - ebook
Shutout - ebook
Wytatuowany nieznajomy. Przygoda na jedną noc, a teraz również jej nowy współlokator.
Seraphina Carter po przeprowadzce i zmianie uczelni nie ma innego wyjścia, jak zamieszkać ze swoim starszym bratem i jego dwoma kolegami z drużyny hokejowej.
Dziewczyna nie jest z tego faktu zadowolona. Będzie musiała znosić nie tylko śmierdzące sportowe ciuchy i facetów z tendencją do zjadania wszystkiego, co znajduje się w lodówce, ale też panienki wpadające do ich domu jak do siebie. To dlatego sportowcy to zdecydowanie nie jej typ.
Kiedy różowowłosa Sera wkracza do mieszkania obładowana pudłami ze swoim dobytkiem, zderza się z nieprzewidzianymi problemami.
Tyler Donohue, facet, z którym dwa miesiące wcześniej przeżyła przygodę, zostaje jej nowym współlokatorem. W dodatku to najseksowniejszy facet, z jakim kiedykolwiek spała.
Na szczęście oboje postanawiają, że będą udawać, że to nigdy się nie wydarzyło. Równie szybko jednak okazuje się, że to nie takie łatwe, jak oboje myśleli.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-940-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
POD PRESJĄ
Tyler
– Skup się, Tyler! – Po pustej hali niesie się krzyk mojego osobistego trenera.
Spędzana z rodziną w Los Angeles przerwa zimowa nie jest typowym wypoczynkiem. Prawie każdego dnia dostaję w kość, a zaraz mam wskoczyć w samolot do domu, gdzie od jutra będę przechodził przez to samo.
Potrząsam głową, ustawiam się i czekam na strzał. Odnoszę wrażenie, że trenujemy z Markiem śledzenie krążka przez cholerną wieczność. Strzał – odbicie – strzał, i tak w kółko. Ociekam potem, a mój mózg wyłączył się jakieś dziesięć minut temu.
Blokuję kolejne uderzenie z backhandu, ale krążek prześlizguje się obok mnie podczas odbicia. Cholera. Zaciskam zęby, a spojrzeniem wędruję do trybun, z których moje zmagania oglądają ojciec i brat. Tata nie będzie zły, jeśli nie popiszę się na lodzie. Będzie rozczarowany, a to w pewnym sensie nawet gorsze.
Mark sunie po lodowisku, aby wyciągnąć krążek z siatki.
– Obserwuj strzał do samego końca – upomina surowo. – Kiedy krążek się odbije, skup na nim uwagę. Nie odrywaj od niego oczu, nawet jeśli myślisz, że to rutynowa obrona.
Frustrują mnie jego pouczenia, ponieważ byłem skoncentrowany. Nie chcę się jednak spierać, więc kiwam głową.
Z linii przed bramką obserwuję, jak wraca, po czym prowadzi biały krążek treningowy, którego nie przestaję śledzić wzrokiem. Zlewa się z lodem, dlatego potrzeba niesamowitego skupienia, aby go dostrzec. W porównaniu z nim czarne regulaminowe krążki praktycznie świecą w ciemności.
Kolejnych kilka obron idzie sprawniej, więc schodzimy z lodowiska i przenosimy się do siłowni na trening funkcjonalny. Składa się on z wyczerpujących przysiadów na jednej nodze, martwych ciągów na jednej nodze, ćwiczeń na wyciągu kablowym i skoków w bok. Już teraz wiem, że później będę obolały, i gdy przechodzimy do rzutów piłką lekarską, kusi mnie, aby trafić tym dwudziestokilogramowym ciężarem w głowę Marka.
– Dobra robota. – Klepie mnie po ramieniu, a następnie się podnosi. – Masz pięć minut przerwy, zanim zaczniemy ćwiczenia rozluźniające i rozciągające mięśnie.
Ciężko dysząc, ocieram pot z czoła białym ręcznikiem. Moje spojrzenie pada w odległy kąt pomieszczenia, w którym stoi mój ojciec z przyciśniętym do ucha telefonem. Jako agent sportowy reprezentuje niektóre z największych nazwisk w branży. Kiedy miałem cztery lata i zakochałem się w hokeju, przyprowadził mnie na mecz klienta, a ja natychmiast obsesyjnie zapaliłem się do uprawiania tego sportu.
Uświadamiam sobie, co się dzieje, i czuję, jak cierpnie mi skóra. Gdyby tata wykonywał telefon dotyczący któregoś z klientów, wyszedłby na korytarz. A skoro tego nie zrobił, oznacza to, że chodzi o mnie.
Moje podejrzenia się potwierdzają, gdy macha do Marka, z którym chwilę później pogrąża się w rozmowie. Znajdują się poza zasięgiem mojego słuchu, więc nie jestem w stanie wychwycić ani słowa. Szybko jednak kończą.
– Co powiedział? – pytam Marka, gdy wraca do strefy rozciągania.
Zdejmuje ze stojaka czarny wałek piankowy.
– Menedżer organizacji z Nowego Jorku chciał potwierdzić, że pracujesz nad śledzeniem krążka, bo mieli pewne obawy, gdy obserwowali cię przed świętami Bożego Narodzenia.
Przytłaczające zmęczenie znika w przypływie adrenaliny i niepokoju. Kiedy skończyłem osiemnaście lat, zostałem wybrany w drafcie przez drużynę z Nowego Jorku. Od tamtej pory uważnie śledzą moje osiągnięcia i postępy.
– Dobrze sobie radzę ze śledzeniem krążka. – Odchylam głowę i wypijam wodę duszkiem. – Ostatnio miałem po prostu pecha w trakcie meczów. Zabrakło mi szczęścia z krążkiem.
W zeszłym miesiącu prześladowały mnie te myśli i wypadłem słabiej podczas kilku łatwych spotkań. Nadal jestem najlepszym bramkarzem w lidze, ale czuję ogromną presję przed drugą połową sezonu. Jeśli napastnik z pierwszej linii albo obrońca mają spadek formy, najgorsze, co może ich spotkać, to tymczasowe zesłanie na drugą lub trzecią linię. Natomiast jeśli ja nawalę, będę grzał ławkę.
Zniecierpliwiony Mark wskazuje, abym się przesunął.
– Mięśnie, Ty.
Posłusznie kładę się twarzą do maty i opieram na przedramionach. Przenoszę ciężar ciała na jedną stronę, wkładając wałek pod wewnętrzną stronę uda.
– Szczęście nie pomoże ci się wygrzebać z dołka – dodaje.
Czuję bolesny ucisk w pachwinie i gwałtownie wciągam powietrze.
– Wiem. Dlatego tak haruję.
Istnieje subtelna różnica między żmudną pracą a wypaleniem, a ja nieustannie balansuję na tej cienkiej linii. Jestem jedynie człowiekiem, ale drużyny to nie obchodzi. Konkurencja się tym nie przejmuje. Zawsze znajdzie się ktoś, kto pragnie tego równie mocno co ty – lub nawet mocniej – więc jeśli choć na sekundę zdejmiesz nogę z gazu, ta osoba wyprzedzi cię w mgnieniu oka.
Po wzięciu prysznica i ubraniu się zastaję w korytarzu Jonaha i tatę, którzy czekają, aby odwieźć mnie na lotnisko. Mama i siostra Elise wróciły do domu w Beverly Hills, a ja już się z nimi pożegnałem. Do odlotu zostało niecałe półtorej godziny, więc mam napięty grafik. Umieram z głodu, ale będę musiał poczekać z jedzeniem, aż przejdę odprawę.
Tata wsuwa telefon do kieszeni marynarki i kiwa z aprobatą głową, kiedy się zbliżam.
– Obejrzałem ponownie materiały z twoich treningów z tego tygodnia. Wypadasz na nich świetnie.
– Nieźle, brachu. – Jonah klepie mnie po bicepsie. – Może pewnego dnia się nauczysz, jak robić butterfly¹.
– Serio? – Owijam rękę wokół szyi brata, przytrzymuję go mocno za kark i czochram mu włosy. Ma szesnaście lat i mierzy metr dziewięćdziesiąt. Jest sześć lat młodszy ode mnie, ale prawie mojego wzrostu. Jednak potrwa to kilka lat, zanim nabierze masy mięśniowej wystarczającej, aby stawić mi opór. – A ty może pewnego dnia się nauczysz jeździć na łyżwach.
Pozwalam, by walczył ze mną przez kolejną sekundę, a potem wypuszczam go z uścisku i popycham lekko. Jonah prostuje się z szyderczym uśmiechem i wygładza niesforne blond włosy. Jest elitarnym prawoskrzydłowym w niższej lidze, siłą, z którą należy się liczyć na lodzie, i aroganckim dupkiem. Jeśli mam być szczery, muszę przyznać, że to ostatnie przechodzi w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie.
– Coraz lepiej trzymasz postawę – zauważa ojciec.
Czuję ulgę, że to dostrzegł.
– Tak. Pracowałem nad nią z Markiem.
Mark McNabb jest jednym z najlepszych trenerów bramkarzy w Ameryce Północnej z długą na kilometr listą oczekujących i sześciocyfrową kwotą za rok prywatnych treningów. Pracuję z nim dodatkowo, ponieważ w Boyd nie ma trenera, który ćwiczyłby wyłącznie z bramkarzami. Rodzice zainwestowali w moją karierę oszałamiającą sumę – za tę kasę z łatwością można byłoby kupić mały dom. To jeden z przywilejów, jakie gwarantuje mi profesja ojca.
Są też jednak minusy jego pracy. Mimo że tata stara się nie naciskać, czasami wyłącza tryb rodzica i zmienia się w agenta. Granica pomiędzy tym, co najlepsze dla mnie, a tym, co najlepsze dla mojej kariery, wiecznie się rozmywa. Nie jestem pewien, czy sam jeszcze ją dostrzegam.
Kiedy wychodzimy z budynku na późnopopołudniowy żar, czarne lamborghini urus ojca podjeżdża pod drzwi, do strefy zakazu parkowania. Pakujemy mój sprzęt do bagażnika, a ja pozwalam bratu zająć miejsce na fotelu pasażera i rozsiadam się na tylnej kanapie. Opieram się o miękkie skórzane siedzenie, po czym wyglądam przez okno i obserwuję śmigające przed moimi oczami palmy. Raz na jakiś czas tęsknię za Kalifornią, ale zawsze czuję ulgę, gdy mogę wrócić do szkoły.
Nie zrozumcie mnie źle. Kocham swoich bliskich, jednak są idealni, jakby byli bohaterami serialu komediowego. Sławny ojciec – agent sportowy. Matka – dermatolog gwiazd. Oboje młodszego rodzeństwa to wyróżniający się uczniowie. Czasami czuję się przytłoczony tym, że w tej rodzinie nie ma miejsca na błędy. Popełnię jeden i nie będę już prawdziwym Donohue.
Gdy ojciec wjeżdża na zjazd prowadzący do portu lotniczego Los Angeles, zerka na mnie w lusterku wstecznym.
– Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy, Ty.
– Dobrze.
Nie odrywaj oczu od celu, powtarzam w myślach.
Hokej. Treningi. Szkoła. Żadnych rozpraszaczy.
W tym roku jestem dla siebie surowszy niż zwykle. Dużo śpię. Idealnie się odżywiam. Rygorystycznie przestrzegam planu treningowego. Nie pozostawia mi to wiele wolnego czasu, więc niemal nigdy nie wychodzę na miasto i ograniczam się wyłącznie do przypadkowych podrywów. Zero więzi, zero uczuć, zero obietnic. Przy tylu sprawach na głowie nie mogę zaoferować niczego więcej.
– Jest kolosalna różnica między poziomem gry w college’u i w lidze. – Tata parkuje w strefie wysadzania pasażerów i włącza światła awaryjne. – Niektórzy z zawodników dostają ostro w kość już w trakcie pierwszego roku zawodowej gry. Ich pewność siebie zostaje zachwiana, a potem trudno wrócić do formy. Chcę się upewnić, że jesteś jak najlepiej przygotowany.
Trzeba przyznać, że teraz nie zgrywa agenta. Przełączył się na tryb rodzica. W jego głosie słychać opiekuńczą nutę, a do mnie dociera, że próbuje mi pomóc.
– Wiem i to doceniam.
– Niewiele ci brakuje – przyznaje. – Za półtora roku twoje wysiłki zaprocentują.
Żołądek zawiązuje mi się w supeł. Przełykam ślinę i próbuję zdławić dziwne uczucie. Inni sportowcy zabiliby za szansę znalezienia się na moim miejscu, więc z czym, do cholery, mam problem?
W głębi duszy znam odpowiedź na to pytanie.
Kiedy składają ci świat u stóp, spodziewają się, że przejmiesz nad nim władzę.ROZDZIAŁ 2
HADES
Seraphina
Nie jestem pewna, czy powinnam się złościć, czy irytować. Brat miał się ze mną spotkać o pierwszej, aby pomóc w rozpakowaniu samochodu, ale właśnie zajechałam pod jego dom i patrzę na pusty podjazd. Nigdzie nie dostrzegam czarnego pick-upa Chase’a.
Skonsternowana parkuję auto, zostawiam je na jałowym biegu i sprawdzam numer domu. Tak jak myślałam, zgadza się z tym, który podał mi w wiadomości brat. Apka z nawigacją potwierdza, że trafiłam pod właściwy adres. Więc gdzie, do diaska, podziewa się Chase?
Kiedy wyciągam telefon, aby do niego zadzwonić, ekran się podświetla, sygnalizując nadejście wiadomości.
Chase:
Przykro mi, Sera. Najechałem na gwóźdź i mam rozwaloną oponę. Wrócę, gdy tylko będę mógł.
Jeśli dotrzesz do domu przede mną, rozgość się. Kod: 4938.
Mimo że zdecydowanie nie ponosi winy za spóźnienie, nadal czuję poirytowanie. Niekoniecznie z jego powodu, ale ogólnie życiem albo całym wszechświatem. Odkąd u matki zdiagnozowano raka, niewiele jem, śpię jeszcze mniej, a moje zdrowie psychiczne wisi na włosku. Ostatnio nawet najmniejsze niedogodności wydają mi się końcem świata. Czy choć jedna rzecz nie mogłaby pójść dobrze?
Wzdycham ciężko, odpisuję bratu i odkładam telefon na bok. Po chwili wyciągam szyję i spoglądam na swój nowy tymczasowy dom. Wysokie, pokryte śniegiem drzewa otaczają szary, dwupiętrowy budynek z eleganckimi czarnymi wykończeniami oraz nowoczesnymi, wielkimi oknami. Z zewnątrz prezentuje się całkiem nieźle. Modlę się, aby w środku nie śmierdziało brudnymi skarpetkami i przepoconym sprzętem sportowym. Hokeiści są obrzydliwi, dlatego mam poważne obawy co do mieszkania z tą trójką. Łazienka to pewnie koszmar.
Popijam bezkofeinową waniliową latte, rozważając, czy powinnam sama wejść do domu. Chociaż według Chase’a to żaden problem, obawiam się, że jego współlokatorzy będą mieli do mnie pretensje, że wprowadzam się bez uprzedzenia. To, że nie ma przy moim boku brata, sprawia, że jestem jeszcze bardziej onieśmielona. Jeśli jednak nie zjawi się szybko, utknę w samochodzie na dłuższy czas.
Zanim podejmuję decyzję, dzwoni telefon. To jednak nie Chase, jak się spodziewałam, tylko Abby. Tłumię ziewnięcie i odbieram połączenie.
– Wychodzisz dzisiaj z nami, prawda? – Z głośnika rozbrzmiewa wysoki, piskliwy głos. Znam tę dziewczynę od podstawówki i chociaż ma około półtora metra wzrostu, jej charakter jest silniejszy niż czysta Everclear². – Kendra i Rachel wpadną o piątej na biforek.
– Chciałabym, Abbs, ale muszę się rozpakować.
– Nudziara – parska przyjaciółka.
– Daj mi się zadomowić i wtedy się spotkamy.
Przez te wszystkie zmiany jestem dziwnie zagubiona. W Arizonie miałam grupę porządnych przyjaciół, znałam większość wykładowców i mogłam się poruszać po kampusie z zamkniętymi oczami. To było łatwe. Komfortowe. Znajome.
A teraz zaczynam od początku.
Odnoszę wrażenie, że na mojej szyi zaciska się imadło. Upijam kolejny łyk kawy, która jednak nie łagodzi ściskającego gardło napięcia. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że wyjście nie jest takim złym pomysłem. Pomogłoby mi oderwać się od myśli, chociaż na jakiś czas.
– Proszę, Sera – mówi głośniej Abby. – To twój pierwszy wieczór po powrocie i musimy to uczcić. Jutro możesz się rozpakować. Poza tym w XS jest impreza tylko na zaproszenie, a ja mogę nas wciągnąć na listę. Może znowu spotkasz swojego seksownego Diabła z Halloween.
– Hadesa – poprawiam ją, a moje policzki oblewa rumieniec.
Facet w masce, którego wyrwałam w trakcie balu kostiumowego w klubie nocnym, osiągnął legendarny status w grupie naszych przyjaciół – pewnie dlatego, że zapewnił mi imponujące trzy orgazmy podczas szybkiego numerku na krawędzi brudnej umywalki w łazience.
– Racja – odpowiada. – Swojego seksownego Hadesa.
– Pff, wątpię, że jeszcze kiedyś go zobaczę. Jakie są na to szanse?
Nasze spotkanie nie trwało długo. Nie wymieniliśmy się danymi osobowymi. Wyniosłam z tej przygody, że jest gorący (oczywiście), ma dużo tatuaży (co tylko zwiększa jego atrakcyjność) i wie, gdzie znajduje się punkt G. Ale jakoś nie rozmawialiśmy o tym, gdzie mieszka, do którego college’u chodzi, czy o innych kwestiach. Nawet nie poznałam jego imienia.
W ciągu dwudziestu lat życia nigdy nie zachowałam się podobnie. Nigdy.
On jednak sprawiał wrażenie, jakby taki anonimowy numerek nie był dla niego nowością. Pewnie nawet mnie nie zapamiętał. Żałuję, że nie mogę powiedzieć tego samego o nim. Od tamtej pory ta przygoda żyje w mojej głowie. Wracam do niej późną nocą, kiedy z zabawką na baterie w dłoni leżę sama w łóżku. Przyprawia mnie o podniecenie, sprawia, że przygryzam wargę, i wywołuje wilgoć w majtkach.
– Przemyślisz to? – błaga Abby, wyrywając mnie z pełnego brudnych myśli snu na jawie. – Wyjście do XS będzie znacznie fajniejsze niż rozpakowywanie rzeczy.
Nie można się z nią nie zgodzić. Mimo że to wydaje się niepraktyczne, wieczór w klubie brzmi bardziej kusząco od zanurzenia się w morzu pudeł.
– Pewnie – daję za wygraną, choć wiem, że nie powinnam ulegać. – Wpadnę na chwilę.
Brat parkuje obok i wysiada z auta. Obchodzi mój wóz od przodu, po czym niecierpliwie stuka w szybę, wlepiając brązowe oczy w moją twarz.
– Chodźmy, Sera. Wkrótce muszę jechać na trening. – Dociera do mnie stłumiony przez szkło głos.
– Muszę lecieć – oznajmiam Abby i rozpinam pas. – Napiszę później i zaplanujemy wieczór.
Kończę rozmowę, a kiedy wysiadam z samochodu, obejmuję się ramionami, aby choć trochę osłonić ciało przed dmącym mi w plecy przenikliwym wiatrem. Odnotowuję w myślach, by kupić dużą zimową kurtkę. Im większą, tym lepiej.
Chase unosi ciemne brwi.
– Niech zgadnę. To była Abby?
Naprawdę nietrudno się domyślić, ponieważ przyjaciółka ma tak donośny głos, jakby mówiła przez megafon.
– Tak.
Naciskam przycisk otwierający tylną klapę i kątem oka obserwuję brata. Otwiera usta, aby się odezwać, ale ostatecznie rezygnuje. Oboje wiemy, jakie ma zdanie na temat Abby. Twierdzi, że ma na mnie zły wpływ, co jest ironiczne, biorąc pod uwagę jego tryb życia.
– Dlaczego nie weszłaś do środka? – pyta łagodniejszym tonem. – Teraz to też twój dom.
– Nie wiem. Chciałam poczekać na ciebie.
Stajemy przy ogromnym bagażniku mojego SUV-a, a naszym oczom ukazuje się wypakowana po brzegi tylna kanapa. Czeka nas dużo pracy. Po namyśle uznaję, że w najbliższym czasie nie będę potrzebować błyszczących sukienek koktajlowych na formalne przyjęcia bractwa ani lnianych spodni. Powinnam była zostawić część rzeczy w magazynie, ale już na to za późno.
– Brr. – Drżę i podskakuję w miejscu, aby się rozgrzać. Taki rodzaj zimna przenika do kości. Kiedy skończymy, zamierzam wziąć długą, gorącą kąpiel i posłuchać audiobooka. – Miejmy to za sobą. Jeśli się pospieszymy, może nie zamarzniemy.
Brat chwyta palcami rękaw cienkiej, białej kurtki i posyła mi miażdżące spojrzenie.
– Przyda ci się prawdziwa kurtka.
– Pod spodem mam bluzę.
– Nie przetrwasz zimy w Massachusetts w wiatrówce.
– Zapomniałeś, że przeprowadziłam się z Arizony? Wybacz, że nie jestem przygotowana.
– Nie martw się. – Odchrząkuje i sięga po wielkie pudło. – Przedstawię cię Shiv, dziewczynie Dallasa, i wybierzecie się do centrum handlowego, gdzie będziesz miała okazję upłynnić kasę. Bailey będzie zachwycona, że oszczędzisz jej obowiązku zakupów.
– Umowa stoi.
Poszerzenie kręgu znajomych to doskonały pomysł. Uwielbiam Abby, ale jest zbyt intensywna, a czasami bywa wręcz przytłaczająca, co wpływa na relacje w naszej grupie przyjaciółek. Imprezuje siedem dni w tygodniu, a trzymanie się z nią oznacza, że należy ją naśladować.
Kiedy wchodzimy do domu, Chase oprowadza mnie szybko po parterze i piętrze. Jest tutaj wystarczająco czysto. Co prawda w salonie leży kilka rozrzuconych kontrolerów do gier wideo, a na blacie kuchennym ktoś zostawił karton soku pomarańczowego, ale na szczęście nie wyczuwam zapachu brudnych skarpet, którego tak się obawiałam.
Niedługo później docieramy do mojej tymczasowej sypialni. Znajduje się przy salonie i wcześniej pełniła funkcję biura, które – jak podejrzewam – stało nieużywane. Szklane drzwi pozostawiają wiele do życzenia w kwestii prywatności. Poza tym w pokoju nie ma szafy, co stanowi poważny brak, zważywszy na moje zakupowe nawyki. Jednak cena jest odpowiednia – właściwie mam lokum prawie za darmo – a oba problemy z łatwością da się rozwiązać dzięki wyjściu do Ikei.
Kiedy mijamy łazienkę na parterze, zaglądam do środka. Moim oczom ukazuje się wyłącznie umywalka na postumencie i toaleta.
– Hmm… Gdzie jest prysznic? Przegapiłam go?
– Obie łazienki na górze przylegają do pokoi, więc najbliższy prysznic znajduje się na niższym piętrze. Będziesz musiała go dzielić z Ty’em – odpowiada przepraszającym tonem Chase. – Ale nie martw się. Nie jest bałaganiarzem.
No cóż, łazienkowy koszmar właśnie się urzeczywistnił.
Po dwóch kolejnych rundkach do samochodu całe niższe piętro tonie w kartonowych pudłach, torbach zakupowych wielokrotnego użytku i zabłąkanych przedmiotach, które wcisnęłam na przednie siedzenie. Mimo to, tajemniczym zrządzeniem losu, mój bagażnik jest równie załadowany jak wtedy, kiedy zaczynaliśmy.
Ogarnia mnie silne, przytłaczające uczucie, a mój żołądek się kurczy. Gdy już dotarłam na miejsce, zostaję pochłonięta przez rzeczywistość tak szybko, że nie jestem w stanie nadążyć. Mam naprawdę dużo do zrobienia w krótkim czasie. Muszę się rozpakować, zakończyć rejestrację na zajęcia, wypełnić różne formularze, załatwić zmiany adresu, poznać nowy kampus, nawiązać znajomości, uczestniczyć z mamą w jak największej liczbie wizyt lekarskich…
– Sera. – Chase delikatnie dotyka mojego ramienia, a ja dopiero wtedy uświadamiam sobie, że płaczę.
Pociągam nosem i ocieram zabłąkaną łzę.
– Hmm?
Podchodzi bliżej i zamyka mnie w uścisku.
– Wiem, że to wiele. Ale jestem przy tobie i zrobimy wszystko, co możemy jako rodzina. Jeśli jednak spóźnię się na trening, trener Miller da mi popalić, więc bierzmy się do roboty.
W ten uprzejmy sposób próbuje powiedzieć, abym się opanowała. W przeciwieństwie do niego nie pobłogosławiono mnie eksperckim poziomem umiejętności odcinania się od problemów. Wszelkie zmartwienia w nieunikniony sposób wpływają na wszystkie obszary mojego życia. Wiszą nad głową, dopóki ich nie rozwiążę albo nie wybuchną mi w twarz.
Po części się śmieję, a po części szlocham w jego ramię.
– Okej.
– Jadłaś coś? Wzięłaś leki? – Chase wypuszcza mnie z objęć, przytrzymuje na wyciągnięcie ramion i posyła mi zatroskane spojrzenie.
– Tak – serwuję mu półprawdę.
Technicznie rzecz ujmując, nie jadłam – chyba że liczy się płynne śniadanie – ale pamiętałam, aby wziąć leki na ADHD.
Trąca czubkiem białej tenisówki przeładowaną torbę Lululemon.
– Dobrze. Później zamówimy obiad. Rozpakowanie zajmie ci trochę czasu. Masz tyle suszarek do włosów i lokówek, że mogłabyś założyć własny salon fryzjerski.
– To się nazywa dbanie o siebie, Chase.
Moja obszerna kolekcja profesjonalnych urządzeń do stylizacji włosów jest warta każdej złotówki. Poza tym nie można wycenić dobrego samopoczucia. Przynajmniej nie na niską kwotę.
– Pewnie. – Uśmiecha się szyderczo, a jego wzrok pada na wielkie męskie buty w przedpokoju. Coś sobie uświadamia. – Chwila. Myślałem, że nikogo nie ma w domu.
Wymija mnie i rusza ku zamkniętym drzwiom obok schodów. Otwiera je na oścież.
– Hej, Ty! Jesteś w domu? Chodź! Pomóż mi wnieść wszystko do środka.
Niepokój chwyta mnie w swoje szpony. Dallasa znam od lat, ale drugi współlokator brata jest dla mnie zupełną tajemnicą.
Chase odwraca się w moją stronę i wskazuje coś kluczykami.
– Dokończymy rozpakowywanie twojego samochodu, a ty poukładasz rzeczy w swoim pokoju. Dzięki temu będziesz mogła zostać w środku, gdzie jest ciepło, śnieżynko.
Moment. Czy on właśnie nazwał mnie „śnieżynką”?
Drzwi wejściowe zatrzaskują się za bratem, nim jestem w stanie rzucić pyskatą ripostę. Nie sposób mu dorównać w gadce, choć usiłuję to zrobić, odkąd nauczyłam się mówić.
Odwieszam kurtkę, rozglądam się po pokoju i próbuję ustalić kolejność zadań. Powinnam zacząć od rozpakowania ubrań czy butów? A może najpierw wypadałoby wypakować zapasy kosmetyków? Mam sporo nowych produktów, których jeszcze nawet nie wyjęłam z opakowań.
Czy skupiam się obsesyjnie na drobiazgach, aby oderwać myśli od rzeczy, nad którymi nie mam kontroli? Tak. Czy nadal będę tak postępować? Pewnie, że tak.
Na schodach na parterze rozlega się echo ciężkich kroków. Zdenerwowana podnoszę wzrok i obserwuję wkraczającego przez otwarte drzwi mężczyznę. Jest wysoki i ma wytatuowane całe ręce, co widać z daleka.
Gdy nasze spojrzenia się krzyżują, zamieram z dłońmi zaciśniętymi na wściekle różowej torbie Lululemon.
Do diabła. Mój nowy współlokator jest tak gorący, że rozpuściłby lód na lodowisku. Przeszywające, stalowoszare oczy, wyraźnie zarysowana, kwadratowa szczęka, pełne usta i lekko nadąsana mina. Piaskowe włosy są krótko przycięte po bokach, a na górze nieco potargane, co zachęca do przeczesania ich palcami.
Zapominam o wszystkim, co kiedykolwiek powiedziałam na temat hokeistów i tego, że nie są pociągający. On stanowi uosobienie seksu.
Coś w tym mężczyźnie jest uderzająco znajome, ale nie mogę ustalić co.
Skupiam się na jego twarzy, a po chwili przenoszę wzrok niżej. Próbuję dostrzec jakieś cechy charakterystyczne. Czarny, dopasowany podkoszulek napina się na szerokich ramionach i przylega do szczupłego torsu w kształcie litery V. Krótkie rękawy sprawiają, że umięśnione bicepsy i przedramiona są wyeksponowane. A szare spodnie dresowe podkreślają mocne uda hokeisty – takich można się było spodziewać, skoro Chase powiedział, że facet jest bramkarzem.
Dociera do mnie, że jawnie się na niego gapię, i zmuszam się do ponownego spojrzenia mu w oczy. Podchodzi bliżej i przeczesuje włosy palcami, a mój wzrok przyciągają ciemne ozdobne wzory, które biegną wzdłuż umięśnionych ramion. Zatrzymuję wzrok na kompasie na grzbiecie dłoni i serce mi zamiera.
Ten tatuaż. Pamiętam go.
Mógł nosić maskę w nocy, kiedy się spotkaliśmy, ale wszędzie rozpoznałabym te dłonie.
Hades.ROZDZIAŁ 3
DZWONECZEK
Tyler
Ja pierdzielę.
Serce bije mi jak szalone, a ja zatrzymuję się na środku salonu i próbuję pogodzić z tym, kim jest stojąca przede mną dziewczyna. Opadające miękkimi falami na ramiona, wyróżniające się różowo-złote włosy otaczające twarz w kształcie serca, pełne, soczyste wargi i oczy w kolorze whiskey, które rozpoznałbym wszędzie.
Kiedy podchodzę bliżej, dostrzegam w prawym nozdrzu małe złote kółko, co potwierdza moje przypuszczenia. To Seraphina, młodsza siostra Chase’a, jednak pamiętam ją jako seksowną laskę, którą posuwałem w łazience klubu nocnego w Halloween. Co prawda byłem wtedy nieco wstawiony, panował mrok, a dziewczyna miała na sobie połyskujący zielony kostium wróżki, ale to zdecydowanie ona.
– Hades? – Otwiera szeroko oczy, a jasnoróżowa torba sportowa, na której zaciska palce, wysuwa się z jej dłoni i z hukiem ląduje na podłodze.
– Cześć, dzwoneczku. – Posyłam Seraphinie wyluzowany uśmiech.
Robię, co w mojej mocy, aby ukryć zaskoczenie. Panikowanie w niczym nie pomoże, a sądząc po minie dziewczyny, ona również stara się zachować spokój.
– O mój Boże – szepcze. – Ty nie możesz… To nie może… – Słowa zamierają jej na ustach, kiedy ze skrzypnięciem otwierają się drzwi wejściowe.
Do salonu wkracza Chase, niosąc naręcze ustawionych jedno na drugim pudeł, i posyła mi niewzruszone spojrzenie.
– A co to takiego? Spotkanie towarzyskie? – Wskazuje głową stertę rzeczy na podłodze. – Wkrótce musimy się zbierać, Ty. Ruszmy się.
– Pewnie. – Sięgam po najbliższe pudło i odwracam się w stronę dawnego biura, w którym teraz znajduje się prowizoryczna sypialnia siostry Chase’a.
Seraphina skupia na mnie uwagę, a mój poziom adrenaliny rośnie. To przesądzone, że nie zamierza powiedzieć bratu, do czego między nami doszło, prawda? Jeśli to zrobi, spóźnienie na trening będzie najmniejszym z moich problemów. Ujawnienie, że „przypadkowo” puknąłem jego siostrę, równałoby się z rozpętaniem trzeciej wojny światowej.
Prawie nigdy nie wychodzę na miasto. Jakie więc były szanse, że przytrafi mi się coś takiego?
Dziewczyna mruga gwałtownie, trzepocząc ciemnymi rzęsami.
– Przepraszam. Zapoznawaliśmy się. – Podnosi torbę, którą upuściła, ale nadal nie rusza z miejsca, jakby nie mogła zdecydować, co powinna zrobić.
Na szczęście Chase albo nie zauważa jej dziwnego zachowania, albo przypisuje to czemuś innemu niż moja obecność.
– Możecie pogadać, gdy wrócimy z treningu. – Szturcha ją łokciem i podąża za mną korytarzem. – Ale muszę cię ostrzec. Ty nie jest gadatliwy. Nie lubi ludzi.
– Słyszałem to! – wołam przez ramię.
Chase wybucha śmiechem.
– A czy skłamałem?
Przez parę kolejnych minut pomagam nosić torby oraz pudła z białego lexusa SUV i z Seraphiną grzecznie się nawzajem ignorujemy. A przynajmniej próbujemy. Łapię się na tym, że na nią zerkam, i kilkukrotnie zauważam, że ona też spogląda na mnie przelotnie. Powietrze między nami jest tak gęste, że można by je przeciąć łyżwą.
Gdy kończymy opróżniać samochód dziewczyny, wszędzie roi się od toreb i pudeł. Prawie nie ma miejsca, aby obejść białe łóżko, które dzisiaj rano złożyliśmy z Chase’em. W pokoju znajduje się więcej różowego, niż widziałem w całym swoim życiu. Różowe krzesło, różowy komputer, różowe wieszaki, a nawet różowe buty. To chyba wyjaśnia różowe włosy… i różowe majtki, które miała na sobie w Halloween.
To wspomnienie przywołuje obraz tamtej nocy. Moje usta na jej wargach, jej dłonie na moim ciele, mój penis głęboko w niej. Nie wspominając o tych cichych odgłosach, które wydawała, kiedy dochodziła – trzykrotnie.
Gwałtownie wciągam powietrze, przygryzam wnętrze policzka i zmuszam się do myślenia o hokeju. To działa tylko częściowo. Od tamtej nocy tysiące razy odtwarzałem te wspomnienia. Przetrwanie tego semestru będzie wymagało żelaznych granic i tony cholernej silnej woli.
Chase ustawia przy wejściu wysoki stos książek.
– Masz coś przeciwko, aby pomóc Serze przy kilku ostatnich rzeczach? Muszę napełnić bak i zmienić koło, zanim wybierzemy się na trening. Przyjadę po ciebie. – Posyła mi przepraszające spojrzenie, po czym zniża głos. – Przepraszam, że zawracam ci głowę. Ona jest wszystkim przytłoczona, a ja próbuję ją uchronić przed załamaniem.
Może to szczęście w nieszczęściu i okazja, żebyśmy mogli oczyścić atmosferę.
– Nie ma sprawy.
Kiedy tylko ryk silnika samochodu cichnie, co potwierdza, że Chase odjechał, ruszam do pokoju jego siostry. Zastaję ją siedzącą na brzegu łóżka ze wzrokiem utkwionym w telefonie, wydętymi w skupieniu ustami i lekko wysuniętą dolną wargą.
Zatrzymuję się przy drzwiach i pozwalam sobie na chwilę obserwacji, nadal zaskoczony tym, jaka jest cholernie piękna. Nigdy nie użyłem tego określenia do opisania żadnej dziewczyny. Seksowna, pewnie. Urocza, czasami. Ale Seraphina zdecydowanie wybija się ponad nie. Jest piękna w sposób, który przyciąga uwagę, i trudno oderwać od niej wzrok.
Nachodzą mnie wyrzuty sumienia, gdy przejmuje nade mną władzę nieznane mi uczucie. Nie jestem pewien, czy to poczucie winy wywołane przez pociąg do kogoś, kogo nie mogę mieć, czy przez fakt, że już ją miałem.
Opanuj się, Donohue, mówię sobie w myślach.
Pukam w drzwi, a moment później Seraphina posyła mi zalęknione spojrzenie, które jest odbiciem mojego. Żadne z nas nie ma ochoty na tę rozmowę. Ale równie dobrze możemy już zedrzeć plaster. Będziemy się przecież ciągle widywać.
Utrzymanie bezpiecznego dystansu, kiedy jesteśmy sami, wydaje się najlepszym sposobem postępowania, więc opieram się o framugę i krzyżuję ramiona na piersi.
– Chase poprosił, abym pomógł ci dokończyć rozpakowywanie, bo musiał coś załatwić. Pomyślałem jednak, że najpierw powinniśmy porozmawiać.
– Masz rację. – Wykrzywia twarz w grymasie i odkłada komórkę na szafkę nocną. – To dziwaczne.
– Nie zauważyłem – wypalam.
Poważne rozmowy nie są moją mocną stroną. Należałoby za to winić moje wadliwe sarkastyczne nastawienie.
Przez jej twarz przebiega cień poirytowania. Dziewczyna rozgląda się po pokoju, jakby sprawdzała, czy nie mamy obserwatorów, a potem jej wzrok ponownie spoczywa na mnie.
– Nie pomyślałeś, by wspomnieć, że grasz dla Falconsów?
Czy wykorzystuję karierę hokejową, żeby zaliczyć? Czasami. To świetny sposób na znalezienie myślących podobnie jak ja lasek, które nie szukają niczego poza nic nieznaczącą przygodą na jedną noc. Jednak z jakiegoś powodu nie chciałem ujawniać tej informacji Seraphinie, kiedy się poznaliśmy. A może – mimo że nienawidzę tego przyznawać – chciałem, aby ktoś zapragnął mnie ze względu na mnie samego, a nie na to, co robię.
Z tyłu głowy tłucze się bezbronność, a ja odsuwam od siebie ostatnią myśl.
– Nie rozmawialiśmy za dużo – stwierdzam.
Sytuacja rozwijała się błyskawicznie i zanim się zorientowaliśmy, podarowałem Seraphinie trzy orgazmy na brzegu umywalki. Nie wymieniliśmy zbyt wielu słów.
Na jej policzki wypełza uroczy rumieniec, który dociera aż do koniuszków uszu.
– Jestem całkiem pewna, że byśmy tego nie zrobili, gdybyśmy wzajemnie wiedzieli, kim jesteśmy. Nie umawiam się z hokeistami. – Odchrząkuje, unosi podbródek i krzyżuje ramiona na piersi. – Ani się z nimi nie zabawiam. Sportowcy nie są w moim typie. Poza tym Chase by się wściekł.
Jej słowa trochę bolą, ale ma rację. W ciągu godziny leżałbym sześć stóp pod ziemią.
– Zacznijmy od nowa – proponuję. – Udawajmy, że to się nigdy nie wydarzyło. I oboje się zgadzamy, że nie ma potrzeby mówić o tym twojemu bratu.
– Właśnie. – Seraphina się odpręża i uśmiecha delikatnie. Z wahaniem przygryza dolną wargę. – Nadal możemy się przyjaźnić, prawda? Poza Chase’em i moją kumpelką Abby nie znam nikogo w Boyd. A byłoby miło mieć kogoś, z kim można raz na jakiś czas spędzić czas. Chyba że uważasz, że to byłoby dziwne…
Gdyby była kimkolwiek innym, natychmiast odrzuciłbym taką propozycję. Nie dość, że nie mam w zwyczaju przyjaźnić się z dziewczynami, które były przygodami na jedną noc, to jeszcze ledwo znajduję chwilę dla ludzi, z którymi jestem blisko. A da się ich policzyć na palcach jednej ręki.
W ciepłych brązowych oczach Seraphiny połyskuje niepewność, kiedy spogląda na mnie, czekając na odpowiedź. Wygląda na pełną nadziei, taką bezbronną. Nie jestem w stanie zmusić się do tego, aby odmówić. Nawet jeśli zgoda oznacza jazdę po niebezpiecznie cienkim lodzie.
– Pewnie, Cynko – ulegam wbrew zdrowemu rozsądkowi.ROZDZIAŁ 4
POSUCHA
Tyler
– Co tak zamilkłeś, draniu? – Chase spogląda na mnie, kiedy przechodzimy przez szklane drzwi głównego wejścia do Northview Arena.
Uzasadnione pytanie. Nie byłem zbyt dobrym towarzyszem w trakcie drogi na trening. Po prostu wyglądałem przez okno, podczas gdy w mojej głowie chór śpiewał w kółko do melodii hymnu narodowego: „jesteś popaprany”.
– Myślałem o treningu – kłamię. – Mark siedzi mi na karku w kwestii śledzenia krążka i odbić.
To jeden z wielu powodów, dla których nie mogę sobie pozwolić na rozpraszanie się, a zwłaszcza na rozmyślanie o różowowłosej dziewczynie, wokół której moje myśli krążą częściej, niż byłbym skłonny przyznać.
Moja małomówność nie byłaby tak oczywista, gdyby Dallas nie był taki rozkojarzony. Jako zastępca kapitana w drodze na halę zawsze wypytuje nas o plan treningowy i strategię gry. Jeśli ktoś wyszuka w słowniku definicję „osobowości typu A”, znajdzie pod nią zdjęcie Dallasa Warda w hokejowym ekwipunku. Dzisiaj jednak jest on niezwykle zajęty. Pochłonęło go planowanie jakiegoś maratonu seksu ze swoją dziewczyną Siobhan.
– Na pewno tylko o to chodzi? – naciska Chase.
– Tak.
Ani trochę. Nadal jestem wstrząśnięty odkryciem prawdziwej tożsamości dziewczyny, którą poznałem tamtej nocy, niepewny, jak poradzę sobie z „przyjaźnieniem się”, i cholernie zdenerwowany, że prawda może wyjść na jaw.
Dodatkowo stresuje mnie bycie zestresowanym. A kondycja psychiczna bramkarzy musi być na najwyższym poziomie. Przez lata doprowadziłem do perfekcji umiejętność otrząsania się po błędach bez rozpadania się na kawałki. Nawet dotkliwe porażki nie robią na mnie takiego wrażenia jak kiedyś. Nie przejmuję się większością z tego, co ma miejsce na lodzie i poza nim. Specjalnie się w tym celu szkoliłem. Więc dlaczego sytuacja z Seraphiną tak wytrąciła mnie z równowagi?
Chase skupia na mnie uwagę, najwyraźniej nieusatysfakcjonowany odpowiedzią.
– Jesteś wkurzony, że moja siostra się do nas wprowadza? Tak jak mówiłem, to tymczasowe. Zostanie maksymalnie kilka tygodni.
– Wszystko gra. Seraphina może u nas mieszkać tyle, ile trzeba – oznajmiam za szybko i zbyt chętnie.
Cienka warstewka potu spływa po moim karku, pod czarnym podkoszulkiem, a kołnierzyk zaciska się na gardle. Co się, do diabła, dzieje? To do mnie niepodobne.
– Myślę, że się polubicie, kiedy ją poznasz – dodaje.
Gdyby tylko wiedział…
Nie mogę sobie zaufać, że zareaguję w zwyczajny sposób, więc jedynie odchrząkuję na zgodę.
Przechodzimy przez pomieszczenie i witamy się z mijanymi zawodnikami z naszej drużyny. Dallas – który nadal jak urzeczony wbija wzrok w telefon – podąża za nami bez słowa.
Chase rechocze i rozpina bluzę.
– Jesteś drażliwy, bo masz okres posuchy?
– To nie tak.
W przeciwieństwie do tego, co sugerują jego docinki, moja obecna przerwa od seksu jest w pełni przemyślana. Spotkanie z Seraphiną w XS tak cholernie podniosło poprzeczkę, że zrujnowało moje zainteresowanie kimkolwiek innym. Wziąłem to za znak, że za bardzo się rozpraszam, i przez jakiś czas postanowiłem się skupić na innych rzeczach. A raczej na jednej: hokeju.
W każdym razie po powrocie do miasta zignorowałem kilka wiadomości od lasek – łącznie z tą, w załączniku do której była fotka nagiej od pasa w górę dziewczyny. Gdybym chciał, z łatwością mógłbym kogoś bzyknąć. Nie mam jednak ochoty i nie jestem pewien, co to dla mnie oznacza.
– Skoro tak twierdzisz, Ty. – Chase przenosi spojrzenie na Dallasa, który stoi obok nas w zamroczeniu. Jak tak dalej pójdzie, nawet nie zauważy, że odbył się trening. – Przestań się ślinić na myśl o swojej dziewczynie i się przebieraj, Ward. Miller da nam wycisk, jeśli będziemy spóźnieni.
Jak można było przypuszczać, Dallas nie reaguje. Chase go popycha, a ja parskam śmiechem, kiedy kumpel prawie wpada na stojak ze sprzętem, po czym – chwiejąc się – próbuje utrzymać równowagę. Unosi głowę i wykrzywia usta w zadowolonym uśmiechu.
– Shiv przez cały tydzień była na Florydzie – oznajmia, gdy odkłada komórkę. – To długi okres.
Chase mruży oczy i potrząsa głową.
– Ty napalony draniu.
– Przyganiał kocioł garnkowi – odgryza się Dallas.
Ku mojej uldze zaczynają omawiać wyjazd dla par, który planują w następnym miesiącu na walentynki. Szczerze mówiąc, obaj są napalonymi draniami. Jednak nie narzekam na tę zmianę tematu, bo dzięki niej unikam dodatkowych pytań o moje życie seksualne. Albo jego brak.
Przestaję słuchać ich rozmowy o kwiatach, winie i innym szajsie, który zaplanowali, odwracam się i udaję, że skupiam uwagę na przebieraniu się, aby odstraszyć każdego od wciągania mnie w rozmowę. Na szczęście mój naturalny wyraz twarzy mówiący „odwal się” jest na tyle jasny, że nikt nie próbuje mnie zaczepiać.
Wiążę łyżwy i krążę myślami wokół Seraphiny. Piwnica w domu jest wyłącznie moim terytorium i nie sądziłem, że ktoś jeszcze znajdzie się w tej przestrzeni. Będę musiał wprowadzić kilka zmian, na przykład skończyć z nagimi wycieczkami do łazienki. Albo chyba w ogóle przestać sypiać nago.
Chase opisał siostrę jako duszę towarzystwa. Stwierdził, że dziewczyna rzadko bywa w domu. Może dzięki temu cały ten bajzel będzie łatwiejszy do ogarnięcia.
Chociaż z moim szczęściem to mało prawdopodobne.
– O cholera! Widzieliście e-mail od trenera? – Nagląca nuta w głosie Dallasa wyrywa mnie ze spirali myśli.
Kiedy podnoszę wzrok, dostrzegam, że kumpel wpatruje się z niedowierzaniem w ekran trzymanego w dłoni telefonu.
– Hmm? – pytam roztargniony, zapinając ochraniacz na klatkę piersiową. – Jaki e-mail?
Chase wykrzywia twarz w grymasie.
– Ja nie widziałem. Wysyła ich tygodniowo ze trzydzieści. Nowa wiadomość, obowiązkowy trening. Kto, do diabła, czyta to wszystko?
– Nie, tym razem to coś ważnego. Pisze…
Powietrze między nami przeszywa dźwięk gwizdka. Odwracamy się zdumieni i zastajemy trenera Millera stojącego w drzwiach szatni, a obok niego wysokiego gościa w szkarłatnej bluzie Falconsów. Kolesia, który – z tego, co mi wiadomo – nie studiuje w Boyd, ponieważ gra na pierwszej linii w jednej z rywalizujących z nami drużyn.
– O co, do diabła, chodzi? – burczy Chase tak cicho, że tylko my go słyszymy.
– Właśnie to próbowałem wam powiedzieć – syczy Dallas.
Skonsternowany ponownie zerkam w stronę wejścia do szatni. Reid Holloway, jako najlepszy zawodnik Woodbine, to jeden z liderów punktowych w lidze w tym sezonie. Dobrze sobie radzę, ale nie ma niczego bardziej niepokojącego niż obserwowanie, jak pędzi w stronę bramki po tym, gdy przebija się przez linię obrony. Jest taki dobry.
Jest też kompletnym palantem, jak większość naszych przeciwników. Strzela wysoko, wjeżdża pod bramkę, a kiedy tylko gramy na ich hali, podjudza kibiców do skandowania mojego nazwiska, aby mi dokuczyć. Choć na tym etapie kariery potrafię nie zwracać na to większej uwagi, cholernie mnie to irytuje.
– Dzień dobry, panowie. W dzisiejszym e-mailu poinformowałem, że w tym semestrze dołącza do nas nowy sportowiec. – Trener Miller wskazuje czerwoną podkładką do pisania górującego nad nim zawodnika. – To Reid Holloway, nasz nowy napastnik. Większość z was zna go z czasów, gdy grał w Panthers. Był jednym z ich czołowych zawodników. Pozostali poznają go w najbliższych dniach na treningach. Oczekuję, że powitacie go z otwartymi ramionami i sprawicie, że poczuje się nieocenionym członkiem drużyny. – Rozgląda się po pomieszczeniu i zatrzymuje stalowy wzrok na Chasie. Biorąc pod uwagę, ile czasu przyjaciel spędza na ławce kar podczas meczów przeciwko Woodbine, Miller trafia w sedno.
Chłopaki witają się z nim niepewnie i bez entuzjazmu. Pod wymuszoną przyjacielskością kryje się zdecydowana niechęć. Nie bez powodu zmiana składu w trakcie sezonu jest niemal niespotykana. Zaburza dynamikę zespołu.
Reid zmierza do szafki, podzielając naszą radość. Sprawia wrażenie nieszczęśliwego. Musiało się stać coś katastrofalnego, skoro został tak niespodziewanie przeniesiony. Jestem nieco ciekawy, co takiego miało miejsce, ale nie na tyle, aby próbować się dowiedzieć.
Kończymy się przebierać, a trener Miller przedstawia plan dzisiejszego treningu. Już przemieszał napastników i ustawił na pierwszej linii Reida z Dallasem oraz Chase’em. Ten ostatni jest zupełnie niezadowolony z takiego obrotu wydarzeń i mamrocze litanię przekleństw, wciągając na siebie ciemnoczerwoną bluzę. Przynajmniej na mnie obecność nowego nie wpłynie bezpośrednio na lodzie. Też byłbym o to wkurzony.
Wszyscy ruszają do wyjścia z szatni, a my się ociągamy, bo chcemy kupić sobie trochę czasu. Chase obserwuje przeciskającego się przez drzwi wahadłowe Reida, a potem odwraca się do nas w pustym pomieszczeniu. Na jego twarzy widnieje napięcie będące odbiciem tego, co sam czuję.
– To niedorzeczne. – Zgarnia z ławki butelkę wody i zaciska na niej ręce, jakby chciał ją udusić.
– Wyluzuj, stary. – Dallas wykonuje uspokajający gest dłońmi. – Będzie dobrze, gdy nowe linie dostaną szansę się zgrać. Czy tego chcesz, czy nie, musisz przyznać, że Holloway jest jednym z tych zawodników, których się nienawidzi, kiedy grają w przeciwnej drużynie, ale chętnie ma się ich po swojej stronie.
To dosyć popularny scenariusz w hokeju. Mimo wszystko nadal obstawiam, że Reid to dupek.
– Pomóż mi, Ty. Wiesz, że nienawidziłbyś Cartera, gdybyś musiał grać przeciwko niemu – kontynuuje Dallas, kiedy żaden z nas nie reaguje.
– To prawda – przyznaję. – Byłby najgorszy.
Chase odwraca głowę w moją stronę. Posyła mi groźne spojrzenie, ale jego usta drgają, jakby próbował powstrzymać śmiech. Dzięki fizycznemu stylowi gry i bezczelnym odzywkom potrafi zaleźć innym za skórę jak nikt inny. To talent, jakim obdarzył go Bóg. Z punktu widzenia bramkarza tacy gracze są wrzodem na tyłku.
– Tak czy siak – mówi do niego Dallas – będziesz musiał to przeboleć. Potraktuj to jako ćwiczenie przed ligą.
Niestety ma rację. Tam nieustannie zawodnicy są wymieniani w trakcie sezonu i kiedy tak się dzieje, dla dobra drużyny wszyscy muszą zapomnieć o urazach. Podchodzę do tego na tyle praktycznie, aby to zrozumieć, ale jednocześnie jestem wystarczająco złośliwy, by w tej chwili się tym nie przejmować.
Możliwe również, że nie myślę jasno po wcześniejszych wydarzeniach tego dnia. Może będę bardziej opanowany po czasie spędzonym na lodzie. Trening zawsze pomaga mi się uspokoić.
– To będzie długi semestr – mamrocze Chase.
Biorę kask i wstaję.
– Właśnie.
Ale nie z powodów, o których myśli.