Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Shy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
2688 pkt
punktów Virtualo

Shy - ebook

Opowieść o winie, gniewie, wyobraźni i dorastaniu – o błądzeniu w ciemności i odkrywaniu, że nie jest się samemu.

To historia kilku dziwnych godzin z życia chłopaka na krawędzi.

Nie rób sobie tego, Shy. Nie możesz się tak ranić.

Jest noc, a on wędruje i słucha głosów w swojej głowie: nauczycieli, rodziców, tych, których skrzywdził, i tych, którzy próbują go kochać.

Wziąłeś leki, wariacie?

Ucieka z Ostatniej Szansy – ośrodka dla „zaburzonych młodych mężczyzn” – i wchodzi w przestrzeń między nocnymi koszmarami, przeszłością a trudnymi pytaniami o przyszłość.

Noc jest ogromna i to boli.

W Shy Max Porter wraca do rozpoczętej w Grief Is the Thing with Feathers i kontynuowanej w Lannym opowieści o dorastaniu. Tym razem jednak pyta: w jaki sposób zadziorna ciekawość i buntowniczy zapał mogą przemienić się w coś niepokojącego i brutalnego?

Shy to brawurowy, liryczny, przesycony muzyką popis jednego z najwybitniejszych pisarzy swojego pokolenia.

Na podstawie książki został nakręcony film Steve z Cillianem Murphym w roli głównej.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8335-789-8
Rozmiar pliku: 847 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SHY

Wstawaj i do boju, Shy.

Plecak jest ciężki, że szok.

Deski jęczą.

Sprawdza jeszcze raz: skręt tkwi wciśnięty na ukos w pustej paczce po szlugach.

Do porannego sprawdzania zostało pół kimki.

Pokój jest miękki, rozlany. Kusi.

Pobudzony.

Plecak jest ciężki, że szok.

Jest 3:13.

Jest pełen kamieni, jak ma nie być ciężki.

Przeciętny krzemień ma jakieś sześćset milionów lat, powiedział Steve.

Szelki trzeszczą. Zaraz strzelą.

Walkman gotowy.

Pandemonium Andromeda Tour, set z Plymouth, dziewięćdziesiąty czwarty, kaseta 1.

Randall, back2back z Kenny Kenem.

Wyraź, co czujesz.

Jungle.

Najwyższy level.

Amen break.

Mocarny.

Sens życia.

Grubo, gorąco i ciężko.

Sześćset milionów lat, a nam się wydaje, że jesteśmy kozakami, jeśli dobijemy do setki. Nie może tego ogarnąć.

Ogrom.

Motyle w brzuchu.

Czas.

Trochę chce mu się srać.

Zostawia pokój w ciemności. Pokój Shya bez Shya. Eve 1965 wyryte w belce. Krzywe serce wyryte w belce. 1891 wyryte w belce. Shy 95, świeże i niechlujnie wydrapane w belce, z zygzakiem zamiast litery S. Nawet to sknocił.

Oto przyszłość, Shy. Należy do ciebie.

Idzie środkiem dywanu w korytarzu, żeby nie skrzypiało.

Jamie nigdy nie śpi, ale pewnie ma słuchawki na uszach. Steve, Amanda, Owen na dole, Benny, Panicz Cal, Paul, Riley, Ash.

Plecak jest ciężki, że szok.

Szczwany chujek.

Ramiona go napierdalają.

Krok za krokiem.

Spokojnie, powoli.

W powietrzu zapach chilli con carne z wcześniej.

Pachy, żarcie, dywan, pierdy.

Twoja mama.

Tex-Mex i stary, zawilgły kamień.

Zatrzymuje się na dole i gryzie skórkę kciuka.

Szsztyk-szsztyk — licznik prądu jak puszczony od tyłu spowolniony breakbeat.

Pomiędzy czasami. W zawieszeniu. Ucieka.

Mały Shy poza zegarem, z ostatnim skunem i ulubioną kasetą. Chłopak na schodach, robi krok. Północ w tajemniczym ogrodzie. Właśnie tak się czuje, kurwa, dokładnie tak. Totalnie zapomniał o tej książce.

„A to jest Shy. Zwykle siedzi tutaj, w kącie, ze słuchawkami, i mówi coś do siebie.

Prosił, żeby go nie filmować. Ale przywitaj się, dobra, Shy?”

Jeśli plecak puści teraz, to kaplica — sto krzemieni grzechoczących na podłodze u dołu schodów. Zabytkowe schody, zabytkowa podłoga, zabytkowa historia, wkurwieni wychowawcy.

Gówniany plecak Reeboka. Ma go od zawsze.

Dezodorant Axe Africa.

Jego serce robi bomp-bomp-bomp, jakby się cykał.

Żałosny spektakl bez publiczności. Głosy w głowie mówią jeden przez drugi, rozkminiają.

Zrobiliśmy dziś ogromny postęp, Shy. Naprawdę się cieszę.

Malował, niuchał, jarał, klął, kradł, ciął, bił, uciekał, skakał, rozbił escorta, rozpieprzył sklep, zdemolował dom, złamał nos, dźgnął ojczyma w palec, ale dawno się nie skradał. Stresująca robota.

„Psychicznie zaburzona młodzież wymagająca specjalnego wsparcia edukacyjnego — czy banda nastoletnich przestępców na sfinansowanych przez podatnika koloniach na wsi?”

Jest w oranżerii, dziewięć ostrożnych kroków po dywanie do wysokiego okna za obleśną, kwiatową zasłoną. Za rok to będzie kuchnia jakiegoś buca. Stare okna się nie otwierają. Za to te nowsze, z lat sześćdziesiątych, otwierają się gładko i cicho. Wychodzi z zatęchłego domu i naciąga kaptur.

„Zwyczajna grupka nastolatków grających w piłkę czy najbardziej zaburzeni i brutalni młodociani przestępcy w kraju? W tej nietypowej szkole Ostatnia Szansa powtarza się wciąż to samo: mogą być jednocześnie jednym i drugim”.

Mógłby podbiec, żeby szybciej zniknąć z widoku, ale kamienie by hałasowały, więc dalej się skrada. Zerka za siebie na dom i myśli o wszystkich tam w środku. Zawinięci w kołdry. Owen, nocna zmiana i chłopaki. Będą spali do budzika, pierdzieli, oddychali i śnili, co tam sobie śnią: stres, przemoc — albo coś słodkiego i spokojnego. Wszyscy zawsze mówią, że śpią tu jak kłody. Nowi opowiadają o pojebanych snach, a potem wjeżdżają historyjki o duchach (pani Nash, która czuwa, gdy śpisz, i sączy twój nocny oddech; chudy dziad w nocnej koszuli, który chodzi po tylnych schodach i zostawia plamy z moczu) i ta prawdziwa o sir Henrym Radcliffie, co zabił służącego w zamkniętej sypialni na piętrze — i dlatego każdy nowy słyszy wrzask w środku nocy, pojedynczy krzyk, powitanie od domu i jego straumatyzowanej przeszłości. Wszyscy to słyszeli. A jak nie, to ściemniają, że słyszeli.

Bystrzak jesteś, a naprawdę się uparłeś, żeby się wykoleić, co?

Noc jest ogromna i to boli.

Coś nagle taki pyskaty, co, gnoju? A nie miałeś przypadkiem depresji?

Odwraca się plecami i znika w błękicie. Cień w ruchu.

W zeszłym roku, jeszcze w domu, jeszcze w zwykłej szkole, poszedł na przerwie obiadowej do Becky i kombinował, siłował się ze śmierdzącą, tłustą gumką, ale fiuta miał jak kluchę, nic nie czuł, Becky była miła i aż nazbyt pomocna, delikatnie go głaskała, kiwała nim na boki, ściskała, próbowała niezręcznego półlodzika, uśmiechała się z politowaniem, patrzyła na niego, jakby był zraniony, biedny, smutny siurek, co tylko pogarszało sprawę, więc się ubrał, nie powiedział nic, nie był miły, wybiegł wściekły, czerwony na twarzy i rozmemłany, Becky prosiła, żeby został, żeby wyluzował, skręcił jointa, odpuścił, nie robił z tego nie wiadomo czego, ale już zbiegał po schodach, speszony i ze łzami w oczach, wyszedł od niej zawstydzony, wrócił do szkoły wkurwiony i myślał, że jeśli życie ma tak wyglądać, jeśli tyle ma być w nim stresu, tyle presji, to on wysiada, tego jest po prostu kurwa za dużo, zawracanie głowy, jak ktokolwiek daje sobie z tym radę, Becky taka kochana, a on — wstyd przemieniony w złość, zafiksowany na ostatniej wtopie, wszyscy tylko czekają na następną, nigdy nie będzie siedział w czystym, posprzątanym pokoju z kimś miłym, kto go wysłucha, nie będzie zastanawiał się, co jeszcze powiedzieć, dłuższe chwile spokoju, w nurcie czasu, po prostu okej, szczeniackie wygłupy, czasem fajnie, potem znów w dołku, znowu spustoszenie, potem to nieodparte uczucie, że znów wszystko zjebał, znów na starcie, znów wszystko ustawione przeciwko niemu, Becky z tą swoją smutną miną patrząca na jego małego, beżowego, kurczącego się fiuta, napletek jak pomarszczony szczur bez sierści, jak zdrajca, po tym całym nakręcaniu się, tym całym migdaleniu, uczeniu się, jak ją lizać tak, żeby było jej dobrze, non stop z drągiem, lepkie bokserki i popękane wargi, Boże, chce się zwinąć w kulkę i płakać, wszystkie te robótki ręczne na boisku, całe to czekanie, aż będziemy gotowi, a potem rozczarowanie, zawsze sobie wszystko wyobraża, jak powinno być, a potem się załamuje, kiedy rzeczywistość zawodzi, a teraz ma dwie chemie, ze wszystkich lekcji akurat to, nasilacz wkurwu, zapach laboratorium, Frynowa znów na niego wsiada, chciałby cofnąć czas, przewinąć taśmę, wrócić do przechwałek, do podjarki, do dreszczyku, ta szkoła drze z niego łacha, bez końca tylko te schody, korytarze, spóźnił się, wciąż prawiczek, wpadł do skrzydła przedmiotów ścisłych, rzucił plecak na podłogę pracowni i zaczął pierdolić farmazony Noddy’emu, a Fryn powiedziała Nie podoba mi się twoje zachowanie, a on A mnie się nie podoba twoja gęba, ona kazała mu natychmiast wyjść i iść do dyrektora, a on Tak w ogóle to chuj ci w dupę, i wychodząc, przeciągnął ręką po blacie i zwalił jeden, dwa, trzy, cztery, pięć zestawów chemicznych, flaszki, słoiki z kwasami, metalowe zaciski i palniki Bunsena, usłyszał tylko jęki zdumienia i chichoty dzieciaków w fartuchach, i wyszedł ze szkoły, zapalił szluga, szedł przez boisko i wiedział, że to raczej finito, jeśli chodzi o szkołę, i wiedział też, że wieczorem będzie musiał siedzieć i słuchać zapłakanej matki, będzie pytała w kółko Ale dlaczego, co cię opętało, słyszysz mnie, co się z tobą dzieje, dlaczego mi to robisz, rozmawiaj ze mną, z nami, ojczym będzie stał w drzwiach i patrzył jak sędzia, pierdolony nadęty kutas, więc poszedł do Gill i Michaela, zostawiali mu klucz pod wycieraczką, kiedy coś go przerastało, mógł posiedzieć w ich eleganckiej kuchni i odsapnąć, znajomi matki i ojczyma, sami nie mieli dzieci, może Gill to jego matka chrzestna, nie pamięta, otwiera sobie, kręci się po kuchni, gada do siebie, zżera całą paczkę ciasteczek, ogląda ich szpargały — Gill i Michael w Paryżu, Gill i Michael na Korfu, plakat w ramce z napisem 99% SZANS NA WINO, kalendarz z ptakami ogrodowymi — otwiera barek i pociąga łyka ginu, potem jara fajka na tarasie, chodzi tam i z powrotem, żałuje, że nie ma już tamtego speedu z Fantazii, potem szklanka wódy, znajduje puszki piwa w lodówce i jedną wypija, jeszcze trochę wódki i wali się na kanapę na tarasie, jeszcze jeden browar i szlug, a potem słyszy, jak ktoś wchodzi, więc trzaska drzwiami do kuchni, nie wie, co robić, słyszy jej ciche, przestraszone ojej, chwyta krzesło i rozwala szklaną witrynę z kieliszkami do wina, Gill krzyczy, słyszy trzask drzwi wejściowych, zaczyna tłuc zdjęcia — Gill i Michael w Avebury, przytuleni do kamienia, młodziutka Gill na balkonie, opalona — tłucze te szybki jak w tej grze na jarmarku, co się wali młotkiem w wyskakujące głowy, krew na kostkach, jedna rana głęboka, wszedł w nią kawałek szkła, rozwala plakat z winem, wyrywa mikrofalę z gniazdka i rzuca na podłogę, rozwala butelkę wódki o ścianę, wali krzesłem w drzwi na taras, ale to wzmocnione szkło, więc noga od krzesła odpada, krzyczy, głośno i chrapliwie, puszcza krzesło, siada na kanapie i zaczyna płakać, czkać, przeklinać, grrrrr, kurwa, i zaczyna z niego schodzić, kiedy wyją syreny, już jest spokojny i trochę mu głupio.

Zatrzymuje się na skraju trawnika, tam gdzie Jamie rozwalił Nickowi Fulshawowi łeb w zeszłym semestrze, a psy wypytywały, dlaczego nikt go nie widział, jak tam leżał i się wykrwawiał, a wszyscy odpowiadali w kółko: Przez ha-ha.

Zadzwoniła jego mama i powiedziała, że się martwią, żeby na siebie uważał, tyle pali, może przez to nie rośnie, niezdrowo tak siedzieć całymi dniami w pokoju i słuchać tylko tych jego drum and bassów, a on jej na to, że kocha drum’n’bass o wiele bardziej, niż kiedykolwiek kochał ją, i się rozłączył.

To wspomnienie jest zamaskowane innymi gównianymi rzeczami.

Oddzwonił.

Miła gadka, ty stara zrzędo, ciągle tylko kurwa jęczysz. Następnym razem daj sobie spokój. I powiedz Iainowi ode mnie Spierdalaj.

Znowu się rozłączył, zostawiając jej szloch w słuchawce.

Odwraca się i patrzy na dom. Jest jak stare zamazane zdjęcie z wypłowiałymi kolorami. Zaraz pewnie zobaczy w oknie jakąś bladą gębę.

Z fartem, chłopaki.

Nara, duchy.

Bum-psz — bum-psz

bum-psz — bum-psz

zapluty beatbox w jego bani,

idzie w rytmie,

krok w mrok jak darkstep, kiwka, krok

raz, dwa, łump, klik,

klik językiem jak werbel,

throat kick i już go nie ma w Ostatniej Szansie.

„Wyobraź sobie scenę, słabo opłacaną obsługę za kulisami i trupę skrajnie kapryśnych aktorów. Młodych chłopaków z pogmatwaną przeszłością. Czasem wręcz tragiczną. To cholerny cud, że udaje nam się przetrwać chociaż jedną noc. Cudowny traf. Więc jasne, mogą sprzedać ten stary dom temu, kto da najwięcej, ale to nie cofnie tego, co tu zrobiliśmy”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij