Siedem dni w raju - ebook
Siedem dni w raju - ebook
Violet Barringhall odbywa staż w firmie księcia Zakary’ego Montegovy. Jadą razem do Tanzanii, gdzie Violet ma nadzorować realizację projektu budowlanego. Poznali się sześć lat temu na jej osiemnastych urodzinach. Nie potraktował jej wówczas poważnie. Violet obawia się, że nic się nie zmieniło w jego podejściu do niej, choć teraz próbuje ją uwieść. Violet stara się zachować profesjonalny dystans, lecz romantyczna sceneria nie ułatwia jej zadania…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6743-4 |
Rozmiar pliku: | 591 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Violet Barringhall trzymała w dłoni grubą kopertę. W jej sercu tlił się bunt. Z trudem zdobyła się na uprzejmy uśmiech pod adresem stojącego za progiem kuriera, po czym zamknęła drzwi apartamentu.
Nawet bez zaglądania do środka wiedziała, kto jest nadawcą przesyłki. Sztywny kremowy papier i wytłoczone w prawym górnym rogu złote godło były wystarczająco rozpoznawalne nawet dla kogoś, kto nie utrzymywał kontaktów z rodem, który się tym godłem posługiwał z właściwą sobie, dziedziczoną z pokolenia na pokolenie wyniosłością.
Violet na co dzień spotykała się z jeszcze bardziej wyrafinowaną postacią owej wyniosłości skumulowanej w osobie księcia Zakary’ego Philippe’a Montegovy, który był nadawcą listu.
List nie był zaproszeniem, lecz nakazem stawiennictwa.
Wiedziała o tym doskonale, ponieważ sama była odpowiedzialna za wysyłkę podobnej korespondencji przy okazji ostatniej imprezy charytatywnej. Przez ostatnie trzy miesiące pełniła w fundacji należącej do księcia rolę popychadła do zadań wszelakich.
Bite dwanaście tygodni harówki, której końca nie było widać. Bezwzględne rozkazy, niemożliwe do spełnienia oczekiwania oraz wymóg bycia perfekcyjną w każdym calu – tak wyglądała współpraca z księciem, który wymagał wiele od siebie, oraz, rzecz jasna, od innych.
Pod jego kierownictwem Trust Królestwa Montegovy – fundacja zajmująca się szeroko pojętą działalnością charytatywną na całym świecie – przysporzyła międzynarodowego uznania małej, ale zamożnej monarchii z regionu Morza Śródziemnego.
Wspólnie z bratem, księciem koronnym Remirezem Montegovą, oraz królową matką Zak podniósł znaczenie królestwa na mapie świata po wstrząsie, jakim była przedwczesna śmierć króla przeszło dekadę temu.
W sytuacji, gdzie każdy inny spocząłby na laurach i korzystał z luksusów, jakie dawał ogromny i rosnący z każdym rokiem majątek rodziny królewskiej, Zak wydawał się jeszcze bardziej zdeterminowany w dążeniu do doskonałości i przeżywał każdy dzień na tak wysokich obrotach, że doprawdy trudno było za nim nadążyć.
To samo dotyczyło życia prywatnego i związków z kobietami, choć o tym Violet wolała teraz nie myśleć. Ba, dałaby wszystko, żeby usunąć Zaka Montegovę z pamięci. Przynajmniej na kolejne dwanaście godzin.
Nie mogła sobie jednak na to pozwolić.
Zobowiązała się, że będzie dostępna niemal na zawołanie. Była to jedna z klauzul kontraktu, jaki podpisała z fundacją.
Mimo zastrzeżeń wobec księcia, miała na uwadze, że jej kariera zawodowa mogła nabrać tempa dzięki referencjom od tak znanego pracodawcy jak fundacja. Dlatego jej rozważania nad przyjęciem oferty stażu w Nowym Jorku były krótkie.
Wydarzenia z przeszłości, jakie łączyły ją z Zakiem, były niczym gorzka pigułka, a nowa posada stażystki dodatkowo wpisywała się w przebiegłe plany matki Violet.
Co prawda Violet powtarzała sobie mnóstwo razy, że tamten incydent to stare dzieje, ale w jakiś sposób historia wracała do niej jak powtarzający się koszmar senny. Działo się tak zawsze, kiedy spotykała się z Zakiem w pracy, a w ostatnich dniach te spotkania były wyjątkowo częste i potrafiły trwać po kilka godzin.
Jeszcze tylko trzy miesiące i będzie po wszystkim, pocieszała się.
Jak na zawołanie, pod jej powiekami zamajaczyło wspomnienie twarzy Zaka. Przystojnej, obdarzonej królewskimi rysami, charyzmatycznej. Patrząc na nią, nietrudno było uwierzyć w pogłoski o niebywałym męstwie przyszłego władcy. A takie krążyły, jeszcze zanim spotkali się po raz pierwszy.
Każde z lekceważących słów, jakie od niego usłyszała tamtego dnia w ogrodzie matki, niemal dokładnie sześć lat temu, było podyktowane męską arogancją. Wypełniała ona jego szerokie barki, gdy kroczył, i wyrażała się w sceptycznym przechyleniu głowy. Zak należał do mężczyzn, którzy cieszyli się z zainteresowania, jakie wzbudzali w kobietach, a jednocześnie nie zwracali na nie uwagi, ponieważ mogli przebierać w ofertach do woli.
Twarz Violet zaogniła się na samo wspomnienie tamtego upokorzenia. Zacisnęła palce na kopercie, będąc dosłownie o krok od zgniecenia drogiego papieru i wyrzucenia listu do kosza. Dopiero po chwili udało jej się zapanować nad emocjami. Nie miała już osiemnastu lat. Od tamtych wydarzeń minęło sześć długich i trudnych dla niej lat.
Po tamtym przyjęciu, które otworzyło jej oczy, musiała dorosnąć, i to szybko. Przyczynił się do tego niespodziewany atak serca, który zabrał jej ojca, a potem odkrycie, że luksusy, w które do tej pory opływali, były jedynie dekoracją, za którą kryły się kłamstwa, pochlebstwa i ciągłe próby łatania niedopinającego się budżetu kolejnymi pożyczkami.
Okazało się, że hrabia i hrabina Barringhallowie nie są tak bogaci, jak to próbowali przedstawić światu, a ich sytuacja finansowa i grożące bankructwo stały się tajemnicą Poliszynela. Nawet podczas pobytu na uniwersytecie, daleko od domu, Violet spotykała się z niewybrednymi komentarzami. Media społecznościowe dołożyły swoją cegiełkę, upowszechniając wiedzę o rzeczywistym stanie majątku jej rodziny.
To dlatego Violet zagrzebała się w pracy dla fundacji, a gdy pojawiła się okazja, by wyjechać z Barringhall i uciec od coraz intensywniej podejmowanych przez matkę prób wydania Violet za mąż, chwyciła się tej szansy i przyjęła stanowisko w Oxford.
Tu szybko się zorientowała, że bez podnoszenia kwalifikacji nie ma co liczyć na awans. Uznała więc, że lepiej będzie skupić się na nauce i zdobywaniu doświadczenia, by raz na zawsze wyrwać się z orbity, po której krążyła razem z matką.
Dlatego przyjęła aktualną pracę w fundacji, choć wiedziała, że bliska przyjaźń matki z królową Montegovy mogła oznaczać, że matka nadal realizuje swój cel wydania jej bogato za mąż.
Zastanawiała się nawet, czy nie powiedzieć matce, żeby dała sobie z tym spokój, przynajmniej w odniesieniu do Zaka, który dość jasno wyraził swoje uczucia względem Violet pamiętnego wieczora, sześć lat temu. Dla Zaka praktycznie nie istniała.
Dlatego zdziwiło ją zaproszenie, które trzymała w dłoni. Miała za sobą dziesięć męczących godzin w jego towarzystwie i liczyła na solidny odpoczynek przed kolejnym dniem pracy.
Niecierpliwym gestem wsunęła palec pod rozchylony brzeg koperty. List był krótki, napisany władczym tonem.
„Moja asystentka zachorowała. Zajmiesz jej miejsce podczas dzisiejszej zbiórki funduszy dla Stowarzyszenia Ochrony Przyrody, która rozpoczyna się za godzinę. Kierowca jest do Twojej dyspozycji.
Nie zawiedź mnie”.
Ostatnimi czasy groźba zawarta w ostatnich trzech słowach wiadomości spędzała sen z powiek Violet więcej razy niż cokolwiek innego w jej całym życiu.
Jej pracowitość i poczucie obowiązku były bezpośrednio pochodną wstrętnych pomówień, jakoby Violet, podobnie jak jej ojciec, miała upodobanie do żerowania na innych. Jej próby walki z tym stereotypem, nieprzychylnymi mediami społecznościowymi, a także własną matką, która nieproszona walczyła o lepszy status materialny dla Violet, nie przynosiły większych rezultatów.
Violet była przekonana, że wytrwałą pracą przekona w końcu ludzi do siebie. Udowodni im, ile jest warta. Musiała tylko wytrzymać jeszcze trochę. Włożyć jeszcze więcej wysiłku i poświęcenia w rozwijającą się karierę. Pokazać sceptykom, takim jak Zakary Montegova, że się mylą. Nawet jeśli po całym dniu pracy miała zastąpić jego asystentkę.
Może zresztą nauczy się czegoś nowego lub pozna ciekawych ludzi? Powinna myśleć pozytywnie i na pewno by to zrobiła, gdyby nie mocne bicie serca na myśl o ponownym spotkaniu z Zakiem.
Drgnęła gwałtownie, gdy zaczął dzwonić telefon leżący na wysokim stoliku w pobliżu drzwi wejściowych. Nie musiała patrzeć na telefon, by wiedzieć, kto dzwoni.
– Halo?
– Otrzymała pani moją wiadomość?
Głęboki baryton i uroczy południowy akcent wprawiły palce Violet w lekkie drżenie.
– Kurier zapewne już zdążył powiedzieć, że tak. Dobry wieczór Waszej Wysokości – dodała, nie mogąc darować sobie złośliwości, która wynikała ze złości na samą siebie i z tego, że Zak miał na nią tak ogromny wpływ.
Pierwszy raz zobaczyła go, mając jakieś dwanaście lat. Razem z bliźniaczką, Sage, wyglądały właśnie przez okno. Violet, świeżo po lekturze ulubionej baśni, natychmiast wyobraziła sobie Zakary’ego Montegovę w roli księcia, a siebie w roli księżniczki. Traf chciał, że Zakary spojrzał w górę, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, Violet natychmiast uznała, że młody książę jest wszystkim, o czym marzyła.
Później znienawidziła siebie za tę chwilę słabości. Baśnie nie miały nic wspólnego z prawdziwym życiem. Ponieważ jednak ich rodziny się przyjaźniły, wizerunek księcia na białym koniu długo nie dawał się wyrugować z jej myśli.
Jego Wysokość nie od razu odpowiedział na powitanie i przedłużająca się cisza dała Violet więcej czasu na opanowanie nerwów i powstrzymanie języka. Może w wieku dwunastu czy nawet osiemnastu lat mówiłaby dalej, tłumacząc się z braku szybkiej odpowiedzi, jednak teraz wolała wziąć rozmówcę na przeczekanie, ignorując wilgotne dłonie, drżenie palców i palpitacje serca, których doświadczała.
– Nie mam bezpośredniego kontaktu z kurierami – odparł wreszcie, uznając za stosowne przypomnieć jej, z kim ma do czynienia. To jasne, że ktoś, kto na co dzień spotyka się z głowami państw i dyrektorami firm wymienianych w czołówce rankingu _Fortune 500_, nie zleca osobiście przesyłek ani nie przyjmuje informacji od kurierów. – Cieszę się jednak, że rozumiesz powagę sytuacji. Czy jesteś gotowa?
– Niestety nie. Kurier był tutaj pięć minut temu. Nawet nie zdążyłam się zastanowić, co na siebie założyć.
– To niedobrze. Czekam na dole za dwadzieścia minut.
– Ale w zaproszeniu jest napisane, że przyjęcie zaczyna się za godzinę.
– Nastąpiła zmiana planów, dlatego właśnie dzwonię. Po drodze mam jeszcze spotkanie z ministrem spraw zagranicznych.
– Rozumiem, ale co to ma wspólnego ze mną?
Usłyszała zniecierpliwione westchnienie.
– Pani obecność będzie konieczna także podczas tego spotkania. Mam nadzieję, że nie wymagam zbyt dużo?
Oczywiste powątpiewanie w jej kompetencje zabolało.
– Ależ skąd – odpowiedziała szybko. – Nie tak dawno spędziłam trzy tygodnie na drugim końcu świata, pomagając w usuwaniu skutków awarii tankowca, Wasza Wysokość. Jestem pewna, że poradzę sobie nawet ze zrobieniem notatek, o ile spotkanie będzie się odbywało w którymś z pięciu znanych mi języków – odrzekła z pewną dumą.
– Doskonale znam zawartość pani CV. Nie musi go pani recytować, i to w sytuacji, kiedy liczy się czas.
– Oczywiście, Wasza Wysokość. Chciałabym tylko zwrócić uwagę, że to Wasza Wysokość do mnie dzwoni.
– Najmocniej przepraszam, myślałem, że w dzisiejszych czasach można rozmawiać przez telefon i przygotowywać się do wyjścia. Jeśli tak nie jest, pozwolę sobie tylko dodać, że zostało piętnaście minut.
Violet otworzyła usta, żeby zakląć szpetnie, kiedy zrozumiała, że Zak się rozłączył.
Odłożyła telefon i prawie biegiem ruszyła w stronę szafy, by znaleźć suknię, którą miała na sobie ostatnio w dniu dwudziestych pierwszych urodzin. Te urodziny tak bardzo różniły się od jej osiemnastki, że pamiętała je do dziś. Z ponad trzystu gości zaproszonych na jej osiemnaste urodziny trzy lata później ostało się ledwie dwadzieścia pięć osób. Jej tak zwani przyjaciele pouciekali jak szczury z tonącego okrętu.
Violet zgodziła się na urządzenie tej imprezy tylko przez wzgląd na matkę, która nalegała, by wydać pieniądze, których nie miały, na przyjęcie, którego nikt nie chciał zaszczycić swoją obecnością. Już wtedy podejrzewała, że sukienka zakupiona na ten wieczór wcale nie była szyta na zamówienie, jak utrzymywała matka.
Niemniej, trudno było nie docenić jej eleganckiego kroju i łagodnego odcienia błękitu. Suknia miała odsłonięte plecy, szpiczasty dekolt z przodu i spódnicę z delikatnego szyfonu otulającą biodra i sięgającą aż do kostek.
Ponieważ Violet zdążyła się wcześniej wykąpać z zamiarem spędzenia wieczoru w łóżku, przy książce, musiała jedynie założyć suknię, związać włosy w kok, zapiąć na szyi sznur pereł odziedziczony po babce, nałożyć lekki makijaż, spryskać się ulubionymi perfumami i wsunąć stopy w szpilki.
Gdy wkładała klucze do maleńkiej torebki, u drzwi rozległ się dzwonek. Niemożliwe, by Zak sam pofatygował się aż na czwarte piętro, więc opanowała strach, który chwycił ją za gardło i otworzyła szeroko drzwi, gotowa do wyjścia.
– Otwiera pani każdemu, nie patrząc, kto idzie? To chyba nie jest zbyt bezpieczne. – Chłodny głos księcia Zakary’ego sprawił, że zastygła w bezruchu, a jej usta powoli otworzyły się i zamknęły. Potem zacisnęła mocno powieki. Ale gdy je otworzyła, Zak, odziany w elegancki smoking, stał nadal w tym samym miejscu.
– Co Wasza Wysokość tu robi? Wystarczyło zadzwonić z dołu.
Z trudem odciągnęła spojrzenie od przystojnej twarzy i spojrzenia, którym przewiercał ją na wylot.
– Wtedy nie mógłbym zobaczyć, jak pani mieszka – powiedział i zmrużył oczy. – Jak widzę, jest wizjer, a nawet łańcuch w drzwiach. Ciekawe, dlaczego nie użyła pani ani jednego, ani drugiego – dodał poirytowany, a jego spojrzenie przewędrowało z góry na dół, taksując jej twarz i figurę.
– Spodziewałam się kogoś z ochrony w ciągu piętnastu minut, dlatego nie popatrzyłam przez wizjer. Czy naprawdę nie szkoda czasu na debatę o moim bezpieczeństwie?
– Podpisała pani, zdaje się, umowę stażu, która jasno stwierdza, że cały pani czas należy do mnie – powiedział powoli, przenosząc spojrzenie poza jej ramię, w głąb mieszkania wypełnionego niezbyt wyszukanymi meblami i książkami. – A może przeszkadzam? Ma pani gościa?
Violet przymknęła nieco drzwi, nie chcąc, by Zak bezpardonowo lustrował jej przestrzeń prywatną. Nie żyła w luksusach, ale mieszkanie było schludne, funkcjonalne i, co najważniejsze, nie musiała go dzielić ze współlokatorami.
Dla kogoś takiego jak Zak było zapewne niepojęte, że można mieszkać w takich warunkach. Jednak Violet wolała uniknąć podejrzeń, że plany jej matki wydania córki bogato za mąż były również jej planami. Albo że przyjechała do Nowego Jorku w innym celu niż zdobycie nowych doświadczeń zawodowych.
– Myślę, że zaszło pewne nieporozumienie. Wasza Wysokość jest dla mnie mentorem w godzinach pracy, którą wykonuję na rzecz fundacji i podczas dodatkowych obowiązków, ale nie jest Wasza Wysokość panem mojego czasu wolnego. To moja sprawa, co wtedy robię i z kim to robię – wyjaśniła, oglądając się dyskretnie za siebie. Oczywiście, nie było u niej żadnego gościa, ale Zakary’emu Montegovie nie chciała tego tłumaczyć.
– Jest pani pewna? – spytał.
Z jakiegoś powodu Violet się zirytowała.
– Nie rozumiem.
Przez długą chwilę Zak nie spuszczał jej z oczu. Potem gwałtownym ruchem odsunął się, by mogła wyjść i zamknąć drzwi.
– Nieważne. Kwestię bezpieczeństwa i dodatkowych zajęć możemy omówić przy innej okazji. Chodźmy. Nie chcę, by minister na mnie czekał.
Nie wyjaśnił, co ma na myśli. Zdziwił ją ten unik, ale po chwili uznała, że wcale jej nie zależy na tym, by Zakary Montegova cokolwiek jej wyjaśniał. Nie miało to nic wspólnego z jej pracą.
W milczeniu szli obok siebie po niezbyt szerokich schodach, dopiero na parterze Zak puścił ją przodem, a kiedy minęła go w otwartych drzwiach, usłyszała, jak gwałtownie wciąga powietrze. Obejrzała się dyskretnie, by zobaczyć, jak omiata spojrzeniem jej nagie plecy.
Sekundę później nic już nie zdradzało jego poruszenia, a Violet zastanawiała się nawet, czy nie wyobraziła sobie jego gwałtownej reakcji.
Zak Montegova nie należał do ludzi, którzy mieli emocje wypisane na twarzy. Zwykle doskonale panował nad sobą i otoczeniem. Jednak w wieczór jej osiemnastych urodzin stracił zwykłą czujność. Twarde jak skała ciało trawiła gorączka niezaspokojonych pragnień. Nie uszło to uwadze Violet.
Przez lata nie mogła się pozbyć z pamięci tamtego ułamka sekundy, kiedy Zak opuścił gardę i pokazał swoje prawdziwe oblicze. Tym bardziej szokujący był moment, kiedy odprawił ją z kwitkiem. Ilekroć potem los lub plany jej matki stykały ich ze sobą, Violet wyobrażała sobie, że widzi ten sam moment zawahania.
Dopiero przyjazd do Nowego Jorku wybił jej z głowy te fantazje. Zrozumiała, że bujna wyobraźnia płata jej figle. Dlatego postanowiła, że zapomni o wszystkim, co wydarzyło się w przeszłości, i prawie udało jej się ten cel zrealizować.
Został tylko ostatni krok. Zapomnieć o dłoniach, którymi pieścił jej ciało. To było najtrudniejsze ze wszystkiego. Zdarzało jej się bywać na randkach z innymi mężczyznami, ale żaden nie wywarł na niej aż tak silnego wrażenia jak Zakary Montegova. Każdy był ledwie marną imitacją księcia, który w jej pojęciu był ideałem męskiej urody, imponował inteligencją, a do tego miał talent dyplomatyczny, chwalony także poza granicami Montegovy.
Stali teraz na ulicy, zaatakowani przez nowojorski zgiełk, a kiedy Violet zrobiła krok do przodu, kierując się do limuzyny, tuż przed jej nosem śmignął kurier na rowerze. Cofnęła się przestraszona i oparła ciałem o stojącego za nią Zaka.
Silne ręce chwyciły ją, gdy zachwiała się i omal nie straciła równowagi. Obróciła się i hałas ulicy nagle ucichł. Przestała słyszeć zdenerwowany głos kuriera, który klął w żywy kamień, mimo że nie powinien jechać po chodniku. Nie słyszała klaksonów przejeżdżających samochodów, pisku hamulców autobusowych. Nie docierał do jej nosa zapach hot-dogów i precli na ciepło. Wszystkie te wrażenia Violet przestała odbierać zmysłami, by skoncentrować się na wpatrzonych w nią oczach i mocnym uścisku dłoni trzymających ją za ramiona. Gdyby ktoś zapytał, nie umiałaby nawet powiedzieć, czy oddycha, czy może wstrzymała oddech.
Na obskurnej i hałaśliwej ulicy, jakich wiele w Nowym Jorku, Violet musiała pogodzić się z faktem, że baśń, o której przez wiele lat starała się zapomnieć, wciąż była żywa, a mężczyzna, który kiedyś wziął ją w ramiona, pocałował i szeptał czułe słówka, był tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Co więcej, pragnęła go równie mocno, jak w wieczór swoich osiemnastych urodzin.
To przez niego w wieku dwudziestu czterech lat nadal była dziewicą. Czyżby się tego domyślał? Zerknęła na niego przerażona, a jej ramiona momentalnie pokryły się gęsią skórką. Nie mógł tego nie zauważyć, podobnie jak przyspieszonego oddechu i zaróżowionych nagle policzków.
Jego wyraz twarzy zmienił się. Miejsce stoickiego spokoju zajęło zastanowienie. Z pewnością kalkulował, jak wykorzystać jej widoczne zauroczenie albo nawet użyć go przeciwko niej. Z lekko rozchylonych ust wydobył się pomruk, ni to uznania, ni to satysfakcji, że udało mu się zapędzić ofiarę w kozi róg.
To wystarczyło, by Violet odzyskała przytomność umysłu. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by przeciwstawić się planom matrymonialnym matki i przede wszystkim nie utwierdzać Zaka w jego domysłach.