Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Siedem - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
12 lutego 2025
E-book: EPUB, MOBI
49,90 zł
Audiobook
49,90 zł
49,90
4990 pkt
punktów Virtualo

Siedem - ebook

Siedem piór, jedna śmiercionośna opowieść…

Siedmioro pisarzy przyjmuje zaproszenie na odległą wyspę, by stworzyć dzieło, które odmieni ich życie. Ale gdy jedna z osób ginie pierwszej nocy, rywalizacja zamienia się w walkę o przetrwanie. Kolejne ofiary umierają w sposób przerażająco podobny do morderstw z ich książek. Kto stoi za makabryczną grą, w której fikcja staje się rzeczywistością? Czy pisarze odkryją prawdę, zanim zostanie zapisana ostatnia strona ich historii?

“Siedem” to mroczny thriller pełen intryg, tajemnic i śmiertelnych sekretów. W świecie, gdzie granica między fikcją a rzeczywistością zaciera się z każdym dniem, każdy może być zabójcą, a każdy ofiarą.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83297-41-5
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Ethan

Wio­sna 2023

Ethan Brown nie przy­wykł do sprze­ciwu. Prze­ko­nany o swo­jej war­to­ści, prze­waż­nie otrzy­my­wał to, czego chciał. Tak zo­stał wy­cho­wany. A kiedy ktoś mu od­ma­wiał, Ethan ma­ni­pu­lo­wał. Po­cią­gał za sznurki tak długo, aż do­sta­wał do­kład­nie to, co so­bie wy­ma­rzył. No, chyba że zdą­żył już stra­cić za­in­te­re­so­wa­nie. Tak było z jego pierw­szą i drugą żoną. Tym ra­zem jed­nak Brown wy­ma­rzył so­bie co in­nego. „Złoty Szty­let” – bry­tyj­ską na­grodę li­te­racką, przy­zna­waną co­rocz­nie przez Pi­sa­rzy Li­te­ra­tury Kry­mi­nal­nej za naj­lep­szą po­wieść kry­mi­nalną. A ta­kie wła­śnie dzieło na­pi­sał i wy­dał kilka mie­sięcy temu, co po­twier­dzały en­tu­zja­styczne re­cen­zje na por­ta­lach i w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych. To nic, że Ethan Brown opła­cił więk­szość re­cen­zen­tów. Na­krę­cali mu sprze­daż i był prze­ko­nany, że dzięki nim ka­pi­tuła do­strzeże po­ten­cjał jego twór­czo­ści.

Z te­le­fo­nem przy uchu pod­szedł do lu­stra. Uj­rzał przy­stoj­nego męż­czy­znę po trzy­dzie­stce, z ciem­nymi gładko za­cze­sa­nymi wło­sami i nie­bie­skimi oczami. Usta miał wy­datne, a pie­przyk po pra­wej stro­nie peł­nej wargi spra­wiał, że ko­biety sza­lały na jego punk­cie – o czym zresztą do­sko­nale wie­dział. Uśmiech­nął się prze­bie­gle do swo­jego od­bi­cia. Jego na­gie ciało pre­zen­to­wało się nad wy­raz do­brze. Prze­je­chał wolną dło­nią po umię­śnio­nym brzu­chu.

– Mó­wię ci, Mi­les, wy­graną mam w kie­szeni. – Po­ru­szył su­ge­styw­nie brwiami, na­pa­wa­jąc się swoją atrak­cyj­no­ścią.

– A ja ci mó­wię, Ethan, że mo­żesz się roz­cza­ro­wać. Co­raz więc osób mówi, że na­groda po­wę­druje do... – Me­na­dżer za­milkł, cze­ka­jąc na re­ak­cję pi­sa­rza.

– Do kogo? – Brown ob­ró­cił się na pię­cie i od­szedł od lu­stra. Spoj­rzał na do­pa­so­wany smo­king le­żący na łóżku. Była to naj­po­rząd­niej­sza rzecz w jego ob­skur­nym miesz­ka­niu.

– Do Kri­sten John­son...

– Ko­bieta? – Ethan wy­buch­nął śmie­chem. – Im tylko się wy­daje, że po­tra­fią pi­sać kry­mi­nały! To mnie roz­ba­wi­łeś, Mi­les!

– Nie ba­ga­te­li­zo­wał­bym tego. Jest co­raz wię­cej do­brych au­to­rek kry­mi­na­łów. Choćby ta... Va­le­ria Pe­rez, Hisz­panka...

– Do­bra, skończ, se­rio! Dzi­siaj od­bie­rzemy moją na­grodę! Mu­szę się przy­go­to­wać.

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, Ethan się roz­łą­czył, rzu­cił te­le­fon na łóżko i prze­szedł do ła­zienki. Sta­nął pod go­rą­cym stru­mie­niem prysz­nica i oparł dło­nie o ka­felki. Był prze­ko­nany, że wy­gra. Wczo­raj spał z jedną z człon­kiń ka­pi­tuły. W za­mian obie­cał jej rejs jach­tem po Za­toce Ne­apo­li­tań­skiej. Czyż to nie ku­sząca pro­po­zy­cja? Co prawda nie miał jachtu, ale miał przy­ja­ciela z jach­tem, a to pra­wie to samo.

Gdy cie­pła woda ob­my­wała jego ciało, Ethan za­nu­rzył się we wspo­mnie­niach. Od­kąd pa­mię­tał, ma­rzył, żeby być kimś. Przez wiele lat szu­kał swo­jej drogi, pró­bu­jąc róż­nych rze­czy, ale w ni­czym się ra­czej nie wy­róż­niał. Sport upra­wiany na wła­sny uży­tek to co in­nego niż lata tre­nin­gów i wy­rze­czeń, więc szybko opu­ścił po­mysł zo­sta­nia za­wo­do­wym spor­tow­cem. Chciał być po­dzi­wiany, ale nie wie­dział, jak to osią­gnąć. Nie miał zdol­no­ści pla­stycz­nych ani wo­kal­nych, więc obie te dzie­dziny były poza jego za­się­giem. Po­tra­fił jed­nak pi­sać – a przy­naj­mniej tak twier­dził jego su­rowy na­uczy­ciel. Pro­fe­sor Shel­don Ro­bin­son, nie­speł­niony pi­sarz, tchnął w niego ma­rze­nie o pi­sa­niu ksią­żek i osią­gnię­ciu sławy, o ja­kiej on sam mógł tylko po­ma­rzyć. Tyle że do tej pory Ethan ra­dził so­bie ra­czej kiep­sko i błą­dził da­leko poza li­stą be­st­sel­le­ro­wych au­to­rów. Miał jed­nak na­dzieję, że „Złoty Szty­let” to zmieni, a on wresz­cie do­sta­nie od ży­cia coś wię­cej niż za­py­ziałą norę w Whi­te­cha­pel, prze­siąk­niętą smro­dem hin­du­skiego żar­cia ulat­nia­ją­cym się z knajpy na dole. Obie­cana główna na­groda – dwa i pół ty­siąca fun­tów – nie tylko za­gwa­ran­to­wa­łaby mu lep­sze lo­kum, ale też spra­wiła, że wy­daw­nic­twa wresz­cie do­strze­głyby w nim zdol­nego au­tora, któ­rym bez wąt­pie­nia był. W końcu to on w swo­jej po­wie­ści Bli­żej wy­my­ślił mor­der­stwo do­sko­nałe. Uwa­żał się za ge­niu­sza w swoim fa­chu. W żad­nym do­tych­czas prze­czy­ta­nym kry­mi­nale nie zna­lazł tak skrzęt­nie uknu­tej in­trygi. Za­gadka nie­mal do sa­mego końca po­zo­sta­wała nie­roz­wią­zana, trzy­ma­jąc czy­tel­nika w na­pię­ciu.

Z prysz­nica na­gle za­częła le­cieć zimna woda – efekt czę­stej w jego miesz­ka­niu awa­rii hy­drau­licz­nej. Ethan zmarsz­czył brwi i za­krę­cił kurki. Nie­na­wi­dził tego. Lu­bił pła­wić się w luk­su­sach, cho­ciaż tych kosz­to­wał je­dy­nie u swo­ich zna­jo­mych. Sam może nie przy­mie­rał gło­dem, ale do ży­cia bo­ga­cza dużo mu bra­ko­wało. Wy­tarł się ręcz­ni­kiem i pod­szedł do łóżka, by na­ło­żyć smo­king. Wie­dział, że pre­zen­tuje się w nim cho­ler­nie do­brze. Ku­pił go za tan­tiemy z książki wy­da­nej w ma­łym wy­daw­nic­twie. Ho­no­ra­rium może nie było spek­ta­ku­larne, ale Ethan przy­naj­mniej nie mu­siał już pra­co­wać w biu­rze ope­ra­tora sieci ko­mór­ko­wej, gdzie wcze­śniej za­su­wał od rana do wie­czora za śmieszne pie­nią­dze. Te­raz wy­star­czało mu na czynsz, je­dze­nie, agenta Mi­lesa i zo­sta­wało jesz­cze na drobne przy­jem­no­ści.

Uśmiech nie scho­dził mu z twa­rzy. Dzi­siaj jego los się od­mieni. Sły­szał już grom­kie brawa, a oczami wy­obraźni wi­dział ści­skaną w dłoni sta­tu­etkę. Wie­rzył, że utrwa­lana od­po­wied­nio długo wi­zu­ali­za­cja w końcu przy­bie­rze ma­te­rialną po­stać.

*

Mi­les Wil­low był czter­dzie­sto­let­nim męż­czy­zną, który szcze­rze wie­rzył w ta­lent swo­jego pod­pie­czo­nego, choć oba­wiał się, że tego może zgu­bić py­cha. Brown był prze­ko­nany o wy­gra­nej, on jed­nak prze­czu­wał, że bę­dzie ina­czej, dla­tego z du­szą na ra­mie­niu za­wią­zał kra­wat. Zda­wał so­bie sprawę, że mało kiedy ka­pi­tuła przy­znaje na­grodę de­biu­tan­tom – zwy­kle w do­robku wy­róż­nia­nych pi­sa­rzy było kilka, a na­wet kil­ka­na­ście ty­tu­łów.

Wy­szedł z domu, po­zo­sta­wia­jąc na po­liczku żony cie­pły po­ca­łu­nek, i wsiadł do sa­mo­chodu. Kiedy Ethan za­de­biu­to­wał, Mi­les za­pro­po­no­wał mu swoje usługi, za­pew­nia­jąc, że ra­zem są w sta­nie osią­gnąć wię­cej. Nie przy­pusz­czał jed­nak, że Ethan okaże się eg­zem­pla­rzem tak cięż­kim we współ­pracy. Py­szał­ko­waty au­tor za­wsze miał ra­cję – przy­naj­mniej we wła­snym mnie­ma­niu – i był prze­ko­nany, że suk­ces czeka tuż za ro­giem. Mi­les jed­nak wie­dział, że żeby coś osią­gnąć, po­trzeba cięż­kiej pracy i zdy­scy­pli­no­wa­nia, a tego Etha­nowi z pew­no­ścią bra­ko­wało.

Za­par­ko­wał dwie prze­cznice od Royal Al­bert Hall, by ostat­nie me­try po­ko­nać pie­szo. Już z da­leka wy­pa­trzył Ethana – męż­czy­zna wy­róż­niał się apa­ry­cją w zmie­rza­ją­cym na wy­da­rze­nie tłu­mie. Pi­sarz uniósł dłoń i ski­nął głową na Mi­lesa, bar­dziej jak na słu­żą­cego niż part­nera w biz­ne­sie. Wil­low po­wstrzy­mał ci­snący mu się na twarz gry­mas i je­dy­nie w my­ślach prze­wró­cił oczami.

– Wi­taj, Etha­nie. – Uści­snął pod­opiecz­nemu dłoń. – Wejdźmy do środka – za­pro­po­no­wał, bo po­wie­trze wciąż było rześ­kie przed zbli­ża­jącą się wio­sną.

– Tak! Chodźmy! – od­parł pod­eks­cy­to­wany pi­sarz. – To mój wie­czór!

Jego en­tu­zjazm mógłby być za­raź­liwy – gdyby nie nie­po­kój w sercu Mi­lesa.

*

Ethan ro­zej­rzał się po holu. W tym roku or­ga­ni­za­to­rzy wy­brali do­sko­nałe miej­sce na zor­ga­ni­zo­wa­nie gali. Po­wiódł wzro­kiem po ze­bra­nych pi­sa­rzach, ich agen­tach i oso­bach to­wa­rzy­szą­cych. Jemu nikt nie to­wa­rzy­szył, bo Brown wo­lał się sku­pić na ka­rie­rze niż na two­rze­niu ro­dziny. W tłu­mie do­strzegł ame­ry­kań­ską au­torkę, o któ­rej wspo­mniał Mi­les. Kri­sten John­son była ni­ską blon­dynką, a na swoim kon­cie miała pra­wie dwa­dzie­ścia po­wie­ści kry­mi­nal­nych. Nic dziw­nego, Ethan oce­nił, że ko­bieta może do­bie­gać pięć­dzie­siątki. Nie wi­dział w niej kon­ku­ren­cji. Prze­czy­tał kilka jej ksią­żek i oce­nił je jako bar­dzo śred­nie, wręcz pi­sane na ko­la­nie. Nie ro­zu­miał jej fe­no­menu i był nie­mal pe­wien, że po­dob­nie oceni ją jury.

Nie­spo­dzie­wa­nie wy­ro­sła przed nim ko­bieta w czer­wo­nej ob­ci­słej su­kience, ku­sząco opi­na­ją­cej jej bio­dra. Brown po­słał jej uśmiech.

– Do­bry wie­czór – za­gad­nął, ką­tem oka szu­ka­jąc Mi­lesa, który roz­ma­wiał z ja­kimś wy­dawcą. Do­piero po chwili się zo­rien­to­wał, że ko­bieta coś do niego mówi. – Prze­pra­szam, za­my­śli­łem się. – Po­now­nie się uśmiech­nął, tym ra­zem sta­ra­jąc się sku­pić uwagę na niej, choć nie miał dzi­siaj ani ochoty, ani czasu na ko­kie­to­wa­nie przy­pad­ko­wych ko­biet.

– Wła­śnie za­uwa­ży­łam. Nie­ład­nie. – Zmru­żyła za­baw­nie oczy, po czym Ethan szybko się zo­rien­to­wał, że się z nim dro­czy.

– Cóż, drań ze mnie, ale pro­szę tego nie mó­wić ko­mi­sji kon­kur­so­wej – szep­nął jej do ucha, spra­wia­jąc, że za­śmiała się de­li­kat­nie.

Nie re­cho­tała jak żaba, co aku­rat Brown bar­dzo so­bie ce­nił.

– Ko­lega po pió­rze? – za­in­te­re­so­wała się. – Zdra­dzi pan ty­tuł no­mi­no­wa­nej książki?

– Prze­pra­szam, istot­nie, nie przed­sta­wi­łem się. Ethan Brown. Je­stem tu z po­wie­ścią Bli­żej. A ty?

Odro­binę się na­stro­szył, sły­sząc uwagę o „ko­le­dze po pió­rze”, ale po­my­ślał, że może to au­torka ba­nal­nych ro­man­sów, która tylko ko­muś dziś to­wa­rzy­szy. Nie wy­glą­dała, jakby fa­scy­no­wały ją sen­sa­cyjne za­gadki.

– Och! Nie czy­ta­łam, ale sły­sza­łam o tej po­wie­ści! Po­dobno bar­dzo do­bra, więc te­raz już będę mu­siała prze­czy­tać! – od­parła z wy­stu­dio­wa­nym uśmie­chem. – Ja na­zy­wam się Va­le­ria Pe­rez i rów­nież do­sta­łam no­mi­na­cję. Moja po­wieść to Da­leko stąd. Może sły­sza­łeś?

Etha­nowi zrze­dła mina. Sły­szał. Po­wieść do­cze­kała się kil­ku­na­stu prze­kła­dów i pod­biła świa­towy ry­nek. To o niej wspo­mi­nał przez te­le­fon Mi­les. W jed­nej chwili Brown stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie roz­mową.

– Nie­stety nie, ale mnie­mam, że musi być do­bra, skoro się tu zna­la­złaś. A te­raz mu­szę cię prze­pro­sić, idę zna­leźć mo­jego agenta. – Ski­nął jej głową i nie cze­ka­jąc, aż ko­bieta od­po­wie, szyb­kim kro­kiem ru­szył w kie­runku Mi­lesa.

Skła­mał. Książka Va­le­rii była do­bra, dla­tego z miej­sca uznał pi­sarkę za po­ten­cjal­nego wroga. Serce za­biło mu szyb­ciej. Wil­low nie po­wie­dział mu, że Hisz­panka rów­nież do­stała no­mi­na­cję. Za­mie­rzał się z nim czym prę­dzej roz­mó­wić. Pe­rez miała na swoim kon­cie pięć po­wie­ści i je­śli wie­rzyć opi­niom czy­tel­ni­ków, każda ko­lejna była lep­sza od po­przed­niej. Ale Ethan nie po­wie­dział jesz­cze ostat­niego słowa. Jego Bli­żej było fe­no­me­nalne, a ko­lejna po­wieść, nad którą wła­śnie pra­co­wał, miała być czy­stym zło­tem – cał­kiem jak szty­let, który dzi­siaj od­bie­rze.Roz­dział 2

Va­le­ria

Wio­sna 2023

Va­le­ria pa­trzyła za od­cho­dzą­cym Etha­nem Brow­nem. Zmru­żyła oczy, wy­my­śla­jąc mu w gło­wie od su­kin­sy­nów. Skur­czy­byk nie tylko na­pi­sał do­brą hi­sto­rię, ale przy tym był nie­praw­do­po­dob­nie przy­stojny, czego się nie spo­dzie­wała. An­glicy w końcu nie sły­nęli z osza­ła­mia­ją­cej urody. Za­ci­snęła usta w wą­ską kre­skę. Za­zdro­ściła mu pew­no­ści sie­bie i pre­zen­cji. To dla­tego nie po­chwa­liła jego po­wie­ści, cho­ciaż prze­czy­tała ją aż dwa razy.

Ro­zej­rzała się po ze­bra­nych. Nie znała tu ni­kogo. Chwi­lami wy­da­wało się jej, że pa­dła ofiarą okrut­nego żartu, który wy­wi­nął jej ktoś z bli­skich, by skom­pro­mi­to­wała się w oczach naj­zna­mie­nit­szych mi­strzów kry­mi­nału. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści au­to­rów nie miała agenta, który mógł za nią od­wa­lać brudną ro­botę. Nie było jej na to stać. Miesz­kała w Ma­dry­cie, z mę­żem i dwójką dzieci. W wol­nej chwili two­rzyła hi­sto­rie, które ja­kimś cu­dem uka­zy­wały się w druku, a na­wet były tłu­ma­czone na ję­zyki obce. Mimo to co ja­kiś czas mąż su­ge­ro­wał jej, żeby za­miast do­ra­biać w kwia­ciarni, za­trud­niła się w „praw­dzi­wej pracy”, zgod­nie ze swoim wy­kształ­ce­niem in­for­ma­tycz­nym. Ona jed­nak nie chciała ta­kiego ży­cia. Cią­gnęło ją do two­rze­nia. Pi­sa­nie było ca­łym jej świa­tem. Za­zdro­ściła tym, któ­rzy nie mieli na­wet po­łowy etatu, tylko swo­bod­nie sia­dali do kom­pu­tera, po­pi­ja­jąc kawę i wpa­tru­jąc się w piękny pej­zaż za oknem, i wy­stu­ki­wali ko­lejne słowa swo­ich po­wie­ści. Va­le­ria nie miała tego kom­fortu, a za­miast na piękny pej­zaż pa­trzyła na pra­nie są­siadki z bu­dynku na­prze­ciwko. No do­brze, za­glą­dała też do pry­wat­nych świa­tów in­nych pi­sa­rzy, na­ło­gowo oglą­da­jąc bądź czy­ta­jąc wy­wiady z nimi. Bo­lały ją ich piękne słowa o wspar­ciu bli­skich, o part­ne­rze, który po­rzu­cił wszystko, by dany au­tor mógł pi­sać. Za­zdro­ściła im swo­body i ża­ło­wała, że tak późno od­kryła w so­bie pi­sar­ski ta­lent. Być może dzi­siaj by­łaby w zu­peł­nie in­nym miej­scu. Po­my­ślała o Car­lo­sie i Sa­rze. Ko­chała swoje dzieci, li­czyła, że być może kiedy do­ro­sną, do­ce­nią ją bar­dziej niż ich oj­ciec.

Po dru­giej stro­nie lobby Va­le­ria do­strze­gła Kri­sten John­son, pre­ten­dentkę do dzi­siej­szej na­grody. Po­dzi­wiała ją szcze­rze. Ko­bieta wy­biła się w świe­cie opa­no­wa­nym przez męż­czyzn, a jej kry­mi­nały były wprost fe­no­me­nalne. Je­śli to ona zgar­nie główną na­grodę, Va­le­ria bę­dzie jej bić brawo, choć w głębi du­szy ma­rzyła, by wró­cić do domu ze „Zło­tym Szty­le­tem” i udo­wod­nić mę­żowi, że jest coś warta.

Po­sta­no­wiła po­dejść i się przed­sta­wić. Wie­działa, że w tym biz­ne­sie od­po­wied­nie zna­jo­mo­ści zwięk­szają szansę na suk­ces.

– Do­bry wie­czór – za­gad­nęła, sta­jąc przed Kri­sten. – Chcia­łam tylko po­wie­dzieć, że trzy­mam dziś za pa­nią kciuki.

John­son spoj­rzała na Va­le­rię, uśmie­cha­jąc się po­błaż­li­wie.

– Dzię­kuję. To nie­spo­ty­kane, żeby ry­walka, i to z tak do­brym pió­rem, ki­bi­co­wała dru­giej au­torce. – Cmok­nęła z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Cóż, wciąż szkolę swój warsz­tat. Poza tym je­stem rów­nież czy­tel­niczką, dla­czego więc nie mia­ła­bym pani ki­bi­co­wać? – od­parła lekko Va­le­ria.

– Może dla­tego, że po­win­naś zro­bić wszystko, żeby wy­grać? I za­miast pod­li­zy­wać się mnie, roz­ma­wiać te­raz z człon­kami ka­pi­tuły?

Zimny ton Kri­sten John­son spra­wił, że Va­le­rię za­mu­ro­wało. W jej gło­wie po­ja­wił się ogromny neon krzy­czący jed­nym sło­wem: „Suka!”.

– Wo­bec tego ży­czę prze­gra­nej. A je­śli wy­grasz, to wbi­cia so­bie szty­letu w dupę – burk­nęła buń­czucz­nie, ob­ra­ca­jąc się na pię­cie. – Suka... – do­dała pod no­sem.

– Sły­sza­łam! – za­wo­łała za nią John­son.

– Vete al dia­blo! – od­parła Pe­rez.

– Do­bry wie­czór. – Nie­spo­dzie­wa­nie na jej dro­dze wy­rósł przy­stojny męż­czy­zna. – Ktoś tu po­trze­buje po­mocy dia­bła? – Uśmiech­nął się, uka­zu­jąc rząd rów­nych bia­łych zę­bów.

– Nie dla sie­bie. Tam­tej by się przy­dało pod­to­pie­nie w ogniu pie­kiel­nym. – Ski­nęła głową w kie­runku John­son.

– Wy­czu­wam za­zdrość? – Nie­zna­jomy zmru­żył oczy.

Va­le­ria wes­tchnęła głę­boko, za­sta­na­wia­jąc się, czy po­winna kon­ty­nu­ować tę roz­mowę. Nie­chyb­nie fa­cet był ko­lej­nym za­ro­zu­mia­łym pi­sa­rzem, który wziął ją za au­torkę ro­man­sów albo głu­pią gęś, którą można po­de­rwać.

– Wszy­scy tu są po­pier­do­leni – stwier­dziła, wzru­sza­jąc ra­mio­nami. – Pewni sie­bie, za­ro­zu­miali, piękni i bo­gaci. Za­sta­na­wiam się, co ja tu ro­bię. Nie na­leżę do elity...

– Wi­docz­nie ktoś do­strzegł w to­bie po­ten­cjał. Wy­bacz, nie przed­sta­wi­łem się. Na­zy­wam się Ja­cob...

– Ty też je­steś au­to­rem ja­kie­goś be­st­sel­leru? – prze­rwała mu Va­le­ria. – Te­raz na­stąpi ta część, w któ­rej się prze­chwa­lasz?

– Nie. Wła­ści­wie to je­stem agen­tem – od­parł z psot­nym uśmie­chem. – I uwa­żam, że masz świetne pióro.

– Do­prawdy? – Va­le­ria po­kryła się pą­sem. – Prze­pra­szam. Dzięki, to miłe, ale nie stać mnie na agenta...

– A może to nie cie­bie ma być stać na agenta? Może je­stem przed­sta­wi­cie­lem wy­daw­nic­twa, które jest go­towe za­pła­cić ci po­dwójną stawkę, że­byś na­pi­sała dla nich książkę swo­jego ży­cia?

– Na­pi­sa­łam kilka ksią­żek i żadna z nich nie jest książką mo­jego ży­cia. – Va­le­ria prze­wró­ciła oczami.

– To może już czas? Pani Pe­rez, w tym roku nie otrzyma pani na­grody, ale z moją po­mocą za rok mia­łaby pani szansę prze­bić ich wszyst­kich. Py­szał­ko­wa­tych, za­ro­zu­mia­łych au­to­rów, któ­rzy pa­trzą na pa­nią z góry...

– Jaki masz w tym in­te­res, Ja­cob? I skąd, u dia­bła, wiesz, jak się na­zy­wam? – Pe­rez za­plo­tła ra­miona na piersi, tym sa­mym uwy­dat­nia­jąc swój ob­fity biust.

– Pro­szę, mów mi Win­nie...

– Jak Win­nie the Pooh? – Za­chi­cho­tała.

– Tak mó­wią do mnie przy­ja­ciele, a ja li­czę na na­szą owocną współ­pracę.

– Co bym miała zro­bić, Win­nie? – Va­le­ria zer­k­nęła w bok, gdzie Ethan Brown roz­ta­czał swój urok wśród człon­ków ka­pi­tuły. Ona tak nie po­tra­fiła i aż ją skrę­cało na ten wi­dok. Być może Win­nie był jej wy­ba­wie­niem.

– Pod­pi­sać umowę i wy­je­chać na kilka mie­sięcy.

– Do­kąd?

– Za­leży nam na tym, by nasi au­to­rzy pra­co­wali w spo­koju. Masz ro­dzinę, prawda?

– Tak – po­twier­dziła.

– Ile czasu za­ję­łoby ci na­pi­sa­nie książki?

– Mi­ni­mum pół roku.

– Do­brze, wo­bec tego pro­po­nuję ci pół roku w re­zy­den­cji na pry­wat­nej wy­spie wła­ści­ciela wy­daw­nic­twa, ze służbą i w pięk­nych oko­licz­no­ściach przy­rody...

– Ale ja nie wiem, czy mogę so­bie na to po­zwo­lić. Pra­cuję w kwia­ciarni i mam dzieci...

– A co, je­śli za­liczka dwu­krot­nie prze­kro­czy­łaby twoją pen­sję? Poza tym, Va­le­rio, czy nie pra­gniesz wy­rwać się z domu, by pra­co­wać w spo­koj­nym miej­scu? Bez pro­ble­mów, za to ze wspar­ciem z mo­jej strony? Two­jej ro­dzi­nie ni­czego nie za­brak­nie, za­pew­niam cię... – Po­ło­żył jej dłoń na ra­mie­niu, ze sku­pie­niem za­glą­da­jąc w jej oczy.

Va­le­ria do­strze­gła, że jego wła­sne błysz­czą zie­le­nią, hip­no­ty­zu­jąco ją przy­cią­ga­jąc. Po chwili zdjął rękę z jej ra­mie­nia i wsu­nął ją do kie­szeni.

– Mu­szę to prze­my­śleć... – Wes­tchnęła, choć wi­zja, którą przed nią roz­to­czył, ku­siła ją aż za bar­dzo.

– Dam ci czas. Je­śli się na­my­ślisz, to moja wi­zy­tówka. – Po­dał jej czarny kar­to­nik ze zło­tymi zdo­bie­niami.

Va­le­ria wzięła go w palce i przyj­rzała się do­kład­niej. Ja­cob „Win­nie” Du­ran – i nu­mer te­le­fonu. Nic wię­cej. Żad­nej na­zwy wy­daw­nic­twa ani choćby ma­ila.

– Które wy­daw­nic­two re­pre­zen­tu­jesz...? – za­py­tała, pod­no­sząc głowę, ale Ja­coba już nie było.

Zdez­o­rien­to­wana ro­zej­rzała się po holu, jed­nak w roju po­dob­nych smo­kin­gów ciężko było do­strzec męż­czy­znę, który ni­czym szcze­gól­nym się nie wy­róż­niał. Scho­wała wi­zy­tówkę do ko­per­tówki, prze­czu­wa­jąc, że to ja­kiś ko­lejny fi­giel spła­tany przez ży­cie.

Gło­śny gong spra­wił, że pod­sko­czyła w miej­scu. Kon­fe­ran­sjer za­pro­sił wszyst­kich na salę. Va­le­ria ru­szyła przed sie­bie, by za­jąć miej­sce w jed­nym ze środ­ko­wych rzę­dów. Uło­żyła równo dół czer­wo­nej su­kienki, krzy­żu­jąc nogi w kost­kach, i spoj­rzała na scenę. Fo­tel obok niej za­skrzy­piał. Od­wró­ciła głowę. Ethan Brown po­słał jej swój za­ro­zu­miały uśmiech.

– Wo­lał­bym ci nie po­de­ptać sukni, kiedy będę wsta­wać po na­grodę – szep­nął zło­śli­wie.

– Prę­dzej cię pie­kło po­chło­nie, niż od­bie­rzesz dzi­siaj ja­kąś na­grodę. – Była pewna, że tylko to po­my­ślała, ale nie. Za­sko­czona mina Browna po­wie­działa jej, że słowa opu­ściły jej usta.

– Jesz­cze zo­ba­czymy. – Od­wró­cił głowę i roz­parł się w fo­telu z ty­pową pew­no­ścią sie­bie.

Va­le­ria prych­nęła pod no­sem, ale nieco się sku­liła. Nie­na­wi­dziła uczu­cia za­zdro­ści. Wy­da­wało się jej, że każdy na tej sali ma więk­sze szanse niż ona.

Gala się roz­po­częła. Przed­sta­wiono ko­lejne no­mi­na­cje. Ethan Brown wstał ma­je­sta­tycz­nie, kiedy wy­czy­tano jego na­zwi­sko, i ukło­nił się. Ona sama pod­nio­sła się z lek­kim ocią­ga­niem i pra­wie się prze­wró­ciła, bo ten gno­jek przy­dep­tał rą­bek jej su­kienki. Jej po­liczki pło­nęły ze wstydu. Za rok od­bie­rze na­grodę – i po­może jej w tym cho­lerny Win­nie.

Nie są­dziła, że tak szybko po­dej­mie de­cy­zję, ale kiedy roz­sz­cze­bio­tana Kri­sten John­son ode­brała „Złoty Szty­let” – ucie­ra­jąc nosa nie tylko Etha­nowi, ale rów­nież sa­mej Va­le­rii – po­sta­no­wiła zro­bić wszystko, by po­ka­zać, że jest tego warta. Za­dzwoni do Ja­coba, gdy tylko wróci do ho­telu.

Kiedy opusz­czała lobby, sły­szała, jak Ethan wrzesz­czy na swo­jego me­na­gera, chyba go zwal­nia­jąc. Py­sza­łek naj­wy­raź­niej źle zniósł po­rażkę. Kie­ro­wana im­pul­sem, po­de­szła do niego, by do­lać odro­biny oliwy do ognia.

– Do zo­ba­cze­nia w przy­szłym roku, Brown. Po­sta­raj się z ko­lejną po­wie­ścią, bo za­mie­rzam sprząt­nąć ci „Złoty Szty­let” sprzed nosa. – Po­słała mu ca­łusa, sama dzi­wiąc się swo­jemu za­cho­wa­niu.

Chyba jesz­cze ni­gdy nie była tak pewna sie­bie.

– Po moim tru­pie, Pe­rez! Prę­dzej pod­pi­szę pakt z dia­błem, niż po­zwolę ci wy­grać! Sły­szysz?! To ja wy­gram za rok!

Va­le­ria na­wet się nie ob­ró­ciła. Wy­szła z bu­dynku, po­zwa­la­jąc, by chłód nocy owiał jej roz­grzane po­liczki. Żwa­wym kro­kiem ru­szyła w stronę ho­telu. Zer­k­nęła na bez­dom­nego, który z za­pa­łem grze­bał w ko­szu na od­padki. Kiedy uniósł wzrok, od­sko­czyła z od­razą. Jego twarz była od­py­cha­jąca. W jej gło­wie po­ja­wił się ob­raz. Czuła, jak do jej pal­ców bie­gnie prąd. Klo­szard ide­al­nie by się nadał na bo­ha­tera po­wie­ści.

Mi­nęła męż­czy­znę bez słowa, po­sta­na­wia­jąc, że nie bę­dzie cze­kać na kon­trakt. Za­cznie pi­sać już dziś.Roz­dział 3

Kri­stian

Luty 2023

Krew spły­wała z otwar­tych ran na białą mar­mu­rową po­sadzkę, two­rząc pur­pu­rową au­re­olę, w któ­rej spo­czy­wała po­zba­wiona ga­łek ocznych głowa de­natki. De­tek­tyw Nor­thug za­sta­na­wiał się, z czym tym ra­zem przy­szło mu się zmie­rzyć. Na­chy­lił się nad cia­łem i przyj­rzał bli­żej pu­stym oczo­do­łom. Ktoś wy­łu­pał bie­daczce oczy i za­brał ze sobą – albo po pro­stu jesz­cze ich nie od­na­le­ziono.

Skrzy­wił się z nie­sma­kiem. Ciało le­żało w po­miesz­cze­niu od kilku dni i tkanka za­czy­nała się roz­kła­dać, wy­dzie­la­jąc pa­skudny za­pach. Na ta­kie oka­zje miał w kie­szeni chustkę na­są­czoną la­wendą. Jedną ręką przy­ło­żył ją do nosa, a drugą prze­krę­cił głowę ofiary, by przyj­rzeć się bli­żej śla­dom na szyi. Wszystko wska­zy­wało na to, że ko­bieta była rów­nież du­szona. De­tek­tyw miał na­dzieję, że mor­derca wy­dłu­bał jej oczy już po śmierci, cho­ciaż wszystko wska­zy­wało na to, że było wprost prze­ciw­nie...

*

Wiatr wył, trzę­sąc ramą okna. Kri­stian Lar­sen był przy­zwy­cza­jony do burz śnież­nych na Lo­fo­tach, ale cza­sem ma­rzył o ja­kimś cie­płym miej­scu, z przy­jemną bryzą za­miast su­ro­wego nor­we­skiego kli­matu, w któ­rym się uro­dził i wy­cho­wał. Pa­mię­tał swoje wa­ka­cje we Wło­szech, kiedy wy­grze­wał się w amal­fi­tań­skim słońcu, a póź­niej skóra scho­dziła mu przez ty­dzień, nie­przy­zwy­cza­jona do tak ostrych pro­mieni.

Spoj­rzał na swoje wiecz­nie spierzch­nięte dło­nie. Niby po­kryte grubą skórą, ale wciąż pę­ka­jące. Aż dziw, że były to ręce pi­sa­rza. Dom­kiem za­trzę­sło, a ża­rówka za­częła mru­gać. Kri­stian cze­kał, kiedy szlag trafi za­pa­sowy agre­gat. Po­sta­no­wił do­pi­sać ostat­nie słowa two­rzo­nej wła­śnie książki z de­tek­ty­wem Nor­thu­giem i pójść po coś na ko­la­cję, bo od dłuż­szego czasu kiszki grały mu mar­sza, przez co nie po­tra­fił się sku­pić na swoim bo­ha­te­rze.

Przy­gryzł wargę do krwi, sta­wia­jąc kropkę, i za­mknął lap­top, żeby – jak sam sie­bie prze­ko­ny­wał – oszczę­dzać ba­te­rię na wy­pa­dek, gdyby śnie­życa od­cięła go od prądu, a on nie­spo­dzie­wa­nie do­stał weny. Wy­to­czył swoje sto pięć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów zza biurka i po­czła­pał w stronę kuchni, gło­śno sa­piąc. Było mu ciężko, ale wa­runki pa­nu­jące na Lo­fo­tach nie za­chę­cały do ze­wnętrz­nych ak­tyw­no­ści. To po­wo­do­wało, że ca­łym świa­tem Kri­stiana były książki i je­dze­nie.

Wy­ło­żył na ta­lerz tłu­ste mięso z fryt­kami, a wszystko po­lał ma­jo­ne­zem i ket­chu­pem. Ob­li­zał palce, szu­ra­jąc no­gami do sa­lonu. Chwy­cił bu­telkę akva­vitu i na­lał so­bie so­lidną por­cję do szklanki. Pod tył­kiem od­na­lazł pi­lot do te­le­wi­zora i włą­czył wia­do­mo­ści. Oczy­wi­ście mó­wiono o bu­rzy śnież­nej, jakby to było ja­kieś nie­spo­ty­kane zja­wi­sko, a nie co­dzien­ność. Ekran de­li­kat­nie pró­szył, więc Kri­stian po­sta­no­wił wy­łą­czyć od­bior­nik. Do­koń­czył ko­la­cję i do­pił tru­nek, po­sta­na­wia­jąc do­lać so­bie jesz­cze szkla­neczkę na lep­szy sen. Wy­dawca ści­gał go o ko­lejny ma­nu­skrypt, ale on w ostat­nich dniach nie po­tra­fił się sku­pić. Od­kąd pa­mię­tał, bu­rze śnieżne kiep­sko na niego wpły­wały. Naj­chęt­niej prze­spałby noc po­larną, bu­dząc się tylko na je­dze­nie. Lo­foty nie były naj­lep­szym miej­scem dla nie­zdy­scy­pli­no­wa­nego li­te­rata, ale Lar­sen nie wi­dział sie­bie ni­g­dzie in­nej. Na po­łu­dniu było za go­rąco. Po­nad wszyst­kie mi­nusy ko­chał Lo­foty. Za­si­lał dzie­siątkę naj­lep­szych skan­dy­naw­skich pi­sa­rzy i był z tego dumny. Nie od dziś wia­domo, że Skan­dy­na­wo­wie to au­to­rzy naj­lep­szych kry­mi­na­łów. Chwa­lony przez re­cen­zen­tów au­tor bu­dził sym­pa­tię opi­nii pu­blicz­nej. I choć cza­sami ktoś skrzy­wił się na jego wi­dok, pod no­sem ko­men­tu­jąc nie­ba­ga­telną oty­łość, Kri­stian nad­ra­biał cie­płym uspo­so­bie­niem i po­czu­ciem hu­moru. Jego bo­ha­te­ro­wie za­bi­jali krwawo i bez skru­pu­łów, ale on, jak zwykł ma­wiać, mógł za­bić tylko je­dze­nie.

Z wes­tchnie­niem spoj­rzał na ko­mi­nek, w któ­rym do­pa­lały się drwa, przy­po­mi­na­jąc so­bie, że od dwóch dni nie roz­bił ani pół klocka. To, co się tliło, mo­gło wy­star­czyć jesz­cze na ja­kieś dwie go­dziny. Jęk­nął z nie­za­do­wo­le­niem i ocię­żale pod­niósł się z ka­napy. Zdjął kurtkę z wie­szaka i na­rzu­cił na sie­bie, gło­śno przy tym stę­ka­jąc. Chwy­cił ła­pa­wice z szafki w ko­ry­ta­rzu i wsu­nął stopy w roz­sz­nu­ro­wane buty. Od dawna już się nie schy­lał, by je wią­zać.

Z ko­lej­nym wes­tchnie­niem otwo­rzył drzwi. Po­dmuch wia­tru pew­nie by go stra­to­wał, ale dzięki swo­jej ma­sie Kri­stian utrzy­mał się na no­gach. Wy­szedł na ze­wnątrz i po­drep­tał w stronę szopy, oświe­tla­jąc so­bie drogę la­tarką. Ko­lejny zryw wi­chury za­trza­snął za nim drew­niane drzwi. Lar­sen nie­na­wi­dził rą­bać drewna, ale miesz­ka­jąc sam, nie miał wyj­ścia. Przez śnie­życę nie mógł mu po­móc też ża­den z chło­pa­ków z są­siedz­twa.

Na szafce zna­lazł swoje pa­pie­rosy, które pa­lił tylko przy tej czyn­no­ści. Wsu­nął jed­nego do ust i za­pa­lił za­pal­niczką, którą za­wsze no­sił w kie­szeni. Nie wy­si­lał się. Po­rą­bał pieńki po li­nii naj­mniej­szego oporu, tak by wy­star­czyło mu na ko­lejne dwa dni. Może póź­niej po­goda się uspo­koi i w końcu bę­dzie mógł za­dzwo­nić po po­moc z mia­steczka. Lu­dzie chęt­nie mu po­ma­gali, cho­ciaż wie­dział, co szep­czą za jego ple­cami. Mó­wiono, że jest psy­cho­patą, bo nikt nor­malny nie pi­sze ta­kich ksią­żek. W isto­cie może tro­chę był. Cza­sami, kiedy od­wie­dzała go Ella, która sprzą­tała jego dom ka­bi­nowy, za­sta­na­wiał się, jak mógłby ją za­bić. W ten spo­sób wpadł na wy­dłu­ba­nie oczu no­wej de­natce ze swo­jej po­wie­ści. Na­wet je­śli Ella się go oba­wiała, nie oka­zy­wała tego, cho­ciaż cza­sami wi­dział, jak na niego zerka i z ulgą od­biera za­płatę, by czym prę­dzej opu­ścić jego dom. Za­wsze bar­dziej ba­wiło go mor­do­wa­nie ko­biet niż męż­czyzn. Wy­da­wało mu się, że na słab­szej płci można dużo wię­cej ugrać, jed­nak nie mó­wił tego gło­śno. Po pro­stu pi­sał.

Wrzu­cił ostat­nie po­lano do ko­szyka i ujął się pod boki, gło­śno sa­piąc. Na­stęp­nie chwy­cił za rączkę i opu­ścił szopę, uprzed­nio zga­siw­szy świa­tło. Na­ci­snął włącz­nik la­tarki i skie­ro­wał ja­sny snop na drzwi. Pod­sko­czył w miej­scu, a kilka szczap wy­pa­dło z ko­sza. Na progu jego domu stała po­stać.

Kto, u dia­bła, za­błą­dził tu o tej po­rze w sa­mym środku śnież­nej za­mieci, po­my­ślał.

– Halo! – za­wo­łał ostrze­gaw­czo, usi­łu­jąc prze­krzy­czeć hu­la­jący wiatr.

– Pan Kri­stian Lar­sen?

– To ja! Czego tu szu­kasz w taką po­godę? – Go­spo­darz po­stą­pił krok na­przód. Po­tknął się o upusz­czony klo­cek, jed­nak ustał na no­gach.

Po­stać po­de­szła do niego i zwin­nie schy­liła się po po­lano, do­rzu­ca­jąc je pi­sa­rzowi do ko­sza.

– Na­zy­wam się Ja­cob Du­ran i chciał­bym z pa­nem po­roz­ma­wiać o książce – od­parł męż­czy­zna, któ­rego naj­wy­raź­niej sza­le­jąca za­mieć nie wy­trą­cała z rów­no­wagi. Poły jego czar­nego płasz­cza zło­wiesz­czo ło­po­tały na wie­trze. Oczy miał skryte pod czapką uszatką, więc Kri­stian nie mógł przyj­rzeć się jego twa­rzy.

– Ja­kiej książki? – burk­nął, bo li­czył na spo­kojny wie­czór, a po­ja­wie­nie się nie­zna­jo­mego zwia­sto­wało coś zu­peł­nie od­wrot­nego.

– Za­prosi mnie pan do środka czy Skan­dy­na­wo­wie mają w zwy­czaju za­ła­twiać sprawy na ze­wnątrz? – za­gaił Du­ran.

– Pro­szę za mną – od­parł z wes­tchnie­niem Lar­sen, kie­ru­jąc się w stronę domu.

Cza­sami by­wało i tak, że ofiara sama przy­cho­dziła do oprawcy.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij