-
nowość
Siedem kilogramów złota - ebook
Siedem kilogramów złota - ebook
Siedem kilogramów złota to Skarb Michałkowski, który odkryto pod koniec XIX wieku na ówczesnych Kresach. Odnaleziono wtedy ozdoby ze złota sprzed półtora tysiąca lat. Kolekcja trafiła do muzeum hrabiego Dzieduszyckiego we Lwowie. W czasie wojny zaginęła wywieziona przez sowieckie służby. Oksana, absolwentka historii z Kijowa, obecnie pracująca w ministerstwie kultury Ukrainy, trafia na ślad tego skarbu. Jednak nie może prowadzić normalnych poszukiwań. Polują na nią ludzie sprzyjający Rosji. Dziewczyna z nimi zadarła, bo próbowała odzyskać dzieła sztuki zagrabione przez Związek Radziecki po wojnie. Prawdopodobnie odpowiedzialnym za zaginięcie kolekcji był oficer, który grabił polskie eksponaty z lwowskich muzeów, kiedy Armia Czerwona zajęła to miasto w 1941 roku. Do pomocy w odnalezieniu skarbu namawia swojego znajomego – Kubę, naukowca z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który specjalizuje się w historii Kresów. Dawne konflikty trzeba na razie odłożyć na bok. Również ten z kijowską mafią.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Sensacja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397565623 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gmach Ministerstwa Kultury Ukrainy przykryty był śniegiem jak cały Kijów, a okna zmroził lutowy chłód. Na ulicy zalegało zamarznięte błoto, od wielu lat nazywane pośniegowym.
– Jak się nie odśnieża, to zostaje błoto – denerwował się strażnik, który palił śmierdzącego papierosa na zewnątrz. Swoimi spostrzeżeniami na temat różnych niedoróbek raczył znanych z widzenia urzędników.
– Dzień dobry, panie Stanisławie.
Obok niego stanęła dziewczyna i z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnęła papierosa marki Bond oraz zapalniczkę. Zrobiła to jednym zgrabnym ruchem, dlatego mężczyzna spóźnił się z ofertą ognia. Sam jednak postanowił zapalić kolejnego. Wyjął paczkę kozaków z wielkim ostrzeżeniem „Куріння вбиває”1.
– Mnie nic nie zabije – skomentował i wciągnął szesnastokrotną porcję wyziewów pieca hutniczego z Donbasu. – Ni ch…
Powstrzymał się, bo ciągle wygrywał w nim wewnętrzny dżentelmen. Skinął głową na znak przeprosin i niemal strzelił obcasami. Palili przez kilka długich chwil mimo ostrego mrozu. Uśmiechali się do siebie pomiędzy zaciągnięciami. W końcu strażnik zapytał:
– Jak tam idzie na urzędzie, pani Oksano?
Rzuciła niedopałek na trawę obok schodków.
– Syf! – skwitowała.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Wiedział, że dziewczyna męczy się za biurkiem.
Oksana weszła do środka i zdjęła czapkę, której szczerze nienawidziła. Włożyła ją tylko dlatego, że mama prosiła, a poza tym było naprawdę zimno. Spod nakrycia wyskoczyły jasne blond włosy związane w kucyk. Wolne kosmyki dodatkowo się naelektryzowały i rozpierzchły we wszystkie strony.
– Switanok2 – zawołał mężczyzna ze schodów prowadzących na wyższe piętra. – Jak zwykle o świcie.
– Spadaj – mruknęła pod nosem dziewczyna, ale on dobrze wiedział, co chciała mu przekazać. – Przychodzę, kiedy chcę, a i tak siedzę do nocy…
– Kto krzyczał? – zapytał strażnik, który nagle wyrósł za jej plecami. Spojrzał do góry, ale tam już było pusto.
– Spaniel – odrzekła.
Widziała, jak panika narasta w oczach chroniącego budynek. Usunął się szybko, bo człowiek, o którym była mowa, zjawił się na dole.
– Dobrze, że jesteś. – Stanął naprzeciwko dziewczyny i musnął jej ramię.
Nawet przez kurtkę jego dotyk sprawiał jej fizyczne cierpienie.
– Szukałem cię.
– Czego… pan oczekuje?
– Czekam na ciebie w gabinecie. Zostaw kurtkę w pokoju i przychodź – zarządził pewnym głosem.
Odwrócił się i poszedł w kierunku schodów.
Oksana rzeczywiście zdjęła puchową kurtkę, bo zaczęło jej się robić gorąco. Donbaski węgiel ogrzewał budynek ponad wszelką miarę.
– Będę za piętnaście minut – rzuciła.
*
Przezwisko Spaniel pasowało do zastępcy dyrektora departamentu do spraw zbiorów muzealnych jak ulał. Opadające powieki przesłaniały jego oczy, a fryzura sprawiała wrażenie długich uszu zwisających wzdłuż głowy. Jako pies byłby uroczy, jako człowiek wyglądał odpychająco.
Miał on jednak wpływ na życie Oksany, bo był jej bezpośrednim przełożonym. Osiągnęła znaczący sukces w poszukiwaniu zaginionych zbiorów, ale to wystarczyło tylko, by zająć stanowisko specjalisty w departamencie. Naczelnicy, zastępcy i dyrektorzy mieli już zaplecze polityczne. Ona zaś na zapleczu… paliła papierosy. Nie przeszkadzało jej to szczególnie. Skończyła studia historyczne na Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, czyli Uniwersytecie Narodowym, i pracowała w zawodzie, a nie w knajpie na Podile albo w Polsce na kasie w Żabce lub Biedronce. Choć taki epizod też miała na koncie.
„Pogrzało ich w tej Polsce” – mawiała. „Zwykłe sklepy nazywają jak zoo magazyny”.
Weszła do swojego pokoju, który dzieliła z dwoma starszymi paniami. Zbliżały się do emerytury i znakomicie pasowały do departamentu zbiorów muzealnych. Tak oceniła je na początku. Okazało się, że Anfisa i Anastasija (mówiły o sobie „Drużyna A”) są fantastycznymi znawczyniami zasobów krajowych muzeów. Przyszły do pracy, kiedy upadał Sojuz. Miały idealistyczne nastawienie i chciały polepszać ekspozycje od Lwowa po Donieck, od Odessy po Kijów. Nauczyły się angielskiego i niemieckiego, aby walczyć o odzyskanie zbiorów rozrzuconych po świecie.
– Szacun – rzuciła Oksana, odwieszając kurtkę. – Niezła kiecka.
Anfisa zaczerwieniła się radośnie i pochyliła nad papierami. Anastasija mrugnęła znacząco do Oksany. Ta zaś podeszła do okna i otworzyła je nieco, bo zasada ogrzewania budynku brzmiała: palić i wietrzyć.
– Kurwa! – Dobiegło z korytarza. – Switanok!!!
Do środka wpadł wściekły Spaniel. Nawet złość nie pozbawiła go psiego wyglądu.
– Panie dyrektorze – zwróciła mu uwagę z powagą jedna ze starszych koleżanek. – Trochę kultury w Ministerstwie Kultury.
– Przecież mówiłam, że będę za pię…
– Do mnie – warknął.
*
O ile Ministerstwo Kultury mieściło się w budynku o ciekawej architekturze z drobnym mankamentem kolorystycznym, o tyle Naczelna Komenda Policji była betonowym klockiem. Ale przecież nikt tam nie zajmował się teatrem, tańcem czy muzeami, a tylko przestępcami.
W kuchni zabulgotała woda i pyknął elektryczny czajnik. Można było zalać kawę. Wiktor oderwał się od okna i podszedł do swojej szklanki. Napełnił ją i zamieszał. Cukier był już w środku. Co prawda wolał napoje z kawiarni lub wózków kawowych gęsto rozsianych po Kijowie, ale nie chciało mu się wychodzić.
– Cześć. – Jeden z kolegów zamachał mu i wszedł do kuchni.
Potrzebował wsparcia, bo był nowy. Maksym przyjechał raptem kilka tygodni temu z Charkowa, a Wiktor przyjął go pod swoje skrzydła.
Sam nie był już takim odszczepieńcem jak kiedyś. Udało mu się zyskać ostrożny szacunek kolegów Ukraińców, mimo że sam był Rosjaninem z krętą przeszłością w złych służbach poprzedniego prezydenta Janukowycza. Cieszył się, że ten temat został schowany głęboko i wolał do niego nie wracać. Opowieść o jego buncie w czasie wydarzeń na Majdanie rozeszła się w środowisku. W ramach dalszego polepszania relacji zajął się teraz wprowadzaniem młodego na salony.
– Dokąd lecisz? – zagaił przybyłego.
– Szybka kawa i do sprawy – powiedział tamten z błyskiem w oku. – Szykuje się coś grubszego.
– Co? – zaśmiał się starszy, choć poczuł ukłucie zazdrości z powodu braku wiedzy.
– Komendant mówił, że jeszcze nie może powiedzieć, ale da znać. I żebyśmy byli gotowi – wyjaśnił Maksym.
– Ciekawe… Powiesz mi, jak będziesz wiedział?
– No pewnie. Panie Siemonycz…
– Wiktor – przypomniał. – Zawsze Wiktor.
*
Przepuścił ją, udając kulturalnego człowieka, i zamknął drzwi do swojego gabinetu. Nie zdążył przejść za biurko, kiedy Oksana już siedziała na krześle. Zanim uprzejmie jej na to pozwolił. Zatrzymał się nawet na moment. Przyjął postawę godną zastępcy dyrektora departamentu, tym samym znowu upodobnił się do spaniela. Nazywał się Хрязюк, tylko trzy litery dzieliły go od „błota”. Fiodor Chriaziuk miał ogromną ochotę uderzyć dłonią w blat biurka, ale się powstrzymał. Ciągle miał nadzieję na polubowne rozwiązanie sprawy.
– Oksana…
Nabrał powietrza, aby kontynuować, ale nie pozwoliła na to i wtrąciła z pełną powagą:
– Słucham, panie zastępco dyrektora departamentu do spraw zbiorów muzealnych.
Zagotował się, ale wypuścił parę i mówił dalej:
– Prosiłem, żeby pewne sprawy sobie odpuścić. Nie są nam one na rękę z wielu powodów. Przede wszystkim politycznych. Nie mam zamiaru jątrzyć rany, przypominać i… być nachalnym.
Tym razem dziewczyna nic nie powiedziała, tylko słuchała w ostentacyjnie bezczelny sposób. Wbiła wzrok w jego usta, jakby był wokalistą jej ulubionego zespołu. Speszyło go to na moment.
– Twoje dociekania są jak dźganie kijem śpiącego niedźwiedzia…
Czekał na reakcję. Oksana zlitowała się nad nim.
– Że niby ja jestem tym kijem, a Rosja to niedźwiedź?
Kiwnął głową.
– Czy pan dyrektor zdaje sobie sprawę, z czym mamy do czynienia? – powiedziała spokojnym tonem. – To się nazywa paserstwo.
Chciał zaprotestować, ale nie dała mu dojść do słowa.
– W czasie wojny Niemcy okupowali sto procent obecnego terytorium Ukrainy i jedynie trzy procent Rosji – emocjonowała się. – Wszystkie dzieła sztuki z Petersburga i Moskwy zostały ewakuowane, a nasze uratowano zaledwie w małej części. Wie pan, panie zastępco dyrektora, ile muzeów Ukrainy zniszczono i splądrowano? Sto pięćdziesiąt ze stu siedemdziesięciu!
– Oksana – udało mu się wtrącić. – Niemcy kradli przecież wszędzie. I w Polsce, i we Francji, Belgii czy Holandii…
– Tak – potwierdziła. – I nie o nich tu chodzi. Oni robili straszne rzeczy, ale potem było jeszcze gorzej.
Nie chciał tego słyszeć, ale nie było już wyjścia.
– Amerykanie zwrócili Sojuzowi ponad pół miliona dzieł sztuki – syczała dziewczyna. – Prawie sto siedemdziesiąt tysięcy z nich pochodziło stąd, z Kijowa! Ile wróciło? Zero!!! Zostały w Rosji!
– Przecież coś oddali…
– Dwadzieścia mozaik z Monasteru Świętego Michała Archanioła… – wycedziła przez zęby.
– Dwadzieścia sześć i jedenaście fresków… – usiłował ją poprawić.
Wstała i podeszła do niego bardzo blisko. Przyglądała mu się z odległości kilku centymetrów.
– Co pani robi? – Nagle zrobił się oficjalny.
– Sprawdzam, czy jest pan ciągle po naszej stronie – wyszeptała. – Obiecuję panu, że będę tropiła nasze… nasze zaginione dzieła sztuki niezależnie od tego, kto je sobie przywłaszczył.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się przed nimi, by z kieszeni koszuli wyjąć papierosa i zapalniczkę, jednak nie zapaliła. Wyszła bez słowa.
Spaniel musiał dojść do siebie. Przetarł czoło i zasiadł za biurkiem. Westchnął ciężko. Nie wiedział, co jest gorsze – rozmowa z Oksaną Switanok czy ta, która zaraz nastąpi. Wybrał numer stacjonarny do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i czekał. Po kilku sygnałach usłyszał twardy głos, który budził w nim strach. Przedstawił się i powiedział:
– Rozmawiałem z nią. Nic z tego nie będzie. Nie wycofa się. – Słuchał przez chwilę. – Tak. Odpalamy, panie wiceministrze.
*
Mimo mrozu wspaniale było pobiegać po Plantach. Powietrze w Krakowie od kilku lat się poprawiało, bo miasto systematycznie pomagało wymieniać stare piece węglowe. Teraz już smrodziły tylko te, które znajdowały się poza miastem i „sponsorowały” smog dawnej stolicy.
– Cześć! – przywitał się z ekipą z zaprzyjaźnionej Żabki.
Zachodził tam od kilku lat, ale dopiero kilka miesięcy temu poznał ich lepiej. Wtedy za kasą pracowała znajoma… Znajoma Ukrainka. Załoga uśmiechała się za każdym razem, kiedy się zjawiał. Wiedział, że to nie z powodu seledynowych legginsów, różowych sneakersów i nauszników. Oni go po prostu lubili. Pamiętali jego przyjazną relację z TAMTĄ koleżanką.
Wyskoczył na chodnik razem z dźwiękiem dzwonka przy drzwiach sklepu i wpadł na jakąś dziewczynę. Chciał ją ominąć, ale ona go zatrzymała.
– Panie doktorze…
Poznał swoją studentkę z drugiego roku historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Twarz skojarzył mimo wielkiej czapki, ale nazwiska już niekoniecznie.
– Dzień dobry – odpowiedział uprzejmie i przeszedł obok niej.
– Panie doktorze, czy jest jeszcze szansa na zaliczenie?
Zatrzymał się i odwrócił.
– Sesja się skończyła… dzisiaj. Jest piątek – odpowiedział sucho. – Poprawkowa zaczyna się za dwa tygodnie.
Zarzucił na ramiona plecak z zakupami i pobiegł w stronę domu. Uznał, że podstępne wyczekiwanie na niego pod sklepem jest poniżej godności człowieka.
– To był ten cymbał Jakub Burski? – zapytała koleżanka zaczepiającej.
– Tiaa, doktor…
– Niezły pajac. W tych rajtuzach…
*
– Co ci powiedział? – podpytywała Anfisa.
– Spaniel?
Obie starsze panie zaśmiały się cicho.
– Niewiele mógł powiedzieć, bo ja cały czas mówiłam. – Nabrała powietrza. – A miałam argumenty. Mnóstwo argumentów. Zależy, jak liczyć. Co najmniej sto siedemdziesiąt tysięcy nieoddanych eksponatów. To moje argumenty.
Kobiety pokiwały głowami. Były przekonane o słuszności postawy Oksany. Czasem tylko nie pochwalały jej spontanicznego wyrażania opinii, mówienia brutalnej prawdy przełożonym i… A może po prostu jej tego zazdrościły. Zdawały sobie sprawę, że nie pasowała do urzędu, w którym pracowała. Do wnoszonego do pokoju zapachu papierosów jakoś się przyzwyczaiły.
Przez ostatnie trzydzieści lat zarówno Anfisa, jak Anastasija zajmowały się odzyskiwaniem zagrabionych w czasie wojny dzieł sztuki, które wciąż znajdowały się w zachodniej Europie lub Ameryce. Ostatnio zablokowały licytację kilku obrazów holenderskich mistrzów, ponieważ pochodziły one z przedwojennych zasobów kijowskich. Nigdy jednak nie miały odwagi zająć się magazynami rosyjskich muzeów.
*
Jakub Burski włożył butelkę wina do lodówki, a batona energetycznego i napój izotoniczny postanowił skonsumować od razu. Pił prosto z butelki przez specjalny dziubek, a mieszaninę magicznych substancji wzmacniających podgryzał ze smakiem. Uzupełnił płyny i poszedł pod prysznic. Czas przemyśleć, jak się spakować na nadchodzącą podróż. Kapitalnie się złożyło, że kolejną konferencję naukową zaplanowano na krótką przerwę pomiędzy sesją zimową a sesją poprawkową i początkiem drugiego semestru. Temat był nawet ciekawy, wykraczał nieco poza jego główne zainteresowania. Wydarzenie miało dotyczyć przenikania się kultur na terenach dzisiejszej Ukrainy i ich wzajemnego wpływu na siebie.
Myjąc głowę, zastanawiał się, czy jego ciemny garnitur jest wystarczająco ciepły na połowę lutego. Czy muszki będą do niego pasowały? Koszule powinien wyprasować w hotelu. Oczywiście zamierzał zabrać strój do biegania, choć bał się, że zmarznie.
Zaraz po wyjściu wytarł i wysuszył głowę, doprowadzając włosy do wspaniałego, twórczego nieładu. Mógł wreszcie dobrać zestaw kosmetyków.
Kiedy już ułożył wszystko na łóżku w sypialni, musiał podjąć krytyczną decyzję. Mała walizka pokładowa nie wchodziła w grę. Na zimowy wyjazd potrzebował czegoś większego. Przecież musiał jeszcze zabierać czapki, szalik, rękawiczki i odpowiednią kurtkę.
Włączył telewizor, aby dla pewności rzucić okiem na prognozę pogody. Od razu zalały go wiadomości polityczne z kraju i ze świata, które nie napawały optymizmem. Konflikt za konfliktem. Na wschodzie i zachodzie. Poza granicami i w ich obrębie. Wyłączył. Sprawdzi później, przecież wyjeżdża dopiero w niedzielę. Chociaż lubił porządek i chciał być przygotowany wcześniej. Drobny chaos akceptował tylko podczas rejsów motorowodnych po Mazurach i Zalewie Wiślanym.
*
Oksana westchnęła i postanowiła nie przejmować się niczym przed weekendem. Popatrzyła na swoje biurko. Na wierzchu leżało kilka papierów oraz katalog jednej z wystaw w Ermitażu. To właśnie dzięki niemu trafiła wczoraj na pewien ciekawy trop. Pewnie ciekawszy dla jej przyjaciela z Polski, doktora Burskiego.
„Muszę sprawdzić, czy nie został już profesorem” – pomyślała.
Jednak i dla niej temat był dość intrygujący. Wszystko zaczęło się od tego, o co pretensje miał Spaniel. Namiętnie i bez wytchnienia przeglądała najpierw radzieckie, a teraz rosyjskie zbiory. Sprawdzała, co zaginęło w czasie wojny i z różnych przyczyn nie wróciło do Ukrainy. W tym konkretnym przypadku nie chodziło o eksponaty, które ukradli Niemcy i oddali Amerykanie. Znalazła coś, co dotyczyło bezpośredniego zawłaszczenia.
Natknęła się na raport o próbie przekupstwa z czasów sowieckich. Przekupstwo samo w sobie nie było dziwne, ale zapłatą miał być ciekawy eksponat muzealny, który podobno wywieziono do Rosji, a nawet konkretnie wspomniano o Ermitażu. Potem znalazła katalog z Peters… Leningradu. Niby dwie odległe sprawy, ale kiedy znalazły się obok siebie, rzuciły nowe światło na ważną historię. Dlatego teraz czekały razem na biurku.
Chciała spędzić piątek, próbując połączyć te dwa odległe wątki.
*
Z gabinetu komendanta przez moment dochodziły głośne okrzyki. Szef lubił rozmawiać w trybie głośnomówiącym. Tym razem jednak szybko szarpnął za słuchawkę. Wysłuchał potoku złośliwości, po czym wyszedł do swoich ludzi.
– Kurwa! Sami nawalają z papierami, a opieprzają porządnych policjantów – powiedział głośno, aby wszyscy słyszeli, jaki jest odważny.
Tak naprawdę nowy szef Wiktora od początku wyglądał na wystraszonego. Jego poprzednik był zupełnie inny, choć odwagę stosował wybiórczo. Awansowali razem, bo odnieśli sukces, wspomagając młodą panią naukowiec Oksanę Antonownę Switanok w poszukiwaniach ukrytych klejnotów. Kilka miesięcy później szef dostał zawału podczas wyprawy wędkarskiej.
„Pewnie znowu nie brały…” – skomentował wówczas smutno Siemonycz.
Teraz znad biurka obserwował nadzwyczajne poruszenie pod gabinetem nowego komendanta. Nowy przełożony znad okularów popatrzył ukradkiem na Wiktora, ale ten pochylił się szybko nad papierami. Do gabinetu szefa raźnym krokiem wszedł niedawno przybyły do stolicy młody policjant i z przejęciem go słuchał. Po sekundzie drzwi się zamknęły, aby nie robić afery. Po kolejnych kilkudziesięciu sekundach Maksym wyszedł z nowiutką teczką i ze spuszczonym wzrokiem ruszył w stronę schodów.
Wiktor mimo brzuszka i pięćdziesięciu lat zgrabnie zsunął się z fotela i pognał w tym samym kierunku. Dopadł młodego jeszcze na półpiętrze i wcisnął go w kaloryfer.
– Co tam masz? – zapytał Siemonycz. – To ta sprawa?
– Sprawa… ale miałem nie mówić…
– Obiecałeś.
– Ale szef zakazał…
– Dawaj. – Wiktor wyrwał mu teczkę i zajrzał do środka. Zbaraniał.
– Co ja teraz zrobię? – wyjęczał. Był rozdarty między lojalnością wobec człowieka, który pomógł mu przeżyć ostatnie tygodnie, a karierą w stołecznej policji.
– Spierdalaj – warknął Wiktor i oddał mu dokumenty.
*
To był błąd. Nie można wychodzić z nagrzanego biura w samym swetrze na papierosa. Dlatego wypaliła tylko połowę. Już miała wyrzucić resztę, ale zadzwonił telefon. Oksana wzięła więc jeszcze jednego macha i wyjęła aparat. Odrzuciła połączenie, kiedy zobaczyła, kto dzwoni.
– Oddzwonię – rzuciła w powietrze i wzięła kolejną porcję dymu do płuc. To już naprawdę była ostatnia.
Z daleka doszło ją wycie syren policyjnych. Wyjrzała na ulicę, ale nic nie dostrzegła. Rzuciła peta do pozostałych i przytupując, weszła z powrotem do ministerstwa. Nie zauważyła, że strażnik jakoś dziwnie na nią popatrzył. Wskoczyła po schodach na pierwsze piętro i pomaszerowała do siebie. W kieszeni ponownie zawibrował telefon, ale nawet go nie wyjęła.
– Panie komisarzu, obiecałam, że oddzwonię – powiedziała beztrosko, gdy znalazła się przy drzwiach pokoju.
Szybko siadła za biurkiem. W cieple było o wiele lepiej.
Przypomniała sobie o telefonie, kiedy znowu zadzwonił. Tym razem odebrała z uśmiechem.
– Słucham, panie komisarzu – przywitała się słodkim głosikiem call girl. – O czym dzisiaj porozmawiamy… Co masz na sobie?
Drużyna A parsknęła śmiechem, ale Oksanie już po sekundzie nie było wesoło.
– Spadaj. Natychmiast spadaj z biura – szeptał Wiktor. – Jadą po ciebie.
Przypomniała sobie wyjące syreny radiowozów.
– Dlaczego?
– Wrabiają cię w kradzież… kradzież eksponatów. Mają na ciebie coś… Zeznanie, że zwinęłaś część jakiejś odnalezionej kolekcji. Podobno…
– Bzdura… Znasz mnie.
– Znam – szepnął. – Dlatego uciekaj. Szybko.
Wyraźnie było słychać, jak trzaskają drzwi na dole budynku, a na schodach tupią wielkie buty. Oksana rozłączyła się i skoczyła do drzwi. Klucz zgodnie ze starym zwyczajem starszych pań tkwił w zamku. Przekręciła go.
– Oni, oni… Wpieprzają mnie na minę – zawołała. – Dziewczyny, pamiętajcie, że to kłamstwo.
Zerwała kurtkę i torbę z wieszaka. Otworzyła okno, które wychodziło na podwórze. Było wysoko. Cofnęła się do biurka. Ktoś naparł na drzwi przekonany, że są otwarte. Z drugiej strony dochodziło walenie pięścią w drewno i okrzyki. Szybkim ruchem wpakowała do torby gruby katalog i kilka papierów. Wspięła się na krzesło i skoczyła na parapet. Przez okno poleciały kurtka i torba, przerzuciła nogi na zewnątrz i zaparła się o gzyms. Odbiła się od parapetu i wylądowała na skrawku podwórka, którego nie pokrywał asfalt, tylko przysypana śniegiem ziemia.
Anfisa stała już przy drzwiach i mocowała się z zamkiem. Przedłużała to tak długo, jak musiała. W końcu Anastasija kiwnęła głową na znak, że już można, i zamek puścił. Do pokoju wpadł młody policjant i bez zastanowienia rzucił się do otwartego okna.
Oksana zdążyła wydostać się z zaspy śniegu. Podniosła wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Policjant wyjął pistolet i wycelował w młodzieńczym szale pogoni, ale na szczęście nie strzelał. Powiódł rozognionym wzrokiem po kobietach, po czym wskoczył na parapet i poleciał za dziewczyną. Wylądował nieco gorzej od niej, ale nic mu się nie stało. Utrzymał pistolet w ręku i pobiegł śladem Oksany.
Wypadł na szeroką aleję i zorientował się, gdzie się znajduje. Rzucił okiem w lewo i prawo. Nie miał wątpliwości, że ciemna, pikowana, puchowa kurtka oddala się w drugą stronę, do góry. Machnął na policjanta za kierownicą radiowozu, wskazując kierunek i ruszył za nią.
Dziewczyna nie oglądała się za siebie. Po kilku minutach dotarła do skrzyżowania. Po lewej zobaczyła hotel, pamiętała go doskonale. Kiedyś dał jej schronienie, teraz jednak nie mógł posłużyć jako azyl. Skręciła w prawo i pomknęła w stronę Złotej Bramy. Na wysokości polskiej ambasady usłyszała tupot oraz pisk skręcającego w jej stronę radiowozu. Zerknęła przez ramię. Gonił ją ten młody policjant, którego widziała w oknie. Zatem skoczył za nią w śnieg. Dwaj mundurowi byli nieco z tyłu. Właśnie wyprzedzał ich samochód policyjny.
Wiedziała, że nie wjedzie na skwer. Wbiegła pomiędzy drzewa i ławki wokół Złotej Bramy. Mimo mrozu o tej porze kręciło się tam dość dużo osób.
– Stój, bo będę strzelał!!! – Doleciało zza pleców.
Ona się jednak nie zawahała. Kiedy biegała po Majdanie Niepodległości i Małej Żytomirskiej w 2014 roku, nigdy się nie wahała i nigdy nie zwalniała. Dzięki tej szybkości nic jej się wtedy nie stało.
Maksym był zszokowany, że dziewczyna biegnie dalej. Ludzie przechadzający się po skwerze usłyszeli jego ostrzeżenie, ale nie zareagowali szczególnie. Może zwolnili, może nawet popatrzyli w jego stronę. Zrozumiał, że kiedy Switanok zniknie za budynkiem, nie będzie miał już szans. Dlatego wypalił w powietrze.
– Kurwa… – szepnęła do siebie Oksana. – On naprawdę strzelił.
Biegła jednak dalej. Przecięła skwer i znalazła się na Wołodymyrskiej. Zza Złotej Bramy wyskoczył młody policjant. Nie było na co czekać, choć miała nadzieję, że tutaj strzelać nie będzie. Z lewej od góry nadjeżdżał radiowóz. Przyśpieszył z piskiem opon. Spojrzała w tamtą stronę i przecięła szeroką aleję. O mało nie wpadła pod luksusowego SUV-a jadącego pod górę. Przeprosiła i wbiegła do najbliższej bramy. Wiedziała, że jest przechodnia. Po chwili znalazła się na podwórku.
Pamiętała te miejsca, bo kilka miesięcy temu musiała włóczyć się po tej okolicy z doktorem Jakubem Burskim i jego narzeczoną. Wkurzało ją to, że Polacy są tak zakochani w Bułhakowie. Mimo to taktownie zgodziła się zwiedzić muzeum autora na Zejściu Andrzejewskim. Poza tym tamci dwoje oprócz „Mistrza i Małgorzaty” ekscytowali się „Białą Gwardią”. Dlatego chodziła z nimi tymi uliczkami. Musiała przyznać, że teraz okazało się to pomocne. Wiedziała, jak dostać się na Małopidwalną, gdzie mieszkali Turbinowie.
*
Maksym dobrze widział, w której bramie zniknęła dziewczyna. Samochód policyjny nie mógł tam wjechać. Posłał go więc ulicą w dół, aby objechał kwartał kamienic i próbował przechwycić ją od tamtej strony. Dwóch mundurowych posłał w górę, a sam podążył za uciekinierką. Z pistoletem w ręku zaglądał do każdego zakamarka. Patrzył daleko do przodu, ale nigdzie jej nie było. Musiała się gdzieś ukryć. Usłyszał tupot. Nie wytrzymała i ruszyła do biegu. To z pewnością była jej kurtka.
Policjant pędził między różowymi oficynami. Switanok zbiegała uliczką na niższy poziom budynków. Minął odnowioną kamienicę i wpadł pomiędzy blaszaki udające garaże. Ich właściciele nawet napisali farbą, aby przed nimi nie parkować.
– Stój, bo będę strzelał – zawołał jeszcze raz.
Oksana musiała go usłyszeć, była bardzo blisko. Popędził za nią. Opuścił broń, aby przypadkiem nie wypalić.
Mijał ostatni z garaży, kiedy zza rogu nadleciał zaskakujący cios. Oksana Switanok wzięła szeroki zamach i torbą przyładowała Maksymowi prosto w twarz. Uderzenie podbiło mu oko i spowodowało obfity krwotok z nosa.
– O cholera – przestraszyła się. – Katalog z Ermitażu zrobił swoje.
Miała nadzieję, że powali młodego policjanta, ale nie sądziła, że go znokautuje. Leżał bez ruchu, a pistolet potoczył się po asfalcie. Kopnęła broń, aby znalazła się poza zasięgiem, ale nadal była widoczna. Zrzuciła kurtkę i wcisnęła z czapką do torby. Zgrabnie przesuwając paski, przerobiła ją na worek na plecy. Uznała, że może trochę zmarznąć, żeby zmienić wygląd.
*
Podwórkami przedostała się na tyły Opery Narodowej. Kiedy uznała, że jest dość daleko, znów założyła kurtkę, naciągnęła czapkę i zgodnie z prośbą Wiktora pomknęła w kierunku Rynku Besarabskiego. W końcu wpadła do środka.
– Kiczen trzynaście – rzucił wcześniej Siemonycz do słuchawki.
– Jaki kiczen…? – pytała teraz siebie dziewczyna.
Wreszcie jej wzrok padł na szyld Vegan Kitchen 13. Była na miejscu. Zanim podeszła do lady, ktoś szarpnął ją za rękę i pociągnął w kąt baru kawowego.
– Oksana, kurwa, coś ty wywinęła – szepnął Wiktor.
– Nie jestem kurwą…
– Przestań grać w swoje gierki. To poważna sprawa. – Policjant usadził ją w miejscu. – Za stary jestem na zabawy.
Dziewczyna zmitygowała się. Jej feministyczne odzywki miały się nijak do obecnej sytuacji.
– Nie wiem, o co chodzi – powiedziała.
– Według papierów część odnalezionych gadżetów…
– To są dzieła sztuki. – Sama zrozumiała, że to niepotrzebny wtręt.
– …zamiast do muzeum trafiła na rynek komercyjnych handlarzy. Nie zawsze legalny rynek.
– Jeśli już, to przecież nie ja. Wiktor, przecież mnie znasz.
– Ja cię znam – zgodził się policjant. – Ale mają na to jakieś dowody. Normalnie radziłbym ci dać się zatrzymać i zeznaniami walczyć o prawdę. Ale ktoś bardzo wpływowy za tym stoi. Musisz…
– Wiać. – Popatrzyła mu prosto w oczy. – Muszę wiać.
Wiktor położył na blacie stolika barowego swoją kartę kredytową, kilkanaście banknotów, obdrapaną komórkę oraz nowy starter z kartą SIM. Wcześniej wielokrotnie powtórzył w głowie jej nowy numer.
– Oddaj mi swój telefon – powiedział. – Dokąd pojedziesz? Do Krakowa?
– Zwariowałeś! – warknęła. – Koleś w rurkach ma mnie ratować?
*
Swój strój do biegania traktował jak kostium sceniczny. Uwielbiał pojawiać się w nim na Plantach w Krakowie. Zabierał go na każdy wyjazd, czy to prywatny, czy służbowy. Teraz obcisłe legginsy i koszulkę termiczną wrzucił do pralki i zalał odpowiednim płynem.
*
Miała wilgotne oczy, nie umiała tego zamaskować, więc rzuciła się Wiktorowi na szyję. Od czasu przygody z poszukiwaniem książki z „wojną” w tytule bardzo się polubili. Jej ojciec odszedł wiele lat temu i Siemonycz wszedł trochę w tę rolę. Ścisnął ją mocno i na sekundę zastygli w uścisku, aż Oksana po swojemu nie wytrzymała:
– Spadaj… – Odepchnęła go ze śmiechem.
– Dobra. – Potarł doskonale ogoloną brodę.
Wcisnął jej do ręki rzeczy z blatu i kartonowy kubek kawy. Sam zgarnął jej telefon.
– Jaki jest PIN do karty płatniczej?
– K-I-E-V.
*
Złamał kartę SIM z telefonu Oksany i wrzucił ją do studzienki burzowej przed komendą policji. Gdy wchodził do środka, nad kubeczkiem kawy już dawno nie unosiła się para.
– Gdzie ty, kurwa, byłeś? – Komendant skoczył mu do gardła.
– Na kawie. – Pokazał kartonowe naczynie, które tak cierpliwie niósł od Rynku Besarabskiego.
– Zwiała nam – oznajmił młody, który szedł za szefem. – Wyskoczyła przez okno i zwiała.
– Kto? – Wiktor udawał, że nie wie, o co chodzi, bo szef ciągle był bardzo blisko.
– Oksana Switanok – warknął szef, który nagle zawrócił. – Twoja koleżanka. Okazała się złodziejką. Pospolitą złodziejką. Taka z niej bohaterka. Niby odzyskuje skarby kultury narodowej i dzieła sztuki, a tymczasem kradnie je i sprzedaje na boku…
– Chybaście powariowali! – Siemonycz wściekł się, jakby pierwszy raz o tym usłyszał. – Kompletnie was pogrzało. Wierzycie w jakieś kompletne bzdury.
– Masz trzymać się z dala od tej sprawy – wystrzelił jadem komendant. – Albo będziesz siedział w kiciu tak jak ona.
Przełożony szarpnął młodego i poszli do gabinetu. Wiktor dopił zimną kawę i o mało się nie zakrztusił, taka była niesmaczna. Ruszył w kierunku schodów. Zajrzał do toalety, żeby się upewnić, że nikt za nim nie łazi. W końcu poszedł do magazynu gadżetów odebranych zatrzymanym. W miejsce starej, podrapanej komórki odłożył telefon Oksany.
– Sztuka jest sztuka – powiedział do siebie.
*
Wielki blok po wschodniej stronie rzeki rozbrzmiewał życiem, jak przystało na karnawał. Nie chodziło o zabawy taneczne, ale o wesołe sąsiedzkie dźwięki. Witalij nic nie słyszał, bo miał na uszach słuchawki. Grał. Tak mówił mamie i siostrze, kiedy pytały, co robi. Jednak do jego uszu dotarły odgłosy walenia do drzwi. Doleciał do wejścia tuż po mamie.
– Czego walisz? – zapytała młodego, agresywnego blondyna. Miał podbite oko i plaster na nosie.
– Policja – odpowiedział twardo. Był służbowo dumny z tego słowa.
– Ze Żmerynki3 pochodzisz? – Kobieta miała w sobie ogromne pokłady sarkazmu, które Oksana wyssała wraz z mlekiem. – W szkole policyjnej powinni zrobić osobny wykład o dzwonku do drzwi. To tutaj można nadusić… i wtedy wewnątrz odzywa się specjalne dzyń-dzyń. Dzięki temu mieszkaniec wie, że ktoś przyszedł, i idzie otworzyć. Zrozumiał?
Młodego policjanta mało szlag nie trafił. Na szczęście uczyli go, że należy być uprzejmym. Powstrzymał się więc od uszczypliwości i zapytał:
– Oksana Switanok jest?
– Oksana w domu? – Mama zapytała Witalija.
– Nie ma – odrzekł syn.
– Nie ma – potwierdziła policjantowi i bezceremonialnie zamknęła mu drzwi przed nosem. Z przerażeniem spojrzała na syna. – Znowu się w coś wpakowała… – szepnęła, przywołując w myślach wszystkie afery z czasów szkolnych. – Jak my ją ostrzeżemy?
– Coś wymyślę – powiedział, bo przypomniał sobie, jak to robili kiedyś.
*
Młody policjant wrócił na komendę. Nie wdawał się w szczegóły swojej wizyty w mieszkaniu poszukiwanej Switanok. Nie miało to według niego znaczenia. Oświadczył, że nie ma jej tam, a na miejscu zostawił patrol z nakazem obserwowania bloku, i szybko odszedł, by poprawić opatrunek.
Wiktor nabrał pewności, że dziewczyna tam nie zajrzy, a sprytny Witalij i bezczelna mama sobie poradzą.
*
Brat Oksany wyłączył grę. I tak już przegrał, a poza tym zupełnie stracił do niej serce, kiedy okazało się, że policja ściga jego siostrę. Od razu przypomniał sobie wykreowany dawno temu profil na fejsie, który służył im do korespondencji w trudnych czasach. Wysłał wiadomość i wrócił do mamy. Chodziła nerwowo po pokoju stołowym. Zaglądała do barku i wyglądała przez balkon.
– O, stoją barany. Myślą, że ich nie widać.
Witalij patrzył na nią z zatroskaniem, ale się nie odzywał.
– Rzuciłam… Ale bym zapaliła. Z nerwów – usprawiedliwiała się.
Chłopak poszedł do pokoju Oksany i przyniósł resztkę paczki bondów. Kobieta wyciągnęła ze środka jednego papierosa i zapalniczkę. Wyszła na balkon. Po chwili ponownie zajrzała do pokoju.
– Oksana pali?
Witalij pokręcił głową załamany.
*
– Maksym – warknął szef. – Wiktor z daleka od sprawy.
Młody zaczerwienił się pod siniakiem, a Siemonycz wzruszył ramionami i odwrócił się ostentacyjnie. Potem tamci zamknęli się w gabinecie komendanta i naradzali się kilka minut. Wiktor dokładnie wiedział, co zostanie nakazane Maksymowi. Będą sprawdzać logowania komórki Oksany, przejrzą jej kartę kredytową, będą analizowali, czy przeglądała fejsbuka, używając swojego profilu. Jeśli będą dość przebiegli, to zrobią to samo na wszystkich popularnych komunikatorach i portalach społecznościowych. Nie wiedział, czy oni wiedzą, ile tych narzędzi w ogóle jest. Przecież świat nie kończy się na trzech podstawowych. Będą szukać w stogu siana.
Aby nikogo nie drażnić swoją osobą, Siemonycz wstał i powoli zmierzał do wyjścia. Szef wyszedł z gabinetu i chciał go zatrzymać, ale tamten pokazał na zegarek na znak, że już jest po godzinach pracy.
*
Zrobiło się ciemno. Piątek nastrajał do zabawy, ale nie Oksanę. Nie wiedziała, co zrobić. Nie chciała uciekać z miasta, choć pewnie tak byłoby najlepiej. Im szybciej, tym lepiej. Naciągnęła czapkę i zarzuciła kaptur na głowę. Wyszła na chodnik. Ulicą przejechała limuzyna z logo skandynawskiego hotelu. Westchnęła i ruszyła pod znany jej adres. Już mijała dzisiaj to miejsce. Miała nadzieję, że ciągle pracuje tam jej kolega z czasów, gdy pracowali w kawiarni na Podile. Bywał nachalny, ale…
– Oksana – ucieszył się Serhij.
– Nie przystawiaj się – upomniała go.
– Żartujesz? Do muzealnicy? Ja, recepcjonista hotelowy? – Przyjął pozę gwiazdy filmowej. – Czego chcesz?
Słuchał jej kilka długich chwil. Kręcił głową i przeklinał pod nosem, aż w końcu westchnął.
– Raz cię przekimałem… Ale znowu?
– Serhij, do jutra się wszystko wyjaśni.
– Dobra. – Położył kartę na kontuarze. – Przyjdę w nocy.
– No co ty? – żachnęła się i odłożyła kartę, którą już miała w ręku.
– Kolację ci przyniosę. Głupia…
*
Burski oczywiście odłożył na weekend zestaw wyjściowych ubrań, z którego teraz skorzystał. Poszedł na kolację z kilkoma znaczącymi osobami z uniwersytetu. Byli starsi, ale dopuszczali młodych do swojego grona. Miejsce było ekskluzywne, co pozwalało podsumować semestr bez ryzyka, że spotka studentów świętujących udany lub nie koniec semestru.
– Doktorze – zagaił siedzący obok profesor. – Musi pan walczyć o publikacje. W dobrych periodykach.
– Muszę. – Uśmiechnął się gorzko Jakub, a w myślach dodał: „Muszę walczyć z panami profesorami”.
– No i konferencje naukowe – podrzucił profesor. – Wybiera się pan gdzieś w najbliższym czasie?
*
Padła na łóżko w ciemnym pokoju, bała się zapalić światło. Leżała i zastanawiała się, co robić. Dokąd pojechać, pójść? Może rzeczywiście Kraków… Może on… Ten… Przywołała z pamięci obraz jego twarzy i zdzieliła go pięścią. Obudził ją Serhij.
– Nie siedź tak – rzucił. – Po ciemku.
Pogładził ją po włosach.
– Dzięki… – powiedziała, kiedy zamykał za sobą drzwi.
1.
1 Куріння вбиває – Palenie zabija.
2.
2 Світанок – świt.
3.
3 Żmerynka (ukr. Жмеринка) – miejsce związane z wieloma żartami o mieszkańcach. Odpowiednik polskich: Wąchocka, Pcimia i kilku innych.SOBOTA
Zeszła na parter hotelu, udając normalnego gościa. Zachowywała się swobodnie, ale na śniadanie nie poszła. Nie wiedziała, czy Serhij wpisał ją oficjalnie na listę gości. Kazał jej czekać, aż sam pojawi się na zmianie. Dopiero później miał odebrać kartę do drzwi i zwolnić pokój.
Oksana była pewna, że do tego czasu wyjaśni się wiele, a może nawet wszystko. Na dole pojawiła się, aby to sprawdzić. Poczuła ucisk w skroni, kiedy komputer w business center obwieścił jej, że jest poszukiwana. Znalazła tę informację wśród drobnych artykułów na ogólnych stronach internetowych.
W myślach przejrzała listę przyjaciół. Ludzie ją lubili, ale żeby ryzykować? Nie znalazła wielu kandydatów. Tylko jednego.
Wbiła do wyszukiwarki TO nazwisko. Niechętnie. Uniwersytet, wykłady, konferencje…
– O! – Przybliżyła się do ekranu.
Odczekała w pokoju do popołudnia, aż przyszedł Serhij. Przytulił ją mocno i życzył jej powodzenia.
– Pozdrów go.
– Spadaj!
*
Nie chciał robić sensacji, dlatego w komendzie pojawił się na kilka chwil. Chciał się dowiedzieć, czy nie wpadli na jakiś ślad Oksany. Wiktor sam chciałby wiedzieć, gdzie znikła.
– A może lepiej, żebym nie wiedział… – mruknął do siebie. – Niech sama wybiera.
*
Miała do wyboru nędzną marszrutkę albo wygodny autobus. Uznała, że ryzyko ma w nosie. Wybrała elegancki, ogrzewany pojazd. Zamówiła bilet i przyłożyła kartę Wiktora do terminala.
– PIN poproszę – powiedziała kobieta z kasy, a po chwili oświadczyła: – Nie wchodzi…
Oksana oprzytomniała momentalnie. Jeszcze raz zerknęła na klawiaturę. Zrozumiała swój błąd. Zamiast K-I-E-V, czyli 5438, wpisała 5848 – nazwę miasta, do którego właśnie się wybierała.
*
Opuścił komendę tak, jak zaplanował – po szybkim rekonesansie. Najprawdopodobniej nakaz ścigania nie był aż tak stanowczy, bo życie toczyło się leniwie. Pracowały tylko osoby dyżurne. Nawet szefa nie było.
Policjant wpadł do domu jak po ogień. Wszedł do pokoju stołowego, gdzie spodziewał się zastać ojca. Tata z zainteresowaniem śledził program muzyczny. Znani aktorzy i piosenkarze wcielali się w innych znanych aktorów i piosenkarzy, i śpiewali ich przeboje. Robił to z przyzwyczajenia i szacunku dla swojej żony. Mama Wiktora uwielbiała ten program – przypominał jej wiele pięknych utworów. Ostatnie miesiące jej życia były pełne takich miłych wspomnień, choć jeszcze rok wcześniej nie wychodziła z domu. Widać radość miała być kropką nad i w jej życiu.
– Nie uwierzysz – śmiał się tata. – Serhij Babkin musi udawać Céline Dion.
– Będzie z tego katastrofa Titanica – zażartował.
– I jak mu poszło? – zapytała Anna dwie godziny później.
– Nie było tak źle. Jakoś pociągnął. – Wiktor upił łyk czerwonego wina. – Ojciec cię pozdrawia. Znowu się dopytywał, czy chcę robić drugi fakultet z historii i dlatego się z tobą spotykam.
Anna Yahodkin była dziekanem w Akademii Kijowsko-Mohylańskiej. Poznali się, kiedy uczyła Oksanę, a potem już jakoś tak wyszło.
– Powiedz mu, że to ja mam w tym interes – odpowiedziała. – Anulujesz mi wszystkie mandaty.
*
– Nie, na pewno do niego nie zadzwonię – powiedziała do siebie i oparła głowę o zimną, wilgotną szybę.
Autobus wyjechał na szeroką drogę szybkiego ruchu i równym tempem zmierzał na zachód. Zapadła noc. Na początku drogę oświetlały lampy, ale potem się skończyły i zrobiło się smutniej, choć ruch był dość duży.
Kubę Burskiego poznała kilka miesięcy wcześniej w specyficznych okolicznościach. Wplątali się w aferę poszukiwania ukrytych klejnotów koronnych. Przygoda była szalona, ale fajna. Chodziło o sprawy historyczne i zagadki. Było nawet niebezpiecznie. Tylko on później wrócił do swojego życia, a ona do swojego. Zdzwonili się kilka razy, rozmawiali o sukcesach naukowych, pracy i jego narzeczonej…
„Musisz sobie znaleźć porządnego faceta” – powiedział kiedyś wesoło w czasie połączenia wideo. Nigdy tego nie robi, ale wtedy się rozpłakała i udawała, że straciła zasięg. Kiedy się ponownie połączyli, stwierdziła, że ci najfajniejsi kandydaci są mafiosami, więc nie mają szans.
Kuba bawił ją, bo zachowywał się jak baba. Przesadnie dbał o wygląd, kupował wyszukane ciuchy, a starał się sprawiać wrażenie luzaka. Miał jednak w sobie ciepło prawdziwego… kolegi.
– Nie będę mu zawracać głowy… – Znowu rzuciła do siebie.
– Dziecko. – Do tej osobistej rozmowy włączyła się siedząca obok starsza kobieta. Najwyraźniej dobrze słyszała jej monolog. – Jak ty tak bardzo nie chcesz się do niego odzywać, to odczekaj dzień i zadzwoń. Dobrze ci radzę… Bo uschniesz.
Oksana przewróciła oczami. Uwielbiała to robić, komentując różne sprawy. Teraz jednak zabrakło odbiorców tej efektownej miny. Współpasażerka skurczyła się w fotelu i zamknęła oczy. Chciała spać.
„Pieprzony Lach” – przemknęło dziewczynie przez myśl.