- promocja
Siedem życzeń. Rozmowy o źródłach nadziei - ebook
Siedem życzeń. Rozmowy o źródłach nadziei - ebook
Ta książka powstała z bezsilności, ale zaowocowała nadzieją. Od ośmiu lat świat przynosi nam kolejne powody do trosk, więc żeby zupełnie nie ulec smętnym nastrojom, zadaliśmy sobie proste pytania:
Czego nam dzisiaj najbardziej brakuje? Czego chcielibyśmy dla siebie? Czego chcielibyśmy dla Polski?
Tak powstała lista siedmiu życzeń:
odwagi, przyszłości, niepodległości, śmiechu, spokoju, bogactwa i szacunku.
O każdym z nich porozmawialiśmy z kimś wybitnym, kto zna temat od podszewki. Dzięki temu wiemy, co zrobić, żeby te życzenia się spełniły. A właściwie byśmy sami potrafili je sobie spełnić.
Jeśli chcecie poczuć nadzieję, że wbrew temu, jak wygląda dziś, jutro może być lepsze, przeczytajcie siedem inspirujących rozmów na siedem uniwersalnych tematów.
I zastanówcie się:
Czego wy życzycie Polsce?
Agnieszka Holland o odwadze Szymon Malinowski o przyszłości Jarosław Kuisz o niepodległości Dorota Masłowska o śmiechu Andrzej Leder o spokoju Joanna Tyrowicz o bogactwie Jurek Owsiak o szacunku
Polacy bardzo lubią narzekać z byle jakich powodów, ale ostatnio również tych poważnych mamy niepokojąco dużo. Ta książka proponuje zmianę trybu myślenia. Zgoda, jest źle. Ale co można zrobić, żeby było lepiej i żebyśmy mogli znowu narzekać wyłącznie z błahych powodów? Arcyciekawi rozmówcy i rozmówczynie Katarzyny Kasi i Grzegorza Markowskiego mają swoje życzenia dla nas wszystkich. A jakie są Wasze?
Michał Rusinek
Katarzyna Kasia i Grzegorz Markowski – doktorka i redaktor, wspólnie prowadzą Szkło kontaktowe w TVN24 oraz spektakularne poranki w Radiu Nowy Świat. Są współautorami podcastu Bardzo Bardzo Serio.
Kategoria: | Wywiad |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9493-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zastanawiamy się, jak to się stało. Jak to było i – co gorsza – jest możliwe? Co się stało z naszym proeuropejskim społeczeństwem? Dlaczego tak łatwo daliśmy się uwieść ksenofobicznemu populizmowi? Dlaczego pozwalamy na ścieranie w proch z takim trudem zdobytej niepodległości, która – jak dobitnie pokazuje sytuacja Ukrainy – może być realizowana w naszej części świata wyłącznie w ramach Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckiego? Co najmniej od wybuchu pandemii COVID-19 nie żyjemy już na „pustej karcie historii”, bo – jak powiedziałby Hegel – okres wolny od przeciwieństw się skończył, weszliśmy w czas wielkich napięć i dziejowych zmian. Czy jako społeczeństwo rzeczywiście możemy teraz być podzieleni i spolaryzowani przez różnej maści spin doktorów działających na rzecz sił politycznych, którym na rękę jest, by „lud” nienawidził „elit”? Tylko... moment! Kim właściwie jest ten „lud”? Kto w 2023 roku należy w Polsce do „elity”?
Postanowiliśmy przynajmniej spróbować poszukać odpowiedzi, podejmując walkę z własnym dysonansem poznawczym, z poczuciem bezsilności, lękiem i narastającym gniewem. Istotne znaczenie miało też dla nas wyjście poza komfort chowania głów w piasek, udawania, że „tak musi być”, albo powtarzania, że „nic się nie stało”. Bo nie musi. Bo się stało.
Pamiętacie sylwestrowe żarty ostatnich lat? Warto przypomnieć, że punktem wyjścia był dla nich absolutnie fatalny plakat nacjonalistów zapraszających na doroczny przemarsz ulicami Warszawy. Pseudogotyckie liternictwo sprawiło, że rok 2020 zaczął w naszej bańce funkcjonować jako „ZOZO” i bardzo szybko stał się synonimem porażki. Liczyliśmy na to, że zmianę przyniesie 2021, czyli „ZOZI”, ale i on nas rozczarował, a my powoli zaczęliśmy się wszyscy oswajać z myślą, że tak już teraz będzie. Część z nas mówiła o urządzaniu się w dupie, która nagle okazała się szalenie pojemna, inni – że w gruncie rzeczy tak było przecież zawsze i wypierając pamięć o tym, że kiedyś mieliśmy praworządne państwo, zaczęli redukować swoją wściekłość za pomocą myśli: „po co się wściekać, skoro zawsze tak było?”. Zawrotną karierę zrobiła opowieść o żabie, która – jeśli ją podgrzewać powoli – w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś jest nie tak. Do momentu, kiedy robi się za późno. Oprócz dupy i żaby towarzyszy nam jeszcze płaszcz z filmu _Miś_, a konkretnie wypowiedź kierownika szatni: „Nie mamy pańskiego płaszcza. I co nam pan zrobi?”1. Wszystkie te opowieści łączy to, że opisują sytuację bez wyjścia i odbierają poczucie, że mamy jakikolwiek wpływ na polityczną rzeczywistość. Pewnym pocieszeniem może być fakt, że żadna z tych metafor nie jest do końca trafna: mówiąc w skrócie, płaszcz i dupa pochodzą jednak z innego kontekstu historycznego, a każdy, kto miał chociaż jedną lekcję logiki, wie, że wnioskowanie przez analogię jest zawodne, zaś historia żaby jest po prostu nieprawdziwa. W książce _Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać_ Jan Mencwel pisze: „Opowieść o gotującej się żabie, która nie wyskakuje w porę z wody, a następnie umiera, nie jest (...) prawdziwa w sensie biologicznym. Historia ta powtarzana jest jako zgrabna metafora przynajmniej od XIX wieku, a jej źródła sięgają eksperymentów prowadzonych przez niemieckiego naukowca Friedricha Leopolda Goltza. Faktycznie próbował on ugotować żabę i stwierdził, że w jednym przypadku żaba nie wyskoczyła z gotującej się wody. Tylko że był to specyficzny przypadek. Owej żabie Goltz wcześniej usunął... mózg. Zdrowa żaba, co potwierdził nawet badacz, a po nim wielu innych współczesnych biologów, odczuje rosnącą temperaturę wody i na pewno z niej w porę wyskoczy”2.
Ważne jest jednak to, że mimo wszystkich tych porównań i anegdot nie mogliśmy się pozbyć nadziei. Nie wiemy, czy to był konkretny moment, błysk olśnienia, czy – przeciwnie – długotrwały proces, w którym te wszystkie myśli i uczucia, gdzieś głęboko w nas fermentując, przyniosły w końcu zmianę. Wiemy natomiast, że pewnego dnia postanowiliśmy coś z tą naszą niemocą zrobić i poszukać rozwiązań i w coraz bardziej brunatnej ciemności wokół znaleźć choćby odrobinę światła i świeżego powietrza. Pierwszym problemem było oczywiście zdefiniowanie tego, co właściwie jest takim oddechem dla każdego z nas. Czego szukamy? Jak przypomnieć sobie czasy, kiedy czuliśmy, że mamy wpływ na to, co się w naszym kraju dzieje? Jak odzyskać szacunek dla samych siebie i umiejętność troszczenia się o dobro wspólne?
Grzesiek postanowił szukać przepisów, bo wierzy, że istnieją zdania klucze, które mogą sprawić, że historia zaczyna biec w inną stronę. Pewnie powiecie, że to brzmi naiwnie, ale takie zwroty miały miejsce. Wystarczy wspomnieć Churchilla przemawiającego do swojego narodu i mobilizującego rodaków do wojny. Dziś jego zdanie „We shall never surrender” uważamy za oczywistość, ale w momencie, w którym premier Wielkiej Brytanii zastanawiał się, czy je wypowiedzieć, kontynuowanie wojny nie było wcale oczywistością. Hitler z wielką łatwością podbijał kolejne kraje, sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi nie było, a Wielka Brytania stała naprzeciwko bezwzględnego zbrodniarza sama. Czy to rozsądne, by w takiej sytuacji zaproponować swoim rodakom wojnę bez żadnej gwarancji happy endu? Nie. A mimo to Churchill się na taką propozycję zdecydował. I wygrał.
No dobra, powiecie, że to dawno i nieprawda. To może coś bliżej? „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. Dziś, z powodów, o których w książce będziemy mówić, to zdanie coraz częściej staje się memem. Ale w 1979 roku nie było ani memem, ani oczywistością. Kraj, który od trzydziestu czterech lat był pod panowaniem obcej władzy i pod kontrolą obcej armii, miałby przejść przemianę? Ludzie, którzy przez tyle lat wygodnie urządzali się we wspomnianej już części ciała, mieliby nagle przypomnieć sobie, że warto walczyć o wolność? Mało prawdopodobne. A jednak stało się. Oczywiście przyczyn było wiele, ale faktem jest, że ta jedna myśl o przemianie z pewnością dodawała sił, inspirowała, by zawalczyć o coś, co wydawało się całkowicie nieosiągalne, zawalczyć z tysiąckrotnie silniejszym przeciwnikiem o własną wolność. Wbrew pozorom w obu opisanych przypadkach nie chodzi wcale o magię. Chodzi raczej o wielki talent, geniusz mówiącego, który potrafi wyczuć moment w historii, znaleźć w niej tę szczelinę, która może rozsadzić obowiązującą wersję rzeczywistości i odsłonić nową. Trudne, ale nie niemożliwe.
Czy dziś można znaleźć taką jedną wspaniałą myśl, która zmobilizuje Polaków, wyrwie nas z marazmu? Kasia uznała, że nie. Więcej, obawę budzi w niej samo pojęcie „recepty” czy „przepisu”. Mówienie o „statystycznych obywatelach” czy biednym „przykładowym Kowalskim” jest nieuczciwe, bo nikt nigdy tak naprawdę ich nie widział, a w samych tego typu uogólnieniach kryje się potężny ładunek protekcjonalności, a nawet pogardy. Tak jak z „ciemnym ludem”, który według twórcy nowych standardów piorącej mózgi propagandy miał „wszystko kupić”. Tymczasem przecież wystarczy przejść się po ulicy, postać w tłumie na demonstracji czy koncercie, pójść na bazar albo targi książki, żeby zobaczyć, jak pięknie się różnimy, jak ciekawe mamy doświadczenia i ile możemy sobie nawzajem powiedzieć. Dlaczego miałaby więc istnieć jedna magiczna formuła, która dotrze do wszystkich? W najlepszym wypadku okaże się oczywistością, w najgorszym – banałem. Nie będzie przełomu ani zmiany, bo one są o wiele bardziej skomplikowane, zależą od mnóstwa czynników i tak naprawdę to ani socjologowie, ani filozofki nie wiedzą, co w danym momencie historii okaże się najważniejsze. Wielkie kwantyfikatory są niebezpieczne, a w dziejach przełomy, rewolucje i zmiany często następowały dzięki nieistotnym z pozoru czynnikom, które skumulowane doprowadzały do całkowitej zmiany paradygmatu. Państwo czy społeczeństwo to nie jest ciasto. Zresztą każdy, kto chociaż raz piekł, wie, jak kapryśne potrafią być biszkopty.
I tak znaleźliśmy się w impasie. Trwał on jednak krótko, bo dość szybko udało się nam dogadać.
Stwierdziwszy, że nie da się albo nie warto poszukiwać przepisów dla wszystkich, postanowiliśmy zrobić coś prostszego, skromniejszego. Poszukaliśmy pomysłów na życzenia. Na dodatek na życzenia nie dla wszystkich, tylko dla samych siebie. Być może pamiętacie kultowy serial z lat osiemdziesiątych, w którym magiczny kot Rademenes spełniał siedem życzeń Darka? A co gdybyśmy to my znaleźli się na miejscu chłopca? Co gdyby znalazł się tam nasz kraj? Czego właściwie chcemy dla siebie? Czego chcemy dla Polski i świata?
Życzenia są o tyle bezpieczniejsze od recept, że pozostawiają wybór. My możemy czegoś komuś życzyć, ale co ten ktoś zrobi z życzeniem, to już jego sprawa. Życzenie bardziej precyzyjnie nazywa pragnienie, a jednocześnie zachowuje tryb przypuszczający i pozostawia pewną dozę sprawczości, zwłaszcza że na końcu i tak przeważnie okazuje się, że zgodnie z zasadą _homo faber_ __ to podmiot musi stać się sam dla siebie magicznym kotem albo inną złotą rybką. Życzyć jest znacznie bezpieczniej, niż dawać komuś przepisy na życie i obietnice, że świat się na pewno przemieni zgodnie z naszym wyobrażeniem o tym, jaki być powinien.
”
Ta książka składa się wyłącznie z życzeń, które da się spełnić.
Ta książka składa się wyłącznie z życzeń, które da się spełnić. Po niezbyt długim namyśle ułożyliśmy sobie listę tego, czego najbardziej nam w Polsce brakuje i czego byśmy chcieli: odwagi, dobrej przyszłości, niepodległości, śmiechu, spokoju, dobrobytu i szacunku. Gdy przyjrzeć się bliżej, ta lista okazuje się powtórzeniem czegoś, co każdy z nas mówił nieraz swoim najbliższym: „zdrowia, szczęścia, pomyślności”. Pojawiło się więc kolejne pytanie: jak sprawić, by te banalne życzenia nabrały treści? Wystarczyło się trochę rozejrzeć, żeby i na to pytanie znaleźć odpowiedź. Są bowiem wokół nas, niemal na wyciągnięcie ręki, ludzie dobrzy, piękni i mądrzy. Znów pewnie część z was uniesie brew. Co za banał. Ale porzućcie na chwilę bezpieczną zbroję sarkazmu i dajcie się porwać myśli, że w naszym otoczeniu naprawdę żyją takie osoby. I każda z nich może nam coś mądrego powiedzieć, czegoś mądrego życzyć albo – co najlepsze – opowiedzieć nam, w jaki sposób mamy sami swoje życzenie spełnić. Co więcej, ich słowa nie są puste, ponieważ w przypadku naszych rozmówczyń i rozmówców już dawno zostały one wyprzedzone przez czyny.
O życzeniu odwagi rozmawialiśmy z Agnieszką Holland, wielką artystką, jedną z najbardziej docenianych na świecie reżyserek filmowych, a jednocześnie wspaniałym człowiekiem, który wielokrotnie w działaniu, nie w gadaniu, uczył nas wszystkich, czym jest odwaga. O życzeniu niepodległości i samostanowieniu porozmawialiśmy z Jarosławem Kuiszem, który opisał fenomen pierwszego od setek lat pokolenia ludzi urodzonych i wychowanych w niepodległej Polsce. Jarek jest redaktorem naczelnym portalu „Kultura Liberalna”, który od lat jest ważnym głosem w debacie publicznej i zdecydowanie podnosi jej intelektualny poziom. O śmiechu, jego społecznej funkcji i o tym, czy powinniśmy go sobie życzyć, rozmawialiśmy z pisarką Dorotą Masłowską, której książki wyznaczyły zupełnie nowe kierunki i horyzonty poczucia humoru. Przyszłości życzył nam Szymon Malinowski, fizyk atmosfery i specjalista od chmur, dobrze znany wszystkim, którzy zdają sobie sprawę z tego, że jeśli chcemy, żeby ludzkość mogła dalej żyć na Ziemi, powinniśmy natychmiast wziąć się do roboty. Życzenie spokoju dostaliśmy od Andrzeja Ledera, filozofa i psychoterapeuty, który opowiedział nam o powodach niepokoju, o traumach i treściach wypartych z nadzieją, że możliwe jest odzyskanie przez Polki i Polaków poczucia wewnętrznej harmonii. O życzeniu bogactwa porozmawialiśmy z Joanną Tyrowicz, ekonomistką, senacką członkinią Rady Polityki Pieniężnej. Joanna przeprowadziła nas przez kręte ścieżki opowieści o inflacji, dobrobycie, biedzie, pracy i systemach emerytalnych, sprawiając, że mimo trudności zrozumieliśmy mniej więcej, co trzeba zrobić, żeby Polska była bogatsza. A na koniec pogadaliśmy z Jurkiem Owsiakiem o szacunku, bo on go po prostu pod każdym względem ma. Nie planowaliśmy kolejności naszych rozmów i pozostawiamy ją w książce bez zmian.
Kiedy myśleliśmy o tym, czym chcielibyśmy, żeby ta książka była, przyszła nam do głowy metafora kamienia, który po wrzuceniu do wody pozostawia na niej kręgi. Są coraz szersze, obejmują swoim zasięgiem coraz większy obszar. I nigdy tak naprawdę nie wiadomo, do kogo dotrą. Ta książka ma być garścią kamieni, które rzucamy, żeby zrobiły fale albo uruchomiły lawinę. Bo chociaż nie mamy diagnozy ani pewności, co będzie dalej, to wiemy, że osoby, z którymi rozmawiamy, mają wpływ na rzeczywistość, wiedzą, co się dzieje, rozumieją świat. Z własnego doświadczenia wiemy też, że poczucie przynależności bywa przyjemne, zaś poczucie sprawczości jest wręcz niezbędne. Dlatego chcemy przynajmniej spróbować.
1 _Miś_, reż. Stanisław Bareja, Polska 1981.
2 Jan Mencwel, _Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać_, Warszawa 2023, s. 50.KATARZYNA KASIA: Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami był taki kraj, Polska. Kasia i Grzesiek szli przez ciemny las i spotkali kota, który powiedział im, że spełni siedem ich życzeń. Tylko muszą być rozważni i roztropni w prośbach. I że ten kot im po prostu pokaże siedem osób, które im opowiedzą o siedmiu bardzo ważnych sprawach, których można życzyć – i tu będzie grubo – Polsce.
GRZEGORZ MARKOWSKI: Tak jest. I potem spod futerka wyciągnął pierwszą kartę. I na tej karcie była…
K.K.: Była dama pik. (_śmiech_) Była Agnieszka Holland. Dzień dobry!
AGNIESZKA HOLLAND: Dzień dobry! Czy pik to nie jest jakieś takie czarne, ciemne, złe?
G.M.: Mnie się kojarzy z mocą.
K.K.: Dama pik to moja ulubiona królowa. Silna, potężna kobieta. Dzielna.
A.H.: A trefl z czym się kojarzy?
G.M.: To będzie straszne, ale na to pytanie o kolory kart mogę najlepiej odpowiedzieć, wracając do dziecięcych fantazji erotycznych skupionych wokół czterech kart z królowymi.
K.K.: Fantazje erotyczne wokół kart?
G.M.: No tak. To był wielki dylemat, która z nich podoba mi się najbardziej…
A.H.: Z tych królowych?
G.M.: Tak. Oczywiście podobały mi się wszystkie, ale na różne sposoby. Dama kier była zbyt wyniosła, była piękna, ale zbyt doskonała. Dama karo była bardzo piękna, uwodzicielska. Dama trefl była „obła”, niby ładna, ale nie było w niej seksapilu. A dama pik była właśnie bardzo mroczna i bardzo seksualna.
A.H.: No to jest ciekawe, dlatego że pik i kier to kolory jednoznaczne, silne narzucające się, a trefl i karo są bardziej nieoczywiste. I teraz zadaję sobie pytanie, czy wolę być nieoczywista czy narzucająca się. I o ile pierwszą część życia – większą część życia – myślałam, że powinnam być tą silną, narzucającą się, tak teraz wybieram tę drugą opcję i staram się nie narzucać.
K.K.: W kartach jest też – tego mnie dziadek nauczył – porządek. Jeśli układać kolory według ważności, to piki są zdecydowanie najpoważniejsze.
A.H.: No tak. Jest pik, kier, karo i trefl, który jest najsłabszy. Ale czy słabsi nie będą najmocniejsi?
K.K.: To jest bardzo dobre pytanie.
G.M.: I jest to również piękne przejście do tego, o czym chcieliśmy z tobą porozmawiać. A chcieliśmy porozmawiać o odwadze. Zacznijmy w sposób oryginalny, czyli od ciebie. Tyle że na początku chcieliśmy cię spytać o coś, co jest po drugiej stronie odwagi. Czy był taki moment w twoim życiu, w którym się naprawdę bardzo bałaś?
A.H.: Tak naprawdę to w życiu bałam się parę razy. Ale właściwie nie bałam się tak bardzo mocno, dopóki nie urodziłam dziecka, a mówiąc jeszcze dokładniej – do momentu zajścia w ciążę. Zaczęłam się bać, gdy sobie uświadomiłam, że będzie to dziecko i że może coś bardzo złego się zdarzyć temu dziecku, że ono może się urodzić chore albo martwe, albo coś jeszcze innego strasznego mu się stanie. Nie wiem sama, wypadnie z łóżeczka albo… Ta cała gama lęków, które znają matki _in spe_ i matki funkcjonujące, nagle się przede mną objawiła. I to był szok. To było takie poczucie, że straciłam niewinność, że przedtem mogłam się nie bać. Oczywiście miałam momenty strachu i wcześniej. Dobrze pamiętam moment, w którym zrozumiałam, że nie jestem taka odważna, jak mi się wydawało. I ten moment przyszedł do mnie we śnie. Miało to związek z sytuacją polityczną w Czechosłowacji, gdzie studiowałam po 1968 roku. W sierpniu do Czechosłowacji weszły wojska państw Układu Warszawskiego. Ja z moim mężem dojechaliśmy do centrum Pragi, bo mieszkaliśmy na przedmieściu, i tam zobaczyliśmy mnóstwo czołgów, a gdzieś dalej strzelali. I ja biegłam tam, gdzie strzelali, bo byłam tego wszystkiego bardzo ciekawa. Wydawało mi się, że wszystko jest tak podniecające i tak straszne, ale jednocześnie tak wyjątkowe, że chcę tam być i to zobaczyć, i w ogóle się nie bałam, a Laco1 mnie wciągał do bram i nie był zadowolony z tej mojej brawury. Jakiś czas później przyśnił mi się sen. Już po tym, jak ten zryw i wiara, że wygramy, się skończyły i zapanowała rezygnacja. Przyśnił mi się sen, że do akademika, gdzie mieszkaliśmy, przyszli Rosjanie, zabrali nas na taki mały cmentarzyk koło kościoła, który był nieopodal, i kazali się wszystkim położyć na wznak. Dali nam tabliczki, takie jak w dawnych szkołach były, i kredę. I na tych małych tabliczkach mieliśmy napisać: „Niech żyje Związek Radziecki” i położyć to na piersi. A ci, którzy tego nie napiszą, będą rozstrzelani. Ja się potwornie zaczęłam bać, bo zrozumiałam, że oni nie żartują i że rzeczywiście mogą nas zamordować. I Laco, mój ówczesny mąż, leżał koło mnie i powiedział: „Nie, nie napiszę tego”. Ja mówię: „Laco, no coś ty, nie wygłupiaj się. To tylko słowa. Napisze się to i to nie ma żadnego znaczenia. Przecież nie będziesz ginął za to”. I on tak na mnie popatrzył i pokręcił głową. I ja zrozumiałam, że to on jest odważny, a ja tak naprawdę nie, kiedy nie chodzi o brawurę, ale o jakąś poważną decyzję. I ta świadomość, że stchórzę w takiej skrajnej sytuacji, była bardzo silna. Obudziłam się ze świadomością, że moje wyobrażenie na temat mnie samej nie jest zgodne z prawdą.
G.M.: A gdybyśmy wrócili do tego momentu myśli o dziecku, to był to strach o dziecko, o ciebie z dzieckiem, które może być na przykład chore? Bałaś się myśli o sobie czy o nim?
A.H.: Nie, myślę, że chodziło jednak o dziecko. Wiesz, że nie wyobrażałam sobie tego, że miałabym całe życie spędzić z chorym dzieckiem. Ten strach się zresztą zmaterializował. Kiedy Kasia już się urodziła i miała parę miesięcy, to z zaprzyjaźnioną dziewczyną, która miała ciut starsze dziecko, jeździłyśmy na spacery. Przed urodzeniem Kasi widziałam taki film edukacyjny na temat fenyloketonurii, to jest taka rzadka choroba genetyczna, która powoduje, że dziecko się rodzi, wygląda na zupełnie zdrowe, ale z powodu błędów genetycznych, jeśli natychmiast nie zaczyna być karmione według określonej diety, dość szybko następują zmiany mózgu i upośledzenie ciężkie. I że są możliwe testy na to. Myśmy obie rodziły w szpitalu na Madalińskiego. Ja nie byłam pewna, czy tam robią już te testy, czy jeszcze nie. Właśnie tak mówiłam tej Soni: „Słuchaj, nie jestem pewna. Trochę się zaczęłam bać, że może nie zrobili tych testów”. A ona mówi: „Nie, nie robią tam tych testów, ale wiesz, to bardzo łatwo zobaczyć, bo jak dziecko to ma, to sika na niebiesko”. I tego samego wieczoru prałam pieluchy, bo wtedy się prało pieluchy, takie z tetry, w wannie – nie mieliśmy pralki – i nagle zobaczyłam, że wszystkie te pieluchy są niebieskie.
K.K.: O matko!
A.H.: Potem się okazało, że ktoś wrzucił do prania taką drukowaną serwetkę słowacką, która jest granatowa z białymi wzorkami, i że ona zafarbowała to wszystko. I to był ten moment potwornego strachu, że właśnie to, czego się najbardziej bałam, się spełniło. Bo człowiek ma w sobie to magiczne myślenie, że jeśli się czegoś boisz, to znaczy, że to już gdzieś jest, czeka i się spełni.
K.K.: Coś takiego jest. Ale powiedz, bo ten strach, który się pojawia, rzeczywiście zupełnie przemeblowuje myślenie, jak się jest w ciąży, a potem jak się urodzi dziecko… Mam takie pytanie do ciebie: twoje dziecko jest już duże, ale czy to jest tak, że w którymś momencie to jakoś się rozluźnia? Przechodzi?
A.H.: Tak, ten rodzaj połączenia i pewnego lęku pozostaje, ale to już nie jest tak dojmujące jak z małym dzieckiem czy nawet nastolatkiem. Natomiast ten strach o dziecko zmienia wszystko i na zawsze. Kasia poszła kiedyś do kina i jakoś dłużej nie wracała. I nagle potworny strach. Już miałam przed oczami wszystko, co najgorsze. A potem zrozumiałam, że ten lęk o dziecko zabrał mi coś bardzo ważnego, to znaczy taką niezależność od strachu, przekonanie, że mogę sama zdecydować o sobie i mogę podjąć ryzyko.
K.K.: A jak było z podejmowaniem ryzyka, strachem, odwagą u twojej córki?
A.H.: Ona była dość ostrożna, w przeciwieństwie do mnie. Może zresztą dlatego też się bałam, że ja byłam takim dzieckiem właśnie, eksperymentującym… I robiłam różne rzeczy z kolegami, głównie z kolegami. Taką bandę założyłam i robiliśmy różne niebezpieczne rzeczy, jak skakanie z jakiejś wysokości albo zjeżdżanie na sankach tak, żeby przeciąć jezdnię, która była pośrodku tej górki, w taki sposób, żeby przejechać tuż przed samochodem.
G.M.: Kto był autorem pomysłów?
”
Dobrze pamiętam moment, w którym zrozumiałam, że nie jestem taka odważna, jak mi się wydawało. I ten moment przyszedł do mnie we śnie.
A.H.: No powiedziałabym, że ja, ale nie jestem tego pewna. Możliwe, że jakiś durny chłopak, ale ja to wyzwanie podejmowałam. Inne dziewczynki nie robiły takich głupot, a ja robiłam.
K.K.: A Kasia?
A.H.: Nie, Kasia zawsze była ostrożna. Bardzo wcześnie zaczęła raczkować, kiedy miała, nie wiem, około ośmiu–dziewięciu miesięcy. Wyglądała jak taka nakręcona chińska zabaweczka, która tak szybko zapier**la. I kiedyś zostawiłam stojącą drabinę pośrodku pokoju, bo to było wysokie mieszkanie i żeby zmienić żarówkę, potrzebna była właśnie wielka drabina. Postawiłam ją i wyszłam na chwilę do kuchni. A kiedy wróciłam, to Kasia balansowała na szczycie tej drabiny.
K.K.: O matko!
A.H.: Nie wiem, jak to się stało!
G.M.: Wrócę do momentu ciąży. Mówiłaś o badaniach, o testach, o tym pytaniu, co z tym dzieckiem może się stać. Dziś jest to bardzo aktualny temat. Od kilku mężczyzn, którzy decydują, w którą stronę zmierza Polska, słyszymy taką propozycję kierowaną do kobiet: „Bądźcie odważne, przyjmijcie to, co wam los przyniesie, poradzicie sobie, a my wam pomożemy”. To jest historia o odwadze?
A.H.: Nie, to jest historia o oszustwie, to znaczy nikt nie wie, czy jest w stanie sobie poradzić z czymś takim, i nie ma też powodu, żeby wybierał taki los, bo to jest strasznie ciężki los. I dla mnie w ogóle trudny do wyobrażenia, bo mimo że jestem osobą dość empatyczną i mam taki odruch, żeby pomagać ludziom bliskim i dalszym, to nie mam w sobie skłonności samarytańskich. I na przykład to, że miałabym się całkowicie oddać opiece nad paliatywnie chorym, dzieckiem czy starcem, jest dla mnie trudne do wyobrażenia. Nie wiem, czy umiałabym się w tym odnaleźć. Nie, nie sądzę.
K.K.: Ale uważasz, że w ogóle można kogoś zmusić do odwagi? Że można zadekretować odwagę? Powiedzieć człowiekowi: „Wiesz co, teraz ty musisz być odważny”?
A.H.: Myślę, że nasza wyobraźnia, nawet wyobraźnia empatycznych czy pełnych fantazji ludzi, ma swoje limity. Możemy sobie wyobrazić, że ktoś znajdzie się w takiej sytuacji, ale bardzo trudno sobie wyobrazić, że ja sam stanę przed takim ostatecznym wyborem, a już na pewno nie mogę być pewna, jak się sprawdzę. Tak jak nie jesteśmy pewni, ile bólu zniesiemy.
G.M.: Chociaż ty powiedziałaś na początku naszej rozmowy, że biegłaś w stronę strzałów, a nie od strzałów. Mówiłaś o tej scenie w Pradze, że to być może jeszcze była młodość. Poszukajmy w takim razie przykładu aktu odwagi – twojego aktu odwagi – w sytuacji, w której powiedziałabyś: „Byłam już wtedy osobą dojrzałą”.
A.H.: Właśnie ta historia, którą wam opowiedziałam, historia o śnie, to jest moment mojej dojrzałości. To jest uświadomienie sobie, że nie jestem tym, kim chciałabym być po licznych lekturach książek, które czytałam od maleńkości. Że moja wizja samej siebie nie jest tak atrakcyjna, idealna, jak sobie wyobrażałam. To uważam za dojrzałość właśnie.
G.M.: Albo może w Polsce właśnie odwagą jest rozstać się z tą romantyczną wizją, definicją odwagi? Że to jest właśnie odwaga – porzucić to.
A.H.: Wiesz, powiedziałabym „tak”, gdybyśmy teraz mieli jakieś multum odważnych ludzi. Niestety w ciągu ostatnich siedmiu czy ośmiu lat okazało się, że żyjemy w kraju, w którym bardzo szybko zanikają podstawowe wartości, które nam się wydawały szalenie ważne dla nas jako dla społeczności, dla wspólnoty, dla narodu, jakkolwiek to określisz. I nie widzę jakichś szalonych aktów odwagi poza bardzo wąską grupą ludzi o określonym, że tak powiem, charakterze, określonej strukturze psychicznej. Generalnie jako naród dajemy całkowitą plamę. Nie widzę tej odwagi, nawet – co więcej – widzę niebywałe tchórzostwo w jakichś sprawach, które nie wymagają wielkiej odwagi. Konformizm, który tak przerósł tkankę społeczną, że ludzie ściszają głos, kiedy mówią coś zupełnie oczywistego.
K.K.: Zacytuję wam coś. To nie jest autor, którego byście pewnie słuchali na co dzień, też à propos odwagi i pewnych zmian, które w ludziach zachodzą niekiedy głęboko. Jan Pietrzak napisał kiedyś, że ciało zanurzone w gównie traci na odwadze2. I ja myślę, że to jest trochę o tym, że po prostu im głębiej jesteś w gównie, tym trudniej ci jest zdobyć się na odwagę. Ja wiem, że to nie jest wasz bard, ale pomyślałam, że może…
A.H.: Nie wiem, co by powiedział Archimedes na to.
G.M.: Przyjrzyjmy się, czy coś więcej możemy dodać do przeczucia, że rzeczywiście zanurzeni jesteśmy w gównie. My chyba lubimy o sobie myśleć, że jesteśmy odważni?
A.H.: Większość ludzi lubi myśleć o sobie, że są lepsi, prawda? A Polacy mają Somosierrę, za wolność naszą i waszą i różne takie kamienie na szaniec. Mamy romantyczną wizję swojego posłannictwa i swojej odwagi nawet, straceńczej, ale jakże pięknej.
K.K.: Ty masz doświadczenia międzynarodowe, to znaczy mieszkasz nie tylko w Polsce, ale też w różnych innych miejscach. Mamy takie poczucie, że Polacy lubią mówić o sobie właśnie z perspektywy odwagi jako o narodzie wyjątkowym, mesjańskim, ze szczególnym posłannictwem. Ale czy to jest nasza wyjątkowość, czy może to jest tak, że inni mają dokładnie tak samo? Czy Czesi albo Amerykanie też mają swoje mity o odwadze i swoje opowieści o wyjątkowości?
A.H.: Czesi są dojrzalsi, ponieważ mają mitologię, która jest zupełnie odwrotna od naszej. Mają jako swój narodowy znak Szwejka, a nie Kmicica, więc to o czymś świadczy – o pewnej autoironii, dystansie i o tym, że uważają, że pewien rodzaj irracjonalnej straceńczej odwagi jest po prostu głupi. I że ponieważ nie są narodem religijnym (myślę, że to odgrywa największą rolę), nie liczą na jakieś nagrody po śmierci, na życie pozagrobowe i satysfakcję w postaci, nie wiem, pomników i wieczności. Oni wiedzą, że mają to jedno życie, że nikt już im nie da następnego i że jeżeli stracą je dla jakiejś abstrakcji, no to po prostu szkoda, bo można jeszcze pożyć. Można wypić tego piwa trochę, można popatrzeć na piękno Pragi i na cudne dolinki morawskie. I to im daje coś, czym my pogardzamy, i mówimy o nich „pepiki”. Daje im to pewien rodzaj równowagi, która powoduje, że nie rzucają się z jednej skrajności w drugą. Co nie zmienia faktu, że w pewnych sytuacjach, takich właśnie jak na przykład rok 1968 i Praska Wiosna, wykazali się wielką odwagą, a ktoś, jak mój bohater Jan Palach, tę odwagę w skrajny sposób zademonstrował, podpalając się i składając swoje życie na stosie nadziei, że poruszy swoich rodaków i że zbuntują się przeciwko opresji. My mieliśmy czyn Piotra Szczęsnego, który w 2017 roku podpalił się z bardzo podobnego powodu. I który – co więcej – sformułował bardzo precyzyjnie powody, dla których to zrobił, zostawił manifest, w którym rzeczy bardzo górne stały obok rzeczy bardzo konkretnych i dotyczyły konkretnych instytucji i konkretnych perspektyw, które nas czekają3. To wszystko, co on napisał, się sprawdziło. Nikt z tego nie wyciągnął żadnego wniosku. Parę osób manifestowało co jakiś czas i manifestuje nadal na cześć jego pamięci, ale praktycznych wniosków nikt z tego nie wyciągnął. Kiedy widzę jego żonę i dzieci, którzy stracili bliskiego, bardzo im potrzebnego i naprawdę fajnego człowieka, to tak sobie myślę: „No, Piotrze. I po coś to zrobił? Było ci warto?”.
G.M.: A dlaczego tak się stało, że coś, co – wydawałoby się – jest zgodne z naszym duchem, czyli gest bardzo odważny, ostry, radykalny nie wybrzmiał, nie przyniósł zmiany?
A.H.: On nie został zaakceptowany przez większość, wiesz? To znaczy, nie było gotowości, żeby to przyjąć jako jakiś rodzaj wzoru. I bardzo łatwo zostało to uznane za coś nieadekwatnego, histerycznego, zbytecznego. Ja pamiętam wypowiedź człowieka, którego słucham dość często i którego też czytam czasem i cenię intelektualnie – chodzi o Tomasza Stawiszyńskiego. Stawiszyński uważał, że ten czyn nie pasuje do współczesności, do obecnej sytuacji, bo żyjemy w wygodnym, bogacącym się, konsumpcyjnym społeczeństwie. I na takim tle rzucanie swojego życia na stos jawi się jako coś niestosownego, wręcz niesmacznego czy chorobliwego4.
G.M.: Nie pasuje do miłego życia.
A.H.: Nie pasuje w ogóle do miłego życia, a ta opresja, która spotyka nas ze strony władz, jest taką miękką opresją. Jeżeli się nie interesujesz polityką, to właściwie możesz jej nie odczuwać. Jeżeli nie czytujesz pewnych gazet, nie oglądasz pewnych mediów, nie masz do czynienia z szefem, który jest opresyjny w polityczny sposób… Rozmawiam z moimi młodszymi kolegami, koleżankami, to oni nie wiedzą… Cała masa rzeczy, o których mi się wydaje, że wszyscy powinni wiedzieć, bo są tak bulwersujące albo tak haniebne, ich omija. Oni nie wiedzą, o czym ja mówię. I to nie są głupi czy niewrażliwi ludzie. Jak ja im to mówię, to oni się przejmują, ale po prostu nie mają potrzeby, żeby szukać takich informacji i obcować z nimi. My jednak żyjemy w strasznie małej bańce, gdzie to wszystko, co się dzieje, rezonuje bardzo mocno, ale dla większości ludzi to nie rezonuje aż tak mocno i dlatego oburzają ich inne rzeczy. Wiesz, mają inne tematy, które bardzo ich poruszają, sprawy równościowe zresztą czy sprawy neuronietypowości. Nie ma czegoś takiego jak jakiś wspólny temat, który rezonuje bardzo mocno między pokoleniami, między bańkami.
”
Czesi są dojrzalsi, ponieważ mają mitologię, która jest zupełnie odwrotna od naszej. Mają jako swój narodowy znak Szwejka, a nie Kmicica, więc to o czymś świadczy – o pewnej autoironii, dystansie i o tym, że uważają, że pewien rodzaj irracjonalnej straceńczej odwagi jest po prostu głupi.
K.K.: No tak, tylko to jest pytanie o to, jak zdefiniujemy w ogóle bycie odważnym, bo zobacz – pewnie dla tych ludzi, którzy się przejmują zupełnie innymi problemami, definicja odwagi też będzie inaczej wyglądała. Przypomniał mi się Arystoteles i zasada złotego środka, bo on nam opowiada o tym złotym środku, odnosząc się właśnie do odwagi. Ją podaje za przykład, kiedy mówi: jak jest bitwa, to możesz polecieć na tę obcą armię po prostu z gołymi rękami i wrzaskiem. I to nie jest odważne. To jest brawurowe i głupie, bez sensu. Możesz oczywiście zawrócić i powiedzieć, że w ogóle nie będziesz walczyć. Albo możesz być odważna, czyli postąpić w taki sposób, który będzie maksymalnie efektywny, bez strachu, ale racjonalnie. I można powiedzieć, że jest taka skala. Gdzieś ta odwaga jest pośrodku, a brawura będzie z jednej strony, tchórzostwo z drugiej. Gdzie my – jako społeczeństwo – jesteśmy dziś na tej skali? Ty sugerujesz, jak rozumiem, że wychylamy się bardziej w stronę tchórzostwa?
A.H.: Tak bym to oceniła. Tym bardziej że nie wymaga niebywałej brawury taka nawet skrajna odwaga. Nie mówię o odwadze typu samospalenie. Myślę o odwadze typu przeciwstawienie się złu w sytuacji umiarkowanego ryzyka.
G.M.: A czy w takim razie w sprawie naszej odwagi nie zaszła ciekawa zmiana? Powiedziałaś, że dzisiaj na tej skali, którą Kasia zarysowała, przesuwałabyś nas raczej wszystkich w stronę tchórzostwa. Mi się wydawało, że nasz podstawowy problem, czy jeden z tych podstawowych problemów, jest taki, że mylimy brawurę z odwagą i tam, gdzie ktoś powiedziałby: „to jest brawura łamane przez głupota”, mówimy: „nie, to jest jedyne, co można zrobić”. I tych aktów brawury pomylonej z odwagą, które kończą się tym, że wybiegamy z okopu i dostajemy w pierwszej minucie kulkę w środek głowy, jest bardzo wiele. Tymczasem ty mówisz, że właśnie się przesunęliśmy w drugą stronę, w stronę tchórzostwa.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 Laco Adamík, właśc. Ladislav Adamík – słowacko-polski reżyser teatralny, filmowy i operowy. Były mąż Agnieszki Holland, ojciec reżyserki i plastyczki Katarzyny Marii Adamik. (Wszystkie przypisy pochodzą od redakcji).
2 _J. Pietrzak dla „TS”: Ankieta personalna_, „Tygodnik Solidarność” 2017, nr 18.
3 „Piotr Szczęsny, «Szary Człowiek». Chemik, człowiek Solidarności, zaangażowany w tworzenie społeczeństwa obywatelskiego. Żył 54 lata. Zmarł 29 października 2017 roku, nie odzyskując przytomności. 19 października 2017 roku pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie podpalił się w akcie protestu przeciwko polityce PiS. Pozostawił przesłanie: «Ja wolność kocham ponad wszystko. Dlatego postanowiłem dokonać samospalenia i mam nadzieję, że moja śmierć wstrząśnie sumieniami wielu osób, że społeczeństwo się obudzi i że nie będziecie czekać, aż wszystko zrobią za was politycy – bo nic nie zrobią!»”. Cyt. za: _Alfabet buntu_, online: https://archiwumosiatynskiego.pl/alfabet-buntu/piotr-szczesny/ .
4 _Jak ocenić polityczne reakcje na samospalenie Piotra Szczęsnego? Stawiszyński i_ _Dominiczak_, Racjonalista.tv, online: https://www.youtube.com/watch?v=C7nC8elOqtg .