Sięgnij ze mną gwiazd - ebook
Sięgnij ze mną gwiazd - ebook
Nadmorska plaża i dwoje poturbowanych ludzi, każde z własną piosenką. Czy wspólnie napiszą refren?
Po medialnej nagonce i krzywdzących oskarżeniach Ester, wschodząca gwiazda polskiej sceny muzycznej, ucieka do Świnoujścia. Spaceruje po plaży, wsłuchuje się w skrzek mew i stara się zapomnieć o tym, co zostawiła za sobą.
Jacek też ucieka od wspomnień. Choć przeżył w życiu wiele pięknych chwil, spotkało go też ogromne nieszczęście, po którym trudno się pozbierać.
Odnajdują się przy falochronie: melancholijny facet z gitarą i smutna artystka, która od dawna nie występuje.
Czy okażą się dla siebie ratunkiem?
Agata Przybyłek kolejny raz zabiera nas nad morze, by przy dźwiękach fal opowiedzieć historię o tym, że po burzy zawsze wychodzi słońce, a nadzieja nigdy nie umiera.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67727-90-7 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ester zamknęła oczy i odchyliła głowę. Długie, brązowe włosy opadły kaskadą. W jej żyłach zamiast krwi płynęła muzyka. Melodia przenikała ciało. Przeszywała ją. Elektryzowała. Rozbudzała wszystkie jej zmysły.
Czując ręce Kuby na swych biodrach, dziewczyna kołysała się lekko i ocierała o niego. Jej nozdrza wypełniał zapach jego perfum i ciała. Przyjemna mieszanka, jedna z najprzyjemniejszych. Było jej teraz tak dobrze, że najchętniej nie schodziłaby z parkietu. Czuła się dziś najszczęśliwszą kobietą na świecie.
W klubie panował zaduch. I ciemność, przecinana jedynie zielonymi światłami lasera, przez co atmosfera była intymna. Powietrze pachniało trochę papierosami, tuż za ścianą znajdowała się palarnia. Charakterystyczny zapach tytoniu osiadał na ciele, włosach i ubraniu.
Ester przyszła tutaj zaraz po zagraniu koncertu. Kuba namówił ją, by po zejściu ze sceny jeszcze trochę się pobawili. Nie protestowała. Występ naładował ją pozytywną energią i nie chciała jeszcze kończyć tego wieczoru. Dwa razy bisowała. Publiczność śpiewała z nią niemal wszystkie piosenki. Owacje do tej pory dźwięczały jej w uszach i Ester miała wrażenie, że śni. W tańcu przywarła całym ciałem do Kuby, pragnęła jak najdłużej znajdować się w tym stanie. To było rozkoszne uniesienie. Trans, błogość… Ester kochała muzykę i lubiła się w niej zatracać, ale to, co odczuwała teraz, było wręcz nie do opisania. Serce biło jej szybko, oddech miała spłycony. Kuba przesuwał dłońmi po jej biodrach i plecach, co dodatkowo ją nakręcało. Najchętniej zdarłaby z niego ubranie, żeby poczuć go jeszcze bardziej i mocniej.
— Chodźmy do mnie — wyszeptał jej Kuba do ucha.
Ester uśmiechnęła się i wymruczała:
— Czekałam, aż powiesz coś w tym stylu.
Kuba nie zwlekał. Również jej pragnął. Ująwszy dziewczynę za rękę, zaczął przedzierać się między ludźmi, którzy kłębili się na parkiecie. Ester chichotała. Śmieszyło ją to. Może trochę za dużo drinków wypiła, ale niczego nie żałowała. Na ustach miała jeszcze resztki bordowej szminki, którą makijażystka nałożyła jej tuż przed koncertem. Rozpuszczone włosy muskały nagą skórę jej ramion. Krótka czarna sukienka nieco się podwinęła, ale Ester zupełnie teraz o to nie dbała.
Wreszcie dotarli do korytarza, gdzie uderzyło ich chłodniejsze powietrze. Ester zadrżała. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak w sali klubowej było gorąco. Tak zatraciła się dzisiaj w muzyce i bliskości Kuby, że na niewiele rzeczy zwracała uwagę.
Kuba pociągnął ją w stronę szatni. Ester zakołysała się i to też ją rozbawiło. Jej radosny śmiech odbił się od ścian oraz sufitu.
— Co cię tak bawi?
— Nie wiem.
— Śmieszna dziś jesteś.
— Chyba trochę za dużo wypiłam.
— Właśnie widzę. Ale nawet mi się to podoba. — Pocałował ją.
Minęli toalety, a potem przystanęli na chwilę i Kuba kazał jej wyjąć z torebki numerek, żeby mogli odebrać swoje kurtki. Ester posłusznie podała mu plastikową tabliczkę z numerem i objęła się dłońmi. Naprzeciw niej, przy ścianie, stały trzy dziewczyny, które zmierzyły ją wzrokiem, a gdy się odwróciły, zaczęły coś szeptać między sobą. Ester wiedziała, co to oznacza: rozpoznały ją i pewnie zaraz zrobią jakieś zdjęcia z ukrycia.
Cena popularności — pomyślała. Już do tego przywykła. Ludzie rozpoznawali znaną wokalistkę wszędzie: w sklepach, w hotelach, na ulicach. Na początku ją to nieco peszyło. Była bardzo młoda, gdy jej pierwsza piosenka stała się radiowym hitem. Właściwie to nagły rozwój kariery zaskoczył Ester — wrzucała nagrania coverów ulubionych piosenek na swój kanał na YouTubie, a kilka miesięcy później stała przed drzwiami profesjonalnego studia, gdyż wyłowił ją w sieci znany producent muzyczny.
W ostatnich latach naprawdę wiele się w jej życiu zmieniło. Z czasem przywykła też do popularności.
Ester odwróciła wzrok od dziewczyn, które na nią zerkały, i popatrzyła na Kubę. Stał przy ladzie. Szatniarka odeszła, żeby poszukać ich kurtek. Gdy odebrał ubrania, Ester włożyła krótką puchówkę i owinęła szyję szalikiem. Kuba ujął jej rękę i pociągnął do drzwi.
Nie mogła się już doczekać, kiedy złapią taksówkę i pojadą do niego. Kuba miał piękny apartament, który kupiła mu matka, a w nim obłędne, niesamowicie wygodne i wielkie łóżko. Ester nie zamierzała wychodzić z niego do rana. Planowała na zmianę kochać się z Kubą, palić papierosy i spać.
Gdy wyszli na zewnątrz, mroźne, styczniowe powietrze owionęło ich twarze. Zaszczypało w policzki. Ester się wzdrygnęła. W cieniutkich rajstopach i wieczorowym obuwiu poczuła przenikliwy chłód. Pospiesznie dreptała za Kubą, uważając, by się nie przewrócić w wysokich szpilkach, a w myślach układała scenariusz na resztę tego wieczoru i nocy. Zanim jednak dotarli do taksówki, wydarzyło się coś, co pokrzyżowało te plany.
Zawyła syrena. Zamigotały niebiesko-czerwone światła. Ester się zatrzymała. Nie od razu dotarło do niej, co się dzieje. Nagle zmaterializowało się przed nią kilku funkcjonariuszy policji. Otoczyli ją i zażądali pokazania zawartości torebki.
Ester popatrzyła zdziwionym wzrokiem na Kubę, jednak on, zamiast jej pomóc, zrobić coś, odsunął się. Oszołomiona oddała jednemu z policjantów torebkę. Nie miała nic do ukrycia. Co mogli w niej znaleźć? Mały portfel, smartfon, kilka tamponów, paczkę chusteczek, jakąś szminkę i walające się luzem cukierki — nic więcej.
Skołowana patrzyła, jak mężczyzna zgłębia zawartość jej torebki, a potem wyjmuje ze środka małą, foliową saszetkę i pokazuje ją pozostałym policjantom.
Ester pobladła.
Narkotyki? Czy to narkotyki? — przemknęło jej przez głowę i poczuła, jak od środka robi jej się zimno.
— Skąd… Skąd to się wzięło? — wydukała i przeniosła wzrok na Kubę.
Wtedy się zorientowała, że ten był już daleko. Szedł pospiesznie chodnikiem w stronę skrzyżowania. Zostawił ją. Porzucił, kiedy tak bardzo go potrzebowała? Nic z tego nie rozumiała.
Policjanci tymczasem zaczęli rozmawiać między sobą. Otworzyli saszetkę. Zaczęli ją sobie przekazywać z rąk do rąk. Potem znowu padły jakieś słowa. Funkcjonariusze popatrzyli na oszołomioną wokalistkę.
— Pani Estera Jarosz, prawda? — zapytał jeden z nich.
Skinęła głową na potwierdzenie, zbyt zaskoczona, by wydusić choć jedno słowo.
— Pójdzie pani z nami. Jest pani zatrzymana w związku ze znalezieniem przy pani narkotyków.
Nie skuli jej, może dlatego, że wcale się nie wyrywała. Dwóch policjantów poprowadziło ją do radiowozu i wsadziło na tylne siedzenie, jakby była jakimś bandziorem. Jeden przytrzymał lekko jej głowę. Zupełnie jak na filmach — pomyślała bez związku.
Ester zacisnęła powieki, kiedy dobiegł do niej trzask zamykanych drzwi. Zahuczało jej w głowie. Nie powinna dziś tyle pić… Kierowca radiowozu odpalił silnik i ruszyli.
Dziewczyna zadrżała ze strachu. Co teraz z nią będzie?! Co jej grozi? Chyba nigdy tak się nie bała i nie czuła taka samotna.
Nagle w jej głowie zapaliła się lampka. Coś tu nie grało. Ester nie była całkiem trzeźwa, lecz bez trudu uświadomiła sobie, że ktoś musiał ją wrobić. Ci policjanci tutaj na nią czekali, a zatem… ktoś musiał dać im cynk.Rozdział 1
Ester otworzyła drzwi balkonowe, wyszła na taras i odetchnęła morskim powietrzem. Z kubkiem kawy w dłoni oparła się o żeliwną barierkę i popatrzyła na krajobraz, który miała przed sobą. Niedaleko, za kilkoma budynkami i pasmem zieleni, rozciągał się Bałtyk. Jego wody były dzisiaj spokojne, obmywały leniwie piaszczysty brzeg.
Ester utkwiła wzrok w morzu. Do jej uszu dolatywały piski mew. Ktoś niedawno kosił trawę nieopodal, więc słabe podmuchy wiatru niosły woń świeżo skoszonych źdźbeł. Z nadejściem kwietnia przyszła ciepła, słoneczna pogoda i słupek rtęci zamontowany na oknie apartamentu pokazywał około piętnastu stopni. Ester cieszyła się z tego, była ciepłolubna. Nie znosiła jesieni i zimy.
Upiła łyk kawy i popatrzyła w dół. Ulica była pusta. Po chodnikach szli pojedynczy przechodnie. Jakaś starsza pani z psem zatrzymała się na chwilę, żeby zwierzę mogło załatwić swoje potrzeby. Ester patrzyła na nich przez moment, a potem znowu przeniosła spojrzenie na morze. Od niedawna wynajmowała dość spory apartament w jednej z kamienic w Świnoujściu. Miała stąd zaledwie pięć minut spacerem na plażę. Lubiła tu mieszkać, chociaż Świnoujście pod żadnym względem nie przypominało Warszawy, gdzie wychowała się i dorastała. To było małe, prowincjonalne, nadmorskie miasteczko, spokojne i nastawione na obsługę turystów. Poza sezonem panowała tu senna atmosfera, ale teraz to był dla Ester ogromny atut tego miejsca. Nie chciała się rzucać w oczy. Przyjechała tutaj, żeby ukryć się na jakiś czas przed światem. Obcięła włosy i zaczęła chodzić w innych ubraniach niż dotąd. Kiedyś jej styl to były obcisłe, seksowne sukienki i dopasowane spodnie. Teraz najczęściej ubierała się w dresy.
Mieszkanie wynajmowane przez Ester miało ponad siedemdziesiąt metrów. Nie potrzebowała aż tyle przestrzeni dla siebie samej, ale od zawsze lubiła duże pokoje. Apartament był dwupoziomowy. Na dole mieściły się: kuchnia z jadalnią i salonem, jednoosobowa sypialnia dla gości oraz łazienka, a na górze przestronny pokój z wielkim łóżkiem i przylegająca do tej sypialni łazienka. Ester miała do dyspozycji również balkon, a na nim dwa wygodne fotele, które można było rozłożyć. Na barierce wisiały donice z czerwonymi kwiatami, ale nie znała ich nazwy, nigdy nie interesowała się ogrodnictwem. Podpisując umowę najmu, Ester zobowiązała się je tylko podlewać. Na wszystkich balustradach w kamienicy wisiały takie same doniczki i kwiaty. Poza fotelami na balkonie znajdowała się popielniczka, ale Ester jej nie używała, bo odkąd tu przyjechała, praktycznie nie paliła. Po styczniowym zajściu z policją w ogóle stroniła od używek. I tak chyba nawet było jej lepiej, choć chwilę trwało, zanim przystosowała się do tego nowego życia.
Teraz jednak nie narzekała. Tęskniła trochę za Warszawą i za życiem, które prowadziła w stolicy, ale musiała przyznać, że tutaj miała zdecydowanie ładniejsze widoki, a kawa pita na balkonie, skąd widać Bałtyk, smakowała wybornie. W przeszłości Ester rzadko jeździła nad morze. Rodzice zawsze woleli wycieczki w góry. A jeśli już ciągnęło ich nad wodę, to wybierali znacznie cieplejsze morza i Ester częściej była we Włoszech czy w Hiszpanii niż na polskim Wybrzeżu.
Teraz, w Świnoujściu, odkrywała uroki nadmorskiego życia. Lubiła obserwować fruwające pod niebem mewy i statki, które czekały na wpłynięcie do portu. Z tej odległości często wydawały się one tylko małymi punktami, lecz Ester wiedziała, że w rzeczywistości są wielkie. To nieustannie ją zadziwiało. Perspektywa wiele zmieniała — zarówno na morzu, jak i w życiu.
Dopiła kawę, a potem wróciła do apartamentu i wstawiła pusty kubek do zmywarki. W aneksie kuchennym naprzeciwko białego rzędu szafek z kuchenką i lodówką znajdował się stół, stanowiący poniekąd granicę między kątem kuchennym a strefą wypoczynkową, a za nim stały kanapa i stolik kawowy. Na wprost niej wisiał telewizor, a niedaleko wiły się kręte schody prowadzące na piętro. Ściany w całym mieszkaniu były białe, choć gdzieniegdzie wyłożono je tylko ciemnoczerwoną cegłą. Meble dobrano starannie, wszystko było tutaj nowe, przemyślane i w nowoczesnym stylu. Gdy Ester szukała w internecie mieszkania, które mogłaby wynająć, zdjęcia tego lokum od razu ją urzekły. Apartament urządzony ze smakiem wydawał się odpowiadać wszystkim jej lokalowym potrzebom. Bez wahania kliknęła na stronie internetowej na ikonkę z napisem „rezerwuj”.
Na stoliku przy kanapie leżała otwarta książka. W Świnoujściu Ester nie miała zbyt wielu aktywności i chętnie spędzała czas na czytaniu. Właściwie to było ostatnio jej ulubione zajęcie — na równi z oglądaniem seriali i spacerami nad morze. Nie miała tutaj znajomych. Stroniła od ludzi, zresztą nie bardzo wiedziała, gdzie miałaby tu kogoś poznać. Do klubów nie chodziła. Miała z ostatniej imprezy, tej styczniowej w Warszawie, okropne wspomnienia. Zostawały restauracje i sklepy, ale nie wyobrażała sobie, że miałaby zagadać do kogoś obcego przy kasie albo dosiąść się do zajętego stolika. Zresztą na razie nie doskwierała jej samotność. W ostatnich miesiącach na zbyt wielu bliskich osobach się zawiodła, straciła zaufanie do ludzi, a w związku z tym także chęć spotykania się z kimkolwiek. Kuba zostawił ją, kiedy najbardziej go potrzebowała. Choć po tym, jak oddalił się bez słowa, gdy została aresztowana, wielokrotnie próbowała się z nim skontaktować, lecz on nie odbierał, nie odpisywał i nie wpuścił jej do mieszkania, gdy pojechała do niego — a w desperacji zrobiła to kilkakrotnie. Nie mogła napisać do niego na żadnym komunikatorze internetowym, bo wszędzie ją zablokował. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ją wtedy zostawił. Przecież tak bardzo się kochali… Dopiero wspólna znajoma, Majka, która pracowała w ulubionym studiu nagraniowym, powiedziała jej, że Kuba woli odciąć się od tego szamba, które po aresztowaniu wylało się na Ester.
— No wiesz, on się boi, że jak media zaczną go łączyć z tą sprawą, to jego kariera ucierpi — powiedziała któregoś wieczoru, gdy się spotkały.
Ester dała więc Kubie spokój, choć nadal ją bolało jego zachowanie. Jej matka też wolała wierzyć doniesieniom mediów niż temu, co mówiła córka, zresztą nigdy nie były sobie bliskie. Ester zostały właściwie tylko wspomniana kumpelka Majka i menedżerka Monika, ale wokalistka wolała jej nie zawracać głowy za często. Wiedziała, że tamta ma jeszcze inne rzeczy na głowie: męża, dzieci, schorowanych rodziców. Ester nie była potworem, choć właśnie takim słowem określiła ją matka, kiedy ostatnio rozmawiały. Rzuciła wtedy słuchawką. Niezwykle ciężko było słuchać takich określeń z ust rodzicielki.
Teraz ubrała się i postanowiła pójść na spacer nad morze. Pogoda była zachęcająca. Słońce świeciło w najlepsze, praktycznie dzisiaj nie wiało. Włożywszy beżowy płaszcz na modny dres od Michała Krasela, który kosztował fortunę, narzuciła na ramię torebkę i wyszła z mieszkania. Od niedawna czuła się trochę lepiej niż wtedy, kiedy tu przyjechała w totalnej rozsypce. Może za sprawą słońca? A może odległości, która dzieliła ją od stolicy i pozostawionych tam problemów?
Lekki wietrzyk owiał Ester, kiedy wyszła na zewnątrz. Tutaj powietrze jeszcze bardziej przesiąknęło aromatem trawy. Dziewczyna odetchnęła głęboko i pomyślała, że lubi ten zapach. Kojarzył jej się z wakacjami. Jako dziecko jeździła czasami do dziadków, a na ich działce bardzo często roztaczały się w sierpniu i lipcu wonie takiej skoszonej trawy i świeżego siana.
Te miłe wspomnienia dodatkowo poprawiły jej humor. Aż uśmiechnęła się do nich lekko. Szkoda, że nie mogła już odwiedzić dziadków, starych Jaroszów — oboje zmarli, gdy była nastolatką. Do tej pory pamiętała, jak płakała na ich pogrzebach, i tę smutną myśl, że wraz z ich śmiercią skończyła się jakaś era. Nie znała innych tak ciepłych i rodzinnych osób jak dziadek i babcia. Jej rodzice nie byli tacy. Matkę określiłaby jako oschłą, ta kobieta zawsze wszystko wiedziała najlepiej. Ojciec natomiast wiele lat temu odszedł od żony do innej. Wszystko to sprawiło, że Ester właśnie u dziadków czuła się jak w domu, nie w surowo urządzonym mieszkaniu, które dzieliła kiedyś z matką. Ale tak to już w życiu było, że wszystko przemijało.
Wyjąwszy z torebki okulary przeciwsłoneczne, Ester włożyła je na nos i ruszyła nad morze. Ulice wciąż były puste, większość ludzi pewnie skupiała się teraz na pracy, zamiast jeździć czy chodzić po mieście. Przez całą drogę na plażę dziewczyna minęła ledwie kilku przechodniów — matkę z wózkiem, młodą parę i staruszków. Szczęśliwie nikt jej nie rozpoznał. Widocznie nowa fryzura, dresy i wielkie okulary stanowiły dobry kamuflaż, co odnotowała z zadowoleniem.
Gdy dotarła na plażę, przystanęła na chwilę, żeby nacieszyć oczy widokiem. Bałtyk miał dzisiaj głęboki, ciemny odcień. Wyraźnie odcinał się na tle błękitnego nieba. Kilka mew unosiło się na falach, przypominając malutkie łódeczki. Niewielkie fale leniwie muskały piasek. Pogoda wręcz idealna, żeby przespacerować się wzdłuż linii brzegowej. Ester ruszyła w stronę stawy w kształcie wiatraka. Odkąd odkryła ją na falochronie, spacerowała tam niemal codziennie. Lubiła sobie przy niej przystanąć, zapatrzeć się w wodę i zamyślić nad życiem, różnymi sprawami mniej lub bardziej istotnymi. Widok falującego morza pomagał jej wrócić do równowagi psychicznej.
Poza tym ceniła to cudowne poczucie, że w Świnoujściu może po prostu być sobą. Tutaj o wiele rzadziej ludzie ją zaczepiali, dla większości była po prostu zwyczajną, dwudziestosześcioletnią dziewczyną, a nie wielką gwiazdą. To miało swoje plusy. Gdy Ester kilka lat temu wchodziła do świata show-biznesu, nie dostrzegała ciemnych stron sławy, podobnie zresztą jak większość początkujących w tym świecie. Dopiero kiedy jakiś czas temu media zaczęły na nią nagonkę i dziewczyna poznała gorzki smak celebryckiego życia, zapragnęła nie raz zapaść się pod ziemię. Te nagłówki na pierwszych stronach gazet, nad jej zdjęciami, były okropne. Wciąż miała przed oczami niektóre z nich: Estera J. zatrzymana z narkotykami. Ester wychodzi z więzienia. Ester jednak nie taka niewinna? Czy Estera Jarosz zdecyduje się na odwyk?
Popularność, którą zdobyła, gdy jej debiutancki singiel pod tytułem Ćmienie zaczął lecieć w radiu, był emitowany w stacjach telewizyjnych, bezsprzecznie stanowiła spełnienie jej marzeń. W ostatnich tygodniach media jednak wręcz prześcigały się w publikowaniu uszczypliwych artykułów i kompromitujących ją zdjęć i Ester niejeden raz żałowała, że poszła tą drogą. Patrząc na niektóre fotki, nie miała nawet pojęcia, kiedy powstały. Paparazzi chyba musieli chodzić za nią wszędzie! Kiedyś widywała w gazetach czy w sieci swoje zdjęcia ze ścianek albo z koncertów, teraz wrzucano do internetu nawet takie, na których drapała się po nosie podczas robienia zakupów. Choć zdawało jej się, że przez lata uodporniła się już na hejt oraz fake newsy, odkąd zaczęła się ta medialna nagonka, wiele razy płakała, czytając jakiś artykuł, i miała ochotę rzucić laptopem o ścianę. Czuła się zbrukana i zaszczuta. Nikt nigdy tak bardzo jej nie upokorzył jak te brukowce.
To właśnie dlatego, kiedy Monika podsunęła jej pomysł, żeby na chwilę wyjechała z Warszawy, Ester przyjęła go z entuzjazmem. Początkowo po wyjściu z aresztu chciała walczyć z hejtem wymierzonym w swoim kierunku, ale po kilku próbach uświadomiła sobie, że i tak nic nie wskóra. Poddała się i stała apatyczna. Godzinami leżała na łóżku w swoim mieszkaniu, jadła niezdrowe jedzenie i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w ekran laptopa, na którym włączała kolejne seriale. Odwołała wszystkie koncerty, zrezygnowała z nagrywania nowych singli na płytę, która początkowo miała się ukazać jesienią. Bywały chwile, że najchętniej powiedziałaby światu: „Nie chcę już być Ester, znaną wokalistką, wrócę do bycia zwyczajną Esterą Jarosz, tylko już się ode mnie odczepcie”.
Ale to tak nie działało. Media karmiły się sensacjami. Ludzie uwielbiali skandale. Żadne newsy o koncertach lub nowych utworach nie klikały się w internecie tak dobrze jak plotkarskie artykuły o jej rzekomym upadku.
— To się nigdy nie skończy — płakała Ester, ale jej menedżerka miała odmienne zdanie w tej kwestii.
— Skończy się kiedyś. Przetrwasz tę burzę — powtarzała bez końca. — Za jakiś czas media zainteresują się kimś innym i dadzą ci spokój, a wtedy odbudujesz swoją pozycję. Podniesiesz się mocniejsza — zapewniała ze spokojem. — Zaufaj mi. Trochę już się obracam w tym środowisku.
Ester trudno było w to wierzyć, bo tuż po tym, jak wyszła z aresztu, jej życie zamieniło się w koszmar. Bliscy odcięli się od niej. W mediach wrzało. Pod warszawskim apartamentowcem, w którym mieszkała, dzień i noc koczował tłum fotoreporterów. Ludzie wypisywali okropne rzeczy na jej temat w internecie, ogrom fanów odlajkował jej profile w serwisach internetowych, najwidoczniej nie chcąc obserwować ćpunki. Do tego te ciągłe dyskusje z menedżerką i rozmowy z prawnikiem…
I wtedy Monika rzuciła niby od niechcenia, że może wokalistka powinna całkowicie zmienić otoczenie, nim — jak to określiła — sprawa trochę przycichnie. Ester zdecydowała się pójść za jej radą i wyjechała. Nie wiedziała tylko, czy wróci do muzyki i znowu kiedyś wejdzie na scenę. Tak, kochała to, ale cena, którą przyszło jej zapłacić za sławę i spełnianie swych marzeń, na razie wydawała się zbyt wysoka.
— Wszystkie gwiazdy miewają wzloty i upadki — próbowała ją pocieszyć Monika, lecz Ester była w tak kiepskiej kondycji psychicznej, że nie umiała patrzeć w przyszłość z nadzieją.
Podobno każdego człowieka można było złamać. Ona właśnie odkryła, co jest jej największą słabością — brak odporności psychicznej na uszczypliwość, wrogość i niechęć ze strony innych.
Rozkoszując się zapachem i szumem Bałtyku, ruszyła wzdłuż morza. Bliskość wody działała na nią kojąco, ale podobno nie tylko na nią — Ester wiele lat temu przeczytała w jakimś piśmie, że woda kojarzy się ludziom z życiem płodowym, z matką, a ta z bezpieczeństwem. Autor artykułu wysunął tezę, że właśnie dlatego fontanny powstają wszędzie: w parkach, na dziedzińcach, w galeriach handlowych. To miało koić i odprężać przechodniów.
Nie wiedziała, czy to prawda, ale zapadł jej w pamięć tamten artykuł. Jej Bałtyk kojarzył się z matką idealną, której obraz stworzyła niegdyś w głowie, nie z tą prawdziwą: chłodną i oschłą, która rzadko kiedy dawała córce poczucie bezpieczeństwa. Prawdziwa matka Ester po rozwodzie dużo piła, często się przeprowadzała, wiele razy wracała do domu z obcymi mężczyznami, do których kazała Ester mówić „wujku”.
Być może dlatego jej córka związała się z Kubą Śliwińskim — bo był trochę podobny do tych facetów matki? Może odziedziczyła po matce skłonność do wybierania nieodpowiednich partnerów? A może po prostu nie miała dobrego wzorca?
Szła i szła. Morskie fale obmywały brzeg i raz czy dwa musnęły buty dziewczyny. W końcu przed oczami Ester zaczęła majaczyć biała Stawa Młyny, stojąca na falochronie. Ester utkwiła w niej wzrok, bo konstrukcja miała w sobie coś, co ją przyciągało. Nie umiała tego opisać ani racjonalnie wytłumaczyć, ale lubiła przebywać pod tym budynkiem. Jakby stanowił cel jej podróży. Jakby właśnie w tym miejscu miała się znaleźć.Rozdział 2
Jacek stał za ladą w sklepie muzycznym, gdzie pracował, i obserwował nastolatka, który przyszedł po struny do gitary oraz po kostki. Zastanawiał się, czy on w ogóle coś widzi spod tej długiej grzywki, która opadała mu niedbale na czoło. Chłopak miał tak długie włosy, że aż prosiły się o fryzjera. Jacek nigdy nie zwracał nadmiernej uwagi na wygląd, czy to swój, czy innych ludzi, lecz tym razem miał ochotę rzucić jakąś uwagę o tych włosach.
Ostatnio coraz częściej łapał się na tym, że nie rozumie współczesnej młodzieży. Za czasów jego młodości świat wyglądał inaczej. Chłopacy nosili krótkie włosy i luźne spodnie, dziewczyny chętnie ubierały dopasowane sukienki. A teraz? Jacek odnosił wrażenie, że młodzi wyznawali zasadę: im bardziej niedbale, tym lepiej. A nie był jeszcze stary, choć jego włosy gdzieniegdzie przyprószyła siwizna — skończył w tym roku trzydzieści sześć lat.
Jacek całkowicie akceptował upływ czasu i zmiany zachodzące w wyglądzie i w ciele: drobne zmarszczki w kącikach oczu, siwiznę, gorszą niż kiedyś sprawność. Na to ostatnie akurat większy wpływ niż upływający czas miał na pewno fakt, że Jacek od pewnego czasu nie ćwiczył i nie odżywiał się zdrowo. Trochę się zaniedbał i nabrał ciała. Nosił o dwa rozmiary większe ubrania niż jeszcze pięć czy sześć lat temu. Niektóre z jego tatuaży — a miał ich sporo na rękach — przestały dobrze wyglądać w związku z tym, że rozciągnęła mu się trochę skóra.
Jacek od zawsze cenił muzykę i właśnie dlatego kilka lat temu zatrudnił się w sklepie muzycznym. Nieduży lokal o nazwie Wild Rock wydawał się odpowiednim miejscem dla kogoś takiego jak on — miłośnika instrumentów z rockową duszą. Zgodził się z tym też właściciel lokalu, który od razu podczas rozmowy rekrutacyjnej oznajmił Jackowi, że dostał tę pracę. Nieduży sklep stał się ostatnio centrum jego życia, chociaż jeszcze do niedawna ulokowane było ono zupełnie gdzie indziej.
Wild Rock był raczej ciasny. Do środka prowadziły wąskie drzwi, nad którymi wisiał szyld z nazwą lokalu i naklejkami przedstawiającymi płomienie. Większość przestrzeni zajmowały instrumenty. Pod największym oknem stała perkusja i dwa keyboardy oraz zestaw głośników. Naprzeciw znajdował się stojak z gitarami i kilka bębnów, które chętnie oglądali młodzi. Na regałach za ladą leżały płyty, a w zamkniętych szafkach części do instrumentów. Jedną gablotę przeznaczono na rzeczy dla muzykalnych dzieciaków: cymbałki, tamburyny, bębenki, organki i zabawkowe trąbki.
Jacek lubił ten sklep. Przesiadywał w nim nawet chętniej niż w domu. Wszystko było tutaj dokładnie takie, jak trzeba.
Chłopak z długą grzywą zdecydował wreszcie, które struny chce kupić, i uregulował należność. Jacek odprowadził go wzrokiem do drzwi, a potem pozanosił na miejsce rzeczy, które klient oglądał. Gdy usiadł z powrotem na krześle za ladą, wrócił do oglądania nagrania z koncertu zespołu, który uwielbiał — Nirvany. Włączył je sobie na tablecie, obok urządzenia stał kubek z kawą, która już przestygła. Teraz dopił ją, delektując się muzyką i słuchając głosu Kurta Cobaina. Jakiś czas temu połączył tablet przez Bluetooth z głośnikami stojącymi w sklepie, przez co jakość dźwięku była wspaniała. Udało mu się idealnie ustawić basy i wysokie tony. Najchętniej zamknąłby drzwi i nie wpuszczał żadnych klientów już do końca koncertu. Nie zrobił tego tylko dlatego, że wtedy pewnie wyleciałby z pracy. A to właśnie ona trzymała go przy życiu.
Jako młody chłopak nigdy nie sądził, że zatrudni się w sklepie. Nie umiał też sobie wtedy wyobrazić, że takie zajęcie może komukolwiek sprawiać przyjemność — rodzice od dziecka wpajali mu, że stanie za ladą obniża prestiż i nie jest powodem do dumy, choć gdy dorósł, przestał zgadzać się z tym stwierdzeniem.
Do niedawna był przedstawicielem handlowym. Po studiach z marketingu zatrudnił się w dużej firmie produkującej napoje gazowane i osiągał tak wysokie wyniki sprzedażowe, że w wieku dwudziestu sześciu lat był już starszym specjalistą. Bywały miesiące, że prowizji za sprzedaż udawało mu się zdobyć więcej, niż wynosiła jego stała pensja. Wieść się rozeszła i szybko dostał jeszcze lepszą pracę.
No ale potem jego świat rozleciał się na drobne kawałki i Jacek wylądował w tym sklepie. Teraz nie chciał już gonić za pieniędzmi i karierą. Potrzebował spokoju, a w Wild Rock go odnalazł. Dobrze było mu tutaj i kiedy zamykał oczy, bez trudu umiał sobie wyobrazić, że pracuje tu do emerytury.
Miłość do muzyki zaczęła kiełkować w nim już w dzieciństwie. Wtedy posyłanie dzieciaków na zajęcia dodatkowe, takie jak gra na instrumentach czy rytmika, nie było jeszcze zbyt popularne, ale trafił w przedszkolu na panią, która uwielbiała wymyślać zabawy muzyczne. Grali na cymbałkach, podskakiwali, machając marakasami, albo bawili się w rytm melodii wygrywanej na flecie przez wychowawczynię.
To właśnie ta przedszkolanka zasugerowała jego rodzicom, że mogliby zastanowić się nad zapisaniem Jacka do szkoły muzycznej. Dobrze pamiętał, jak po powrocie z rozmowy z nią matka z ojcem poszli się naradzić i zapytali go potem, na jakim instrumencie chciałby nauczyć się grać. Wybrał gitarę. Rodzice zabierali go czasem na koncerty i właśnie gitarzyści najbardziej przyciągali podczas nich jego uwagę. Matka próbowała go co prawda przekonywać przez chwilę, że może pianino byłoby lepszym pomysłem (sama kiedyś trochę grała i miała do tego instrumentu sentyment), ale ostatecznie stanęło na tym, że chłopiec nauczy się grać na gitarze.
Chodził do szkoły muzycznej przez dobrych kilka lat. Dopiero w liceum rodzice oznajmili, że pora skończyć „zabawę”, jak to określili, i skupić się na nauce.
— Z muzyki nie wyżyjesz, a dobry zawód to jest podstawa — powtarzali jak mantrę.
I tak po lekcjach zamiast chodzić do szkoły muzycznej, Jacek zamykał się w swoim pokoju z książkami i uczył na pamięć treści podręczników. Muzyka jednak wciąż towarzyszyła mu w życiu. Brzdąkał na gitarze w przerwach od nauki, grał z kolegami na szkolnych akademiach. Czasami brał też instrument na plażę, siadał na piasku i wygrywał ulubione melodie, które mieszały się z szumem Bałtyku. To właśnie tak poznał Alicję. Stanęła kiedyś naprzeciw niego w letniej sukience. Grał akurat ulubioną piosenkę. Nie przerywając gry i śpiewu, spojrzał na dziewczynę. Wiatr rozwiewał jej długie blond włosy, od jej niebieskich tęczówek odbijało się słońce. Miała na sobie błękitną sukienkę, która składała się z kilku warstw tiulowych falbanek. Słuchała, jak gra, dopóki nie skończył, a wtedy zaczęła mu bić brawo. Jacek nie miał w zwyczaju zagadywać pierwszy do dziewczyn, nie był w tamtych czasach zbyt odważny, ale wtedy się ośmielił. Podniósłszy się z piasku, wyciągnął do niej rękę.
— Jacek.
— Alicja — powiedziała głosem delikatnym jak falbanki na jej ubraniu.
Potem obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem. Pomyślał wtedy, że piegi wokół nosa dodają jej uroku. Ach, jak on pokochał te piegi!
Rozmawiali przez chwilę, w końcu Jacek zaproponował, żeby usiedli na piasku. Przez ponad godzinę pokazywał jej podstawowe chwyty na gitarze. Była tym żywo zainteresowana, choć to go raczej nie zaskoczyło: dziewczyny w szkole często pytały go, czy nauczy je grać.
Alicja od razu go oczarowała. Kiedy Jacek patrzył na ich pierwsze spotkanie z perspektywy czasu, zawsze dochodził do wniosku, że przydarzyła im się miłość od pierwszego wejrzenia. Już wtedy, na plaży, zrodziła się między nimi chemia. Kiedy patrzył w oczy Alicji, serce biło mu szybciej; kiedy zaczynała się śmiać, w jego brzuchu trzepotały motyle.
Nie wyobrażając sobie, że mógłby już nigdy jej więcej nie spotkać, zaproponował kolejną lekcję gry na gitarze. Zgodziła się ochoczo, choć po latach, gdy byli już małżeństwem, lubiła powtarzać, że gitara była wtedy tylko pretekstem — oboje tak naprawdę chcieli się spotkać z innego powodu. Jacek mimo wszystko wziął na tę drugą randkę gitarę. Instrument zawisł potem na ścianie w ich domu, stanowiąc pamiątkę pięknych początków ich miłości.
Alicja była uosobieniem marzeń Jacka. Każdy mężczyzna nosi w głowie obraz idealnej kobiety i on miał niebywałe szczęście, że swój ideał spotkał w rzeczywistości: kobietę piękną, mądrą, czułą, charyzmatyczną i delikatną. Uwielbiał wplatać palce w długie włosy Alicji, które przypominały mu kolorem wysuszone kłosy zbóż. Uwielbiał wodzić dłońmi po jej jędrnej piegowatej skórze i całować jej zgrabne ramiona, zaróżowione od słońca. Kochał melodię jej głosu, kolor jej oczu i to, jak słodko marszczyła nos, kiedy się śmiała.
Po kilku latach znajomości oświadczył jej się w pewne sierpniowe popołudnie, klęknąwszy przed nią na plaży niemal w tym samym miejscu, w którym się poznali.
Ona też go kochała, więc bez namysłu powiedziała głośno i z radością:
— Tak!
Od razu zaczęli planować ślub. Alicja opowiadała o wymarzonej sukni, bukiecie, welonie i zastanawiała się nad tym, gdzie urządzić wesele. Jacek tylko się uśmiechał i potakiwał, patrząc na podekscytowaną twarz narzeczonej — dla niego weselna oprawa nie miała aż tak dużego znaczenia. Liczyło się tylko to, że chciał być z Alicją już zawsze, oświadczyny były jednym z kroków ku temu. Podobnie jak ślub.
Jeszcze tego samego dnia powiedzieli o zaręczynach jej rodzicom. Świerczyńscy cieszyli się i tak samo jak Alicja od razu zaczęli snuć plany. Euforii i śmiechom nie było końca. Jacek wyszedł z ich domu pijany ze szczęścia.
Jego rodzicom powiedzieli o wszystkim dopiero tydzień później. Jacek wiedział, że matka z ojcem zareagują inaczej niż przyszli teściowie, a nie chciał tak szybko psuć humoru Alicji. Ona tak się tym nadchodzącym ślubem cieszyła!
Zaprosił narzeczoną i rodziców do ulubionej restauracji swojej matki, eleganckiej, drogiej i snobistycznej, w której poza głównym daniem zamawia się też desery i przystawki. Było dość sztywno, rodzice raczej zachowywali się powściągliwie, nikt nikogo nie ściskał, nie dopytywał, nie padło wiele wzniosłych słów. Rodzice chłodno i bez wyraźnych emocji przyjęli wieść o zaręczynach. Gdy po spotkaniu Jacek odprowadzał Alicję do domu, zapytał ją, czy nie jest jej przykro.
— Zwariowałeś? — odparła z tym swoim zniewalającym uśmiechem.
On w odpowiedzi wziął ją w ramiona i wyszeptał, że właśnie takiej żony pragnie.
— Niby jakiej? — zaśmiała się wtedy.
— Takiej, która nie przejmuje się pierdołami.
Potem, po ślubie, często jej to powtarzał.
— Kocham twoją beztroskę — mówił, całując żonę w czoło.
Prostolinijność, optymizm i swoboda — taka była właściwie kwintesencja Alicji. Przy spotkaniu z nią niemal wszystkie problemy blakły. Była trochę jak czarodziejka, która radosnymi kolorami malowała świat.
Ślub wzięli w parafii Alicji, jak nakazywała tradycja. Przed ołtarzem rozłożono czerwony dywan, wszędzie stało mnóstwo świec i kwiatów. Ceremonia była wzruszająca, zaprzyjaźniony z rodziną Świerczyńskich ksiądz wygłosił piękne, chwytające za serce kazanie. Jacek widział, jak w oczach Alicji zaszkliły się łzy, kiedy kapłan podkreślił rolę małych, czułych gestów w znaczeniu małżeństwa. Nawet teraz, choć od tamtego wydarzenia minęło wiele długich lat, mężczyzna doskonale to pamiętał.
Podczas wesela właściwie nie schodzili z Alicją z parkietu. Tańczyli ze sobą, z rodziną, z przyjaciółmi, nawet z ludźmi, których ledwie znali. Najpierw w butach, potem bez butów, bo nad ranem oboje przestali już zwracać uwagę na to, jak wyglądają albo co kto sobie o nich pomyśli. To było ich święto — święto ich wielkiej miłości. Beztrosko wirowali na parkiecie, wpatrzeni w siebie, szczęśliwi, roześmiani.
W podróż poślubną nie pojechali, ale w tamtych czasach takie wyjazdy nie były jeszcze zbyt modne. Pieniądze, które dostali w prezencie ślubnym, woleli przeznaczyć na urządzenie domu, który kupili na kredyt. Wicie wspólnego gniazda z Alicją było dla Jacka wspaniałym doświadczeniem. Uwielbiał jeździć z nią na zakupy do sklepów budowlanych i patrzeć, jak z poważną miną debatuje nad tym, jaki odcień farby wybrać; testować z nią w sklepach kanapy i łóżka, zastanawiać się nad wyborem lamp czy szafek kuchennych. To wszystko miało swój urok, a ponieważ Alicja odznaczała się świetnym gustem, ich dom szybko stał się piękny. Podłogi pokryły jasne parkiety, w oknach zawisły błękitne zasłony, na szafkach stanęły niezliczone dodatki wnętrzarskie nawiązujące tematyką do morza.
— Prawie jak w jakimś muzeum — naśmiewał się czasem Jacek, w odpowiedzi na co Alicja patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi i tłumaczyła:
— Dzięki tym muszlom i wazonom nasz dom wreszcie ma pełną duszę.
— Chyba nie mogę się z tym zgodzić, kochanie — powiedział któregoś razu.
— Bo ty się nie znasz na modzie — stwierdziła żona ze śmiechem.
— Chodziło mi o to, że ty jesteś duszą tego domu, a nie jakieś tam bibeloty.
Alicja podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
— No, no. Jaki z pana romantyk — zamruczała.
— Mój dom zawsze będzie tam, gdzie ty — wyszeptał.
Półtora roku później na świat przyszło ich dziecko. Majka była wspaniała. Jacek pokochał ją już w chwili, kiedy Alicja przekazała mu wiadomość o ciąży, lecz bez reszty przepadł, gdy po raz pierwszy wziął córeczkę w ramiona.
— Jaka ona malutka! — powiedział wzruszony.
— Malutka? — prychnęła położna, która była akurat na sali. — Ponad trzy osiemset. To całkiem sporo.
Jacek nachylił się nad Alicją i pocałował ją w usta.
— Urodziłaś najpiękniejszą dziewczynkę na świecie. Dziękuję — wyszeptał wzruszony.
Gdy przywiózł je obie ze szpitala, uznał, że od tamtej pory ich dom miał już nie jedną duszę, lecz dwie: większą i mniejszą. I on obie kochał tak samo mocno.
Majka szybko stała się centrum życia rodziców. Jacek pomagał Alicji w obowiązkach, kiedy tylko mógł. Zmieniał pieluchy, karmił małą z butelki i uczył jeść z łyżeczki, zabierał na spacer, żeby Alicja mogła sobie odpocząć. Wstawał w nocy, żeby przygotować mleczne mieszanki, a szczery uśmiech córki wynagradzał mu zmęczenie. Majka była cudownym dzieckiem — radosnym, energicznym i rozgadanym. Jacek uwielbiał słuchać, jak próbuje komunikować się we własnym języku, i obserwować, jak dziewczynka powoli staje się coraz bardziej samodzielna. W pierwsze urodziny kupił dla niej najpiękniejszy tort, jaki był w cukierni, a potem napompował dziesiątki kolorowych balonów. Trzymał Majkę na rękach, kiedy próbowała zdmuchnąć świeczkę. Oczywiście trochę musiał jej pomóc, ale przecież właśnie od tego byli rodzice.
Przez kolejne lata starali się z Alicją, żeby Majka miała wspaniałe, szczęśliwe dzieciństwo. Spędzali z nią wszystkie wolne chwile, dbali o jej rozwój. Nie mieli zbyt dużo znajomych, którzy też byli rodzicami, ale starali się, żeby dziewczynka przynajmniej raz w tygodniu spotkała się z jakąś koleżanką albo kolegą. Jacek najbardziej uwielbiał jednak te chwile, kiedy szli całą rodziną na plażę. Alicja zabierała kosz piknikowy pełen jedzenia i zabawek, on dźwigał Majkę, która zawsze marudziła, że bolą ją nogi, choć przeszła tylko kilka metrów po piasku. Rozkładali się tuż nad wodą i potem przez kilka godzin Jacek na zmianę bawił się z córką, przytulał żonę na kocu i podjadał domowej roboty przekąski. Czuł wtedy, że jest cholernym szczęściarzem, i zastanawiał się, czym zasłużył sobie na to, że los postawił na jego drodze te dwie wyjątkowe istoty. Uwielbiał patrzeć, jak promienie słońca odbijają się od oczu Alicji i Majki, a podmuchy morskiej bryzy rozwiewają im włosy.
Jeśli mógłby zatrzymać czas, to zatrzymałby go właśnie na jednej z takich chwil.
Potem jednak wydarzył się koszmarny wypadek i Jacek stracił je obie: Alicję i Majkę, a wraz z ich śmiercią skończyło się także jego życie. Umarło w nim coś istotnego.
Ciąg dalszy w wersji pełnej