Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Sieroty - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sieroty - ebook

Autor bestsellerowych kryminałów – między innymi Wiatru, najlepszego polskiego kryminału 2021 roku wg „Książek. Magazynu do czytania” – powraca z kolejną świetną powieścią. Mija dwanaście lat od kiedy rodzeństwo Ania i Marcin Piotrowscy stracili rodziców. Brutalne morderstwo rozegrało się nocą, w ich własnym domu, a dzieci trafiły do prowadzonego przez zakonnice domu dziecka. Policji nie udało się ustalić sprawcy bestialskiego czynu. Ania i Marcin po latach szukają więc sprawiedliwości tam, gdzie inni jej dla nich nie znaleźli. Jednak rodzinne tajemnice są bardziej niebezpieczne niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8318-213-1
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

*

Czy ona na mnie patrzy? Jak może patrzeć, skoro nie oddycha? Jak to możliwe?

– Mamo! Mamo, obudź się! Widzisz mnie, słyszysz?! Mamo!!!

Sine usta, poszarzała cera i ta obcość w dotyku, sztywność skóry, przez którą nie płynie już żadna energia. Co robić? Co mam robić?! Nikt nigdy nie mówił, nie było czegoś takiego, nawet na filmach, co mam teraz zrobić? Zadzwonić. Muszę po kogoś zadzwonić. Telefon.

– Mamo!!!

Czemu on tu wszedł? On nie może tego widzieć, nie może.

– Marcin, co ty tu robisz?! Musisz iść do pokoju, musisz się położyć, schować. Gdzie jest telefon?

– Tam. – Mała chłopięca rączka wskazuje w stronę stolika w salonie.

To zapamięta już na zawsze – tę rączkę, przerażenie w oczach brata i pustkę w spojrzeniu mamy.1

Jak coś takiego może się w ogóle nazywać domem – pomyślała nagle, po kilku minutach siedzenia w swoim eleganckim sportowym bmw z odsłoniętym dachem i wpatrywania się w dziedziniec i boisko, po którym bez cienia radości biegała grupka kilkunastoletnich obdartusów. Refleksja przyszła tak późno, bo trauma i niechęć do wspomnień drążyły ją na tyle, że po prostu nie miała siły o tym myśleć. Był środek wyjątkowo upalnego lata, słońce stało w zenicie, wszystko wręcz parowało od gorąca, a to też nie ułatwiało przesadnie myślenia. Nagle popiół z trzymanego w bezruchu papierosa spadł na uda wystające spod kusej sukienki, parząc ją w skórę i przywracając tym samym do życia, i do tu i teraz.

Ania, dwudziestojednoletnia blondynka o szczupłej, pociągłej twarzy i zielonych oczach, w których, mimo jej młodego wieku, utopiło się już wielu mężczyzn, otworzyła drzwi i zgasiła papierosa czubkiem czarnej szpilki. Bóg jeden wiedział, jak w takich butach udawało jej się panować nad tą trzystukonną, błękitną cabrio bestią.

Kruszejący beton obnażał gdzieniegdzie stalowe, zardzewiałe słupy parkanu – tak jak ogryzione mięso obnażało nagość kości. Zgnilizna krajobrazu idealnie komponowała się z moralnym upadkiem wnętrza domu dziecka, do którego miała za chwilę wejść. Wysiadła z samochodu, który grzecznie zamknął się za nią bez jej najmniejszego udziału, i podeszła do ogrodzenia. Na zmurszałym tynku betonowego obramowania furtki wisiała czerwona tabliczka z napisem DOM DZIECKA SIÓSTR MISJONAREK. Przeczytała machinalnie. Ile razy wcześniej mijała to wejście? Wtedy musiała je mijać, dziś już nie było tego przymusu; dziś przyszła, bo chciała, bo miała cel, jeden konkretny cel. Tym razem zamiast sama tu zostać, miała kogoś stąd zabrać. Mantra „dom dziecka sióstr…” wciąż jeszcze odbijała jej się w głowie, jak dawniej, kiedy, żeby przetrzymać niechęć i strach, w kółko powtarzała nazwę przeczytaną z jakiejś idiotycznej tabliczki, szyldu, reklamy albo i z rolki papieru toaletowego – z właściwie czegokolwiek, na czym zatrzymał się wtedy jej wzrok. Tak jakby miało jej to jakkolwiek pomóc. Pewno trochę na podobniej zasadzie działały modlitwy. Ludzie powtarzali je w głowie, często nie rozumiejąc nawet ich sensu, po to tylko, żeby się uspokoić, żeby przetrzymać najtrudniejszy moment, żeby przetrwać.

Przed wejściem do oplecionego zielonym bluszczem zwalistego szarawego budynku z oknami zaczynającymi się od wysokiego parteru, co przydawało całości wyglądu twierdzy albo dziewiętnastowiecznego więzienia, Ania raz jeszcze zerknęła w stronę grających w piłkę chłopców. Te dwa obrazy nie bardzo się ze sobą kleiły, ale pomyślała, że decydował o tym nie wygląd budynku, lecz raczej jej stosunek wobec tego, co działo się w jego wnętrzu.

***

Wspomnienie. Ogródek na tyłach ich nowoczesnej willi z białych prostopadłościanów, wtedy to musiało być naprawdę zjawisko w architektonicznym świecie domków krytych czerwoną blachą udającą dachówkę. Biegają z Marcinem wokół tańczących z piłką nóg ojca. Starają się mu ją odebrać, wiedzą, że to się nie uda, ale śmieją się przy tym do łez. W końcu ona łapie ojca wpół, Marcin wykopuje piłkę spomiędzy jego nóg, pędzi między dwie donice, które robią za słupki, i strzela, trafiając w jedną z nich.

***

Ci tutaj grają bardzo sprawnie. Ania nie zna się na tym za bardzo, ale chyba nie pogardziliby nimi trampkarze stołecznej Legii; dryblingi, podania, woleje, piłka z podbicia, piłka podkręcona, wszystko bardzo efektowne, płynne jak balet. Tylko czemu nikt tu się nie uśmiecha?

***

– Możecie już w końcu przyjść? – Gdzieś z tamtego świata, z tamtego czasu dobiega ją głos mamy. – Wołam was od dziesięciu minut.

Mama jest piękna – Ania to wie, choć od tamtego dnia już nigdy nie zobaczy jej twarzy. O tej porze, po południu, słońce tnie powietrze nisko, jest pewnie marzec; widać kontur postaci, słychać głos, ale nie ma uśmiechu, choć na pewno był. W ogóle nie widuje twarzy mamy. Nawet wtedy, kiedy nie ma słońca i mama stoi blisko, przed nią – jest wszystko: zapach, tembr głosu, ale nigdy nie widzi twarzy. Może to dlatego, że wtedy, później…?

***

Weszła. Tuż za drzwiami był przedsionek; ciasny, mroczny, z charakterystycznym zapachem, będącym mieszaniną woni zagrzybionej wilgoci, płonących świec i pozostałości mirry – trochę jak w kościelnej kruchcie, choć to przecież nie był kościół.

– Pani do kogo? – powitał ją skrzekliwy głos. Ten sam, który pamięta od zawsze.

To, że dziś jest skrzekliwy, to mogłoby być nawet zrozumiałe. Wiek robi swoje, także z ludzkim głosem. Ale czemu był skrzekliwy, odkąd ją pamiętała, czyli od czasu, kiedy siostra furtianka miała dziesięć lat mniej? Może to taka choroba zawodowa; albo odwrotnie, może dlatego ją tu usadzili, że miała od zawsze odpowiednie kwalifikacje wokalne.

– To ja, Ania, do brata przyszłam, siostro Jadwigo – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niej najbardziej nieszczerze, jak tylko potrafiła.

– A, to ty. – Siostra wyszła z kantorka, żeby na nią spojrzeć, a rzeczywiście było na co.

Zawsze ubierała się dość swobodnie, lubiła podkreślać swoją figurę, ale gdy miała przyjść tutaj, to zawsze szła wręcz po bandzie. Spódniczka była tak krótka i tak obcisła, że usiąść w niej wydawało się niemożliwością.

– Idź – wyszczekała szybko siostra i jednocześnie żwawo odwróciła się do niej plecami.

Po co w ogóle wyszła z tego cholernego kantorka, skoro wiedziała, że to ona? Znają się od zawsze. Przynajmniej od zawsze w tej drugiej, gorszej, części życia Ani. Czyżby jednak siostra Jadwiga chciała sobie chociaż popatrzeć?

Właśnie. Dwie części, dwa rozdziały egzystencji tak odmienne, jakby dzieliła je co najmniej reinkarnacja. Dwa wcielenia, dwie karmy. Szczęście i beztroska pierwszej i skrzekliwość drugiej. Jak to możliwe? Wprawdzie teraz znów jest coś nowego, ale brzemię tamtych dwóch rozdziałów i tak wisi nad nią, przygniatając do ziemi. Co zrobić, żeby z tych dwóch wybrać to pierwsze, a to, w zmurszałej dekoracji którego znalazła się w tej chwili, wymazać całkowicie, spauzować sytuację na tamtym dniu, kiedy grali w piłkę z tatą, albo na każdym innymi z tamtego życia i puścić swoje losy od nowa dopiero teraz, kiedy ma to już za sobą? Niemożliwe? Niestety. Ale coś trzeba z tym zrobić, w innym wypadku pozostawałoby już chyba jedynie po prostu zostać siostrą Jadwigą.

Korytarz był długi i mroczny. Kiedyś wydawało jej się, że tak po prostu musi być, ale teraz, kiedy szła przez całą jego długość, przyszło jej do głowy, że to niedoświetlenie być może również było elementem jakiegoś duchowego formowania. Kościoły też są przeważnie mroczne. Po co tak? Czy człowiek przygnieciony do ziemi swoim losem, zgaszony mrokiem, nawdychawszy się zatęchłego powietrza, jest bliżej Boga z jego światłością i prawdą jest lepszy? A może nie w tym rzecz. Może człowiek zgnieciony do depresji jest po prostu bardziej podatny na przekaz, a nade wszystko pomoc instytucji staje się wówczas dla niego nieodzowna. Gdyby było jasno, pachniałoby słońcem i świeżością, dzieci na boisku byłyby nie tylko sprawne, ale też uśmiechnięte i może wtedy siostra furtianka ze skrzekliwym głosem nie byłaby już potrzebna.

Z przeciwka, od strony stołówki, do której teraz zmierzała, szła w jej stronę młoda zakonnica w białym welonie na głowie i z białym kołnierzem wystającym spod czarnego habitu sięgającego do samej ziemi. Gdy szła, chwilami wyłaniały się spod niego jedynie czubki brązowych, schodzonych trzewików. Siostra zerknęła na nią, po czym spuściła wzrok, jakby oślepiona niestosownością jej stroju. Ania uśmiechnęła się delikatnie, a kiedy się mijały, na twarzy młodziutkiej zakonnicy dostrzegła delikatny rumieniec. To ja, jeśli nie dam sobie rady, pomyślała. Może tylko z pominięciem tego rumieńca.

W stołówce było prawie pusto. Przy kilku stolikach siedziało jeszcze paru podrostków, w rogu sali stała kolejna zakonnica, tym razem wysłana tu w roli nadzorczyni. Była sporo starsza od tej, z którą minęła się w korytarzu. Ania znała ją dobrze; podobnie jak furtianka była tu przez cały okres jej pobytu w placówce. Ta nie zarumieniła się na jej widok, nie spuściła oczu, wręcz przeciwnie – patrzyła na nią z pogardą i niechęcią graniczącą z nienawiścią. Czy nienawidziła jej za to, że Ania poszła inną drogą, czy nienawidziła raczej siebie za to, że sama kiedyś nią nie poszła? Trudno byłoby to ustalić, zapewne nawet jej samej. Fakt pozostawał jednak faktem. Gdyby wzrok mógł spalać, jak w starych filmach science fiction, z Ani zostałaby już tylko kupka nic nieznaczącego popiołu.

Marcin, osiemnastoletni, dobrze zbudowany, choć lekko, jakby jeszcze dziecięco, pulchny chłopak. Z bujną czupryną czarnych kręconych włosów i teraz nieco uśpionym, acz znamionującym potencjał do ożywienia, gdyby sytuacja tego wymagała, spojrzeniem mądrych, brązowych oczu. Siedział teraz sam przy stoliku pod oknem, jadł zupę powoli i bez szczególnego entuzjazmu. Ania podchodząc do niego, pomyślała, że pewnie nie czuje już nawet jej smaku. Ona nigdy nie czuła tu smaku – ani zupy, ani życia. Z pewnością ją zauważył, był bardzo bystrym chłopcem, zresztą to akurat trzeba przyznać tej instytucji, że bystrość kształtowała perfekcyjnie. W życiu normalnego dziecka inteligencja była przydatna, ale niekonieczna, tutaj bez niej nie dałoby się przeżyć ani dnia.

– Siemano – przywitała się i usiadła na krześle naprzeciwko niego.

– Siemano – odpowiedział, nie odrywając wzroku od jasnopomarańczowej brei.

– Zwijamy się – powiedziała.

– Jem. – Na moment zatrzymał miarowy ruch ręki, który przypominał w swej monotonii obracanie się skrzydeł wiatraka, choć nie miał jego melancholijnego wdzięku.

Po chwili zerknął na nią z wyrzutem.

– To skończ i chodź – rzuciła.

Ania kochała go, ale nie przywykła do dawania temu wyrazu. To miejsce wyostrzało czujność i odbierało umiejętność okazywania uczuć. Bilans musiał się zgadzać. W przyrodzie nic nie ginie.

– Ma się zmarnować? – zapytał, już na nią nie patrząc.

***

Wspomnienie. Inne. Z innego dnia, a może jednak tego samego. Chociaż raczej nie, bo Marcin, który ma teraz może osiem, a może siedem lat, jest ubrany inaczej. Teraz ma na sobie spodenki i koszulkę z arbuzem, a wtedy był w swetrze z grubej włóczki, z golfem. Nie lubił go, ale mama tak, więc nosił go dla niej. Pewno jest zima, może wiosna. Siedzą przy stole w kuchni; wszyscy zjedli, on dłubie widelcem w udku kurczaka.

– Tato – zwraca się do ojca.

Ania pamięta, że zawsze, kiedy chciał coś załatwić, zwracał się do ojca w nadziei, że i tak będzie myślami gdzie indziej. Wyczekiwał na moment, kiedy mama gdzieś poszła, i najczęściej wtedy atakował.

– No… – Tata chyba szczęśliwie dla niego rzeczywiście już gdzieś odleciał.

– Mogę już nie jeść? – pyta cicho Marcin.

– Możesz… – Tata kiwa głową, patrząc w okno, po czym, niestety dla niego, dodaje: – Ale ma się zmarnować?

***

– Z czego się śmiejesz? – Ania usłyszała cichy chichot Marcina, który przywrócił ją do rzeczywistości.

– Z ciebie. – Patrzył na nią. – Znowu coś sobie przypomniałaś? – zapytał po chwili, wstając i zbierając talerze – Jak można tak żyć? Niby jesteś tu, a jednocześnie tam.

– Nie wiem, a ty wiesz? – Ruszyła za nim w stronę okienka do zdawania brudnych naczyń.

Siostra nadzorująca wciąż uporczywie na nią patrzyła. Może jednak rzeczywiście próbuje mnie spopielić – pomyślała Ania.

– Nie wiem – odpowiedział, odstawiając jednocześnie naczynia, tak jakby chciał ich brzdękiem zagłuszyć w sobie prawdziwą odpowiedź.

W pokoju o wymiarach trzy na dwa metry stały pod ścianami trzy łóżka, obok każdego niewielka szafka, przy jedynej ścianie bez łóżka była ustawiona szafa, w której swoje rzeczy trzymali wszyscy trzej mieszkańcy tego pomieszczenia. Teraz w pokoju byli jednak tylko ona i Marcin, pozostali dwaj chłopcy wyszli rano do szkoły. Marcin wymówił się dziś złym samopoczuciem. Na jego łóżku leżały plecak i torba. W obie te rzeczy chłopak wciskał zgniecione w kulki części swojej garderoby. Robił to naprzemiennie, raz do torby, raz do plecaka, może w nadziei, że w miarę jak będą tam leżeć, ich objętość będzie się jeszcze zmniejszać.

– Nawet pakować cię nie nauczyły? – bardziej stwierdziła niż zapytała Ania.

– Nauczyły – odpowiedział.

– I co? – Ania patrzyła teraz na drzewa za oknem.

– I nie korzystam. – Marcin zasunął suwak w torbie, dociskając ją kolanem.

– W ogóle to nie wiem, dlaczego nie spakowałeś się wcześniej – stwierdziła.

– A skąd miałem wiedzieć, czy przyjdziesz? – Wzruszył ramionami.

– Może na przykład stąd, że ci mówiłam, że przyjdę? – Teraz z kolei bardziej zapytała, niż stwierdziła.

– Oni też mówili, że wyjedziemy na narty. – Marcin zestawił torbę na podłogę i zabrał się do dopychania ciuchów w plecaku.

– W sumie racja. – Pokiwała głową.

– A wy dokąd się wybieracie?! – Usłyszeli tubalny głos, tak niski, że prawie męski, a jednak należący do kobiety.

Oboje jednocześnie, jak na komendę podczas musztry kompanii reprezentacyjnej, zwrócili głowy w stronę drzwi. Siostra przełożona była tak obszerna, że swoją sylwetką wypełniała nieomal całą przestrzeń wyznaczoną przez ościeżnicę. Gdzieś w mrocznym tle korytarza dostrzegli za nią jeszcze drugą, znacznie mniejszą, acz wciąż nie wątłą postać siostry, która wcześniej nadzorowała spożywanie posiłku w stołówce. Nie trzeba było być Stirlitzem, żeby się domyślić, że to ona zgłosiła przełożonej wtargnięcie drażniąco obcego ciała Ani i przyprowadziła przełożoną tutaj.

– Wybieramy się do domu – odpowiedziała ze spokojem Ania, choć głos lekko uwiązł jej w gardle, więc żeby to przełamać, po chwili dodała: – Poza tym nie wydaje mi się, żebyśmy przechodziły ostatnio z siostrą na ty.

Przez lata tresury była jak ten pies wytresowany przez radzieckiego naukowca, impuls wzbudzał w niej natychmiastową reakcję. Przy czym o ile w przypadku psów Pawłowa żarówka powodowała ślinienie się na myśl o jedzeniu, o tyle u niej głos przełożonej budził natychmiastową reakcję lękową. Dreszcze biegły po plecach, dłonie wilgotniały, pot wydzielał się intensywniej, drobne włoski na całym ciele podnosiły się. Nie znosiła tego uczucia i starała się z nim walczyć przy każdej nadarzającej się okazji.

– Ty się możesz wybierać, gdzie chcesz, on nie wybiera się nigdzie. – Siostra przełożona wskazała na Marcina, a welon delikatnie zsunął jej się na czoło.

Siostra Józefina była trochę zdenerwowana, nie na tyle jednak, by wziąć sobie do serca słowa Ani o tym, że nie łączyła ich zażyłość upoważniająca ją do mówienia dziewczynie na „ty”.

– Chodź. – Ania spojrzała na Marcina.

Podniosła torbę z podłogi, Marcinowi gestem wskazała plecak. Brat był jednak wystraszony bardziej od niej, bo życie w tym miejscu nasączało człowieka lękiem po wrąb i dopiero później, z upływem czasu, strach powoli opuszczał ciało. Powoli, acz nigdy do końca. Ania była tego doskonałym przykładem. Teraz ruszyła jednak zdecydowanym krokiem w stronę drzwi i stanęła przed tarasującą przejście przełożoną.

– Mogę? – Spojrzała jej prosto w oczy.

Ważyła jakieś dwa i pół raza mniej od niej, ale miała jedną nieznaczną przewagę. Była wyższa o pół głowy. Przełożona zawahała się przez moment. Może gdyby w tym momencie nie uległa, plan by się nie powiódł. Ale w spojrzeniu Ani było coś tak bezwzględnego, że prawdopodobnie po raz pierwszy, odkąd sama opuściła przed pięćdziesięcioma laty szkołę sióstr nazaretanek, przestraszyła się na mgnienie oka i ją przepuściła. Marcin był szybki i sekundę później, wykorzystując chwilowy bezwład ciała i umysłu przełożonej, wymknął się na korytarz za siostrą.

Chwilę szli, mijając otwarte drzwi pokoi, z których powoli zaczynały wyzierać twarze innych dzieciaków. Przełożona pokonała już swoją niemoc i teraz szła za nimi, krzycząc, że nie pozwoli, że mają się zatrzymać i że to nie jest klub nocny, tylko sierociniec i miejsce religijnego skupienia. Co miało do tego wszystkiego religijne skupienie, ciężko było im zrozumieć, bo jeśli ktoś w ogóle je zakłócał, to właśnie ona.

– Siostro Jadwigo, proszę zamknąć i nie wypuszczać! – wykrzyczała w końcu, kiedy zbliżali się już do schodków prowadzących w dół i do drzwi wyjściowych.

Stanęli, siostra przełożona doczłapała do nich po chwili, a zasapana zakonnica z jadalni dreptała tuż za nią.

– Ty nie tylko możesz… ale masz stąd wyjść, natychmiast! On wyjdzie po dniu swoich osiemnastych urodzin, jeśli oczywiście będzie chciał – zakomunikowała.

Ania, starając się za wszelką cenę zachować pozory spokoju, choć tak naprawdę w środku cała była rozedrgana, odstawiła torbę Marcina na ziemię i sięgnęła do torebki. Szminka, prezerwatywy, klucze, portfel, karty, puderniczka, monety, wisiorek, koperta. Wszystko to po kolei wylądowało na stojącym przy drzwiach stoliku z ułożonymi równiutko książkami do nabożeństwa. Ania otworzyła kopertę, wyjęła dokument, rozłożyła go i, trzymając w wyciągniętej ręce, podsunęła tuż przed oczy siostry Józefy.

– Już miał osiemnaste urodziny, wczoraj i… – spojrzała na Marcina – …wydaje mi się, że chce wyjść.

Marcin pokiwał głową.

Przełożona chciała wziąć dokument do ręki, ale Ania była szybsza.

– Wedle naszych informacji z urzędu on kończy osiemnaście lat za trzy miesiące – odezwała się po chwili siostra. – To jest falsyfikat, wzywam policję.

– Nie będzie takiej potrzeby – rozległ się młody, może nawet nieco wyższy od głosu siostry przełożonej, a mimo to zdecydowanie męski głos dochodzący gdzieś z dołu, od strony wejścia.

– Ja zdecyduję, jaka jest potrzeba! – Siostra, choć nie miała pojęcia, kim jest właściciel głosu, była już tak wściekła, że nawet nie przyszło jej do głowy się nad tym zastanowić.

– Nie, to ja zdecyduję. – Mężczyzna doszedł już do nich i wyciągnął spod kurtki policyjną blachę. – Aspirant Adrian Nowaczyk.

Sytuacja na moment spauzowała, blokując przy tym siostrę Józefinę, która choć bardzo chciała się odnaleźć w nowo zaistniałych okolicznościach, to najwyraźniej nie była w stanie, więc chwilowo tylko sapała, zbierając myśli.

– Jak mogę pomóc? – wybrzmiał ponownie głos policjanta.

Tymczasem z tyłu doszlusował do niego drugi, trochę starszy i zdecydowanie mniej zainteresowany sytuacją. Młody policjant zerknął na Anię, która uśmiechnęła się delikatnie pod nosem i pokazała mu papier, zakwestionowany przed momentem przez siostrę Józefinę.

– Przyszłam odebrać brata, który właśnie dzisiaj skończył osiemnaście lat, więc nie ma już obowiązku pozostawania w tym… – Ania rozejrzała się wokoło.

Przez moment nie wiedziała, co powiedzieć, jakimi słowami określić to miejsce. Chciała użyć czegoś dosadnego, czegoś, co dałoby upust jej niechęci do tych ścian i ludzi, którzy podpierali je swoim wątpliwym autorytetem. Chciała, ale się zmitygowała – to nie był dobry moment na taki wybryk.

– …w tym miejscu – dokończyła neutralnie.

Policjant wziął od niej dokument, przyjrzał się datom, pieczęciom, znaczkom skarbowym. Nie był aktorem, a jedynie policjantem, do tego dość młodym, więc odegranie roli pod tytułem „nie znam tego dokumentu” wyszło mu umiarkowanie dobrze, ale siostra Józefina nie była przecież od tego, by weryfikować zdolności aktorskie policjantów.

– Wszystko się zgadza. Czyli w czym problem? – Aspirant Nowaczyk spojrzał na przełożoną.

– Moim zdaniem to falsyfikat – powiedziała siostra Józefa, ale w jej głosie nie było już nic z wcześniejszej stanowczości.

Marcinowi wydało się nawet, że przez to stała się na moment bardziej ludzka.

Aspirant raz jeszcze obejrzał dokument z tą samą słabo zagraną intensywną ciekawością co poprzednio, po czym pokręcił głową.

– Nic na to nie wskazuje – powiedział i po chwili dodał: – Może siostra oczywiście zgłosić podejrzenie o możliwości popełnienia przestępstwa, wezwiemy wtedy siostrę na komendę, przesłuchamy, spiszemy zeznania. Tyle że pani…? – Spojrzał pytająco na Anię.

– Anna… Anna Piotrowska. – Ania ledwie powstrzymała uśmiech.

– …pani Piotrowska może wnieść sprawę o pomówienie – dokończył policjant.

– Nie, dziękuję. – Siostra popatrzyła na nich niezbyt sympatycznie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę, z której przed chwilą przyszli.

To tam, gdzieś mniej więcej w połowie korytarza, między pokojami sierot, mieścił się jej gabinet, do którego nikt nie chciał trafić. Nie była dobrą osobą, ale nie była też osobą głupią, bez trudu więc zorientowała się, że całe to zdarzenie zostało wyreżyserowane. Jednocześnie miała świadomość, że kluczowy w tej sytuacji element, czyli policyjna blacha, nie jest rekwizytem – niestety dla niej odznaka była autentyczna.

Siostra Marta, ta, która nadzorowała wcześniej jadalnię i w swej nadgorliwości poinformowała przełożoną o zaistniałej sytuacji, trwała jeszcze chwilę w bezruchu i bezrefleksyjnie przyglądała się temu, co wydarzyło się potem, czyli opuszczeniu budynku przez policjantów, Anię i Marcina. Nie poszła za przełożoną głównie dlatego, że obawiała się, iż ta, chcąc odreagować na kimś swoją chwilową porażkę, a nie mając nikogo innego pod ręką, swą wściekłość wyładuje właśnie na niej. Tak pewnie by się stało, więc siostra Marta zachowała się czujnie i rozsądnie. Nauczyły ją tego lata przebywania w tym miejscu, z którego nie było dla niej ucieczki.

– Dziękuję. – Ania uśmiechnęła się już teraz bez oporów do przystojnego i dobrze zbudowanego aspiranta Adriana Nowaczyka.

– Drobiazg. – On też się uśmiechnął.

Następnie podszedł do niej znacznie bliżej, niż określały to książkowe normy poprawnych zachowań w policyjnym savoir-vivre.

– Widzimy się? – zapytał, ustami dotykając prawie jej ucha.

– Widzimy się. – Skinęła głową, odsuwając się lekko.

Nie chodziło nawet o niego ani o to, że jego zbliżenie się sprawiło jej jakiś szczególny dyskomfort. Była przyzwyczajona do przysuwających się do niej mężczyzn, na dodatek często zdarzało się, że niektórzy z nich nie byli ani młodzi, ani przystojni, ani dobrze zbudowani – a Nowaczyk przynajmniej ten zestaw cech posiadał. Odsunęła się, bo czuła na sobie wzrok Marcina, a to czyniło dla niej tę sytuację zbyt trudną.

– Zadzwoń – dodała jednak po chwili z uśmiechem, przykrywając nim wcześniejszy gest.

Nie chciała go do siebie zrazić. Był przydatny, a z czasem mógł się okazać wręcz potrzebny, do tego był przystojny i dobrze zbudowany, więc jego bliskość absolutnie nie była czymś, czego na siłę chciałaby unikać.

– Dobrze – odpowiedział.

Nie wyglądał przy tym na urażonego, a jego szybkie spojrzenie w stronę stojącego kilka kroków od nich Marcina świadczyło o tym, że doskonale odczytał całą sytuację. Był więc do tego inteligentny, spostrzegawczy, a może nawet empatyczny, co w dzisiejszych czasach wybujałego ego stanowiło już naprawdę rzadkość godną muzealnego eksponatu.

Policjanci ruszyli do zaparkowanej nieopodal służbowej kii. Marcin tymczasem popatrzył wymownie na Anię. On też był inteligentny i spostrzegawczy oraz w tej akurat sprawie mało empatyczny.

– Narzeczony? – zapytał z sarkazmem.

– Ziom – odpowiedziała.

– Z pracy? – docisnął.

Ona spojrzała na niego mało sympatycznie.

– Odpieprz się – ucięła. – Jak ci się nie podobają moi ziomkowie, to wracaj do tej zdziry, tam się pomodlisz i będzie cacy.

– Podobają mi się twoi ziomkowie, nie podoba mi się twoja praca – odpowiedział polubownie. – Co dalej?

Ania wskazała głową na swoje błękitne bmw stojące pod drzewami.

– Myślałem, że to proboszcza – zaśmiał się.

– Nie, to prostytutki – odpowiedziała, też ze śmiechem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: