- W empik go
Siew. Krew Feniksa - ebook
Siew. Krew Feniksa - ebook
Magia mogłaby być błogosławieństwem, ale nie tu, nie w świecie rządzonym przez bogów. Tu posiadanie talentu było przekleństwem. Feniks wiedział o tym od zawsze, jeszcze zanim objawił się jego własny dar. On i tak miał szczęście. Wielu nie dożywało jego wieku, a spośród tych nielicznych większość zawdzięczała to stałemu ukrywaniu się. Jemu trafił się inny los. Nawet bogowie potrzebowali sług, gdy przychodziło do rzeczy, którymi sami nie chcieli się zająć. A tępieniem demonów zająć się najwyraźniej nie chcieli. Feniks był szczęśliwy, mogąc iść tą drogą. Chciał być najlepszym z najemników. A jednak jedno spotkanie wystarczyło, by zboczył na nowy szlak… I, cholera, nawet u jego końca nie żałował swojego wyboru.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396328908 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ONA
Pierwszą rzeczą, jaką poczuła, była ssąca, absorbująca wszystkie myśli pustka. Przemożne wrażenie, że powinna o czymś pamiętać. Tymczasem nie mogła sobie przypomnieć… niczego. Jedyne wspomnienie, które głucho obijało się o ściany jej pustego umysłu, pochodziło z tu i teraz.
Zaczynała ją ogarniać panika.
Gdzie właściwie było „tu”?
Dopiero wtedy zwróciła uwagę na alarmujące zawodzenie zmysłów. Pierwszy odezwał się węch. Jej nozdrza wypełniał zapach zgnilizny.
Drugi był dotyk. Bolesny ucisk wokół nadgarstków i kostek zmusił ją do otworzenia oczu, lecz to, co zobaczyła, sprawiło, że zaraz na powrót zacisnęła powieki.
Pomieszczenie oświetlała tylko jedna, ustawiona na pobliskim stole lampa. Tuż obok niej, na kamiennym blacie leżały makabrycznie rozpłatane zwłoki. Wbrew pozorom to nie one były najgorszym z obrazów, które stanęły przed dziewczyną. Ten tytuł zdobyły rzędy ogromnych słojów, zajmujące całe pomieszczenie. Słabe światło nie pozwalało jej być całkowicie pewną, ale to, co znajdowało się w szklanych naczyniach, wyglądało na paskudnie zdeformowane ciała.
Nie chciała tego widzieć.
Minęła dobra chwila nim cierpienie sprawiło, że zdecydowała się znów otworzyć oczy. Tym razem uważała, by nie podnieść wzroku na otaczające ją potworności. Musiała tylko zobaczyć, co sprawia jej ból.
I zobaczyła, że leży przykuta do kamiennego stołu. Krępujące ją okowy lśniły czerwonym, złowrogim blaskiem. Wyglądały, jakby mogły powstrzymać tura. Jej drobne kostki zdawały się w nich niemal śmieszne, lecz jej wcale nie było do śmiechu.
Spojrzenie dziewczyny zatrzymało się najpierw na metalu przytwierdzającym do stołu jej lewy nadgarstek, później na samym przegubie. Od połowy ramienia aż do długich szponów jej skóra była obrzydliwie szara. Cała kończyna przypominała raczej kawałek odłupanej skały niż ludzką rękę.
Jaskinię wypełnił dźwięk gwałtownie wciąganego powietrza, który towarzyszył wyrwaniu się dziewczyny ze snu. Całe czoło miała zroszone potem.
Przez kilka szybkich uderzeń serca trwała bez ruchu, jakby chciała przyswoić fakt, że jest już tu, a nie tam. W końcu pokręciła głową i spojrzała na swoją lewą rękę.
Jej twarz przeszył grymas odrazy.
***
– Młody, jesteś pewien, że potrafisz używać tej mapy?
– Tak… Mógłbyś mi zaufać chociaż w tym jednym – odparł chłopak, nie odrywając wzroku od pergaminu. – To miejsce wskazał górnik.
– Tylko że jakoś nie widzę tych śladów, chłopcze… –mruknął tamten, zatrzymując swojego wierzchowca. – Pokaż mi tę mapę.
Chłopak prawie na niego najechał. Od kogoś z jego talentami jazda na zralgu nie wymagała wiele nauki, bo wszystkie komendy należało bestii przekazać telepatycznie, jednak do nabrania wprawy potrzeba było sporo praktyki, a on wstąpił do gildii ledwo kilka miesięcy wcześniej.
Zralgi, choć na pewno nie należały do najpiękniejszych istot na świecie, miały kilka cech, które sprawiały, że członkowie gildii wybierali je ponad wszelkimi innymi wierzchowcami.
W porównaniu z końmi potwory te były o wiele bardziej przysadziste. Miały płaskie, nieco przypominające humanoidalne tułowie, a ich barki wieńczyły potężne przednie łapy. Tylne, nieco krótsze, dzięki swojemu ułożeniu ku bokom umożliwiały dalekie susy naprzód. Poza posturą bestie wyróżniał jednak przede wszystkim twardy, brązowy pancerz, trzy pary fioletowych oczu oraz nietypowy pysk wyposażony w rozdwojoną dolną szczękę.
Mimo wszystko to nie cechy fizyczne zralgów czyniły je tak cennymi narzędziami w arsenale gildii. Dla najemników najważniejszy był fakt, że w przeciwieństwie do większości innych zwierząt, potwory te nie bały się demonów.
– Masz… – mruknął chłopak, opanowawszy wierzchowca. – Naprawdę, możesz już przestać traktować mnie jak żółtodzioba… I błagam skończ już z tym „chłopcem”.
– Przestanę cię traktować jak żółtodzioba, kiedy uznam, że przestałeś nim być – odparł tamten, wyrywając mu mapę z dłoni. – Do tego czasu, możesz zapomnieć, że będę ci mówił „Feniks”, chłopcze.
Młodszy najemnik tylko przewrócił niebieskimi oczami. Wedle lokalnej rachuby od trzech lat był dorosły i stałe nazywanie go chłopcem naprawdę działało mu już na nerwy. W tej chwili jego partner nie patrzył jednak na niego. Zbyt był zajęty wpatrywaniem się w pergamin.
– No dobra… Wygląda, że jedziemy, jak trzeba – stwierdził, zakończywszy oględziny. – Trzymaj się blisko. Cokolwiek zostawiło ślady, o których mówił górnik, może być niedaleko.
– Jasne – przytaknął Feniks, odgarnąwszy z czoła kosmyk przydługich, czarnych włosów.
Jak na jego oko dawno powinni być na miejscu. W końcu jechali wąwozem już dobrą godzinę. Mapa sugerowała raczej, że minęli ślady jakiś czas temu i niedługo dotrą do krawędzi lasu.
Rozmyślania chłopaka przerwał ruch na skraju jego pola widzenia. Na krawędzi wąwozu po lewej przysiadł jakiś ptak, chyba kawka. Zły omen. Zanim jednak Feniks zdążył mu się przyjrzeć, z drugiej strony dobiegł go dźwięk kamieni osuwających się ze zbocza. Słońce powoli zbliżało się już do zenitu i w jaskrawym świetle chłopak nie zdążył nawet dostrzec, co spowodowało hałas, kiedy jego partner wyskoczył do przodu na swoim zralgu i osłonił ich obu tarczą.
Rozległ się potężny huk. Feniks nie dostrzegł ani napastnika, ani pocisku, który trafił w osłonę, ale widział, jak kryształy po jej wewnętrznej stronie rozbłysły, wchłaniając wrogą magię.
To nie był dobry znak. Demony uznawano powszechnie za nieudane eksperymenty bogów. Były ku temu dwa powody. Po pierwsze nie mogły się reprodukować, a po drugie wrodzona agresja sprawiała, że nawet ich twórcy nie potrafili ich w pełni kontrolować. Niestety, pod każdym innym względem można je uznać za udane dzieła. Były silniejsze i szybsze od innych potworów, nie wspominając o zwykłych śmiertelnikach. Niektóre, tak jak najwyraźniej ten tutaj, potrafiły nawet używać prostych form magii. Co gorsza, każdy demon był inny, a przez to nie sposób było znaleźć jedną złotą metodę na walkę z nimi.
Kiedy jego partner opuścił tarczę, Feniks zobaczył, że okaz, z którym przyszło im się zmierzyć, był naprawdę wielki. W dodatku różnił się nieco od tych, które miał okazję widzieć w ciągu swoich kilku miesięcy w gildii.
Ten od piersi w górę mógłby uchodzić za humanoida, jednak poniżej jego tułów przechodził w gruby, wężowaty ogon, który w całości pokrywały szerokie przypominające skałę płyty. Łeb demona, tak jak u większości jego krewniaków, opatrzony był w dwa wielkie rogi, parę czarnych jak noc oczu i całe mrowie niemieszczących się w paszczy zębów. Podobnie paskudnie prezentowały się jego chude ręce – obie zakończone szponiastymi dłońmi, z których każdą wieńczył zestaw czterech długich na kilka dobrych cali pazurów.
– Z tym ogonem nie może być zbyt szybki. Pójdę półkolem z prawej. Ty zostań tu i…
Cokolwiek Feniks miał robić, nie dane mu było usłyszeć reszty polecenia. Demon postanowił niezwłocznie udowodnić, jak bardzo starszy najemnik się myli. Rzuciwszy w ich stronę czymś, co zapewne stanowiło kulę zielonego ognia, potwór ruszył w dół zbocza z prędkością niepodobną istocie o jego kształtach.
Starszy najemnik zdążył z powrotem unieść tarczę i wyszarpnąć krótki topór z uprzęży przy pasie. To było wszystko, na co starczyło mu czasu. Zaraz po tym w jednej chwili zielony pocisk uderzył w osłonę, a w kolejnej szpony demona zacisnęły się na jej krawędzi. Runy na tarczy zapłonęły czerwonym blaskiem, ale jakiekolwiek było ich działanie, nie wystarczyły, by zniechęcić potwora.
Bestia szarpnęła tak mocno, że wyrwała starszego najemnika z siodła i cisnęła nim o ścianę wąwozu. Jego wierzchowiec natychmiast rzucił mu się z pomocą, podobnie zresztą Feniks na swoim zralgu, lecz demon roztrącił ich jednym uderzeniem potężnego ogona. W efekcie chłopak padł na ziemię kilka kroków dalej, a oba zralgi wyglądały na ogłuszone.
Potwór już się nie śpieszył. Bez wątpienia uznał walkę za zakończoną, lecz najemnicy byli w tej kwestii zgoła innego zdania. Nosili pancerze, tarcze i bronie naznaczone runami. Obaj dostali się do gildii ze względu na wrodzone talenty magiczne, które od tamtej pory każdy z nich szlifował dzień w dzień. Tak samo zresztą jak umiejętności prowadzenia walki konwencjonalnej. Wszystko po to, by móc eksterminować demony takie jak ten…
…i to nie wystarczyło.
Bestia doskonale wyczuła, że to starszy z najemników może stanowić dla niej większe zagrożenie, dlatego to na nim skupiła całą swoją uwagę. Feniks oczywiście próbował mu pomóc, ale bezskutecznie. Demon wciąż odgradzał się od niego wielkim ogonem i za nic sobie miał zaklęcia, których chłopak próbował przeciw niemu użyć. Potwór nie odwrócił się nawet, gdy celnie wymierzona kula ognia trafiła go w potylicę.
W krótkich migawkach, kiedy bestia nie zasłaniała mu widoku, Feniks widział, jak jego partner wije się w unikach, wywija toporem, uderza magią w czułe punkty. Wszystko bez jakiegokolwiek skutku. I wszystko coraz wolniej.
W końcu zobaczył, jak starszy najemnik potyka się i pada na ziemię. To był ten moment. Wiedział, że to ostatnia szansa. Musiał działać szybko. Odrzucił więc tarczę, by mu nie ciążyła.
Ruszył biegiem w stronę bestii, a kiedy pomknął ku niemu wijący się ogon, nie próbował go wyminąć, ale wskoczył prosto na niego i biegł dalej po jego grzbiecie. Oczami wyobraźni już zbierał się do skoku, chwytał topór oburącz i wbijał go w tył czaszki demona.
Rzeczywistość przedstawiła to jednak nieco inaczej.
Kiedy tylko chłopak wybił się w powietrze, bestia wykręciła rękę w tył i cisnęła nim o przeciwległą ścianę wąwozu z taką łatwością, jakby odganiała zwykłą muchę.
Uderzenie wyrwało mu powietrze z płuc, a chwilę po fali bólu ogarnęła go pewność, że zaraz straci przytomność. Próbował walczyć z ogarniającą go ciemnością, chciał się podnieść, ale nie był w stanie choćby podeprzeć się na rękach. Mógł tylko patrzeć, jak demon rozrywa jego partnera żywcem.
Krótko potem zobaczył, że bestia odrzuca zwłoki i rusza w jego stronę, lecz w tamtej chwili wcale już nie miał pewności, czy może ufać temu, co widzi. Tym bardziej później, bo ostatnim obrazem, jaki rozjaśnił jego umysł, była samotna postać o włosach lśniących złotem na tle słońca, która pojawiła się na skraju wąwozu.
– I-Iota? – szepnął jeszcze, ale zaraz potem osunął się w ciemność.
***
Feniks obudził się w miejscu tak ciemnym, że przez moment zastanawiał się, czy nie oślepł. Leżał na czymś, co najpewniej służyć miało za siennik, lecz w rzeczywistości było przykrytą futrem drewnianą ramą wypełnioną suchymi roślinami. Ktokolwiek go tam złożył, zdjął z niego pancerz i przykrył kolejną warstwą skóry. Bardzo zresztą dobrze, gdziekolwiek bowiem znajdowało się „tu”, było w nim cholernie zimno.
Chłopak przetarł dłonią twarz, by odpędzić senność, i uniósł się na łokciach, ale zaraz opadł z powrotem na futro. Dotarły do niego wspomnienia. Stracił partnera. Znowu…
Nagle wszechobecne ciemności złamał słaby, lecz stale rosnący w siłę blask. Feniks spojrzał w stronę, z której dobiegało światło. Mrok nadal nie pozwalał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu, jednak teraz wiedział przynajmniej, gdzie jest wyjście i skąd może spodziewać się gości.
Zdawał sobie sprawę, że w żadnym razie nie mógł widzieć Ioty. Wierzył jednak, że przed utratą przytomności faktycznie zobaczył na skraju wąwozu samotną postać. Ktoś zjawił się w kanionie w ostatniej chwili i w pojedynkę stawił czoła demonowi, który bez trudu pokonał dwóch Mrocznych Najemników.
Feniks wiedział, że zawdzięcza nieznajomemu życie i gdyby ten chciał go skrzywdzić, już by to zrobił. Doświadczenia ostatnich lat sprawiły jednak, że zaufanie nie było jego mocną stroną. Natychmiast i niemal bez udziału woli zaczął układać w głowie plan. Nie był skuty ani związany, lecz ciężkie futro na pewno by go spowolniło. W dodatku nie miał broni.
Jego jedyną nadzieją na pokonanie kogoś takiego byłby najpewniej atak z zaskoczenia. Zakładał, że obcy nie zauważył jeszcze jego przebudzenia. To była jego jedyna przewaga i gdyby zdecydował się na konfrontację, musiałby ją wykorzystać. Najpierw rzuciłby czar, którym oślepiłby wroga. Później mógłby uderzyć mrozem w jego nogi, a gdy ten byłby już unieruchomiony, wystarczyłoby wytrącić go z równowagi i…
Rozważania przerwało mu zjawienie się gospodarza.
Feniks spiął się do zrywu i… zaraz poczuł się jak ostatni kretyn. Wielkim wojownikiem, którego oczami wyobraźni zdążył już uśmiercić, okazała się drobna kobieta, w dodatku bez wątpienia ludzka. W świetle świecy, którą trzymała w prawej dłoni, najemnik zobaczył bladą dziewczynę o długich, czarnych włosach. Miała bardzo ładną twarz o ostrych rysach, wąskim nosie i niezwykle ciemnych, brązowych oczach. Nosiła wyraźnie znoszone ubranie. Stare lniane spodnie i porozciągany włóczkowy sweter z oberwanym lewym rękawem. Kiedy zauważyła, że Feniks nie śpi, wyraźnie się przestraszyła. Upuściła spore zawiniątko, które trzymała w lewej ręce, i schowała ją za sobą, co nie uszło jego uwadze.
Czy ona niosła drewno zawinięte w płat kolczugi?!
– Już się obudziłeś?! Ja… – zaczęła spanikowana, po czym ostrożnie dotknęła swojego czoła i zaraz z powrotem schowała rękę za siebie. Wtedy kontynuowała już głosem, który może nie był spokojny, ale przynajmniej względnie opanowany. – Twoje rzeczy są przy wyjściu. Upiekłam mięso. Możesz wziąć. Tylko błagam… nie chcę problemów…
Zupełnie nie spodziewał się takiej reakcji.
– Ale… ale dlaczego miałbym ci robić problemy? Przecież… – zaczął skonsternowany, lecz zaraz przypomniał sobie, że do niedawna sam reagował podobnie na widok obcych. – Jesteś wypaczona, tak?
Dziewczyna przełknęła ślinę. Widać było, że bije się z myślami. W końcu westchnęła głęboko, po czym powoli wysunęła lewą rękę przed siebie i podwinęła rękaw. Od połowy ramienia w dół jej skóra była zupełnie szara. Przypominała bardziej kamień niż zdrową tkankę, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie wbite w nią były drobne kryształy, przywodzące nieco na myśl te, których członkowie gildii używali do zasilania run. Samą dłoń wieńczył natomiast zestaw długich, grubych, ciemnych pazurów.
Ledwo Feniks zdążył przyjrzeć się ręce, dziewczyna skrzywiła się wyraźnie i ponownie ukryła ją za sobą.
– Wiem, że prawo karze ci mnie zgłosić, ale… proszę… nie wydawaj mnie – mówiła. – Nikomu nie szkodzę… czasem pomagam…
Chłopak potrząsnął lekko głową.
– Oczywiście, że cię nie wydam. Uratowałaś mi życie – powiedział. – Bo wtedy, w wąwozie, to byłaś ty, prawda?
Dziewczyna przytaknęła niepewnie.
– A… A czy mój partner… – zaczął Feniks, lecz widząc przeczący ruch głowy, nawet nie kończył. – Sama mnie tu zaciągnęłaś? – spytał zamiast tego.
Odpowiedziało mu kolejne skinienie.
– To nie jest daleko. Słyszałam was stąd, dlatego zdążyłam – odparła czarnowłosa z wahaniem, jakby szukając słów. – Zdjęłam z ciebie zbroję i oddałam ci trochę swoich sił. Chciałam rozpalić ogień, zostawić ci jedzenie i wyjść, zanim się obudzisz, ale nie zdążyłam.
Feniks skinął głową ze zrozumieniem.
– Jak udało ci się zabić tego demona? – spytał, lecz w odpowiedzi dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Zacisnął więc usta, raz jeszcze skinął energicznie głową i zaczął się podnosić. – Dobra, rozumiem. Widzę, że nie masz ochoty rozmawiać, a ja nie chcę ci się naprzykrzać. W końcu uratowałaś mi życie. Już się zbieram.
– Nie… ja… – zaczęła czarnowłosa, lecz urwała zakłopotana.
Feniks zmarszczył brwi i zatrzymał się na skraju legowiska.
– Chcesz rozmawiać? – spytał nieco zdziwiony.
Tym razem to ona zacisnęła usta.
– Nie wiem – przyznała niepewnie. – Dawno tego nie robiłam.
Feniks uśmiechnął się do niej wymuszenie.
– To może zrobimy tak – zaczął. – Ty pójdziesz po to mięso, a ja zajmę się ogniem i porozmawiamy chwilę przy jedzeniu. Pasuje?
Dziewczyna skinęła głową i odpowiedziała mu uśmiechem.
– Tam jest palenisko – rzuciła, wskazując palcem spore zagłębienie w ścianie, po czym położyła świecę na ziemi i wycofała się w głąb korytarza.
Feniks podniósł się z łóżka i przyklęknął w miejscu, gdzie leżały porozrzucane drewienka. Dziewczyna faktycznie przyniosła je zawinięte w spory płat czegoś, co kiedyś musiało być kolczugą.
Po krótkich oględzinach chłopak zrozumiał, że zagłębienie w ścianie istotnie wygląda na w pełni funkcjonalne palenisko ze szczeliną służącą za komin. Początkowo przeszło mu przez myśl wzniecanie płomieni przy pomocy świecy, jednak chłód pomieszczenia szybko ostudził jego zapał i skłonił do sięgnięcia po mniej konwencjonalne metody. Już po chwili ogień na dobre rozwiał ciemności i potwierdził podejrzenia chłopaka – pomieszczenie, w którym się znajdował, bez wątpienia sypialnia, było częścią jakiejś większej groty.
Komory zdecydowanie nie dało się nazwać dużą, jednak nawet ona wydawała się większa przez to, jak bardzo było w niej pusto. Prócz legowiska i kominka w środku znajdowało się jeszcze tylko spore stojące lustro. Mimo to sypialni nie można było odmówić pewnego uroku, zwłaszcza kiedy spojrzało się na ścianę nad legowiskiem. Całą jej powierzchnię pokrywały zaschnięte kwiaty i liście tworzące razem fantastyczne kształty.
– Podoba ci się? – spytała nieśmiało czarnowłosa, zastawszy Feniksa wpatrzonego w ścianę. W rękach trzymała dwa szpikulce, na które wbite było jakieś mięso.
– Mhm – przyznał chłopak, a kąciki jego ust powędrowały w górę. – Masz do tego talent.
W odpowiedzi dziewczyna uśmiechnęła się i chyba nawet zarumieniła, jeśli w ogóle możliwym było zarumienić się od tak błahego komplementu.
– Proszę – powiedziała, wręczając mu jeden ze szpikulców, po czym usiadła na czymś, co zapewne kiedyś stanowiło jakąś formację skalną, a teraz wyglądało na starannie ociosany stołek.
Nie widząc w pomieszczeniu nic, co mógłby uznać za drugie siedzisko, chłopak przycupnął na skraju legowiska.
– Dziękuję – powiedział, po czym wgryzł się w mięso. – Za to i za ratunek.
Dziewczyna uśmiechnęła się znad swojej porcji.
– Smakuje ci? – spytała.
– Mhm – przyznał, energicznie kiwając głową. – Co to?
– To… – zaczęła czarnowłosa, ale zawahała się, wyraźnie szukając właściwego słowa. – Takie małe, rude…
– Wiewiórka? – spytał Feniks, marszcząc brwi.
Dziewczyna skinęła głową.
– Większe zwierzęta wyniosły się z okolicy – powiedziała, krzywiąc się przepraszająco. – Za dużo tu demonów.
– No tak… Czemu ty zostałaś?
– Mnie specjalnie nie wadzą, a dzięki nim nie muszę się martwić o innych nieproszonych gości. Poza tym mieszkam tu ponad cztery lata. Nie chcę się przenosić. Dlatego… naprawdę, bardzo cię proszę, nie mów nikomu o mnie.
– Przestań. Nikomu nie powiem – odparł chłopak, zrozumiawszy dopiero, czemu czarnowłosa miała taki problem z szukaniem właściwych słów. – Też jestem wypaczony, choć akurat po mnie tego nie widać. Ale cztery lata tutaj… Umiesz zabijać demony, gdybym za ciebie poręczył, gildia na pewno by cię przyjęła. Mogłabyś zamieszkać w mieście.
Na te słowa dziewczyna aż zadrżała i zaraz skuliła się tak, jakby Feniks miał ją uderzyć.
– Coś jest nie tak z moim domem? – spytała już bez sympatii w głosie.
– Nie… to nie tak. Widzę, że włożyłaś w tę jaskinię mnóstwo serca. Ale w mieście są sklepy, łaźnie, karczmy, okna… – zaczął mocno zakłopotany, lecz zaraz spostrzegł, że jego tłumaczenia wcale nie pomagają. – Zapomnij, że coś mówiłem. Może spróbujmy od nowa. Po kolei tym razem. Jestem Feniks i należę do Mrocznych Najemników. – Z tymi słowami wyciągnął rękę w stronę czarnowłosej i ta, owszem, uścisnęła ją, lecz nie wymieniła własnego imienia.
– Jak ten ognisty ptak? – spytała zamiast tego.
– Jak ten ognisty ptak.
– A ci Mroczni Najemnicy? Kim są?
– Nie wiesz? – zdziwił się. – W sumie we wsi, w której się wychowałem, też nie wiedzieli. Myśleli, że wszyscy z talentami, których zgłosi się władzy, znikają z powierzchni ziemi. Fakt, bardzo się nie mylili, ale niektórzy zostają kapłanami, a szczęśliwcy tacy jak ja trafiają w szeregi gildii.
– I ci szczęśliwcy co robią?
– Cóż… polujemy na demony.
Dziewczyna uniosła pytająco brwi.
– Ktoś musi sprzątać po boskich eksperymentach – stwierdził Feniks, próbując zachować obojętny ton. – W zamian członkowie gildii funkcjonują trochę ponad prawem. Wolno nam ćwiczyć się w magii i tworzyć runiczne przedmioty, a wszystkie przestępstwa, jakich dopuściliśmy się przed rozpoczęciem służby, są nam zapomniane. No i oczywiście za każdego zabitego demona mamy wypłacaną nagrodę.
– I wszyscy jeździcie na tych… skorupiakach? – spytała czarnowłosa wyraźnie zainteresowana.
– Na zralgach? Tak, większość z nas. Nie wiesz, co stało się z moim?
– Wiem. Uciekł. Nie są chyba zbyt wiernymi zwierzętami.
– Bo to potwory. Zresztą mój nie miał jeszcze wiele czasu, żeby się do mnie przywiązać – odparł Feniks, krzywiąc się na myśl o powrocie do miasta piechotą. – Czemu w ogóle o nie pytasz?
– Z ciekawości. Poza twoją gildią ktoś jeszcze jeździ na takich zralgach?
– Nie… – odparł niepewnie chłopak – Wydaje mi się, że nie.
– Więc wygląda na to, że nie pierwszy raz pomogłam komuś z was.
– Co… – zaczął Feniks, lecz zaraz sam połączył wątki. Gorzej, że było to raczej niepokojące odkrycie. – Ach, no tak… To ty musisz być tą Czarną Łowczynią!
– Kim? – zdziwiła się dziewczyna.
– Yhm… Nie jestem pewny, ale jeśli mam rację, to ci, których ratowałaś, zrobili z ciebie legendę. Tyle, że w obliczu śmierci najwyraźniej strach zaślepił im zmysły, bo opisywali cię z rogami i czerwonymi oczami – mówił chłopak, krzywiąc się w zakłopotaniu. – Według nich musisz być córką demona i pomagałaś im tylko przypadkiem, walcząc o terytorium z potworami, które tropili.
Przez chwilę dziewczyna patrzyła tylko na niego z lekko rozchylonymi ustami. Potem jej oczy zaszkliły się, a ona ukryła twarz w dłoniach.
Feniks zaklął w myślach. Nie chciał, żeby jej było przykro, dlatego wstał z legowiska, odłożył szpikulec, na którym zresztą nic już nie zostało, i przykucnął przy dziewczynie.
– Hej, przepraszam… – zaczął, sięgając ku niej ręką, lecz ona go odepchnęła.
– Nie! Zostaw mnie. Oni mają rację. Jestem potworem.
– Przez tę rękę? Przestań, to tylko ręka. Zresztą wcale nie jest brzydka – mówił, ze wszystkich sił starając się ignorować wrażenie niepokoju, które wzbudziło w nim wspomnienie legend. – Jakbyś zobaczyła niektórych z najemników! Znam gościa, który mierzy chyba z siedem stóp, jest potężnie umięśniony i w ogóle mógłby uchodzić za wzór męskości, gdyby nie to, że całą skórę ma tak różową jak kwiatki wrzosu.
Dziewczyna parsknęła przez łzy i pozwoliła położyć sobie dłoń na ramieniu.
– Po prostu chciałabym być normalna…
– Jak my wszyscy. Ale bycie innym wcale nie musi być takie złe… Hej, opowiedzieć ci, jak trafiłem do gildii?
Czarnowłosa skinęła delikatnie głową.
– Jakieś pięć lat temu ja i mój brat, Berthram, musieliśmy opuścić naszą rodzinną osadę. Wieśniacy nie chcieli wydawać nas władzy, ale bali się, że przez nasze wrodzone talenty sprowadzimy na nich gniew bogów, więc nas wygnali. Miałem wtedy szesnaście lat, Berthram osiemnaście. Nie mogliśmy ot tak zamieszkać gdzie indziej, bo o ile ja jeszcze byłbym w stanie udawać, że jestem normalny, o tyle mój brat ma złote, świecące tęczówki, które w dodatku wypełniają mu całe oczy, tak jak u elfów.
– Ma talent związany ze wzrokiem?
– Mhm. Potrafi widzieć magię i to z całkiem daleka. Dlatego nasz naczelnik chce go trzymać w siedzibie gildii. Ma nadzieję, że w razie ataku demonów Berthram będzie mógł zawczasu ostrzec miasto. Ja po prostu umiem leczyć. Ale po kolei. Zanim w ogóle trafiliśmy do miasta, spędziliśmy ładne kilka lat na gościńcach. Nigdy nie znaleźliśmy sobie takiego miejsca jak ty. Zawsze byliśmy w ruchu, włóczyliśmy się po świecie. Kradliśmy, żeby mieć co jeść, w co się ubrać. W końcu zapuściliśmy się dość blisko Xintaru. Szliśmy za wozem jednego kupca. Miał pełno towarów i tylko paru ochroniarzy. Uznaliśmy, że mu nie ubędzie, jeśli pomożemy mu się z nami podzielić. Próbowaliśmy zakraść się do wozu w nocy, ale nas nakryli. Ochroniarze szybko sobie z nami poradzili i zanim się obejrzeliśmy, oddali nas straży w Xintarze.
– I strażnicy wysłali was do gildii?
– Nieee, strażnicy wzięli nas na przesłuchanie i jak tylko skapnęli się, kim jesteśmy, posłali po kapłanów. Zwykle to oni decydują, co robić z wypaczonymi. My mieliśmy na tyle szczęścia, że do naczelnika gildii dotarła plotka o naszych talentach i sam przyszedł nas sprawdzić. Mną był mniej zachwycony, ale zależało mu, żeby zwerbować Berthrama. Jeszcze tego samego dnia objął nas immunitetem i wcielił w szeregi gildii. To było jakieś pół roku temu. Od tamtej pory ja ćwiczę się na łowcę demonów, a mój brat rozwija swój talent.
– Ładny koniec smutnej historii – skomentowała czarnowłosa, unosząc głowę i delikatnie się odsuwając.
– Jaki koniec? – spytał, szczerząc zęby i rozkładając ręce w teatralnym geście. – To dopiero początek.
Dziewczyna odpowiedziała mu uśmiechem.
– A twoja historia? – zagadnął ją Feniks. – Jak to się stało, że zamieszkałaś tutaj?
– Opowiem ci, jak jeszcze się kiedyś spotkamy.
– A chcesz, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali?
W odpowiedzi czarnowłosa spuściła wzrok, a przez jej twarz przeszła parada sprzecznych emocji. W końcu jednak podniosła oczy i przytaknęła, unosząc lekko kąciki ust, a Feniks poczuł, że jego własne oblicze przyozdobił szeroki uśmiech.
Rozmowa trwała jeszcze kilka minut, lecz – chcąc nie chcąc – ostatecznie chłopak musiał się zbierać. I tak obawiał się już, że może nie dotrzeć do miasta przed zmrokiem.
Krótko po wyjściu z jaskini obejrzał się jeszcze przez ramię. Kilkadziesiąt kroków dalej zobaczył odprowadzającą go wzrokiem dziewczynę. Choć ręce miała splecione na piersi, jej rozwiane włosy zdawały się machać mu na pożegnanie.
Na pewno się jeszcze spotkamy – obiecał sobie w myślach.
***
Była na skraju lasu. Szukała paproci. Potrzebowała ich jeszcze tylko trochę, a przynajmniej taką miała nadzieję. Gorzej, że takie samo nastawienie towarzyszyło jej już poprzednim razem, tymczasem w trakcie suszenia liście skurczyły się do tego stopnia, że jej legowisko nadal do niczego się nie nadawało.
Dotarła właśnie w pobliże miejsca, gdzie ostatnim razem przerwała poszukiwania, kiedy spokój lasu został nagle brutalnie zburzony. Ciszę zastąpiły krzyki i huki. Nie wiedziała, co pchnęło ją ku tej decyzji, ale zamiast się oddalić, ruszyła w stronę ich źródła.
Gdy tylko wydostała się spomiędzy drzew, jej oczom ukazał się widok pary wojowników. Obaj dosiadali dziwnych, przysadzistych wierzchowców i raz po raz szarżowali na coś, co wyglądało jak rogaty, porośnięty czarnym futrem i absurdalnie umięśniony człowiek wielkości domu.
Dziewczyna się zatrzymała. Nie potrafiła się zdecydować, by zawrócić, ale przecież nie mogła im pomóc w walce z czymś takim.
Wtedy rogata bestia uskoczyła w bok przed szarżą jednego z wojowników, chwyciła pod brzuch zwierzę, na którym jechał, i cisnęła nimi w drugiego jeźdźca z taką łatwością, jakby rzucała zwykłą śnieżką. Ten, na którego spadli, nie miał najmniejszych szans przeżyć. Podobnie sprawy miały się z parą nietypowych wierzchowców, lecz drugi mężczyzna jakimś cudem zdołał wstać i z uniesioną bronią czekał, aż bestia zaatakuje.
Dziewczyna nie wiedziała… nie rozumiała, co pchnęło ją naprzód, ale pobiegła. Rogaty potwór odwrócił się w jej stronę dokładnie w chwili, kiedy skoczyła. Jej lewa ręka, otoczona nagle bladym światłem, zagłębiła się w jego czaszkę tak, jakby ta była zrobiona z masła.
Przez chwilę bestia stała jeszcze, jak gdyby z przyzwyczajenia. Potem monstrum zwaliło się na plecy, a dziewczyna poleciała ku ziemi razem z nim.
Ból wstrząsnął jej całym ciałem, ale… zabiła to coś…
…jakoś.
Przez kilka długich sekund dziewczyna trwała nieruchomo nad ogromnym truchłem. Nie potrafiła przyswoić tego, co się właściwie stało. Czuła jakby wypełniało ją dziwne ciepło. W końcu jednak potrząsnęła głową i rozgoniwszy chmurę myśli, odwróciła się do ocalałego wojownika. Ten stał naprzeciw niej z obnażoną bronią.
– Spokojnie – powiedziała, robiąc krok w jego stronę i wyciągając ku niemu dłoń. – Już po…
Wojownik cofnął się gwałtownie i potknął.
– Odejdź! – wrzasnął, upadłszy na ziemię. – Zostaw mnie!
Nie rozumiała, czemu krzyczał. Nie wiedziała, co miał na myśli.
– Co? Czekaj! – zawołała, ale wojownik podniósł się już z ziemi i puścił biegiem w kierunku znanym wyłącznie jemu samemu.
Dziewczyna nie zamierzała go gonić. Pozwoliła sobie tylko na smutny uśmiech. Nie była pewna, co właściwie przed chwilą zaszło, lecz w gruncie rzeczy cieszyła się, że mogła pomóc i że po tak długim czasie zobaczyła wreszcie drugą osobę.
Zaraz też wróciła do lasu. Liczyła na to, że jeśli odejdzie z miejsca walki, ocalały wojownik wróci chociaż zająć się ciałem towarzysza. Zresztą i ona miała co robić.
Po paru chwilach marszu jej oczom ukazał się staw. Na jego widok wypełniła ją ulga. Do tej pory myślała, że póki nie wróci do swojej jaskini, nie będzie miała okazji obmyć się z czarnej juchy, dlatego z radością ruszyła do tafli. Kiedy jednak się nad nią nachyliła, nie zobaczyła własnego odbicia.
Zobaczyła rogatego demona.
Jej jaskinię po raz kolejny wypełnił dźwięk gwałtownie wciąganego powietrza, kiedy czarnowłosa wyrwała się ze snu. Znów była cała mokra od potu.
Westchnęła głęboko i oparła głowę o lewą rękę.
Na ułamek sekundy znienawidzona kończyna była wszystkim, co widziała.
Potem po jej domu poniósł się dźwięk uderzenia pięścią o ścianę.