Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Siewca Ciszy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siewca Ciszy - ebook

Kamil Taurus wciąż ucieka - przed ludźmi, którzy chcieliby go zamknąć w tajnych laboratoriach, przed stróżami prawa, obwiniającymi go o kilka tragicznych zdarzeń z przeszłości, przed mścicielami, pragnącymi jego krwi za śmierć ich bliskich, przed osobami, które w innych okolicznościach mógłby obdarzyć odwzajemnioną miłością, wreszcie — przed samym sobą… Od kiedy odkrył w sobie paranormalne moce, jego życie stało się koszmarem.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8155-584-5
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

(13 maja 1918)

— Gdzie on jest?!

— Daj już spokój. Przed chwilą zemdlał, po tym jak Broniewicz potraktował go kolbą od Mausera.

— Ocucić gnoja!!! Wyrwę parszywej gnidzie ten zakłamany jęzor.

— Kazek, przestań wrzeszczeć bo jeszcze tamtych zwabisz.

— Zabiję!!! — Średniej budowy trzydziestolatek w upapranym błotem mundurze CK podoficera zdawał się w ogóle nie reagować na to, co mówił do niego drugi mężczyzna.

— Skąd ta pewność, że zrobił to celowo?

— Skąd ta pewność?! Przecież ten sukinsyn specjalnie poprowadził nas na te cholerne moczary. Przez niego trzech naszych utopiło się w bagnie.

Na chwilę obydwaj zamilkli. Po raz kolejny w przeciągu dwóch ostatnich dni w taki tylko sposób mogli uczcić śmierć towarzyszy broni.

— Przecież sam mówiłeś, że prawdopodobnie tą drogą nasi się wymknęli Niemcom…

— Tak. Ale nie tak blisko jeziora! Bardziej na wschód… Tam nie ma tych cholernych bagien. Pokazywałem gnojowi na mapie tę małą wioskę. Tamtędy można się wyrwać.

— Myślisz, że generał uciekał w tym kierunku?

— Ta droga wydaje się być najlepsza. Potem Keller z resztą korpusu na pewno odbił na zachód. Nie zaryzykuje zbyt bliskiego podejścia pod Kijów. Tam aż roi się pruskich oddziałów.

— Myślisz, że ich jeszcze dogonimy?

— Na pewno nie jeśli będziemy siedzieć tak bezczynnie. — Podoficer z zabłoconym mundurze chyżo ruszył w kierunku oddalonej od nich o kilkanaście metrów kępy wierzb, u podnóża której leżał tęgi mężczyzna w podartych chłopskich portkach i szarym, równie mocno sfatygowanym płóciennym kitlu. — Zaraz parszywy zdrajca pożałuje, że chciał nas wszystkich utopić w tym szambie. Wstawaj, chamie!!! — Coraz trudniej panujący nad sobą podoficer wymierzył mocnego kopniaka w udo nieprzytomnego przewodnika. — Rusz tą dupę!!!

— Spokojnie! — Drugi żołnierz zdecydowanym ruchem odciągnął swojego kompana od teraz już jęczącego z bólu chłopa. — Nie wrzeszcz tak! Co zrobimy, kiedy nas namierzą? Zostało nam tylko kilka naboi.

— Zobacz! Ten skurwiel cały czas był przytomny.

Podoficer wydobył z kabury pistolet. Jednym kolanem z całej siły naparł na klatkę piersiową wieśniaka, tak że ten natychmiast zawył z bólu. Osmolona lufa zdobycznego Lugera przywarła do jego nozdrzy. Oszołomiony mężczyzna otworzył przerażone oczy.

— Widzisz! Gnojek wszystko słyszał. Mów!!! Za ile chciałeś nas sprzedać?!

— Nie… Ależ panie kapitanie…

— Nie jestem kapitanem!

— Wielmożny panie… to nie tak… ja nic złego…

Podoficer dwukrotnie uderzył chłopa w twarz.

— Nie kłam!!! Czemu zaprowadziłeś nas na te cholerne bagna?! Przecież niedaleko Woroniwki jest inna wieś. Tamtędy na pewno można przedostać się na zachód.

— Panikarcha. Nie! Tam nie można… tam czerwoni… oni jeszcze gorsi od…

— Nie! Nie chodzi mi o Panikarchę. Tyle to i my wiemy. Miałeś nam pokazać drogę do tej małej wioski, na północ od Woroniwki. Pokazywałem ci na mapie…

— Tam nie można!!! — Nagle głos wieśniaka zmienił się. Nie był to już jęk torturowanego. Te trzy ostatnie słowa wypowiedział z trwogą, typową raczej dla małego dziecka, które panicznie boi się duchów z miejscowych podań. — Za żadne skarby świata… Nikt mnie nie zmusi, żebym tam poszedł…

— Jakie skarby?! Ty durniu!!! Będziesz miał szczęście, jak ci nie odstrzelę tego zakutego łba.

— Wszędzie… mogę was zaprowadzić wszędzie, do Kchalhy, gdzie stoją Prusacy albo nad sam Dniepr, gdzie roi się od bolszewików… Tylko nie tam!

— Pokarzesz nam tą cholerną drogę, albo zaraz cię tu rozwalę…

Podoficer zamachnął się na trzęsącego się ze strachu chłopa, kiedy nagle ktoś złapał go za pięść. Rozsierdzony obrócił się. To był jego kompan.

— Kazek, daj se spokój! Z chwilę naprawdę mu coś zrobisz.

— Puść!

— Nie przesadzaj!

— Puść!!! Ten gnojek zapłaci za to, że trzech naszych… — Żołnierz w zabłoconym mundurze przerwał, kiedy tylko dostrzegł kątem oka jak, jeszcze chwilę wcześniej kulący się ze strachu wieśniak, teraz szybkimi susami oddalał się w kierunku gęstych zarośli.

— Nie strzelaj! — Drugi podoficer wyrwał mu z ręki pistolet. — Tylko zdradzisz naszą pozycję

— Jak nie ja, to ten skurwiel to zrobi!

Chwilę później obydwaj zupełnie stracili z widzenia ich przewodnika.

***

Od ponad czterdziestu minut przedzierali się przez gęsty las. Według mapy, a raczej szczątków mapy, które dzień wcześniej udało im się zabrać z kieszeni kolegi zmasakrowanego kulami z ciężkiego karabinu maszynowego, szli mniej więcej na północny wschód. Gdzieś w tym rejonie mieli nadzieję znaleźć wioskę. Droga, która biegła przez tę małą osadę w kierunku Stritiwki, wydawała się jedynym bezpiecznym szlakiem wśród tych wszystkich bagien.

Chociaż było już grubo po dziewiątej, gęsta poranna mgła spowijająca rozległe mokradła wcale nie chciała odpuścić. Szli bardzo wolno. Nie tylko dlatego, żeby bardzo starannie sprawdzać czy grunt, po którym stąpają nie robi się coraz bardziej grząski, ale również po to, by nie hałasować. W pewnym momencie zdali sobie sprawę, że w tym lesie panuje głucha cisza. Nie do uwierzenia, że w środku maja, w tak bujnym zagajniku, nie mogli usłyszeć żadnego ćwierkania ptaków, brzęczenia owadów, czy też choćby krótkiego stukotu dzięcioła. Jak makiem zasiał. Każdy zaschnięty patyk pękający pod ich butami, czy też szelest przesuwanej gałęzi sprawiały wrażenie, że robią zgiełk na całą okolicę.

Nagle wszystkie drzewa i krzaki zostawili za sobą. Byli teraz na łące porośniętej gęstą trawą. Początkowo wydawało im się, że to następna przesieka, gdzie czyhają na nich liczne bagna. Wkrótce jednak odetchnęli z ulgą. W mlecznych tumanach mgły dostrzegli chałupę, kilka kroków dalej trzy kolejne. Nie widzieli jednak nikogo z mieszkańców. Nie usłyszeli choćby jednego psa ujadającego na obcych.

— Tam ktoś jest — wyszeptał kapral Broniewicz, trzeci z ocalałych żołnierzy.

— Gdzie? — Podoficer w zabłoconym mundurze zaczął nerwowo rozglądać się w każdą stronę.

— Tam, przy studni… ktoś siedzi tuż przy studni.

Nie zatrzymywali się, choć każdy kolejny krok był wolniejszy i coraz bardziej ostrożny. Mniej więcej pięć metrów od znieruchomiałej postaci zorientowali się, że to kobieta. Martwe oczy wydawały się wpatrywać w ciemnoczerwoną plamę, która rozlała się po całym jej brzuchu i udach. Dopiero teraz dostrzegli zastygłe w grymasie bólu niemowlę leżące na matczynych kolanach. Drugi z podoficerów ostrożnie podszedł do zwłok. Przez chwilę przyglądał się trupom, jakby szukał przyczyny ich śmierci. Wtem swój wzrok skierował na studnię. Z tego miejsca, gdzie stał, wydawało mu się, że coś z niej wystaje. Pochylił się nad dużą drewnianą cembrowiną. Niemal natychmiast odskoczył, jakby dotknął rozżarzone węgle.

— Niech to szlag! Ciała… tam są ciała… mnóstwo trupów.

Dwaj pozostali żołnierze od razu podeszli do studni. Okropny widok i jeszcze potworniejszy odór odrzucił obydwu z miejsca podobnie jak przed chwilą ich kompana.

— Co to za przeklęte miejsce?! — Podoficer w zabłoconym mundurze klął wciąż krztusząc się swoimi wymiocinami. — Cała studnia… cała… aż po brzegi pełna ciał… Co za potwory mogły to zrobić?!

— Ciii…

— Zwyrodnialcy!

— Ciiiiii. — kapral Broniewicz próbował go uspokoić. — Jeśli to czerwoni, to mogą tu jeszcze niedaleko być. Lepiej, żeby nie dowiedzieli się, że ktoś to odkrył…

— Patrzcie!!! — krzyknął drugi podoficer.

— Ciii…

— O tam! — Jego drżąca ręka wskazywała na osnutą mgłą stodołę znajdującą się około piętnaście metrów na lewo od nich. — Widzieliście?!

— Co?

— Tam ktoś był! Jestem pewien. Jeszcze chwilę temu…

— Przestań się wydzierać! — fuknął jego kompan.

— O, tam… Stał przy drzwiach. Klnę się na Najświętszą…

— Miał mundur? — zapytał Broniewicz — Pruski czy bolszewicki?

— Jaki pruski? Tylko te czerwone świnie byłyby w stanie coś tak okropnego uczynić…

— Nie! Żaden mundur — przerwał im drugi podoficer. — Był za mały na żołnierza. To jakiś chłopak, może dziewczyna… Za krótko widziałem. Przestraszył się nas. Pewnie myśli, że jesteśmy z tymi skurwysynami…

— Schował się w środku. — Broniewicz ostrożnie ruszył w kierunku stodoły.

— Gdzie leziesz?! — Prawie jednocześnie zaprotestowali jego kompani.

— Trzeba się dowiedzieć kto to zrobił i dokąd poszli. Nie chcę tym bydlakom wejść w drogę.

— Lepiej tam nie podchodź…

— Przecież to tylko miejscowy dzieciak. — Na krótką chwilę drwiący uśmiech wykrzywił usta kaprala. — Założę się, że sra teraz w gacie widząc jak idę w jego stronę…

Obydwaj podoficerowie popatrzyli po sobie, po czym ruszyli za Broniewiczem.

Okropny odór, wielokroć obrzydliwszy, niż ten przy studni, uderzył w nich już kilka kroków przed wejściem. Wszyscy zatrzymali się na progu. Pomimo wciąż sporej mgły, promienie majowego słońca były na tyle silne, aby rozświetlić przednią część stodoły. Tuż za drzwiami natknęli się na zwłoki starego mężczyzny. Obok niego leżały dwie martwe, nastoletnie dziewczyny. Dalej, w gęstniejącym półmroku, od trupów aż się roiło. W miejscu, gdzie ciemność zaczynała panować już niepodzielnie, nieboszczycy tworzyli makabrycznie wyglądający stos. Chociaż wcześniej trzej żołnierze bardzo krótko widzieli zabitych w studni, od razu zorientowali się, że zwłoki złożone tutaj różnią się od tamtych. Tam, na podwórku, w drewnianej cembrowinie tylko napuchnięte, trupio blade twarze oraz smród rozkładających się ciał wskazywały na to, że wszyscy są martwi. W tej stodole wieśniacy byli okropnie zmasakrowani: niektórzy z rozszarpanymi gardłami, inni z poćwiartowanymi członkami, jeszcze inni z podźganymi jak sito korpusami.

Nagle, z części budynku zupełnie zatopionej w mroku, dał się słyszeć słaby płacz. Teraz byli już prawie pewni, że to była dziewczyna. Broniewicz właśnie chciał ruszać w miejsce, z którego dochodził ten trwożny szloch, gdy wtem, gdzieś z boku, z równie zaciemnionej części stodoły, doszedł ich niesamowicie gwałtowny łomot. Jakby kilka rozwścieczonych bestii, zwiedzionych zapachem świeżej, ludzkiej krwi, za wszelką cenę próbowało wydostać się ze swojej niewoli.

— Stój!!! — Krzyknął jeden z podoficerów.

— Tam jest dziecko! Możemy jej pomóc. — Zaoponował Broniewicz.

— Ani kroku dalej!!! To może być pułapka…

— Ona może tu zginąć, jak ci wszyscy nieszczęśnicy..

— Trudno. — Zawyrokował mężczyzna w zabłoconym mundurze. — Nie będziemy jej szukać. Po prostu jak najszybciej wynośmy się stąd.

***

Dwie minuty później mijali ostatnią chałupę w tej martwej wiosce. Przez cały czas milczeli. Przerażający letarg, który panował w całej osadzie, wzmógł jeszcze bardziej ich czujność. Każdego z nich paraliżował strach. Wiedzieli, że prędzej, czy później będą musieli porozmawiać o tym, co tu zobaczyli, lecz teraz pragnęli tylko jak najszybciej opuścić to miejsce. Byli pewni, że nie są tu sami. Czuli na sobie spojrzenie. Ktoś lub coś czaiło się we mgle. Czy to była te jedyna ocalała? Może było ich więcej? Może to ci, którzy dopuścili się tego bestialskiego mordu? Jedna z bolszewickich band? Żaden z nich skrycie w to nie wierzył, chociaż ta ewentualność w tej chwili, gdy jeszcze nie zdążyli się stąd na dobre wynieść, nie była dla nich wcale najgorsza. Wycofując się z wioski nie zauważyli niczego, co wskazywałyby na to, żeby jej mieszkańcy stawili jakikolwiek opór. Wiedzieli, że nawet tak gęsta mgła nie mogłaby ukryć przed nimi wszystkich śladów przemocy, jakiej dopuściłyby się tu rozbestwione hordy czerwonych. Jeśli to jednak nie bolszewicy, to coś mogło tu nadal być, właśnie w tej chwili czaić się w mlecznych obłokach spowijających każdą chałupę, drzewo czy też płot.

Po chwili na twarzy podoficera w zabłoconym mundurze pojawił się lekki wyraz ulgi. On pierwszy usłyszał kojący śpiew słowika dochodzący gdzieś z gęstych zarośli, kilkadziesiąt metrów przed nimi, pośrodku pszenicznych pól, gdzie wschodził siew. Wszyscy trzej szli coraz raźniejszym krokiem. Jak najszybciej chcieli oddalić się od martwej osady. Już nie mogli doczekać się tego, co ich szalony i okrutny świat miał im z powrotem do zaoferowania. Pragnęli znowu słyszeć tętniący życiem las, szmer wiatru na polach i łąkach, zgiełk zatłoczonych ulic. Nawet świst kul, jęki rannych, czy też ogłuszające wybuchy pocisków artyleryjskich, nie były im teraz tak straszne.

Wszystko, tylko nie ta przerażająco głucha cisza.Rozdział 2

Od dwudziestu minut czekała. Znowu czekała. Na szczęście ten pokój był o wiele lepszy niż poprzedni, jeśli w ogóle klitkę, w której trzymano ją przez ostatnie dwa dni, można było określać mianem pokoju. Tutaj było przynajmniej wygodnie, prawie przytulnie, jeśli nie liczyć krat w oknach i solidnych, z pewnością zbrojonych drzwi, zupełnie odbiegających stylem od gustownego wystroju całego pomieszczenia. Siedziała na krześle, chociaż widok miękkiego fotela, ustawionego w zacienionym rogu, bezustannie ją kusił. Jednak nie mogła sobie pozwolić na takie rozprężenie. Cały czas musiała być czujna. W końcu, nie była tu jako gość. Nawet przez chwilę nie rozważała próby ucieczki. Dobrze pamiętała, jak dokładnie sprawdzono, czy zamki są zamknięte, po tym jak ją tu umieszczono. No i te koszmarnie uwierające elektrody, które umieścili jej w kilku miejscach na głowie. (Specjalny opatrunek przypominający turban nie pozwalał im się zluzować. Coraz bardziej drażniło ją to, jak uciskały na czaszkę.) Gdy dziś rano jej to zakładano, kategorycznie zabroniono zdejmować. Z ich ostrzeżeń wywnioskowała, że nawet może to zagrozić jej życiu.

Czuła się spięta, jakby znowu była w szkole i czekała na trudny egzamin. Tylko, że teraz stress był większy. Wiedziała, że czeka ją ważna rozmowa. Ktoś ważniejszy miał do niej przyjść. Koniec z badaniami i testami. W przeciwnym razie, po co robiliby sobie tyle zachodu z przeniesieniem jej z izolatki do urządzonego z tak wielkim rozmachem pomieszczenia?

Postanowiła jeszcze raz porozglądać się po pokoju. Miała nadzieję, że w ten sposób choć trochę odsunie od siebie coraz ciemniejsze myśli, jakie zaczynały ją nawiedzać. Nagle jej wzrok zatrzymał się na małym, olejnym obrazie przedstawiającym śnieżno-białego rumaka galopującego przez brzozowy zagajnik. Pamiętała, że jej młodsza siostra miała podobny plakat zawieszony nad łóżkiem. Jej ukochana Zuzia od zawsze kochała zwierzaki — szczególnie konie. Rozpłakała się na samo wspomnienie chwil, które było jej dane przeżyć ze swoją rodziną. Teraz, te wszystkie dni, może i niekiedy pełne smutku, codziennej prozy i złości, wydawały się jak sen, który z każdą kolejną chwilą stawał się tak mniej realny. Przez ostatnie czterdzieści osiem godzin, już chyba po raz tysięczny, zastanawiała się, czy jej bliscy w ogóle zaczęli martwić się o nią. Czy choć raz pomyśleli co się z nią dzieje, dlaczego nie daje znaku życia? „Ojciec pewnie nawet nie zauważył, że znowu wyjechałam do miasta. Siedzi tylko w garażu i tylko dłubie przy tym starym gruchocie. Założę się, że nawet nie pamięta, gdzie jego najstarsza córka pracuje. Prędzej mama. Kochana mama. Zawsze stoi w drzwiach, kiedy wracam. Jakby coś jej podpowiadało, że ukochana córcia zbliża się do domu…” Znowu posmutniała. Koszmarna teraźniejszość rzuciła mroczny cień na jej, jeszcze nie tak dawno, dobrze zapowiadającą się przyszłość. To, co się teraz z nią działo, przerażało ją coraz bardziej. Coraz trudniej przychodziło jej kontrolować samą siebie. W tej chwili nawet nie była do końca pewna, że chce stąd uciekać. Może lepiej będzie, kiedy jej bliscy zapamiętają ją taką, jaka była wcześniej?

Nagle wzdrygnęła się. Ktoś bardzo szybko otworzył drzwi. Jej pięści zacisnęły się tak mocno, że długie paznokcie powbijały się w dłonie. Zaraz, mogła ujrzeć twarz, kogoś, kto mógł okazać się jej łaskawcą lub też ciemiężcą. Poczuła ulgę, gdy zobaczyła, że to kobieta. W końcu, ktoś, z twarzą o tak łagodnych rysach, ubrany w turkusowy kostium od samego Ralpha Laurena (jak mniemała), nie mógł być jej katem. W głębi duszy wiedziała, że to, co teraz sobie wmawia, jest bardzo naiwne, lecz co innego jej pozostało? Do krzesła na którym siedziała, nieznajoma dostawiła swoje. Usiadła bardzo blisko niej. Zbyt blisko. Wcześniej nigdy nie byłby to żaden problem.

— Zastanawiasz się z pewnością, dlaczego nie trzymam się od ciebie z daleka? — Kobieta musiała widzieć tę konsternację na jej twarzy.

— Przepraszam. Nie rozumiem…

— Rozumiesz! Nie próbuj grać ze mną w jakieś gierki. Patrzysz na mnie i zastanawiasz się kim ja do cholery jestem. Dlaczego tak kuszę los? Przecież w każdej chwili mogłabyś zrobić ze mną to, co z tym facetem. — Dopiero teraz zauważyła plik fotografii w dłoni kobiety. Nieznajoma, jakby od niechcenia, rozsypała je na niezbyt oddalonym od nich stoliku.

— Nie spojrzysz na nie?

— Jestem naszprycowana.

— To tylko twoja wymówka. Jakoś przed chwilą, kiedy robiłaś mały rekonesans tego pokoju, nie miałaś problemów z widzeniem.

— Odpowiadam na pytanie.

— Że co? — Kobieta w turkusowym kostiumie powiedziała to tonem, który w ogóle nie pasował do jej dystyngowanego wyglądu.

— Odpowiadam tylko na pytanie, dlaczego pani kusi los. Naszpycowaliście mnie jeszcze raz, żebym nie rzuciła się znowu na kogoś.

— Całkiem błyskotliwa odpowiedź, jak na kogoś, kto miałby być, jak to ujęłaś: „naszprycowany”.

— Jak mam to rozumieć? — Oczy dziewczyny naraz się ożywiły. Chociaż bardzo się starała, nie mogła ukryć kiełkującej nadziei w swoim głosie. — Jestem czysta?

Nieznajoma nic nie mówiła. Zbliżyła tylko swoją twarz do młodej pacjentki i chwyciła jej lekko roztrzęsione ręce za wiotkie nadgarstki. Dopiero teraz, kiedy ich oczy nie dzieliło więcej niż dziesięć centymetrów, dziewczyna zwróciła uwagę na jej niezwykłe, prawie szmaragdowe tęczówki. Nie wiedziała czy to próba nawiązania bliższego kontaktu, czy też kolejne badania. Pamiętała, że przez ostatnie czterdzieści osiem godzin wszyscy, którzy ją odwiedzali przede wszystkim sprawdzali jej oczy.

— Tak, wiem — nieznajoma zaczęła lekceważącym tonem. — Moje tęczówki są niezwykłe, ale nie umywają się do twoich. Ty chyba najlepiej rozumiesz, jak irytujące to jest, kiedy wszyscy, którzy cię spotykają po raz pierwszy gapią się na ciebie, jak na wybryk natury. Kto jeszcze w rodzinie to ma? Chodzi mi o twoje lewe oko. Różnobarwność jednej tęczówki.

— Mama. Babcia też miała.

— Pewnie nie było takiego faceta, któremu takie błękitne oko z dwoma cudacznymi brązowymi paseczkami nie zawróciłoby w głowie.

— Przepraszam. — Dziewczyna zająknęła się. Najwidoczniej obawiała się, że jej rozmówczyni źle zareaguje na zmianę tematu. — Czy przed chwilą dobrze panią zrozumiałam? Teraz nie jestem na żadnych prochach?

— Tak jest. W tej chwili nie jesteś niczym naszprycowana.

Lekki uśmiech okrasił jej młodzieńczą twarz.

— Jednak obawiam się, że nie mam dla ciebie dobrych wiadomości. — Zapadła cisza. Twarz kobiety zastygła w bezruchu. Żadna jej część nie zdradzała, co w tej chwili czuje nieznajoma.

— Nie możemy cię wypuścić.

— Jak to? Przecież czuję się już lepiej. Wystarczy na mnie popatrzeć.

— Posłuchaj…

— Cokolwiek mi daliście, działa!

— Zrobiliśmy badania kilkakrotnie. Niestety masz to we krwi…

— Jak? Przecież wszystko dobrze pamiętam. Nie mogłam zarazić się przez krew!

— Musisz tutaj zostać.

— Nie! Już się tak nie zachowuję, jak wtedy…

— Wciąż chcesz zabijać…

— Proszę popatrzyć na mnie! Cokolwiek to było, już tego nie ma.

— Zostajesz tutaj.

— Znam swoje prawa. Nie możecie mnie o tak sobie zamknąć!

— Tu będzie najbezpieczniej dla innych i dla ciebie samej…

— Posłuchaj! Nie będziesz, suko, decydować za mnie! Nieważne co się stało, mam prawo dalej żyć. Kilkakrotnie mnie badaliście, więc na pewno już wiesz, że jestem w ciąży. Każdy sąd to uwzględni…

Kobieta ponownie przybliżyła się do niej. Znowu chwyciła jej nadgarstki. Tylko, że tym razem to był prawdziwie stalowy uścisk. W tej chwili dziewczyna prawie żałowała, że już nie czuje tej dzikiej mocy, która, chociaż ubezwłasnowolniała ją, dawała jej niewiarygodnie dużą siłę i satysfakcję, graniczącą z euforią, ze sprawienia komuś cierpienia. Twarz nieznajomej zatrzymała się jeszcze bliżej, prawie dotykając lekko różowych policzków dziewczyny.

— Tylko dlatego, że jesteś w ciąży, nadal żyjesz.

To jedno zdanie, wypowiedziane tak spokojnie i obojętnie, całkowicie ją poraziło. Brzmiało jak groźba, zapowiedź nieuniknionego końca.

— Zapomnij o wszystkim. Dla świata już przestałaś istnieć. Nie strasz nas rodziną, sądem, czy co tam sobie nie wymyślisz. Wystarczy tylko to, że według nich twoje ciało doszczętnie spłonęło w wypadku. Już nikt więcej nie będzie o ciebie wypytywał.

— Więc po co to wszystko?

Kobieta zignorowała te pytanie. Wstała. Odeszła na kilka kroków, po czym wolno wróciła. Tym razem zatrzymała się za plecami dziewczyny. Położyła swoje dłonie na opatrunku zakrywającym jej głowę. Niespodziewanym, szybkim szarpnięciem zdarła biały turban wraz ze wszystkimi elektrodami. Dobrze przewidziała jej reakcję. Młoda pacjentka tylko krzyknęła. Z trudem, ale udało jej się zapanować nad bólem, strachem, no i przede wszystkim gniewem.

— Widzę, że nie dałaś się sprowokować. — Nieznajoma ponownie usiadła, tym razem po drugiej stronie stolika. Nawet na chwilę nie spuszczała z oczu swojej rozmówczyni. — Ty naprawdę chcesz mi udowodnić, że wszystko z tobą w porządku.

Dziewczyna milczała. Zwiesiła głowę i zmrużyła oczy. Ponownie wzdrygnęła się na nagły hałas uderzającego o blat ciężkiego przedmiotu. Od razu wiedziała co to jest. Od dwóch dni już kilka razy skuto jej ręce podobnymi kajdankami.

— Obsłuż się sama. Chyba już wiesz, jak to działa? Przykuj się do nogi od stolika. Nie musisz się martwić. To bardzo solidnie zainstalowany mebel.

Dziewczyna nie zareagowała na jej słowa.

— Przykuj się!

— Nie.

— Jeśli tego nie zrobisz, za chwilę będę zmuszona cię zastrzelić — Teraz w prawej dłoni kobieta trzymała pistolet. Jej twarz nie była już obojętna. Z każdą kolejną sekundą stawała się coraz bardziej niespokojna. — Widzisz. Musiałam osobiście z tobą porozmawiać. Na własne oczy zobaczyć co dzieje się z kimś, kto to ma. Te elektrody, które przed chwilą miałaś na głowie, działają na część twojego mózgu podobnie, jak środki farmakologiczne, które wcześniej ci podawaliśmy. Tłumacząc najprościej: podtrzymują prawidłowe funkcjonowanie niektórych ośrodków kory mózgowej. Tych, które to coś, co jest w twojej krwi, upośledziło. Chyba się już domyślasz, co za niedługi czas może się stać. Według moich obserwacji zrobisz się niebezpieczna za kilkadziesiąt sekund. Wierz mi, nie chcę cię skrzywdzić, ale jeśli będę musiała, nie zawaham się pociągnąć za spust.

— Więc to jest w moim mózgu. — W jej głosie słychać było tyle samo nadziei, co i przerażenia. Płakała. Przyłożyła obydwie dłonie do twarzy.

— Nie rób tak! Chcę cały czas widzieć twoje oczy. — Kobieta już nie siedziała przy stoliku. Stała dwa kroki dalej z wycelowanym w dziewczynę pistoletem.

— Czyli już wiecie co to jest. Możecie pomóc…

— Nie zamykaj powiek!

Młoda pacjentka lekko pochyliła się do przodu. Chwyciła kajdanki.

— Przykuj się do stolika! Natychmiast. — Kobieta odbezpieczyła swojego Walthera.

— Więc mam jeszcze szansę. Mamy szansę…

— Rób, co ci każę! Dziewczyno, nie żartuję!!!

Młoda pacjentka już miała nałożyć jedną ze srebrnych obręczy na nadgarstek, gdy nagle znieruchomiała. Wyglądało to tak, jakby lalce zrobionej w rzeczywistych rozmiarach ktoś wyciągnął baterie. Po chwili znowu ożyła, lecz nieznajoma od samego początku zauważyła niewielkie różnice w jej ruchach. Teraz jej dłonie mocno ściskały obydwa końce kajdanek w sposób, jakim dusiciel trzyma sznur, tuż przed atakiem na swoją ofiarę. Kobieta w turkusowym kostiumie na chwilę podniosła rękę do góry. Musiał to być jakiś umówiony sygnał, gdyż od razu otworzyły się drzwi, w których pojawiło się dwóch ubranych w ciemne mundury i uzbrojonych w pistolety maszynowe mężczyzn. Wycofywała się z pokoju cały czas trzymając dziewczynę na muszce. Była już na progu, kiedy młoda pacjentka popatrzyła się w jej stronę. Jej oczy, teraz lekko wytrzeszczone, ze znacznie rozszerzonymi i rozjaśnionymi (jak u denata) źrenicami, wbijały drapieżne spojrzenie w nadal celującą do niej z Walthera nieznajomą.

— Zamykajcie! — W najmniejszym stopniu niewzruszonym całą zaistniałą sytuacją głosem wydała rozkaz. — Upewnijcie się, czy wszystkie zabezpieczenia są aktywowane. Teraz jest o wiele silniejsza.

Jakby na potwierdzenie tych słów, ogłuszający łomot rozległ się po całym korytarzu. Wszyscy z niedowierzaniem popatrzyli na drzwi, które, od nieludzko silnych uderzeń, wydawały się wyginać.

— Czekajcie tu na dalsze rozkazy. — Równie oschłym tonem zakomunikowała swoim podwładnym. Ruszyła ku dużemu, podwójne przeszklonemu wyjściu, nie zważając na coraz bardziej szalone ataki swojej pacjentki. W wewnętrznej kieszeni turkusowej kamizelki zadzwoniła komórka. Natychmiast odebrała, nawet nie sprawdzając kto jest jej rozmówcą.

— Tak. Właśnie skończyłam… — Tym razem starała się, żeby w jej głosie było więcej życzliwości. — Nie myliliśmy się. Już go prawie mamy… Tak, dziewczyna ma te same objawy. Na sto procent infekował nasz klient. Złapiemy go… Zostawia coraz świeższe ślady.

Zatrzymała się przed drzwiami. Popatrzyła się za siebie, jakby chciała upewnić się, że jej ludzie na pewno nie słyszą tej rozmowy.

— Nie. Nie traktuje jej ulgowo. — Prawie szeptała teraz do słuchawki. — Chciałam jeszcze raz upewnić się, że… Oczywiście, że nie. To, że jest w ciąży, nic nie zmienia… Tak jest, też tak uważam. To tylko naraziłoby nas na jeszcze większe ryzyko… Tak jest. Umieściliśmy ją w odosobnionym miejscu, a moi ludzie mają tłumiki… Tak, natychmiast zajmę się tym.

Otworzyła wyjście. Po drugiej stronie korytarz był zupełnie pusty. Kiedy tylko zamknęła za sobą dźwiękoszczelne drzwi, ustał uciążliwy łomot. Gdyby nie jedna monotonnie mrucząca świetlówka, byłoby cicho, jak makiem zasiał. Wybrała numer na swojej komórce. Po około dwóch sekundach ktoś odebrał.

— Czas zaczynać. — W jej głosie ponownie można było wyczuć nutę despotyczności.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: