- W empik go
Siewca śmierci - ebook
Siewca śmierci - ebook
Wyspa L'Isle d'Escargot swoim kształtem przypominała zwiniętą skorupkę z zapadniętym środkiem. Nie cieszyła się zainteresowaniem okolicznych mieszkańców i uchodziła za bezludną. Nie było na niej żadnych atrakcji. Ot, same drzewa i kamienie. Pewnego dnia w nadmorskiej miejscowości pojawił się tajemniczy przybysz, ubrany w szatę przypominającą zakonny habit. Fagobert zapłacił przewoźnikowi za kurs w jedną stronę na wyspę. Miesiąc po tym wydarzeniu miejscowi wybrali się do niego w odwiedziny. Na miejscu zastali jednak opuszczone obozowisko i ani śladu mężczyzny. Wkrótce odwiedzający wyspę zaczynają doświadczać niesamowitych rzeczy. Czyżby Fagobert udzielał im cudownych łask?
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-9150-8 |
Rozmiar pliku: | 222 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Podążyłem śladami onego do Tunisu. W tym mieście trudno jest przejść ulicą bogobojnemu chrześcijaninowi, by nie narazić oczu i uszu na bluźniercze obrazy czy słowa. To siedlisko piratów, różnej maści bandytów i złodziei, na targu można kupić niewolnika równie łatwo jak przyprawy, w menażeriach straszą potwory, a domy rozpusty kuszą przyjezdnych i stałych mieszkańców. Panuje tu nieustanny hałas, języki mieszają się niczym w wieży Babel, pięć razy dziennie słychać wrzaski nawołujące do modlitwy, jakby Bóg niewiernych patronował wszelkiemu występkowi. Wierę, że Nasz Pan nie będzie zwlekał z karą i miasto podzieli los Sodomy i Gomory._
_Kwaterę mam nędzną, lecz w tym samym miejscu, co ów człek. Czuję zgrozę na myśl, że jego wzrok wreszcie spocznie i na mnie, dlatego każdego dnia modlę się żarliwie, by dobry Bóg ustrzegł mnie przed nienawiścią tego przeklętego sługi Szatana. Wszak wyrządził już tyle zła na świecie, a jego ślady znaczone są krwią niewinnych._
_Podejrzewam, że Siewca Śmierci zmierza teraz na Sycylię…_
− Pozwolicie się przysiąść?
Piszący wzdrygnął się i wielki kleks rozlał się na karcie papieru. Pośpiesznie przesypał go piaskiem i dopiero wtedy podniósł wzrok na nieproszonego kompana. Zadrżał, choć w gościnnej izbie panowała nieznośna duchota. Ze ściskanego kurczowo gęsiego pióra kapały czarne łzy.
− Niech będzie pochwalone imię Pańskie… − szepnął.
I
Nie wiadomo skąd _L'Isle d'Escargot_ wzięła swą nazwę. Może zawdzięczała ją kształtowi, jakby zwiniętej skorupki z zapadniętym środkiem albo odciskom ślimaków znajdowanych w wapiennych skałach? Nikt na nią nie zaglądał, bo poza drzewami i kamieniami nie było tam nic ciekawego. Jednak któregoś dnia znalazła lokatora − mężczyznę w średnim wieku, ubranego w szatę przypominającą mnisi habit. Spod naciągniętego na czoło kaptura patrzyły okrągłe oczy pozbawione rzęs, a nos wyglądał jak zakrzywiony ptasi dziób. Cerę miał szarą, kostropatą, ręce obandażowane szmatami. Fagobert, bo tak się nazwał, zapłacił przewoźnikowi za kurs w jedną stronę i więcej się nie pokazał.
Życie w nadmorskiej wiosce było monotonne, wypełnione ciężką pracą i modlitwą, pozbawione ekscytacji, nowin lub najmniejszej odmiany, więc tajemniczy przybysz budził ciekawość. Dlatego, po miesiącu w odwiedziny do nowego sąsiada popłynęła nie jedna, ale trzy łodzie.
Na pierwszy rzut oka zdawało się, że wyspa wciąż jest bezludnym kawałkiem lądu. W zatoczce brakowało śladów stóp, nie znaleźli też wydeptanych ścieżek, ściętych drzew, nawet połamanych gałęzi. Dopiero przy tryskającym ze skały źródełku zauważyli szałas.
Sklecono go z drewna wyrzuconego przez morze, bo na ciemnej powierzchni zachowały się ślady soli. Przed nieforemną budowlą pozostały resztki ogniska obłożonego kamieniami. W popiele odcisnęły się ptasie łapy, obok leżał zawalony trójnóg. W błotnistej kałuży stał kociołek, a spływająca woda przelewała się przez brzegi.
Obozowisko wyglądało na opuszczone i ludzi ogarnęło złe przeczucie. Najodważniejszy przeżegnał się, nim zajrzał do szałasu.
Na wymoszczonym trawą posłaniu walały się drobiazgi potwierdzające domysł, że nieznajomy był mnichem, a przynajmniej pątnikiem − mały krucyfiks z różanego drzewa, sękaty kij i muszla, jaką przypinali sobie do odzienia pielgrzymujący do Santiago de Compostela. Nie było tylko Fagoberta − ani żywego, ani martwego.
Rybacy wpierw obeszli całą wyspę, potem strudzeni napili się wody, pomedytowali chwilę, bo według nich mnich nie mógł odpłynąć niezauważony przez wioskowych, wreszcie, niczego nie wymyśliwszy, wsiedli do kryp i powiosłowali do domu. A następnego poranka czyraki Jacquesa zniknęły.
Wieść rozeszła się błyskawicznie i na _L'Isle d'Escargot_ wyprawiła się cała pielgrzymka − kulejący Jean, Marie z bledziutkim, kaszlącym krwią synkiem, bezdzietni Pierre i Arletta, stary Antoine, którego łamało w kościach i zasmarkany Paul. Chorzy i zdrowi pili źródlaną wodę z kociołka i odmawiali modlitwę za nieznajomego. Opowiadali potem, że zdrój i szałas otacza niezwykła jasność, jakby aniołowie zabrali mnicha wprost do nieba.
Może naprawdę Fagobert cieszył się szczególną łaską Pana, bo katar Paula ustąpił, Antoin poczuł się raźniej, a Jean odrzucił kostur.
To wystarczyło, by ogłosić światu, że dzieją się cuda. Z okolicznych wiosek i miasteczek zaczęli tłumnie ściągać proszący o zdrowie i pomoc w ciężkich terminach.
* * *
Hrabiemu Tuluzy Rajmundowi VI nie sprzyjało szczęście. Północni baronowie z zawiścią patrzyli na bogate ziemie i miasta Południa. Szukali pretekstu do zbrojnej interwencji i pretekst się znalazł, kiedy 14 stycznia 1208 roku zamordowano papieskiego legata Pierra de Castelnau. O mord oskarżono katarów, pojawiły się nawet plotki, że hrabia osobiście przyczynił się do jego śmierci. Rajmund chciał wierzyć, że jeśli pojedna się z Kościołem Rzymskim i poprze krucjatę ogłoszoną przez papieża Innocentego III, zminimalizuje jej skutki. Zgłosił się nawet na wodza, ale wkrótce zrozumiał, że jego nadzieje były płonne.
Znaczny nadzór nad wojskowymi działaniami powierzono Szymonowi de Montfort, a duchową opieką sprawował Armand Amalric. Opat z Cîteaux bez wahania rozkazał wymordować tysiące winnych i niewinnych katarskiej herezji w Béziers. Zabito szukających schronienia w kościele św. Marii Magdaleny i tych na ulicach miasta, nie bacząc na ich wiek, płeć czy pozycję, wierząc, że Bóg i tak rozpozna swoich.
Kiedy do Tuluzy dotarła wiadomość o cudach na _L'Isle d'Escargot_ hrabia Rajmund pomyślał, że oto nadarza się okazja, by zakończyć to szaleństwo. Wysłał listy do papieża oraz biskupa Narbonne, przedstawiając zaszłe na wyspie wypadki i prosząc o ich dogłębne zbadanie. W razie, gdyby znalazły potwierdzenie, przedstawił projekt budowy opactwa przewyższającego niezwykłością _La Merveille_ na Mont Saint-Michele. I choć wskazywał argumenty natury teologicznej, tak naprawdę miał nadzieję, że papież doceni jego starania, ostatecznie odrzuci podejrzenia, że hrabia sprzyja heretykom i położy kres rzezi i grabieżom.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.