Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Siewcy obłędu. Historie seryjnych morderców - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
7 marca 2025
E-book: EPUB,
59,00 zł
Audiobook
79,00 zł
59,00
5900 pkt
punktów Virtualo

Siewcy obłędu. Historie seryjnych morderców - ebook

Seryjni mordercy od niepamiętnych czasów fascynowali czytelników. Zarówno publikacje naukowe, jak i beletrystyczne usiłowały odpowiedzieć na pytanie, jakie elementy ludzkiej psychiki sprawiają, że niewyróżniający się niczym osobnik nagle zaczyna zabijać? Steven Tari, samozwańczy prorok dopuszczający się zbrodni w dzikich ostępach Papui-Nowej Gwinei. Vera Renczi, zabójcza piękność usiłująca zatrzymać siłą kolejnych kochanków. Jack Unterweger, Dusiciel z Wiednia. John List, wzorowy mąż i ojciec, który wymordował rodzinę. Jeffrey Dahmer, Kanibal z Milwaukee… Kim byli? Jakie siły zmusiły ich do popełnienia brutalnych przestępstw wykraczających poza ramy poznawcze mieszczącego się w granicach psychicznej normy człowieka? Autor, przenikając psychikę zwyrodnialców, wzbudza dreszcz przerażenia u odbiorcy, odsłaniając mroczne światy seryjnych zabójców.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397297869
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZARNY JEZUS

Steven Tari

Rosie przeglądała się w kawałku potłuczonego szkła niczym w najcenniejszym zwierciadle. Podziwiała warkocze zaplecione przez mamę i pokrytą barwnymi maźnięciami, hebanową skórę. Dziś był ważny dzień. Skończyła trzynaście lat, świat marzeń stał przed nią otworem. Zbawca, Czarny Jezus, wybrał ją na swoją żonę, dziewczynę-kwiat.

Rosie przepełniała duma. Wierzyła, że będzie kimś, istotą poważaną w lokalnej społeczności i zazna odrobiny luksusu, na który zasłużyła. Dotychczas tkwiła w biedzie, dobytek rodziny składał się jedynie z kilku świń, tuzina kur i paru blaszanych garnków stojących na surowym blacie nieheblowanego stołu. Tranzystorowe radio, z którego płynęły zagraniczne przeboje, gdy matce udało się zdobyć na targu baterie, było jedynym łącznikiem krytej strzechą chaty ze światem zewnętrznym. Rosie ukończyła zaledwie sześć klas szkoły podstawowej prowadzonej przez białych misjonarzy. Wiedziała, że jako żona proroka nie będzie zmuszana do dalszej edukacji.

Żywy bóg, jej oblubieniec, przyszedł na świat w dżungli, w otoczeniu łowców głów. Misjonarze wykupili go przed laty z rąk pogan i przygarnęli do zgromadzenia. Ochrzczono go i wpojono mu zasady nowej wiary. Chłopiec szybko pojął, że jego losem nie rządzi ślepy traf, a pan zlecił mu ważną misję. Rosie lubiła słuchać historii z życia przyszłego męża, którymi czarował wiernych podczas coniedzielnych nabożeństw. Był postacią wybitną, budził powszechny szacunek. Uzdrawiał ludzi, czynił cuda, porywał tłumy. W Papui Nowej Gwinei, dzikim kraju, założył jedną z większych wspólnot religijnych. Własnymi rękoma, z pomocą stwórcy, zbudował rajski obóz dla wyznawców. Rosie miała zamieszkać w Nowym Jeruzalem, które podobno olśniewało pięknem. Dziewczynka oczekiwała pałacu z białego marmuru, identycznego jak ten w podręczniku do religii. Tylko jej mama była dziwnie markotna. Uplótłszy wieniec ze świeżych kwiatów, włożyła go na skronie córki. W jej oczach błysnęły łzy, a ściągnięte w wąską kreskę usta przywodziły na myśl wyraz twarzy żałobnej płaczki.

– Dlaczego się smucisz, mamusiu? Przecież dziś jest ten dzień, zostanę żoną Stevena Tari, naszego zbawiciela!

Entuzjazm nastolatki nie udzielił się jej matce. Ciemnoskóra kobieta wydała z siebie jedynie ciche westchnienie.

– Moje drogie dziecko… – Oda pogładziła dziewczynkę po policzku. – Czy będzie mi dane jeszcze ciebie ujrzeć…?

Rosie wyrwała się z objęć matki i zakręciła się w szalonym piruecie. Upleciona ze słomy spódniczka okrywająca kloszem bordowo-złoty materiał wąskiej sukienki odsłaniającej ramiona zawirowała, a nastolatka roześmiała się perliście.

– Nie martw się, mamo. Na pewno odwiedzę cię, gdy będę już brzemienna. – Pogłaskała się wymownie po brzuchu.

– Rosie, dopiero niedawno zaczęłaś krwawić. Nie wiesz nic ani o mężczyznach, ani o ich pragnieniach. Jesteś za młoda na zamążpójście.

– Ale wybrał mnie sam Jezus, czarny bóg kroczący ramię w ramię z ludźmi! Czego mam się obawiać? Przecież Bóg jest miłosierny, na pewno nie spotka mnie żadna krzywda, nie z ręki jego syna!

– Moje dziecko…

Szloch kobiety zdziwił dziewczynkę. Matka rozpłakała się, tuląc ją do siebie i drżąc na całym ciele. Rosie była tak młoda, tak naiwna. Przypominała bezbronne pisklę świeżo wyklute z jaja, niewiele wiedziała o życiu i otaczającym ją świecie, który był bezlitosny.

– Pamiętaj, aby nigdy nie sprzeciwiać się woli męża. Jeśli będzie cię boleć podczas… Zamknij oczy i zaciśnij zęby. Musisz grzecznie poczekać, aż on skończy. Rozumiesz, Rosie? Nie sprzeciwiaj się mu, bo spotka cię zły los.

Dziewczynka pocałowała matkę w poorany bruzdami policzek.

– Przestań tak mówić. On mnie wybrał spośród wielu ładniejszych. Zostałam kwiatową dziewczyną. Denerwujesz mnie, mamo. Dlaczego nie cieszysz się razem ze mną?

Oda pocałowała ją w czoło, a potem zawiesiła żeliwny garnek nad ogniem.

– Napijemy się kakao. Zostało trochę z darów od misjonarzy. Tak jak lubisz, ten ostatni raz…

Kobieta wiedziała, że w ostatnich miesiącach policja znalazła w dżungli kilka ciał młodych dziewcząt. Wszystkie zostały okrutnie okaleczone, niektóre poćwiartowane. Prowadzone w tej sprawie śledztwo utknęło w martwym punkcie. Pomimo zainteresowania władz, zbrodnie nie ustały. Mieszkańcy okolicznych wiosek wciąż natrafiali na zwłoki. Powiadano, że żadna z kwiatowych dziewczyn nigdy nie wróciła z Nowego Jeruzalem. Wieść niosła, że oblubienice zmuszane są do prostytucji w Port Moresby.

Czarny Jezus był nietykalny, miał liczne grono wyznawców i armię dobrze uzbrojonych najemników na usługach. Gmin nie śmiał mu się sprzeciwić, co roku każda wioska oddawała na żonę jedną z dziewic. Tym razem padło na Rosie i nieszczęsna matka musiała się z tym pogodzić. Tu, z dala od cywilizowanego świata, rządził Steven Tari, który stanowił o prawie i porządku. W przypadku sprzeciwu kobieta, okrzyknięta wcześniej czarownicą, zostałaby zadźgana przez omamiony tłum kultystów. Osierocając córkę, skazałaby ją na żebraczą tułaczkę od wioski do wioski i Bóg wie jakie jeszcze upokorzenia. Nie miała wyjścia, musiała oddać jedyne dziecko temu… zbawcy._ _

Zaparzyła kakao i wręczyła kubek rozmarzonej Rosie. Dziewczynka błądziła myślami po bajecznych ogrodach z fontannami i wspaniałym pałacu, którego kopuły sięgały samych niebios. Dopiero ryczący klakson wyrwał ją z zadumy.

– Przyjechali! – Rosie podskoczyła z ekscytacji, odstawiając naczynie z napojem i wybiegła z szałasu. – Czy to na pewno oni?!

– Rosie, zaczekaj!

Oda kulała i nie była w stanie dotrzymać tempa pędzącej dziewczynie. Na niewielkim placu stali już mieszkańcy wioski, podziwiając luksusowy w ich mniemaniu wóz terenowy. W samochodzie siedziało czterech barczystych mężczyzn uzbrojonych w karabiny.

Rosie ani razu nie spojrzała za siebie, bez namysłu wskoczyła do auta i uśmiechając się przez uchyloną szybę, słała pocałunki zebranym wokół wieśniakom.

– Zaczekaj! – krzyknęła desperacko matka. – Zaczekaj, skarbie! Twój amulet z muszli!

Podniosła pomarszczoną dłoń z połyskującym talizmanem. Z trudem przeciskała się przez tłum gapiów. Nim dotarła na plac, samochód odjechał.

***

Czarny jeep wyjechał z lasu na wykarczowaną polanę. Zaparkował przed wysoką siatką z drutem kolczastym. Uchyliwszy szybę, kierowca zagwizdał dwukrotnie, dając sygnał wartownikowi. Wychudzony mężczyzna z zawieszoną na ramieniu strzelbą wyłonił się z zarośli, podszedł do ogrodzenia, pomachał ręką na powitanie i otworzył bramę.

Samochód sunął polną drogą w cieniu rozłożystych palm. Podniecona Rosie przywarła do szyby, chcąc zobaczyć wspaniałą rezydencję jej przyszłego małżonka, ale czuła tylko rozczarowanie. Mijali liche baraki kryte blachą, a wynędzniałe kobiety w brudnych tunikach gotowały strawę, pochylając się nad pokrytymi rdzą garnkami. Te przy studni napełniały wiadra wodą. Kilka postaci, brodząc w płytkiej rzece, szorowało odzież. Między chatami pałętały się wychudłe psy, tocząc zażarty bój o resztki jedzenia. Rosie nie dowierzała własnym oczom. Spodziewała się drogi do nieba, podczas gdy trafiła do… piekła.

W jej wiosce ludzie żyjący w nędzy wyglądali zdecydowanie lepiej i mieszkali w godziwszych warunkach. Dziewczynka poczuła gniew, zamierzała wdać się w dłuższą pogawędkę z kierowcą, który zapewne pomylił się, gdy zajechali pod willę. Dwupiętrowy budynek wzniesiony z białej cegły i kawałków falistej blachy w niczym nie przypominał pałacu. Z dachu wystawały metalowe pręty. Odrapane okiennice straszyły, a kraty w oknach przywodziły na myśl więzienia, o których opowiadali starsi. Zażenowana Rosie wysiadła z auta.

– Czy tak wygląda pałac żywego boga? – szepnęła do siebie.

Ochroniarze zaprowadzili ją pod stalowe drzwi i załomotali w nie. Odpowiedział im nieprzyjemny głos jakiegoś człowieka po drugiej stronie. Najemnicy kazali dziewczynce zaczekać, po czym wrócili do samochodu i odjechali z piskiem opon. Rosie stała w miejscu całkowicie zdezorientowana, czując wyłącznie lęk. Czar prysł, ponad wszystko pragnęła wrócić do domu i matki. Na dźwięk przesuwanego rygla podskoczyła nerwowo. W progu stał muskularny mężczyzna z papierosem w ustach. Gęsty, krzaczasty zarost, czarna niczym heban skóra i podbarwione na żółto, przekrwione oczy przywodziły na myśl demona z najciemniejszego zakątka piekieł. Nie siląc się na uprzejmość, chwycił dziewczynkę za rękę i brutalnie pociągnął za sobą.

Wewnątrz budynku panował przyjemny chłód dający wytchnienie od żaru tropikalnego słońca. Szli wzdłuż korytarza, mijając pomieszczenia z łóżkami, na których leżały półnagie ciała. Pozbawione wyrazu maski przypominały twarze istot, z których ktoś wyssał duszę. Jeden z pokoi zajmowała naga nastolatka w wieku zbliżonym do Rosie. Siedziała na podłodze w stanie nabożnej ekstazy, uśmiechając się do ściany. Ze zgięcia w łokciu wystawała strzykawka. Towarzyszyli jej mężczyźni, jeden z nich, rozebrany, kucał nad nieszczęśnicą, drugi, w odzieży, zachowywał się dziwnie. Krążył po pokoju niczym drapieżnik, trzymając w ręku jakieś urządzenie.

Rosie poczuła, że uginają się pod nią kolana. Atak paniki mógł pojawić się lada moment. Miała nadzieję, że niebawem przybędzie narzeczony i zabierze ją jak najdalej od tych przerażających zbirów.

Przystanęli w obszernym salonie. Miękki dywan na podłodze i ogromny ekran przytwierdzony do ściany stanowiły jedyny luksus. W rogu stała odrapana ława, pod nią leżało kilka poduszek. Brodacz popchnął dziewczynkę, rozkazując jej zająć miejsce pośrodku pokoju. Posłusznie wykonała polecenie, przystając naprzeciw białej, skórzanej sofy. Dopiero teraz zauważyła, że nie jest sama, kanapę zajmował mężczyzna w spodenkach. Dwie młode, czarnoskóre i nagie dziewczęta karmiły go owocami, trącając od niechcenia złoty łańcuch zdobiący szyję na oko czterdziestolatka. W rogu stała taca ze zwitkiem banknotów, butelką bursztynowego alkoholu i rozsypanym białym proszkiem.

– Zbliż się, dziecko.

Rosie zamarła. Nieznajomy nie spuszczał jej z oczu, lustrując każdy centymetr rozwijającej się dopiero kobiecości. Ciałem dziewczynki targnął dreszcz. Gospodarz był najbrzydszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Krzywe zęby, bulwiasty nos i oszpecona bliznami twarz wywarły złe wrażenie, jednak najbardziej niepokojącym elementem jego fizjonomii był rozbiegany, budzący niepokój wzrok. Obcy zaciągnął się papierosem i opleciony stróżkami siwego dymu wstał z kanapy, prężąc wychudłą pierś. Rosie zwróciła uwagę na zgrubienie wewnątrz spodenek i zawstydzona spuściła wzrok. Mężczyzna nie przestawał wokół niej krążyć, dotykając to słomianej spódniczki, to kwietnego wianka.

– Jak masz na imię? – zapytał, przesuwając dłonią po niewykształconych jeszcze piersiach. Dziewczynka zdusiła potrzebę odepchnięcia natarczywego samca.

– Rosie – odparła, tłumiąc płacz.

Dłoń mężczyzny powędrowała między jej uda. Pod wąską sukienką nie miała bielizny. Gospodarz włożył ostrożnie palec do jej pochwy.

– Dziewica?

Nie odpowiedziała, trzęsąc się ze strachu. Mężczyzna wysunął dłoń, chwytając dziewczynę za twarz i boleśnie ściskając policzki.

– Zostałaś kwiatową nałożnicą Czarnego Jezusa. Wybrałem cię, moje dziecko, a ty winna mi jesteś posłuszeństwo! Niebawem pokażę, co będziesz dla mnie robić. To ważne obowiązki, kochanie.

Rosie odwróciła twarz, nie mogąc dłużej znieść skisłego oddechu. _Czy to jest właśnie mój przyszły mąż?!_ – myślała, walcząc z obrzydzeniem i strachem, który paraliżował jej ciało.

– Usiądź na kanapie, teraz zostaniemy sami – rzekł samozwańczy prorok. – Matilda, Antonia, jesteście wolne.

Dziewczęta bez słowa opuściły salon. Rosie zajęła ich miejsce, splatając drżące palce na brzuchu. Gospodarz włączył telewizor, na ekranie ukazała się naga kobieta w otoczeniu kilku mężczyzn. Ich krocza na moment wypełniły kadr. Bohaterka filmu jęczała, pokornie wykonując polecenia partnerów. Rosie doznała szoku. Owszem, zdarzyło jej się podglądać moment zbliżenia dwojga znajomych, jednak wyglądał on zupełnie inaczej. Był śmiech, czułe szepty zakochanych, delikatny dotyk, pieszczoty. Pamiętała, że chłopak upewniał się wielokrotnie, czy przyjaciółka nie czuje bólu. Scena, którą przyszło jej oglądać, w niczym nie przypominała tych zalotów. Tak nie zachowywały się nawet zwierzęta w okalającej wioskę dżungli.

– Już za chwilę staniesz się kobietą. Flores, gdzie jesteś?

Do salonu zajrzała podstarzała Mulatka w brudnej tunice.

– Tak, panie? – zapytała pokornie.

– Weź małą do sypialni i przygotuj ją. Pora gówniarę rozdziewiczyć. No, wstawaj!

Mężczyzna szarpnął dziewczynkę za łokieć, po czym klepnął po płaskich pośladkach.

– Słuchaj we wszystkim Flores – polecił.

Rosie posłusznie ruszyła za kobietą, modląc się o cud.

Weź się w garść, to nic strasznego. To właśnie robią kobiety i mężczyźni. Może na początku trochę zaboli, ale poradzisz sobie. Musisz być dzielna, aby mąż był zadowolony.

Widok sypialni wprawił ją w bezgraniczne przerażenie, ponieważ pokój przypominał bardziej salę tortur niż miejsce schadzek. Rosie nie potrafiła nawet nazwać przedmiotów leżących na łóżku i komodzie. Kajdanki, plastikowe prącia, skórzane baty zwiastowały ból. Dziewczynce zakręciło się w głowie. Gdy Flores zaczęła ją rozbierać, nie spodziewała się, że już za moment przeżyje najgorsze chwile w życiu.

***

Minęło kilka dni, a Rosie wciąż nie mogła otrząsnąć się z szoku. Krzątała się po ganku z miotłą, odczuwając intensywny ból w kroczu. Po inicjacji nie wiedziała dokładnie, co jej zrobili, tak jak nie pamiętała wszystkich upokarzających scen, które nakazywali odgrywać.

Teraz już wszystko wiem…

Wciąż krwawiła z pochwy. Wieniec z tropikalnych kwiatów nałożony przez niewolnice po ceremonii inicjacji był w rzeczywistości symbolem hańby. Dokonano na niej zbiorowego gwałtu. Pomimo kilku kąpieli wciąż czuła na skórze intensywny zapach potu obcych mężczyzn.

To tylko wyobraźnia, Rosie.

Zaczęło się niewinnie. Flores zaproponowała środek na rozluźnienie, który dziewczynka posłusznie przyjęła. Po kilku minutach rozebrano ją do naga, zaciskając na szyi psią obrożę. Nie potrafiła się sprzeciwić, jej ciało było obce, jakby sparaliżowane. Steven Tari, jej mąż, pojawił się w sypialni jako pierwszy. Rosie nie chciała patrzeć na sterczący członek, więc zamknęła oczy.

Pomyśl o czymś miłym, Rosie.

Nie pomagało. Zaordynowany medykament tylko częściowo przytępił zmysły dziewczynki, nie chroniąc jej przed cierpieniem zrodzonym z odrażającego aktu.

Jeśli poczujesz ból, Rosie, musisz wytrzymać. Zamknij oczy i rozluźnij się. Twój mąż musi być zadowolony. Bądź posłuszna.

Steven położył się na niej, obmacując jej piersi. Odwracała twarz ku poduszce, gdy lizał jej ciało niczym pies. Dyszał, kazał otworzyć usta, a gdy nie wykonała polecenia, wymierzył dziewczynce siarczysty policzek. Z rozciętej wargi popłynęła krew. Brodaty diabeł spacerował po pokoju z aparatem fotograficznym, dokumentując moment inicjacji. Rosie krzyczała z bólu, na prześcieradle pojawił się strzęp błony dziewiczej. Przekrwione oczy proroka zalśniły niezdrowym podnieceniem. Poruszał się coraz szybciej pomimo płaczu dziewczynki i próśb, by przestał. Wreszcie znieruchomiał i opadł na przedramiona, przygniatając ofiarę.

Rosie, to koniec. Widzisz? Byłaś taka dzielna. Jestem z ciebie dumna.

Steven wstał i wytarł zakrwawioną męskość rąbkiem prześcieradła. Ustąpił miejsca mężczyźnie o wyglądzie pomocnika piekieł.

– Wypinaj dupsko, mała.

Dziewczynka leżała bez ruchu, otumaniona i obolała. Obecna podczas ceremonii Flores podeszła i ciągnąc brutalnie za włosy, zmusiła ją do przybrania pożądanej pozycji.

– Ron, twoja kolej – zezwolił mesjasz pomagierowi. – Pamiętaj, by nie tykać pochwy. Ona należy do mnie.

Brodata kreatura bezzwłocznie rozpięła spodnie i weszła w dziewczynkę analnie. Z gardła nastoletniej ofiary dobył się rozdzierający jęk. Po wszystkim Ron oddał mocz na drżące ciało dziewczynki.

Flores grzecznie czekała na swoją kolej. Gdy mężczyźni skończyli, położyła się obok małej, rozchylając szeroko uda. Chwyciła warkoczyki, strącając resztki plączących się w nich kwiatów i zdecydowanym ruchem przyciągnęła Rosie do swego krocza.

To miał być koniec! Zostawcie mnie! Zostawcie mnie wszyscy!

– Wyciągnij język i liż – rozkazała.

Nie czekając na reakcję, prorok uderzył dziewczynkę skórzanym pejczem w okolicę nerek. Zwieracze Rosie puściły. Opierając się na łokciach, przy wtórze szlochu, wykonywała wszystkie polecenia nałożnicy bożego pomazańca. Kobieta wygięła się w łuk i dyszała, bliska szaleństwa.

– Jeszcze… O tak…

Krzyk rozkoszy przerwał ciszę. Rosie poczuła, jak dłonie mesjasza unoszą jej biodra, a jego znów wzbudzona męskość kaleczy obolałą pochwę.

– Nie przestawaj, dziwko! Nie przestawaj! – krzyczała Flores, przytrzymując głowę ofiary. – Jeszcze! O tak!

Jęki i krzyki wreszcie ucichły, a czyjeś silne ręce odwróciły dziewczynkę na plecy. Prorok oparł jej uda o własne przedramiona, a Rosie poczuła obezwładniający ból w podbrzuszu.

Mamo! Mamo, gdzie jesteś?!

W sypialni pojawiali się kolejni mężczyźni, oczekując zaspokojenia. Zgodnie z rozkazem nie tykali łona, choć taki gwałt byłby zaprawdę miłosierny w porównaniu z doświadczanymi torturami. Wyczerpana dziewczynka w końcu straciła przytomność.

Mężczyźni to potwory, córeczko. Bądź posłuszna mężowi, a wszystko będzie dobrze.

Rosie oparła miotłę o zewnętrzną ścianę budynku, musiała odpocząć. Słońce pożerało ją żywcem, a traumatyczne wspomnienia wciągały powoli w otchłań rozpaczy. Wiedziała już, że rytuał inicjacji został nagrany. Do wioski przybyła wczoraj nowa dziewczynka-kwiat, której mesjasz zaserwował film z ceremonii Rosie. Wstyd i niesmak, jakie wówczas czuła, nie chciały ustąpić.

Steven stracił zainteresowanie oblubienicą, po feralnej nocy przestała się dla niego liczyć. Dziewczynki pilnowała surowa Flores, przydzielając jej kolejne zadania. Rosie wykonywała polecenia, pracując ciężko za marną strawę. Chociaż od momentu przybycia do wioski nie upłynął nawet tydzień, próbowała targnąć się na swoje życie. Znalezionym przypadkiem odłamkiem szkła usiłowała przeciąć żyły, ale tylko się okaleczyła, rzeźbiąc szpetną bliznę na skórze nadgarstka.

– Masz! – Ktoś rzucił miskę z ryżem i sosem, przerywając rozmyślania Rosie, która mimowolnie skuliła się ze strachu. – Jedz! Potem idź do Flores. Dziś jest ważna ceremonia, w której uczestniczysz. Tak zdecydował Czarny Jezus.

Rosie nie miała odwagi na niego spojrzeć, po głosie rozpoznała oprawcę, brodatego diabła. W milczeniu podniosła blaszane naczynie. Jadła szybko, łapczywie jak pies. Ryż był mdły i nijaki, ale skutecznie zapychał żołądek. Brodacz nie odchodził, posapywał, obserwując każdy ruch dziewczynki.

– Ron?! Gdzie, do cholery, się podziewasz?!

Krzyk mesjasza zapewne wybawił ją od ataku agresji bestii z piekła. Rosie mogła spokojnie zjeść. Rozważała, czego tym razem może się spodziewać. Słowo _ceremonia_ kojarzyło jej się tylko z lękiem, bólem i rozpaczą.

***

Księżyc lśnił zwodniczym blaskiem ponad zatopioną w mroku dżunglą. Wilgotna gęstwina tętniła życiem, pomruki i wycie przyprawiały o gęsią skórkę.

Nie bój się, Rosie. Jestem przy tobie.

Dziewczynka stała na skraju lasu deszczowego, tuż przed wejściem do sekretnego kościoła wybudowanego przez mesjasza dla najbardziej zaufanych wyznawców. Do świątyni prowadziła wąska dróżka oświetlona pochodniami. Głowę Rosie zdobił wianek z kwiatów. Czysta, biała sukienka przykleiła się do nagiego ciała. Hebanową skórę pokrywały maleńkie krople potu, było duszno i parno. Twarz oblubienicy pomalowano na biało, w rękach niosła bambusowy kosz. Opiekunka udzieliła jej wyczerpujących wytycznych, w jaki sposób winna zachowywać się podczas rytuału.

Z kościoła dobiegał dźwięk bębnów. Upiorną scenerię dopełniał widok wykonanego ze zwierzęcych kości krzyża wieńczącego dach budynku. Dwie skrzyżowane piszczele związano mocno linami. Symbol, choć tak dobrze znany dziewczynce, tym razem wzbudził w niej trwogę. Nie przypominał znaku umieszczonego na ściance salki katechetycznej braci zakonnych. Rosie wiedziała już, że Steven Tari nie jest tym, za kogo się podaje, a legenda powtarzana przez okoliczną ludność to oszustwo. Ich mistrz nie był nowym mesjaszem, lecz antychrystem, o którym ojciec Bernard opowiadał niegdyś na lekcjach religii.

Nastolatka weszła do świątyni. Wnętrze było niemal puste, brakowało ławek dla wiernych, ołtarza i mównicy. Z mroku spoglądały dziwne, wiszące na sznurkach maski przypominające zjawy ze świata snów. Wbite w ziemię włócznie tworzyły krąg, pośrodku którego płonął wesoło ogień. Wokół paleniska zasiedli nadzy mężczyźni pomalowani na biało, pogrążeni w transie. Mamrotali, kołysząc się w rytm wygrywanej melodii. Jedna z postaci stała, kreśląc w powietrzu tajemnicze znaki zakrwawionym nożem. Szaman krył oblicze pod upiorną zasłoną, wydając zwierzęce pomruki. Pomimo przebrania Rosie rozpoznała w nim swojego męża.

Mamo!

Dziewczynka znieruchomiała, widząc rozczłonkowane ciało leżące na ziemi.

To na pewno zwierzę. Przecież Izraelici składali w ofierze zwierzęta…

Zagryzła zęby, wiedząc, że musi posprzątać po kaźni. Bezszelestnie zbliżyła się do zakrwawionych szczątków i ujrzała ludzkie palce.

Niemożliwe, Rosie, pleciesz bzdury.

Zamrugała, pomalowane na biało strzępy ciała równie dobrze mogły należeć do kozy. Podniosła jeden z nich i z obrzydzeniem wrzuciła do kosza. Kolejny fragment był oślizgły, ociekał krwią. Dziewczynka z trudem powstrzymała odruch wymiotny. Musiała być silna, krążyła między wyznawcami kultu, zbierając kolejne części pokiereszowanego ciała. Zasłuchana w rytm bębnów nie chciała wiedzieć, co lub kogo poświęcono w nieludzkim rytuale. Usiłowała oderwać myśli, fantazjować o dorocznym święcie jej wioski. Bębny wówczas wygrywały zupełnie inną pieśń.

Sięgnęła po okrągły, włochaty przedmiot. Drżące palce natrafiły na pusty oczodół i otwarte z przerażenia usta. Rosie patrzyła prosto w twarz dziewczynki, która tego dnia przybyła do wioski zbawiciela. Ośmiolatka została straszliwie okaleczona. Wypalono jej jedno oko, wybito zęby, a następnie poćwiartowano. Szyja ofiary była postrzępiona, co oznaczało, że śmierć przyszła po nią powoli. Wykrzywione bólem oblicze w niczym nie przypominało uśmiechniętego dziecka przystrojonego dziesiątkami kwiatów.

Rosie nie była w stanie krzyknąć. Odruchowo cisnęła trupią głowę wprost w ognisko. Żółtoczerwone języki poczęły lizać ludzki ochłap, pochłaniając w pierwszej kolejności czarne niczym smoła loki. Zarówno czarownik, jak i uczestnicy ceremonii nie ocknęli się z transu. Uzbrojony szaman wciąż tańczył, kreśląc znaki nad płonącą głową dziecka.

Uciekaj, Rosie!

Nie była w stanie się ruszyć. Z ognia wychynęły cienie, szkaradne, pokraczne demony podpełzały do pogrążonych w letargu mężczyzn, szepcząc im do ucha sekrety. Niekiedy spoglądały na dziewczynkę, wydając nieartykułowany chichot. Nastolatka wiedziała, że musi wziąć się w garść. Jeśli nie wykona zadania, spotka ją kara. Wstrzymując oddech i ignorując złe duchy, metodycznie zbierała kolejne fragmenty ciała. Rozpoznała przedramię, stopy, gałkę oczną i język. Kosz ciążył jej coraz bardziej, wypełniony resztkami złożonego w ofierze dziecka. Gęstniejąca krew powoli wsiąkała w grunt. Biała tunika dziewczynki barwiła się na czerwono. Skończywszy, chwyciła kobiałkę i wypadła ze świątyni, nie spoglądając za siebie.

Odetchnęła głębiej dopiero na skraju dżungli i powędrowała do wioski. Zatrzymała się w osadzie, pod śmietnikiem. Pamiętając instrukcje Flores, otworzyła największy z blaszanych kubłów. Chmara napastliwych, tłustych much wydostała się na zewnątrz wraz z falą smrodu. Dziewczynkę zemdliło, zapach gnijącego od tygodni mięsa był wręcz nie do wytrzymania. Wysypała zawartość kosza do stalowego pojemnika.

Nie patrz, Rosie! Tylko nie zaglądaj do środka!

Tak, nie chciała wiedzieć, ile poćwiartowanych trupów w nim pogrzebano. Czasami lepiej zamknąć oczy, przeczekać, a potem wrócić do baraku. Pomimo ciemności starannie opłukała w rzece kosz, ponieważ Flores nie życzyła sobie ataków paniki wśród dziewcząt. Pozostawiła go na brzegu i skierowała się ku chacie. Niespodziewanie drogę przeciął cień, z zimnych jak stal oczu postaci wyzierało pierwotne zło. Dziewczynka straciła przytomność.

***

Rozwieszała na sznurze pranie, nie przestając myśleć o strasznym rytuale i diable, którego spotkała tamtej nocy w okolicy śmietnika. Nawet jeśli przeciążona lękiem wyobraźnia spłatała jej figla, nie ulegało wątpliwości, że wioskę zamieszkiwał sam szatan.

Piekło na ziemi.

Dziewczynka zdała sobie sprawę, że jest więźniem Stevena Tari, podobnie jak pozostałe kwiatowe oblubienice pozbawiono ją wszelkich praw. Czarny Jezus nie tylko wykorzystywał seksualnie wybranki, ale także znęcał się nad nimi i mordował je na rozmaite sposoby. Był bezkarny, realizował najmroczniejsze fantazje, a w jego osadzie panowały strach i terror. Kwiatowe dziewczyny codziennie wykonywały obowiązki, drżąc o życie. Szeptały między sobą, że mesjasz jest psychopatą, bezlitosnym mordercą, czarownikiem i czcicielem diabła. Podobno jedną z nałożnic zadźgał kiedyś szpikulcem do kruszenia lodu w ramach rozrywki podczas libacji z przyjaciółmi. Wierzył, że śmierć ofiary czyni go wszechmocnym. Rosie nie miała podstaw, by powątpiewać w prawdziwość tych historii. Widziała, do czego jest zdolny samozwańczy mesjasz.

Trzeba przyznać, że Steven miał drugie, ludzkie oblicze. Czasami spotykała go zmierzającego do kościoła, gdzie wygłaszał płomienne kazania. Wyglądał wtedy poważnie, wzniośle. Biała tunika i przerzucony przez ramię pas w kolorze burgundu kontrastujący z ciemną barwą skóry czyniły go pięknym. Cieszył się szacunkiem wyznawców i władz. Był mistrzem kuglarstwa, który porywał tłumy.

Skoro Bóg istnieje, dlaczego pozwala na to wszystko?

Rosie straciła wiarę już drugiego dnia pobytu w osadzie Czarnego Jezusa. Dochodząc do siebie po wielokrotnym gwałcie, stwierdziła ze smutkiem, że opowieści o aniołach, Zbawicielu, a nawet Maryi można włożyć między bajki. Rozwiesiła pranie i wróciła do kuchni, gdzie obok żeliwnej miednicy piętrzył się stos brudnych naczyń. W pomieszczeniu zastała Flores, która siedziała na odrapanym stołku i paliła papierosy. Zagadkowy uśmiech nie schodził z jej twarzy. Rosie pokornie dygnęła, czekając na instrukcje.

– Spotkał cię niebywały zaszczyt, moja droga – rzekła Flores, strzepując popiół na klepisko. – Niebawem udasz się do raju. Skończą się twoje męki, będziesz wolna i szczęśliwa.

Rosie poczuła dreszcz na karku. Podniosła wzrok.

– Będę wolna…? – zapytała z niedowierzaniem.

– Tak, mała. Nasz pan się nad tobą zlitował, zostaniesz złożona w ofierze. Chwała Czarnemu Jezusowi!

Stróżka ciepłego moczu pociekła po nogach dziewczynki. Słyszała głośny łomot przepełnionego trwogą serca. Flores bardzo to rozbawiło. Roześmiała się, ukazując lśniące zęby. Rosie rzuciła się na kolana, wstrząsana spazmatycznym płaczem. Błagała o darowanie życia do chwili, gdy kobieta wymierzyła jej kopniaka.

– Ron, zabierz ją! – zawołała.

Silne ramiona pochwyciły i uniosły dziewczynkę. Mężczyzna zarzucił ją na plecy niczym worek ziemniaków. Szarpała się przez dłuższą chwilę, młócąc pięściami powietrze.

– Dziś nie wolno ci jej skrzywdzić, Ron! – krzyknęła Flores. – Zanieś ją do pokoju i zostaw. Niech nacieszy się życiem przez ostatnią noc.

Rosie, nie! Zostawcie moje dziecko!

***

Nazajutrz Rosie obudziło pianie koguta. Leżała w miękkiej pościeli. Przetarła oczy, unosząc głowę.

Gdzie ja jestem?

Serce zabiło jej szybciej. Pościel była czysta, pachniała lawendowym płynem do prania. Miękkie prześcieradło zachęcało do porannego lenistwa. Wyobrażała sobie, że leży w alkowie, czekając na oblubieńca. Na pewno zmierza do niej ze szklanką kakao. Odniosła wrażenie, że słyszy jego kroki…

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Flores z kamienną twarzą weszła do sypialni, niosąc tacę pełną pyszności. Rosie usiadła zaskoczona.

– To wszystko dla mnie?

Tosty, jajecznica, ociekające tłuszczem kiełbaski, owoce i sok pomarańczowy pachniały obłędnie. Dziewczynka od tygodni żywiąca się jedynie ryżem nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Ugryzłszy kęs świeżo pieczonego chleba, rozpłakała się. Nie wiedziała, od której potrawy zacząć, spróbowała więc każdej.

– Ale masz apetyt. – Twarz Flores przeciął matczyny, pełen troski uśmiech. – Jedz, mała. Nabieraj sił.

Kobieta przetarła chusteczką kąciki ust podopiecznej.

– Dzień dobry, kochanie. – Steven Tari stanął w progu drzwi. Ciemne spodnie i biała, wykrochmalona koszula czyniły go przystojnym. Nawet jego twarz wyglądała inaczej, gładka, lśniąca skóra i promienny uśmiech były tak ludzkie. – Dziś wielki dzień, moja droga. Posil się i nabierz sił. Spotkamy się niebawem. Flores zaopiekuje się tobą.

Puścił oko do oblubienicy i wyszedł.

– Jaki to dzień? – zapytała podejrzliwie dziewczynka, nie przerywając posiłku.

Flores wyciągała świeżą odzież z szafki.

– Nie pamiętasz? Dziś poślubisz mesjasza. Jesteś jego wybranką, świeżo zerwanym kwiatem. – Kobieta pogładziła Rosie po warkoczykach. Uśmiechała się prawie jak matka. – Kończ już, skarbie. Musisz jeszcze wziąć kąpiel.

Zabrała tacę ze smakołykami i odstawiła ją na parapet.

– Możesz poczęstować się później. Chodź, łazienka jest tutaj, zobacz, jaka piękna! Cała na niebiesko!

Rosie wygramoliła się z łóżka i stanęła na miękkim dywanie, który przyjemnie łaskotał umęczone stopy. Podążyła za Flores. Łazienka była imponująca, woda w ogromnej wannie parowała, a pomiędzy bałwanami białej piany czaiły się płatki róż. Dziewczynka roześmiała się na myśl, że jednak została księżniczką z bajki. Flores pomogła jej się rozebrać, a gdy wreszcie zanurkowała, ktoś chlusnął jej zimną wodą na twarz. Rosie ocknęła się. Leżała skulona na brudnej podłodze, przykuta łańcuchem do ściany. Nad nią stała Flores z pustym wiadrem.

Dlaczego Bóg pozwolił, bym się obudziła?!

Przypomniała sobie o rytualnej ofierze. Wyrzut adrenaliny sprawił, że z dziką zawziętością poczęła szarpać oplatające nogi pęta.

– Wypuśćcie mnie! Ja chcę do mamy! Do mamy! Mamo!

Flores pochyliła się nad dziewczynką.

– Już dobrze, mała. Mam coś dla ciebie na uspokojenie.

Rosie poczuła ukłucie, a następnie bolesny skurcz w mięśniach. Odpłynęła, miejsce paniki zastąpiła obojętność. Flores rozpięła łańcuchy, uwalniając jej ręce i nogi. Po chwili dołączyły do nich inne kobiety. Dziewczynkę rozebrano, a następnie starannie umyto gąbką. Wsunięto na jej ciało białą suknię, a jedna z dziewcząt przyniosła wianek upleciony ze świeżo zebranych kwiatów. Tak przygotowaną nastolatkę oprowadzono po wiosce. Rosie oprzytomniała dopiero wieczorem, gdy zmierzchało. Znajdowała się przed wejściem do upiornego kościoła zwieńczonego krzyżem z piszczeli.

Ron pchnął ją ku wejściu. Wewnętrzny spokój ustąpił, a zasilone kortyzolem zmysły wyostrzyły się. Dziewczynka poczuła zapach dymu oraz kadzideł. Bębny wygrywały oszalały rytm. Ciemne wnętrze świątyni wypełniały szepty i cienie. Brodaty mężczyzna zaciągnął ją ku utworzonemu z włóczni kręgowi. Wokół ogniska zasiedli wierni w maskach, których pomalowana na biało skóra fosforyzowała w mroku. Szaman już czekał.

Zmuszono ją, by uklękła. Czarownik wygiął szyję dziewczynki, odsłaniając grdykę, a następnie ciął. Maczeta była wyjątkowo tępa. Rosie czuła, jak stal rozrywa jej gardło, z którego tryska gejzer jasnoczerwonej krwi. Krzyczała, póki oprawca nie przeciął tchawicy. Czuła, że posoka zalewa jej płuca, gdy zaczęła się krztusić. Wciąż widziała tonące w mroku ściany kościoła oraz puste spojrzenie szamana wyzierające zza rytualnej maski.

Jeśli poczujesz ból, Rosie, musisz wytrzymać. Zamknij oczy i rozluźnij się. Twój mąż musi być zadowolony. Bądź posłuszna.

Oprawca opuścił jej głowę, zagłębiając ostrze z drugiej strony szyi. Przytrzymywana za włosy dziewczynka oglądała białą suknię, po której szerokim strumieniem płynęła krew i pogrążonych w transie wyznawców zasiadających wokół ognia. Śmierć przyszła miłosiernie, gdy szaman wreszcie rozszarpał nożem rdzeń kręgowy.

To już koniec, Rosie. Byłaś bardzo dzielna. Jestem z ciebie dumna.

***

Oda wracała z pobliskiego targu, taszcząc na plecach kosz pełen owoców. Suche palmowe liście nieprzyjemnie drażniły odkryte części pleców. Sprzedaż poszła kiepsko, większość towaru musiała wrócić do wioski. Przyspieszyła kroku, chcąc zdążyć przed zmrokiem. Wciąż rozmyślała o córce. Oczyma duszy widziała jej uśmiechniętą, pyzatą twarz i zabawne warkoczyki.

Uwielbiała gładzić bujną czuprynę Rosie, słuchać jej perlistego śmiechu. Migdałowe spojrzenie dziewczynki przepełniała ufność oraz wiara w lepsze jutro. Oda żywiła nadzieję, że jej córka znalazła szczęście w nowym domu, u boku przywódcy sekty. Wiedziała, że samozwańczy mesjasz ma wiele innych żon, być może kobiety zaopiekowały się Rosie.

Ludzie powiadali, że oblubienice proroka nie mają łatwego życia, podobno niektóre zmuszano do prostytucji. Krążyły również inne, znacznie mroczniejsze pogłoski, jakoby Steven Tari parał się czarnoksięstwem, oddając w ukryciu cześć demonom. Udając przed wiernymi chrześcijanina, mordował dziewczęta, by zapłacić diabłu za prestiż i władzę, którymi cieszył się w doczesnym życiu.

Oda nie wierzyła pogłoskom. Miejscowi zdradzali skłonność do przesady, a powtórzona po wielokroć plotka nabierała mocy. Im bardziej niewiarygodna historia, tym chętniej ją rozpowszechniano. Prawdą było, że Steven Tari, zwany częściej Czarnym Jezusem, tracił zaufanie wyznawców. Ludzie stali się podejrzliwi, a rodziny kwiatowych dziewcząt coraz natarczywiej domagały się informacji o losie krewniaczek. Oda również chciała wiedzieć, jak miewa się Rosie. Od ponad miesiąca nie dotarły do niej żadne wieści o córce. Oddałaby wszystko, by choć na chwilę zobaczyć ją, przytulić czy z nią porozmawiać.

Przystanąwszy na zakurzonej drodze, kobieta otarła pot z czoła. Wydeptana wśród gęstwiny ścieżka prowadziła do wioski. Ostatni etap podróży wymagał wysiłku, należało wspiąć się na pagórek, by stanąć u progu nędznej chatki.

Oda ruszyła niechętnie. Ostatnio zapadła na zdrowiu. Codzienne obowiązki sprawiały jej coraz więcej trudności. Nadwątlone siły, czy to z racji wieku, czy rozpaczy po rozstaniu z córką, domagały się regeneracji. Niestety, odkąd zabrakło Rosie, była zdana wyłącznie na siebie. Ojciec dziewczynki zginął przed laty na polowaniu, a dorośli synowie zamieszkali w mieście. Perspektywa samotnej starości w zapomnianej przez Boga osadzie pełnej nędzarzy nie napawała optymizmem.

Dotarłszy do wioski, Oda ujrzała poruszenie na głównym placu. Wieśniacy wygrażali niebiosom, wskazując na zakrwawione zawiniątko w krzakach na obrzeżu osady. Kobiety odpędzały niesforną dziatwę, broniąc dostępu do znaleziska. Oda poczuła niepokój. Zdjęła z pleców kosz i rzuciła go w pobliskie krzaki. Ruszyła w kierunku tłumu. Widząc powracającą sąsiadkę, wszyscy umilkli. Spuściwszy głowy, przepuścili kobietę. Podeszła, prosząc Boga, by jej obawy okazały się płonne. W porośniętym pnączami rowie spoczywały poćwiartowane, ludzkie zwłoki.

Rosie.

Okaleczone ciało córki pozbawione było głowy, która leżała obok, otwartymi oczyma lustrując gapiów. Ramię i udo odrąbano. Szarpana rana szyi wskazywała, że dziecko umierało w straszliwych męczarniach.

To niemożliwe. Nie ona. Nie Rosie.

Oda krzyczała, targana falą rozpaczy na przemian kuliła się i prostowała. Lament nieszczęsnej matki wzbudził gniew mężczyzn. Jeden z nich uniósł bojowo kij, podżegając pozostałych do zemsty. Coraz więcej rozwścieczonych głosów domagało się ukarania Czarnego Jezusa. Wiedzieli, że za brutalnym mordem stoi właśnie on, pan terroru i ludzkiej krzywdy. Kobiety, słysząc wrzaski Ody, podniosły larum, a mężczyźni coraz głośniej skandowali przekleństwa.

_Gdzie jesteś, Boże?! Dlaczego nam to uczyniłeś?!_

Wreszcie tłum nie wytrzymał. Samozwańczy wojownicy postanowili ruszyć do kościoła, w którym o zmierzchu odbywały się nabożeństwa.

***

Steven Tari siedział na tylnym siedzeniu luksusowego jeepa cherokee. Nowy nabytek sprowadzono specjalnie z Australii, kosztował przeszło sto tysięcy dolarów. Pastor był dumny ze swojego auta. Czuł się w nim wyjątkowo, co najmniej jak prezydent. Czasy młodzieńczego zapału miał dawno za sobą.

Tak, kiedyś poczucie misji go nie opuszczało. Uwielbiał spędzać czas w wiosce, rozmawiając z tubylcami. Jadał z nimi, spał, uczestniczył w lokalnym życiu. Wiedział, że jest wybrańcem, mesjaszem. Ludzie mu uwierzyli, wspólnie zbudowali osadę. Nie szczędził wówczas ani sił, ani środków. Był częścią społeczności, liderem obrastającym w legendę. Potem zdarzyło się _to_.

Któregoś dnia, polując w dżungli, poczuł za plecami czyjąś obecność. Był przekonany, że to inni myśliwi, jednak na ścieżce nie zauważył żywego ducha. Ukrył się za pniem drzewa, mocniej naciągając cięciwę łuku, gotów walczyć o życie. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a potem usłyszał głos. Pan kazał mu paść na kolana. Steven wypełnił polecenie, drżąc ze strachu. Zadanie, które wówczas otrzymał, na zawsze zmieniło jego życie.

Ludzie są źli, a bóg żąda ofiary. Nie będziesz nią ty, mój pomazańcu. Czarny Jezus nie może umrzeć za tłumy. Znajdziesz dziewicę, przyobleczesz ją w kwiaty i złożysz w ofierze. Gdy trafi do raju, twój lud otrzyma zbawienie. Nim dokonasz ceremonii, dziewica odda ci swą niewinność. Akt seksualny jest miły stwórcy, uświęcisz nim boskie dzieło kreacji.

Objawiona mądrość początkowo budziła sprzeciw wyznawców. Steven wiedział, że rodzicom ciężko rozstawać się z dorastającymi córkami, ale nie miał wyboru. Wola boża musiała się wypełnić. Codzienne nabożeństwa okraszał garścią wizji raju i ziemskiego szczęścia tych rodzin, które zdecydują się poświęcić dziecko. Nie musiał długo czekać, po kilku tygodniach jedna z matek sama do niego przyszła.

– Do Christchurch, panie?

Głos kierowcy wyrwał go z zadumy. Steven zadrżał.

– Tak, do Christchurch.

Uzbrojony w karabin wartownik nieodzownie towarzyszył mu w podróży. Zmierzali do niewielkiego miasteczka, w którym pod koniec lat osiemdziesiątych Steven wzniósł kościół, miał grono wiernych wyznawców i czasem odprawiał nabożeństwa. Wówczas uważnie przyglądał się wiernym, zwłaszcza młodym dziewczętom, które wybierał potem na swe kwiaty.

Miejsce poczucia misji zajęły żądza władzy i chciwość. Czując się wyjątkowym, Steven nie mógł przecież do śmierci mieszkać w obskurnej lepiance. Potrzeba luksusu, wyjątkowo silna, skierowała go ku poszukiwaniom źródeł stałego dochodu. Ron wpadł na pomysł udokumentowania scen inicjacji i sprzedawania taśm pedofilom za niemałe pieniądze. Pokonawszy wewnętrzne opory, mesjasz zgodził się dzielić nałożnicami z innymi. Z czasem profil działalności rozszerzył o handel narkotykami i żywym towarem. Zgromadzony majątek pozwalał mu żyć na wysokim poziomie.

Wierni domagali się cudów, a Czarny Jezus nieustannie dostarczał im rozrywki. Podczas walnych zgromadzeń uzdrawiał kalekich oraz chorych, utwierdzając tłuszczę w opinii o własnej boskości. Ludzkie bydło nie miało pojęcia, że chromi czy cierpiący są jedynie opłaconymi aktorami udającymi ozdrowienie. Przedstawienia pozwoliły umocnić legendę żywego boga. Policja od dawna deptała Stevenowi po piętach, podejrzewając go o stręczycielstwo oraz inne przestępstwa. Wpływowi przyjaciele w rządzie pomagali tuszować wpadki, a sam komendant miejscowej policji jadł mu z ręki, wypożyczając na noce ładniejsze dziewczęta. Mesjasz cieszył się bezpieczeństwem i nietykalnością. Ostatnimi czasy wpadł na pomysł poszerzenia kultu o wyspy Vanuatu, a kiedyś i Australię. To mogło się udać.

Czarnoksięstwo praktykował w wielkiej tajemnicy. Jego dziadek był szamanem. Nim zmarł, przekazał wnukowi część wiedzy, którą ten skrzętnie wykorzystał w drodze na szczyt. Tym samym Tari żył spokojnie, wspierany zarówno przez wpływowych ludzi jak i demony. Złe duchy poił krwią młodych dziewcząt. W sypialni obok ołtarzyka leżał naszyjnik wykonany z trzonowców martwych żon; panu lasów mesjasz poświęcił dotychczas trzydzieści sześć osób.

– Jesteśmy na miejscu – stwierdził ochroniarz. Zaparkowali pod barwionym na biało kościołem. – Dziwne, nikogo nie ma. Która godzina?

Kierowca spojrzał na zegarek. Dochodziła osiemnasta, tłum powinien oczekiwać przybycia Czarnego Jezusa.

– Rozejrzę się – dodał strażnik, otwierając drzwi. – Może coś się stało.

Nagle z pobliskich zarośli wybiegł tłum mężczyzn uzbrojonych w kije, maczety i włócznie. Najemnik drżącymi dłońmi chwycił broń i wycelował. Nie odstraszyło to agresorów. Nim nacisnął spust karabinu, kamienny pocisk wystrzelony z procy trafił go w czoło, a szybująca włócznia przekreśliła jego szanse na ocalenie. Grot dosięgnął brzucha, przeszywając na wylot mężczyznę. Czapka z daszkiem upadła na ziemię. Nie żył.

Na nową limuzynę zbawiciela spadł grad kamieni. Pociski odbijały się od karoserii i pancernych okien, co nie powstrzymało rozwścieczonych wieśniaków. Kierowca przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył z piskiem opon. Dwóch postawnych, czarnoskórych mężczyzn rzuciło pod koła samochodu kłodę drewna. Jeep zatrzymał się z hukiem, nie mogąc staranować przeszkody. Szofer wycofał, nie zważając na stojących wokoło wieśniaków. Kolejna kłoda powędrowała pod tylną część zawieszenia, unieruchamiając auto.

To pułapka…

Uzbrojona tłuszcza napierała na limuzynę, wydając zwierzęce odgłosy. Groty włóczni i maczety połyskiwały złowieszczo w świetle chylącego się ku zachodowi słońca.

– Szybko, zablokuj drzwi! – krzyknął Tari.

Kierowca nie słuchał, bezskutecznie zmieniał biegi, próbując staranować przeszkodę. Samochód zakołysał się, gdy wojownicy podjęli próbę przewrócenia go na dach. Jakiś śmiałek z impetem tłukł kamieniem w okna, których ramy ze szczękiem wyginały się, powoli ustępując atakującym. Maczety uderzały o karoserię, żłobiąc w niej długie bruzdy.

– Zrób coś! Zablokuj drzwi! Słyszysz?!

Żądny krwi tłum wdarł się do środka. Wywleczono kierowcę, a w miejscu, które zajmował, pojawił się las rąk sięgających po proroka. Po chwili desperackiej walki siłą wyciągnięto go z limuzyny i rzucono na ziemię. Krzyczał, błagając o litość.

Oko za oko!

Wzburzeni do granic wieśniacy okładali samozwańczego mesjasza kijami, łamiąc mu kości. Po chwili w ruch poszły maczety. Tari osłaniał głowę pozbawionymi palców dłońmi, krew tryskała na wszystkie strony. Poczuł ostry ból w kroczu, gdy jedna z włóczni przebiła mosznę. Eleganckie spodnie wypełniła kleista substancja. Oprawcy rozebrali go do naga. Ktoś zadał mu cios kamieniem w głowę, ktoś inny dobył nóż i odciął zwiotczały penis. Zgraja uspokoiła się, gdy zmasakrowane ciało Stevena Tari nie zdradzało najmniejszych oznak życia.

Potem wykopali mu grób.

***

Flores wyjęła kilka banknotów i wręczyła staremu handlarzowi. Zimny sok z awokado był niezwykle smaczny. Ruszyła zakurzoną alejką w stronę kościoła. Nie lubiła nabożeństw, ale kochała swego pana. Jako jedna z nielicznych kwiatowych dziewcząt nie została złożona w ofierze. Jakimś cudem nie zasiliła też zastępu jego kurew sprzedających wdzięki na ulicach Port Moresby.

Czym zasłużyła na taki zaszczyt? Najwidoczniej Steven Tari nie tylko darzył ją zaufaniem, ale przede wszystkim potrzebował kobiecego wsparcia. Była kimś w rodzaju prawdziwej żony proroka, choć nie rozmawiali zbyt wiele ani nie sypiali w tym samym łożu. Drobne niedogodności zupełnie jej nie przeszkadzały. Wystarczyła obecność w życiu mesjasza oraz strzępy zainteresowania, które jej okazywał pomimo towarzystwa o wiele młodszych i piękniejszych dziewcząt.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij