- W empik go
Signum Sanguinem. Naznaczeni - ebook
Signum Sanguinem. Naznaczeni - ebook
Jak toczyło się życie Wybrańców, zanim się poznali? Kiedy i w jakich okolicznościach rozbudziły się ich dary? Jaki sekret ukrywał Kameleon przed członkami swojego gangu? Dlaczego Kamil i Eliasz nienawidzili się, gdy po raz pierwszy stanęli sobie na drodze? Co sprawiło, że ściągnęli Maksa i Aggie do świątyni Naznaczonych? Drugi tom prequela serii „Signum Sanguinem” to świat, w którym czarne stanie się białym, a białe czarnym. Nic nie będzie takie, jakie się wydawało.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-008-6 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
In my heart I buried the light
Cry for you to save me
From the man that I’ve become
And after all the bridges’re burned
I feel there’s still nothing I’ve learned
Only guilt is left here
And again I’m on the run
So I try to keep the devil
down in the hole
And I take back my soul now
And I want it right now
My desires are the chiefs
I don’t have the nerve
to chain these beasts
These monsters need to be fed up
Or they demand my soul
My disciples are the slaves
I feel they never were that brave
It’s all marching to the chaos
I don’t know who’ll win this war
Paddy And The Rats, Keep The Devil Down In The Hole
Człowiek jest jedynym stworzeniem, które nie zgadza się być tym, czym jest.
Albert Camus
Jesteśmy w rękach Boga. Nasz los przypadł na złe czasy;
to jednak nie może być tylko fatalnym przypadkiem.
J.R.R. Tolkien
Znosić zło jest sposobem, aby je zniszczyć.
Antoine de Saint-ExupéryMy inside’s out, my left is right
My upside’s down, my black is white
I hold my breath, and close my eyes
And wait for dawn, but there’s no light
I’m a call without an answer
I’m a shadow in the dark
Trying to put it back together
As I watch it fall apart
Mike Shinoda, Nothing makes sense anymore
I’m not the man that I once was
I let the walls cave in
I’ve been searching my recall
For milestones and memories
To take back what I’ve become
And am I hearing more than my own thoughts?
Repeating every word
And do I feel your spirit in my chest, calling me away?
Hearts Like Lions, I’m Not Running Away From This
Lepiej wybrać imię niż obfite bogactwo;
łaska jest lepsza niż srebro i złoto.
Prz 22:1
Dwa najważniejsze dni Twojego życia to ten, w którym się urodziłeś oraz ten, w którym dowiedziałeś się po co.
Mark TwainRozdział I
Październik, rok 2006
Veritas vincit… et lux in tenebris lucet.
Józefina zerwała się z łóżka, oddychając ciężko. Nie wiedziała, jak to możliwe, skoro z dnia na dzień coraz bardziej brakowało jej sił. Miała niecałe sześćdziesiąt lat, jednak przez problemy ze zdrowiem nie mogła poruszać się tak, jak pozostali ludzie w jej wieku. Posiadała laskę, którą podpierała się przy pokonywaniu większych odległości, teraz jednak jej nie potrzebowała. To, co wyrwało ją ze snu, było o wiele silniejsze od niej samej, od jakiegokolwiek śmiertelnika.
Kobieta nałożyła kapcie i podeszła do okna wolnym krokiem. Odsunęła szkarłatną firanę i spojrzała w górę.
Chociaż była noc, niebo wydawało się jaśnieć przeklętym blaskiem. Zwykły śmiertelnik nie mógł zobaczyć burzy, która zwiastowała nadchodzące nieszczęścia.
Wykonało się. Przepowiednia sprawdziła się. Aniela odeszła, dumnie broniąc tajemnicy Naznaczonych.
Józefina poczuła nagły ból. Przez jej umysł przeleciało mnóstwo obrazów. Jeszcze pamiętała, że była w świątyni podczas obrzędu oczyszczenia syna kobiety. Pamiętała też, że przekazała jej pieniądze na dalszą edukację chłopca. To, czego dzieciak się nauczył, będzie musiało mu wystarczyć.
Wspomnienia kobiety powoli zaczęły się zacierać, stały się rozmazane i niepewne. Nie mogła już przewidzieć, co wydarzy się za jakiś czas. Pozostała jej tylko intuicja oraz modlitwa.
Ocknęła się nagle, słysząc trzask w sąsiednim pomieszczeniu. Tak szybko jak potrafiła, znalazła się przy drzwiach. Uchyliła je lekko. Nie zauważając nikogo w korytarzu, ruszyła przed siebie.
Weszła do pokoju Eliasza. Chłopiec przekręcił się na łóżku, wtulając się w ścianę. Józefina mogła to zobaczyć, ponieważ jej wnuk nie zgasił lampki nocnej. Zasnął na pościeli z książką, która musiała spaść, gdy się obrócił. Kobieta uśmiechnęła się lekko, po czym podeszła bliżej, by podnieść lekturę chłopca. Był to jakiś podręcznik szkolny.
Józefina odłożyła go na biurko i stanęła przy łóżku. Było dwupiętrowe, chociaż Eliasz nie miał rodzeństwa — i przez pracę oraz plany swoich rodziców już nigdy mieć nie będzie. Przynajmniej tyle wiedziała kobieta, gdy jeszcze miała wizje dotyczące przyszłości.
Rzuciła okiem na pozostałe książki znajdujące się na regale. Wiedziała, że Eliasz był bardzo zdolny. Rodzice zawsze posyłali go do prywatnych szkół, jakby bali się, że ich syn nauczy się jakichś innych rzeczy, przebywając z mniej zamożnymi dziećmi. Właśnie przez takie postępowanie młody był bardzo zarozumiały. Owszem, miał wielu kolegów, lecz na czym te dzieciaki były skoncentrowane? Na wyliczaniu rzeczy, które kupili im opiekunowie.
Józefina wiedziała, że dar Eliasza ujawnił się już wcześniej. Jednak jak zareagowali rodzice, gdy przyszedł do nich syn i powiedział, że śniło mu się, co wydarzy się za kilka dni? Wyśmiali go i powiedzieli, by nie ufał bzdurom, że czyta za dużo książek, że ma bujną wyobraźnię. Wkrótce Eliasz przestał mówić o tym, co widział, chociaż Józefina wiedziała, że to mogło go przerażać. Chciał mówić o tym jej, jednak rodzice mu zabronili. Dzieciak zamilknął, ale jego dar — nie.
Robyn i Corey nie wierzyli w nic poza zyskiem. Do świątyni wybierali się tylko dlatego, że tak wypadało. Ochrzcili syna, ponieważ tak wypadało — a właściwie dlatego, że Józefina na to nalegała. Nie mogli zrozumieć jej decyzji, gdy postanowiła zainwestować pieniądze ze spadku po mężu, Zachariaszu, w budowę sierocińca. Uznali, że to wyrzucanie majątku w błoto, nawet jeśli dzięki temu wielu ludzi mogłoby odnaleźć dom i własne miejsce na ziemi.
Eliasz miał długą drogę do przejścia. Kobieta zdawała sobie sprawę, że nacierpi się, zanim chłopak zacznie wykorzystywać swój dar dla dobra innych, nie własnego zysku, i zrozumie, do czego został powołany. Nie traciła jednak wiary. Będąc Naznaczoną, robiła wszystko, co w jej mocy, by chronić sekrety bractwa.
Józefina uniosła głowę, czując coś w rodzaju błyskawicy przechodzące przez jej ciało.
Proszę mi obiecać, że gdy nadejdzie czas, te listy zostaną zniszczone.
Jej rola jeszcze się nie skończyła.
Kobieta wyszła z pokoju wnuka, zamykając za sobą drzwi. Wróciła do swojego gabinetu, otwierając szufladkę biurka. Znalazła w niej kluczyk do szkatułki, w której trzymała listy od Anieli.
Wiedziała, co musi zrobić.
*
Józefina weszła do gabinetu swojego syna, by odnaleźć w nim niszczarkę do dokumentów. Pomieszczenie znajdowało się z dala od sypialni Corey’a i Robyn, więc nie było mowy, by cokolwiek usłyszeli.
Kobieta usiadła przy biurku, uruchamiając maszynę. List po liście — wszystkie wspomnienia, które Aniela pozostawiła po sobie, były powoli przeżuwane przez stalowego potwora i wypluwane do specjalnego pojemnika. Józefina pilnowała, by żaden skrawek nie znalazł się na podłodze, by nie odnaleziono żadnego dowodu. Sama była jedyną powierniczką tajemnic Anieli i tak miało pozostać. Przynajmniej do czasu, aż ręka Wszechmogącego znów wskaże Naznaczonym, jaki jest ich następny cel.
Gdy ostatnia kartka znalazła się w pojemniku niszczarki, Józefina wyłączyła urządzenie. Zebrała ostatki wspomnień do pudełka i zamknęła pokrywę.
Wyszła z gabinetu Corey’a i skierowała swoje kroki w stronę salonu, gdzie znajdował się kominek. Wysypała skrawki papieru na drewno, po czym rozpaliła ogień.
Nie wiedziała, jak to zrobiła. Miała siłę, której nie powinna mieć.
Zdawała sobie jednak sprawę, że gdy tylko położy się do łóżka, zatopiona w modlitwie, następnego dnia zapomni o wszystkim, przez co przeszła.
Dusza Anieli była już u Pana. Dusza Józefiny nadal znajdowała się w jej ciele i miało minąć jeszcze trochę czasu, nim odejdzie z tego świata. Póki na nim przebywała, musiała walczyć o to, co najważniejsze.
Józefina podniosła się, gdy listy Anieli zamieniły się w popiół. Ogień zgasł tak, jakby czyjaś dłoń odcięła mu tlen. Kobieta skinęła głową, po czym wyszła z salonu, kierując się do swojej sypialni.
Tamtego dnia znany jej porządek rzeczy stał się przeszłością. Wkrótce Wybrańcy zaczęli kreślić przyszłość.Rozdział II
Luty, rok 2008
Eliasz wyskoczył z łóżka, przeciągając się. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Niewielkie płatki śniegu spadały z chmur, jednak natychmiast topniały w zetknięciu z ziemią. Tegoroczna zima nie była zbyt sroga.
Chłopak spojrzał na kalendarz i uśmiechnął się od ucha do ucha. Był dzień jego urodzin, a on miał już trzynaście lat. Rozejrzał się po pokoju, zastanawiając się, gdzie umieści kolejne prezenty. W ostatni weekend odwiedzili go wszyscy wujkowie i ciocie łącznie z kuzynostwem, ponieważ jego mama miała dużo sióstr, te z kolei miały własne dzieci. Eliasz uśmiechał się zawsze, gdy dostawał jakiś prezent i odpakowywał go przy ludziach. Nigdy nie rozumiał, dlaczego babcia kręciła na to głową. Zupełnie tak, jakby była niezadowolona z jego zachowania. Rodzice jednak mówili, że właśnie tak trzeba. Eliasz mógł się przyjrzeć, ile jego prezenty są warte i czy powinien zostawić je dla siebie, czy sprzedać i zarobić na tym więcej pieniędzy — tego nauczył go ojciec.
Zostawił piżamę pod pościelą i ubrał się. W jego pokoju panował bałagan, ale on nie musiał się o to martwić — mama zatrudniała sprzątaczki, więc on mógł zająć się swoim życiem. Nie miał zamiaru odbierać im roboty, przecież właśnie z tego się utrzymywały. To zawsze powtarzał mu tata.
Eliasz przyzwyczaił się do tego, że w szkole, do której uczęszczał, znały go wszystkie dzieciaki. Wszystkie były takie, jak on — zawsze miały to, czego chciały i rodzice niczego im nie odmawiali. Rodzina Evansów była znana i szanowana również wśród nauczycieli i dyrekcji. Eliasz wiedział, że mama, przychodząc na spotkania rady rodziców, często wspierała szkołę finansowo. Zastanawiał się, dlaczego to robi. Babcia powiedziała kiedyś, że nie chodziło o żadną akcję charytatywną, a o poplecznictwo i nepotyzm. Eliasz nie był skarżypytą, więc nie powiedział o tym ani mamie, ani tacie. Jednak uwaga Józefiny go poruszyła.
Zszedł po schodach do kuchni. Robyn siedziała przy stole, czytając gazetę. Zawsze zaznaczała w niej najświeższe oferty z rynku nieruchomości. Eliasz był do tego przyzwyczajony, właśnie tym zajmowali się jego rodzce. Firma Evansów była jedną z najlepszych, jeśli chodziło o handel budynkami, jak nazywali to znajomi chłopaka.
— Cześć, kochanie! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! — zawołała Robyn, widząc, jak Eliasz staje przy framudze. — Chodź do mamy.
Chłopak podszedł do kobiety, która przytuliła go i pocałowała w policzek.
— Gdzie jest tata?
— Już pojechał do biura, skarbie, ale spokojnie, ja zawiozę cię do szkoły. Po zajęciach cię odbiorę i pojedziemy do parku zabaw tak, jak obiecałam.
Eliasz skinął głową. O niespodziance dowiedział się wcześniej, podsłuchując, jak tata rozmawia z kimś przez telefon. Rodzice zaprosili na zabawę swoich znajomych oraz ich dzieci, chłopak mógł też wręczyć zaproszenia kolegom i koleżankom z klasy, jednak musiał konsultować to z Robyn. Wcale mu to nie przeszkadzało. Mama wiedziała, kto zasługiwał na to, by widywać się z Evansami, a kto nie.
Eliasz chciał być taki, jak rodzice. Wiedzieć, jak radzić sobie na rynku, rozumieć zasady jego działania. Jego tatę szanowali wszyscy i chłopak wymagał takiego samego szacunku względem siebie. Nikt mu go nie odmawiał. Eliasz zdawał sobie sprawę z tego, że jest to zasługa pieniędzy — w końcu ludzie dla pieniędzy mogli zrobić wszystko.
Pamiętał, że któregoś dnia jego koledzy zaczepili jakieś maluchy z domu dziecka i kazali im ośmieszać się w zamian za pieniądze. Dzięki temu cała grupka miała ubaw, widząc starania dzieciaków, które chciały zyskać kilka drobniaków na jedzenie. Właśnie to pasowało Eliaszowi najbardziej. Tak mógł kontrolować wszystkich.
— Skarbie, zjedz śniadanie, dobrze?
— Tak, mamo.
Eliasz posłusznie skinął głową, po czym usiadł przy stole naprzeciwko Robyn.
Gdy dopijał swoją porcję koktajlu cytrusowego, w kuchni zjawiła się Józefina.
— Witaj, mamo.
— Dzień dobry, Robyn.
Chłopak przewrócił oczami, słysząc tę krótką wymianę zdań pomiędzy jego mamą a babcią. Mimo różnicy w poglądach, lubił Józefinę. Czasem, gdy rodzice nie mieli czasu, odprowadzała go do szkoły. Właściwie to odprowadzała go do samochodu, w którym czekał na nich szofer wynajęty przez tatę. Eliasz podróżował właśnie w ten sposób — zawsze miał kogoś pod sobą. Chciał, by całe jego życie tak wyglądało, dlatego miał zamiar pójść w ślady rodziców.
Mimo wszystko wydawało mu się, że babcia jest z tego niezadowolona. Wiele razy miała mu coś do powiedzenia na ten temat.
Eliasz przypominał sobie skrawki przeszłości, gdy śniły mu się różne rzeczy, które dopiero miały się wydarzyć, a później — ku jego zdumieniu — stawały się rzeczywistością. Rozmawiał o tym z przyjacielem rodziców, który był psychologiem w prywatnej poradni i usłyszał, że nie ma czegoś takiego jak przewidywanie przyszłości, a wszystko, co działo się Eliaszowi, jest wynikiem jego bujnej wyobraźni lub zjawiska déja vu.
To jednak nie dawało Eliaszowi spokoju, dlatego postanowił robić notatki ze swoich wizji. Nazywał je wizjami, ponieważ zdarzały się nie tylko w nocy. Czasem doświadczał ich za dnia, w najmniej oczekiwanych momentach. Były rozmyte i nie zawsze wiedział, co znaczyły. Ale gdy później faktycznie wydarzyło się to, co widział, doznawał szoku. Nikomu nie pokazywał swojego zeszytu, trzymał go pod materacem dwupiętrowego łóżka. Do tej pory żadna ze sprzątaczek nie znalazła tego notesu i na razie się na to nie zanosiło.
Wcześniej, przed rozmową z rodzicami, Eliasz opowiadał o tych wizjach babci podczas spacerów. Józefina zawsze słuchała go z powagą, jednak niczego nie komentowała. Za to właśnie chłopak ją lubił. Chociaż rodzice zabronili mu mówić o wizjach, czasami Eliaszowi wymsknęło się to i owo.
Od tamtego czasu babcia zaczęła spędzać w swoim pokoju dużo czasu na medytacji i modlitwie. Eliasz przyglądał się temu, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Niespecjalnie go to jednak interesowało. Uczęszczał na zajęcia z etyki i wolał zajmować się tym, co ludzkie niż tym, co wymyślone — nawet jeśli jego umysł zaskakiwał go coraz to lepszymi wynalazkami.
Chłopak skończył śniadanie i wziął swój plecak, idąc na korytarz. Robyn również wstała od stołu i zaczęła się ubierać.
— Mamo, chcesz jechać z nami? Wyszłabyś z domu i przewietrzyła się trochę.
— Dzisiaj nie mam siły, skarbie. Poza tym, Eliasz sobie poradzi.
— Zawsze sobie radzę, babciu — mruknął chłopak, poprawiając szelki plecaka.
Józefina uśmiechnęła się, lecz nie był to radosny uśmiech. Eliasz nie miał jednak czasu na zastanawianie się nad tym, ponieważ Robyn pociągnęła go za sobą i wpakowała do samochodu.
Gdy brama otwierała się, Eliasz odwrócił się na tylnym siedzeniu, widząc babcię stojącą na podeście przed domem. Pomachał do niej, ona jednak mu nie odmachała. Sądząc, że po prostu go nie widziała, usiadł przodem do mamy i zapiął pasy.
Nadejdzie czas, gdy zaczniesz myśleć o tym, kim jesteś.
— Mówiłaś coś, mamo?
— Nic, skarbie — odparła Robyn, zerkając we wsteczne lusterko. — Włączyłam radio.
Eliasz wzruszył ramionami, wpatrując się w krajobraz za oknem.
W tamtej chwili nie był jeszcze gotowy na zrozumienie znaczenia usłyszanych słów.Rozdział III
Wrzesień, rok 2010
Eliasz siedział w sali, pomykając palcami po strunach gitary elektrycznej. Szło mu całkiem nieźle, ponieważ chodził na prywatne lekcje i ćwiczył kilka godzin dziennie. Parę lat temu ojciec kupił mu instrument za dobre wyniki w nauce. Eliasz nie musiał się jednak martwić o swoje oceny. Był najlepszym uczniem w klasie, kto wie, czy nie w całej szkole. Wiedział, że dzieciaki mu tego zazdroszczą, ale wcale go to nie obchodziło. Całkowicie zasługiwał na to, co posiadał.
Chłopak uniósł głowę, widząc, jak pozostali członkowie jego zespołu znaleźli się w pomieszczeniu. Zebrał najbardziej utalentowanych ludzi, jakich znał. Mia umiała śpiewać, Shane wymiatał na perkusji, a Harper grała na gitarze basowej. Z całego klasowego grona to z nimi Eliasz spędzał najwięcej czasu. Każde z nich było dzieckiem kogoś ważnego. Ojciec Mii był dyrektorem szkoły, Shane miał rodziców prawników, a matka Harper była ordynatorem pobliskiego szpitala. Rodziny spotykały się często w posiadłości Evansów, więc Eliasz widywał się z nimi od dzieciństwa.
Zawsze zastanawiał się, czemu rodzice wybierali mu znajomych. Z drugiej strony wiedział, że Robyn i Corey’owi zależało na tym, by czuł się bezpieczny. Doskonale rozumiał, że posiadanie ogromnej ilości pieniędzy wiązało się z pewnym zagrożeniem. On jednak nie musiał się o nic martwić.
— Jesteśmy gotowi — rzuciła Mia, poprawiając swoje jasne warkocze.
— Czekam na was od pół godziny — odparł Eliasz, zakładając ręce na piersi. — Występy na Dni Talentów są już w tym tygodniu.
— Daj spokój, Eli. Stary Mii jest dyrektorem, to oczywiste, że wygramy — rzucił Shane, siadając przy perkusji. — Tak jak rok temu i dwa lata temu…
— Hej, to wcale nie było takie proste. Mieliśmy niezłą konkurencję — wtrąciła Harper, podłączając sprzęt do głośnika.
— Nie byli tak dobrzy, jak my — ucięła Mia, biorąc do ręki mikrofon.
— Dobra, dobra, księżniczko. To co śpiewamy najpierw?
— Skater boy, oczywiście! Ćwiczyliśmy to całe wakacje.
— Po prostu chcesz poderwać Eliego — westchnęła Harper.
Eliasz rozesmiał się, słysząc to.
To prawda, jeździł na deskorolce odkąd miał dziesięć lat. Od tamtego czasu zdążył się sporo nauczyć i zostać obiektem westchnień większości dziewczyn ze szkoły, co wcale mu nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Im więcej, tym lepiej — taka była jego dewiza.
— Weź się lepiej zajmij swoją gitarką, Harper.
— To jest basówka — mruknęła dziewczyna, przeczesując krótkie włosy.
— Ej, zaczniemy wreszcie? Na potrójną randkę pójdziecie później — wtrącił w końcu zniecierpliwiony Shane, obracając pałeczkami w dłoniach.
— Racja, racja. Nie mamy całego dnia, zaraz zejdą się tu inne zespoły — podsumował Eliasz, podnosząc się.
Pozostała trójka skinęła głowami.
Grali w wolnych chwilach, gdy nauczycielka muzyki udostępniała im salę. W trakcie przygotowań do Dnia Talentów niemal wszystkie szkolne zespoły korzystały z auli, więc trzeba się było wpisywać na specjalną listę. Liczyła się prawdziwa rywalizacja, przynajmniej tak sądził Eliasz.
Po godzinie w sali zjawili się pozostali uczniowie, więc chłopak spakował swój sprzęt i zabrał go ze sobą, wychodząc ze szkoły.
Wskoczył do auta, siadając za fotelem pasażera, na którym siedziała babcia. Nie spodziewał się jej tutaj, więc znów postanowiła wyjść z domu, by mu towarzyszyć.
— Jak było na próbie, Eli?
— Dobrze, babciu. Nasz zespół jest coraz lepszy.
— Mam nadzieję, że tym razem system ocen będzie sprawiedliwy względem innych uczestników — odparła Józefina, odwracając głowę w jego stronę.
Eliasz zacisnął usta, nic nie mówiąc. Dlaczego babcia zawsze czepiała się tej całej sprawiedliwości? Sprawiedliwe było dla niego otrzymanie tego, na co zasłużył. A on uważał, że jego zespół jest najlepszy ze wszystkich, bo nikt nie miał takiego talentu jak on czy jego przyjaciele.
Nie potrafił zrozumieć Józefiny i jej podejścia do życia. Słyszał, że ofiarowała sporą część majątku jakiemuś sierocińcowi. Po co, skoro nic z tego nie miała? Gdyby robił to Corey, miałby z tego jakiś zysk — takie pojęcie sprawy Eliasz doceniał. Ale rozdawać pieniądze za darmo? To nie mieściło mu się w głowie. Gdyby tylko babcia zyskała jakiś szacunek jako osoba, która zajmuje się działalnością charytatywną… Ale nie! Wolała pozostać anonimowa, chociaż kobiety, które prowadziły ten sierociniec, znały ją i traktowały jak własną siostrę. Józefina, wracając z nim kiedyś ze szkoły, pokazała mu ich budynek. On jednak uznał, że nie jest to nic ciekawego. O czym miałby rozmawiać z dzieciakami, które tam przebywały? Nie miał takich problemów jak one i nigdy nie chciałby mieć, co więcej, wcale go one nie obchodziły.
Nagle poczuł jakieś ciarki na plecach. W jego głowie pojawiła się wizja — zobaczył ludzi stojących przy pasach, uszkodzone samochody oraz tych, którzy byli poszkodowani.
Obraz urwał się, ale Eliasz nie był pewien, czy to, co zobaczył, niedługo wydarzy się naprawdę.
Szofer stanął, czekając na zmianę świateł. Nie zmieniały się dość długo, przez co pozostali kierowcy zaczęli się niecierpliwić i trąbić jeden na drugiego.
Eliasz zauważył niepokój na twarzy babci.
Wyskoczył z samochodu, chcąc zobaczyć, co było powodem zamieszania.
— Proszę wrócić do auta! — zawołał za nim szofer.
Eliasz dobiegł na róg skrzyżowania i stanął jak wryty. Gdy sygnalizacja świetlna zaczęła szwankować, dwa samochody ruszyły jednocześnie, zderzając się na środku ulicy.
Zobaczył to. Zobaczył to, zanim to się wydarzyło.
Jednak dar, chociaż ujawniał się coraz częściej, był zbyt słaby, ponieważ chłopak jeszcze na niego w pełni nie zasługiwał.Rozdział IV
Czerwiec, rok 2011
Eliasz ćwiczył na rampie, obserwując pozostałe dzieciaki, które dopiero co uczyły się jeździć. Bawiło go, że sobie nie radzą. On czuł się tak, jakby posiadał naturalny talent.
Dni Talentów, które odbyły się pod koniec zeszłego roku, znów zapewniły jego zespołowi wygraną. Tak, jak mówił Shane, to było do przewidzenia. Od tamtego czasu Eliasz nie przestawał grać, gdy tylko miał wolną chwilę. On, Shane, Harper i Mia stanowili grupkę nie do zastąpienia. Co prawda Harper i Mia cały czas się sprzeczały, ale to nie przeszkadzało im we współpracy z pozostałymi.
Eliasz zeskoczył z rampy i poszedł w stronę ławki, na której siedzieli jego przyjaciele.
Nauczył się od rodziców, że zawsze powinien mieć jakieś nieodsłonięte karty. Dlatego też nigdy nie zdradził przyjaciołom tajemnicy swoich wizji. Udawał, że nic się nie dzieje, że niczego nie jest w stanie zobaczyć, a wizje były tylko historyjką wymyśloną po to, by zwrócić uwagę rodziców.
Wszyscy wokół uważali, że był po prostu w czepku urodzony. Bez problemu zdawał testy, ponieważ odpowiedzi niemal same nakładały się na kartę w jego głowie — musiał tylko zaznaczyć odpowiednią rubryczkę. Innych uczniów oskarżano o ściąganie, zaś on nigdy nie został złapany. Skoro miał taką dziwną umiejętność, musiał ją wykorzystywać do własnych celów.
Jakiś czas temu Corey wybrał się na wyścigi konne. Eliasz z góry wiedział, który koń wygra i dlatego zasugerował tacie konkretny numer. Mężczyzna nie wierzył w magię, więc chłopak powiedział coś na temat rachunku prawdopodobieństwa. Właśnie dzięki temu Corey znów się wzbogacił. Uznał, że Eliasz miał po prostu szczęście, chociaż od tamtego czasu spędzał z synem więcej czasu. Chłopak był wniebowzięty.
Znał jednak ciemną stronę tego zjawiska. Czasem widział rzeczy przykre, na przykład wypadki albo jakieś nieszczęśliwe zdarzenia, twarze ludzi, których dopiero miał poznać… Przerażało go to i fascynowało jednocześnie. Mimo wszystko zachowywał te tajemnice dla siebie.
— Stary, wszystko okay? — rzucił Shane, wyrywając Eliasza z zamyślenia.
— Tak, tak. Myślałem o teście z matmy…
— Och, daj już spokój. Każdy test napisałbyś na sto procent — żachnęła się Mia, zakładając ręce na piersi.
— Mogłabyś się czegoś od niego nauczyć, księżniczko. Twoje wyniki pozostawiają wiele do życzenia — odparła Harper, uśmiechając się szelmowsko.
— Hej, dziewczyny, spokój — wtrącił Eliasz, siadając między nimi. Objął je ramionami i przytulił do siebie. — Przecież wiecie, że dacie sobie radę.
— Słyszałem, że w pewnej szkole publicznej ktoś wykradł odpowiedzi do testów i nikt go nie złapał — oznajmił Shane. — Ciekawe, czy u nas dałoby się zrobić coś takiego.
— Mamy o wiele lepszy system, ojciec wydał na niego masę kasy — odparła Mia, nie odrywając się o Eliasza ani o milimetr.
— Gdyby tylko wydał ją na twoją edukację — westchnęła Harper, wstając z ławki. Porwała deskorolkę Eliasza i pobiegła w stronę rampy, wskakując na nią.
— Co ja jej takiego robię? — spytała Mia, zakładając ręce na piersi.
— Bardziej z niej metal niż plastik, może dlatego się nie dogadujecie.
Za ten komentarz Shane oberwał w głowę tak mocno, że musiał ją sobie rozmasować.
— Powinnaś zostać ukarana za napaść, jest na to paragraf — powiedział, stając przed dziewczyną. To brzmiało jak groźba, ale na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech.
Podczas gdy dwójka przyjaciół wzajemnie wymieniała sobie konkretne prawa i artykuły, Eliasz wpatrywał się w Harper znajdującą się na rampie.
W tym momencie coś zobaczył. Źle wykonany obrót. Wypadek. Złamana ręka…
Nie ruszył się z miejsca i nie odezwał, chociaż mógł to zrobić. Potrzebował dowodu na to, czy jego intuicja wciąż podpowiada mu prawdziwe rzeczy.
W tym celu musiał poświęcić Harper.
Kilkanaście sekund później dziewczyna wpadła na jakiegoś chłopaka, zderzając się z nim. Spadła z rampy, lądując na ręce. W tym samym momencie rozległ się krzyk, bo ból, który temu towarzyszył, był okropny.
— Harper! — Shane zjawił się przy niej szybciej niż błyskawica, próbując pomóc jej wstać.
— Nie dotykaj mnie! Jeśli to złamana ręka, uszkodzisz mnie jeszcze bardziej, tata mi to powiedział…
— Zadzwońmy po niego! — zawołała Mia, szukając telefonu w torebce.
Eliasz obserwował swoich przyjaciół, niczego nie komentując.
Naprawdę widział przyszłość…
Jakiś czas później w parku zjawiła się karetka, zabierając Harper. Shane postanowił jechać razem z nią. Mia została z Eliaszem, wpatrując się w odjeżdżający samochód.
W tym momencie chłopak poczuł się dziwnie. Nie potrafił jednak zidentyfikować tego uczucia, więc postanowił je zignorować.
— Szkoda mi jej — westchnęła Mia. — Kto będzie z nami grał na zakończeniu roku?
— Poszukamy kogoś nowego.
Mia spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Co takiego?
Eliasz wzruszył ramionami.
— Jest wiele osób, które chciałoby zająć jej miejsce, z podobnym talentem.
— Ale Eli! Przecież to jest Harper! Jej nie da się zastąpić…
— Każdego człowieka można zastąpić, Mia.
Dziewczyna wpatrywała się w niego, jakby zobaczyła ducha. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
On jednak tego nie zauważył. Wziął deskę w ręce i przetarł ją, wpatrując się w swoje odbicie w metalowych elementach.
Dobrze, że jemu się nic nie stało.Rozdział V
Lipiec, rok 2011
Eliasz wrócił do domu, niosąc w dłoniach swoją deskorolkę. Zostawił ją w pokoju pod biurkiem i rzucił się na piętrowe łóżko, wpatrując się w górny materac.
Harper była uziemiona na kilka tygodni, a wszystko przez to, że faktycznie złamała sobie rękę. Jego zespół musiał się zastanowić nad tym, kogo wybrać na jej miejsce. Latem w mieście odbywały się najciekawsze festiwale, nie mógł ich odpuścić tylko dlatego, że dziewczyna była na tyle nieostrożna, by bawić się na jego desce bez pozwolenia. Sam jednak dał sobie spokój z kolejnymi przesłuchaniami i pozwolił Shane’owi się tym zająć. On musiał odpocząć od natłoku spraw.
Może ten wypadek miał odciągnąć Harper od zespołu? W ten sposób ona i Mia przestały się kłócić. Zaczęły się wspólne wizyty i rozmowy, skończyły się dziwne zatargi i nikomu niepotrzebne żale.
Szesnastolatek usiadł na łóżku.
Tamtego dnia, gdy był z przyjaciółmi w parku, zobaczył coś, co znów zasiało w nim wątpliwości. Przebłyski przyszłości? Ludzie potrafili przewidzieć, co się wydarzy, jeśli logicznie rozumowali. On należał do inteligentnych osób, jednak ta umiejętność czaiła się w nim od dziecka, po prostu nadszedł odpowiedni moment, w którym mogła się najbardziej rozwijać.
Józefina miała swój cel w życiu i było nim wypełnianie przykazań danych jej przez Boga, w którego wierzyła. Eliasz natomiast… nie bardzo chciał wierzyć w siłę wyższą i rzeczy nadprzyrodzone. Corey mówił, że miesza jej się w głowie od wiary w Boga, ale uznał też, że kobieta tego potrzebuje, skoro na starość męczą ją różne dolegliwości. Z tego powodu Eliasz zaczął traktować ją pobłażliwie. Nawet jeśli na świecie była jakaś siła wyższa, dlaczego ludzie mieliby ją obchodzić? Miał co do tego wątpliwości.
A jednak jego prorocze wizje zasiały ziarno zwątpienia w chłodną logikę.
Odwrócił głowę, słysząc, jak ktoś puka do jego pokoju. W drzwiach stanęła kobieta, którą matka zatrudniała do sprzątania.
— Przepraszam — zaczęła niepewnie. — Babcia chciała z tobą porozmawiać. Czeka w swoim pokoju.
Chłopak podniósł się i wyszedł.
Józefina siedziała na łóżku, czytając coś. Gdy zobaczyła wnuka, zdjęła okulary i odłożyła je, zapraszając go do środka. Eliasz zamknął za sobą drzwi. Spojrzał na babcię, która wciąż trzymała w dłoniach książkę, przewracając jej strony.
— Jak czuje się twoja koleżanka, Harper?
— Nie wiem. Pewnie lepiej niż ostatnio — rzucił. — Dlaczego pytasz?
— Jest członkiem waszego zespołu, Eliaszu. Nie martwisz się o nią?
Pokręcił głową. Dlaczego miałby się martwić?
Józefina westchnęła ciężko i spojrzała mu w oczy.
— Wątpisz w istnienie siły wyższej niż ludzka, prawda?
Chłopak odsunął się od niej. Jej upór go przerażał.
— Przestań, babciu. Wiesz przecież, że byle co mnie nie przekona.
— Ktoś chce ci coś pokazać. Coś, czego nie widzisz.
Przewrócił oczyma, zakładając ręce na piersi.
— Przestań opowiadać mi o tych głupotach. To tylko intuicja.
— Bardzo się przed tym bronisz, Eliaszu. Boisz się tego, co powiedzą rodzice?
Szesnastolatek wstał z łóżka, przechadzając się po pokoju.
Ojciec powiedział, że w tym domu nie ma pieniędzy na zabobony. Eliasz nie miał sił ani czasu na rozmyślanie o tym, co mogło się wydarzyć, a co się nie wydarzyło. Nawet jeśli potrafił w jakiś sposób przewidzieć przyszłość, nie umiał tego logicznie wytłumaczyć.
Przebywanie z babcią wprowadziło w jego życie niespotykany pierwiastek transcendencji.
Może powinien je ograniczyć.
— Idę ćwiczyć. Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze? — spytał, zmierzając w stronę drzwi.
Józefina spojrzała na niego z litością ukrytą w oczach.
— Jeśli ktoś ma ci coś do powiedzenia, spróbuj go wysłuchać. Zrobisz z tą wiedzą, co zechcesz.
— No? Mów, co chciałaś.
— Och, nie. — Kobieta uśmiechnęła się, biorąc do ręki książkę, którą wcześniej czytała. — To nie ja mówię, tylko On.
Eliasz mruknął coś pod nosem i wyszedł z pokoju babci, nie odpowiadając na tę zaczepkę.
*
Wrócił do swojego pokoju, wziął do ręki gitarę i zaczął cicho brzdąkać na jej strunach. Nie miał zamiaru poddawać się myślom, które krążyły po jego głowie, odkąd babcia coraz częściej sięgała po księgę, którą nazywała świętą.
Czasem ją przeglądał, ale tylko po to, by dowiedzieć się, skąd biorą się te wszystkie mądre powiedzenia ludzi. W większości przypadków właśnie z niej. Wydawało się, że to pismo jest trzonem wielu światowych opowieści, chociaż ludzie często temu zaprzeczali. Eliasz miał do Wszechmogącego coraz bardziej ambiwalentny stosunek. Nie negował historii, słyszał przecież historie o dziwnych, niewytłumaczalnych cudach… Ale właśnie dlatego ciężko mu było w nie uwierzyć — ponieważ były niewytłumaczalne.
Na moment przestał słyszeć muzykę, którą tworzył.
W korytarzu roznosiły się czyjeś kroki. Zdaje się, że ojciec zaprosił kogoś do swojego gabinetu.
Eliasz pokręcił głową i wrócił do grania, chociaż nie mógł odzyskać spokoju umysłu.
Ojciec wiele razy powtarzał, że gdy jego syn dorośnie, przejmie w posiadanie cały majątek. Od dziecka uczył go rozporządzać pieniędzmi. Wierzył tylko w czysty zarobek, nigdy nie inwestował w coś, co nie miało się zwrócić. Jeśli przekazywał gdzieś pieniądze, to dlatego, że wiedział o zbliżającym się zysku. Tak było za każdym razem.
Eliasz uniósł głowę, słysząc, jak ojciec podnosi głos.
Postanowił wyjść z pokoju, by zorientować się, o czym Corey tak żywo rozmawia.
Chłopak stanął pod drzwiami gabinetu, przysłuchując się emocjonalnej wymianie zdań.
— Proszę pana, chciałabym tylko przemówić do pańskiego serca. W tym domu przebywają ludzie. Rozumiem inwestycję, przecież od tego zależą sukcesy pańskiej firmy. Ale niech pan da im więcej czasu na znalezienie czegoś nowego!
— I co pan myśli, że tak po prostu zostawię tę kamienicę na kilka lat? Mowy nie ma! Macie tydzień na usunięcie stamtąd tych ludzi albo skontaktuję się z moim prawnikiem i załatwimy tę sprawę inaczej.
Eliasz schował się za szafą, słysząc otwierające się drzwi.
Corey wyszedł na korytarz, wypraszając mężczyznę, z którym rozmawiał.
— Sprzątaczka pokaże panu wyjście — oznajmił Evans, wołając kobietę, która krzątała się jeszcze po kuchni. — Tydzień. I ani sekundy dłużej.
Wysoki mężczyzna uchylił swój kapelusz i bez słowa odszedł we wskazanym kierunku.
Szesnastolatek wpatrywał się w niego przez chwilę. Wkrótce wyszedł z ukrycia, stając przed drzwiami gabinetu ojca. Łamiąc zasadę, która obowiązywała w tym domu, zjawił się w środku bez pukania.
— Mówiłem, żeby pan dał mi spo… — Corey urwał swoją wypowiedź, widząc syna stojącego przed biurkiem. — Ach, to ty, Eliasz.
— Kto to był?
— Znowu zawracają mi głowę w związku z tą starą kamienicą — wyjaśnił Evans, powoli się uspokajając.
— Chodzi o tę starą, sypiącą się ruderę? Słyszałem, że tam mieszka kilka rodzin.
— Owszem, ale budynek stanowi zagrożenie. Jestem jego właścicielem, więc postanowiłem go wyburzyć. Na jego miejscu postawię coś nowego.
— Ale… Nie powinieneś dać tym ludziom jakiegoś tymczasowego miejsca na nocleg? — spytał Eliasz, zakładając ręce na piersi. — Chyba o tym mówi prawo.
— Ależ ja chcę im dać to miejsce! Tylko że ci ludzie nie chcą się stamtąd wynieść.
Chłopak spojrzał na ojca sceptycznie. Z rozmowy nie wynikało, że Corey mówił coś o mieszkaniach zastępczych.
— Co masz zamiar z tym zrobić, tato?
— To sprawa mojego prawnika. Przepraszam, ale muszę wykonać pilny telefon, synu — zakończył Corey.
Eliasz spojrzał jeszcze na ojca, który zaczął jakąś poważną rozmowę ze swoim prawnikiem, po czym wycofał się i zamknął za sobą drzwi.
W tamtym momencie nie rozumiał dziwnej decyzji ojca, ale dla własnego dobra nie ośmielił się z nim dyskutować.
Tydzień później buldożery zrównały kamienicę z ziemią, a Józefina przestała rozmawiać z Coreyem jak matka z synem.Rozdział VI
Grudzień, rok 2011
W salonie zjawiła się ekipa, która co roku przystrajała Evansom świąteczne drzewo. Choinka była wysoka na dwa metry, więc ludzie chodzili po domu z drabiną i grzebali w kartonach, poszukując odpowiednich wstęg i bombek.
Eliasz przypatrywał się temu, stojąc w progu.
Od kilku miesięcy Józefina nie potrafiła się porozumieć z Corey’em — a może to on nie chciał z nią rozmawiać? Sprawa wyburzonej kamienicy już się zakończyła. Rodziny znalazły nowy dom, więc Eliasz nie rozumiał, na czym polegał problem babci. Wszystko zostało załatwione tak, by nikt nie ucierpiał. No, może nie do końca… Ludzie, którzy z jakiegoś powodu nie chcieli się rozstać z tamtą kamienicą, zostali od niej odciągnięci siłą. Patrzyli na to, jak mury domu, w którym spędzili większość życia, sypały się jeden po drugim. Tą sprawą zajęli się strażnicy, jako że Evansowie mieli swoich znajomych również w szeregach władz.
Wszelkie insynuacje na temat tego, że Corey prowadzi jakieś nieczyste interesy, były dla Eliasza mrzonką. Ojciec miał za sobą prawników, to oczywiste, że postępował zgodnie z prawem. Za każdym razem, gdy chłopak próbował wytłumaczyć to babci, ta kręciła głową z niedowierzaniem. Wydawało się, że wie więcej albo zwyczajnie czegoś się obawia. Może niepotrzebnie?
Eliasz nie podjął już żadnej próby przemówienia babci do rozsądku.
Odwrócił się, widząc, jak Józefina wychodzi z pokoju o lasce. Podeszła do drzwi wejściowych i otworzyła szoferowi, który czekał na schodach.
— Babciu? Dokąd idziesz?
— Odwiedzić siostry — odpowiedziała kobieta, sięgając po swój płaszcz. Mężczyzna, który zjawił się w korytarzu, pomógł jej go ubrać.
— Siostry? Jakie siostry?
Józefina ubrała rękawiczki i kapelusz, po czym spojrzała mu w oczy.
— Jedź ze mną, to się przekonasz.
Chłopak zerknął na nią, gdy ostrożnie stawiała kolejne kroki na schodach z pomocą szofera. Eliasz błagalnie uniósł oczy ku górze, po czym chwycił za swoją kurtkę i ruszył za nimi.
Szofer wyjechał z posiadłości, kierując się w stronę centrum.
Szesnastolatek obserwował babcię, zapisującą coś w swoim notesie. Miała specjalny zeszyt, z którym nie rozstawała się jak ze świętym pismem. Obie te rzeczy zawsze nosiła w torbie. Chłopak zastanawiał się, co takiego kobieta notuje w tym swoim dzienniczku, ale do tej pory nie był na tyle ciekawy, by o niego zapytać. Zresztą, Józefina nieco gryzmoliła, więc możliwe, że w ogóle nie odczytałby tych wszystkich hieroglifów.
Szofer zatrzymał auto przed budynkiem stojącym przy okolicznej świątyni. Pomógł Józefinie wyjść z auta i podał jej laskę. Kobieta uśmiechnęła się do niego i poprosiła, by zaniósł pakunki do sierocińca.
Eliasz stanął przed furtką, przyglądając się napisowi na domofonie.
Więc o tych siostrach mówiła babcia.
Chłopak ustąpił szoferowi, który wyciągnął z bagażnika karton z pomarańczami i jakimiś przekąskami dla dzieci, po czym ustawił go na specjalnym wózku i pociągnął go za sobą. Józefina szła przed nim, by zapukać do drzwi.
Otworzyła jej kobieta w średnim wieku, w okrągłych okularach na nosie i jasnych włosach spiętych w kok. Ubrana była w szarą suknię sięgającą niemal do ziemi.
— Pani Józefina! Jak dobrze znów panią widzieć — zawołała, witając się z panią Evans.
— Dzień dobry, Amelio. Przybyliśmy do was z małym prezentem.
Amelia spojrzała na dary, które wiózł ze sobą szofer i otworzyła usta ze zdumienia.
— Dzieciaki będą wniebowzięte! Proszę za mną — powiedziała, starając się ukryć radość, która w tej chwili zaczęła w niej buzować.
Mężczyzna wjechał z wózkiem na korytarz, stawiając kartony w miejscu wskazanym mu przez inną kobietę o imieniu Anastazja. Wyglądała na starszą, miała ciemne włosy również spięte w kok.
— A kim jest ten młodzieniec, który przyszedł razem z panią? — zagaiła, stając naprzeciwko młodego Evansa.
— To mój wnuk, Eliasz — odparła Józefina.
— Eliasz… Piękne imię. Cieszymy się, że możemy cię poznać — wtrąciła Amelia, podając mu dłoń.
Chłopak przywitał się z nią, chociaż nie patrzył wtedy na nią, a na babcię, jakby chciał jej zadać pytanie o sens tego wszystkiego.
Ruszyli po schodach na piętro, gdzie znajdowały się salki, w których przebywały dzieciaki i ludzie chcący zjeść obiad przygotowywany przez siostry. Eliasz poznał jeszcze Gabrielę, która zajmowała się kuchnią. Tak jak one, również nosiła okulary. najstarszą z sióstr, Eliasz zaczął się zastanawiać, dlaczego tak jest. Czy one wszystkie czytały książki po nocach?
Siostry zaprosiły gości do pomieszczenia, w którym znajdowały się stoliki i krzesła. Jedna z nich wybrała się do jadalni, skąd przyniosła ciasto i napoje. Józefina usiadła w fotelu zwykle zajmowanym przez Amelię.
Eliasz dowiedział się, że kobiety zajmowały się kilkunastoma sierotami, ale nie miały nic przeciwko temu, by na świetlicę przychodziły dzieci, które po prostu chciały z kimś porozmawiać lub się pobawić. Chłopak wiedział też, że jego babcia była fundatorką tego sierocińca i brała udział w rekrutowaniu kobiet, które zajmowały się dzieciakami.
Cała ta sprawa ruszyła po śmierci Zachariasza i Eliasz zaczął się zastanawiać, czy to dlatego, że Józefina musiała się po prostu czymś zająć.
Amelia postawiła przed Eliaszem kubek z gorącą herbatą i talerz z kawałkiem ciasta.
— Smacznego — powiedziała, uśmiechając się do niego.
Chłopak spojrzał na nią, jednak nic nie odpowiedział. Zajął się jedzeniem, przysłuchując się rozmowie babci z Anastazją, która okazała się przełożoną sióstr.
W międzyczasie podopieczni sierocińca wbiegli do sali, trzymając w dłoniach planszówkę. Jedna z dziewczynek zatrzymała się przy Eliaszu i pociągnęła go za rękaw koszuli.
— Zagrasz z nami?
Chłopak nie odpowiedział. Reszta dzieciaków zaczęła nalegać.
— Eliaszu, pobaw się z nimi — zachęciła go Józefina. — Na co czekasz?
Chłopak odstawił talerz, po czym podniósł się i poszedł za dzieciakami. Wszyscy usiedli na dywanie. Wychowankowie sierocińca wysypali pionki z opakowania, rozstawiając planszę. Eliasz przyglądał się im, gdy wykłócali się o kolory i konkretne miejsca, jednak nikt się przy tym nie obrażał. W końcu wszystko zostało rozdzielone, a gra mogła się rozpocząć. Było to zwykłe rzucanie kostką i przesuwanie pionków, ale Eliasz nigdy jeszcze nie widział, by coś tak prozaicznego stanowiło dla dzieciaków taką frajdę. I pomyśleć, że on siedział w domu przed konsolą, a jego półki uginały się pod ciężarem gier.
Zabawne… Przebywanie blisko tych dzieciaków naprawdę sprawiło, że poczuł się inaczej. Weselej.
Nawet nie zauważył, gdy na sali słyszano już tylko radosny śmiech podopiecznych, ponieważ rozmowy dorosłych ucichły. Józefina i siostry przyglądały się graczom z uśmiechem, niczego nie komentując.
Niebawem Eliasz zdał sobie sprawę z tego, że na dworze zrobiło się ciemno. Dopiero, gdy gra dobiegła końca, babcia podniosła się z fotela, informując go o tym, że powinni już wracać do domu.
Mimo prostestów dzieci, Eliasz wstał i ruszył w stronę korytarza, pomagając Józefinie założyć płaszcz.
— Wróć do nas kiedyś — powiedziała Amelia, gdy chłopak wyszedł za babcią na zewnątrz. — One naprawdę cię polubiły.
— Kto?
— Dzieciaki — odparła kobieta, wskazując na grupkę podopiecznych ukrywających się za framugą.
Chłopak nic nie odpowiedział. Pożegnał się z siostrą, po czym ruszył w stronę furtki.
*
Evansowie siedzieli w salonie, popijając wino, gdy Józefina i Eliasz w końcu znaleźli się w domu. Słysząc ich kroki na korytarzu, Robyn wyszła z pokoju, stając im na drodze.
— Gdzie wyście byli? Przywieźli kolację, wszystko zdążyło już ostygnąć — żachnęła się, wpatrując się w Eliasza z wyrzutem.
— Odwiedziliśmy dzieciaki w sierocińcu, skarbie — odparła Józefina, gdy chłopak pomagał jej ściągnąć płaszcz. — Nie samym chlebem człowiek żyje.
— Znowu te charytatywne mecyje — westchnął Corey, upijając łyk wina ze swojego kieliszka. — Czy ty kiedyś odpuścisz?
— Nie, synu. Nie odpuszczę, póki chociaż jedna osoba w tym domu zrozumie, że pieniądze nie są szczęściem, tylko środkiem do jego uzyskania — odparła Józefina, składając dłonie. — Wtedy, gdy się nimi dzielisz.
Corey mruknął coś pod nosem, jednak nie skomentował jej wypowiedzi.
Eliasz spojrzał na babcię, która udała się do swojego pokoju. Wzruszył ramionami i usiadł z rodzicami w salonie, wpatrując się w ustrojoną choinkę, na której wisiały wszelkie możliwe ozdoby, a gałęzie uginały się pod ich ciężarem.
Przypomniał sobie grę z dzieciakami. Zastanawiał się, jak one spędzają święta. Może były nieco weselsze niż te? Może nie pełne drogich prezentów, ale radosne, przynajmniej tak mówiła babcia. Jak ci ludzie to robili? Eliasz nie przestawał się nad tym zastanawiać, skubiąc potrawy przywiezione przez catering.
Były tak zimne, jak atmosfera panująca w posiadłości.Rozdział VIII
Lipiec, rok 2012
Evansowie wylegiwali się w promieniach słońca. Zdecydowali się na śródziemnomorskie wakacje, by chociaż na moment odpocząć od pracy. Postanowili zabrać syna ze sobą. Eliasz się na to zgodził. W tym czasie babcia została w domu pod opieką pielęgniarki, która przychodziła do niej w odwiedziny.
Chłopak przechadzał się wzdłuż plaży, obserwując ludzi bawiących się nad morzem. Poznał kilka ciekawych osób, widywał się z nimi podczas dyskotek, które w tej części kraju organizowano codziennie.
Dotychczas świetnie się bawił, podróżując z rodzicami po świecie. Mało było sławnych zakątków globu, których by nie poznał. Jeździł tam, gdzie nie mogli się dostać inni. Widział ludzi bawiących się i tańczących, rozkoszujących się wolnością. Wydawało się, że nic im nie brakuje, przynajmniej w ciągu tych kilku dni, które mogli spędzić w raju, zanim wrócili do swoich obowiązków.
Obok Eliasza przebiegło kilkoro dzieci mających na sobie dmuchane elementy do pływania. Grupka nastolatków zbiegła po schodach, ścigając się, kto pierwszy znajdzie się w morzu. Chłopak nieświadomie uśmiechnął się na ten widok.
Ruszył przed siebie, zmierzając w stronę domków kempingowych. Niektóre z nich znajdowały się nad klifem, co według chłopaka było dość niebezpieczne, nawet jeśli okolica została ogrodzona niezbyt stabilnym płotem.
Wśród drzew panował przyjemny chłód, w przeciwieństwie do plaży, na której słońce prażyło jak szalone. Eliasz zastanawiał się, czy mama chce w ten sposób zastąpić sobie solarium, na które chodziła zimą. Miał wrażenie, że jeśli dalej będą tak z ojcem leżeć, totalnie się spieką. Stanął na wzniesieniu i poczuł, jak wiatr lekko unosi jego włosy.
W tym samym momencie miał wrażenie, że jego rzeczywistość powoli się zaciera, jakby znalazła się za mgłą.
Zobaczył dzieciaki wspinające się na drzewo znajdujące się na terenie kempingu, by podziwiać plażę w całej okazałości. Jeden z chłopców znalazł się na gałęzi. Nie wiedział jednak, że wkrótce może się złamać. Gdy zrobił kolejny krok, usłyszał trzask.
Trzymając się gałęzi, wylądował za płotem odgradzającym kemping od klifu. Gałąź zahaczyła o krzew, więc chłopiec dosłownie wisiał nad przepaścią. Gdyby osunął się dalej, zacząłby się kaleczyć o ostre krzewy rosnące na wzniesieniu.
Wizja została urwana.
Eliasz rozejrzał się, poszukując miejsca z proroctwa.
Postanowił dać temu darowi szansę. Jeśli znów okaże się, że te wizje są czegoś warte, spróbuje porozmawiać z babcią na temat jej wiary. Jeśli nie, osobiście zapisze się do szpitala psychiatrycznego.
Przyspieszył kroku, poszukując elementów, które przed chwilą zobaczył. Powierzchnia kempingu była spora, jednak on przypominał sobie te fragmenty krajobrazu, które pomogłyby mu zlokalizować miejsce wypadku.
Wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu. Dotychczas nie wykorzystywał tego dziwnego talentu, by komuś pomóc — i to zawsze kończyło się nieszczęściem.
Pobiegł przed siebie, dostrzegając ścieżkę, którą ujrzał w swojej wizji.
Chłopiec, którego zobaczył, właśnie wspinał się na drzewo.
Eliasz otworzył usta, by do niego krzyknąć, ale opamiętał się. Jeśli go wystraszy, dzieciak spadnie jeszcze szybciej.
Obrał drogę na skróty, przeskakując przez ławki, przy których siedzieli jacyś ludzie, jedząc obiad. Wyminął ich i znalazł się wśród krzaków.
Biegnąc blisko płotu, zauważył w nim sporych rozmiarów wyrwę. Postanowił przeskoczyć ją, by znaleźć się po drugiej stronie.
W tym samym momencie usłyszał krzyk dzieci i zobaczył, jak chłopiec spada kilka metrów przed nim, wciąż trzymając za ułamaną gałąź.
Eliasz lekko ześlizgnął się i chwycił za nią, chcąc wciągnąć go na górę. Badyl zaczynał się powoli wyłamywać. Evans zaparł się z całej siły, jedną dłonią trzymając za płot, drugą chcąc złapać chłopca. Krzyknął, by dzieciak chwycił go za nadgarstek, jednak tamten był zbyt przerażony, by cokolwiek zrobić, lub po prostu go nie zrozumiał.
Eliasz postanowił zaryzykować. Puścił płot i wyciągnął dłonie, chwytając chłopca za ubrania. Osuwając się na piasku, wciągnął go na górę, w ostatniej chwili łapiąc za metalową siatkę, która wygięła się jeszcze, pokazując mu to, co znajdowało się poniżej.
Gęstwina ostrych krzewów kończyła się skałami, o które uderzały srogie morskie fale. Upadek z tej wysokości niechybnie groził śmiercią.
Od tamtego przerażającego momentu Eliasz zaczął obawiać się wysokości.
Usłyszał za sobą głosy dorosłych, którzy zjawili się zaraz po tym, jak reszta dzieciaków pobiegła ich szukać z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Ktoś pomógł Eliaszowi przejść na drugą stronę. Chłopak zeskoczył na trawę, słysząc komentarze innych ludzi. Pomimo niezrozumiałego akcentu, domyślił się, co chcieli mu przekazać. Dziękowali za pomoc.
Evans usiadł na ławce ze szklanką wody w dłoni, gdy jedna z kobiet, wreszcie mówiąca w jego ojczystym języku, zapytała go, jak się tam znalazł.
Nie umiał jej tego wytłumaczyć.
Wiedział jednak, kto potrafi.
Odstawił pustą szklankę na blat drewnianego stolika i ruszył w stronę pięciogwiazdkowego hotelu, w którym zatrzymał się razem z rodzicami.
*
Eliasz czekał na recepcji, aż znajdą jego klucz do pokoju, który zdawał zawsze, gdy wychodził na zewnątrz. Wziął go i ruszył na górę, zamykając za sobą drzwi.
Wyszedł na balkon, trzymając w dłoni telefon. Gdy złapał zasięg, postanowił zadzwonić do domu.
Kilka sygnałów później ktoś wreszcie się odezwał. Chłopak od razu rozpoznał ten głos.
— Słucham?
— Babciu? Opowiedz mi wszystko, co wiesz o tym dziwnym… czymś, co mam.
W słuchawce zapanowała cisza, jednak Eliasz znał Józefinę na tyle dobrze, by wiedzieć, że właśnie się uśmiechnęła.