- promocja
- W empik go
Siła miłości - ebook
Siła miłości - ebook
Historia oparta na prawdziwych wydarzeniach.
Gdzie jest granica miłości i czy w ogóle taka istnieje?
Malwina i Adam Ostrowscy, specjalistyczna rodzina zastępcza, przyjmują pod swój dach niemowlę, które – po ustaleniu jego sytuacji prawnej – ma trafić do adopcji. Niestety z biegiem lat staje się jasne, że nikt nie zechce dziecka z zaburzeniami intelektualnymi. Malwina z Adamem kosztem własnych dorastających dzieci wkładają wiele wysiłku, by zapewnić Kacprowi odpowiedni rozwój. Z wiekiem chłopiec ujawnia skłonności do przemocy wobec słabszych. Malwina i Adam stają przed dylematem: zakończyć opiekę nad dwunastoletnim Kacprem i rozwiązać rodzinę zastępczą czy nie? Każdy wybór niesie za sobą czyjeś cierpienie.
Lilianna jest dziennikarką, która ma za zadanie przybliżyć czytelnikom problem rodzin zastępczych. Kiedy trafia na historię Ostrowskich, postanawia dogłębnie zająć się tym przypadkiem. Biorąc pod uwagę własną, niełatwą przeszłość i kłopoty osobiste, zauważa, jak trudne są ludzkie wybory i różne pojęcie siły miłości. Czy w świetle wydarzeń z życia Malwiny i Adama uda jej się pokonać własne problemy?
Dzieci… Własne, cudze, zdrowe, chore, niepełnosprawne – każde jest cudem. Anna Sakowicz po raz kolejny pokazała mistrzostwo w graniu na najczulszych emocjach. Polecam serdecznie. To bez wątpienia jedna z najlepszych obyczajowych premier tego roku!
Agnieszka Lis
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66863-80-4 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od kilku sekund przesuwałam palcem po liście kontaktów w telefonie. Szukałam kobiety, z którą trzykrotnie przeprowadzałam wywiad na temat funkcjonowania rodzin zastępczych. Nie mogłam w pamięci odtworzyć jej nazwiska, ale wiedziałam, że jeżeli je zobaczę, to od razu rozpoznam. Musiałam zrobić majowy materiał. Naczelna regularnie domagała się artykułu tematycznego w Dniu Rodzicielstwa Zastępczego. Nie był to szczyt moich dziennikarskich ambicji, ale kilka lat temu nawiązałam kontakt z matką zastępczą, która bez roztkliwiania się, szczerze opowiadała o zaletach i wadach prowadzenia takiej rodziny. Artykuł powstał szybko i dzięki temu mogłam zająć się ciekawszymi sprawami.
– Jest – szepnęłam do słuchawki. – Malwina Ostrowska. – Wybrałam numer, ale po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. – Dzień dobry, pani Malwino. Z tej strony Lilianna Błaszczyk, redaktorka z „Gazety Wieczornej”, chciałabym umówić się z panią na wywiad. Bardzo proszę o telefon – nagrałam się, licząc na to, że Ostrowska oddzwoni po odsłuchaniu wiadomości. Wsunęłam aparat do kieszeni w torebce i wyłączyłam komputer. Przejrzałam jeszcze żółte „sklerotki”, na których notowałam ważne sprawy i naklejałam je na ramę monitora. Na szczęście tego dnia nie wydarzyło się nic, co nie pozwoliłoby mi wrócić do domu o przyzwoitej porze. Po drodze zatrzymałam się przed sklepem spożywczym i kupiłam butelkę czerwonego wina, z którym planowałam spędzić wieczór.
– Napijesz się ze mną? – spytałam męża, który natychmiast wyjął z szafki lampki i postawił je na ławie w pokoju. Po chwili zatopiliśmy się w wygodnej kanapie i popijając wino, spoglądaliśmy w telewizor. Od czasu do czasu zerkałam na telefon. Spodziewałam się, że Ostrowska oddzwoni jeszcze dzisiaj. Telefon jednak uparcie milczał, co wieczorem zaczęło mnie niepokoić. Około dwudziestej wybrałam jej numer jeszcze raz i ponownie odpowiedziała mi automatyczna sekretarka. Jakieś natrętne uczucie niepokoju przylgnęło do mnie, a dziennikarska intuicja wierciła właśnie cieniutkie tunele w mojej czaszce i nie dawała mi przestać o tym myśleć do rana. Dlaczego Ostrowska milczała przez cały dzień? Kiedy opowiedziałam o niej mężowi, wzruszył ramionami. Niewiele mówiłam mu o swojej pracy, niewiele w ogóle ostatnio rozmawialiśmy, ale zalegająca cisza pomiędzy nami dzisiaj wydała mi się uwierająca.
– Może zmieniła numer telefonu?
– Znasz kogoś, kto w obecnych czasach zmienia numer? – spytałam.
– Jeżeli chce się ukryć przed znajomymi, to czemu nie – odparł. Jego lekki ton głosu wybrzmiał w powietrzu.
– Tylko po co? – zastanowiłam się i równo o dwunastej w południe zadzwoniłam do ośrodka pomocy rodzinie, by zapytać o Ostrowską, a także poprosić o kontakt do innej rodziny zastępczej.
– Malwina Ostrowska? – zapytała pracownica MOPR-u. – Hm... Musi pani wybrać inną matkę do wywiadu – powiedziała.
– Dlaczego?
– Nie powinnam tego mówić – zawahała się. – Ale Malwina Ostrowska powiadomiła nas, że rozważa rezygnację z prowadzenia rodziny zastępczej.
– Ostrowska? – nie dowierzałam. Nie znałam bardziej kompetentnej osoby niż ona. Z tego, co wiedziałam, wynikało, że miała obecnie na wychowaniu tylko jedno dziecko, nie traktowała opieki nad nim wyłącznie jak pracy. Rozmawiałam z nią kilka razy, a wyczułam więź, jaka się wytworzyła między nią i chłopcem. Coś jednak musiało się w ostatnim czasie wydarzyć... Szukałam w pamięci daty, kiedy ją ostatnio widziałam. Minął chyba rok, a dwanaście miesięcy może wiele zmienić w życiu człowieka. – Nie wie pani, gdzie mogę ją znaleźć?
– Nie mam pojęcia – odparła. – Proszę się skontaktować z Janiną Kubiak, ona powinna mieć takie informacje. Zaraz wyślę pani kontakt.
– Dziękuję. A czy mogłaby mi pani dać jakiś namiar na inną rodzinę zastępczą? Muszę napisać artykuł.
– Proszę pani, jest ochrona danych osobowych – oznajmiła oziębłym tonem.
– Jestem dziennikarką, przysięgam, że nie zdradzę źródła informacji.
Kobieta jednak kategorycznie powtórzyła odmowę i się rozłączyła. Odłożyłam aparat na biurko i przez moment wpatrywałam się w niego, jakby właśnie stamtąd miała przyjść odpowiedź. Znów intuicja podpowiadała mi, by zbadać temat. Dlaczego Ostrowska miałaby rezygnować z bycia matką zastępczą po dwunastu latach opieki nad jednym chłopcem? Bywały przecież rodziny z kilkunastoletnim stażem, przewinęło się przez nie mnóstwo dzieciaków...
Chwyciłam torbę i pognałam do samochodu. Nie dam się spławić żadnemu urzędnikowi.Malwina – dwanaście lat temu...
– Co?! Chce zabrać Kacpra do siebie?! – Malwina podniosła głos i rzuciła na stół dokument informujący o terminie rozprawy sądowej. – Jest niepełnosprawna, jak to sobie wyobraża?!
– Ciii – szepnął Adam i szybko zamknął drzwi do pokoju, gdzie w łóżeczku leżało niemowlę. – To się da wyjaśnić – dodał. – Tylko bez nerwów, jak trzeba będzie, weźmiemy adwokata. – Podszedł do żony i przytulił ją. Poddała się tej pieszczocie, a zapach i ciepło męża otuliły ją spokojem.
– Ta dziewczyna jest upośledzona, ojciec dziecka też – powiedziała cicho. – Ktoś nimi manipuluje.
– Kto?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami.
Malwina od razu odtworzyła w pamięci dzień, kiedy po raz ostatni widziała Weronikę Bąk, matkę biologiczną Kacperka, i Marię Czerwińską uważającą się za babkę dziecka. Nie było wtedy domniemanego ojca, który podobno nie zdążył na autobus, bo zaspał, choć mieszkał razem z Weroniką i Marią pod jednym dachem. Malwina dobrze pamiętała młodą upośledzoną umysłowo dziewczynę, która nachylała się nad Kacprem i niewyraźnie coś do niego mówiła. Jej krzywo obcięte włosy opadały na twarz. Głaskała synka po brzuszku i uśmiechała się, ukazując braki w uzębieniu. Potem wzięła na ręce niemowlę, choć Malwina drżała, że maluch za chwilę znajdzie się na podłodze. Bała się, że nieporadna dziewczyna upuści dziecko. Ta jednak kuśtykała po pokoju i znów coś mówiła po swojemu do maluszka. Za to Maria Czerwińska mówiła dużo i wyraźnie, głównie się odgrażała, że nie pozwoli, by jej wnuk został na stałe umieszczony w rodzinie zastępczej. Straszyła też Malwinę, że jeżeli nie odda im dziecka, to się z nią policzy.
– Ja znam takie jak ta paniusia! – Kobieta potrząsała pięścią w stronę Malwiny, choć pracownik ośrodka adopcyjnego kilka razy ją uspokajał. – Załatwię to inaczej! Spotkamy się w sądzie! Nie pozwolę zabrać wnuka. Mój syn jest jego ojcem!
Malwina nie komentowała wtedy jej pokrzykiwania, ale nie spuszczała z oka Kacpra znajdującego się cały czas w objęciach Weroniki. Doskonale wiedziała, że ojciec wciąż był „domniemany”, ponieważ nie został wpisany do aktu urodzenia chłopca. Młody mężczyzna był upośledzony, dodatkowo kilka lat temu jego własna matka, która robiła teraz wokół siebie dużo zamieszania, całkowicie go ubezwłasnowolniła, tłumacząc wtedy w sądzie, że chłopak jest agresywny, zagraża sobie, jej i młodszemu bratu. Teraz jednak zamierzała cofnąć ubezwłasnowolnienie, by syn mógł być oficjalnie ojcem dziecka Weroniki.
– Uważaj! – zawołała do Weroniki, kiedy ta źle złapała chłopca. – Musisz podtrzymywać główkę, o tak. – Delikatnie pomogła jej zmienić ułożenie dziecka, by było bezpieczne.
Kiedy sąd zdecydował o umieszczeniu miesięcznego drobniutkiego i wychudzonego chłopca w jej rodzinie zastępczej, Malwina niemal od początku poczuła więź z maluchem. Spoglądał na nią wielkimi oczami, jakby próbował rozpoznać w niej mamę. Wzruszała się, kiedy całowała go w chudziutkie rączki, płakała, gdy nie chciał jeść, nie przespała wielu nocy, tuląc go do siebie, choć ten często krzyczał z niewiadomych przyczyn. Podczas pierwszej wizyty lekarskiej pediatra, badająca niemowlę, powiedziała jej, że chłopiec, będąc w łonie głodującej matki, nauczył się przeżywać na minimum. Wypijał więc początkowo zaledwie dwadzieścia mililitrów mleka, kiedy powinien dostawać około dziewięćdziesięciu. Malwina walczyła o każdą dodatkową kroplę, jednak drobne usteczka zaciskały się z siłą i malec nie chciał przełknąć ani grama więcej. A gdy udało się wreszcie jakimś sposobem sprawić, że dziecko wypiło trzydzieści mililitrów, Malwina skakała ze szczęścia. Doskonale pamiętała, jak próbowała mu podawać wodę pipetką, bo nie chciał ssać smoczka na butelce.
Teraz każda z tych chwil wracała. Miała przed sobą wezwanie do sądu i wiedziała, że przyjdzie jej stoczyć walkę o zdrowie i bezpieczeństwo Kacperka. A przecież nie był pierwszym dzieckiem umieszczonym u niej przez sąd. Pół roku temu miała u siebie jeszcze bliźniaki w wieku przedszkolnym, słodkie maluchy o twarzyczkach cherubinków z niewielkimi deficytami umysłowymi i z taką przeszłością, że niejeden dorosły by tego nie dźwignął. Dzieci jednak po kilku miesiącach pobytu u niej zostały adoptowane i opuściły jej rodzinę. Płakała, gdy odjeżdżały, ale wiedziała, że trafią do dobrego domu, sprawdzonego przez ośrodek adopcyjny, i będą miały szansę na normalne życie. Teraz było inaczej. O Kacpra walczyła zupełnie nieporadna kobieta, która jeszcze niedawno błąkała się po działkach i wysypiskach śmieci, głodowała, była brudna i zawszona, w dodatku miała dokument potwierdzający upośledzenie w stopniu umiarkowanym, a w sądzie leżał złożony przez jej matkę wniosek o ubezwłasnowolnienie córki.
Malwina usiadła na kanapie i jeszcze raz przeczytała pismo sądowe. Nagle dopadły ją wątpliwości. Spojrzała na męża. Widziała jego podkrążone oczy, szarą od zmęczenia twarz. Ten jednak uśmiechnął się i zaraz znalazł się koło żony. Położył jej dłoń na kolanie. Widział, że coś ją gryzło.
– Mów.
– Myślisz, że mamy prawo? – spytała.
– Do czego?
– Do walki z tą rodziną o Kacpra? A może lepiej by mu było z biologiczną matką? Może ta babcia jakoś to wszystko ogarnie? – Artykułując swoje wątpliwości, odtwarzała w pamięci dzień, kiedy pojechała po dziecko do szpitala. Informacja, że może zabrać chłopca z akademii medycznej, przyszła w czwartek. Nie miała w domu nic na przyjęcie niemowlęcia. Zapakowali się natychmiast do samochodu i pognali do sklepu z artykułami dziecięcymi.
Stefania pojechała z nimi. Ciekawa była niemowlaka, a wszystkie rzeczy dla maluchów wydawały się takie słodkie, że trudno było odmówić sobie wyprawy z rodzicami.
Malwina stanęła wtedy w sklepie pomiędzy kolorowymi półkami wypełnionymi po brzegi różnymi artykułami i poczuła się bezradna. Ostatnio niemowlęciem zajmowała się szesnaście lat temu, pomyślała w panice. Sytuację jednak opanowała Stefania. Poprosiła o pomoc ekspedientki, wyjaśniła, że mama musi mieć wszystko, co niezbędne, już dziś, bo jutro odbiera dziecko. Sprzedawczynie okazały się bardzo pomocne i w pół godziny wyprawka dla malucha została przeniesiona do samochodu. A w piątek zestresowani Malwina i Adam pojechali do szpitala, gdzie odsyłano ich z oddziału na oddział z powodu jakiejś formalnej pomyłki. Gdy wreszcie stanęli w odpowiednim miejscu i podali pielęgniarce oddziałowej stosowny dokument, Malwina odetchnęła. Jednak kobieta spojrzała na nią i z pretensją w głosie skomentowała: „Ta dziewczyna ma tylko to dziecko, nic więcej nie ma, a wy chcecie go jej zabrać”.
Słowa pielęgniarki wypowiedziane ponad dwa miesiące temu dziś wróciły razem z sądowym pismem, zażaleniem Weroniki i płaczem Kacpra.
– Posłuchaj – odezwał się Adam poważnym głosem. – Pójdziemy do sądu, zobaczymy, co się wydarzy. Są jeszcze kuratorzy, psychologowie i inni specjaliści – dodał. – Oni będą wiedzieli najlepiej, gdzie umieścić chłopca, który rozwija się wolniej niż inne dzieci. Jeżeli stwierdzą, że lepiej mu będzie w środowisku rodzinnym, zgodzimy się, przecież chodzi nam wyłącznie o dobro chłopca. Jeżeli dadzą go nam, zaopiekujemy się nim do czasu, gdy znajdzie się rodzina adopcyjna.
– No tak... – szepnęła i po cichu przeszła przez korytarz, by zajrzeć do pokoju Kacpra. Leżał na pleckach z podniesionymi do góry rączkami. Spał.
***
Malwina Ostrowska zaznaczyła w kalendarzu dzień rozprawy sądowej. Przez chwilę się jej przyglądała. Siedemnasty czerwca wydawał się zwykłym letnim dniem, a niebieska otoczka, w jaką wzięła datę, mogła oznaczać dzień wyjazdu na wakacje. Zamyśliła się. Powinna zadzwonić do dzieci. Wiedziała jednak, że syn kompletnie nie akceptował jej decyzji o rodzicielstwie zastępczym i odkąd pojawił się w jej domu Kacperek, nie był ani razu z wizytą. Żył swoim życiem, studiował. Za to córka pogodziła się ze sposobem życia swoich rodziców, choć tego nie pochwalała i kategorycznie zaznaczyła matce, by nie wpadła na pomysł adoptowania któregoś z podopiecznych, bo wtedy jej noga nie postanie w domu. Oboje młodzi Ostrowscy czuli, że matka miała dla nich niewiele czasu, a obce dzieci stały się ważniejsze niż one. Cała jej uwaga i siły były skoncentrowane obecnie na Kacprze, wcześniej na bliźniakach.
Kobieta odszukała w internecie adresy i nazwiska adwokatów zajmujących się sprawami rodzinnymi. Nie chciała iść do sądu bez prawnego wsparcia. Kilka minut później umówiła się na wizytę w kancelarii. Pokazała dokumenty, streściła to, co wydarzyło się do tej pory, i podała numer sygnatury akt.
– Proszę przyjść do mnie za cztery dni – powiedział mecenas Kowalczyk. – Zrobię kopie, przeanalizujemy dokumenty i podejmiemy odpowiednie działania.
Malwina wyszła z kancelarii i popędziła do domu. Kacper został pod opieką Adama. Oczami wyobraźni widziała, jak maluch krzyczy. Bywały dni, kiedy zachowywał się bardzo niespokojnie, cały czas płakał i trudno było zaspokoić jego potrzeby. W telefonie odezwało się jej przypomnienie. Powinna nakarmić chłopca.
***
Kacper płakał od drugiej nad ranem. Wrzeszczał, potem kwilił i znów darł się wniebogłosy czerwony na twarzy. Malwina była zmęczona. Adam trzasnął drzwiami i poszedł do pracy. Stefania stwierdziła, że na kilka dni wynosi się do babci, bo jak pobędzie w tym domu dłużej, to zwariuje.
– Nigdy nie będę mieć dzieci! – zakomunikowała jeszcze matce. – Drą się tylko i srają!
Przekręciła klucz w zamku, a Malwina została sama z chłopcem. On płakał i płakała ona. Próbowała go nakarmić, ale wypluwał smoczek butelki, oblewając się mlekiem.
– Cholera jasna! – rzuciła zniecierpliwiona. – Jedz wreszcie i zamilknij, bo zwariuję!
Zerknęła na zegarek i z trudem odczytała godzinę. Cyfry się jej rozmywały. Wtedy przez ryk dziecka przebił się dźwięk telefonu. Spojrzała na wyświetlacz i przesunęła palcem po zielonej słuchawce. Włączyła głośnomówiący.
– Cześć! – krzyknęła. – Przepraszam, że słyszysz ryk dziecka, ale tak teraz wygląda moje życie.
– Kurwa, Malwina! – jęknęła w słuchawkę najlepsza przyjaciółka Ostrowskiej, Marta Starzyńska. – Słyszysz mnie w ogóle?
– Taki koncert mam od drugiej!
Malwina ponownie spróbowała nakarmić chłopca. Nie słyszała, co mówiła Marta, bo całą uwagę skupiła na maluchu.
– Boże, kobieto, po co ci to było? Mogłaś wieść spokojne życie dojrzałej kobiety, która odchowała własne dzieci, bawić się, pić, jeździć na wakacje...
– No, jedz...
Kacper wreszcie chwycił smoczek butelki i zaczął pić. Malwina otarła pot z czoła.
– Co mówiłaś?
– Nic... – odparła Marta. – Czy ty jeszcze istniejesz dla świata?
– Załatwiamy jakąś rodzinę wspierającą – odpowiedziała, cały czas obserwując chłopca. – Żebym mogła go zostawić na godzinę i się przejść...
– A do kibla w ogóle chodzisz, jak on tak cały czas ryczy?
– Nie pytaj – westchnęła, bo dzisiejszą poranną toaletę załatwiała w ekstremalnych warunkach. Nie mogła zostawić Kacpra samego, a nikogo już nie było w domu, więc położyła go na dywaniku łazienkowym, żeby móc się wysikać. Kiedy o tym pomyślała, poczuła łzy pod powiekami.
– Przyjechać do ciebie?
– Jeżeli nie boisz się dziecięcego wycia, to przyjedź. On robi tylko półgodzinne przerwy – dodała, widząc, że maluch znów wypluł smoczek i wykrzywił usta. Po chwili dawał kolejny koncert. Marta coś powiedziała, ale Malwina nie usłyszała. Rozłączyła rozmowę i zaczęła nosić Kacpra po pokoju. Śpiewała mu kołysanki, potem błagała, żeby się uspokoił, na koniec groziła mu, że jak za chwilę się nie zamknie, to już nigdy mu nie zaśpiewa. Okazało się, że groźby poskutkowały, bo Kacper zarządził półgodzinną przerwę na drzemkę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------