- W empik go
Siła pięciu zmysłów. Poczuj więcej i odkryj radość życia - ebook
Siła pięciu zmysłów. Poczuj więcej i odkryj radość życia - ebook
Jak w pełni wykorzystać potencjał naszych zmysłów? W jaki sposób słuchać, żeby usłyszeć? Jak patrzeć, żeby faktycznie dostrzegać? „Siła pięciu zmysłów” to wciągająca, wielowymiarowa opowieść, pełna odkryć oraz praktycznych sugestii na temat tego, jak wyostrzyć zmysły i wykorzystać nasze naturalne zdolności, aby mieć pełniejsze i bogatsze życie.
Autorka książki, Gretchen Rubin, udowadnia, że w zgiełku codziennych spraw, nasze zmysły mogą oferować natychmiastowy sposób na poprawę nastroju, uspokojenie, a także na zaangażowanie się w otaczający nas świat. Rubin bada tajemnice pięciu zmysłów i dostrzega w nich drogę do szczęśliwszego, bardziej uważnego życia. Praktykuje zdobytą wiedzę, czerpiąc z nauki, filozofii, literatury i własnych doświadczeń, dzięki czemu odkrywa głęboką moc płynącą z dostrojenia się ze światem.
Autorka „Projektu szczęście” okrzykniętego bestsellerem NYT w najnowszej książce przedstawia drogę do życia pełnego energii, kreatywności, szczęścia i miłości poprzez wykorzystanie SIŁY PIĘCIU ZMYSŁÓW.
”Moje ciało stało się dla mnie azylem. Mogłam do niego raz po raz powracać, gdy szukałam ukojenia dla duszy. ” - fragment książki
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-968804-0-6 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka lat temu wydarzyło się coś pozornie zwyczajnego, co jednak wstrząsnęło moim życiem.
Mianowicie pojechałam do okulisty.
Obudziłam się w pewien zimowy czwartek i stwierdziłam, że oczy mi się kleją i że czuję się tak, jakbym miała w nich piasek. Początkowo niespecjalnie się tym przejęłam i po prostu wstałam z łóżka, potem jednak weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Ze zdumieniem stwierdziłam, że białka moich oczu przybrały wściekle różową barwę, a rzęsy mam posklejane. Klasyczne zapalenie spojówek. Ignorowałam problem tak długo, jak tylko się dało, ale w końcu poszłam do okulisty. Na tym etapie robiłam już, co mogłam, żeby nie dotykać twarzy.
Ileż razy siedziałam w tym fotelu i liczyłam certyfikaty zawieszone na ścianie wyłożonej jasnym drewnem! Dla kogoś, kto nie bywa w takich gabinetach, masywny sprzęt okulistyczny może wyglądać groźnie, ale ja oglądałam go od trzeciej klasy podstawówki. Gdy się okazało, że muszę zacząć nosić okulary, byłam niepocieszona. Odkąd jednak założyłam je i stwierdziłam, że widzę dokładnie ptaka na gałęzi i twarze dzieci na placu zabaw, od razu przedmiot ten stał mi się bliskim przyjacielem.
Żwawym krokiem do gabinetu wkroczył lekarz. Zerknął mi w bardzo różowe oczy i potwierdził moją amatorską diagnozę, po czym przepisał krople. Na pożegnanie rzucił od niechcenia:
– Tylko proszę nie zapomnieć o rutynowej kontroli w najbliższym czasie. Jak pani dobrze wie, jest pani w grupie szczególnie narażonej na odwarstwienie siatkówki.
– Słucham? – zapytałam, odwracając się na pięcie. – Pierwsze słyszę.
– Ma pani dużą krótkowzroczność, a to zwiększa ryzyko, że siatkówka się oderwie i przemieści. To bardzo niebezpieczne, bo może skutkować zaburzeniami wzroku. Gdyby doszło do tego, należy od razu podjąć leczenie.
Mówił to całkiem swobodnym tonem, zupełnie jakby przypominał o konieczności prawidłowego nawadniania organizmu albo smarowania skóry kremem z filtrem.
– Przepraszam – powiedziałam – ale czy mógłby mi to pan wyjaśnić jeszcze raz?
Nagle przypomniałam sobie, że tuż przed przyjściem lekarza pielęgniarka wspomniała coś o „dużej krótkowzroczności”. Lekarz wszystko powtórzył, a ja słuchałam z narastającym przerażeniem. Jeden z moich znajomych stracił niedawno wzrok w znacznym stopniu właśnie na skutek odwarstwienia siatkówki. Tak mnie to wytrąciło z równowagi, że ledwo mogłam się skupić na tym, co mówi lekarz. (Nie zrobiłam też notatek, mimo że zazwyczaj notuję).
– Widzimy się zatem niedługo na kontroli, dobrze? – powiedział na koniec.
– Tak, dziękuję – odparłam i całkowicie zbita z tropu pomaszerowałam na korytarz.
Gdy już się tam znalazłam, coś we mnie drgnęło. Ogarnęło mnie przerażenie. Mój wzrok! Do czasu tej rozmowy nigdy specjalnie nie zastanawiałam się nad tym, że widzę. Moje zainteresowanie tym tematem ograniczało się do pilnowania aktualności recept na soczewki kontaktowe.
Wracając do domu w miękkim świetle zachodzącego słońca, w pewnym momencie sobie uświadomiłam, że dawno już nie przyglądałam się tym tak przeze mnie ukochanym ulicom Nowego Jorku. A co będzie, jeśli pewnego dnia zaczną mi się rozmywać lub w ogóle znikną mi z oczu?
Gdy skręciłam w jedną z ulic, poczułam nagle, jak wyostrzają mi się zmysły – zupełnie jakby ktoś w jednej chwili poprzestawiał w moim mózgu wszystkie obsługujące je gałki na maksa. Oczami pełnymi lepkiej mazi wpatrywałam się w świetliste szare niebo nad budynkami i karbowane fioletowe liście ozdobnego jarmużu rosnącego w trzech donicach. Słuch rejestrował codzienny harmider syren, młotów pneumatycznych, klaksonów i okrzyków. Nosem czułam mieszaninę samochodowych wyziewów, marihuany i orzeszków opiekanych w miodzie serwowanych z wózka przez ulicznego sprzedawcę.
Nigdy wcześniej nie doznawałam świata z taką intensywnością. To było coś absolutnie nadzwyczajnego. Szłam przed siebie zachwycona tym doświadczeniem. Miałam ochotę śmiać się w głos i wołać do przechodniów: „Patrzcie na te drzewa! Czyż nie są piękne?”. Uświadomiłam sobie, że dotąd wszystko to traktowałam jako coś zupełnie oczywistego: te kolory, te dźwięki, te wrażenia napływające z otaczającego mnie świata.
Spacer do domu trwał zaledwie dwadzieścia minut, ale nawet w tym krótkim czasie udało mi się przeżyć coś metafizycznego. Cały czas myślałam: „To doświadczenie . To doświadczenie . Ale to również . To się już nigdy nie powtórzy”.
W tym momencie uzmysłowiłam sobie coś bardzo ważnego. Dotarło do mnie, że moje ciało i jego zdolności mam do dyspozycji teraz – i że to nie będzie trwało wiecznie. Na studiach mogłam czytać przy słabym świetle tanie wydanie Henry’ego Jamesa. Teraz musiałam powiększać obraz na smartfonie, żeby odpowiedzieć na e-maile. Pewnego dnia nie usłyszę już, jak mój mąż Jamie przeciągle ziewa. Być może nie będę mogła nawet zobaczyć, jak nasz pies Barnaby radośnie biegnie przez mieszkanie, niosąc w pysku ukochaną pluszową zabawkę. Nasza córka Eliza już się wyprowadziła, za parę lat to samo zrobi zapewne Eleanor.
Oczywiście dbam o swoje ciało: staram się wysypiać, ćwiczę i zdrowo się odżywiam, chodzę na kontrole do lekarza i przyjmuję szczepionki, noszę okulary przeciwsłoneczne i zapinam pasy bezpieczeństwa w samochodzie. Czy jednak w pełni doceniam własne ciało i jego potencjał? Czy rozkoszuję się na bieżąco każdym dniem mojego życia? Czy dostatecznie dużo uwagi poświęcam ludziom, których kocham?
Gdy przykładałam breloczek z chipem do czytnika domofonu, w mojej głowie zaświtała jeszcze jedna oczywistość, z której dotąd nie zdawałam sobie sprawy. Dotarło do mnie, że mój czas upływa. Mrok powoli przesuwał się ku wschodowi. Pochłaniał Central Park i moje życie. Za nic nie chciałam dotrzeć do tej ostatniej chwili ze świadomością: .
Weszłam do pustego mieszkania, ale już kilka chwil później z przedpokoju dobiegł mnie głos Jamiego. Pobiegłam w podskokach, żeby go powitać.
– Cześć! – powiedziałam, czując nagły przypływ miłości. – Jak twój dzień?
Pocałowałam go, przy okazji zwracając uwagę na lekki zarost na jego policzku. Gdy potem rozmawialiśmy, wpatrywałam się w niego bardzo intensywnie. Stwierdziłam, że już dawno nie przyglądałam się zieleni jego oczu i siwym pasmom pośród jego ciemnych włosów.
Czekałam na Elizę i Eleanor, które miały dotrzeć z dziadkami na kolację. Gdy stanęły w drzwiach, zaskoczyło mnie, jakie są wysokie – zupełnie jakbym przez ostatnie miesiące patrzyła na nie, ale ich nie widziała.
– Cześć! – powiedziałam, każdą z nich długo przytulając.
– Cześć! – odpowiadały, zaskoczone tym nagłym wybuchem entuzjazmu z mojej strony.
Przyciągnęłam do siebie najpierw Elizę, potem Eleanor. Starałam się rozróżnić zapachy ich szamponów. W jednym wyczułam miód, w drugim śliwkę. Gdy były małe, utrzymywałyśmy bliski kontakt fizyczny. Dużo nosiłam je na rękach, kąpałam, karmiłam, kołysałam i przytulałam. Potem urosły, a ja zwiększyłam dystans. Stwierdziłam, że stanowczo zbyt dużo czasu już minęło, odkąd je przytulałam.
Postanowiłam to zmienić.
ZAPALENIE SPOJÓWEK USTĄPIŁO PO KILKU DNIACH, ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, czego doświadczyłam.
Od lat zajmuję się zgłębianiem natury człowieka i poszukiwaniem drogi do szczęśliwszego życia. Prowadzę studia nad duszą. W ten sposób odkryłam, między innymi, że szczęście można budować wyłącznie na fundamencie samopoznania. Im dłużej zastanawiałam się nad własnym temperamentem, wartościami i zainteresowaniami, tym więcej radości czerpałam z życia – i dlatego poświęcałam dużo czasu na to, żeby lepiej poznać samą siebie. Zanim zaczęłam bacznie się sobie przyglądać, wychodziłam z założenia: „Poznać samego siebie – przecież to nie może być skomplikowane! W końcu spędzam we własnym towarzystwie cały dzień”. W rzeczywistości jednak samopoznanie to nie lada sztuka.
Aby lepiej poznać samą siebie, zadawałam sobie wiele pytań: „Komu zazdroszczę?”, „W jakich sprawach kłamię?”, „Co robiłam dla rozrywki, gdy miałam dziesięć lat?”, „W jaki sposób wcielam w życie własne wartości?”. Zrealizowałam też kilkanaście postanowień, które miały pozytywnie wpłynąć na moje poczucie szczęścia: „Odnowić starą przyjaźń”, „Przestrzegać zasady jednej minuty”, „Obchodzić pomniejsze święta”, „Żyć z większym rozmachem”.
Pomimo tych wszystkich wysiłków w ostatnich latach coraz częściej dochodziłam do wniosku, że moje życie w nadmiernym stopniu toczy się w mojej głowie – że czuję się oderwana od świata i innych ludzi, a w rezultacie od siebie. Pojechałam na drugi koniec kraju, z Nowego Jorku do Los Angeles, żeby zobaczyć się z moją siostrą Elizabeth, ale po powrocie dotarło do mnie, że ani razu nie odnotowałam tak charakterystycznej dla niej gestykulacji. Nie potrafiłam też powiedzieć, czy nadal nosi codziennie okrągły naszyjnik. Zaczęłam się zastanawiać, czy podczas tej wizyty w ogóle jej się przyjrzałam.
Długo próbowałam odgadnąć, czego właściwie brakuje w moim życiu. Odpowiedź na to pytanie znalazłam podczas tego pamiętnego spaceru od okulisty. . Dotąd traktowałam moje ciało jak samochód, którym mój umysł jeździ po mieście. Tymczasem ciało nie jest przecież tylko środkiem transportu dla duszy – na który zwraca się uwagę tylko wtedy, gdy się psuje. Ciało, ponieważ , stanowi ważny łącznik między mną a światem zewnętrznym i innymi ludźmi.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że mogę zaznać w życiu szczęścia i spełnienia, nawet gdybym z jakiegoś powodu utraciła niektóre zdolności mojego ciała. Z przerażeniem myślałam jednak o tym, że pewnego dnia mogę zatęsknić za tym wszystkim, na co nie zwracałam uwagi. Dziś być może myślę: „Nie mam czasu na wycieczkę do Doliny Śmierci”, ale jeśli stracę wzrok, to będę sobie wyrzucać: „Że też nie pojechałam obejrzeć pustyni Mojave”. Jedni kochają góry, drudzy morze, jeszcze inni zachwycają się łąkami, jeziorami czy lasami. Być może ja jestem miłośniczką piaszczystych wydm i nawet o tym nie wiem!
Gdyby się nad tym tak naprawdę dobrze zastanowić, to czy potrafię powiedzieć, jaki kolor jagoda ma w środku? Lata całe mi zajęło, żeby sobie uświadomić, że nie podobają mi się prace Pabla Picassa, za to uwielbiam Thomasa Cole’a. Albo że wolę herbatę english breakfast od earl greya. Kiedy mama zobaczyła mnie w moim ulubionym zestawie do jogi, powiedziała: „Fajny pomysł, żeby założyć coś granatowego zamiast czarnego”, a ja dopiero wtedy spostrzegłam, że moje spodnie rzeczywiście są ciemnoniebieskie. Mieszkam w Nowym Jorku, ale nigdy mi się nie zdarzyło dostrzec na ulicy kogoś sławnego.
To nie tak, że szłam przez życie jak lunatyk. Godzinami czytałam, pisałam i rozmawiałam z ludźmi. Tworzyłam listy, kreśliłam plany, wyznaczałam cele. Liczyłam kroki. Ani na chwilę nie przerywałam procesu bacznego przyglądania się sobie. Cały czas rozmyślałam, co zrobić, aby stać się tym człowiekiem, którym chcę być. Tamten spacer od lekarza do domu pomógł mi zrozumieć, że jakkolwiek bardzo ceniłam sobie w życiu tę intensywność, produktywność i porządek, całkowicie lekceważyłam . Od tamtej pory wciąż się zastanawiałam, co jeszcze mogłabym odkryć, gdybym skupiła się na zmysłach.
Sama nie wiem, kiedy zaczęłam lubić piwo imbirowe i od kiedy dreszcz przechodzi mnie po plecach na dźwięk telefonicznego dzwonka o nazwie „Ripples”. A kiedy właściwie Eliza zaczęła nosić tyle pierścionków? Odkąd to Eleanor bierze prysznic przy głośnej muzyce? Czy Jamie od dawna zjada takie ilości jogurtu greckiego? Wrażenia zmysłowe miały moc wzmacniania więzi, które łączyły mnie z innymi ludźmi. Podkreślały też doświadczenia, które chciałam zapamiętać.
Tamtego popołudnia, gdy poszłam leczyć zapalenie spojówek, odkryłam trzy rzeczy. Po pierwsze, że chcę bardziej doceniać pojedyncze chwile w moim życiu. Po drugie, że chcę opuścić granice własnej głowy i wkroczyć w sferę życia. Po trzecie zaś, że chcę pogłębiać wiedzę o świecie i o ludziach, a przez to także o sobie.
Podczas tego spaceru z wielką intensywnością poczułam, że żyję. Udało mi się to, ponieważ przyjrzałam się z bliska tym wrażeniom, które mnie w tamtym momencie przepełniały. Tamto doświadczenie pomogło mi wytyczyć drogę naprzód. Odtąd zamierzałam zająć się badaniem pięciu zmysłów. Nie chciałam zmarnować już ani chwili więcej.
WIEDZIAŁAM OCZYWIŚCIE, ŻE TEN CEL – upajanie się zmysłami – niełatwo będzie osiągnąć. Ludzie często z wielką przyjemnością oddają się zajęciom, które pozwalają im uzyskać łączność z ciałem. Biegają, pływają, łowią ryby, grają na instrumentach muzycznych. Ja tymczasem czytam książki. Gdybym zaś miała wskazać hobby, które w jakimś stopniu polega na używaniu ciała, to poza głaskaniem psa pewnie nic bym nie wymyśliła.
Zmysł smaku mam niezbyt wysublimowany. Gustuję w prostych posiłkach. Lubię na przykład jajecznicę z naszej okolicznej jadłodajni. Źle się czuję po alkoholu, więc co najwyżej od czasu do czasu pozwalam sobie na lampkę wina. Czasem spodoba mi się jakaś piosenka, ale muzyki słucham tylko okazjonalnie. Masaż wolę płytszy od głębszego, mięso zamawiam wysmażone, a sosy wybieram łagodne. Zachwycam się dziełami sztuki przez większość ludzi uważanych za „ładne”.
Nie wkładam zbyt wiele wysiłku w to, aby nadawać moim doświadczeniom jakiś wyjątkowy charakter. Zawsze przedkładam wygodę nad przyjemność. Podczas gdy niektórzy poświęcają mnóstwo czasu na to, aby zaparzyć idealną kawę, ja wypracowałam system, którzy pozwala zaparzyć ją szybko i prosto – napar nalewam do wielkiego kubka, a nie do małej filiżaneczki, która niejako automatycznie wymusza rozkoszowanie się każdą kroplą. Na święta nawet do głowy mi nie przyszło, żeby wstawić do salonu wielkie pachnące i kłujące drzewko. Zawsze zadowalaliśmy się małymi sztucznymi choineczkami. Przez długi czas tłumaczyłam córkom, że nie będziemy mieć psa, ponieważ nie chcę brać na siebie dodatkowych obowiązków.
Przez lata kilkakrotnie przeżywałam coś, co pozwalało mi dokonać pewnych odkryć na temat szczęścia i natury człowieka (tak już mam, że doznaję olśnień – ale to akurat bardzo u siebie lubię). Teraz dotarło do mnie, że całkiem niepostrzeżenie stałam się bardzo poważna i niecierpliwa, że coraz bardziej spieszy mi się do biurka i mojej listy rzeczy do zrobienia. Uwielbiam moją pracę, ale nacisk na wydajność i produktywność obciąża ducha i wzbudza we mnie poczucie stagnacji i rutyny. Postanowiłam więc wprowadzić do mojego życia powiew świeżości w postaci zachwytu nad doświadczeniem zmysłowym.
Moja siostra Elizabeth często powtarzała: „Byłaby z ciebie świetna mniszka”. Ma rację. Zawsze ceniłam dobre nawyki do tego stopnia, że niemal ani na chwilę sobie nie odpuszczałam – nawet gdy powinnam. Ludzie czasem prowadzą nieuporządkowane życie. W moim porządek odgrywał rolę pierwszoplanową. Grzeszyłam raczej w drugą stronę, to znaczy sztywnością.
Moje plany i listy pochłaniały mnie do tego stopnia, że przestawałam widzieć to, co się dzieje wokół mnie. Spacerowałam po plaży, ale właściwie nie widziałam oceanu, bo całą moją uwagę pochłaniał akapit, który właśnie przepisywałam w głowie. Audiobooka tak naprawdę nie słuchałam, ponieważ moje myśli zagłuszały głos lektora.
Ostatnio zabrałam Elizę, Eleanor i Barnaby’ego do fotografa, który ma studio w okolicy. Chciałam zrobić im kilka zdjęć do naszej corocznej rodzinnej kartki walentynkowej. Pospieszałam wszystkich, żeby to się wszystko jak najszybciej odbyło, bo chciałam wrócić do biurka. Paradoksalność tej sytuacji dostrzegłam dopiero później. Przecież zdjęcia robiliśmy po to, żeby uchwycić moje córki – a ja tymczasem przez cały ten czas ledwo rejestrowałam, co się dzieje.
Uznałam, że być może oto udało mi się znaleźć sposób na rozegnanie tej gęstej mgły ciągłego natłoku zajęć. Zamierzałam wreszcie wyjść poza granice własnej głowy i zacząć widzieć, słyszeć, wąchać, smakować i dotykać świata wokół mnie. Zamierzałam zacząć pełniej żyć we własnym ciele. Odtąd chciałam delektować się wrażeniami tylko dlatego, że są. Chciałam też wykorzystywać ich intensywność i emocjonalną potęgę, by poczuć łączność z innymi – i z samą sobą.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------