- W empik go
Siła Umysłu. Kroniki Nowego Świata - ebook
Siła Umysłu. Kroniki Nowego Świata - ebook
Omega-Prime, jedna z największych metropolii Nowego Świata. Ludzie szukają tu szczęścia, sławy, pieniędzy. Nolan Dryton, detektyw trzeciego stopnia, szykował się na urlop, jednak niefortunna noc w kasynie i śmierć napotkanego w nim człowieka zmieniła jego plany. Osobiste powiązanie z zamordowanym wprowadzi go w intrygę bardziej złożoną, niż myślał na początku…
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-1-8383298-0-8 |
Rozmiar pliku: | 437 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podróż taksówką do kasyna była bardzo szybka. Długie schody z czerwonym dywanem dawały do zrozumienia, że jest to miejsce na wysokim poziomie. Ochroniarze przy drzwiach momentalnie rozpoznali Nolana i z uśmiechem na twarzy szeroko otworzyli drzwi. Po krótkim spacerze przez hol oczom detektywa ukazała się gigantycznie duża sala, w której było co najmniej kilkaset osób. Grali we wszystkie możliwe gry, od klasycznych pokerów i kanast, po bardziej współczesne jak Sarban czy Hexaplot.
Nolan usiadł naprzeciw jednej z maszyn, wariacji jednorękiego bandyty. Była to jego rozgrzewka przed poważniejszymi grami. Miał dzisiaj do wydania trochę kasy, ale liczył, że noc będzie łaskawa i sfinansuje mu dużą cześć jego jutrzejszej wyprawy.
Mijały godziny i ku jego uciesze szczęście było po jego stronie. Miał już pokaźną sumę pieniędzy, o wiele większą, niż planował zabrać na swoją podroż. Podczas każdej gry wygrywał coraz większe sumy. Takie szczęście nie zdarza się za często. Bywał już w lokalu kilka razy i widział, jak jeden czy drugi gracz płynął na fali zwycięstwa i wygrywał zawrotne sumy. Jednak prawda była taka, że wszyscy ci szczęściarze, których dosięgała wielka wygrana, nie kończyli dobrze. Co rusz było słychać, że zwycięzca w kasynie po kilku dniach nieprzerwanej zabawy przedawkowywał narkotyki albo popełniał samobójstwo. Brzmiało to często podejrzanie, jednak nigdy nikomu niczego nie udowodniono. Powstały nawet różne teorie psychologiczne, które mówiły o czymś, co nazywano „złotem marzyciela”, czyli stanie kompletnej euforii po upragnionym sukcesie, w którym się zatracałeś, i w czasie którego kompletnie odłączałeś się od rzeczywistości. Taki stan trwał od kilku godzin po kilka dni, aż w końcu przychodził moment upadku, który doprowadzał cię do samobójstwa, bądź do przemęczenia organizmu i jego samoistnego załamania.
Nolan jednak wiedział, że coś takiego go nie spotka. On nie wpadał w euforię po zwycięstwie. Był całkiem zamożny jak na stan społeczeństwa, którego był częścią. Praca detektywa, oprócz niebezpieczeństwa utraty życia, niosła za sobą pewne plusy, jak na przykład wysokie wynagrodzenie finansowe. Tak naprawdę Nolan nie musiał iść do kasyna i wygrywać, liczyć na łut szczęścia i odmianę losu. On to po prostu lubił. Dlatego był gotowy na zwycięstwo i jego konsekwencję. W obecnej chwili miał tyle pieniędzy, że nie dość, że mógł opłacić nie tylko podróż i ekwipunek na wyprawę, ale też miał kilka tysięcy ekstra dla swojej siostry, które chciał przeznaczyć na pomoc w zakupie symbionta.
Nolan popatrzył na zegarek, była już trzecia nad ranem, jego czas w kasynie powoli dobiegał końca. Poszedł do okienka wpłacić pieniądze i żetony. Gdy zostało mu już ostatnie kilka tysięcy do wpłacenia, zauważył nowy stolik niedaleko dużego okna, które ukazywało panoramę zachodniej części miasta. Po krótkiej rozmowie z kasjerką wziął czek na pięćdziesiąt tysięcy i włożył go do kieszeni. Zostawił sobie jednak kilka tysięcy darezów w żetonach. Zamiast je wpłacić, zatrzymał je i ruszył do stolika z nową grą. Przynajmniej nowej w tym lokalu, gdyż Nolan słyszał już o niej.
Był to Kazaab. gra która stawiała na siłę umysłu i przewidywanie. Dwóch graczy naprzeciw siebie miało elektroniczną tablicę z numerami od 1 do 20. W każdej rundzie jeden z zawodników wybierał numer, a drugi musiał zgadnąć, jaką cyfrę obstawił przeciwnik. Każda cyfra mogła być wybrana tylko raz w ciągu całej rozgrywki. Punkty w rozgrywce przyznawano na podstawie różnicy pomiędzy wybranym numerem gracza A, a wybranym numerem gracza B: im większa różnica tym większa ilość punktów. Po sześciu rundach gracz z najmniejszą ilością punktów był zwycięzcą. Jeśli któryś z graczy podczas rozgrywki zgadł numer przeciwnika, wtedy on zostawał zwycięzcą. Ta zasada nie dotyczyła pierwszej rundy, gdyż taka sytuacja była nazywana „szczęściem początkującego”. Jeśli jeden z graczy trafił numer przeciwnika w pierwszej rundzie, oponent miał szanse się odegrać i również trafić numer przeciwnika. Jeśli trafił to gra toczyła się dalej, jeśli nie – przeciwnik wygrywał. Jeśli po sześciu rundach był remis – kasyno zabierało całą pulę. Z każdą rundą wzrastała stawka, i gdy udało się wyłonić zwycięzcę przed ostatnia rundą, kasyno dostawał dziesięć procent z wygranej.
Nolan podszedł do stolika. Krupier spojrzał na niego z najszczerszym uśmiechem, uśmiechem osoby, która ma już dość swojej pracy i chce iść do domu.
– Powiedz mi, czy mogę grać z komputerem w tę grę? Z kasynem? – zagadał detektyw.
– Niestety, proszę pana, to nowa gra i system nie został jeszcze stworzony. Musi pan mieć żywego przeciwnika – krupier z nadzieją w głosie przedstawił fakt Nolanowi. Liczył na to, że o tej godzinie nikt nie będzie miał ochoty na poznawanie i sprawdzenie nowej gry.
– Pozwolisz, że ja się dosiądę, stary?! – Zza pleców pracownika kasyna wyłonił się bardzo młody, wysoki mężczyzna z irytującym uśmiechem na twarzy. Można było zauważyć nadajnik na jego skroni, taki sam jak detektywa. – Nie wiem, co to, ale chyba coś nowego. Tak się składa, że wygrałem dzisiaj trochę kasy i czuję, że to nowe cacko – wskazał palcem na chip – przyniesie mi szczęście!
Krupier Kazaaba spojrzał z niechęcią na młodzieńca, ale nie miał wyboru. Zaprosił go do stolika i wytłumaczył obydwu graczom zasady. Nolan był skoncentrowany już na najbliższych ruchach, zaś młodzieniec z rozbawianiem słuchał, co mówi pracownik kasyna oraz patrzył przenikliwie na swojego przeciwnika.
– Jestem Tobby – odezwał się do Nolana młody chłopak.
– Nie obchodzi mnie to. Wykładaj kasę i gramy. Nie przyszedłem tutaj szukać znajomych – odburknął detektyw.
– Oj, co taki nerwowy? – Uśmiechnął się Tobby. – To tylko gra, nie ma co się specjalnie spinać. Życie to jazda bez trzymanki!
– Zaczynamy od pięciuset darezów za pierwszą rundę – przerwał niemiłą wymianę zdań krupier. – Zaczyna gracz po lewej stronie. – Dłonią wskazał na Nolana.
Na stoliku, który dzielił grających, pojawiła się tabelka z numerami od 1 do 20. Krupier podał graczom po żetonie, który mieli ustawić na wybranym numerze. Gdy otrzymali żetony, pojawiła się między nimi czarna tablica, kompletnie zasłaniając widok przeciwnika.
– O, a co to? Ha, ha! – zachichotał Tobby. – Ale zabezpieczenia!
Komentarz i zachowanie przeciwnika męczyły Nolana. Cała noc spokojnie płynęła aż do tego momentu, a teraz musiał się jakiś narwaniec przypałętać. No cóż, planował szybko go ograć i jechać do domu.
– Czy pan po lewej wybrał numer? – Krupier zaczął procedurę zakończenia rundy.
– Tak – szybko i chłodno odpowiedział Nolan.
– Czy pan po prawej wybrał numer?
– Tak, tak, jasne! – krzyknął Toby, popijając kolejnego drinka.
Tablica między nimi zniknęła. Wszyscy byli zaskoczeni. Obydwaj wybrali numer 12.
– HAAHAH, wygrałem! – Aż podskoczył z radości młodzieniec.
– Nie tak szybko, proszę pana, zasada szczęścia początkującego. Pan po lewej ma szansę się odegrać.
– A... ok, i tak nie da rady, więc co tam!
Po ponownym pojawieniu się tablicy Tobby wybrał numer, to samo zrobił Nolan. Gdy tablica jeszcze raz zniknęła, nastąpił kolejny szok.
– Ale… ale jak to?
– Pan po lewej stronie zgadł pański numer – jedenaście. Gramy dalej – powiedział rozdający.
Nolan i Tobby spojrzeli na siebie. Nolan miał wrażenie, że rozpoznaje młodzieńca, tylko nie wiedział, gdzie i kiedy go spotkał. Jakiś jego poprzedni skazaniec, który teraz chce go dopaść? Nie. Może to narkoman, któremu uszedł płazem ostatni rajd policji i teraz śmieje mu się prosto w twarz? Też nie. Na takich rajdach ekstremalnie rzadko ktoś przeżywał i jeśli nawet, to szczęśliwcy woleli raczej być przez dłuższy czas w ukryciu. Poza tym na ostatniej akcji sensory wykazały ponad wszelką wątpliwość, że każdy bandyta został wyeliminowany. Nie mógł odgadnąć tej łamigłówki.
Spiął się mocniej, ale symbiont nie był w stanie mu pomóc. Czuł, jakby nastąpiło minimalne rozłączanie między nim a symbiontem. Zdarzało się to czasem i nie przywiązywał do tego większej wagi, jednak teraz nie mógł tego zignorować – sytuacja wyprowadzała go z równowagi.
– Pan po lewej, proszę obstawić numer. – Z zamyślenia wyciągnął go krupier.
– Tak, już. – Ekran znów zasłonił oponentów. – Już wybrałem.
– Ja też! – krzyknął Tobby.
– I panowie, znów remis. Każdy obstawił trójkę.
Po chwili razem obstawili siedemnastkę, a potem piątkę. Obydwaj gracze czuli niesamowite napięcie, każdy wyłożył już ponad sześć tysięcy darezów, stawka z każdą rundą stawała się coraz większa. Powietrze jakby zgęstniało pomiędzy Nolanem, a Tobbym. Oni sami nie zauważyli tego, ale większość graczy w sali przestało grać i z niekrytą fascynacją patrzyło na niesamowitą nową rozgrywkę i wyjątkowy pojedynek. Krupier był wniebowzięty. Nie dość, że dostanie spory udział z tej gry, to jeszcze dzięki tej epickiej walce stanie się ona popularna i więcej ludzi zacznie ryzykować. Już czuł olbrzymi przypływ dodatkowych pieniędzy.
– Dobrze panowie. Ostatnia runda. Pan po prawej wybiera numer, pan po lewej też. Jest to decydująca kolejka, więc proszę o przemyślenie decyzji. W puli mamy dwanaście tysięcy darezów. Czy pan po prawej gotowy? Pan po lew…
W tej chwili młodzieniec wstał od stołu i krzyknął:
– Tak jestem gotowy! – Z jego twarzy zniknął uśmiech, a pojawił się wyraz bardzo dużego napięcia i stresu. – Pokazuj wynik!
– Czy pan po lewej wybrał numer? – Krupier zignorował krzyki młodzieńca.
– Tak, wybrałem – Nolan kończąc zdanie również wstał z miejsca, lecz zdecydowanie spokojniej i bardziej dystyngowanie.
Stał bez ruchu, oczekując wyniku. Tobby chodził z prawej na lewą, starając się nie wybuchnąć. Po sekundzie cała sala wstrzymała oddech. Obydwaj wskazali numer dziesięć. Zszokowany krupier ledwo był w stanie wydobyć głos:
– Proszę państwa, mamy remis. Wygrywa kasyno.
Tobby stanął w bezruchu, nie dowierzając, że właśnie stracił całą swoją dzisiejszą wygraną. Nolan był również zaskoczony, ale nie dał po sobie tego poznać. „Przynajmniej zostało mi pięćdziesiąt tysięcy”, pomyślał. „Lepsze to niż nic”. Jego zachowawczość jednak tym razem przyniosła sukces i plany pomocy siostrze oraz kupienie nowego sprzętu nie spaliły na panewce.
Gdy Nolan podawał rękę krupierowi, Tobby rzucił się na detektywa, krzycząc w jego stronę obraźliwe słowa, nazywając go oszustem. Młodzieniec nie wiedział, z kim ma do czynienia. Jako detektyw najwyższej możliwej rangi, Nolan był doskonale wyszkolony w sztukach walki i nim młodzieniec się zorientował, to on, a nie oficer policji, leżał na plecach. Po sekundzie w dłoni detektywa pojawił się kastet, który przyłożył do szyi przeciwnika. Nie minęła kolejna sekunda, a obręcz z jarzącym się ładunkiem była przygotowana do egzekucji. W ostatniej chwili Nolan usłyszał krzyk ochroniarzy, którzy z broni elektrycznej celowali w obydwu awanturników. Nolan bez zwłoki wydał komendę „OP odznaka” i z jego dłoni wyświetlił się trójwymiarowy hologram, który obwieścił, że jest stróżem prawa.
– Nie jestem oszustem, śmieciu. Gra była uczciwa – przez zęby wycedził detektyw.
– Gówno prawda! Masz symbionta i to pewnie jakiegoś, który potrafi oszukiwać! – Nie dawał za wygraną Toby.
– Ty też masz symbionta, więc przestań pier… – Nolan w jednej chwili obrócił głowę młodzieńca.
Przeczytał krótki kod na jego nadajniku. „To musi być jakiś błąd”, pomyślał policjant. 6566-X-YTR-7. To był kod jego symbionta. Ten sam kod znajdował się na chipie, który miał jego niedawny przeciwnik. Nie ma możliwości, by miał tego samego symbionta. Po prostu nie ma. „To technicznie niemożliwe”, pomyślał.
– Przepraszam, panowie – nieznany głos wydobył się zza pleców Nolana – ale chyba będzie lepiej, jak porozmawiamy w moim biurze.
Detektyw obrócił się i szybko rozpoznał osobę. Był to Jan van Rother, właściciel kasyna. Znał go osobiście, kilkukrotnie był tu służbowo, ale właściciel nigdy nie dał po sobie poznać, że rozpoznaje w nim swojego klienta.
Po chwili wszyscy zainteresowani i ochroniarze byli w biurze. Van Rother wysłuchał obydwu walczących oraz krupiera. Porozmawiał też z szefem ochrony. Po kilkunastu minutach stanął naprzeciw Nolana i Tobbiego.
– Po wysłuchaniu obydwu stron chciałem oznajmić, że na pana, panie Dryton, nakładam karę sześciu miesięcy zakazu wstępu do mojego lokalu z powodu posiadania broni, którą powinien pan zostawić w szatni. Rozumiem, że jest pan oficerem policji, jednak nie zmienia to reguł tutaj. Zresztą pan wie, co my i ta dzielnica myślimy o mundurowych.
– Rozumiem i akceptuję karę – zimno i stanowczo odpowiedział detektyw.
– Co do pana, panie Zaskis, za wszczęcie bójki po uczciwej grze otrzymuje pan dożywotni zakaz wstępu do moich lokali. Nie będę tolerował takiego zachowania, szczególnie od osoby, która nie potrafi przyjąć uczciwej porażki.
– Ale jak to!? – oburzył się Tobby. – Ale…
– Czy pan mnie nie słyszał, panie Zaskis!? Tu nie ma negocjacji, ja mówię, co tu się wydarzy i tak się dzieje. Jeśli panu się to nie podoba, to trudno, ale to już nie mój problem. Ochrona odeskortuje panów do wyjścia.
– Jeszcze raz przepraszam, Panie van Rother, do zobaczenia za sześć miesięcy. – Spokojny głos wydobył się z ust Nolana.
– Do zobaczenia za sześć miesięcy, panie Dryton.
Ochrona odstawiła mężczyzn na zewnątrz. Padał rzęsisty deszcz. Obydwaj stali zdenerwowani i mokrzy, czekając na najbliższą przejeżdżającą taksówkę. Nagle Nolan obrócił się do Tobbiego i kazał mu dać sobie zeskanować linie papilarne.
– Odpierdol się ode mn...! – krzyknął młodzieniec.
Nawet nie zdążył wypowiedzieć zdania do końca, gdy kastet już oplatał jego szyję.
– Zamknij się! – W oczach Nolana było widać gigantyczne zdenerwowanie. – Jutro o godzinie dziewiątej rano stawiasz się przed Centrum Symbiontów i razem idziemy sprawdzić twój nadajnik. Ma on taki sam numer, jak mój, a to jest niemożliwe.
– Ale co? – Chłopak był zszokowany: – Ja dopiero od kilku dni mam symbionta!
– Nie wiem, co się stało, może coś ktoś pomylił, może wpisali ci zły kod, bo ja mam ten sam od kilku lat. Musimy to naprawić, gdyż jeśli coś odpierdolisz, to ja będę miał problem i mnie będą szukać. Dlatego jutro dziewiąta rano i koniec gadania.
– A po co ci moje linie papilarne? – Zdziwił się młodzieniec.
– Po to, że teraz wiem, gdzie mieszkasz. To tak na wszelki wypadek, jeśli nie stawisz się za kilka godzin przed budynkiem. Dzięki temu znajdę cię i wtedy uwierz mi, skończysz gorzej niż z twarzą na ziemi.
– Nie możesz mnie straszyć! Jesteś oficerem policji! – Protestował Tobby.
– Napadłeś na oficera policji, głąbie! To jest karane z kodeksu ZXC-12, status oficer poza służbą. Jak chcę, to mogę ci odjebać twoją głupią głowę i nikt mi nic z tego tytułu nie zrobi. Ale jutro jadę na wakacje i nie mam zamiaru siedzieć ośmiu godzin, wypełniając papiery i tłumacząc wewnętrznym co i dlaczego. Uwierz mi, twoje życie mnie nie obchodzi, mnie obchodzi mój czas.
Nolan odepchnął Tobbiego na chodnik. Taksówka podjechała i detektyw wsiadł. Otworzył na chwilę okno i krzyknął:
– Dziewiąta rano przed Centrum Symbiontów! Nie spóźnij się nawet minuty!
Taryfa z piskiem opon wjechała się w poranną mgłę.Poranek był przygnębiający. Nieprzerwane strugi deszczu przypominały mieszkańcom o monotonii ich życia. Nolan stał już przed SymCorp, Centrum Symbiontów, chowając się pod małym daszkiem przed wejściem do budynku. Patrzył na zegarek. Za minutę miała być dziewiąta. Nie widział Tobbiego ani na parkingu, ani na ulicy, która prowadziła bezpośrednio do wejścia.
Detektyw przeczuwał, że młody hazardzista się nie pojawi. Czuł, że numer identyfikacyjny to nie był jego symbiont. Jak to się zdarzało w obecnych czasach, pewnie ktoś mu coś nawykręcał i on w to uwierzył. Ktoś szemrany z portu dał mu lewego symbionta z jakiejś speluny, a powiedział, że to oficjalne źródło. Spojrzał ponownie na zegarek: właśnie wybiła dziewiąta. Trzeba zatem gnojka wykurzyć. Postanowił, że go zapuszkuje za napaść na oficera i tym samym sam sobie sprawdzi jego symbiont.
Połączył się z centralą, dzięki linii papilarnej odnalazł jego apartament, który był, tak jak się spodziewał, w jednej z najgorszych dzielnic miasta. Po chwili wsiadł w samochód i ruszył zgarnąć spóźnialskiego.
Minęło trzydzieści minut nim dotarł na miejsce. Blok miał sześćdziesiąt osiem pięter, był jednym z wielu w tej dzielnicy. Szare ściany złożone z wielkich płyt przedstawiały bardzo posępny obraz. Żadna ilość słońca nie dałaby temu miejscu więcej radości i nadziei. Nazywali je wylęgarnią problemów, gdyż w samym tym bloku mieszkało sześć tysięcy ludzi, a tylko może stu nie miało wyroków. Wszyscy pozostali w mniejszym, bądź większym stopniu łamali prawo, a policja skrupulatnie to odnotowywała i wymierzała karę. Dlatego być w takim miejscu, to być pewnym, że prędzej czy później zło cię dosięgnie.
Lokum Tobbiego znajdowało się na dwudziestym piętrze. Oczywistym było, że wszystkie windy były zniszczone, więc musiał pokonać cały dystans pieszo po schodach. Podczas powolnej wspinaczki Nolan myślał sobie, że gdyby ktoś zaprószył ogień, to nikt nie wyszedłby żywy z tego budynku. Stary, zaniedbany moloch, który tylko prosił się o jakąś katastrofę. Nie było przyszłości dla niego lub ludzi mieszających w nim. „Tak to musi wyglądać”, pomyślał Nolan. Dlatego tym bardziej był przekonany, że ten numer, który widział na nadajniku na skroni Tobbiego, to był jakiś nielegalny interes.
Miał jeszcze kilka godzin do swojej podróży i liczył, że szybko uda mu się tę sprawę załatwić. Wolał to zrobić teraz, niż przez miesiąc zachodzić w głowę, czy Zaskis nie wywinął jakiegoś numeru, z którego on będzie musiał się później tłumaczyć.
Zapukał do drzwi, hologram z jego odznaką zaczął się wyświetlać po drugiej stronie, by młodzieniec wiedział, kto po niego przyszedł. Minęło kilkanaście sekund i Nolan zapukał ponownie, ale nie było żadnej odpowiedzi. Detektyw odpowiedział ciszy standardową regułką przed wtargnięciem do czyjejś posiadłości i silnym kopniakiem wyważył drzwi. Wszedł dziarsko do pomieszczenia i rozejrzał się dookoła.
W pokoju był bałagan. Ubrania były porozrzucane na wszystkich możliwych meblach, niedomyte kubki i otwarte opakowania z niedokończonym jedzeniem leżały na małym stoliku niedaleko telewizora. Okno było szczelnie zamknięte, zasłony lekko porozsuwane. Na kanapie leżała sterta erotycznych magazynów. Kilka kroków dalej zauważył wejście do łazienki i kuchni.
Jeszcze raz wycedził standardową regułkę i ruszył z przygotowanym kastetem wzdłuż pokoju do pozostałych pomieszczeń. W kuchni, tak jak w pierwszym pokoju, nieumyte naczynia leżały na stoliku przy kuchence. Szybkie spojrzenie i wiedział, że nie ma nic interesującego w tym pomieszczeniu. Otworzył drzwi do łazienki i spojrzał na wannę. Połączył się z centralą:
– Tutaj Detektyw Nolan Dryton, 899901. Chcę zgłosić zabójstwo.
Policja przyjechała po dwudziestu minutach. Nolan opowiedział przybyłym detektywom, Dietrichowi i Menzie, krótką zmyśloną historię, dlaczego wtargnął do mieszkania Tobbiego Zaskisa, nie wspominając o ich interakcji w kasynie. Spisali protokół i wrzucili do pomieszczeń skanery w formie małych kulek. Stali z laptopem przed drzwiami wejściowymi, czekając, aż skanery skończą pracę. Policjanci niższej rangi przepytywali sąsiadów, ale jak to bywa w takim miejscu, nikt niczego nie widział.
– Ty, Dryton, to zawsze w jakieś gówno wdepniesz – odpowiedział Dietrich.
Był w podobnym wieku, co Nolan, ale na pierwszy rzut oka nie było w nim widać współczesnego detektywa. Był o wiele za gruby jak na oficera policji.
– Nie pytałem się o twoją opinię – odpowiedział chłodno Nolan.
– Ja nie pytałem o pozwolenie – odszczekał gruby policjant.
– A powinieneś, bo jestem wyższy od ciebie rangą o dwa stopnie.
– Jesteś na urlopie, więc dla mnie jesteś cywilem obecnie. To, że tu stoisz, to tylko moja kurtuazja.
– Wsadź sobie w tę tłustą dupę swoją kurtuazję. Dokumentów nie zdałem, więc jeszcze jestem oficjalnie na służbie. Zamierzam jeszcze raz wszystko zbadać, kiedy wasze zabawki skończą swoją, tak zwaną, pracę.
– Już ci na to pozwolę, zawijaj się stąd! – krzyknął Dietrich, kiedy Menza wskoczyła między nich.
– Panowie, już, spokojnie. Nie wiem, co między wami jest, ale zdecydowanie nie jest to profesjonalne zachowanie. Proszę o rozwagę, reprezentujemy prawo i porządek!
Menza miała rację. Była dojrzałą kobietą, już ponad dwadzieścia lat w służbie jako detektyw. Jednak mimo tylu lat nadal patrolowała nędzne dzielnice. Było to związane z „aferą łóżkową”. Piętnaście lat temu wielu policjantów zostało skazanych, słusznie i niesłusznie, za molestowanie koleżanek po fachu, a Menza była jedną z pokrzywdzonych. Zrobiła to, co powinna, czyli nagłośniła sprawę w mediach, a naciski zewnętrzne ze strony społeczeństwa zmusiły skostniałe struktury policji do zajęcia się sprawą. Jednak to otworzyło furtkę do nadużyć, wiele policjantek zaczęło składać donosy na swoich niewinnych kolegów, którzy stali im na drodze do awansów. Opinia publiczna nie brała jeńców, zatem i wiele dobrych głów się posypało. Menza naruszyła pewne niepisane zasady w policji, dlatego dla niej awanse stały się nieosiągalne. Była zbyt dumna, by odejść i od tego czasu była chodzącą wyrocznią policyjnej praworządności. Minęło wiele lat, zanim udało się odbudować wizerunek służb i zamknąć sprawę, jednak góra nie zapomniała, że zamiast rozmawiać bezpośrednio z nimi, to poszła do gazet.
Skany wróciły. Nolan ruszył do pomieszczenia, Dietrich chciał zaprotestować, ale zrezygnował po spotkaniu spojrzenia swojej partnerki.
Nolan zaczął od zwłok. Nadajnik został wyrwany, ale wiedział, że nie znajdzie tam żadnych odcisków. Odniósł wrażenie, że ktoś użył szczypiec przy usuwaniu chipa. Były dwa nieduże nacięcia na dole i górze, w miejscu, gdzie powinien być implant. Reszta ciała nie wskazywała na żadne modyfikacje. Obejrzał paznokcie, przeszukał kieszenie, gdyż ciało leżało w dokładnie tych samych ubraniach, w których Tobby był w kasynie. Nie znalazł nic. Otworzył jego usta. Włączył latarkę i obejrzał jego zęby i gardło.
– Co skany wam pokazały!? – chłodno krzyknął Nolan.
– Nic specjalnego! Wziął jakiś narkotyk, którego nie mogę teraz określić i przedawkował – odpowiedziała detektyw. – Toksykologia powinna pomóc. Sam mówiłeś, że koleś był mocno podpity. Może coś sobie wrzucił w domu, gdy miał wziąć prysznic i to go wysłało na drugi świat.
„Hmm, dziwne”, pomyślał policjant. Wszystkie narkotyki, które były mu znane, dzieliły się na dwie grupy. Luksusowe i tak zwane ścierwo. Tobby nie był człowiekiem, który byłby w stanie kupić sobie towar z wyższej półki. Jego miejsce zamieszkania oraz sposób zachowywania się, gdy miał kilka tysięcy darezów w kasynie, ewidentnie pokazywało, że nie był osobnikiem z wyższych sfer, który może sobie pozwolić na towar o doskonalej jakości. Skany powinny od razu wykryć, co za świństwo zabrało go do świata umarłych. Tanie narkotyki mają skład chemiczny, który wygląda bądź pachnie tak, że z metra już wiesz, z czym masz do czynienia. A tutaj nawet zaawansowana technologia nie pomaga. Jeszcze raz otworzył jego usta. Przez chwilę przyglądał się, po czym krzyknął do detektywów, by przynieśli mu zestaw laboratoryjny.
Gdy po chwili wszystko było na miejscu, Nolan założył rękawiczki, wyjął małą pęsetę i kazał Dietrichowi szeroko trzymać usta nieboszczyka. Świecąc latarką, Dryton włożył pęsetę głęboko w gardło umarlaka, szukając punktu zaczepienia. Po chwili poczuł opór. Zatrzymał rękę, zacisnął przyrząd i z całej siły pociągnął do siebie. Po chwili z ust Tobbiego popłynęła czarna strużka płynu, a na końcu pęsety detektywi zobaczyli małą, prawie w pełni przezroczystą naklejkę.
– Skąd wiedziałeś? – Gruby policjant był zaskoczony.
– Ta toksykologia mi nie pasowała. To – wskazał na ciało – jest totalne zero, narkotyk powinien być od razu wykrywalny. Gdy przeglądałem jego gardło, zauważyłem, że jest pewna ledwo zauważalna różnica w kolorze tylnej ścianki. Mój symbiont na coś się przydał dzisiaj.
– To toksykologia już nam odpada – powiedziała Menza.
– Nie, wyślijcie ciało. To, co się wylało, to Bron-X. Tanie gówno, ale trzeba tego bardzo dużo, by kogoś zabić. Problem z tym narkotykiem polega na tym, że po dziesięciu mililitrach tracisz przytomność, a wygląda, że wylało się co najmniej pięć razy tyle, jak nie więcej. I na pewno coś jeszcze ma w żołądku. Ktoś go tym nakarmił. Ktoś tu był i musiał mu pomóc.
– Nie mógł sam tego wziąć, przedawkować? – zapytał Dietrich.
– Naklejka, idioto! Jak niby miał wziąć tyle narkotyku i zakleić sobie przełyk? Poza tym, tak jak mówię, dziesięć mililitrów w ciele i odpadasz. Jak miałby sam to robić, to spora ilość Bron-X-u zostałaby mu na ustach i podłodze, nie mówiąc o naklejce. Ktoś, kto go zrobił, nie za bardzo wiedział, jak posłużyć się tym narkotykiem, by wyglądało to na samobójstwo. Od razu wam powiem, że sprawdźcie tylko, ile miał tego w organizmie, ale nie szukajcie miejsca, skąd pochodziło. Nie ma sensu. Ludzie sami w domach robią to gówno, więc nigdzie nas to nie doprowadzi. Pójdę teraz zbadać pokój, bo coś w wasze skany nie wierzę.
– Wiesz, że zdarzają się w nich marginalne błędy! Jak niby skan miał zobaczyć tę naklejkę? – Zbulwersował się gruby oficer.
– Dlatego idę sam to zbadać. Skan może coś przeoczyć, ale ja nie.
Zaczął przeglądać rzeczy na stoliku i parapecie. Kolejne erotyczne magazyny, nieznane mu czasopismo o broni, nieaktualny program telewizyjny. Kilkudniowe opakowania po jedzeniu. Prania też nie robił od kilku dni, można było to wyczuć, zbliżając się do sterty spodni, koszulek i bielizny, która znajdowała się po lewej stronie sofy. Po chwili jego uwagę przykuł maleńki obraz za sofą.
– Gruby! Co ci skan na obrazie powiedział? – krzyknął detektyw.
– Moment… I nie mów do mnie gruby! – burknął Dietrich. – Ok, obraz Szelinga, kupiony przez tego tu kolesia pięć lat temu, rama plastikowa, akwarela.
– Po co mi te informacje?! Ja nie o to się pytam. Czy coś jest za tym obrazem? Jakaś skrytka? Nierówność? Ten koleś to zwykły żul, nie rozumiem czemu miałby kiedyś sam zainwestować w sztukę!
– Nie, skany czyste! – odpowiedział Dietrich.
Nolan zbliżył się do obrazu, zaczął go oglądać z każdej możliwej strony. Powoli jego palce zaczęły sprawdzać wszystkie elementy.
– Głębokość obramowania?
– Co? – Zmieszał się Dietrich.
– Kurwa, głębokość obramowania, tuczniku! – Pieklił się Dryton.
– Spierdalaj, Nolan! Piętnaście milimetrów!
Detektyw przyjrzał się dokładniej.
– Obraz ma oryginalną ramę?
– Z danych wynika, że tak!
– To coś tu jest nie tak. Ta rama ma głębokość dwudziestu pięciu milimetrów. Daj mi swój jeden skaner – krzyknął detektyw.
Po chwili miał w dłoni małą kulkę z czytnikiem umiejscowionym na przodzie. Mimo sprzeciwu Dietricha skan został ustawiony na siłę stu czterdziestu pięciu procent, chociaż pojawiła się informacja, że ustawiona siła jest daleko poza bezpieczną skalą.
Policjant przyłożył kulkę do ramy. Minęło kilka sekund, a dolna jej część, jak i skaner, zaczęły zmieniać kolor na jasnoczerwony. Dało się wyczuć zwiększającą się temperaturę obu przedmiotów. Kilka sekund później były jak rozgrzane dwa węgle, a palce Nolana zaczynały mocno piec. Chwilę po tym skaner wybuchł tak, jak i dolna część ramy, ukazując centymetrową szczelinę, na której był utrzymany hologram.
– Co ty zrobiłeś z moim sprzętem! Co to jest!? – Zdenerwował się po raz kolejny otyły detektyw.
– Widzisz Dietrich, zamiast jeść kolejnego kurczaka, to byś się pouczył. Dlatego jesteś tyle rang za mną i na kolejną nie masz szans. – Nolan nie mógł powstrzymać się przed złośliwą uwagą. – To, co właśnie zrobiłem, nazywa się przeładowaniem. Nowsze techniki kamuflażu są tak dobre, że nasze skanery już nie wystarczają. Dlatego trzeba je przeładowywać mocą, by przebiły się przez nowe zabezpieczenia.
Nolan ściągnął obraz z zaczepów i położył go na stercie ubrań. Na ścianie ukazał mu się malutki sejf. Wziął swój kastet i, nie uwalniając jego obręczy, ścisnął z całej siły, a faza elektryczna uderzyła w zamek, który w jednej chwili się zdezaktywował. Detektyw otworzył skrytkę. W środku znajdowała się mała paczuszka z pieniędzmi oraz karteczka z jakimś kodem. Nolan podał pieniądze Menzie, a sam spojrzał na kod. Skądś kojarzył taki specyficzny zapis: 888/89.ert/11. Mimo pomocy symbionta nie mógł sobie przypomnieć skąd, ale chyba wiedział, gdzie zacząć. Zeskanował karteczkę i ją również oddał detektyw.
– OK, czekajcie na tych z kostnicy. I zróbcie coś dobrego, szczególnie ty Dietrich, i sprawdźcie ten burdel, jak na policjantów przystało. Stara metoda. Skanerów zresztą i tak już kompletnych nie macie. Możliwe, że gdzieś jeszcze jest kilka poszlak dla nas.
– A ty co, na urlop? – sarkastycznie powiedział gruby.
– Wygląda na to, że chyba muszę go przełożyć.
Nolan poprawił kurtkę, sprawdził telefon i wyszedł.Wejście przed Centrum Symbiontów było jedną z ciekawszych rzeczy, jakie można było spotkać w tej części miasta. Fabryki i manufaktury, które zajmowały większość południowej dzielnicy, nie przyciągały, poza pracownikami, tłumów ludzi. Tylko Centrum było miejscem, które odwiedzało wielu mieszkańców Omega Prime, ale także ludzi żyjących poza metropolią Florydy.
W progu specjalny skaner imitował wodospad, przez który musiałeś przejść, by dostać się dalej do recepcji. Miał on dwa zadania. Jednym z nich było skanowanie ludzi tak, by wiedzieć gdzie i jak ich pokierować. Jeśli mieli już symbionta, recepcja otrzymywała odpowiedni zestaw dokumentów i informacji, i była gotowa służyć pomocą. Jeśli skaner nie odnalazł nadajnika, ktoś z działu sprzedażny już w drzwiach pojawiał się, by zaoferować ich produkt. Drugim zadaniem było nadanie wejściu do budynku pewnego mistycznego znaczenia – oczyszczenia i przełamania strachu, którego wchodzący doświadczał, krocząc przez ten nienaturalny wodospad. Wielu ludzi wierzyło, że jest to niejako próba, którą każdy musi przejść.
Nolan był człowiekiem małej wiary i niezbyt przejmował się takimi zabobonami. Dla niego liczyły się fakty i to, co widziały jego oczy. Żadne wyższe istoty, czy inne wymysły nigdy nie wpłynęły na jego postawę, czy życie. Co prawda jego rodzice byli zagorzałymi wyznawcami świeżo stworzonej religii bazującej na wierze w naturę i jej boga Osteruta, który pod postacią konia miał obwieścić koniec świata, jaki znamy, ale Nolan nigdy nie był zbyt przekonany do tej religii. Sądził, że trudno ufać wierzeniom, które siedem razy przekładały koniec świata. Mimo że sam zbyt wysokiego IQ na narodowym teście nie osiągnął, wiedział, że tylko nauka i racjonalny umysł mogą mu pomóc w przyszłości. Po zakontraktowaniu symbionta i poszerzeniu swoich zdolności detektyw w końcu mógł uzupełnić te luki, których jego umysł nie był w stanie sam wypełnić.
Tuż za wodospadem ciągnął się korytarz, który prowadził wprost do dużej hali. Gra świateł, wpadających przez przeszklony dach, stwarzała wrażenie ogromnej przestrzeni, co najmniej cztery razy większej, niż była w rzeczywistości. Mimo fatalnej pogody słońce w pełni górowało nad budynkiem. Była to sprawka kolejnego hologramu. Wszyscy wiedzieli, że to tylko animacja, jednak przynosiła ona spodziewane rezultaty. Ludzie byli milsi, przyjemniejsi w kontakcie w Centrum Symbiontów, niż poza nim. Nolan, zanim stanął przy biurku recepcji, zauważył, że pracownica firmy z uśmiechem macha do niego. Była to szczupła blondynka o nietuzinkowej urodzie, wyższa od detektywa, nawet gdyby nie nosiła szpilek. Szybko spojrzała na tablet, który miała przy sobie i bez wytchnienia zaczęła:
– Dzień dobry, panie Dryton! – uśmiechnęła się – Nazywam się Alana i z przyjemnością będę dzisiaj panu asystować. Co pana do nas sprowadza?
– Chciałbym porozmawiać z dyrektorem Oshimurą – spokojnie odpowiedział policjant.
– Panie Dryton, pan Oshimura jest bardzo zajęty. Czy jest pan umówiony? – W jej głosie można było wychwycić nutkę niepewności.
– Alana, tak? – Upewnił się. – Masz moje dane na tablecie? To zapewne zauważyłaś, że jestem detektywem, więc jak proszę o spotkanie z dyrektorem Oshimurą, to znaczy, że mam się z nim zobaczyć. Obecnie prowadzę sprawę zabójstwa i muszę porozmawiać z Jackiem. Wyślij mu wiadomość na swoim padzie, powiedz, że Nolan Dryton chce się z nim zobaczyć. Na krótko, nie więcej niż pięć minut. Na pewno znajdzie czas. A ja w międzyczasie pójdę coś zjeść do waszej restauracji. Tam mnie znajdziesz.
– Panie Dryton, ja naprawdę nie wiem, czy powinnam… – Zawahała się.
Detektyw, mimo że niższy, stanął tuż naprzeciw niej i spojrzał głęboko w jej błękitne oczy.
– Alana, posłuchaj – warknął. – Widzę, że jesteś tutaj nowa i chcesz zabłysnąć profesjonalizmem. I wiem, że Jack kazał sobie nigdy nie przeszkadzać, by zwykli klienci nie zawracali mu dupy, ale to jest ten moment, w którym ty musisz zrozumieć, że ja tutaj nie przychodzę z pierdołą. Wyślij tę wiadomość, znajdź mnie w restauracji.
Policjant odsunął się i ruszył w stronę niewielkich drzwi, które prowadziły do miejsca, gdzie serwowali najlepsze jedzenie w tej części miasta. Widział w odbiciu lustrzanych drzwi prowadzących do stołówki, że asystentka co sił wpisuje wiadomość. I że ją mocno zestresował. Może nie powinien, ale w tych czasach bycie dżentelmenem nie opłaca się. Z drugiej strony robi jej przysługę. Im więcej będzie miała takich jak on, tym szybciej zacznie sobie radzić z trudnymi klientami. On przynajmniej był w miarę kulturalny i niczym jej nie groził. A klienci potrafią być o wiele gorsi, szczególnie, gdy jakiś gówniarz dostanie symbionta na osiemnaste urodziny i myśli, że może tu wchodzić jak do siebie, rozstawiając wszystkich po kątach. Im szybciej wytworzy twardą skórę na takich przyjemniaczków, tym będzie jej łatwiej i dłużej utrzyma się w pracy.
Zamówił burgera z ościeżowca, do tego frytki i herbatę. Było chłodno i deszczowo, a on nie miał ochoty na zimne napoje. Herbata z drzewa Li, która dobrze działa na krążenie i obniża poziom stresu była w sam raz. Czuł, że niedługo nasłucha się steku bzdur, które Jack mu wyrecytuje, więc lepiej już teraz się uspokajać i podejść do konwersacji z odpowiednim dystansem, niż w pewnym momencie nie zachować się profesjonalnie i wybuchnąć.
Jack Oshimura. Zdolny naukowiec, syn Owena Oshimury, twórcy pierwszej Umowy Symbiontów, która była regulacją prawną między kupującymi a symbiontami. Dodatkowo Jack był znajomym Nolana. Niezbyt bliskim, nie takim, żeby powiedzieć, że się lubią, ale jeden i drugi szanowali siebie nawzajem. Jack Nolana za to, że był pierwszym oficerem, który zaryzykował i wziął symbionta. Dzięki temu świat zobaczył, że system jego ojca działa na tak poważnej płaszczyźnie, jak policja. Dzięki temu zainteresowanie usługami firmy Oshimurów wzrosło ogromnie. Nolan szanował Jacka za to, że był kompletnie niezdolny do kłamstwa. Znaczy starał się kłamać, ale Dryton od razu wiedział kiedy i jak. Dlatego pojawił się osobiście w Centrum, zamiast porozmawiać z dyrektorem przez telefon. Tylko tak mógł szybko zrobić postęp w sprawie. Łatwiej mu będzie wykryć kiedy i w jakiej materii kłamie. Oczywiście mogło zdarzyć się i tak, że Jack nic nie będzie wiedział na temat tego osobnika i Nolan straci godzinę z życia, ale jego policyjne przeczucie mówiło mu, że tak nie będzie.
Minęło około trzydziestu minut i zestresowana asystentka podbiegła lekko zdyszana do detektywa. Łapiąc powoli oddech powiedziała, że dyrektor czeka na niego w gabinecie. Nolan, by trochę zatrzeć złe wrażenie, uśmiechnął się do niej, podziękował i powiedział, że zna kierunek, sam się odprowadzi. Życzył jej miłego dnia i zostawił ją z niedojedzonym burgerem. Wyszedł na strasznego kutasa, ale cóż, nie przyszedł tu na luźne rozmowy. Miał trupa ze zduplikowanym numerem nadajnika, a to była sytuacja, w której trzeba było sprawę załatwiać na chłodno, a nie być szarmanckim.
Policjant szybko dotarł na szesnaste piętro. Pokonując kolejny długi korytarz, przypomniał sobie pierwsze chwile, gdy pojawił się w tym budynku, świeżo po podpisaniu umowy. Jack był jego doradcą w sprawie symbionta i chirurgiem, który dostosował jego fale mózgowe do fali symbiontu tak, by mogli zacząć koegzystencję.
Gdy zbliżył się do gabinetu, automatyczne drzwi rozsunęły się i zaprezentowały kolejną dużą przestrzeń. Okna biura Jacka ukazywały w oddali widok piaszczystych plaż i Zatokę Meksykańską. W pomieszczeniu nie znajdowało się nic, prócz fotela, sofy i małego stoliczka przy sofie. Wszystkie ściany były biało-szare. Cisza, która wypełniała pomieszczenie, była przerażająca. Jack leżał na sofie z zamkniętymi oczami. Gdy Nolan przekroczył próg drzwi, syntetyczny głos rozbrzmiał nie wiadomo skąd. Przestawił gościa, jego policyjną rangę i numer symbionta.
– Co cię do mnie sprowadza, detektywie? – Jack otworzył lekko oczy.
– Nawet mnie nie przywitasz? – Zapytał zaczepnie policjant.
– Będziemy się witać, jak przestaniesz z byle powodu straszyć moich pracowników. Jeśli miałeś jakieś pytanie, mogłeś zostawić wiadomość. Mam teraz chwilę przerwy i chciałem ją wykorzystać w inny sposób niż na rozmowę z tobą.
– A widzisz, jakby mi ta laleczka powiedziała, że masz przerwę, to bym poczekał. Ale powiedziała, że masz spotkania, to myślałem, że i tak pracujesz.
– Nie gadaj głupot, wprosiłbyś się tak, czy siak. Trochę ciebie już znam.
– Gówno mnie znasz, Oshimura. – Ton głosu Nolana zmienił się na bardzo ostry. – Nie zapomnij, że to między innymi dzięki mnie masz swoje te relaksu w swoim pałacyku, a nie konstruujesz małe roboty w garażu ojca, jak kiedyś. Więc nie musisz mnie wyściskiwać po wsze czasy, ale nie bądź bucem. Przyszedłem do ciebie, bo mam sprawę, a dokładnie dwie.
– Mogłeś je zostawić w recepcji – odparł Jack.
– Te sprawy są powiązane ze śmiercią człowieka, twojego klienta. Jeśli ktoś z twojego biura jest zamieszany… Nie mogłem tych rzeczy zostawić do przekazania. Musiałem sam przyjść. Mam nadzieję, że teraz to rozumiesz
– No dobrze, niech ci będzie – obojętnym tonem odpowiedział naukowiec. – Co to za sprawy?
– Wczoraj w kasynie miałem scysję z kolesiem, który ma dokładnie taki sam kod symbiontu jak ja.
– Niemożliwe, Nolan, wiesz to przecież – nadal leżąc, beznamiętnie odpowiedział mu Jack.
Detektyw rzucił małą kwadratową kostkę, która z idealną precyzją i siłą poleciała w kierunku sofy. Mechaniczna ręka Oshimury przechwyciła przedmiot i po chwili z kostki wyłonił się hologram. Było to zdjęcie zrobione przez policjanta zeszłej nocy.
– Wiesz lepiej niż ja, że fikserzy potrafią zrobić… – To stwierdzenie zabrzmiało jak regułka, którą ktoś czyta z kartki.
– Spójrz bliżej – podpowiedział detektyw.
Jack otworzył szerzej swoje cybernetyczne oko i kilkukrotnie przybliżył obraz nadajnika Tobbiego. Widać było, że mężczyzna coraz bardziej skupia się na pewnym fragmencie. Po chwili dostrzegł to, co sugerował mu Nolan.
– To sygnatura waszego pracownika – spokojnie powiedział detektyw czując, że zaczyna zdobywać przewagę w tej rozmowie.
– To MOŻE być sygnatura naszego pracownika. Ale też równie dobrze może być sygnatura naszego byłego pracownika, który już nie żyje, który już nie pracuje albo który pracuje na czarnym rynku. – Głos Jacka lekko zadrżał.
Już wiedział, że detektyw będzie zawracał mu głowę pytaniami i spotkaniami tak długo, jak będzie mu to się podobać albo do momentu uzyskania wszystkich potrzebnych informacji. Oshimura nie miał na to żadnego wpływu.
– Dlatego – z zamyślenia wyrwał go śledczy – wyślesz na mój adres wszystkie dane swoich obecnych i byłych fikserów. Jeśli ta osoba nie pracuje już u ciebie, to będę szukał gdzie indziej. Jeśli masz ją wciąż tutaj, no cóż, będziemy mieli więcej takich miłych spotkań.
– Dobra – zerwał się z sofy Jack – mam już dosyć twojego aroganckiego zachowania. Coś jeszcze?
– Tak – ton głosu detektywa był nadal spokojny, wiedział, że zdobył przewagę nad przeciwnikiem. Jack może był geniuszem, ale nie był w stanie za długo wytrzymać w potyczkach słownych – podam ci kod, powiedz, czy on był u was używany.
Nolan wyrecytował kod. Zmienił w nim prawie wszystko prócz formatu. „Jeśli Jack jest w coś zamieszany, prawdziwy ciąg cyfr i liter od razu dałby mu do myślenia. A tak, chociaż na chwilę, będzie w dezinformacji, kiedy pójdzie sprawdzić ten szyfr”, pomyślał detektyw. Nastąpiła długa chwila ciszy i to wystarczyło policjantowi, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że dyrektor jednak znał ten format. Pewnie w pamięci starał się odszukać, komu był on przypisany. Tym się zdradził.
– Wybacz, ale nie przypominam sobie takiego ciągu. – Ton głosu mówił Nolanowi, że rozmówca kłamał. – Sprawdzę jeszcze, ale wątpię, bym coś znalazł.
– Na pewno. – Dryton trzymał nerwy na wodzy. Zapewne dzięki tej dobrej herbacie.
– Przyślę ci wszystko, jak będzie gotowe – zapewnił Oshimura. – Na kiedy tego potrzebujesz?
Detektyw spojrzał na swój zegarek, a po chwili na naukowca.
– Na godzinę temu – mówiąc to ironiczne zdanie, policjant obrócił się na piecie i wyszedł z pomieszczenia.
Na dole minął asystentkę, która miała lekko zaczerwienione oczy. Miał nadzieję, że nie zniszczył jej kariery. Nie był zadowolony z tego, jak to się wszystko rozegrało, jednak gdyby nie to, nie miałby dobrego wejścia i rozmowy z Jackiem. Tutaj toczyła się niewidzialna, ale jednak ważna wojna, a na każdej wojnie są ofiary. Takie jak Alana.