- W empik go
Silence Has a Meaning - ebook
Silence Has a Meaning - ebook
Kontynuacja historii bohaterów powieści It'll Always Be You.
Po pięciu latach mieszkania w Lewiston Lilianna wraz z braćmi postanawiają wrócić do Seattle. Dziewczyna nie planuje zostać tam na stałe. Chce załatwić kilka spraw i ulotnić się z tego miasta równie szybko, jak tam przyjechała.
Seattle kojarzy jej się z wydarzeniami, które chce wymazać z pamięci, i ludźmi, o których chciałaby zapomnieć. Na miejscu jednak szybko wychodzi na jaw, że wyjazd stąd nie okaże się wcale taki łatwy. Dziewczyna zapomniała, że z tym miastem wiążą się nie tylko złe, ale także dobre wspomnienia.
Czy kiedy ponownie spotka Ethana, będzie potrafiła poradzić sobie z własnymi uczuciami?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-651-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdybym tylko wiedział, jak to się potoczy, nigdy nie pozwoliłbym Ci wrócić do mojego życia. Chociaż na początku uleczyłaś moje złamane serce, wszystko, co później się stało, roztrzaskało je w drobny mak.
Przepraszam Cię, najdroższa, za to, co Cię przeze mnie spotkało. Będę z Tobą wszędzie, jeśli tylko o mnie pomyślisz.
Wszystko, co w życiu zrozumiałem, zrozumiałem dlatego, że miałem to szczęście Cię pokochać.
Niestety zrozumiałem to za późno. Za późno zrozumiałem, co dla mnie zrobiłaś, przez co nie byłem w stanie uchronić Cię przed tym, co Cię spotkało.
Dlatego, skarbie, pomimo tego, że to już niemożliwe, wybacz mi, proszę.
Wybacz mi wszystkie słowa, które wypowiedziałem.
Wybacz mi wszystkie czyny, których się dopuściłem.
Wybacz mi, że nie doceniłem zawczasu Twojego wysiłku.
Wybacz mi, że nie pozwoliłem Ci odejść.
Kochałem Cię nad życie i będę kochać zawsze.
Opowiem o Tobie tak pięknie, że ludziom z zazdrości pękną serca.
Od samego początku to ja byłem problemem. Sprowadziłem Cię na samo dno, nie myśląc o konsekwencjach.
Oddałbym wszystko za jeszcze jedną chwilę z Tobą.
Byłaś moją pierwszą i będziesz ostatnią miłością.
Byłaś czymś więcej niż wszystkim.
Nie rozumiałem Twoich słów, dopóki nie zaczęłaś milczeć.
Silence has a meaning¹…
Przepraszam, kwiatuszku. Na zawsze Twój.ROZDZIAŁ 1
Lilly
– Jeżeli zaraz nie wstaniesz, wyciągnę cię z tego cholernego łóżka za pierwsze, na co natrafię pod kołdrą.
Nie byłam w stanie określić, co się dzisiaj stało, ale dźwięk mojego budzika zmienił się na jeszcze bardziej wkurwiający niż zazwyczaj.
A może to komar? Kurewsko wielki i równie kurewsko irytujący komar, na którego przydałaby się wielka gazeta.
– Lilianno Winfred Jones! – Skrzeczący głos Connora przedarł się do moich uszu, o mało co nie rozrywając mi bębenków.
Pytanie. Widzieliście kiedyś mopsa próbującego doskoczyć do szyi bernardyna?
To byłam właśnie ja, usiłująca zagryźć mojego zidiociałego brata, który ściągnął ze mnie kołdrę, na domiar złego zwracając się do mnie drugim imieniem.
Jedyne, czego nienawidziłam bardziej od tego imienia, to Taylor. To poważna konkurencja, ale sam ochoczo wskoczył na piedestał i zajął pierwsze miejsce.
– Udusisz mnie później. Tymczasem zbieraj dupsko, bo zaraz spóźnimy się na samolot.
Po jego słowach przeniosłam wzrok na swoje dłonie, które w powietrzu zaciskały się na wysokości jego krtani.
I nie będę ukrywać, że pulsująca żyła na szyi Connora wcale mi nie pomagała wyrzucić z głowy tego pomysłu.
Jednak odsunęłam od siebie wszelkie myśli, a następnie wstałam z łóżka i, po przepchnięciu się obok brata, weszłam do łazienki. Gdy podeszłam do lustra, automatycznie cofnęłam się o krok, bo to, co się w nim odbijało, nazwałabym – delikatnie mówiąc – obrazem nędzy i rozpaczy. Powrót do Seattle, który miał nastąpić, wywołał u mnie zbyt wiele emocji, przez co teraz moja twarz na tym cierpiała.
Jednak wczoraj obiecałam sobie, że to ostatni raz, kiedy daję się pochłonąć emocjom. Byłam osobą, która długo wszystko w sobie dusiła, dlatego gdy nazbierało się we mnie zbyt wiele uczuć, po prostu wybuchałam.
Zawsze wyglądało to inaczej.
Czasami zalewałam się łzami. Innym razem okazywałam bezsilność krzykiem. Niekiedy śmiałam się histerycznie.
Wczorajszy wieczór miał być moim wieczorem oczyszczenia. Pod osłoną księżyca postanowiłam wyrzucić z głowy i serca to, co dręczyło mnie przez cały pobyt w Lewiston.
Pożegnałam się z Lilianną, która po przyjeździe do tego miasta przeżywała wszystko nadzwyczaj intensywnie i wszystkim się zadręczała. Pożegnałam się też z Lilianną, która po pięciu latach mieszkania tutaj uchodziła za bezuczuciową sukę, której nic nie rusza.
Obydwie te wersje całkowicie do mnie nie pasowały. Były, bo nie potrafiłam znaleźć złotego środka. Nie potrafiłam wyciągnąć średniej z tych dwóch osobowości, przez co wszystko było nazbyt bądź niezbyt. Nic pomiędzy.
Dotyczyło to wszystkiego, co czułam, robiłam czy myślałam. W obydwu przypadkach miałam wrażenie, że jestem emocjonalnie upośledzona.
Mówi się, że największą sztuką jest przejść przez piekło i nie stać się diabłem. Po części mi się to udało. Jednak stałam się czymś gorszym.
Stałam się zranioną kobietą walczącą z chęcią zemsty.
Problem tkwi w tym, że wcale nie zależy mi na wygranej.
Po pięciu latach w Lewiston nadszedł czas, żeby wrócić do Seattle. Nie planowałam tam zostać. Co to, to nie. Ani ja, ani tym bardziej moi bracia za żadne skarby nie chcieliśmy jechać do tego miasta, a co dopiero zostać w nim na stałe.
Seattle niosło za sobą jedynie kłopoty.
Wracaliśmy tam tylko po to, by sprzedać dom, który przepisała nam nasza matka. Nie mieliśmy do niego sentymentu ani związanych z nim pięknych wspomnień z dzieciństwa. Kojarzył nam się wyłącznie z bólem i kłamstwami.
Upięłam włosy w niedbały kok, po czym przemyłam twarz zimną wodą. Wykonałam poranną toaletę i wróciłam do pokoju po ubrania. Czekał nas kilkugodzinny lot, dlatego postawiłam na czarne dresowe spodnie oraz bluzę do kompletu.
Kiedy już byłam gotowa do wyjścia, rozejrzałam się jeszcze dwukrotnie po pokoju, sprawdzając, czy na pewno wzięłam wszystko, co potrzebne.
Po upewnieniu się, że nic nie zostało, zamknęłam za sobą drzwi i podążyłam do kuchni, w której znajdowali się już moi bracia. Całą trójką wyszliśmy z mieszkania, a potem ruszyliśmy do samochodu taty, który czekał na dole, żeby zawieźć nas na lotnisko.
***
– To było najdłuższe sześć godzin w moim życiu – westchnął Jake, rozciągając się, kiedy szliśmy odebrać nasze walizki.
– Bo to nie tak, że każde sześć godzin trwa tyle samo – mruknęłam pod nosem, mając go serdecznie dość. Przez cały lot jedynie narzekał.
W zasadzie ja też, ale to on był bardziej wkurwiający.
Im bliżej Seattle byliśmy, tym bardziej do mnie docierało, co się tak właściwie dzieje.
Wracałam do miejsca i ludzi, których ponad pięć lat temu zostawiłam bez słowa.
Zdawałam sobie sprawę, że to cholernie słabe zagranie. Ale wiedziałam też, że moi przyjaciele muszą zająć się w końcu swoim życiem, a przy mnie nie mieli takiej możliwości.
Cały swój czas poświęcili mnie i moim problemom, dlatego, choć byłam świadoma, jak mocno ich tym zranię, musiałam się od nich odciąć. Żyłam w przekonaniu, że robię to dla przyjaciół. Miał nastać ich czas.
– Coś ty tam naładowała? – sapnął Jake, szarpiąc się z moim bagażem.
– Twój debilizm – odburknęłam kąśliwie, na co Connor parsknął śmiechem.
A mnie nawet nie zdziwiło, kiedy młodszy z braci przypadkowo przywalił mi walizką podczas ściągania jej z taśmy.
– Ty cierpisz na jakąś chorobę psychiczną? – Jake położył ręce na biodrach i udawał oburzonego.
– Nie cierpię, całkiem ją lubię – odpowiedziałam, a następnie wzruszyłam ramieniem, co spotkało się z rechotem obydwu pacanów. – Ruchy, Uber już czeka – ponagliłam ich, biorąc w dłoń rączkę od walizki Jake’a. – Pomogę ci, żebyś nie musiał się męczyć z dwiema – dodałam i szybko ruszyłam w stronę wyjścia.
– Dzięki ci bardzo, dobra kobieto, twoja jest o wiele lżejsza! – krzyknął za mną.
Bez słowa więcej opuściłam lotnisko, po czym rozejrzałam się za naszym transportem. Gdy podeszłam do odpowiedniego samochodu, przywitałam się z kierowcą, który odebrał ode mnie walizkę.
Po chwili dołączyli do nas Jake z Connorem i wrzucili do bagażnika kolejne bagaże. Kiedy wszystko zostało schowane, zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy do budynku, który kiedyś nazywaliśmy domem.
Teraz były to jedynie nic nieznaczące mury, które mieliśmy zamiar sprzedać.
Chociaż myślałam, że ta droga też będzie się dłużyć w nieskończoność, nawet się nie spostrzegłam, a już dotarliśmy na miejsce.
Nie czekając na braci, weszłam do budynku i rozejrzałam się dookoła. Nie wiedziałam, czego oczekiwałam, ale kompletnie nic się tu nie zmieniło. Dosłownie jakbym zaledwie dzisiaj rano wyszła do szkoły i właśnie z niej wróciła.
Jedyne, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to tylko błędne myślenie, to zapach panujący w tym miejscu. Matka wyniosła się stąd zaraz po naszym wyjeździe, co zdecydowanie było czuć. Dlatego obeszłam cały dół, otwierając wszystkie okna, a gdy skończyłam, rozłożyłam się na kanapie. Chyba nie byłam jeszcze gotowa, żeby wejść do swojego dawnego pokoju.
Niedługo później usłyszałam w drzwiach odgłosy przepychanki, co oznaczało, że już nie jestem sama.
– Mike zaprasza nas do nowo otwartego klubu. Podobno jest aktualnie najlepszy w mieście – rzucił Jake. Zajął miejsce obok mnie i wywalił nogi na stolik, jak to miał kiedyś w zwyczaju.
Przez taką małą rzecz zakłuło mnie serce i przez chwilę poczułam się znowu jak w domu. Ale to było tylko wrażenie.
– Nie mam ochoty na żadne imprezowanie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, rozkładając się wygodniej na kanapie.
– Doskonale wiemy, że teraz wszyscy tego potrzebujemy – powiedział Connor, przystając naprzeciwko, i zrzucił nogi Jake’a ze stolika.
– Jedyne, czego teraz potrzebuję, to przestrzeń wolna od idiotów. Moglibyście odejść? – Przymknęłam oczy, licząc na to, że dadzą sobie spokój.
– Za dwie godziny wyjeżdżamy – dodał, nie zwracając uwagi na mój wyraźny sprzeciw.
Ech, to przykre, że moja nadzieja pieprzy się częściej niż ja.
Rzuciłam pod nosem kilka uroczych wiązanek, ale grzecznie wstałam i mozolnym krokiem ruszyłam do swojego pokoju.
Nawet było warto, bo dzięki temu miałam okazję popatrzeć na męki mojego brata, który przez kilka minut szarpał się z moją walizką na schodach.
Jednak cała moja energia i dobry humor uleciały zaraz po tym, kiedy zatrzymałam się przed drzwiami swojej dawnej sypialni. Gdyby nie Jake, który siłą wepchnął mnie do środka, prawdopodobnie stałabym tam jeszcze bardzo długo.
Nie miałam teraz ochoty na wspominki, dlatego po prostu otworzyłam walizkę i wyciągnęłam z niej potrzebne rzeczy. Z podręczną kosmetyczką usiadłam przy toaletce, a potem zaczęłam się malować.
Co prawda było jeszcze dużo czasu do wyjścia, ale wolałam przygotować się od razu, żeby chociaż na chwilę zająć czymś myśli.
Kiedy od prawie godziny usiłowałam zrobić dwie równe kreski, okazało się, że pomysł z wcześniejszym szykowaniem był strzałem w dziesiątkę. Jednak przez to, że moje ręce się trzęsły, wychodziły one tak samo, ale, kurwa, nierówno.
Po setnej próbie się poddałam i przetarłam wacikiem powieki, żeby to zmyć. Co było błędem, bo teraz zrobiły się całe czerwone. Na szczęście na ratunek przyszedł brązowy cień i w małym stopniu to zakrył. Wytuszowałam jeszcze rzęsy i podkreśliłam brwi.
Ani nie miałam ochoty poświęcać więcej czasu na przygotowania, ani osoby, dla której mogłabym to robić, dlatego zostawiłam to tak, jak jest, i przebrałam się w czarne jeansy oraz luźną, szarą bluzę.
No czy to nie był idealny outfit do klubu? No oczywiście, że tak.
Zeszłam na parter, gdzie zostałam obdarzona przez braci dziwnymi spojrzeniami. Kiedy już otworzyli usta, aby skomentować mój strój, uratował mnie dźwięk klaksonu dobiegający z zewnątrz.
Ponownie coś boleśnie ścisnęło mnie w środku, bo przez ten odgłos miałam pieprzone déjà vu. To właśnie tak kiedyś Liam oznajmiał, że podjechał.
I chyba znowu się zamyśliłam, ponieważ poczułam na łopatkach łapska, które zaczęły mnie pchać w stronę drzwi.
Po wyjściu z domu przekręciłam zamek, po czym schowałam klucz do stanika. Bo przecież to najlepszy schowek, kiedy nie masz ze sobą torebki.
Przywitałam się z Mikiem, a następnie odwróciłam głowę w stronę okna. Bałam się spotkać tutaj kogoś znajomego, już nawet nie wspominając o Taylorze.
Przez całą drogę starałam się skupić na wszystkim, byleby nie zadręczać się myślami, co nie przyniosło zbyt wielkiego skutku, bo te znowu wypełniły obawy.
Obawy, że zobaczę coś lub, nie daj Boże, kogoś, kto przywoła wspomnienia.
– Jesteśmy – odezwał się Mike, gasząc samochód.
Gdy spojrzałam do przodu i napotkałam w lusterku wzrok chłopaka, posłałam mu uśmiech.
Był jedynym przyjacielem moich braci, z którym ci utrzymywali kontakt i który co jakiś czas przylatywał do nas na weekend.
Wysiadając z auta, zauważyłam grupkę ludzi stojących niedaleko. Rozpoznałam jedynie jego siostrę. Reszty nie kojarzyłam, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.
Dobrze było poznać nowe osoby w starym miejscu.
Kiedy wszyscy opuściliśmy pojazd, ruszyliśmy w ich stronę, a po chwili przedstawiliśmy się sobie nawzajem.
O ile dobrze zapamiętałam, wśród męskiej części byli Aron, James i Owen, a damskiej Ava, Sofia, no i siostra Mike’a, czyli Julia.
– Po drugiej stronie jest monopolowy. Mamy wynajętą lożę, więc nie będzie problemu z przemyceniem alkoholu. – Posłałam Aronowi pytające spojrzenie, na co wzruszył ramionami. – No co? Przecież nie będziemy płacić trzydziestu pięciu dolców za wódkę z colą.
Wytrzeszczyłam oczy, bo serio trochę ich poniosło. Najwyższą ceną, jaką zapłaciłam za takiego drinka, było piętnaście dolarów.
Dlatego już bez słowa wszyscy ruszyliśmy za chłopakiem do sklepu. Trochę w tym momencie żałowałam, że nie wzięłam ze sobą torebki, ale dziewczyny były dobrze przygotowane na to, aby spakować kupiony alkohol.
Razem z Owenem, Avą i Sofią wybraliśmy to, co chcemy, a następnie wyszliśmy jako pierwsi na zewnątrz, chcąc jeszcze zapalić przed pójściem do klubu.
I to był błąd.
Cholernie, kurwa, duży błąd.
Zrozumiałam to aż za dobrze, kiedy poczułam na sobie palące spojrzenie tak dobrze mi znanych, ciemnych tęczówek.
Gula niewiadomego pochodzenia podeszła mi do gardła, chwilowo odcinając dostęp do tlenu. Chociaż na zewnątrz wciąż żyłam, w środku czułam, jak umieram.
Nie byłam w stanie wydusić ani słowa czy chociażby zamrugać, dlatego niczym zahipnotyzowana patrzyłam na drugą stronę ulicy, po której stali Taylor, Will oraz Nicole.
I naprawdę nie wiedziałam, czyj widok zabolał mnie bardziej.
Jej czy jego.
Nie miałam pojęcia, jakim cudem, ale pomimo wielkiej chęci udało mi się nie zawiesić na nim wzroku, tylko od razu przenieść go na osoby obok.
Nim zdążyłam pomyśleć bądź zrobić coś więcej, blondynka biegła już w moją stronę, piszcząc. Moje serce znów zaczęło pękać. Nie dowierzałam, że po tym, jak wobec niej postąpiłam, ona zamiast mnie zwyzywać, tak po prostu cieszy się na mój widok.
Kiedy rzuciła mi się na szyję, z całej siły objęłam ją ramionami. I w tym momencie serio nie potrzebowałam do szczęścia niczego więcej.
No chyba że Liama…
Przymknęłam oczy, wdychając jej zapach. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, właśnie on kojarzył mi się z domem. Nie to miasto czy mury, które przyjechaliśmy sprzedać.
Zapach brzoskwini i paczuli. Zapach, dzięki któremu czułam się jak w domu.
Zdążyłam naprawdę poczuć się dobrze, jednak tę chwilę przerwało chrząknięcie. Odsunęłam się od blondynki i przeniosłam spojrzenie na Willa, który stał za dziewczyną.
Kątem oka widziałam, że miejsce, w którym jeszcze moment wcześniej stał Taylor, jest puste. Jednak nie umiałam stwierdzić, czy jestem z tego powodu bardziej szczęśliwa, czy może rozczarowana.
Patrzyłam na Willa niepewnie, nie wiedząc, jak mam się zachować. I kiedy w końcu postanowiłam coś powiedzieć, on jedynie pokręcił głową.
– Nie teraz. Po prostu tu chodź – odezwał się, rozkładając szeroko ramiona.
Nie musiał dwa razy powtarzać.
Bez zastanowienia podbiegłam, po czym wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Nicole od razu znalazła się obok i mocno nas objęła.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie, pociągając nosami. Pomimo tego, że bardzo się starałam, nie byłam w stanie zapanować nad napływającymi do moich oczu łzami. Tak samo jak blondynka, która właśnie przecierała policzki.
– Zostań z nimi. Zgadamy się później – oznajmił po krótkiej ciszy Connor, jednak nie do końca wiedziałam, czy to dobry pomysł.
– N-nie mogę, umówiłam się przecież z wami. – Próbowałam się wykręcić.
– Zostań – odparł gburowato, co ostatnio miał w zwyczaju.
– Hau? – Usłyszałam parsknięcie przyjaci… Byłej przyjaciółki. Ale właśnie ten cichy śmiech przekonał mnie, żeby z nimi zostać. – W porządku, jestem pod telefonem.
Nie zwracając już więcej uwagi na brata, wtuliłam się z powrotem w Willa, przyciągając do siebie Nicole.
Nawet nie wiedziałam, ile czasu tak staliśmy. Jednak zdawałam sobie sprawę, że chłopak chyba z pięćdziesiąt razy powtórzył nam, że mamy się ogarnąć i przestać ryczeć.
Co tylko sprawiało, że podnosiłyśmy na siebie wzajemnie spojrzenia i jeszcze bardziej zaczynałyśmy beczeć, jeśli nie wyć.
Kilka godzin później też płakałyśmy, ale już ze śmiechu. Obydwie wiedziałyśmy, że czeka nas poważna rozmowa, lecz aktualnie miałyśmy to w głębokim poważaniu. Trajkotałyśmy jak najęte, streszczając sobie, co się działo przez te lata, kiedy nie miałyśmy kontaktu.
– Zabawne, Pani Idealna, bo z chęcią sporządziłbym krótką listę twoich wad, żeby utrzeć ci nosa. – Will się zaśmiał, kiedy Nicole po raz kolejny wypomniała mu prześmiewczo jakąś błahostkę.
– Krótką? – dopytała, unosząc brew, a nieświadomy niczego chłopak przytaknął. – Czyli nie będzie cię boleć, kiedy wsadzę ci ją w…
– Stop! – krzyknęłam, zasłaniając jej usta ręką, którą po sekundzie polizała, na co się skrzywiłam.
– Obrzydliwe – bąknął chłopak, gdy wytarłam dłoń o jego koszulę.
– Ale twoje – odpowiedziałam, pokazując mu język.
W reakcji na moje słowa poczochrał mi włosy, a ja odwdzięczyłam się tym samym, roztrzepując jego ulizaną grzywkę.
– Tęskniłam za tobą. – Usłyszałam za plecami, co sprawiło, że odwróciłam się w stronę Nicole po przerwaniu przepychanek z jej chłopem.
– Ja za tobą te… – Nie zdążyłam dokończyć, bo blondynka po raz kolejny zamknęła mnie w uścisku.
I jak ja miałam jej powiedzieć, że przyjechałam jedynie na chwilę?
To najgorszy, a zarazem najpiękniejszy dzień mojego życia.ROZDZIAŁ 2
Lilly
– Naprawdę nie wiem, czy to jest dobry pomysł – powiedziałam w momencie, w którym Will parkował przed blokiem Liama. – Nie mogę ot tak wparować do jego mieszkania, jakbym nie wyjechała na tych pięć lat.
Na początku, kiedy Nicole wyszła z tą propozycją, bez mrugnięcia okiem się zgodziłam. Jednak gdy tylko wsiedliśmy do samochodu, dopadły mnie wątpliwości, a w połowie drogi ze stresu zaczęłam się trząść jak galareta.
Liam i Gabriel…
Byłam szczęśliwa, kiedy się dowiedziałam, że nie dość, że dalej są razem, to jeszcze się zaręczyli i mają swoje mieszkanie w centrum miasta.
Ale czy oni będą szczęśliwi, gdy mnie zobaczą?
– Słońce, nie stresuj się. – Blondynka splotła nasze palce i przejechała kciukiem po zewnętrznej stronie mojej dłoni. – On nie jest na ciebie zły – oznajmiła, ponownie próbując dodać mi otuchy.
Spojrzałam jej w oczy, szukając chociażby najmniejszego zawahania, jednak była tak pewna swego, że sama powoli zaczynałam w to wierzyć.
Wzięłam dwa głębokie wdechy i po tym, jak niemal niezauważalnie skinęłam głową, wysiadłyśmy z auta. Ruszyłyśmy w stronę klatki schodowej, przy której czekał już na nas Will.
Co do niego, to po tych kilku godzinach… Nie czułam z jego strony niechęci, jednak trzymał między nami mały dystans, który był wyczuwalny, choć próbował go zamaskować. Ale co mu się dziwić, prawda? Zostawiłam ich wszystkich bez słowa. Jaką mogli mieć pewność, że nie zrobię tego ponownie?
Nawet ja jej nie miałam.
Ten wyjazd od początku miał się kręcić tylko wokół sprzedaży domu. I faktycznie tak było, lecz jedynie w mojej głowie. Moje serce, odkąd zobaczyłam Nicole, błagało, by zostać.
Dziewczyna wpisała kod na domofonie, po czym pchnęła drzwi i przytrzymała je, żebym weszła.
Zrobiłam to, o dziwo, od razu. Pomimo wątpliwości, które miałam dosłownie przed chwilą, teraz nie chciałam już uciekać. Chciałam jak najszybciej go zobaczyć.
Dlatego kiedy tylko znaleźliśmy się pod drzwiami mieszkania, które się uchyliły, rzuciłam się zszokowanemu Liamowi na szyję.
No, może i nie powinnam była tego robić. Powinnam była poczekać na jego reakcję. Zobaczyć, czy w ogóle chce mnie widzieć. Czy sam coś powie lub zrobi.
Tylko że nie mogłam się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie.
Jednak wszystkie moje obawy odeszły w niepamięć, kiedy chłopak objął mnie ramieniem, mocniej przytulając.
Mech dębowy, piżmo i kardamon. Drugi zapach, dzięki któremu czułam się jak w domu.
Odkąd się dowiedzieliśmy o wyjeździe do Seattle, intensywnie wbijałam sobie do głowy, że to przymus. Że wcale nie chcę tu być i gdy tylko nadarzy się okazja, znowu stąd zwieję.
Dopiero teraz, w ramionach drugiej osoby, która przypominała mi o domu, znów poczułam, że rozpiera mnie radość.
Poczułam też coś, czego nie czułam od lat. Spokój, eudajmonię, bezpieczeństwo…
Dwa objęcia na nowo przywróciły mi chęci do życia.
Nawet nie wiedziałam, kiedy po raz kolejny dzisiejszego wieczoru zaczęłam płakać. Nie miałam też pojęcia, co dokładnie tym razem wywołało moje łzy. Na pewno szczęście, to bezapelacyjnie. Jednak za nim kryło się coś jeszcze. Coś, co nie do końca potrafiłam rozgryźć.
Uścisk mojego najukochańszego blondyna spowodował, że automatycznie zachciałam wrócić na stałe do tego miasta, a przede wszystkim do tych ludzi.
Do swojej drugiej rodziny. Rodziny z wyboru.
Mocniej wtuliłam się w Liama, pragnąc zostać w jego ramionach już na zawsze.
Moim ciałem wstrząsnął szloch, a ja, całkowicie nad tym nie panując, zacisnęłam palce na koszulce chłopaka. Moje usta z kolei niczym mantrę powtarzały przeprosiny i błagania o przebaczenie.
To jednak okazało się zbyteczne, bo Liam złapał moją twarz w dłonie i – choć robił to przez łzy – z wielkim uśmiechem przekonywał, że nic oprócz tego, że tu jestem, się nie liczy.
Kiedy po kolejnych kilku minutach zaczęłam się powoli uspokajać, blondyn, nie wypuszczając mnie z uścisku, zrobił krok do tyłu, by reszta przyjaciół mogła wejść do środka.
Zamknął za nami drzwi i poprowadził mnie korytarzem do salonu. Kompletnie nie skupiałam się teraz na wystroju mieszkania. Nie miałam na to ani czasu, ani chęci.
Liczył się on. Oni. My…
– Szkrabie, już dobrze – wyszeptał, ocierając z mojej twarzy kolejne łzy, a następnie dwukrotnie ucałował skroń.
Po tym, jak zajęliśmy miejsca na kanapie obok Willa i Nicole, żadne z nas więcej się nie odezwało. Blondynka tylko się do nas przybliżyła, co sprawiło, że całą trójką chłonęliśmy wzajemnie swoją obecność.
Dopóki tego nie doświadczyłam, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebowałam. Aktualnie miałam gdzieś swoje wcześniejsze ustalenia o panowaniu nad emocjami. Bo… po co miałabym to robić? Dlaczego po takim występku miałabym udawać przed przyjaciółmi, którzy byli dla mnie kimś więcej niż rodziną, że to wszystko mnie nie rusza?
Przed nimi nie musiałam ani nie chciałam tego robić. Nawet po pięciu latach czułam, że przy nich nie muszę udawać i mogę być w pełni sobą.
Co więcej, mogłam być tą najgorszą wersją siebie.
– Kto przyszedł? – Z rozmyślań wyrwał mnie głos Gabriela. Chłopak wszedł do salonu z, jak mi się wydawało, łazienki i zatrzymał się w miejscu, kiedy jego spojrzenie złączyło się z moim. – Lilly?
Pokiwałam głową, bo choć otworzyłam usta, aby odpowiedzieć, nie wydostał się z nich nawet najcichszy dźwięk.
Gabriel…
Chociaż z całej naszej piątki znaliśmy się najkrócej, to jakoś nigdy nie wpłynęło to na naszą relację. Fakt, była zawiła od samego początku, ale zawsze wyjątkowa. Na swój własny sposób.
On cały był wyjątkowy na swój własny sposób.
Większość ludzi, w tym ja, przy pierwszym spotkaniu zwraca uwagę na wygląd drugiego człowieka. A kiedy poznałam Gabriela? W mojej głowie nie kłębiły się żadne myśli poza tą, że idealnie pasuje do naszej małej grupki.
Dopełnił nas swoją aparycją, ciętym dowcipem i czymś, czego nie potrafiłam opisać. Po prostu magnetyzował.
Nasze pierwsze spotkanie było tak samo chaotyczne jak reszta znajomości. Choć nie utrzymywaliśmy stałego kontaktu, byłam bardziej niż pewna, że gdybym napisała na grupowym czacie prośbę o pomoc, on zgłosiłby się jako pierwszy.
Gab był najpiękniejszą duszą, jaką kiedykolwiek poznałam. W dodatku bratnią duszą Liama.
Nim zdążyłam uporządkować myśli, dostrzegłam ruch. Już po kilku sekundach moje nogi oderwały się od podłogi, a ciało zostało zakleszczone w ramionach rudzielca.
– Jak ty wyrosłaś! – wrzasnął i dwukrotnie obrócił nas wokół własnej osi.
Zaśmiałam się przez łzy w reakcji na jego słowa, bo zabrzmiał jak typowa babcia przy corocznym, świątecznym spotkaniu.
– Ciebie też dobrze widzieć – odparłam, kiedy w końcu mnie odstawił.
Położył dłonie na moich policzkach, jednak szybko je z nich ściągnęłam, gdy coś błysnęło mi przed oczami. Odsunęłam się o krok, jedną ręką trzymając dłoń Gabriela, a drugą łapiąc za tę Liama.
– Niee… – zaczęłam, kręcąc głową. – Nie zrobiliście tego.
Z całych sił próbowałam to wszystko dokładnie przeanalizować, ale mój system aktualnie się zawiesił.
– W zasadzie to nie – odpowiedział blondyn, kiedy przysunęłam do twarzy dłonie ich obu i wbiłam wzrok w dwie błyszczące obrączki. – To nie na serio – kontynuował, przez co został obdarzony przez rudego zdziwionym spojrzeniem. – Znaczy na serio, ale to było tylko między nami. Dla nas – wytłumaczył, unosząc mój podbródek, żebym popatrzyła mu w oczy. – Nie mógłbym wziąć ślubu bez ciebie, robaczku.
I chociaż poprzednie łzy jeszcze nie zdążyły wyschnąć, po mojej twarzy zaczęły spływać kolejne i kolejne, i kolejne…
Nie zasłużyłam na nich.
A oni nie zasłużyli na to, co im zrobiłam.
– Odnoszę wrażenie, że musimy się napić – wyrwał się Will.
– Twoje wrażenie jest zaskakująco trafne. – Parsknęłam, znowu obejmując dwóch chłopaków. – Nie możemy nie opić nieślubu.
***
Pierwszy tydzień minął mi zaskakująco szybko. Nawet nie wiedziałam, że tak dużo czasu już zleciało, a my nadal nie sprzedaliśmy domu. Byłoby to mniej dziwne, gdybyśmy nie otrzymali trzech różnych ofert zakupu na o wiele wyższe kwoty od tych zaproponowanych.
Właśnie przez to śmiałam twierdzić, że chyba żadne z nas nie chce go sprzedać, ale przecież nie powiem tego głośno.
Jak co wieczór siedzieliśmy we trójkę w salonie, co w ostatnim czasie stało się naszym małym rytuałem. Tym razem czekaliśmy na naszych przyjaciół, no i Taylora. Tego ostatniego nie miałam ochoty widzieć, ale skoro wyjechałam, nie mówiąc im o tym, co tak naprawdę się między nami wydarzyło, to po przyjeździe nie miałam prawa kazać im zerwać z nim kontaktu, który utrzymywali przez te pięć lat.
Jake z Connorem niby nie byli do tego pozytywnie nastawieni, jednak było widać, że mimo wszystko sami za nim tęsknili.
– Otworzę! – krzyknęłam, podnosząc się z kanapy, kiedy usłyszałam dzwonek.
Ruszyłam do drzwi, a chwilę później otworzyłam je szeroko, przywitałam się ze wszystkimi po kolei i wpuściłam ich do środka. Powinnam się ucieszyć, gdy nie zobaczyłam z nimi bruneta, a jednak ukłuła mnie mała igła rozczarowania. Ale tylko taka tyci tyci…
– Ethan jeszcze nie wrócił – zaczął Will, kiedy zostaliśmy w korytarzu sami, bo reszta przeszła do salonu, do moich braci. – Tamtego wieczoru wyjechał do domku nad jeziorem i jeszcze się nie pojawił – dopowiedział, a ja przytaknęłam na znak, że rozumiem, po czym przepuściłam go przodem.
– Pewnie moczy nie tylko nogi w wodzie, ale też chuja w swojej żonce – mruknęłam pod nosem.
– Mówiłaś coś? – spytał szatyn, odwracając się w moją stronę.
– Ja? Nieee. – Machnęłam ręką i go wyminęłam.
Jednak zatrzymały mnie kolejny dzwonek do drzwi oraz minizawał serca.
– To pewnie pizza! – krzyknął Connor, co sprawiło, że odetchnęłam z ulgą.
Will poszedł do nich, a ja się cofnęłam, zabierając po drodze pieniądze z komody.
Pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi z uśmiechem, który zamarł na moich ustach, gdy zobaczyłam, kto przede mną stoi. Mój wyraz twarzy zmienił się niekontrolowanie. Z ust zszedł uśmiech, a wargi zacisnęły się w wąską linię.
Po tylu latach stoję przed nim, obdarzając go spojrzeniem, które on posłał mi tamtego feralnego lata, kiedy wkroczył po raz kolejny do mojego życia.
Przez moje ciało przepływało multum negatywnych emocji. Najbardziej przebijały się złość, nienawiść, żal oraz obrzydzenie.
Jednak byłam ponad to. Nie chciałam czuć do niego nawet tego i właśnie to udało mi się pokazać.
Obojętność.
Bo właśnie taki powinien mi być. Obojętny.
I tego będę się trzymać.
Puściłam klamkę, a następnie wycofałam się do reszty znajomych, zostawiając go samego w korytarzu. To, że powiedziałam, że nie będzie mi przeszkadzała jego obecność, nie znaczyło, że będę z nim rozmawiać.
Usiadłam na podłodze przed Nicole, bo jedyne wolne miejsce, jakie zostało, było na fotelu, którego nie zamierzałam z nim dzielić.
– Co mnie ominęło? – Po chwili do pomieszczenia wszedł Taylor i przywitał się ze wszystkimi.
Najdłużej stał przy moich braciach, z czego się cieszyłam, ponieważ widziałam, jak przeżywali tę rozłąkę. Pomimo tego, co się między nami wydarzyło, oni przyjaźnili się przed tym kilka lat, a ja nie miałam zamiaru na to wpływać. Nawet taką kanalię mogłam zaakceptować, dopóki oni byli szczęśliwi.
– Właśnie zacząłem opowiadać, jak Lilly dostała swój pierwszy mandat.
Słowa Connora sprawiły, że mój żołądek skręcił się z zażenowania. Chciałam umrzeć wtedy i pewnie będę chciała umrzeć zaraz, jeżeli brat nie przestanie mówić.
Zgromiłam go wzrokiem, ale nie zdążyłam się odezwać, bo rozległo się parsknięcie.
– Prowadziłaś auto? – wtrącił Taylor, na co przewróciłam oczami.
Nie, kurwa, pchałam.
Zacisnęłam dłonie w pięści, schowałam je w rękawach bluzy i jedynie przytaknęłam, nie reagując w żaden inny sposób na marną próbę przytyku.
Doskonale wiedziałam, że brunet nawiązał do sytuacji, kiedy prowadziłam jego samochód i magicznie pojawił się za mną kolejny, w który uderzyłam.
– Byłem spóźniony na zajęcia, więc autobus odpadał, a miałem nogę w gipsie, przez co sam nie mogłem prowadzić – opowiadał dalej Connor, na co przyciągnęłam kolana bliżej klatki piersiowej i oparłam o nie podbródek. – Lilly nie znała dokładnej drogi, no bo w końcu zawsze jeździła na fotelu pasażera, więc zaczęła wpisywać adres do nawigacji. Nie przekroczyła jakoś bardzo prędkości, bo zaledwie o osiem mil, jednak zatrzymał nas radiowóz. Pierwsze pytanie policjanta dotyczyło oczywiście powodu jej „piractwa drogowego”, na które nasza zażenowana, ale kochana, grzeczna dziewczynka odpowiedziała zgodnie z prawdą. Jak to ma w zwyczaju, nie myśląc nad tym, co mówi, poinformowała, że nie patrzyła na licznik, bo siedziała w telefonie. Typ całkowicie nie ogarniając, że nie kłamie, zaczął się śmiać i wychwalać jej poczucie humoru, po czym poprosił o jej numer.
– Chyba nie rozumiem – wtrącił Will, przenosząc na mnie spojrzenie. – Skoro mu się spodobałaś i w dodatku go rozbawiłaś, to jakim cudem dostałaś mandat?
– Poczekaj do końca – prychnął Jake.
– Kiedy odmówiła mu dwa razy z rzędu, zmienił podejście i uznał, że w tym przypadku mandat będzie dobrym rozwiązaniem. – Connor wypił ostatni łyk piwa z butelki, a następnie odstawił ją na stolik. – Gdy już chciałem się odezwać, żeby jakoś załagodzić sytuację i wyprosić upomnienie, Lilly zamiast okazać choć minimalną skruchę, poradziła mu, by rozchodził pieczenie w dupie.
Moje ciało zalała fala skrępowania, a policzki oblały się szkarłatem. Do teraz nie byłam w stanie zrozumieć, jak mogłam palnąć coś tak niedorzecznego do cholernego policjanta.
Przez cały czas, kiedy Connor opowiadał tę historię, czułam na sobie spojrzenie tej przeklętej pary oczu, co spowodowało, że, chociaż tak bardzo nie chciałam, ugięłam się i również popatrzyłam w stronę Taylora. Wpatrywał się we mnie wzrokiem, którego nigdy wcześniej u niego nie widziałam.
W jego oczach dostrzegłam zaciekawienie, które próbował ukryć.
Z transu, w jaki mnie wprowadził, wyrwał mnie dzwonek, przez co poderwałam się do drzwi. Skoro Taylor siedział przede mną, za drzwiami w końcu musiał być dostawca z pizzą.
Po zapłaceniu za jedzenie zaniosłam je do salonu, po czym przeprosiłam wszystkich na chwilę i pobiegłam na górę do swojego pokoju.
Pomimo tego, że na zewnątrz udawało mi się zachować względny spokój, w środku rozrywało mnie od nadmiaru emocji. Chociaż się starałam, nie potrafiłam po tym wszystkim siedzieć z nim w jednym pomieszczeniu, jakby nic się między nami nie wydarzyło.
Bo prawda była taka, że wydarzyło się więcej, niż kiedykolwiek powinno.
Zgarnęłam z biurka paczkę papierosów, zapalniczkę i bluzę, a potem zeszłam na parter.
– Co się stało? – spytałam, przystając w drzwiach salonu, gdy usłyszałam dobiegające z niego zamieszanie.
– Nie dali sosów – burknął obrażony blondyn.
Dla Liama pizza bez sosu to nie pizza.
– Pójdę po nie. I tak miałam właśnie iść zapalić – powiedziałam, wkładając bluzę przez głowę.
– Nie wygłupiaj się, zapowiadali dzisiaj burzę. – Usłyszałam za plecami głos Willa, jednak to nie było w stanie mnie teraz zatrzymać.
Potrzebowałam powietrza.
– To dziesięć minut drogi, zdążę wrócić.
Nie czekając na odpowiedź ani sprzeciw, wyszłam.
Sama już nie wiedziałam, czego chcę od życia. Naprawdę. Zostanie w Seattle wiązało się ze spotykaniem bruneta przy każdej najmniejszej okazji. W końcu przyjaciele, którzy tu mieszkali, nadal się przyjaźnili.
Chociaż chciałam tu zostać, nie byłam pewna, czy dam radę to wszystko znieść. Moje uczucia do niego nie były już takie, jak lata temu.
Ale to nie znaczyło, że nie ma ich wcale.
Może większość uczuć zdołałam zamienić w złość i niechęć, jednak to on był moją pierwszą miłością, mimo że kiedyś myślałam tak o Dylanie.
To właśnie relacja z Taylorem uświadomiła mi, co to jest prawdziwa miłość. Pomimo tego, że Dylana również bardzo kochałam, te uczucia znacznie się od siebie różniły. Pomiędzy nami nie było tej porywczości, namiętności i przede wszystkim tak wielkiej chemii.
Mieliśmy bardziej przyjacielskie relacje, co w tamtym okresie mojego życia sprowadzałam właśnie do miłości. Ale co ja mogłam o tym wiedzieć? Miałam zaledwie szesnaście lat. Wtedy wydawało mi się, jak chyba każdej nastolatce, że jestem dorosła i wiem o życiu na tyle dużo, że jestem w stanie odróżnić przyjaźń od miłości czy dobro od zła.
Myliłam się w obydwu tych przypadkach.
Kiedy udało mi się już kupić te cholerne sosy, postanowiłam przejść się jeszcze do sklepu po energetyka. Zdawałam sobie sprawę, że to niezbyt zdrowe, jednak mój żołądek w ostatnim czasie nie przyjmował kawy, a zdecydowanie potrzebowałam teraz rozbudzenia.
Podskoczyłam z radości, gdy wypatrzyłam na półce ulubionego batona kokosowego. W Lewiston rzadko je spotykałam, nad czym ubolewało moje serce, ponieważ kiedyś jadłam je niemal codziennie.
Ale tyle by było z mojej radości, bo po tym, jak wyszłam na zewnątrz i już miałam go otwierać, poczułam na twarzy pierwsze krople deszczu. W głowie od razu zadudniły mi słowa Willa, lecz, jakby nie patrzeć, miałam rację. W końcu gdybym nie zaszła do sklepu, bez problemu bym zdążyła.
Wzruszyłam ramionami i, otwierając batona, ruszyłam przed siebie. No cóż, chociaż mam czym zajadać smutki.
Byłam już prawie w połowie drogi, kiedy zatrzymało się przede mną tak dobrze znane mi auto. Nawet nie musiałam patrzeć, kto siedzi za kierownicą, żeby przewrócić oczami. No, kurwa, rycerz na białym koniu się znalazł.
Taylor wysiadł z samochodu, po czym go obszedł i bez słowa otworzył przede mną drzwi. Chwilę tak stałam, patrząc to na auto, to na niego i rozmyślając nad opcjami. Ja i tak byłam już cała przemoczona, więc nie robiło mi to żadnej różnicy.
Totalnie nie chciało mi się dalej iść na piechotę, więc kiedy uznałam, że Taylor też jest już wystarczająco mokry, bez słowa wsiadłam do środka.
Chłopak zamknął za mną drzwi, następnie ponownie obszedł samochód i zajął miejsce kierowcy. Po włączeniu się do ruchu całą uwagę skupił na drodze.
I tak jak z początku cisza między nami była mi na rękę, tak kiedy okazało się, że na drodze, którą mieliśmy jechać, leży drzewo i musimy pojechać okrężną, z każdą sekundą czułam się coraz bardziej niekomfortowo.
Choć wnętrze auta było mi tak dobrze znane, czułam się w nim obco.
Musieliśmy nadrobić prawie trzydzieści minut jazdy, co przy atmosferze, jaka panowała w środku, było istną katorgą.
– Ładna pogoda – odezwałam się po chwili, żeby przerwać ciszę.
Jednak kiedy brunet skupił wzrok na strugach deszczu spływających po szybie, nabrałam ochoty, by przywalić w nią głową.
– Mhm, idealna na spacer – parsknął, nawiązując do sytuacji.
– Polecam. W życiu nie byłam aż tak mokra – palnęłam, jak zwykle nie myśląc nad tym, co mówię.
I nie będę ukrywać, trochę się zmieszałam, gdy dotarła do mnie dwuznaczność tych słów.
– Mogłaś dać numer temu policjantowi, może by jakoś temu zaradził – burknął pod nosem, lecz na tyle głośno, bym słyszała.
Przewróciłam oczami w reakcji na jego przytyk. No niespodziewane, że uczepił się akurat tego drugiego znaczenia.
– Jest stróżem prawa, nie Matką Naturą – fuknęłam, jakby faktycznie chodziło tylko o zmoknięcie.
Taylor już nie odpowiedział, chyba wyczuwając moją niechęć do jego osoby. Dałam głośniej radio, chcąc jakoś zagłuszyć natłok myśli, i jebanym zrządzeniem losu leciała akurat piosenka, którą lata temu mi zaśpiewał.
Bez zastanowienia wyłączyłam radio.
Na szczęście udało nam się dojechać dość szybko. Kiedy zaparkował przed domem, bez słowa opuściłam samochód i udałam się w kierunku schodów. Brunet jednak nie wysiadł za mną, a pojechał dalej, w tylko sobie znanym kierunku.
Weszłam do budynku, po czym w korytarzu ściągnęłam przemoczoną kurtkę i buty. Chwilę później ruszyłam w kierunku śmiechów dobiegających z salonu.
– No w końcu. – Jako pierwszy zauważył moją obecność Jake. – Ethan pojechał do domu, ale prosił, żeby się z tobą pożegnać w jego imieniu.
Zmarszczyłam brwi w konsternacji, bo co, przepraszam, do cholery? Przecież dosłownie przed chwilą wysiadłam z jego samochodu.
– Gdzie masz sosy?
Jakie zdziwienie, że akurat Liam się o to upomniał.
– Nie mieli – skłamałam, przypominając sobie, że zostały w torbie razem z moim energetykiem w aucie bruneta.
Nie wiedziałam, dlaczego im nie powiedział, że za mną pojechał. Skoro miał wrócić do domu, to nie mógł być zbieg okoliczności, że znalazł się na tamtej trasie, ponieważ kierowałby się w całkowicie inną stronę.
– No pięknie. Nie dość, że będę jadł pizzę bez sosu, to jeszcze zimną – żachnął się blondyn, wzbudzając we mnie jakąś dziwną chęć podniesienia mu ciśnienia.
– Podgrzej w mikrofali – rzuciłam, wymieniając z Nicole spojrzenia, bo doskonale zdawałyśmy sobie sprawę, że Liam znosi jajko, gdy tylko o tym słyszy.
– Ty grzesznico! Jak mogłaś pomyśleć, wypowiedzieć i skierować te nikczemne słowa w moją stronę?!
A nie mówiłam?
– Masz sos pomidorowy na cieście. – Dolałam oliwy do ognia, przez co chłopak jeszcze bardziej się rozdrażnił.
Bo przecież ten sos to nie sos.
I wtedy, kiedy dostawałam od niego opierdol za głupią pizzę, uświadomiłam sobie, jak bardzo za nimi tęskniłam. Właśnie w tym momencie upewniłam się, że nie chcę stąd wyjeżdżać.
To tu było moje miejsce.