Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Silesius - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
31 stycznia 2025
45,00
4500 pkt
punktów Virtualo

Silesius - ebook

Silesius Henryka Wańka to hipnotyczna i medytacyjna proza doskonała na nasze pospieszne czasy, w których nie potrafimy się zatrzymać, aby doświadczyć realności. Henryk Waniek ze sprawnością wytrawnego prozaika przygląda się każdej chwili, sytuacji i układowi materii, jednocześnie dostrzegając w tym siebie, swoje odczucia, refleksje i wspomnienia. Nieśpieszna opowieść o naukowcu wygłaszającym wykład na temat Angelusa Silesiusa przenosi nas w świat spokoju, uważności na ludzi oraz własne wnętrze, ale także do siedemnastowiecznej Europy – Strasburga, Lejdy, Padwy, Breslau i na Dolny Śląsk – gdzie rozgrywają się kolejne epizody z życia Johannesa Schefflera. W narracji splatają się dwie, a może nawet trzy opowieści – pierwsza to reminiscencje z życia wykładowcy pełne przywoływanych postaci niegdysiejszych znajomych i przyjaciół, druga to historia Angelusa Silesiusa, a trzecia… jest najbardziej tajemnicza…

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67152-90-7
Rozmiar pliku: 696 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Budzę się. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo kiedy podnoszę powieki, wszystko jest rozmazane. Dopiero mrugając parokrotnie i unosząc głowę, zaczynam widzieć wyraźniej. To znaczy tylko, że za oknem szaro i mglisto. Tego należało się spodziewać, choć liczyłem, że będzie inaczej. Widok zniechęcający. Patrzę i widzę niewiele. Prawie nic. Leżę. Coś mi to przypomina. Może ten fragment wiersza, kiedyś, bardzo dawno, czytanego amerykańskiego poety: „…budzę się do snu, z wolna biorę przebudzenie”.

Zamknąć oczy? Spać dalej? Trudna decyzja. Nawet nie muszę jej podejmować, skoro ostatnie słowo i tak należy do jawy. Jeszcze zwlekam. Jak zwykle. Bo nie jest to proste. W pozycji leżącej czuję się bardziej bezpieczny. Poleżeć jeszcze? Jednak wstaję, bo przy tej pogodzie wszystko i tak będzie tylko dalszym ciągiem snu. Będzie się snuł cały dzień w tej półjasności. W świetle, którego jakby wcale nie było. Rzeczywiście, na zewnątrz mgła na całego.

Ponawiam spojrzenie w stronę okna. Widać niewiele. Jedynie zarys najbliższych dachów, a dalej już tylko Nic. Bezcielesne. Nieprzyjemne. Nieprzytulnie miękkie. Jak jedna z tych osławionych Rzeczy Ostatecznych. Die vier letzten Dinge. Mgła. Może to tylko dalszy ciąg snu? Niby wstałem. Niby stoję, ale ciągle jakbym leżał.

I oto mam przed sobą cały ten poranny rytuał, w którym śni mi się klozet, łazienka, zakładanie odzieży, jakiś napój, bo sucho w ustach, i dojrzewająca obojętność na to, co się ma wydarzyć. Oczywiście może to również być jawa, bo smak herbaty nie śni się przecież aż tak wyraźnie, a szmer lodówki niewątpliwie jest rzeczywisty. Więc chyba należy do tej co dopiero odzyskanej realności. Ale pewności nie ma, bo wszystko ciągle przechyla się w stronę poduszki i zamkniętych oczu. A to, że powieki otwarte, także może się śnić. Otwarte powieki to żaden dowód. La vida es sueño.

Człapiąc w poprzek kuchni, przypominam sobie te słynne słowa Pedra Calderóna de la Barca, zupełnie jakby tu siedział ze mną nad zimnym jajkiem na miękko. Znał życie, znał sny, znał Polskę, choć jej na oczy nie widział. Nie zaznał tych mgieł, uśmierzających realność. Poniekąd ją uśmiercających. Bo życie tutaj, a może gdzie indziej również, jest snem. Sueño.

Jednak z wolna dochodzę do wniosku, że szkoda czasu na czcze rozmyślania o przebudzeniu, które przecież zawsze jest niecałkowite. Czasem przeciąga się aż do popołudnia albo dłużej. Do końca życia. A w końcu trzeba się przecież ruszyć. Pójść gdzieś. Coś załatwić. Spotkać. Zobaczyć. Z grubsza wiem, co mnie dziś czeka. Tylko muszę się upewnić, czy jeszcze jest wtorek, czy już środa. I nie ustępować tej porannej chandrze. Nie marudzić. Wszak sen – czy co to w ogóle jest – musi toczyć się dalej. Bo to dopiero początek tego, co ma nastąpić, a czym będzie, tego jeszcze nie wiem.

W perspektywie, na razie ciągle odległej, majaczy niezbyt wyraźna myśl o jakimś wykładzie. To sobie wyjaśnię dopiero za chwilę. A na razie przeczuwam tylko, ciągle dość mgliście, że cokolwiek dziś zrobię, dokądkolwiek się udam, najpierw muszę się w sobie zebrać. Wziąć się w garść. Nie obejdzie się przy tym bez dodatkowego wysiłku. Takiego, co to się kojarzy z wielbłądem i uchem igielnym. Będę więc brnąć przez tę mgłę, by po jej drugiej stronie poznać odpowiedź, ku czemu to wszystko miało prowadzić. Bez dwóch zdań, takie dni są trudniejsze od innych i należy to mieć na uwadze. Skądś o tym wiem, nie wiem skąd, ale to tkwi w mojej głowie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij