Singielka - ebook
Singielka - ebook
Singielka. Saga rodziny Donellów
Meg ucieka przed Erickiem do Londynu. Tam postanawia zacząć życie od nowa. Znajduje mieszkanie, pracę w uroczej kawiarni i ludzi, którzy stają się jej nowymi przyjaciółmi. Wśród nich jest Tom, syn szefów dziewczyny i chyba ostatni porządny facet.
I gdyby nie wyrzuty sumienia i świadomość tego, jak beznadziejnie postępuje, Meg mogłaby być tutaj naprawdę szczęśliwa.
Ale przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Do tego Erick też przyjechał do Londynu i robi wszystko, żeby ją znaleźć.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-077-7 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na lotnisko poproszę… – powiedziałam i zapłakana podałam kierowcy kartę kredytową.
Ruszył bez słowa. Po drodze minęliśmy miejsce, gdzie właśnie trwał koncert Beyoncé. Zacisnęłam powieki i zdusiłam jęk rozpaczy.
Nie miałam pojęcia, ile zajął nam dojazd na lotnisko. Gdy tam dotarłam, od razu udałam się do kas.
– Dobry wieczór, czym mogę służyć? – zapytała mnie ubrana w granatowo-biały uniform młoda kobieta.
– Poproszę bilet na najbliższy lot do Nowego Jorku – szepnęłam, starając się nie zwracać na siebie uwagi, co jednak mi się nie udało.
Kobieta zaczęła przypatrywać mi się uważnie, dostrzegła łzy na moich policzkach. Nie trwało to jednak długo, po chwili znowu spojrzała w komputer i bez słowa wpisała moje dane.
– Klasa biznes czy turystyczna? – zapytała.
– Wszystko jedno, byle dziś, najlepiej zaraz – powiedziałam, nerwowo się rozglądając. Miałam wrażenie, że za moment wpadnie tu Erick i będę musiała zmierzyć się z tym, co przed chwilą nawyrabiałam.
– Moment, zaraz sprawdzę, co mogę dla pani zrobić! – Kobieta uśmiechnęła się uprzejmie i się oddaliła. Podeszła do siedzącej obok koleżanki i z nią chwilę porozmawiała. Niebawem wróciła z wiadomością: – Za dwadzieścia minut startuje samolot do Nowego Jorku, mamy tylko miejsca w pierwszej klasie, jeśli nie ma pani bagażu, uda nam się wpisać panią na listę pasażerów.
– Cudownie! – Podałam jej kartę kredytową i prawo jazdy.
Wypełniła szybko jakieś rubryczki i poprosiła ochroniarza, by odprowadził mnie na odprawę.
– Nie ma pani nawet torebki? – zapytał pracownik lotniska, który sprawdzał moje dokumenty.
– Nie, nie mam – powiedziałam cicho, przechodząc przez bramkę.
– Panno Donell, wszystko jest gotowe, terminal numer trzy – oznajmił. – Życzymy miłego lotu!
Zmusiłam się do uśmiechu i popędziłam do terminala, by w ostatniej chwili wpaść do tunelu prowadzącego na pokład. Stewardesa powitała mnie przy wejściu do samolotu i zaprowadziła do pierwszej klasy. Zajęłam miejsce przy oknie. Obok siedzieli sami biznesmeni, patrzyli na mnie dziwnie, ale miałam to gdzieś. Zapięłam pas i w tej samej chwili samolot zaczął kołować. Nienawidziłam latać! Kiedy musiałam skorzystać z tego środka transportu, Erick zawsze trzymał mnie za rękę… Myśl o nim sprawiła, że zaczęłam cicho płakać.
Samolot tymczasem oderwał się od ziemi i po kilku minutach pilot oznajmił, że możemy się poruszać swobodnie. Odpięłam pas, a stewardesa, widząc mnie zapłakaną, podała mi chusteczki higieniczne.
– Potrzebuje pani czegoś jeszcze? – spytała uprzejmie.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam cicho. – Ile będzie trwał lot?
– Będziemy lecieć sześć godzin i piętnaście minut, proszę pani. W Nowym Jorku wylądujemy około trzeciej rano czasu lokalnego.
– Och. – Westchnęłam. Tak długi lot napawał mnie przerażeniem. – Dziękuję – powiedziałam jednak, siląc się na uśmiech.
By nieco zapomnieć o tym wszystkim, zaczęłam wyglądać przez okno. Nad pustynią zapadał zmrok, a w oddali widać było migoczące światła Las Vegas. Zasłoniłam usta dłonią, by nie wydostał się z nich nagły jęk rozpaczy. Zsunęłam ze stóp buty i podkuliłam nogi, by zwinąć się w kłębek. W głowie miałam miliardy myśli. Moje włosy były jeszcze wilgotne od prysznica i przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze.
Boże, co ja najlepszego narobiłam? Dlaczego? Dlaczego nie pojechałam na ten cholerny koncert? Dlaczego upiłam się winem? Nie miałam wytłumaczenia na to, co się stało. To wszystko, co się wydarzyło, to była wyłącznie moja wina. Należało się spodziewać, że Filip nie odpuści. Jak mogłam pozwolić sobie na utratę kontroli nad sobą, zwłaszcza gdy zostaliśmy tylko we dwoje? To oczywiste, że on tego chciał i dążył do tego od dawna. Wykorzystał moment mojej słabości. Nienawidziłam go za to i nienawidziłam samej siebie, a najgorsze było to, że już nigdy nie będę mogła spojrzeć Erickowi w oczy. Patrzyłam na swoją prawą dłoń, na palcu błyszczał pierścionek od niego. Zdjęłam go szybko i schowałam do kieszeni spodni.
W końcu z emocji i myśli zasnęłam. Obudził mnie nagły wstrząs samolotu. Podeszła do mnie stewardesa.
– Proszę zapiąć pas, panno Donell, przez kilka minut mogą występować turbulencje. – Mówiąc to, uśmiechnęła się łagodnie. Potem zajęła swoje miejsce i również zapięła pas.
Ścisnęłam podłokietniki tak mocno, że zabolały mnie palce. Samolot zaczął podskakiwać i drżeć, a mnie żołądek i serce podeszły do gardła. Poczułam paraliżujący strach, gdy pogasły światła. Na szczęście po kilku sekundach ponownie się zapaliły. Zauważyłam, że stewardesy były zdenerwowane, co nie dodawało mi otuchy. Zamknęłam oczy i modliłam się w myślach, bądź co bądź nie chciałam teraz zginąć, ale może to byłoby dobre wyjście? Nie musiałabym mierzyć się z rzeczywistością.
„Nie możesz tak myśleć, Donell!” – zganiłam samą siebie. „Nawarzyłaś piwa, to teraz je wypijesz”. Wiedziałam, że muszę zniknąć i o wielu sprawach zapomnieć.
Po kolejnych turbulencjach usłyszałam z głośników głos pilota, który poinformował nas, że musimy awaryjnie lądować w Saint Louis. Chryste Panie, tylko nie to! Wiedziałam, że jak tylko Erick się dowie, że wyszłam z hotelu, natychmiast zacznie mnie szukać. To nie byłoby dobre, musiał o mnie zapomnieć. Nie wiedziałam, czy Filip powie mu, co się stało. Ja z pewnością nie byłam w stanie tego zrobić. Zachowywałam się jak tchórz, ale miałam to gdzieś. Byłam mu winna wyjaśnienia, jednak nie miałam siły spojrzeć mu w oczy. Może kiedyś się na to zdobędę, ale na pewno nie teraz.
Turbulencje stały coraz silniejsze, byłam tak spanikowana, że ledwo oddychałam. Chyba nigdy się tak nie bałam jak w tej chwili. Kiedy samolot dotknął płyty lotniska, odetchnęłam z ulgą. Stewardesa poprosiła nas, byśmy zostali na lotnisku, a potem oznajmiła, iż na bieżąco będzie przekazywać wiadomości o wznowieniu lotu.
Słysząc to, wszyscy pasażerowie wyszli powoli do tunelu. Szłam w tłumie ludzi, w półmroku, nie miałam pojęcia, która była godzina, chyba dawno minęła północ. Usiedliśmy w poczekalni, część osób udała się do restauracji, by coś zjeść. Wybrałam najbardziej odosobnione miejsce i zerknęłam na wielki okrągły zegar, zawieszony nad wejściem do hali odpraw. Pokazywał pierwszą w nocy.
Na lotnisku nie było zbyt wielu pasażerów. Nie miałam wątpliwości, że Erick zaczął mnie już szukać. Minęły cztery godziny, więc na pewno wrócili już z koncertu. Wiedziałam, że może mnie z łatwością namierzyć, bo używałam karty kredytowej. Zajrzałam do portfela i przekonałam się, że nie mam gotówki. Cholera! Obok mnie przeszedł starszy mężczyzna, zapytałam go o bankomat. Powiedział, że znajduje się w hali odlotów. Udałam się więc tam i wyciągnęłam z konta tysiąc dolarów, a potem podeszłam do punktu informacji.
– Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – zapytał mężczyzna stojący za kontuarem.
– Chciałam poinformować, że nie będę kontynuowała lotu do Nowego Jorku, zatrzymam się tutaj.
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony, jednak o nic nie zapytał. Podałam mu prawo jazdy.
– Nie ma pani żadnego bagażu?
– Nie – rzuciłam szybko, a on zaczął mi się uważnie przyglądać.
– Niestety, nie zwrócimy pani pieniędzy za lot – poinformował.
– To nie problem. – Machnęłam ręką, w tej chwili nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. To tylko pieniądze, które i tak co do centa zamierzałam oddać ojcu. Na koncie miałam około miliona dolarów, ale nie wiedziałam, ile z tego do tej pory wydałam. Postanowiłam, że prześlę mu wszystko, co mam. Nie chciałam jego pieniędzy, nie zasługiwałam ani na nie, ani na Ericka.
Po chwili mężczyzna poinformował mnie, że wszystko załatwione. Zapytałam o postój taksówek i wyszłam na zewnątrz. Wsiadłam do jednego z aut. Kierowca, starszy pan, odwrócił się do mnie, uśmiechnął uprzejmie i zapytał z dziwnym akcentem, którego nie mogłam rozpoznać:
– Dokąd jedziemy, dziecinko?
– Proszę zawieźć mnie do jakiegoś hotelu – poprosiłam i spuściłam nieśmiało wzrok.
– Któregokolwiek? – spytał nieco zdziwiony.
– Tak, proszę pana – potwierdziłam. Gdy ponownie na niego spojrzałam, kątem oka zauważyłam, że obserwował mnie w lusterku.
O nic więcej nie pytał. Ruszył bez słowa i zawiózł mnie do hotelu w centrum miasta. Płacąc za kurs, nie zapomniałam o napiwku.
Hotel był bardzo nowoczesny, Erickowi by się spodobał. Na tę myśl znowu zebrało mi się na płacz. Weszłam przez obrotowe drzwi do środka, wzbudzając zainteresowanie recepcjonistki i boya. Zapewne rzadko miewali gości o tej porze.
– Dobry wieczór, czym mogę służyć? – zapytała uprzejmie recepcjonistka.
Odniosłam wrażenie, że była nieco zaskoczona moją obecnością.
– Ile kosztuje u was pokój ze śniadaniem dla jednej osoby?
– Sto sześćdziesiąt dolarów, a każda kolejna doba sto pięćdziesiąt, proszę pani – odpowiedziała recepcjonistka.
– W takim razie poproszę.
– Muszę panią zameldować. Czy ma pani jakiś dokument?
Podałam jej dowód.
– Proszę nie udzielać informacji, jeśli ktoś będzie o mnie pytał – oznajmiłam poważnie.
Słysząc moje słowa, recepcjonistka uniosła wzrok znad monitora i pokiwała głową. Odniosłam wrażenie, że była nieco zaskoczona moją obecnością.
– Pokój trzysta cztery, panno Donell. Boy panią zaprowadzi. Ma pani jakieś walizki? – Recepcjonistka rozejrzała się po holu.
– Nie, nie mam bagażu. Dziękuję – powiedziałam i podążyłam za chłopakiem w stronę windy.
Wkrótce wjechaliśmy na trzecie piętro. Szłam za swoim przewodnikiem długim korytarzem, którego ściany wyłożono mahoniowym drewnem, a podłogę wyścielono bordowym dywanem. Moją uwagę zwróciły zawieszone na ścianach reprodukcje obrazów znanych malarzy, między innymi Vincenta van Gogha i Gustava Klimta. W końcu doszliśmy do mojego pokoju. Przeciągnęłam kartę, drzwi się otworzyły i weszłam do środka. W podziękowaniu dałam chłopakowi dwadzieścia dolarów.
– Dziękuję, jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, proszę dzwonić do recepcji. – Uśmiechnął się i odszedł.
Zapaliłam światło. Moim oczom ukazał się nieduży pokój, wykładzina w kolorze butelkowym idealnie pasowała do zasłon, pod oknem stała niewielka dwuosobowa kanapa obita brązowym zamszem, w rogu dostrzegłam pojedyncze łóżko i stolik nocny. Szafa na ubrania usytuowana była zaraz obok drzwi, a po drugiej stronie wisiało duże lustro. Ściany miały odcień ciepłego beżu. Obok łóżka zauważyłam drzwi do łazienki. Weszłam do środka i włączyłam światło. Narożna wanna, umywalka i muszla klozetowa – prosto i bez przepychu. Ważne, że było czysto i świeżo.
Położyłam portfel na stoliku nocnym, a potem podeszłam do okna, które wychodziło na ulicę. Kilka minut wcześniej minęła druga, więc na zewnątrz panowała cisza, nie widziałam ani jednej osoby. Zastanawiałam się, która godzina była teraz w Las Vegas, a która w Nowym Jorku. Nie miałam pojęcia, w jakiej strefie czasowej się znajdowałam, kompletnie się w tym nie orientowałam.
Położyłam się na łóżku i zakryłam głowę poduszką. W tym momencie nie miałam siły o niczym myśleć. Czułam przejmujący ból w skroniach, chyba dopadał mnie kac. Zajrzałam do barku i znalazłam proszki przeciwbólowe. Połknęłam dwie tabletki, popijając wodą. Na widok małych buteleczek alkoholu wzdrygnęłam się ze wstrętem i z impetem zatrzasnęłam barek. Potem wsunęłam się pod kołdrę i wtuliłam głowę w poduszki.
Starałam się nie myśleć o tym, co się stało. Z każdą chwilą mój oddech coraz bardziej się uspokajał i wkrótce udało mi się zasnąć.ROZDZIAŁ 1
Rano niemiłosiernie bolała mnie głowa. Z trudem rozchyliłam powieki, przez kilka minut moje oczy nie mogły przyzwyczaić się do promieni słonecznych wpadających przez okno. Wydałam z siebie pomruk niezadowolenia i zakryłam głowę kołdrą.
„Gdzie ja jestem?” – zapytałam samą siebie, a potem powoli przypomniałam sobie wczorajszy dzień i feralny wieczór.
Nagle doznałam olśnienia: byłam w Saint Louis! Nie miałam komórki, więc nie wiedziałam, czy ktoś w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znalazłam. Erick na pewno mnie szukał. Wiedział, że wsiadłam do samolotu do Nowego Jorku i że wylądowaliśmy awaryjnie właśnie tutaj. Prawdopodobnie ustalił też, że zrezygnowałam z dalszego lotu.
Na tę myśl zerwałam się z łóżka i chwyciłam telefon stojący obok mnie na stoliku nocnym. Wykręciłam numer do rodziców, musiałam ich powiadomić, gdzie jestem; chociaż oni musieli wiedzieć, że nic mi się nie stało. Rozmowa nie trwała długo, na szczęście tata nie był dociekliwy. Powiedziałam, by się nie martwili, i obiecałam, że odezwę się niedługo. Na koniec jeszcze raz powtórzyłam, że jestem cała i zdrowa. Przez cały czas powstrzymywałam łzy. Tato pytał o powód mojej decyzji, a ponieważ domyślał się, że płaczę, tym bardziej zaczął się niepokoić. Nie mogłam przecież powiedzieć mu prawdy, więc poinformowałam go tylko, że musiałam wyjechać, i tyle. Nie dopytywał już więcej, dobrze mnie znał i wiedział, że tego nie lubię. Byłam przekonana, że i tak będzie się teraz zamartwiał. Niespodziewanie, nie zdając sobie sprawy z tego, jakie to wywrze na mnie wrażenie, powiedział, że dzwonił do nich Erick z pytaniem, czy nie wiedzą, gdzie jestem. Po jego telefonie próbowali się ze mną skontaktować, ale bez skutku, bo przecież nie wzięłam komórki. Najbardziej przekonującym tonem, na jaki było mnie stać, odparłam, że nie chodzi o nic poważnego. Zapewniałam, że nic mi nie jest, i szybko skończyłam rozmowę.
Potem wzięłam szybki prysznic i zjechałam na dół na śniadanie. Mój żołądek nadal był ściśnięty od nieustannego stresu, więc przełknęłam tylko kilka kęsów bagietki z dżemem i upiłam łyk herbaty. Potrzebowałam świeżych ubrań, a przede wszystkim bielizny. Zapytałam w recepcji o jakiś sklep i dowiedziałam się, że niedaleko hotelu znajduje się centrum handlowe; recepcjonista twierdził, że tam powinnam znaleźć wszystko, czego potrzebuję. Była godzina dziesiąta rano, więc sklepy powinny już być otwarte.
Faktycznie, po kwadransie doszłam do dużego centrum, gdzie szybko kupiłam kilka kompletów bielizny, T-shirty, dwie pary jeansów oraz małą walizkę. Zapłaciłam gotówką i wróciłam do hotelu, by odświeżyć się i przebrać w czyste ubrania. Później wymeldowałam się, a następnie poprosiłam o taksówkę na lotnisko. W centrum handlowym wybrałam kolejny tysiąc dolarów z bankomatu, na razie powinno mi tyle wystarczyć. Nie mogłam płacić kartą, by nie zostawiać śladów.
– Chce pani lecieć do Londynu? – zapytała kobieta sprzedająca bilety.
– Tak, ale mam przy sobie tylko dowód osobisty, nie wzięłam paszportu.
– To nie problem, na terenie Europy paszport nie jest wymagany. – Uśmiechnęła się uprzejmie i zaczęła wpisywać coś do komputera. – Z Saint Louis nie mamy bezpośredniego połączenia, panno Donell, przesiadka jest w Nowym Jorku albo w Filadelfii.
– Który lot jest wcześniej? – zapytałam.
– Z przesiadką w Filadelfii, wylot dziś o piętnastej pięćdziesiąt.
– W takim razie poproszę bilet.
– Zostały tylko miejsca w klasie ekonomicznej – powiedziała kobieta przepraszającym tonem.
– Nic nie szkodzi. – Uśmiechnęłam się lekko i po chwili trzymałam w ręku bilet do Londynu.
Nie miałam pojęcia, co będę tam robiła, po prostu to miejsce jako pierwsze przyszło mi do głowy. Zawsze chciałam tam polecieć, co prawda nie w takich okolicznościach, ale cóż. Tam mnie nie znajdą, przynajmniej w najbliższym czasie. Erick chyba nie miał aż takich znajomości, by namierzyć mnie poza Stanami.
Usiadłam w hali odlotów, zostały mi jeszcze dwie godziny oczekiwania.
Kilka minut przed odlotem podszedł do mnie pracownik lotniska i poprosił, bym z nim poszła. Jego prośba nieco mnie zdziwiła, wstałam jednak i podążyłam za nim. Wkrótce weszliśmy do gabinetu dyrektora lotniska. Za biurkiem siedział mężczyzna koło czterdziestki, spojrzał na mnie uważnie.
– Proszę usiąść, panno Donell. – Uśmiechnął się życzliwie i wskazał krzesło stojące obok biurka.
Usiadłam i nieco przerażona zastanawiałam się, o co chodzi.
– Dlaczego chce pan ze mną rozmawiać? Jest jakiś problem z moim biletem? – zapytałam, z trudem opanowując emocje.
– Pan Erick Evans dzwonił do nas i prosił, by zatrzymać panią na lotnisku. Nie wiem, o co chodzi, ale dał nam do zrozumienia, że mamy zrobić wszystko, by nie pozwolić pani wylecieć z kraju.
Z wrażenia aż otwarłam usta.
– Pan Evans chciałby z panią porozmawiać… – Mężczyzna podał mi słuchawkę telefonu i wstał od biurka. – Będę za drzwiami – oznajmił, po czym opuścił swój gabinet.
Byłam kompletnie zszokowana, błędnym wzrokiem wpatrywałam się w słuchawkę. Tak bardzo pragnęłam usłyszeć jego głos… Wahałam się chwilę, w końcu jednak powiedziałam cicho:
– Halo. – Głos mi drżał, a serce waliło jak szalone.
– Aż tak mnie nienawidzisz, że musiałaś uciec? – Głos miał smutny.
Zasłoniłam dłonią usta, by nie wybuchnąć płaczem, do oczu napływały mi łzy.
– Tak będzie lepiej, lepiej dla ciebie. – Żołądek mi się zacisnął, najwidoczniej Filip nie wyjawił mu prawdy.
– Kto tak uważa? – Ton miał spokojny, choć byłam pewna, że tak jak ja z trudem panował nad emocjami.
– Nie mogę teraz rozmawiać, Ericku – powiedziałam stanowczo i zacisnęłam powieki.
– Kurwa, Megan! Czy naprawdę jestem aż taki okropny, że postanowiłaś uciec bez słowa?! Dlaczego? Wyjaśnij mi. Co takiego się stało? To przez tę głupią kłótnię przy obiedzie? Masz do mnie żal, że powiedziałem, że nie możesz pić, póki nie zjesz?
Z jeszcze większą mocą dotarło do mnie, co zrobiłam.
– Muszę kończyć – powiedziałam. Mój ton był beznamiętny, oschły. Wiedziałam, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi, rani nas oboje. Zdecydowałam więc się rozłączyć.
– Zawszę będę na ciebie czekał. Kocham cię i nic tego nie zmieni! – krzyczał do słuchawki Erick, a ja, słysząc te słowa, wybuchnęłam płaczem. – Czekaj tam na mnie, nie wylatuj, błagam! – prosił. – Przylecę za kilka godzin, tylko błagam, nie wylatuj! – powtarzał.
Miałam rozdarte serce. Nie mogłam dłużej tego słuchać.
– Żegnaj, Ericku… – szepnęłam do słuchawki i się rozłączyłam.
Wybiegłam szybko z gabinetu dyrektora. Dostrzegłam go stojącego nieopodal, obejrzał się za mną, lecz nic nie mówił.
„Polecę do Londynu, nikt mnie nie powstrzyma” – przekonywałam samą siebie w myślach.
Gdy nadeszła chwila odlotu, zajęłam miejsce w fotelu i wyglądałam przez okno. W klasie ekonomicznej panował spory tłok, siedziałam obok hałaśliwej rodzinki z dziećmi. Śmiali się i żartowali, jednak nie zwracałam na nich uwagi. Zastanawiałam się, co zrobić ze swoim życiem. Spieprzyłam je najbardziej, jak to tylko możliwe, i nie mogłam cofnąć czasu.
Wykończona zasnęłam.ROZDZIAŁ 2
Obudziła mnie stewardesa, prosząc o zapięcie pasów. Poinformowała, że zaraz będziemy lądować. Zdziwiona, że tak długo spałam, wyjrzałam przez okno. W dole dostrzegłam maleńkie jeszcze, ale coraz bardziej wyraźne zarysy budynków. Faktycznie, niebawem mieliśmy lądować w Londynie. Cholera, naprawdę tu byłam!
Zapięłam pas i poprawiłam się na fotelu. Samolot wylądował po około piętnastu minutach. Wraz z innymi pasażerami udałam się po odbiór bagażu. Chwyciłam swoją walizkę i wyszłam na postój taksówek. Już po chwili przekonałam się, że akcent Anglików jest naprawdę dziwny, czasami ciężko mi było ich zrozumieć, ale uznałam, że jakoś się przyzwyczaję. W kiosku kupiłam gazetę z ogłoszeniami i usiadłam na ławce, tuż obok postoju. Przypomniałam sobie, że muszę wymienić dolary na funty. Poszłam więc do kantoru, który znajdował się w budynku lotniska. Wymieniłam wszystko, co miałam, i wróciłam na ławkę. Musiałam wynająć jakieś mieszkanie, potrzebowałam też pracy. To było jakieś szaleństwo!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki