- promocja
Siódma ofiara - ebook
Siódma ofiara - ebook
Dwie śledcze na tropie seryjnego mordercy!
W transmitowanym na żywo programie telewizyjnym „Kobiety niezwykłych profesji” biorą udział dwie rosyjskie śledcze – Anastazja Kamieńska i Tatiana Obrazcowa. Niedługo po jego emisji na ulice Moskwy pada blady strach.
Jedni po drugich zaczynają umierać ubodzy mieszkańcy Moskwy, a obok zwłok tajemniczy morderca zostawia wiadomości, których nie sposób rozszyfrować. Do kogo są adresowane? Tatiany czy Anastazji?
I przede wszystkim – kto będzie następną ofiarą?
Anastazja Kamieńska powraca w kolejnej zagadce kryminalnej!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66553-99-6 |
Rozmiar pliku: | 898 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zastąpienie liczby 19 liczbą 20 na początku numeru roku wywołało na świecie niezwykłą falę zainteresowania okultyzmem, magią, czarami, parapsychologią oraz ufoludkami. Od pewnego czasu wszyscy z dnia na dzień oczekują końca świata, widząc oznaki jego niewątpliwego nadejścia a to w komecie Halleya, a to w trzęsieniu ziemi w Turcji, i biegną do bioenergoterapeutów, magów, astrologów oraz specjalistów od UFO po miarodajną. To samo działo się sto lat temu, tyle że wtedy nie było jeszcze ufoludków i ludzie rozmawiali z duchami, entuzjastycznie odnosząc się do spirytyzmu.
Literatura bardzo żywo reaguje na zainteresowania społeczne – właściwie jest na ich usługach. Literatura masowa w większym stopniu, a elitarna – w mniejszym, ale zarówno jedna, jak i druga zależy od gotowości i chęci czytelników, by poruszać ten czy ów temat. Nic więc dziwnego, że od jakiegoś czasu modne stały się kryminały z odchyleniem „mistycznym”.
Mistycyzm wymaga jednak niezbędnych atrybutów. Najlepiej żeby akcja rozgrywała się w starym zamku albo klasztorze, żeby badana tajemnica sięgała głęboko w przeszłość, a ofiary umierały jedna po drugiej nie wskutek banalnego strzału z pistoletu, lecz w wyniku zażycia zagadkowej trucizny albo w ogóle nie wiadomo czego.
Chyba najbardziej znany kryminał „mistyczny” to Imię róży Umberta Eco.
Ale w literaturze to, co nowe, jest jedynie tym, co zostało dawno zapomniane. Kiedyś, dwa wieki temu, Anna Radcliffe poruszyła czytającą Europę powieściami gotyckimi, to znaczy powieściami grozy i tajemnic, opartymi na filozofii „światowego zła”. Bohaterowie powieści gotyckiej naznaczeni są piętnem losu, a na fabułę składają się straszne, niewytłumaczalne i krwawe przestępstwa. Czyż to nie kryminał mistyczny?
W swojej książce Umberto Eco nie wymyślił niczego nowego – jedynie zaśpiewał starą piosenkę na nową nutę, zdobył rzesze wielbicieli i wszedł z Imieniem róży do historii światowego postmodernizmu.
Jednakże Eco to niemal geniusz. Jego powieść jest elegancka, wyrafinowana, piękna i nie przekracza granic dobrego smaku. Tymczasem przeważnie dzieje się, niestety, tak, że atrybuty powieści gotyckiej przerastają przeciętnego pisarza i wciągają go w odmęty banału. Szczególnie niebezpieczne staje się nęcące pragnienie, by podjąć temat „światowego zła” i władzy Księcia Mgły – bez względu na to, czy jest nim Szatan, czy buddyjskie bóstwo Czojżał (władca piekieł).
Postmoderniści (teraz to oni pasjonują się mistycyzmem) lubią zabawiać się religiami. Przyrządzają na przykład niewyszukaną sałatkę z buddyzmu i chrześcijaństwa. I doprawiają przestępstwa poglądami religijnymi. Wprowadzają też jeszcze jeden modny motyw, ściśle związany z religiami i życiem w zaświatach – stosunek postaci do śmierci. Przestępca często wyznaje kult śmierci, uważa, że, zabijając, oddaje przysługę swoim ofiarom, pozwala im wyzwolić się z niepotrzebnych i absurdalnych okowów życia.
Aleksandra Marinina nie złapała się jednak na mistyczną przynętę – w jej książkach nie znajdziecie mistycyzmu, co jest słuszne: w dobrym kryminale wszystko powinno mieć racjonalne wytłumaczenie, przestępstwo musi być umotywowane psychologicznie i usprawiedliwione okolicznościami. Jeżeli po nagromadzeniu rozmaitych tajemnic schwytany przestępca macha ręką i ulatnia się przez komin – bo niby jest zjawą i za nic nie odpowiada – cóż to za kryminał?
Marinina wprowadziła jednak na scenę przestępcę wyznającego kult śmierci. Ale zrobiła to inaczej niż zwolennicy mistycyzmu, nie otoczyła owego kultu zagadkowymi i straszliwymi zjawiskami – w powieści nie ma żadnej tajemniczej sekty, tortur w podziemiach, rodzinnych kosztowności, zabójstw w zamkach oraz eleganckich dam w wieczorowych sukniach i z pobladłymi twarzami. Pojawiają się wprawdzie rodzinne kosztowności, ale należą do skąpej i niesympatycznej staruszki, no i nie mają żadnego związku z przestępstwem.
Przestępca Marininy to samotny racjonalista, równie inteligentny, trzeźwo i logicznie myślący jak jej ulubiona bohaterka, Nastia Kamieńska. To nie przypadek, że przestępca wybiera ją na swojego jedynego oponenta. Nikt inny nie może go schwytać, tylko ona. Wszystkie ofiary składane są na ołtarzu śmierci jak gdyby na jej cześć. Umierając ze strachu, Nastia musi podążać za zbrodniarzem i rozwiązywać jego obrzydliwe szarady.
Czym to wszystko się skończy? Domyślcie się sami…Rozdział 1
KAMIEŃSKA
– Nie wiem, jak wy, szanowni państwo, ale ja nie znoszę książek Gogola już od czasów szkolnych. Nie rozumiem, co w nich ciekawego!
Andriej Timofiejewicz buchnął gromkim śmiechem i zręcznie wsunął do ust kawałek soczystej cielęciny przyrządzonej przez Iroczkę. Nastia zerknęła na Tatianę i stłumiła uśmiech. Ależ zabawny ten ich sąsiad! Jest już wprawdzie niemłody, na emeryturze, a mimo to zachowuje się przy nich jak kolega z jednej klasy. Zaśmiewa się, opowiada pikantne dowcipy, w ogóle się nie przejmuje, że trącą myszką, i nawet nie wstydzi się przyznać, że nie żywi szacunku do klasyków rodzimej literatury. Ludzie w jego wieku zazwyczaj są poważniejsi. Gdy znajdą się w towarzystwie osób przed czterdziestką, ze znużeniem i znaczącym naciskiem wygłaszają nieomylne ich zdaniem sądy. Jednakże Andriej Timofiejewicz, mieszkający na tej samej klatce schodowej co Stasow z rodziną, nie należał do tej kategorii.
– No cóż, wałkowanie literatury na lekcjach potrafi obrzydzić twórczość każdego pisarza – zauważył Stasow. – Może teraz dzieci są uczone inaczej, ale w naszych czasach byliśmy zmuszani na przykład do tego, żeby wykuć na pamięć rozmyślania księcia Andrzeja pod niebem Austerlitz. Który piętnastoletni smarkacz to wytrzyma? Wiadomo, że nabierze trwałej niechęci i do fragmentu, i do powieści, i do wszystkiego, co napisał Tołstoj. A przy okazji, co pan o nim myśli?
– Ja, szanowny panie, nie oceniam żadnego pisarza – z niespodziewaną powagą odrzekł sąsiad. – Osądowi poddaję tylko konkretne utwory. Lubię Wojnę i pokój, Jeńca kaukaskiego, a także Opowiadania sewastopolskie, ale nie cierpię Anny Kareniny.
– To znaczy, że nie poważa pan naszej Tani? – zapytała Iroczka z urazą. – W końcu ona też jest pisarką.
Andriej Timofiejewicz znowu parsknął śmiechem. Robił to z takim zapałem i smakiem, że nie sposób było nie uśmiechnąć się w odpowiedzi.
– Daj spokój, Iro. – Tatiana próbowała ją powstrzymać. – To się nazywa wymuszanie komplementów.
– Przecież nie chodzi o komplementy pod moim adresem… – Ira zaczęła się usprawiedliwiać, ale Andriej Timofiejewicz jej przerwał.
– Nie kłóćcie się, moje drogie. Po pierwsze, prowadzimy abstrakcyjną dyskusję na temat rosyjskich klasyków, a nie obecnych przy stole pięknych pań. Po drugie, o ile wiem, Tatiano Grigorjewna, pisze pani kryminały, ja zaś ich nie czytuję i, proszę mi wybaczyć, nie będę czytał nawet przez wzgląd na panią. Dlatego nie potrafię wydać opinii o pani twórczości. No a po trzecie, czuję dla pani osobiście głęboki szacunek, podobnie jak dla pani gościa, Anastazji Pawłowny, bo młode, inteligentne i piękne kobiety, które wykonują ciężką i brudną robotę, zamiast błyszczeć na salonach, przyprawiają moją męską duszę o nieustanne drżenie.
Wygłosiwszy ową przyciężkawą, ale wyszukaną tyradę, sąsiad starannie złożył leżącą na jego kolanach wykrochmaloną serwetkę i wstał od stołu.
– A teraz pozwólcie, że się pożegnam.
– Dokąd to, Andrieju Timofiejewiczu? – Iroczka się zaniepokoiła. – Mamy jeszcze bułeczki…
– Nie, nie, moja droga, przepraszam, ale nie mogę zostać. Syn obiecał, że przyjedzie, więc muszę być w domu. Dzisiaj jest rocznica śmierci żony, wybieramy się razem na cmentarz.
Ira odprowadziła sąsiada do drzwi, po czym wróciła do pokoju. Na jej twarzy odmalował się smutek, jakby dzisiejsza data budziła bolesne wspomnienia w niej, a nie w Andrieju Timofiejewiczu.
– Miły z niego człowiek… Otwarty, wesoły… – powiedziała z westchnieniem, zwracając się do nieokreślonego słuchacza, i zaczęła robić miejsce na stole, żeby umieścić na nim półmisek z bułeczkami.
– Aha – przytaknęła Nastia złośliwie. – I szarmancki. Nie wiem jak ty, Taniu, ale ja już dawno nie słyszałam takich komplementów. Obie jesteśmy młode, a na dodatek inteligentne i piękne. Wasz wspaniały sąsiad ma chyba problemy ze wzrokiem.
– Nie martw się. – Tatiana się roześmiała. – Z jego wzrokiem wszystko w porządku. To raczej ty cierpisz na nadmiar samokrytyki. Zapamiętaj, kochana, że twój gust nie jest wcale normą. Niewykluczone, że w ogóle go nie masz. To, że nie podobasz się sama sobie, wcale nie oznacza, że nie możesz podobać się reszcie ludzi na tej planecie. Jest rzeczą całkiem prawdopodobną, że nasz Timofieicz-Kotofieicz uważa cię za nieziemską piękność. No cóż, skoro sąsiad nas opuścił, wróćmy do naszej sprawy.
Nastia posmutniała. Sprawa, o której wspomniała Tatiana, była jej nie na rękę, ale pochopnie wyraziła zgodę na udział i teraz nie mogła się wycofać. To znaczy mogła, oczywiście, świat by się nie zawalił, ale sumienie jej nie pozwalało. Chodziło o to, że do Tatiany zadzwonił ktoś z telewizji i zaprosił ją do programu poświęconemu kobietom wykonującym typowo męską pracę. Tak właśnie nazywał się program: Kobiety niezwykłych profesji. Tatiana zaczęła się wymawiać, tłumacząc, że kobieta na stanowisku śledczej to całkiem normalne zjawisko i że kobiety stanowią prawie połowę śledczych, więc do programu należy raczej poszukać kobiety zatrudnionej w wydziale kryminalnym, ponieważ pań tam rzeczywiście jak na lekarstwo. Na pytanie, czy wobec tego może kogoś polecić, Tatiana odpowiedziała bez wahania. Nastia Kamieńska była jedyną znaną jej kobietą-oficerem z wydziału kryminalnego. Sprawa skończyła się tym, że Nastia dała się namówić w zamian za obietnicę Tatiany, że ona też weźmie udział w programie. Żadna z nich nie miała ochoty występować na antenie, obie uciekały się do różnych chytrych wykrętów, starając się nie obrazić pracowników telewizji bezpośrednią odmową, ale szefowa programu wykazała się zaciętym uporem, a także niesłychaną przenikliwością i znalazła w końcu sposób, żeby je złamać.
Gdy udzieliły zgody, ustalono termin spotkania na antenie i nie mogły się już wymigać, więc Tatiana zaprosiła Nastię na niedzielny obiad, żeby uzgodnić najważniejsze kwestie.
– Skoro dałyśmy się wciągnąć w tę imprezę – powiedziała – opracujmy wspólną taktykę. Program idzie na żywo, i co najgorsze, w formie telemostu, więc jeśli nie zajmiemy wspólnego stanowiska, za którym się opowiemy, koncepcja autorów przepadnie. Niepotrzebnie stracimy tylko czas.
– Ta-a-ak – wycedziła Nastia z zakłopotaniem. – Telemost to nie przelewki. Gdyby chodziło jedynie o występ na żywo, można by się nie przejmować. O ile wiem, telefony od widzów są teraz niemal zawsze filtrowane, żeby nie marnować czasu na oczywiste głupstwa. Telemostu nie da się jednak całkowicie kontrolować.
Obiad dobiegł końca, Ira sprzątnęła ze stołu i poszła na spacer z rocznym synkiem Tatiany, Griszeńką. Stasow ruszył do sypialni, wymownie szeleszcząc gazetami, a dwie przyszłe bohaterki programu telewizyjnego Kobiety niezwykłych profesji usiadły na kanapie, podwijając pod siebie nogi, i zaczęły układać przebiegłe plany odparcia niespodziewanych i niewykluczone, że głupich pytań. Obie były zdania, że nie istnieje podział na męskie i kobiece zawody, są tylko wrodzone predyspozycje, zdolności oraz pewne cechy charakteru, które pozwalają wykonywać określony rodzaj działalności i uniemożliwiają osiąganie sukcesu w innych dziedzinach. Natura rozdaje je ludziom, nie zważając na ich przynależność płciową. Najważniejsze, żeby podsunąć widzom tę myśl i nie pozwolić, by tracono czas na omawianie tematów w rodzaju „Co pani mąż na to, że może pani zostać wezwana nocą do pracy?”.
– Na pytania tego rodzaju odpowiadamy według przyjętego schematu – zaproponowała Nastia. – Na przykład: „Mój mąż traktuje to w taki sposób, jakby traktowała to żona, gdyby jej męża… I tak dalej”.
– Zgoda. – Tatiana kiwnęła głową i poprawiła ciepły pled, który naciągnęła na nogi. – Musimy unikać dyskusji na temat życia osobistego i dążyć do uogólnień, tak żeby wszyscy wiedzieli, że nie ma konkretnej Nastii detektyw i Tani śledczej, są tylko osoby przyuczone do tej pracy, niezależnie od ich płci.
Iroczka dawno wróciła ze spaceru, dobiegające z sypialni chrapanie Stasowa już przed półgodziną zastąpił szelest przewracanych stron gazet, a Nastia z Tatianą wciąż się naradzały. Zbliżający się występ w telewizji jako taki przestał być tematem ich rozmowy. Obie panie szybko przyjęły role, które w rzeczywistości odgrywały: detektywa i śledczej, i zaczęły opracowywać plan trudnego przesłuchania, kiedy to trzeba przewidzieć wszelkie możliwe sposoby zachowania podejrzanego i przygotować odpowiednie kontruderzenia. To zajęcie było pasjonujące i znane z pracy, więc nawet nie zauważyły, jak zgęstniał mrok i za oknami zapaliły się latarnie. Przerwały dopiero, gdy zadzwonił Czistiakow.
– Mam na ciebie czekać w domu czy jak? – zapytał spokojnie.
– To zależy, co rozumiesz pod określeniem „czy jak”? – natychmiast odparowała Nastia.
– Są dwie możliwości – odparł rzeczowo profesor matematyki. – Albo zostajesz tam na noc, albo przyjadę po ciebie.
– A jakbyś wolał?
– Jechanie po ciebie nie za bardzo mi się uśmiecha, znowu zmarnuję benzynę i nadwyrężę silnik. Poza tym w naszym mieszkaniu panuje straszliwe zimno i nie ma ciepłej wody…
– Wobec tego zostaję.
– W porządku, już jadę.
Nastia odłożyła słuchawkę i zerknęła na zegarek.
– Irusiu, mam czterdzieści minut. Mogę liczyć na kubek kawy i resztki bułeczek?
CZISTIAKOW
Okazuje się, że życie z poczuciem winy nie jest wprawdzie przyjemne, ale możliwe. W końcu czy to on jest winien temu, co się stało? Już dawno należało zrobić remont w mieszkaniu Nastii, więc jedyną rzeczą, którą może sobie zarzucić, jest to, że wcześniej nie wykazał należytego uporu. Wtedy byłoby już po sprawie. Dopiero tego lata udało mu się namówić żonę, żeby przymknęła oczy i przemęczyła się parę miesięcy. Znaleźli ekipę, kupili część potrzebnych materiałów, prace ruszyła pełną parą… A potem, siedemnastego sierpnia, gwałtownie stanęły. I już tydzień później było wiadomo, że odłożonych na remont pieniędzy wystarczy najwyżej na wykończenie kuchni. Najbardziej irytujące było to, że Czistiakow je miał. Jako uczciwy podatnik otworzył konto w Inkombanku, na które przelewano mu honoraria za wydawane za granicą podręczniki i monografie. Ale co z tego? Konta zostały zamrożone, nie można z nich wypłacić ani dolara, ani centa, ani nawet rubla.
I w tym momencie, jak na zawołanie, pojawiło się zaproszenie do Niemiec na trzy tygodnie – żeby poprowadzić cykl wykładów. Wynagrodzenie miało być wypłacone w gotówce, więc po krótkiej rodzinnej naradzie postanowili wykorzystać okazję. Pensji żony milicjantki i męża naukowca, otrzymywanych od państwa, może nie wystarczyć nawet na życie bez remontu, jako że na początku września ceny straciły poczucie rzeczywistości i poszły ostro w górę, zupełnie zapominając o tym, że powinny przynajmniej w minimalnym stopniu odpowiadać sile nabywczej ludności. Wypłacone gotówką honorarium za wykłady pomogłoby im przetrwać parę miesięcy, no a później sytuacja jakoś się wyklaruje.
Jednakże państwo po raz kolejny podłożyło obywatelom nogę. Gdy tylko Czistiakow wyjechał do Niemiec i rozpoczął pierwszy wykład, w kraju ogłoszono, że wszyscy chętni mogą przenieść swoje oszczędności z banków prywatnych do państwowego Sbierbanku. Że niby dzięki temu odzyskają swoje pieniądze, może nie od razu i nie pełną kwotę, ale przynajmniej jakąś część. Procedura wymagała, żeby każdy stawił się osobiście i napisał stosowny wniosek. W ten sposób problem rozwiązał się, zanim się pojawił. Czistiakow nie miał wizy wielokrotnego wjazdu, więc gdyby spróbował wyskoczyć do Moskwy na dwa dni, żeby uratować swoje pieniądze, nie zdołałby wrócić do Niemiec, otrzymanie nowej wizy zajęłoby dwa do trzech tygodni. Tymczasem harmonogram wykładów został ogłoszony, z całego świata zjechali się matematycy i nie wypadało ich prosić, żeby pojechali do domu i wrócili za miesiąc, gdy profesor Czistiakow dostanie nową wizę. Czas mijał, termin wyznaczony przez nasze kochane państwo na rozwiązanie osobistych problemów finansowych się kończył, a Aleksiej Michajłowicz stał za katedrą i płynną angielszczyzną… Zanim wrócił do Moskwy, było już za późno, żeby stawić się w banku i złożyć wniosek.
Krótko mówiąc, los oszczędności wciąż pozostawał niejasny, pewne było jedno: pieniędzy nie ma i w najbliższym czasie nie będzie. Mieszkanie, przypominające raczej zrujnowane gniazdo niż miejsce do życia, przez długi czas pozostanie w takim stanie, a co się wydarzy po Nowym Roku – aż strach pomyśleć. Wyglądało na to, że strach ogarnął nie tylko Aleksieja, ale też Nastię. Żadne z małżonków nie podejmowało drażliwego tematu, teraz jednak, w drodze do domu, Nastia po raz pierwszy zadała pytanie i Czistiakow domyślał się, jaki będzie ciąg dalszy.
– Losza, dużo pieniędzy przelano ci zza granicy do tego cholernego Inkombanku? –ostrożnie zapytała Nastia, mimo że nigdy przedtem nie wtrącała się w finanse męża.
– Łącznie czterdzieści dwa tysiące, jeśli liczyć w dolarach.
– I zamierzasz pójść w styczniu do urzędu skarbowego, żeby wszystko zgłosić?
– No a jak to sobie wyobrażasz? – Czistiakow się uśmiechnął. – Wolę spać spokojnie.
– I będziemy musieli zapłacić jakieś trzydzieści procent od tej kwoty?
– Mniej więcej.
– A skąd weźmiemy pieniądze na podatek, Losza? To przecież czternaście tysięcy dolarów. Aż mi się w głowie kręci, gdy o tym pomyślę.
Aleksiej kątem oka zauważył, że Nastia się skuliła. Przez cały dzień padał deszcz, droga była mokra, więc odwrócił się do żony, dopiero gdy stanął na światłach.
– Aż tak się tym martwisz? – zapytał poważnie.
Nastia kiwnęła głową w milczeniu i wyjęła papierosa.
– Nie przejmuj się, Asieńko, to jeszcze nie tak prędko. W styczniu zgłoszę dochód, ale podatek od niego trzeba będzie zapłacić do połowy czerwca. Poza tym wiem z ubiegłorocznego doświadczenia, że gdy kwota jest duża, można ją rozłożyć na raty.
– Sądzisz, że do lata oszczędności zostaną odblokowane? Nie chce mi się w to wierzyć. – Nastia pokręciła głową. – Losza, czy nikt tam na górze nie wie, co się dzieje? Nie możemy korzystać z pieniędzy, ale musimy płacić podatki. Jak niby mamy je płacić? Z czego?
– Jedno z dwojga. Albo zostanie uruchomiony jakiś mechanizm na taką okoliczność, albo zaczniemy się wyprzedawać. Opchniemy na przykład samochód.
– Dużo za niego nie dostaniemy, jest stary – zaoponowała Nastia. – Są jeszcze prezenty od ciebie – kolczyki, naszyjnik, bransoletka ze szmaragdami. Ale to przecież prezenty, dostałam je na urodziny, z okazji rocznicy ślubu… Mam się ich pozbyć? Nie potrafię.
– Nie myśl o najgorszym, Asieńko, musimy jeszcze dożyć do następnego lata. W rządzie nie siedzą głupcy, nie mogą tego nie rozumieć.
– Nawet jeśli nie głupcy, to na pewno dranie! – rzuciła w uniesieniu.
Czistiakow po raz kolejny poczuł ukłucie winy. Pieniędzy odłożonych na remont i kupno nowych mebli wystarczyłoby akurat na zapłatę tego cholernego podatku, wtedy Aśka nie martwiłaby się i nie zadręczała czarnymi myślami. Boże, mieszkała w tej rozpadającej się kawalerce ponad dziesięć lat, pomieszkałaby jeszcze ze dwa. Kto jednak mógł wiedzieć?
Zarówno przed ślubem, jak i po nim, nie mieszkali stale razem. Instytut, w którym pracował Czistiakow, znajdował się pod Moskwą, tam też mieszkali jego rodzice, więc Aleksiej zostawał w Moskwie tylko wtedy, gdy nie musiał chodzić do pracy. Zdarzały się, oczywiście, wyjątki, gdy przez dwa, trzy tygodnie mieszkał z Nastią, codziennie jeżdżąc tam i z powrotem do Żukowskiego, ale były to tylko pojedyncze przypadki. Teraz jednak czuł się w obowiązku towarzyszyć żonie tam, gdzie mieszkanie było praktycznie niemożliwe, inaczej wyglądałoby to tak, jakby wpakował ją w remont, a gdy pojawiły się kłopoty, uciekł do ciepłego, przytulnego mieszkanka rodziców. Na propozycję przeniesienia się na jakiś czas do rodziców Czistiakowa, Nastia odpowiedziała natychmiastową, ale z góry przewidzianą odmową: „jakiś czas” potrwa nie wiadomo jak długo, a jeździć musiałaby daleko, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że przeważnie późno wraca z pracy.
Teraz musieli chodzić po domu, wysoko podnosząc nogi, żeby nie wpaść na rolki tapet, worki z cementem, puszki farby, opakowania szpachlówki i kartony z płytkami. Ze wszystkich ścian zerwano tapety i skuto kafelki, więc widok nie był budujący. Jedynym miejscem, w którym nie ogarniała ich natychmiastowa zgroza, była kuchnia, udało się bowiem ją wykończyć i zabudować meblami na wymiar. Tam też spędzali cały czas, tylko na noc przenosili się do pokoju i za każdym razem było to jak przejście Suworowa przez Alpy. Szczupła Nastia dosyć zręcznie przeciskała się pomiędzy stosami materiałów budowlanych, masywniejszy Czistiakow ledwie pokonywał owe Alpy, nierzadko z okropnym łoskotem przewracając napotkane stosy. Najgorsze było to, że dwunastego sierpnia, gdy jak to mówią, nic nie zapowiadało katastrofy, a prezydent pewnym tonem oznajmiał, że trzyma rękę na pulsie i nie dopuści do zapaści… no więc w połowie sierpnia Czistiakow wpadł na pomysł, żeby zamówić i opłacić włoskie meble wypoczynkowe, które miały być gotowe w ciągu dwóch miesięcy. Termin właśnie minął i teraz, w połowie października, z dnia na dzień mógł się pojawić kolejny problem w postaci dostawy mebli. Skromne Alpy groziły, że zamienią się w Czomolungmę i nieprzebytą dżunglę. Wszystko to razem wzięte powodowało, że Aleksiej Czistiakow, lat trzydzieści osiem, czuł się okropnie winny.
OBRAZCOWA
Dla Tatiany występ w telewizji był czymś naturalnym. Nieraz udzielała wywiadów i jako pisarka, autorka popularnych kryminałów, i jako śledcza, gdy proszono ją o komentarz do jakiejś głośnej sprawy, nad którą pracowała. Tymczasem Nastia miała się znaleźć przed kamerami po raz pierwszy, więc bardzo się denerwowała.
Charakteryzatorki troskliwie się nimi zajęły i Nastia wyglądała wręcz olśniewająco.
– Aż trudno panią poznać! – Szefowa programu klasnęła w ręce na widok Kamieńskiej, gdy ta wstała od stołu do makijażu. – Gdybym sama pani tutaj nie przyprowadziła, uznałabym, że to ktoś inny.
– Cieszę się. – Nastia się uśmiechnęła. – Kobiet w wydziale kryminalnym jest niewiele, więc to raczej niewskazane, żeby cały kraj znał ich twarze.
Pracownica telewizji znieruchomiała na chwilę, po czym kiwnęła głową ze zrozumieniem i roześmiała się.
Ulokowano je w studiu na twardych, niewygodnych krzesłach umieszczonych wokół równie niewygodnego okrągłego stołu, na którym znajdowała się butelka jakiegoś bezalkoholowego napoju i trzy wysokie szklanki ozdobione reklamą sponsorów programu. Zręczni asystenci szybko owinęli Tatianę i Nastię kablami mikrofonowymi i poprosili, żeby nie wykonywały gwałtownych ruchów, bo mogą się zsunąć. Widzów w studiu było około setki, wszyscy bezceremonialnie gapili się na dwie bohaterki programu. Po lewej wisiał olbrzymi ekran, na razie jeszcze niewłączony, na którym miał się pojawić obraz tego, co będzie się działo po drugiej stronie telemostu, na Nowym Arbacie.
– Odpręż się, Nastiu – powiedziała Tatiana półgłosem. – To nie boli.
– Łatwo ci mówić – wybąkała Nastia. – Boję się, że palnę jakieś głupstwo i cały kraj je usłyszy. Najem się tylko wstydu i nie będę miała życia w pracy. I po co ja się zgodziłam?! Ależ ze mnie kretynka! Siedziałabym sobie teraz w domu i oglądała cię w telewizji. Cicho i spokojnie.
– No to siedź cicho i spokojnie – poradziła bardziej doświadczona Tatiana. – Nikt ci nie zrobi krzywdy ani cię nie wyszydzi.
Prezenter programu przysiadł się do nich, rozległo się wołanie asystenta: „Trzydzieści sekund!”, i Tatiana mrugnęła wesoło do Nastii.
– Wszystko w porządku? – zapytał prezenter rzeczowo. – Jesteście panie w bojowych nastrojach?
– Ależ skąd. – Tatiana obojętnie wzruszyła ramionami. – Z kim miałybyśmy toczyć bój? Nie przyszłyśmy przecież do pracy.
– Słusznie, Tatiano Grigorjewna – przyznał. – Tutaj nie macie wrogów. A pani, Anastazjo Pawłowna, jak się czuje?
– Normalnie, dziękuję.
– W takim razie za dziesięć sekund wchodzimy na antenę. Są panie gotowe?
Równo dziesięć sekund później na monitorach pokazała się czołówka programu.
– Dzień dobry, drodzy przyjaciele – odezwał się żywo prezenter. – Oleg Małachow wita was w programie Kobiety niezwykłych profesji. W ten słoneczny sobotni dzień zebraliśmy się w studiu, żeby porozmawiać o czymś słonecznym i radosnym, rzecz jasna. A co jest najradośniejsze i najjaśniejsze w naszym życiu? Oczywiście kobiety. Bo niosą w sobie miłość i macierzyństwo. Dzisiaj jednak porozmawiamy o kobietach, które wykonują typowo męskie zajęcia. Razem z widzami w studiu o problemie dyskutować będą moskwianie i goście stolicy, przechadzający się w tym czasie po Nowym Arbacie. Właśnie tam ustawiliśmy dzisiaj kamery i tam znajduje się nasz drugi prezenter Dmitrij Korzun. Jest pan gotów, Dmitriju?
Na dużym ekranie pojawiła się sympatyczna twarz drugiego prezentera.
– Dzień dobry. Tak, jesteśmy gotowi.
Tuż za Korzunem Tatiana zobaczyła znajomy szyld Jołki-pałki. Przedtem była tutaj kawiarnia Wałdaj, później chińska restauracja Palma. Początek Nowego Arbatu. Wokół prezentera zgromadził się spory tłumek, ale to wcale nie oznaczało, że wszyscy zechcą zadać pytania. Stanie i przyglądanie się to zupełnie co innego niż aktywne uczestnictwo.
– A zatem gościmy dzisiaj kobiety niezwykłych profesji – ciągnął prezenter w studiu. – Starsza śledcza, major milicji Tatiana Grigorjewna Obrazcowa, i starsza oficer wydziału kryminalnego, podpułkownik milicji Anastazja Pawłowna Kamieńska.
Tatiana skinęła głową i ze zdziwieniem zauważyła, że Nastia uśmiecha się czarująco. Mądrala, pomyślała z aprobatą, wzięła się w garść.
Pierwsze dziesięć minut rozmowy minęło spokojnie, pytania zadawał przeważnie Małachow, sala nie była jeszcze rozgrzana i nie wykazywała szczególnego zainteresowania. Nastia i Tatiana odpowiadały po kolei, były przygotowane na te pytania. Najważniejsze, żeby nie wdawać się w dywagacje na swój temat, ale wciąż podkreślać, że między mężczyznami i kobietami nie ma żadnych różnic, z wyjątkiem czysto biologicznych.
– Skąd wziął się pomysł na pracę w milicji?
– Pewnego pięknego dnia ta myśl przyszła mi do głowy, tak jak przychodzi do głowy młodym chłopcom i mężczyznom.
– Jak tę decyzję przyjęli pani rodzice?
– No cóż, w czasach, gdy wybierałam zawód, trudno było znaleźć rodziców przeciwnych takiemu wyborowi. Pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych pracę w milicji traktowano jako zaszczytną i prestiżową.
– Nie bała się pani?
– Kogo? – Oczy Tatiany zaokrągliły się ze zdumienia.
– Jak to kogo? Przestępców.
– Przestępców boją się wszyscy na całym świecie. To normalne. Nie może być inaczej.
– A więc bała się pani przestępców, mimo to wybrała ten zawód…
– Panie Olegu, tego rodzaju strach ma niewiele wspólnego z wyborem zawodu. Każdy wie, że jeżeli uderzy autem w betonową ścianę, najpewniej umrze. Innymi słowy, wypadek samochodowy prawie zawsze prowadzi do okaleczenia lub śmierci. Nie ma osoby, która by o tym nie wiedziała. Mimo to mnóstwo ludzi decyduje się na zawód kierowcy. Sądzi pan, że nie boją się śmierci? Oczywiście, że się boją. Podobnie ma się sprawa z lekarzami: są świadomi chorób, które są dzisiaj nieuleczalne. Każdy może na nie umrzeć, lekarz też, nikt nie jest bezpieczny. Tak czy inaczej, wszyscy wiemy, że prędzej czy później umrzemy. Więc co, mamy w ogóle nie żyć?
Małachow się zmieszał, nie spodziewał się tak logicznego wywodu i nie miał pojęcia, jak powinien zareagować, więc zwrócił wzrok ku sali, szukając na niej ratunku. Miał szczęście, gdzieś ze środka podniosła się ręka.
– Widzę, że mamy pytanie z sali. Proszę wziąć mikrofon.
– Zna pani jakieś sztuki walki? – zapytał barczysty, umięśniony chłopak, podejrzanie przypominający zapaśnika.
– Ja – nie – odparła Tatiana, napotykając pełne wyrzutu spojrzenie Nastii. Racja, przecież się umówiły, że nie będą sprowadzać rozmowy na prywatne tory. Musi się poprawić. – Sztuki walki są przydatne tym, którzy zatrzymują przestępców, śledczy to całkiem inny zawód.
– A pani, Anastazjo Pawłowna? – zapytał prezenter. – Pani chyba przeprowadza zatrzymania, jeśli się nie mylę?
– Myli się pan. – Nastia uśmiechnęła się promiennie. – Zatrzymanie to już ostatni, najłatwiejszy etap. Najpierw trzeba przestępcę namierzyć, odgadnąć, kim jest, a potem go znaleźć. To właśnie moje zadanie.
Sala się ożywiła. Widzowie w studiu nie byli bynajmniej głupi, nie nabrali się na chytrą sztuczkę. Padło pytanie, jedna z zaproszonych kobiet odpowiedziała, natomiast druga nie, w dodatku zamiast odpowiedzi usłyszeli coś niespodziewanego, coś, o czym przedtem w ogóle nie pomyśleli. A przecież rzeczywiście… W głowach obecnych zaczęły się kłębić myśli: o co by jeszcze zapytać, żeby usłyszeć coś nowego i ciekawego, a nie banalny wykręt?
– Mam pytanie do podpułkownik Kamieńskiej. Powiedziała pani, że zna pięć języków obcych. Często ma pani do czynienia z przestępcami zza granicy?
– Bardzo rzadko.
– W takim razie po co pani znajomość pięciu języków?
– To rodzaj gimnastyki umysłowej. Wywiadowca nie ma prawa być tępy. Chyba że jest pan innego zdania?
Pytania posypały się jedno za drugim. Do dyskusji włączyli się też widzowie z Nowego Arbatu, program się rozkręcił i nabrał rumieńców. Nastii i Tatianie udało się parę razy dowcipnie zażartować i wywołać salwy śmiechu zarówno w studiu, jak i na ulicy. Trzy minuty przed końcem widz z Nowego Arbatu zwarł się w śmiertelnym starciu z widzem ze studia, oskarżając go o męski szowinizm i antykonstytucyjne tłumienie indywidualności kobiety.
W tej samej chwili nad głową „feministy” z Arbatu pojawił się transparent z odręcznym napisem:
„SKORO JESTEŚ TAKA MĄDRA, ZGADNIJ, GDZIE SPOTKASZ ŚMIERĆ”.
Prezenter znieruchomiał z otwartymi ustami. Pierwsza oprzytomniała Nastia. Wyrzuciła rękę w górę i zawołała głośno:
– Korzun! Niech pan wezwie milicję! Szybko! Zatrzymajcie go!
Tatiana zesztywniała, po jej ciele rozlewał się martwy chłód. Do kogo zaadresowano te słowa? Do Nastii? Czy do niej, Tatiany? Co to jest: głupi żart czy poważne ostrzeżenie? Miała wrażenie, że ogłuchła ze strachu, bo nie słyszała histerycznych krzyków w studiu, mimo że wyraźnie widziała otwierające się usta i gwałtownie gestykulujące ręce.
Małachow wreszcie się ocknął, do końca programu pozostały niecałe dwie minuty, więc spróbował ratować sytuację.
– Szanowni telewidzowie, mamy teraz wyjątkową okazję, by zobaczyć, jak doświadczone funkcjonariuszki milicji, zetknąwszy się z niespodziewanym chuligańskim wybrykiem, właśnie stąd, z naszego studia, będą kierować zatrzymaniem. Proszę o ciszę na sali! Niech wszyscy uczestnicy programu wrócą na swoje miejsca i przestaną hałasować! Dima! Korzun! Co tam się u was dzieje?
Obraz na dużym ekranie kołysał się na boki, widocznie kamera wędrowała wśród tłumu. Tatiana w milczeniu patrzyła na ekran i obojętnie myślała: Doświadczone funkcjonariuszki milicji… Pogubiłam się, wystraszyłam, nie potrafię nawet logicznie myśleć, a co dopiero wydawać poleceń i kimś kierować. Brawo, Nastiu, nie straciłaś twarzy. Czemu oni przeciągają to widowisko? Co chcą osiągnąć? Trzeba przerwać program.
Obraz na dużym ekranie znieruchomiał, widocznie operator zdołał odzyskać swoją kamerę. Pojawiła się twarz Korzuna.
– Udało nam się zatrzymać mężczyznę z transparentem, zaraz operator pokaże go z bliska…
Kamera odjechała w bok i uchwyciła postaci zwalistych mężczyzn, którzy popychali między sobą jak szmacianą lalkę mniej więcej piętnastoletniego chłopaka z pryszczatą twarzą i obłąkanymi oczami. Tatiana zaczęła się dusić ze śmiechu. Była to oznaka nadchodzącej histerii. Boże, jakiś smarkacz… To oczywiście głupi żart. Dziecięcy wygłup. A ja się przelękłam, uwierzyłam. Strach ma jednak wielkie oczy.
Korzun podsunął chłopakowi mikrofon.
– To ty stałeś z transparentem? – zapytał nerwowo.
– Coście się przyczepili? – płaczliwie wyjęczał nastolatek.
Pozostawała minuta, wskazówka sekundnika na tarczy zegara wiszącego w studiu rozpoczęła ostatni obrót.
– To on, widzieliśmy! – rozległy się głosy z tłumu.
– Powiedz, dlaczego to zrobiłeś? – znowu zapytał Korzun. – Po co zrobiłeś ten napis?
– To nie ja…
– Ale to ty go pokazywałeś?
– No… puśćcie…
Chłopak podjął nieskuteczną próbę uwolnienia się, ale od razu dostał po karku od jednego z trzymających go mężczyzn.
– Po co pokazywałeś transparent?
– Ktoś mnie poprosił…
– Kto?
Trzydzieści sekund. Dwadzieścia dziewięć. Dwadzieścia osiem. Nagle Tatiana zapragnęła, żeby wskazówka stanęła. Obudziła się w niej profesjonalistka. Sytuacja jest wyjątkowa, prezenter ma rację. Jej osobliwość polega na tym, że chłopak, złapany za rękę na miejscu przestępstwa, musi składać zeznania przed olbrzymim tłumem i przed kamerami, na oczach całego kraju. Czy to wpłynie na mechanizm kłamstwa? Czy smarkacz będzie szedł w zaparte, wymyślając nieprawdopodobne usprawiedliwienie swojego czynu, połechtany sławą, która nagle się na niego zwaliła? Czy może od razu się załamie i powie prawdę?
Dwadzieścia pięć sekund.
– Kto cię poprosił, żebyś pokazał transparent? Kto ci go dał? – powtórzył pytanie Korzun.
– Jedna baba. To znaczy kobieta…
– Jaka?
– A skąd mam wiedzieć? Puśćcie… Dała mi pieniądze i powiedziała, żebym pokazał transparent, bo ona jest chora i nie rady przecisnąć się przez tłum.
Dziesięć sekund.
– Drodzy telewidzowie, czas naszego programu dobiega końca, ale na pewno poinformujemy państwa, jak się skończyła ta historia. Nasze następne spotkanie odbędzie się w sobotę, dwudziestego czwartego października. Oglądajcie nas o tej samej porze. Do zobaczenia.
Duży ekran zgasł, na monitorach pojawiły się napisy końcowe. Widzowie w studiu siedzieli jak skamieniali, nikt nie wstał. Tylko asystenci podbiegli do stołu na scenie, by uwolnić Nastię i Tatianę od mikrofonów.
– Czy to była gra? – zapytała Tatiana. – Prowokacja?
– Ależ skąd! – oburzył się prezenter. – Komu przyszłyby do głowy takie głupie żarty?
– A więc chłopak jest prawdziwy? – doprecyzowała Nastia. – I transparent też?
– Przysięgam, że to nieprzewidziany wypadek. Same panie rozumiecie, telemost, prospekt. Jest tam, oczywiście, ochrona, ale wszystkiego nie da się przewidzieć…
– Ma pan łączność z Korzunem?
– Owszem. Co mu powiedzieć?
– Niech znajdzie jakichś milicjantów, naświetli im sytuację i poprosi o pomoc. Chłopaka należy tutaj przywieźć. Natychmiast. Zrozumiał pan?
Tatiana mówiła twardym głosem. Była rozgniewana, nie mogła sobie wybaczyć nagłego, paraliżującego strachu.
– Dobrze, zrozumiałem, Tatiano Grigorjewna, zaraz się z nim połączę.
Małachow się oddalił, Tatiana i Nastia zostały same. Nikt nie zwracał na nie uwagi, widzowie powoli opuszczali studio, obrzucając bohaterki programu spojrzeniami na poły współczującymi, na poły szyderczymi. Zobaczyli, że się przestraszyłam, uznała Tatiana. Wszystkiego się domyślili. Też mi kobieta niezwykłej profesji! Co za wstyd. A zresztą, niech ich diabli.
– Trzymasz się? – zapytała Nastię.
– Z trudem. – Nastia spróbowała się uśmiechnąć, ale wargi jej nie słuchały.
– Przestraszyłaś się?
– No pewnie! Okropnie!
– Ja też – wyznała Tatiana. – To ci paskudny smarkacz! Jak sądzisz, kłamie na temat kobiety?
– Nie wiem… Jest za głupi na taki wybryk. Trzeba go przecież wymyślić. No i ten tekst…
– Co z nim?
– Żadnego błędu. Dzisiaj raczej ze świecą szukać nastolatka, który pisze poprawnie. A tutaj ortografia w porządku, przecinki na swoim miejscu. I charakter pisma, Taniu. Nie należy do chłopaka.
Tatiana kiwnęła głową potakująco. Napis na plakacie został zrobiony odręcznie, czarnym flamastrem na dużym kawałku tektury, oderwanym od jakiegoś kartonu. Pryszczaty młokos, podekscytowany i zachwycony własną bezczelnością, raczej nie zdołałby tak starannie i równo wykaligrafować wszystkich liter.
Małachow wrócił niebawem, twarz miał zatroskaną.
– Połączyłem się z Korzunem. Przyjechali już milicjanci z dzielnicowego komisariatu.
– Zgodnie z regulaminem. – Tatiana się uśmiechnęła. – Przynajmniej w tej kwestii dopisało nam szczęście.
– Okazało się, że oglądali program w dyżurce – wyjaśnił prezenter. – Gdy tylko zaczęło się zamieszanie, od razu pognali na miejsce. Przywiozą tutaj chłopaka. Powołałem się na panią, Tatiano Grigorjewna, powiedziałem, że pani prosiła.
– Czyżby się opierali?
– Chcieli go zabrać do swojego komisariatu.
– Słusznie, zgodnie z procedurą. Chłopak na komisariat, a my z Anastazją Pawłowną do nich w gości. Nie na odwrót.
– Tak, tak, oni też to powtarzali, ale powiedziałem, że jeżeli chłopak będzie się wypierał, to tutaj, w Ostankinie, pokażemy mu nagranie. Na taśmie widać, że to właśnie on trzymał plakat.
– Naprawdę? – zdziwiła się Nastia. – Szczerze mówiąc, widziałam tylko ręce i kawałek tektury, a nie twarz.
– Ja też niczego nie widziałem. – Małachow się roześmiał. – Ale powiedzieć przecież można.
– Jest pan bystry –oszczędnie pochwaliła go Tatiana. – Ma pan pomieszczenie, w którym mogłybyśmy z Anastazją Pawłowną zaczekać, aż przywiozą chłopaka, a później z nim porozmawiać?
– Coś się znajdzie – obiecał. – Proszę za mną.
Piętnaście minut później znaleźli odpowiednie pomieszczenie. Tatiana usiadła w fotelu i wyciągnęła nogi, a Nastia ulokowała się przy stole i przysunęła sobie popielniczkę. Palce, w których trzymała papierosa, drżały i Tatiana, patrząc na nie, znowu pomyślała o swoim strachu.
– Nigdy nie sądziłam, że tak łatwo dam się wyprowadzić z równowagi – powiedziała w zadumie. – Dawniej byłam inna. Widocznie się starzeję.
– Ależ skąd – zaoponowała Nastia łagodnie. – Po prostu masz teraz więcej do stracenia. Dawniej byłaś bezdzietna, więc mogłaś sobie pozwolić na luksus, żeby się nikogo i niczego nie bać. A teraz musisz się bać i o syna, i o siebie, bo dziecko nie powinno dorastać bez matki.
– Jeżeli masz rację, to powinnam odejść z pracy. Nie przypuszczałam, że macierzyństwo uczyni ze mnie osobę nieprzydatną do zawodu – z gorzkim uśmiechem stwierdziła Tatiana.
– Nie mów głupstw, Taniu. Jesteś wspaniałą śledczą, przypomnij sobie, jakich bandziorów przypierałaś do muru. Masz jasny i przenikliwy umysł, jesteś uparta, skrupulatna i…
– Słaba. Nie nadaję się już do tej pracy. Dobrze, że zrozumiałam to dzisiaj, póki jeszcze nic złego się nie stało. Zawsze lepiej odejść w porę.
– No i co?! – niemal krzyknęła Nastia. – No i co takiego dzisiaj się stało? Ktoś cię wystraszył, wpadłaś w panikę. Mnie też wystraszył, ja też się przelękłam. Strach to normalna reakcja, silni psychicznie ludzie czują strach w określonych sytuacjach. Coś ty sobie uroiła?
Tatiana milczała. Nagle sobie przypomniała, że po programie nie włączyła telefonu komórkowego, który miała w torebce. Mąż dał go jej dzisiaj w drodze wyjątku. Irka pewnie oglądała program i teraz trzęsie się ze strachu, zamartwia się o nią. Stasow prawdopodobnie też. A ona nawet o nich nie pomyślała. Strach całkowicie odebrał jej rozum. O tym właśnie próbuje powiedzieć Nastii. Oto co jest najważniejsze. Wyjęła telefon, włączyła go, uważnie wpatrując się w małe klawisze, żeby się nie pomylić podczas wybierania numeru.
– Strach to rzecz normalna, tutaj masz rację – powiedziała cicho do Nastii. – Ale ty poradziłaś sobie z nim niemal natychmiast. A ja nie. Na tym polega problem. Jeżeli strach działa mobilizująco, to wszystko w porządku. Ale jeżeli uniemożliwia myślenie i paraliżuje umysł, praca na stanowisku śledczej jest wykluczona.
Nastia zgasiła papierosa, podeszła do przyjaciółki, przykucnęła przed nią i pogłaskała jej miękkie, pulchne dłonie z nienagannym manikiurem.
– Nie przesadzasz, Taniu? Minęło zaledwie pół godziny, a ty już całkiem trzeźwo rozumujesz. Chyba sobie z tym poradziłaś, prawda?
Tatiana mocno ścisnęła palce Nastii na znak podziękowania za współczucie.
– Pół godziny to dużo. To katastrofalnie dużo, Nastiu. Śledczy nie mają do tego prawa. Pół minuty to maksimum, na które mogłabym sobie pozwolić. To i tak dużo. Pięć do dziesięciu sekund, nie więcej. Zresztą nie muszę ci tego tłumaczyć, sama doskonale wiesz. Nie mówmy już o tym. Zaraz przywiozą chłopaka. Zastanówmy się, co z nim zrobić.
– Obić mu gębę. – Nastia się roześmiała. – Na nic więcej na razie nie zasłużył, a…
Nie zdążyła dokończyć, bo drzwi otworzyły się szeroko. Pierwszy wszedł Dmitrij Korzun, w ślad za nim pojawił się funkcjonariusz z Okręgu Centralnego, Siergiej Zarubin. Nie dalej jak trzy miesiące temu pracował razem z Nastią nad sprawą zabójstwa ważnej bizneswoman.
– Dzień dobry – powiedział uradowany. – Nie minął nawet rok, Nastiu Pałna.
– Cześć, Sieriożyk. – Nastia cmoknęła go w policzek, lekko się przy tym nachylając, bo Zarubin był od niej niższy o dobre pół głowy. – Pewnie przywiozłeś mi chłopaka.
– A jakże. Ale właściwie niepotrzebnie ciągnąłem go do ciebie przez pół Moskwy. Pożytku z niego tyle, co kot napłakał.
– Niby czemu?
– Przez całą drogę się mazgaił, jęczał i trząsł portkami. Jest słaby i głupi. Myślał, że łatwo zgarnie sto baksów, ucieszył się, ale gdy go wepchnięto do suki i przykuto do mnie kajdankami, żeby przypadkiem nie uciekł, no i powieziono nie wiadomo dokąd, to zaczął śpiewać baranim głosem. Ze strachu nie może przypomnieć sobie własnego imienia, a co dopiero kobiety, która rzekomo dała mu plakat i pieniądze. Jeszcze ze dwie godziny trzeba go będzie cucić.
– Ocucimy. Sierioża, poznaj starszą śledczą Tatianę Grigorjewnę Obrazcową.
Tatiana słuchała ich rozmowy, nie wstając z fotela. Nie dlatego, że była nieuprzejma czy wyniosła. Naprawdę chciała wstać. Ale nie dała rady. Nogi jej nie słuchały, w głowie się kręciło. Tak, nie ma żadnej wątpliwości, musi odejść, póki nie jest za późno. Nie nadaje się już do tej pracy…
– Taniu, to Siergiej Zarubin. Dobry wywiadowca, jeżeli interesuje cię moje zdanie.
Tatiana niemal nadludzkim wysiłkiem poderwała się z fotela, usiłując się nie zatoczyć wskutek silnego zawrotu głowy, i wyciągnęła rękę do Zarubina.
– Bardzo mi miło. No to zaczynajmy. Niech pan przyprowadzi tego łobuza.
Cokolwiek postanowi, zawsze należy doprowadzać do końca wszystkie sprawy. Sama kazała przywieźć tutaj chłopaka. Nie może stracić twarzy. W końcu jest jeszcze śledczą. Na razie...
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Nieformalny skrót patronimiku „Pawłowna” (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).