Siódme życzenie - ebook
Humor, przygoda i emocje – finał, na który czekali wszyscy fani Mortki!
Złe otrzymało druzgocący cios, ale czy da za wygraną?
Król Rodryk Odnaleziony ma wątpliwości. Wysyła Kociołka, by poszukał odpowiedzi w księgach zgromadzonych w Wieżycy. Edmund i jego kompania ruszają w drogę.
To tylko wyprawa do biblioteki. Co może pójść nie tak?
Równolegle karczmę Pod Kaprawym Gryfem opuszcza żeńska drużyna, pod wodzą niewidzialnej królowej. Kobiety nie wiedzą, że ten, kto za nimi podąża, może ściągnąć na świat trwałe nieszczęście.
Do kogo należy głos, który prześladuje Sarę?
Czy Gramm słusznie wścieka się na Kociołka?
Co gryzie elfa Eliaha? (I dlaczego zaczął tyle gadać?!)
I kto, na zarazę, nasikał do beczek z piwem?
Siódme życzenie to rozrywka pyszna jak wypieki z Gryfowej kuchni. Czekają Was starcia z potworami, wyprawa do ruin w sercu puszczy, odkręcanie zamachu stanu i harce w błocie. Uronicie niejedną łzę – nie tylko ze śmiechu.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8406-287-6 |
| Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słońce chylące się ku zachodowi świeciło krwawo, wydłużając cienie. Potrzeba mi było całej siły woli, by się nie odwrócić i nie myśleć o tym, co działo się za naszymi plecami. Być może właśnie dlatego zabrakło mi jej na wszystko inne. Być może dlatego o mało się nie rozsypałem.
Opanuj się, krzyczałem na siebie w myślach. Dotarłeś za daleko, by się teraz poddać i zawieść resztę!
Wiedziałem to doskonale, ale fale znużenia i goryczy targały mną jak dziurawą łódeczką. Ostatnie dni kosztowały mnie zbyt wiele. Nie mogłem już dłużej tego ciągnąć.
Bezwiednie zsunąłem się z siodła, wypuściłem wodze i usiadłem na przydrożnym kamieniu. Uniosłem wzrok, by odszukać towarzyszy i oświadczyć im, że od tej chwili mam wszystko gdzieś. Bo wypaliłem się jak świeczka.
Świat był nieco rozmyty, mimo to dostrzegłem Zwierzaka, który wyciągnął manierkę w moją stronę. Złapałem ją, łapczywie upiłem kilka łyków i oddałem, a potem, wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi, wychrypiałem:
– Czy on… Myślicie, że dał jakoś radę?
Gramm charknął i splunął na ziemię. Nadal siedział w siodle.
– Przestań, Kociołek – odpowiedział hardo, choć odwrócił wzrok. – Byłeś tam i widziałeś to, co my. Przestań się łudzić.
Tak, byłem tam. I widziałem to, co reszta. Teraz jednak pragnąłem tylko, by ktoś mnie okłamał. By ktoś podzielił się ze mną choć okruszkiem nadziei, który pomógłby mi odnaleźć siłę. Pieprzony Gramm z tą swoją subtelnością wyposzczonego barana.
– Musimy ruszać – rzekł głucho Urgo. – W przeciwnym razie wszystko pójdzie na marne.
Miał rację.
Sęk w tym, że nie byłem w stanie wdrapać się na konia i ruszyć w dół szlakiem. Nie, dalsza ucieczka naraz wydała mi się nie do pomyślenia. Coś we mnie wyło z żalu i nakłaniało mnie, bym wrócił tam, gdzie właśnie dochodziło do tragedii.
Bo może dało się jeszcze coś zrobić. Może mogłem zrobić coś, by go ocalić…
Nagły przypływ gniewu stłumił zdrowy rozsądek i wstałem. Złapałem konia za uzdę i już chciałem zawrócić, ale wtedy na mojej drodze wyrósł Eliah. Jego oblicze ziało chłodem.
– Wykluczone – powiedział elf. Krótkie słowo zabrzmiało jak trzask dartego na bandaż materiału. – Opamiętaj się. Żeby pchać się prosto w objęcia śmierci – skrzywił się – trzeba być albo znakomicie przygotowanym, albo nie mieć już na nic ochoty. Ty nie należysz do żadnej z tych kategorii.
Wciąż nie umiałem się pogodzić z nagłym gadulstwem Eliaha.
– Tam nic już się nie da poradzić – dodał Gramm, wskazując za siebie kciukiem.
Mówił szorstkim głosem, zbyt szorstkim nawet jak na niego. Zupełnie jakby sam walczył z nazbyt silnymi emocjami.
– Dokonamy zemsty gdzie indziej – powiedział Urgo.
Gramm zazgrzytał zębami.
– I to takiej, o której też ułożą legendę.
Eliah odwrócił od niego spojrzenie, jakby nie chciał pokazać, że widzi, jak drżą mu czubki wąsów i kosmyki brody.
– On ma rację, Majster – powiedział głucho. – Zemsta to dobra rzecz, a my jesteśmy blisko. I mamy jeszcze chwilę, by zakończyć zadanie.
– Mamy jeszcze chwilę – wymamrotałem i bez energii wspiąłem się na konia. – Prowadź, Eliah, bo ja… Ja…
– Już lepiej bądź cicho – mruknął Gramm i popędził jelonka.
Klepnąłem krasnoluda w ramię i ruszyłem przed siebie. Jechałem za Eliahem, za mną podążał Urgo, a dalej Zwierzak i Gramm.
Jechaliśmy pospiesznie, ścigani przez długie cienie wieczoru.
W pięciu.