- promocja
- W empik go
Siostra księżyca. Trzy czarownice. Tom 2 - ebook
Siostra księżyca. Trzy czarownice. Tom 2 - ebook
Vianne
przeżyła atak demonów podczas ceremonii zaślubin Ezry i Wegi
Niestety wszystkie trzy siostry podstępem zostają wywiezione na dwór króla
demonów Regulus usiłuje zmusić je, aby dostarczyły mu magiczne
przedmioty, dzięki którym miałby nieograniczoną władzę Władzę, którą
chciałby wykorzystać przeciwko całej ludzkości Vianne ma niewiele czasu
na znalezienie wyjścia z tej sytuacji Jeśli jej się nie uda, Regulus spełni swoją
groźbę i przekaże siostry w ręce demonów, aby dokonało się skrzyżowanie
gatunków i wyhodowanie nowej rasy
Wszystko,
w co Vianne wierzyła do tej pory, okazuje się kłamstwem, a wybory,
przed którymi musi stanąć, są coraz trudniejsze
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-035-7 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
BROCÉLIANDE
Północna Bretania
Płomienie w misach tańczyły, mieniąc się na niebiesko.
– Nocere – powtórzyłam.
Regulus de Morada, najwyższy król Kerys, zmrużył oczy, aż zmieniły się w wąskie szparki. Nie zwracałam uwagi ani na siostry, ani na nikogo innego. Rycerze Loży zaatakowali demony, zewsząd otoczył mnie zgiełk. Ja jednak widziałam tylko króla. Z opuszków moich palców wystrzeliły smugi powietrza czarnego jak noc i pomknęły w kierunku Regulusa. Magiczny wir przypominał grot strzały. Nie znałam wprawdzie zaklęcia śmierci, ale taka strzała powinna sprawić, że Regulus nie będzie w stanie walczyć. Teraz cieszyłam się z każdej chwili, którą poświęciłam na treningi z Ezrą. Skoncentrowałam całą uwagę na klatce piersiowej Regulusa. Kiedy król odsłonił ostre zęby, dłonie mi zadrżały, ale wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na strach. Strzała była już bardzo blisko. Spotęgowałam zaklęcie, a wtedy jeden z demonów rzucił się w moją stronę i zastawił władcę własnym ciałem, po czym runął u stóp Regulusa, skręcając się z bólu. Król demonów zaniósł się śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Z przerażenia mój żołądek ścisnął się w twardą kulę.
Z jaskini wypełzało, wybiegało i wyłaniało się coraz więcej demonów. Makabryczna armia. Ich przewaga była niewyobrażalna. Powietrze przecinały kule i ogniste strzały. Niektóre rozpadały się daremnie, inne trafiały w ciała potworów. Ale gdzie się podziały obiecane armie Altaira de Maskuna i Aarvanda de Coralisa? Nikt z nas nie spodziewał się dziś Regulusa. Ten dzień miał tylko przypieczętować przymierze między Lożą, Altairem a księciem Coralis.
Obok mnie pojawiła się Aimée.
– Musimy zamknąć dojście do źródła i zbudować przyzwoitą barierę. Alligio dupli. – Rzuciła czar wiążący na dwa demony o połyskującej, oślizgłej skórze, które zaatakowały Asha od tyłu.
Skrępowały je zielone liny. Z wrzaskiem osunęły się na kolana.
– A jak niby mamy to zrobić? – sapnęłam. Spojrzałam na polanę, w kierunku Ezry. To był Wielki Mistrz, następca Merlina. Jeżeli ktoś z nas był w stanie ponownie wznieść barierę, to tylko on. – Mittare. – Ognista kula pomknęła w kierunku Regulusa i odbiła się od jego zbroi. Demony nie mają magii, a Mittare to silne zaklęcie ochronne. Powinno zadziałać. A jednak król demonów, nawet niedraśnięty, przebijał się mieczem przez szeregi walczących.
Maëlle uklękła na trawie i wymamrotała zaklęcie. Chroniłam ją magią powietrza. Z ziemi wypełzły korzenie. Zbliżały się do demona, który atakował Laurenta, chociaż on całkiem nieźle sobie radził za pomocą miecza i magii. Zamiast włosów na głowie demona wiły się węże. Wszystkie syczały na Laurenta. Oczy potwora połyskiwały bielą. Chyba był ślepy, a jednak nieuchronnie zmierzał do celu – do naszego przyjaciela.
Dopiero wtedy zauważyłam Ezrę. Dostrzegłam determinację w jego twarzy. Jego zaklęcie sprawiło, że trzy potwory jednocześnie przecięły powietrze i runęły na ziemię z takim impetem, że ziemia zadrżała mi pod stopami. Ezra natychmiast skierował uwagę na kolejnego napastnika. Zacisnęłam dłoń na athame. Rytualny sztylet niewiele zdziała, ale nie poddamy się bez walki. Mimo magii nasze szanse wobec takiej przewagi wyglądały co najmniej marnie. Już dwóch rycerzy leżało bez życia na mchu. Potrzebowaliśmy wsparcia. Wszędzie widziałam krew, słyszałam pękające kości i przeraźliwy odgłos rozrywanych ciał. Głośny krzyk kazał mi się odwrócić. Zobaczyłam Thérèse w powietrzu, z nienaturalnie przechyloną głową. W pierwszej chwili zmroził mnie szok, potem coś rzuciło się na mnie, przygniatając do ziemi. Grunt pod moimi palcami był mokry od krwi i deszczu, który padał łagodnie, jakby to był zwykły letni dzień.
W moich dłoniach wzbierał ogień. Przycisnęłam je do piersi napastnika, a zaraz potem do jego pokrytej łuskami twarzy. Wrzasnął, gdy ktoś zepchnął go ze mnie. Rozległ się głośny trzask. Po chwili demon leżał u mojego boku ze skręconym karkiem. Ezra patrzył na mnie z przerażeniem w oczach.
– Vi – szepnął ochryple i szybkim gestem postawił mnie na nogi. – Musisz uciekać. Natychmiast. Błagam cię. Nie zniósłbym, gdyby… – wyrwało mu się, ale nie dokończył.
Zamiast tego podniósł rękę, cisnął kolejne zaklęcie, a drugą przygarnął mnie do siebie.
Pozwoliłam sobie wtulić się w niego na chwilę. Nieważne, że zostawił mnie wtedy samą w łóżku. Teraz liczyło się tylko to, żebyśmy przeżyli. Wyzwoliłam się z jego objęć i cisnęłam błyskawicą w demona. Ezra stał tuż za mną. Walczyliśmy ramię w ramię, aż spojrzałam na Regulusa. Nie zmienił się jeszcze całkowicie w demona, ale to, co zobaczyłam, wystarczyło, by krew zastygła mi w żyłach. Mimo wszystko starałam się zignorować zimno i przerażenie, jakie budził we mnie jego widok. Nie chciałam, żeby mnie sparaliżowały.
Teraz zaatakowały go ogniste ptaki. A jednak znowu po prostu spłonęły, zanim dosięgły jego barków. Po chwili powietrze wypełnił zapach palonego futra, bo w płomieniach stanęła sierść jednego z jego wilków.
Nie zwracałam uwagi na nic wokół siebie, koncentrowałam się tylko na Regulusie. Uniosłam dłonie i rozkazałam płomieniom z misy, by się uniosły. Ku niebu wystrzeliły czerwone jęzory, przybierając kształt smoczych łbów. Potwory ziały ogniem na walczących, podpalały włosy i ubrania demonów. Magia pozbawiała mnie wszelkich uczuć. Jaką moc dały mi boginie? Demony wycofały się na moment. Niezliczone zalegały na leśnej ściółce.
– Ventus! – Maëlle zaklinała wiatr, by niósł ogień dalej, w kierunku napastników, przez polanę, aby przeganiał demony na skraj lasu.
Niezadowolone warczały i zgrzytały zębami.
Przeszedł mnie dreszcz. Magowie i demony leżeli bez życia na leśnym poszyciu, tylko nieliczni wili się jeszcze z bólu i krzyczeli. Maëlle klęczała przy zwłokach Thérèse. Lawrence Mackenzie wyciągał dłonie ku niebu ponad misami ognia. Chwiał się na nogach, był trupio blady. U jego stóp leżało to, co Regulus zostawił z Sophii.
Ten widok na ułamek sekundy rozproszył moją uwagę i wtedy demony znowu zaatakowały. Runęły na nas jak fala. Uskoczyłam przed potworem o wilczym łbie. Kłapał zębami. Chwyciły mnie silne, długie ramiona porośnięte czarnym włosiem, bez chwili namysłu dźgnęłam sztyletem jeden z nadgarstków. Jego wrzask rozbrzmiał mi w uszach, nagle nie słyszałam zgiełku. Potknęłam się, opuściłam wzrok i wtedy zobaczyłam węża wijącego się wśród walczących. Był żółtobrązowy, gruby jak moje udo. Uniósł się, szykując się do ataku. Spojrzenie jego ślepi wbijało się we mnie, paraliżowało.
– Colligatio. – Białe liny światła zaatakowały wężowe ciało, krępowały je.
Zwierzę oderwało ode mnie wzrok, walczyło z pętami.
– Biegnij! – wrzasnął Ezra. Nie sposób było zignorować rozpacz w jego głosie. – Ratuj się!
Puściłam jego rozkaz mimo uszu. Kilkoma krokami dobiegłam do Lawrence’a i uklękłam przy nim.
– Co możemy zrobić?! – wrzasnęłam.
Dotknęłam go. Krew płynęła mu strumieniem z gardła, a jednak w jego oczach dostrzegłam niezłomność. Zacisnął zakrwawione palce na mojej dłoni, a potem bardzo wyraźnie usłyszałam jego głos w głowie: Obicere.
Skinęłam głową. Lawrence zamknął oczy i przesyłał mi swoją siłę. Trzech rycerzy Loży zebrało się wokół, aby nas ochraniać.
– Obicere – powtórzyłam zaklęcie, którego Lawrence nie był już w stanie wypowiedzieć. – Obicere.
Czarodziej tak mocno ściskał moje dłonie, że jęknęłam z bólu. Z moich palców wystrzelił promień czystej magii. Wtedy Lawrence zwiotczał. Przed wejściem do jaskini pojawiła się przezroczysta ściana. Oczywiście nie była to bariera, która wytrzyma długo, ale dawała nam przynajmniej chwilę oddechu. Lawrence zwolnił uścisk. Pozwoliłam, by jego ciało osunęło się na ziemię. Puste oczy wpatrywały się w niebo. Rozwścieczone demony waliły w niewidzialny mur.
W moją stronę biegła Aimée. Po drodze dotykała delikatnie pni drzew i nagle powietrze wypełniły niezliczone liście, otoczyły demony, utrudniając im widoczność i orientację w terenie.
– Gdzie Caleb i armia jego pieprzonego brata? – zapytałam, kiedy do mnie dobiegła.
– Nie wiem, ale koniecznie potrzebujemy wsparcia. Musimy wracać do zamku.
Zaprotestowałam gwałtownie.
– Nie możemy ich zostawić. – Gardło piekło mnie od zaklęć i dymu, który zawisł nad polaną.
– Sami nie wygramy tej walki. – Była coraz bardziej stanowcza; jej magia nie słabła ani na chwilę, ale niewiele więcej mogła nią zdziałać.
Przerażenie ściskało mnie od środka. Większość zaklęć po prostu odbijała się od demonów. Pozostali rycerze Loży ustawili się w szyku bojowym. Miotali zaklęcie za zaklęciem, a jednak demony ciągle posuwały się do przodu. To, co w pierwszej chwili wyglądało na chaotyczny atak, było w rzeczywistości formacją, która miała nas otoczyć.
Ash trzy razy posłał w ich stronę Nocere, lecz demon najzwyczajniej w świecie uskoczył przed mroczną kulą światła. Chwycił za miecz i wziął go na cel.
Możemy z nimi walczyć tylko magią. Jeżeli ona ich nie powstrzyma, jesteśmy straceni. Aimée wzięła mnie za rękę.
– Ascendia nebularis! – Otoczyła nas mgła. Miałam nadzieję, że osłoni nas na tyle długo, że dotrzemy do koni.
Ktoś przedzierał się do nas przez mglisty mur. Zobaczyłam twarz umazaną ziemią i krwią. Odskoczyłam i instynktownie uniosłam dłoń, by wypowiedzieć zaklęcie.
– To tylko ja, myszko. Spadajcie stąd. Dam wam chwilę przewagi.
Caleb, nareszcie! Podczas walki straciłam go z oczu. Demon z uniesioną bronią zaatakował go od tyłu. On jednak tego nie zauważył, bo wpatrywał się w twarz Aimée, jakby chciał na zawsze zapamiętać nawet najmniejszy szczegół.
Fala czystej energii sprawiła, że potwór wzniósł się w powietrze.
– A ty? – zapytała Aimée niewzruszona.
– Pojadę za wami. – Prowadził nas w kierunku koni. – Jedźcie do zamku! Mój brat jest w drodze do Coralis.
– Jeszcze możemy walczyć. – Bez Ezry nie mogłam… nie chciałam odchodzić.
Powinniśmy się wycofać, wszyscy razem zabarykadować się w zamku. Łatwiej bronić wysokich murów.
– Wy sprowadzacie wsparcie, my walczymy. – W głosie Caleba nie było tym razem ani łagodności, ani żartobliwej nuty. Teraz przemawiał wojownik. – To jedyna szansa, w innym wypadku Regulus zabije nas wszystkich.
Król demonów stanął przed wzniesioną przeze mnie barierą i przejechał po niej szponem. Pękła na pół z cichym brzękiem jak cieniutka nóżka kieliszka do wina, gdy ściśnie się go zbyt mocno. Uwięzione za barierą demony wysypały się na naszą stronę. Triumfalne i zarazem przepełnione nienawiścią spojrzenie Regulusa skierowało się na mnie i siostry.
U jego stóp leżała Rosa. Wszędzie widziałam krew. Do końca życia będę unikała czerwieni. Ash miotał zaklęciami, które nawet nie docierały do celu. Laurent biegł w naszą stronę. Przebijał się przez walczących, wymachując mieczem na wszystkie strony. Krew zalewała mu oczy, zasłaniając widok. Demona, który się na niego rzucił, zauważył dopiero wtedy, gdy ten wbił mu pazury w bok. Maëlle zawyła głośno i cisnęła piorunem w potwora, ale Laurent osunął się na kolana.
Z płaczem zakryłam usta dłonią.
– Uciekajcie! – wrzasnął Caleb.
Blada jak ściana Maëlle rzuciła się ku Laurentowi. W jego oczach lśniły wściekłość i strach. Białe wstęgi mocy wystrzeliły z jego palców i otoczyły szyje dwóch demonów. Nie były w stanie sprzeciwić się magii jego gniewu. Po prostu złamał im kark. Wstał.
Poczułam przypływ nadziei. Rycerze Loży są potężni. Zdołają jeszcze przez jakiś czas powstrzymać demony.
– Twój brat nie zostawi nas na lodzie, prawda? – zwróciłam się do Caleba.
– Zawsze robi to, co należy. – Ujął twarz Aimée w dłonie.
Nie protestowała, gdy najpierw czule pocałował ją w usta, a potem wsadził na konia.
Ja także wskoczyłam w siodło i po raz ostatni spojrzałam na Ezrę. Ciągle walczył, zarówno mieczem, jak i magią, ale widać było, że powoli traci siły, bo atakowało go coraz więcej demonów. Mocniej zacisnęłam dłonie na wodzach. Jeśli chcemy im pomóc, musimy się pospieszyć.
Gałęzie co chwila uderzały mnie w twarz. Pochyliłam się niżej nad końskim grzbietem, pewniej ujęłam wodze, żeby zwierzę nie spanikowało. Wiele lat temu Ezra uczył mnie jazdy konnej, ale jeszcze nigdy nie galopowałam w takim tempie. Po ciemnej sierści zwierzęcia spływał pot, pysk pokrył się pianą. Z wysiłkiem utrzymywałam wierzchowca na wąskiej ścieżce. Wyraźnie wyczuwał bliskość demonów, bo cały aż drżał ze strachu.
Brocéliande straciło swój czar. Wydawało się, że po omszałej ziemi rozpełzają się mrok i chłód. Wreszcie las przerzedził się i moim oczom ukazała się Dolina Bez Powrotu. Tak samo jak wcześniej, gdy jechaliśmy do źródła, powierzchnia jeziora mieniła się srebrzyście. Ale teraz już nic nie emanowało spokojem. Miałam wrażenie, że czas cofnął się o całe stulecia. Artur i jego rycerze walczyli kiedyś w tym lesie z demonami, teraz historia się powtarza. Maëlle zatrzymała konia. Nie będziemy wracać tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Wybierzemy inną. Krótszą, ale trudniejszą. Prowadziła poprzez głaz, można ją pokonać tylko na piechotę. Nasłuchiwałam, wydawało mi się, że wciąż słyszę bitewny zgiełk. Aimée zeskoczyła z konia. Poszłam w jej ślady.
– Regulus wyśle kogoś za nami. – Na policzkach Maëlle dostrzegłam ślady łez.
– Jeżeli szybko wrócimy, zdążysz jeszcze pomóc Laurentowi. – To była dość naiwna próba pocieszenia jej.
Zdawała sobie z tego sprawę, ale i tak skinęła głową.
Trzymałyśmy się z dala od brzegu jeziora. Nie wiadomo, co się w nim kryło. Demony naprawdę wróciły do naszego świata.
– Musimy tu zostawić konie. – Weszłam na wąziutką ścieżkę, dla niewtajemniczonych niemal niewidoczną. Prowadziła wzdłuż jeziora, dopiero potem odbijała w górę.
– Pośpieszmy się. – Maëlle przeskoczyła zwalony pień drzewa. – Nasze zaklęcia się od nich odbijały. Jak to możliwe?
Omijałam kamienie i korzenie. Podarły mi się spodnie na łydce. Włosy niesfornie opadały na twarz, więc odgarnęłam je energicznie. Gardło paliło z pragnienia.
– Nie wiem – odparłam szczerze. – Jakim cudem Regulus zdołał zniszczyć barierę i dlaczego zjawił się dwa dni przed czasem?
– To wszystko możemy omówić później! – krzyknęła Aimée.
Nagle rozległ się przeraźliwy wrzask, a nad wierzchołkami drzew pojawił się cień.
– Cholera! – wyrwało mi się. Biegłyśmy przed siebie, ale oglądałam się co chwila, aż w końcu zorientowałam się, co nas ściga. – Gryfy! – wrzasnęłam.
Dobiegłyśmy do głazu. Tak naprawdę to grzbiet skamieniałego smoka, którego Morgana, przyrodnia siostra Artura, w dawnych czasach zaczarowała w kamień i uczyniła strażnikiem doliny. Oby nie zbudził się do życia. To demon, a Morgana rzuciła na niego zaklęcie. Zapewne chciałby się krwawo zemścić. Ledwie to pomyślałam, a w kamieniu pojawiły się szklane drzwi. Trzy gryfy rzuciły się do ataku. Niemal czułam na karku ich gorący oddech. Widziałam wyraźnie ostre dzioby i metalicznie połyskujące szpony. Korony drzew kołysały się w podmuchach wiatru wywoływanego ich gigantycznymi skrzydłami. Położyłam dłoń na klamce i szarpnęłam drzwi. Maëlle nie wahała się ani chwili, pokonując ostatnie metry. Wciągnęłam do środka Aimée. W mdłym świetle dostrzegłam wilgotne stopnie prowadzące w nieprzeniknioną ciemność. Przełknęłam ślinę i starałam się zignorować fakt, że włoski na rękach stanęły mi dęba.
– Miridiem – szepnęła Maëlle i wnętrze wypełnił świetlny pył, dzięki czemu zejście nie wydawało się takie straszne.
Ruszyła przodem. Aimée za nią.
W ostatniej chwili głośny plusk kazał mi się odwrócić. Woda jeziora się wzburzyła. Miałam nadzieję, że nie ruszy za nami kolejny potwór. Na szczęście okazało się, że to tylko Caleb, który wyszedł właśnie na brzeg. Ulga i panika wypełniały mnie w równym stopniu.
– Poczekajcie! – krzyknął i uchylił się przed atakiem gryfa.
Woda w jeziorze pieniła się gniewnie. Ciało Caleba oblepiało ciemne ubranie.
– Aeris vertigo! – krzyknęłam, gdy gryf znalazł się zdecydowanie za blisko Caleba.
Trąba powietrzna odepchnęła ptaszysko. Caleb puścił się biegiem. Gryfy krzyczały groźnie.ROZDZIAŁ 3
Otoczył mnie słony zapach morza, otuliło ciepło. Głęboko zaczerpnęłam tchu i rozejrzałam się. Przyglądały mi się oczy w kolorze bursztynu o dziwnych, wąskich źrenicach. Chwilę trwało, zanim zdałam sobie sprawę, kto mnie trzyma. Jego strój był równie nieskazitelny, jak kilka godzin temu podczas uroczystości zaślubin. Nie sposób było po nim poznać, że przy źródle walczyliśmy o życie. Jego piękna, wyrazista twarz była niemal całkowicie pozbawiona wyrazu. Jedynie usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie. Aarvand de Coralis! Odepchnęłam go. Wypuścił mnie bez słowa. Szybko odskoczyłam o kilka kroków. Powróciły zimno i przerażenie, wypełniające moje wnętrze. Czy on przypadkiem nie powinien siedzieć teraz w lochach Regulusa, skoro zdradził króla? A może Loża jednak wygrała i udzieliliśmy mu schronienia?
– Wreszcie zaszczycasz nas swoim towarzystwem, braciszku! – Głos księcia przeciął powietrze jak nagłe uderzenie w policzek. – Co tak długo z nimi robiłeś?
Maëlle zmarszczyła czoło. Jeszcze przez chwilę Caleb tulił do siebie Aimée. Wszystko zwolniło, gdy usiłowałam zrozumieć słowa księcia. W końcu Caleb pocałował Aimée w skroń, odsunął się od niej i podszedł do brata. Przeraził mnie wyraz triumfu na jego twarzy.
– Też się cieszę, że wróciłem i cię widzę, Aarvandzie, całego i zdrowego. – Dziwnie przeciągał ostatnie słowa.
Wpatrywałam się w księcia, który zbuntował się przeciwko królowi. Był wysoki, miał szerokie barki i wąskie biodra. W każdym, nawet najmniejszym jego ruchu czaiła się ledwie kontrolowana siła. Długie czarne włosy spływały lśniącą falą na plecy. Przypominały krucze skrzydła zabarwione nutą błękitu, ciemne jak nocne niebo. Symbolem jego pozycji była wąska srebrna opaska na czole. Skórzane ubranie leżało na nim idealnie. Na ramiona miał zarzuconą czarną pelerynę.
Oderwałam od niego wzrok, gdy Aimée sapnęła głośno, i wreszcie rozejrzałam się wokół, rejestrując świat, do którego sprowadziło nas Glamorgan. Byłam w szoku. Dopiero teraz dotarło do mnie, gdzie jesteśmy.
To zdecydowanie nie zamek Loży. To w ogóle nie była żadna znana mi część naszego świata. Tu nie czekało na nas schronienie, wręcz przeciwnie. Z niedowierzaniem patrzyłam na mury z ciemnoszarego piaskowca, które zdawały się na nas napierać. Znajdowaliśmy się w ogromnej sali. Oświetlały ją niezliczone świece i pochodnie, niektóre zatknięte w uchwytach na ścianach, inne podwieszone pod sufitem. Podobnie jak w zamku Loży, także tutaj na większości ścian wisiały gobeliny. Nie miałam niestety czasu, by podziwiać przedstawione na nich sceny. Nerwowym wzrokiem obserwowałam gigantyczny rozpalony kominek. Był tak wielki, że spokojnie można by w nim upiec jelenia. Pod stopami miałam posadzkę z zimnego, szarego kamienia. Powietrze wypełniały zapachy pieczeni, wosku pszczelego i zdecydowanie zbyt słodkich perfum. Oraz przenikliwa muzyka. Poczułam łaskotanie w palcach, a żołądek ze strachu podszedł mi do gardła, gdy rozejrzałam się wokół po tych, którzy zebrali się w tym posępnym pomieszczeniu. W blasku świec mieniły się aksamity i jedwabie. Brylanty i szmaragdy odbijały płomyki ognia, jednak wszystko to nikło wobec chciwych, przerażających błysków w oczach demonów, które nas otaczały. Muzyka gwałtownie ucichła. Tłum rozstąpił się, tworząc przejście. Ugryzłam się w język, gdy w mojej krtani wezbrał jęk, bo na żelaznym tronie w przeciwległym krańcu sali siedział…
Regulus de Morada, król Kerys.
Przed nim, na kamiennej posadzce, ułożono rzędem co najmniej tuzin zmasakrowanych ciał. Stłumiłam krzyk, gdy poznałam podartą suknię Rosy. Obok leżeli martwi mężczyźni w mundurach Loży. Maëlle chciała do nich podbiec, ale złapałam ją za ramię, przytrzymując z całej siły. Wokół nas powstało zamieszanie, ale wystarczył jeden ruch Aarvanda de Coralisa, by demony trzymały się od nas z daleka. Wielu z nich zgrzytało zębami i nie wątpiłam ani przez chwilę, że rozerwałyby nas na strzępy, gdyby tylko mogły.
– Puść mnie! – syknęła Maëlle. – Muszę się nimi zająć!
– Nie żyją – powiedziałam. – Już nic dla nich nie zrobisz. – Trzymałam ją, chociaż sama najbardziej na świecie chciałam się przekonać, czy Ezry nie ma wśród poległych. Co myśmy zrobiły? Niepotrzebnie oddaliłyśmy się od źródła. Trzeba było walczyć dalej. Ogarnęło mnie przerażenie, gdy patrzyłam na krwawy ślad na kamiennej posadzce. Tędy ciągnięto zwłoki. Metaliczny zapach tłumił wszystkie inne. Czułam pieczenie pod powiekami, straciłam ostrość widzenia, ale musiałam wziąć się w garść, musiałam się skupić. Najmniejsza słabość oznaczałaby naszą śmierć. – Puszczę cię dopiero wtedy, gdy obiecasz, że zachowasz rozsądek.
– Dobrze. – Stała u mego boku sztywna jak kij.
Regulus niemal po ojcowsku uśmiechał się z tronu. Zabronił nas atakować, co w gruncie rzeczy tylko pogarszało sytuację. Skoro nas nie zabił, miał wobec nas inne plany. Wstał i się wyprostował.
Moja odwaga rozwiała się bez śladu. Otuliłam się ramionami, bo zaczęłam dygotać na całym ciele, i odskoczyłam w tył. Aarvand zacisnął palce na moim ramieniu. Jego dotyk palił mnie żywym ogniem. Głośno nabrałam tchu. Nie puścił mnie, lecz temperatura spadła.
– Nie powinieneś krytykować brata, Aarvandzie. – Głos Regulusa, ciepły, dobroduszny, niósł się echem po sali.
Wolnym krokiem zmierzał w naszą stronę. Uścisk księcia nie pozwalał mi nawet myśleć o ucieczce. Zresztą niby dokąd? Drzwi zniknęły, zewsząd otaczały nas demony. Po takim koszmarze trafiłyśmy tutaj? Ale dlaczego?
Regulus się nie śpieszył, ale jego triumfalny uśmieszek z każdym krokiem był coraz wyraźniejszy. Obrzucił mnie i moje siostry lodowatym spojrzeniem błękitnych oczu.
– Wyglądają na mocno zużyte, Calebie. Obiecałeś mi nieskazitelny towar, a przyprowadzasz to?