Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Siostry z lasu - ebook

Data wydania:
8 listopada 2023
Ebook
46,90 zł
Audiobook
46,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siostry z lasu - ebook

W każdym z nas drzemie potężna pierwotna siła.

Mazurskie lasy skrywają wiele tajemnic, ale największą z nich są  obdarzone nadprzyrodzonymi mocami kasztanowowłose Traszka, Bachira i Tove.

Wrażliwa i pomocna Traszka rozumie mowę zwierząt, rozważna Bachira posiada dar przemiany, a porywcza Tove zostaje piastunką kości i podąża śladami przodkiń czarownic, które zostały zamordowane w bestialski sposób, pragnąc w ten sposób oddać im godność i pochować zgodnie ze starodawnymi zwyczajami. Wychowywane przez babkę żyją spokojnie aż do momentu, kiedy ich  życie zostanie zagrożone przez zbójecką szajkę. Oraz przez miłość, która oprócz rozkoszy przynosi ból i śmierć.

Kogo spotkają na swej drodze? Dokąd zawędrują? Kim jest Gorhan, potrafiący śpiewem przywołać ławicę ryb, i dlaczego nosi przy sobie bursztyn? Jaką tajemnicę skrywa mały Janek oraz sędziwa Irma mieszkająca w pobliżu szmaragdowego jeziora? Czym są cienie rodowe, towarzyszące Tove od narodzin?

Co kryje się po drugiej stronie księżyca?

Adrianna Trzepiota zabiera nas do pachnącego ziołami i skrzącego magią świata słowiańskich wierzeń, tkając baśniową opowieść o niezwykłej sile drzemiącej w kobiecie, którą kieruje… miłość.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83293-18-9
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

– Wsta­wać! Do stu ty­sięcy noc­nych zjaw, wsta­wać! – La­aban krzy­czał na kom­pa­nów, cho­dząc od jed­nego na­miotu do dru­giego. – Za dużo ziela lulka, sta­now­czo za dużo! Tak was otu­ma­nił, że nie je­ste­ście w sta­nie iść da­lej. – Przy­wódca szajki już od sa­mego rana sza­lał ze zło­ści, jego ciemne oczy za­my­kały się co chwilę. Za­ci­skał zęby, a przy tym rów­nież usta, które za­czy­nały si­nieć pod na­ci­skiem. Wy­glą­dał na mocno zmę­czo­nego, jakby to­czyła go ja­kaś cho­roba. – Wsta­wać, ło­try! Nie po­zwolę wam zgi­nąć na tej ziemi.

Kom­pani na­tych­miast po­wy­cho­dzili z na­mio­tów. Na­prze­ciw La­abana jako pierw­szy sta­nął Nor­man. Przez chwilę pa­trzyli na sie­bie jak mie­rzące się przed ata­kiem zwie­rzęta, gdy wresz­cie rudy przy­ja­ciel się ode­zwał:

– Od pew­nego czasu je­steś ja­kiś nie­swój, snu­jesz się po­mię­dzy na­mio­tami, a twoja bli­zna z dnia na dzień robi się co­raz szer­sza i by­naj­mniej nie jest to spo­wo­do­wane nad­mier­nym strze­la­niem z łuku, bo od­kąd tu sta­cjo­nu­jemy, ani razu nie po­sze­dłeś z nami na po­lo­wa­nie. – Zła­pał go za ra­miona, a La­aban mało się nie wy­rwał.

– Znowu nie mogę zmru­żyć oczu – od­po­wie­dział nie­pew­nie. – Wy­star­czy, że przy­snę na chwilę, za­raz się bu­dzę, i tak noc w noc. Nie mogę już tego znieść. Je­stem zmę­czony tak bar­dzo jak po naj­cięż­szej bi­twie.

– Nie wiesz, co zro­bić? – Nor­man stuk­nął za­wa­diacko bu­tem o but. – Pij wię­cej miodu! – Ro­ze­śmiał się na cały głos. – Praw­dziwy wo­jow­nik za­sy­pia w trak­cie pi­cia lub za­raz po.

– Ty się śmie­jesz, a ja nie­długo zo­ba­czę się z na­szymi przod­kami, je­śli ta dziwna przy­pa­dłość mnie nie opu­ści. – Spo­glą­da­jąc na obłe ciel­sko Nor­mana, sta­rał się za­kry­wać usta roz­chy­lone od zie­wa­nia. Jego oczy wy­glą­dały jak dwa le­dwo tlące się wę­gle. Tylko po­sturą przy­po­mi­nał go­to­wego do walki zbroj­nego męż­czy­znę.

– To przez tę ję­dzę, co to je­dziemy ją ubić, twoje ciało jest jak nie­sione na ma­rach. Baba wy­pusz­cza ku nam pew­nie te swoje zło­wróżbne czary.

– Tak my­ślisz? – La­aban ode­zwał się z nie­skry­waną na­dzieją w gło­sie.

– Tak. Jak bę­dziemy bli­sko, to pod­niosą się mgły. Nie pa­mię­tasz? Już przez to kie­dyś prze­cho­dzi­li­śmy, musi być stara, skoro nie chce ucie­kać, tylko pró­buje nas oma­mić. Jak ją ubi­jemy, to za­śniesz jak dziecko.

– Lu­dzie ze wsi mó­wili, że to gdzieś na mo­kra­dłach. Nie bę­dzie ła­two. – La­aban jesz­cze raz za­sło­nił usta ręką, drugą wy­cią­gnął mapę i roz­wście­czony po­szedł ku na­mio­tom.

Te­ren nie na­le­żał do naj­ła­twiej­szych. Naj­pierw szli przez dość twarde po­szy­cie le­śne. Ga­łę­zie co i rusz nie­spo­dzie­wa­nie chło­stały ich twa­rze, a gdy za­ro­śla sta­wały się bujne, wy­cią­gali noże i trzech pierw­szych pie­chu­rów cięło je ostrzami, to­ru­jąc ła­twiej­szą drogę po­zo­sta­łym. Po kilku go­dzi­nach mar­szu zro­bili prze­rwę, ale La­aban nie po­zwo­lił na dłuż­sze bie­sia­do­wa­nie, chciał jak naj­szyb­ciej do­pro­wa­dzić sprawę do końca. Go­rzała w nim ja­kaś złość, prze­le­wała się jak wino w kie­li­chu. Nie wie­dział, czy jest zły sam na sie­bie, czy na los.

Roz­róż­niali dwa typy cza­row­nic, na które po­lo­wali. O jed­nych mó­wili „wiedźma”, o dru­gich „le­śna baba”. Ta pierw­sza miała ta­lent prze­miany, ich bali się naj­bar­dziej, ale wie­rzyli, że stal, z któ­rej wy­ko­nane są ich strzały, od­pę­dza wszel­kie złe moce. Druga była bar­dziej „ludzka”, ale tak samo ważna, za­ma­wiała cho­roby, od­pę­dzała uroki, zbie­rała zioła. Uwa­żali, że ła­two je roz­róż­nić, bo ta druga za­zwy­czaj by­wała star­sza, wy­glą­dała do­kład­nie tak, jakby z wie­kiem tra­ciła nad­przy­ro­dzone moce. Młod­szym przy­pi­sy­wali więk­sze zdol­no­ści i mó­wili, że są bar­dzo uro­dziwe, na­wet te, któ­rych głowy po­kryły się si­wi­zną, na­dal miały oczy pełne i na­miętne. Cza­sem było im żal tych ko­biet, wie­dzieli, jaki czeka je ko­niec, ale słowa przy­sięgi, które zło­żyli La­aba­nowi, były waż­niej­sze niż ich krzyki i bła­galne prośby.

La­aban pod­niósł rękę, da­jąc tym sa­mym znak, że wszy­scy mają się za­trzy­mać. Po­cią­gnął no­sem, jakby to wła­śnie nim wy­czu­wał za­gro­że­nie. Czuł w po­wie­trzu du­szący za­pach siarki po­mie­szany ze zgni­li­zną wy­do­by­wa­jącą się z ba­gien. W chmu­rze opa­da­ją­cych mgieł był mocno wy­czu­walny swąd świeżo zjeł­cza­łych ja­jek wy­mie­szany ze zgni­łymi li­śćmi i pa­dliną. Męż­czyźni za­częli ki­chać i pluć, za­sła­nia­jąc usta i nosy. Wszy­scy cze­kali na sy­gnał.

Przy­wódca, wciąż trzy­ma­jąc rękę w gó­rze, ostroż­nie sta­wiał pierw­sze kroki. Pod­no­sił nogi wy­soko, wy­glą­dał tak, jakby chciał w ten spo­sób prze­sko­czyć mgłę, która na­pie­rała co­raz bar­dziej gę­sta. Na­gle za­trzy­mał się, ukuc­nął by po­pra­wić no­gawkę, na­stęp­nie od­rzu­cił na plecy war­ko­czyk, wy­cią­gnął nos do góry i mocno roz­po­starł przed sobą ręce, szu­ka­jąc cze­goś po­nad mo­kra­dłami. Do­ty­kał ma­leń­kich tra­wek, jak i tych dłuż­szych, za­zie­le­nio­nych li­ści, oglą­dał na­wet zgniłe i spróch­niałe pnie, aż w końcu od­cho­dząc na dość znaczną od­le­głość, spo­wity we mgle, wy­rwał z ziemi ziel­sko przy­po­mi­na­jące kie­li­chem biały le­jek.

– Czer­mień błotna? Cóż u li­cha wy­my­ślił? – szep­nął pod no­sem za­in­try­go­wany Nor­man.

La­aban po­now­nie ukuc­nął, zdej­mu­jąc z pasa wo­rek, i wy­grze­bał z niego po­lane dzieg­ciem szmatki. Nie­wiel­kich roz­mia­rów za­wi­niątka bez­piecz­nie umie­ścił we­wnątrz kie­li­cha i gdy już kon­struk­cja był go­towa, zwin­nym ru­chem, trąc jedno krze­siwo o dru­gie, pod­pa­lił ma­te­riał. Ogień za­sy­czał i strze­lił w po­wie­trze, kie­lich kwiatu przy­po­mi­na­jący le­jek wy­glą­dał jak ma­leńka la­ta­renka. Umie­ścił ją z po­wro­tem w po­szy­ciu:

– Za­częło się. Zmierzch za­pada, bę­dziemy szli drogą, którą wy­zna­czę tymi ogni­kami. Czer­mień ro­śnie tam, gdzie zie­mia jest tward­sza, idź­cie do­kład­nie za mną, a nie za­padną wam się nogi, bę­dziemy szli wolno, byle do celu. Mgła bę­dzie do­kład­nie tam, gdzie wy. Bę­dzie ota­czała nas z każ­dej strony, nie ule­gnij­cie złu­dze­niom, że dwa kroki da­lej wi­docz­ność się po­prawi. Ta mgła to rzu­cone przez sta­ru­chę czary. Tylko czyha, żeby któ­re­goś z nas we­ssało ba­gno. Za mną! – krzyk­nął ku swoim dru­hom, a ci, po­krze­pieni mową, wy­ostrzyli wzrok, by w tym cza­ro­dziej­skim mleku do­strzec po­światę ognia.

Idąc śla­dami wy­zna­czo­nymi przez La­abana, nie mo­gli oprzeć się wra­że­niu, że ta droga nie bę­dzie miała końca. Mi­ja­jąc co chwila nie­rze­czy­wi­ste w swej uro­dzie ję­zory ognia, pod­śmie­wali się na­wet z przy­wódcy, że ich ostatni tak długi po­stój uczy­nił go ja­koś dziw­nie wraż­li­wym, ale gdy tylko zni­kał im z pola wi­dze­nia, na­tych­miast mil­kli i przy­spie­szali kroku.

– Stać! – Głos La­abana, cich­szy niż za­zwy­czaj, roz­niósł się po pust­ko­wiu. Przy­wódca od­ga­niał ręką nie­przy­jemne ko­mary i muszki, któ­rych wraz z na­sta­niem wie­czora za­częło przy­by­wać. – Do stu ty­sięcy grzmo­tów, bra­kuje tylko, żeby jesz­cze ze­słała na nas ja­kąś plagę.

– La­aba­nie, spójrz w prawo, tam chyba znaj­duje się źró­dło two­jego za­bo­bonu. – Nor­man ski­nie­niem głowy wska­zał na ma­ja­czący w od­dali ni­ski, drew­niany, roz­sy­pu­jący się ze sta­ro­ści dom, w któ­rego oknach tliło się świa­tło.

Na­raz prze­stali roz­ma­wiać, wi­dzieli, jak mgły od­kle­jają się od ich ciał i sku­pione w jedną mleczną masę płyną przed sie­bie, szy­bu­jąc wprost na dom, który we­ssał je w sie­bie wszyst­kimi szcze­lin­kami i szpar­kami. Za­cią­gnął się opa­rami jak dy­mem z fajki.

La­aban cof­nął się, jakby otrzy­mał ja­kiś bo­le­sny cios. Po­tarł ner­wowo bli­znę i chwy­cił za łuk.

– Okrą­żyć dom! – krzyk­nął, roz­ga­nia­jąc mroczną ci­szę. – Ona już czeka.

Męż­czyźni zro­bili, jak im ka­zał. Nie da­wali po so­bie znać, że strach za­go­ścił w ich ser­cach. Wszyst­kie po­lo­wa­nia na cza­row­nice były od sie­bie różne, ale każde z nich mo­gło być ostat­nim. Ni­gdy tak na­prawdę do końca nie wie­dzieli, z kim mają do czy­nie­nia. O cza­row­ni­cach mó­wiono róż­nie: że są wy­bran­kami czar­nych mocy, zna­chor­kami uzdra­wia­ją­cymi ludz­kie ciała i du­sze, wład­czymi i nie­za­leż­nymi wa­riat­kami, straż­nicz­kami gra­nic wła­snej god­no­ści, które za nie­wy­pa­rzony ję­zyk za­wsze mu­siały pła­cić srogą karę. Nie­które z nich do­bro­wol­nie wy­bie­rały ży­cie na ubo­czu, inne wy­gnane z do­mów czy miast, wy­ty­kane pal­cami, wy­szy­dzane, szu­kały uko­je­nia na obrze­żach miast lub w le­śnych knie­jach, jakby już sa­mym swym miej­scem za­miesz­ka­nia stały na prze­cię­ciu świa­tów lu­dzi i du­chów.

Przy­wódca ostroż­nie sta­wiał kroki, zbli­ża­jąc się do chaty. Za­trzy­mał się, gdy na spróch­nia­łym pło­cie oka­la­ją­cym nie­wiel­kie go­spo­dar­stwo do­strzegł kilka po­wbi­ja­nych cza­szek, we­wnątrz któ­rych tlił się ogień. Drżały mu nogi i ręce. W ręku trzy­mał ostry nóż, łuk cały czas dzier­żył na ple­cach. Nie mógł zła­pać tchu, od­dy­chał nie­mia­rowo, ciężko. Pró­bo­wał się uspo­koić, do­brze wie­dział, że kiedy od­dech przod­ków i od­dech czło­wieka po­łą­czą się ze sobą, nic nie jest w sta­nie go za­trzy­mać. Wy­ostrzył wzrok, węch i słuch i ostroż­nie wszedł do środka. Drzwi za­skrzy­piały, od­głos był tak nie­przy­jemny, że mógłby obu­dzić na­wet zmar­łych. Czuł, jak ko­szula od potu przy­kleja się mu do ple­ców.

Do ścian domu po­przy­bi­jano po­roża je­leni i ma­łych ko­zioł­ków, nie­które z ca­łymi czasz­kami. Ko­ści po­roz­wie­szano na ca­łej prze­strzeni od pod­łogi do su­fitu. Miał wra­że­nie, że wszedł do ja­kiejś klatki, która od we­wnątrz miała przy­mo­co­wane kolce. Na po­ro­żach wi­szą­cych tuż nad su­fi­tem su­szyły się zioła, nie roz­róż­niał ich wszyst­kich, ale za­pach i wy­gląd szał­wii roz­po­znałby wszę­dzie. Na stole tuż pod oknem znaj­do­wały się trzy ogromne świece. Były świeżo za­pa­lone, in­for­mu­jąc, że ktoś tu był przed chwilą albo na­dal jest.

Pod­szedł do wy­so­kiej szafki zbi­tej z brzo­zo­wych de­sek. Przy­glą­dał się gli­nia­nym sło­icz­kom z wy­gra­we­ro­wa­nymi na­pi­sami: pio­łun, man­dra­gora, czar­cie ziele, góra wia­trów, skrzyp po­lny, kwiat lipy, py­łek kwia­towy, ży­wo­kost, po­pie­łuszka, śpiące li­cho. Na tym ostat­nim za­trzy­mał wzrok, gdy na­gle po­czuł doj­mu­jący chłód na swo­ich sto­pach. Drzwi, któ­rymi wcho­dził, trza­snęły z hu­kiem, tak że gar­nu­szek ze śpią­cym li­chem pod­sko­czył i tur­la­jąc się po półce, spadł na ka­mienną pod­łogę, po czym roz­trza­skał się na wiele ma­leń­kich ka­wa­łecz­ków. Pod reszt­kami na­czy­nia le­żał zie­lony pia­sek, wo­kół któ­rego za­częły się zbie­rać sza­ro­bru­natne opary.

– Do li­cha! Có­żeś zro­bił?! Na­tych­miast otwórz okno! – Ciężki i mocny głos wpra­wił La­abana w osłu­pie­nie. Gula stra­chu wy­peł­niła mu usta jak lepka maź. Zdą­żył się od­wró­cić, a trzy­many w ręku nóż wy­ce­lo­wał wprost w źre­nice cza­row­nicy. Jej po­marsz­czona twarz wy­glą­dała jak wie­kowa siatka na ryby. Li­nie me­an­dro­wały od uszu do nosa, od wą­skiej li­nii warg do opa­da­ją­cych ką­ci­ków oczu. Drobne siatki fio­le­to­wych żył ry­so­wały się na star­czych rę­kach. Miała dłu­gie i brudne pa­znok­cie, bli­żej nie­okre­ślony ko­lor wło­sów scho­wany pod brą­zową chu­stą i długą, cią­gnącą się aż po ziemi suk­nię, która wy­glą­dała jak przy­bru­dzona, szara szmatka. Ko­bieta, nie zwa­ża­jąc na uzbro­jo­nego męż­czy­znę, po­de­szła do okna i otwo­rzyła je na oścież:

– Sen i mara, duch i wiara... No, już. Kysz, kysz do sie­bie, mój pa­nie! – Skie­ro­wała brudne ręce ku sza­ro­bru­nat­nym opa­rom, a te prze­mie­ściły się w stronę okna i dość szybko opu­ściły po­miesz­cze­nie. Wy­chy­liła się za okno, splu­wa­jąc trzy razy w krzaki, które buj­nie pod nim ro­sły, i gdy już ukoń­czyła swój ry­tuał, na­tych­miast je za­mknęła. Usia­dła na dość po­kaź­nych roz­mia­rów krze­śle, któ­rego opar­cie i sie­dzi­sko były wy­ko­nane z wi­tek brzo­zo­wych. Wy­glą­dała jak po­marsz­czony owoc za­wi­nięty w szmatki. Ze spo­ko­jem w oczach pa­trzyła na prze­stra­szo­nego La­abana.

– Wi­tam cię w mo­jej cha­cie z sza­cun­kiem na­leż­nym wę­drow­com. Cóż cię do mnie spro­wa­dza, ło­trze? – Stu­ka­jąc pa­zu­rami w opar­cie krze­sła, cier­pli­wie cze­kała na od­po­wiedź.

La­aban był cał­ko­wi­cie wy­trą­cony z rów­no­wagi. Zu­peł­nie nie wie­dział, czego się spo­dzie­wać. Za­zwy­czaj mu­siał je go­nić, mie­rząc z da­le­kiej od­le­gło­ści z łuku, cza­sem już schwy­tane wy­ry­wały się jego kom­pa­nom, gry­ząc ich nad­garstki do krwi i rzu­ca­jąc klą­twy. Pierw­szy raz był w tak nie­zro­zu­mia­łej sy­tu­acji.

– Nie ucie­kasz? – wy­ce­dził przez za­ci­śnięte zęby. Pot kap­nął z czubka jego nosa wprost na zie­lony pia­sek.

– A po cóż? Do­kąd? Nie le­piej po­cze­kać, aż się wy­pełni? Nie do mnie na­leży przy­spie­szać bieg wy­da­rzeń. Nie do­ty­kam się ta­kiej ma­gii.

– Prze­cież mogę cię te­raz za­bić.

– Bij, bij, ubij, prze­cież po to tu je­steś. – Sta­ruszka za­chi­cho­tała zło­wiesz­czo, od­sło­nia­jąc sze­reg spróch­nia­łych, czar­nych zę­bów. – La­aban po­czuł na swo­jej skó­rze zimne dresz­cze.

– Co było w tym zbi­tym sło­iku? – za­py­tał nie­pew­nie, wy­czu­wa­jąc ja­kiś pod­stęp.

– Le­śne li­cho, prze­cież wi­dzia­łeś na­pis. Zbi­łeś gar­nu­szek i wy­pu­ści­łeś go do lasu, te­raz bę­dzie ci trudno wró­cić do domu. – Znów od­sło­niła zęby i się ro­ze­śmiała. La­abana za­czy­nało jej za­cho­wa­nie iry­to­wać, ści­snął w dłoni moc­niej nóż i się wy­pro­sto­wał. Sta­ruszka prze­szy­wała go wzro­kiem, kon­ty­nu­ując: – W tym domu każde słowo na­biera od­po­wied­niej siły, a każdy czyn zna­mion ma­gii, uwa­żaj, o czym my­ślisz.

La­aban za­czy­nał się de­ner­wo­wać, od­czu­wał dziwny ból w skro­niach, który z mi­nuty na mi­nutę przy­bie­rał na sile. Ką­tem oka wi­dział po­roża, zda­wało mu się, że roz­wie­szone ko­ści kłują go w plecy.

– Jak można żyć w ta­kiej sa­motni? – wy­mknęło mu się z ust. Był za­sko­czony tym, co po­wie­dział, zu­peł­nie jakby to nie były jego słowa.

– A kto po­wie­dział, że je­stem tu sama? Są ze mną du­sze. – Cza­row­nica znów się ro­ze­śmiała w ten cha­rak­te­ry­styczny spo­sób.

La­aban nie mógł już tego znieść, ta roz­mowa do­ni­kąd nie pro­wa­dziła. W jed­nej chwili przy­po­mniał so­bie, po co tu przy­był. Jed­nym zwin­nym ru­chem le­wej ręki wy­cią­gnął łuk, prawą strzałę, na­piął cię­ciwę i już miał strze­lić pro­sto w serce sta­ruszki, gdy za­uwa­żył, że strzała, którą wy­cią­gnął, miała szare lotki. Jak mógł się tak po­my­lić?

Sta­ruszka ze spo­ko­jem ob­ser­wo­wała jego każdy ruch i za­czy­nała wpa­dać w obłą­kań­czy śmiech. Cza­sem za­ty­kała ręką usta, ale nie­po­rad­ność wo­jow­nika była dla niej ko­miczna. La­aban szu­kał czer­wo­nej lotki, lecz ku jego zdzi­wie­niu ni­g­dzie jej nie było. Czuł się tak zmę­czony ostat­nimi wy­da­rze­niami, że na­wet nie chciało mu się przej­rzeć i przy­go­to­wać broni przed po­lo­wa­niem na cza­row­nice. Jak mógł do­pu­ścić się ta­kiego za­nie­dba­nia. Jego zra­niona am­bi­cja wrzała ni­czym pod­pa­lony stos. Le­śna baba śmiała się do roz­puku, a wo­jow­nik miał tylko je­den ob­raz przed oczami. Nie­winną Tove.

Krzyk­nął z ca­łych sił:

– Nor­man, bierz­cie sta­ru­chę na próbę wody!

Do po­miesz­cze­nia wbie­gli męż­czyźni uzbro­jeni w noże i łuki. Oto­czyli cza­row­nicę z każ­dej strony, two­rząc pół­okrąg, ale na schwy­ta­nej nie zro­biło to żad­nego wra­że­nia. Sie­działa na krze­śle jak na le­śnym tro­nie, wpa­trzona po­żół­kłymi śle­piami w La­abana. Śle­dziła jego każdy ruch. Szajka mó­wiła do niej, drwiła z wy­glądu, wy­szy­dzała dom, we­wnątrz któ­rego dało się wy­czuć i za­uwa­żyć grzyb na ple­śnie­ją­cych gdzie­nie­gdzie ścia­nach, ob­rzu­cała na­wet wy­zwi­skami, ale La­aban na­tych­miast skar­cił kom­pa­nów, mó­wiąc, że nie przy­szli tu po to, żeby ob­ra­żać. Kiedy męż­czyźni pró­bo­wali pod­nieść sta­ruszkę z krze­sła, La­aban nie­swojo krę­cił się po izbie, a jego cień pa­da­jący na po­roża sta­wał się co­raz więk­szy. Po­wi­nien te­raz sku­pić się na poj­ma­nej, lecz cały czas li­czył strzały. Bra­ko­wało mu jed­nej, tej naj­waż­niej­szej. Włosy za­częły wcho­dzić mu do oczu, ner­wo­wym ru­chem głowy sta­rał się je od­gar­nąć. Wy­glą­dał, jakby miał tik ner­wowy. Le­śna baba prze­stała się już od­zy­wać, sie­działa w mil­cze­niu, świ­dro­wała przy­wódcę wzro­kiem, wy­glą­dała tak, jakby rzu­cała na niego oczami ja­kieś za­klę­cie albo urok. Męż­czyźni pró­bo­wali ją pod­nieść, chwy­ta­jąc za ra­miona, ale była ciężka jak ka­mień. Mieli wra­że­nie, że gu­słami spe­cjal­nie przy­kle­iła się do krze­sła, ża­den z nich nie miał od­wagi spoj­rzeć jej pro­sto w oczy. Było w niej coś, czego nie umieli ująć sło­wami, pe­wien ro­dzaj siły i dumy, któ­rej nie po­wsty­dziłby się ża­den wo­jow­nik. Nie skam­lała jak pies pro­sząc o ży­cie, nie bała się, tylko cze­kała.

– Kto sieje wiatr, ten zbiera bu­rzę, je­steś tchó­rzem, La­aba­nie, do­brze, że twoja matka nie musi pa­trzeć na to, co ro­bisz.

– Milcz sta­ru­cho! – krzyk­nął na tyle gło­śno, że wszy­scy męż­czyźni oprzy­tom­nieli, znów pró­bu­jąc po­sta­wić le­śną babę na nogi, za­częli szep­tać mię­dzy sobą, że trzeba roz­pruć jej brzuch, bo naja­dła się ka­mieni, a sta­ru­cha? Na­dal pa­trzyła w zna­nym tylko so­bie kie­runku. Wi­docz­nie czary roz­luź­niły swe macki, gdyż męż­czy­znom udało się, choć z wiel­kim tru­dem, pod­nieść cza­row­nicę. Nor­man zwią­zał jej na­tych­miast liną nogi, roz­sta­wia­jąc je na dość bez­pieczną od­le­głość, tak żeby mo­gła sama iść. Ręce rów­nież po­trak­to­wał w ten sam spo­sób. Ude­rza­jąc ją w plecy, kie­ro­wali ku wyj­ściu, a tylko jej żółte śle­pia, wy­sta­jące spod opa­da­ją­cej na twarz chu­sty, by­stro spo­glą­dały na rze­czy­wi­stość.

Kiedy do­tarli na miej­sce, pa­trzyli po so­bie nie­pew­nie. Nie mieli od­wagi za­py­tać La­abana, dla­czego nie strze­lił do niej od razu. Mie­liby już pro­blem z głowy. Na je­zio­rze ry­so­wała się wy­raźna ta­fla, można było przej­rzeć się w niej jak w lu­strze. Mroczną ci­szę prze­ci­nało je­dy­nie na­molne brzę­cze­nie owa­dów, które za­miesz­ki­wały mo­kra­dła. Przy­wódca pod­szedł do le­śnej baby i jed­nym ru­chem ręki wy­cią­gnął jej szmatkę z ust. Sta­ruszka po­ru­szyła su­chymi, si­nymi war­gami, ale nic nie rze­kła.

– Chcesz coś po­wie­dzieć? – Pa­trzył jej w oczy, już te­raz nie bał się kon­fron­ta­cji. Sta­ruszka mil­czała, wy­cią­gnęła ku niemu zwią­zane ręce. – Mam cię roz­wią­zać, czar­cia nie­mowo? – mruk­nął, do­kań­cza­jąc. – Je­śli je­steś praw­dziwą cza­row­nicą, to na­wet zwią­zana bę­dziesz uno­siła się na wo­dzie, a wtedy wy­cią­gniemy cię z niej i spa­limy na sto­sie. Je­śli nie­winna, pój­dziesz na dno. Może już wiesz, który wa­riant wy­bie­rasz? – Wes­tchnął ciężko, jakby był znu­żony tą sy­tu­acją.

Sta­ruszka na­gle ro­zej­rzała się wo­kół, pod­nio­sła zwią­zane ręce, a cała na­tura jakby za­częła się zmie­niać. Ze­rwał się wiatr, roz­ga­nia­jąc źdźbła nad­brzeż­nych trzci­no­wisk, pod­nio­sły się fale, z gło­śnym chlu­po­tem roz­bi­ja­jąc się o brzeg. Sta­ruszka od­wró­ciła się do La­abana i za­częła śpie­wać gło­sem moc­niej­szym i do­nio­ślej­szym ani­żeli echa wrze­śnio­wych ry­ko­wisk:

Kiedy drzewa prze­mó­wią, opo­wia­da­jąc dawne dzieje,

A wszyst­kie ro­śliny staną się zio­łami lecz­ni­czymi,

Głos za­pyta o wszyst­kie twoje ta­jem­nice,

Czy da­jesz uczciwe plony?

Czy szu­kasz pra­daw­nej głębi?

Przyj­dzie ko­bieta, o któ­rej mó­wią do­brze i źle.

Bę­dzie miała wła­dzę nad nie­ja­snym świa­tem,

We­zwie umar­łych i przyjdą.

Ja nie śmiem mó­wić nic wię­cej,

Nie chcę na­ra­żać du­szy,

Ka­płanka cieni, bo­gini pust­ko­wia.

Ule­gniesz jej po­żą­da­niu, La­aba­nie,

Roz­le­głemu jak wzbu­rzone mo­rze,

Za­pra­gniesz usiąść przy niej,

By twoje oczy mo­gły spo­glą­dać na jej cząstki świa­tła,

Jak na twoją nie­speł­nioną ca­łość.

I znów sta­niesz się śmier­telny...

Słowa sta­ruszki wy­wo­łały w nim cie­płe wspo­mnie­nia, o któ­rych tak bar­dzo chciał za­po­mnieć. Prze­cież wo­jow­nik nie może ko­chać, ma bu­dzić w in­nych po­strach, ła­mać krwawe wróżby i za­bi­jać. Na­raz sta­nął przed nim jak żywy ob­raz tylko jed­nej ko­biety, która po­tra­fiła ukoić jego brudne my­śli i spra­wić, by sen znów stał się przy­jem­no­ścią. Pa­trzył na ten ob­raz pu­stymi oczami, w jej kasz­ta­nowe włosy, zie­lone oczy, chciał gła­dzić skórę, która była tak de­li­katna.

– Mu­sisz spro­stać si­łom, które wzy­wasz, bo roz­lew krwi roz­wście­cza du­chy drzew i przod­ków – rze­kła na ko­niec, wy­mie­rza­jąc mu wro­gie spoj­rze­nie.

– Za­milcz, czar­cia babo! Zwią­zać ra­zem jej nogi i ręce!

Nor­man na­tych­miast ze­rwał się na równe nogi i pod­biegł do sta­ruszki. Bru­tal­nie po­cią­gnął ją za wy­sta­wione ku niebu nad­garstki i pchnął na zie­mię. Ko­bieta upa­dła z gło­śnym krzy­kiem, coś gruch­nęło w jej ko­ściach. Po­czuła nie­zno­śny trzask we­wnątrz ko­ści udo­wej, nie miała siły, by wal­czyć. Łzy bez­sil­no­ści pły­nęły jej po twa­rzy. Szep­tała tylko i tak mu­sia­łoby się kie­dyś wy­peł­nić, i tak...

Przy­wią­zali ją jak psa, sznu­rem wo­kół szyi. Nor­man po­słu­żył się naj­dłuż­szą liną, za po­mocą któ­rej mia­łaby zo­stać wy­cią­gnięta, je­śli zgod­nie ze zwy­cza­jem uno­si­łaby się na wo­dzie. Drugą, krótką liną zwią­zali jej ra­zem nogi i ręce. La­aban na ko­niec po­now­nie za­kne­blo­wał jej usta. Nie miała szans, by prze­żyć. Czte­rech, tych naj­bar­dziej ro­słych męż­czyzn, wzięło ją na ręce. Wy­glą­dali, jakby nie­śli po­nad gło­wami ogromny wór kar­to­fli.

Ja­ro­mir – naj­młod­szy z ca­łej szajki – wy­soki na dwa me­try chło­piec, który już od dłuż­szego czasu bro­dził nagi w wo­dzie, żeby spraw­dzić, gdzie za­czyna się od­po­wied­nia głę­bia i koń­czy grunt, za­wo­łał ich, wska­zu­jąc miej­sce. Wcho­dzili do wody dziar­skim kro­kiem, wzbu­rza­jąc ją co­raz moc­niej. Śpie­wali butne pie­śni pełne za­chwytu i po­dziwu dla po­ła­wia­czy cza­row­nic. Oszo­ło­mieni swoją siłą, szczę­śliwi, że znów udało im się za­pa­no­wać nad świa­tem, któ­rego ża­den z nich tak na­prawdę nie chciał zro­zu­mieć. Nie­śli ją jak tro­feum, a gdy już byli w od­po­wied­niej od­le­gło­ści, na gło­śny gwizd La­abana wrzu­cili ją do wody, pil­nu­jąc, żeby sznur, który był przy­wią­zany do jej szyi, po­zo­stał w ich rę­kach. Nor­man trzy­mał ją jak na bar­dzo dłu­giej smy­czy. Była tak mocno skrę­po­wana, że mo­głaby się uto­pić na­wet w płyt­kiej wo­dzie. Męż­czyźni śmieli się i opo­wia­dali spro­śne żarty, pa­trząc, jak ko­bieta się sza­mo­cze, ostat­kiem sił ła­piąc po­wie­trze. Woda wpły­wała jej hau­stami do ust, sta­ru­cha pró­bo­wała ją wy­plu­wać, krzy­czała, ale nikt jej nie słu­chał. Przez krótki czas ubra­nia utrzy­my­wały ją na po­wierzchni, lecz gdy już cał­ko­wi­cie na­siąk­nęły, za­częły cią­gnąć ją w dół. Sta­ruszka nie miała już sił, by wal­czyć; po­cząt­kowo za wszelką cenę sta­rała się ba­lan­so­wać na ple­cach, ale z cza­sem sta­wało się to co­raz trud­niej­sze. Roz­sa­dzało jej płuca, tra­ciła z wolna świa­do­mość, woda była wszę­dzie, wle­wała się w nią każdą szcze­linką. Sły­szała, jak się śmieją, wi­działa na so­bie ich spoj­rze­nia, cie­kaw­skie i prze­stra­szone za­ra­zem. Ko­tło­wały się w niej ja­sność i mrok, po­czuła chłód i pustkę w sercu, ale gdy już nie wie­działa, czy wi­ruje w wo­dzie, czy po­nad nią, zo­ba­czyła przed sobą ko­biety sie­dzące w kręgu przed ogniem. Jedna wstała i po­de­szła do niej, wy­cią­ga­jąc rękę. Sta­ruszka od­wza­jem­niła ten gest i od razu po­czuła ogromną falę cie­pła. Pro­mie­nie świa­tła oto­czyły ją z każ­dej strony, we­ssały w sie­bie, na­resz­cie po­czuła upra­gnione cie­pło, jakby zna­la­zła się w sa­mym sercu świata. Świa­tło wy­peł­niało jej stopy i ręce, spo­tkały się w niej wszyst­kie moce, na­wet te ludz­kie. I kiedy już za­wi­sła po­mię­dzy dwoma świa­tami, po­grą­żona w śmier­cio­no­śnym tran­sie, w świe­cie sza­ro­błę­kit­nych ot­chłani i wi­ru­ją­cej ro­ślin­no­ści, stała się na­resz­cie wolna.

– Ja­ro­mir! – za­grzmiał Nor­man. – Po­szła na dno czy jest na po­wierzchni? Ja­kieś szmaty uno­szą się na wo­dzie, jest już ciemno, nie wi­dzę za do­brze.

– Musi być po­mię­dzy! – od­krzyk­nął chło­pak bro­dzący w wo­dzie. – Ciało na pewno jest pod wodą, to reszki jej sukni dry­fują.

Na­gle chło­pak po­czuł nie­zno­śny chłód na ra­mio­nach. Wiatr znów się wzmógł. Drzewa gdzieś w od­dali skrzy­piały, ocie­ra­jąc się o sie­bie ko­na­rami, sze­le­ściły też li­ście nad ich gło­wami. Błysz­czące oczy chło­paka roz­sze­rzyły się na­gle po­dob­nie jak usta. Na po­wierzch­nię za­częły wy­pły­wać brzu­chami do góry mar­twe ryby. W ich sza­rych, zim­nych oczach, kryła się doj­mu­jąca pustka. Po­cząt­kowo wy­pły­nęło kilka sztuk, ale gdy Ja­ro­mir w pod­sko­kach ucie­kał z wody, były już ich ty­siące. Nad wodą po­ja­wił się za­pach roz­kła­da­ją­cej się pa­dliny, wi­dok po­ły­sku­ją­cych ryb z nad­na­tu­ral­nie wy­trzesz­czo­nymi oczami był za­trwa­ża­jący.

– Dia­bel­skie tru­chło! W nogi! – wy­krzy­czał La­aban.

– Obyś tu ni­gdy nie wró­ciła! – za­wtó­ro­wał Nor­man, pa­trząc w kie­runku cza­row­nicy. Rzu­cił po­spiesz­nie linę, którą trzy­mał, i po­biegł za kom­pa­nami.

Prze­ra­żeni męż­czyźni szybko ucie­kali. Nie pa­trzyli na to, kto biegł pierw­szy. Ja­ro­mir był chyba naj­szyb­szy, pę­dził jak wiatr, miał gę­sią skórkę na ciele. Zdą­żył za­ło­żyć na sie­bie tylko spodnie, na­wet nie szu­kał bu­tów, pę­dził na bo­saka.

Chło­piec miał za­le­d­wie sie­dem­na­ście lat, le­dwo wi­doczny za­rost, miękką czu­prynę przy­po­mi­na­jącą ko­lo­rem łany zbóż w ostrym słońcu, kilka pie­gów na no­sie, chudy tors z ogrom­nymi bli­znami po po­pa­rze­niach i nie­na­tu­ral­nie dłu­gimi rę­kami. Był zwinny ni­czym ła­nia i bar­dzo by­stry. La­aban zna­lazł go osiem lat wcze­śniej w spa­lo­nej przez ban­dy­tów wio­sce. Wy­cień­czony po­żogą chło­piec le­żał w no­gach ubi­tej wi­dłami matki. Szajka na­tknęła się na zglisz­cza, ja­dąc na ko­lejne po­lo­wa­nie. Brudny, usmo­lony i za­krwa­wiony chło­piec trząsł się ze stra­chu jak po­bity pies. Miał tak roz­le­głe opa­rze­nia, że po­cząt­kowo przy­wódca chciał mu skró­cić cier­pie­nia, ale gdy spoj­rzał w jego ciemne, szkli­ste i prze­ra­żone oczy zo­ba­czył w nich sie­bie jako ma­łego chłopca i po­czuł strach do­kład­nie taki sam jak przed śmier­cią swo­jej matki.

Zo­stali w wio­sce ra­zem z tymi, któ­rzy prze­żyli, tak długo, do­póki nie wró­cił do sił. Po­cząt­kowo nikt nie da­wał mu szans na prze­ży­cie. Wiej­skie ko­biety, które opa­try­wały mu rany i słu­chały jego wy­cia z wprost nie­wy­obra­żal­nego bólu, pro­ro­ko­wały, że nic z tego nie bę­dzie, ale La­aban się uparł, że do­póki chło­piec sam nie umrze, nikt nie ma prawa mu w tym po­móc. Sie­dział przy jego łóżku i pa­trzył na po­pa­rzone nogi i piersi. Po­wta­rzał, że skoro ogień nie za­brał mu twa­rzy, to zna­czy, że ma żyć. I tak wła­śnie się stało. Po dwóch mie­sią­cach za­brał chłopca ze sobą i nadał mu imię Ja­ro­mir, a póź­niej wcie­lił go do swo­jej szajki. Uczył go, jak się po­luje na zwie­rzęta i lu­dzi, jak się strzela z łuku i opra­wia zwie­rzynę. Po­wie­rzył mu se­krety ope­ro­wa­nia no­żem i wbi­ja­nia go pod że­bra, tak żeby in­truz raz po­wa­lony już nie wstał; po­wie­dział mu też, jak trzy­mać koń­ską grzywę, żeby nie spaść z ko­nia, ja­dąc na oklep. Sma­ro­wał jego bli­zny ży­wo­ko­stem i ole­jem z dziu­rawca. Cza­sami kiedy chło­piec mie­wał złe sny, sia­dał przy nim i gła­skał go po gło­wie. Nie ro­bił tego zbyt czę­sto, uwa­żał, że praw­dziwy wo­jow­nik po­wi­nien być po­zba­wiony tych uczuć, które są przy­pi­sane tylko ko­bie­tom.

Te­raz bie­gli ra­zem, ra­mię w ra­mię. La­aban wy­si­lał wzrok, chcąc do­strzec ognie, które wcze­śniej zo­sta­wił. Zdy­szany i zmę­czony za­trzy­mał się tuż przed mo­kra­dłami. Ciężko sa­piąc, bił się ręką w pierś, jakby w ten spo­sób mógł przy­wró­cić so­bie równy od­dech. Po­cząt­kowo bro­dzili w za­ro­ślach, ale już po nie­dłu­gim cza­sie zo­ba­czył pierw­szy ogień. Przy­wódca wy­su­nął się na pro­wa­dze­nie, po­sta­wił jedną nogę, za­raz po niej wy­su­nął drugą. Szli ostroż­nie, co ja­kiś czas nogi grzę­zły im w mule, za­pa­dały się z ogrom­nym chlu­po­tem. Ta­sak, bro­dząc już ze zmę­cze­nia w ciem­no­ściach, za­padł się w ba­gnie aż po pas. Przy­wią­zali go za ra­miona liną i bar­dzo długo wy­cią­gali. Męż­czy­zna ma­ja­czył, żeby ucie­kali i sami ra­to­wali swoje ży­cia, ale ża­den z nich nie wy­obra­żał so­bie, że mógłby zo­sta­wić kom­pana w po­trze­bie. Kiedy już upo­rali się z Ta­sa­kiem, za­stała ich głę­boka noc, a ogni­ków na ba­gnach po­ja­wiło się dużo wię­cej...

– Co u li­cha? Znowu rzu­ciła na nas ja­kieś czary? – za­py­tał szep­tem Ja­ro­mir, trzę­sąc się z zimna. Roz­glą­dał się do­okoła, pró­bu­jąc zli­czyć mi­go­czące świa­tełka.

– Do stu grzmo­tów! – za­klął La­aban. – To są ogniki ba­gienne, zu­peł­nie o nich za­po­mnia­łem! Te­raz bę­dzie nam jesz­cze trud­niej stąd wyjść!

– Lu­dzie mó­wią, że to po­ku­tu­jące po śmierci du­sze lu­dzi nie­go­dzi­wych, my też kie­dyś tak skoń­czymy... Te­raz wy­pro­wa­dzą nas na ma­nowce... – od­rzekł Ta­sak, łysy, bar­czy­sty męż­czy­zna, który co chwilę od­ry­wał od ciała grudy za­schnię­tego błota.

– Nie ga­daj­cie głu­pot! – zru­gał ich przy­wódca. – Ogniki po­ja­wiają się na mo­kra­dłach już od wie­ków, nie wierz­cie w te nie­ludz­kie za­bo­bony. To zu­peł­nie nor­malne zja­wi­sko, ta cza­row­nica na pewno nie ma­czała w tym pal­ców. Te­raz mu­si­cie być uważni, znów idę pierw­szy, a wy za mną!

Szli w mil­cze­niu, sta­ra­jąc się stą­pać po śla­dach La­abana, co chwilę ktoś za­nu­rzał się po kostki w ba­gnie, a kiedy z mo­zo­łem wy­szli już na su­chą le­śną po­lanę, pa­dli nie­przy­tomni ze zmę­cze­nia. Od­dy­chali głę­boko. Do­okoła sły­chać było tylko po­hu­ki­wa­nia sów i ludz­kie szepty. Nor­man z Ta­sa­kiem jak zwy­kle śmiali się z cze­goś, pra­co­wity Ja­ro­mir roz­pa­lał ogień i szu­kał wśród kom­pa­nów na­mio­tów do roz­bi­cia, a La­aban sie­dział nie­ru­chomo na skraju po­lany pod drze­wem. W gło­wie roz­brzmie­wał mu śmiech Tove. Za­ci­skał rę­kami uszy, my­śląc, że w ten spo­sób po­zbę­dzie się nie­zno­śnych od­gło­sów, ale na próżno. Wi­dział jej ciemne włosy, zda­wało się, że z każ­dym po­dmu­chem wia­tru czuł jej za­pach, a po­tem, gdy już sku­lił głowę po­mię­dzy ko­lana, bo my­ślał, że w ten spo­sób przed nią uciek­nie, zo­ba­czył przed sobą twarz le­śnej baby, jej skre­po­wane ręce i cie­niut­kie usta wy­po­wia­da­jące słowa:

By twoje oczy mo­gły spo­glą­dać na jej cząstki świa­tła,

Jak na twoją nie­speł­nioną ca­łość

I znów sta­niesz się śmier­telny...

Gdy wró­cił do kom­pa­nów, pił na umór, do­póki nie za­to­pił w mio­dzie pit­nym ca­łego gniewu, który ostat­nimi czasy roz­go­ścił się w nim na do­bre. Męż­czyźni nie mo­gli wyjść ze zdu­mie­nia, że zgu­bił je­dyną strzałę, którą od lat prze­ka­zy­wali so­bie po­ła­wia­cze, je­dyną, która mo­gła prze­bić serce cza­row­nicy i sku­tecz­nie za­bić. Strzałę, która była atry­bu­tem ko­ron­nym każ­dej szajki zaj­mu­ją­cej się tą pro­fe­sją. Kiedy La­aban za­ta­czał się na chwiej­nych no­gach, szu­ka­jąc drogi do na­miotu, wy­dzie­ra­jąc się wnie­bo­głosy, po­przy­siągł, że bar­dzo szybko wróci tam, gdzie ją stra­cił.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: