- W empik go
Siostrzyczka - ebook
Siostrzyczka - ebook
Wiadomość mamy w jednej sekundzie zmieniła wszystko. Wszystko, do czego Mela była przyzwyczajona, co znała i kochała.
Mela zawsze chciała mieć rodzeństwo, ale to „zawsze” minęło dobre kilka lat temu, kiedy Meli brakowało kogoś do zabawy. Dziś ma 12 lat i bardzo jej dobrze w roli jedynaczki. Za pięć miesięcy to się zmieni.
Fascynująca historia o detronizacji, szybkim dojrzewaniu i niespodziewanych profitach, które niesie ze sobą młodsze rodzeństwo.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-832-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tego dnia, dokładnie w czwartek piątego października o godzinie siedemnastej pięćdziesiąt pięć, świat zwalił mi się na głowę. Usłyszana od mamy wiadomość w jednej sekundzie odmieniła mój los. Powoli docierało do mnie, że wszystko, do czego jestem przyzwyczajona, co znam i kocham, niedługo przestanie istnieć.
Kura-rura! – zaklęłam w duchu. – To nieprawda. To mi się tylko śni.
– Nic nie powiesz? – spytała mama z nadzieją w głosie i nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
Wpadłam w panikę. Co niby mam powiedzieć? Że nie chcę? Że się nie zgadzam? A co to zmieni? W głowie miałam kompletny mętlik.
– Cie… hm… szę się – wystękałam niezgodnie z prawdą.
Mama dyplomatycznie udała, że bierze moją odpowiedź za dobrą monetę.
– Zawsze chciałaś mieć rodzeństwo – przypomniała na wszelki wypadek.
– Jasne – przytaknęłam. Tylko to było dawno temu, kiedy byłam mała i nie miałam nikogo do zabawy – dokończyłam w myślach. – To chłopiec czy dziewczynka? – Uznałam, że lepiej będzie wiedzieć. Nie chciałam kolejnych niespodzianek.
– A kogo byś wolała? – mama zajrzała mi w oczy.
– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Bez różnicy.
– Wszystko wskazuje na to, że będziesz miała siostrzyczkę.
– Spoko – wykrztusiłam. – Może być siostrzyczka. Kiedy się… urodzi?
– Mniej więcej za pięć miesięcy.
– Tak jakoś po moich urodzinach – obliczyłam błyskawicznie. – Niezły prezent – mruknęłam.
Na tym mama zakończyła rozmowę, a ja poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i zaczęłam sobie uświadamiać, co się stało. Za jakieś pięć miesięcy, po dwunastu latach, przestanę być jedynaczką.
„Ciąża u słonicy trwa od sześciuset czternastu do sześciuset osiemdziesięciu ośmiu dni” – przemknął mi przez głowę fragment filmu przyrodniczego z niskim, rzeczowym głosem lektorki.
Boże, dlaczego moja mama nie jest słonicą? Ciąża trwałaby prawie dwa lata i miałabym czas, żeby się z tą myślą oswoić. A tak? Pięć miesięcy? Zaraz, zaraz… coś tu się nie zgadza. Mama musiała wiedzieć od dawna. Według mojej kalkulacji „to” się musiało stać w wakacje. Akurat kiedy raz w swoim życiu pojechałam na obóz, zamiast normalnie, jak zawsze, razem z nimi nad morze. Na dwa tygodnie zostawiłam ich samych i tak mi się odwdzięczyli?! Jak oni mogli?! Żeby chociaż ten obóz był fajny.
Zaczęła mnie ogarniać złość. Miałam ochotę coś rozbić, połamać, wydrzeć się na cały głos. Czułam, że jeśli czegoś nie zrobię, zaraz się uduszę. Zaczęło mnie nosić po pokoju i wtedy usłyszałam skrobanie w drzwi połączone z popiskiwaniem. Fidel, piesku – ty jeden rozumiesz, co czuję! W locie zgarnęłam z komody smycz i szarpnęłam klamkę.
– Wychodzę z psem! – krzyknęłam i wypadłam na klatkę schodową, zanim ktokolwiek zdołał zareagować.
Spacer na zimnym powietrzu pomógł mi nieco ochłonąć. Fidel zna mnóstwo sposobów na to, jak mnie rozbroić. Zawsze wyczuwa mój nastrój i jest lekiem na wszystkie troski i lęki, odkąd tylko pojawił się w naszym domu. Nigdy nie daje się nabrać. Reaguje na każde wahnięcie nastroju jak najbardziej czuły psi barometr.
Teraz też zmusił mnie do ruchu i zabawy. Z każdym rzutem patyka, w który wkładałam maksimum energii, czułam się lżej. W końcu postanowiłam nie roztrząsać dalej problemu i poczekać na rozwój wypadków. W sumie – co innego mogłam zrobić?
Kiedy wróciłam do domu, na stole w kuchni czekała na mnie kolacja.
– Tyle razy prosiłam, żebyś nie wychodziła z psem po zmroku – odezwała się na mój widok mama. – Lekcje odrobione?
– Oczywiście! – odparłam z oburzeniem.
– A skrzypce? Nie słyszałam, żebyś dzisiaj ćwiczyła.
– Zdążę – wymamrotałam z pełną buzią.
Do grania nigdy nie trzeba było mnie zaganiać. Kto jak kto, ale mama dobrze o tym wie. Ustawiłam pulpit i rozłożyłam na nim etiudy. Nie przepadam za nimi. Zazwyczaj są nieładne i nudne. Może dlatego, że skupiają się wyłącznie na technice gry. Ale każdy, kto kiedykolwiek chciał czegoś się nauczyć, wie, że bez opanowania techniki ani rusz. Bez niej nie zrobisz flipa na desce, nie wykonasz precyzyjnego skoku na parkurze i – tak jak w moim przypadku – nie zagrasz koncertu.
Zmagałam się więc z kolejnymi dźwiękami, nie zważając na nieciekawą melodię i w kółko powtarzające się frazy. Tak się wkręciłam, że rozczytanie utworu poszło mi zadziwiająco szybko. Albo przynajmniej tak mi się zdawało, bo w końcu mama zapukała do drzwi i powiedziała, że już po dziesiątej.
Odłożyłam instrument nagle dziwnie zmęczona. Zmęczona, ale spokojna. A może zrezygnowana? Muzyka jest moim kolejnym kołem ratunkowym. Jakoś to będzie – pomyślałam i pomaszerowałam do łazienki.
Niestety, jak tylko zgasiłam światło, cały spokój ducha zniknął. Długo nie mogłam zasnąć. Wierciłam się w łóżku, aż wiecznie potrącany Fidel obraził się i przeniósł na swoje legowisko. Kiedyś w takiej sytuacji szłam do rodziców. Od dawna jednak tego nie robiłam. W końcu mam dwanaście lat, nie jestem już małą dziewczynką.
A ona będzie mogła! – pomyślałam nagle ze złością. Jak się urodzi, będzie spała w sypialni rodziców. No bo chyba nie u mnie. Aż usiadłam z wrażenia. Nie! Takie myśli nie pomogą mi zasnąć. Zrezygnowana opadłam na poduszkę i wtedy usłyszałam szelest.
– Fidel? – szepnęłam.
– Czemu nie śpisz? Coś cię boli? – Mama pochylała się nade mną, dotykając mojego czoła.
– Nic mi nie jest – mruknęłam.
– Nie możesz zasnąć – domyśliła się. – Poleżę z tobą.
– Ale… – próbowałam zaprotestować, choć tak naprawdę ucieszyłam się.
– Śpij… – mama objęła mnie i zaczęła delikatnie głaskać po głowie. Po chwili usłyszałam, jak nuci _Somewhere Over the Rainbow_1. Zupełnie tak jak dawniej.
– Kocham cię, mamo – powiedziałam przez nagle ściśnięte gardło i wtuliłam się w nią mocno.
– Ja ciebie też, maleńka. Najbardziej na świecie.
Poddałam się urokowi melodii i odpłynęłam gdzieś ponad tęczę, zanim mama skończyła zwrotkę. Nawet nie poczułam, kiedy wstała, a na ciepłe pozostawione przez nią miejsce wślizgnął się Fidel.WYCISKARKA KONTRA KSIĄŻĘ HARRY
Następnego dnia kwestia przyszłej siostry zbladła i rozpłynęła się w mglistej przyszłości.
„Jeśli problem ma rozwiązanie, nie ma się co martwić. Jeśli nie ma, tym bardziej” – usłyszałam kiedyś od babci.
To podobno stare chińskie przysłowie. Może warto je wziąć pod uwagę? W każdym razie tak właśnie zamierzałam zrobić.
– I co ty na to? Zgadzasz się? – usłyszałam nagle głos zdyszanej Sandry.
Moja najlepsza przyjaciółka dogoniła mnie tuż przed wejściem do szkoły.
Zdrętwiałam. Skąd ona to wie?
– Na co? – wydusiłam z trudem.
– No co ty? – skrzywiła się. – To, że nie odpowiadasz na esemesy, mogę wybaczyć, ale ty ich nawet nie czytasz! – zrobiła obrażoną minę.
– Przepraszam – odetchnęłam z ulgą, że nie chodzi o mój sekret.
Wczoraj na spacerze przez moment rozważałam, czy nie podzielić się z Sandrą _newsem_ mamy, ale po namyśle zrezygnowałam. Nie byłam gotowa, by z kimkolwiek rozmawiać o tej sprawie. Nawet z najbliższą przyjaciółką.
– Ale o co chodzi? Na co miałam się zgodzić? – spytałam.
Nie dostałam jednak odpowiedzi, bo do klasy weszła polonistka i od razu przystąpiła do ataku.
– Przeczytałaś? – szepnęła Sandra, gdy Wyciskarka napisała tytuł lektury na tablicy.
Skrzywiłam się w odpowiedzi. Nie zmęczyłam całości przygód Stasia i mazgajowatej Nel. To nie jest mój ulubiony typ bohaterki. Jedyne, co mi się w tej książce podobało, to przygoda ze słoniem. Wyciskarka miała chyba jakiś radar wykrywający niewiedzę. W parę minut postawiła na baczność pięć osób, które przyłapała na niewystarczającej – jej zdaniem – znajomości tematu. Polonistka miała dosyć osobliwy zwyczaj traktowania nieszczęśników, którym nie udało się odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie. Ofiara śledztwa nie mogła zwyczajnie usiąść. Musiała stać i wskazać następną osobę, która udzieli za nią odpowiedzi. Prawdopodobnie polonistka była fanką teleturniejów i stamtąd brała pomysły, jak nas dręczyć.
– Może Mela? – usłyszałam głos Sandry.
Kura-rura! – spojrzałam na nią ze złością, ale ona puściła do mnie oko i zrozumiałam, że klasa stara się o pobicie nowego rekordu. Biedna Wyciskarka wpadła we własne sidła.
– Jaworska – nauczycielka patrzyła na mnie wyczekująco.
– Nie wiem – odparłam ze skruchą. – Nela na pewno zna odpowiedź.
Kornelia, nazywana Nelą, prawie imienniczka Sienkiewiczowskiej bohaterki, ulubienica szkolnej bibliotekarki, coroczna rekordzistka w ilości wypożyczeń, rzeczywiście nie zawiodła. Zadowolona polonistka zadała jeszcze jakieś proste pytanie każdemu ze stojących „pomników niewiedzy” i jednego po drugim uwalniała z rzuconego czaru. Kiedy usiadłam, zauważyłam pytający wzrok Sandry.
– Jednak dało się coś z was wycisnąć – skwitowała nauczycielka. Szkolne przezwisko pasowało do niej idealnie.
Po sali przeszedł szmer delikatnych parsknięć ni to ulgi, ni to triumfu. Klasowy bóg solidarności pokazał swoje złośliwe oblicze i teraz chichotał z dobrego żartu. Od czasu do czasu wstępował w nas duch przekory i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu sprawiał, że nagle buntowaliśmy się przeciwko szkolno-edukacyjnej tresurze.
– Czemu się wycofałaś? – Sandra naskoczyła na mnie na przerwie.
– Mam dobre serce – mruknęłam.
– Jasne! – prychnęła. – Tak dobrze nam szło.
– To dziecinada.
– A coś ty nagle taka dorosła? – zjeżyła się.
Wzruszyłam ramionami. Przechodzę szybki kurs dorastania – pomyślałam.
Nagle wraz twarzy Sandry uległ radykalnej zmianie.
– _Oh my God_ – jęknęła.
Nawet nie musiałam się odwracać. Na korytarzu pojawił się książę Harry, nasz wysoki i rudy anglista.
– Uważaj, bo ci tak zostanie – odezwałam się do nagle ogłupiałej koleżanki, nie mogąc powstrzymać się od złośliwości.
– No co ty? – zaprotestowała. – Każdy lubi Harry’ego.
To akurat była prawda. Harry jest chyba najbardziej lubianym nauczycielem w całej szkole. Nauka angielskiego w jego wydaniu to fantastyczna przygoda. Metody ma absolutnie niestandardowe. Kiedyś na przykład przeprowadził lekcję na boisku. Chłopcy kopali piłę, część dziewczyn została cheerleaderkami, a pozostali kibicowali na trybunach. Bawiliśmy się świetnie. Innym razem przyszedł w przebraniu Sherlocka Holmesa i prowadziliśmy śledztwo w sprawie kradzieży królewskich klejnotów. Harry potrafi nas zaskoczyć.
– Spójrz, co ma na sobie – pociągnęła mnie za rękaw Sandra.
Obróciłam się, żeby sprawdzić, jaką tym razem niespodziankę przygotował anglista, ale nie zauważyłam niczego szczególnego. Dżinsy i bluza. Normalka.
W tym momencie Harry obrócił się i ujrzałam nadrukowane na bluzie kolorowe postaci z mojego ulubionego serialu.
– O tym napisałam do ciebie w esemesie. Wiem, gdzie można takie cudo kupić. Skoczymy na mały _shopping_?
– Odpada – pokręciłam głową. – Jest czwartek.
– Czemu musiałam się zaprzyjaźnić z kimś, kto obstawia dwie budy? – przewróciła oczami.
Nie skomentowałam. Rozległ się dzwonek i poszłyśmy do klasy, gdzie po chwili zjawił się Harry.
– _Good morning, ladies and gentlemen_2 – odezwał się od progu z czarującym uśmiechem. – Znacie _Stranger of Purple City_3? – zagadnął, wskazując jednocześnie swoją bluzę.
Rozległy się potakiwania.
– I jak wam się podoba?
– Bluza? Super! – wypaliła Sandra, wzbudzając ogólny śmiech.
– Miałem na myśli serial, ale dziękuję za komplement – skinął głową. – Co sądzicie o głównych bohaterach?
– Najbardziej lubię Marion – wyrwała się Sandra.
– Dlaczego akurat ją? – zainteresował się Harry.
– Bo jest odważna i przebojowa. Taka jak ja. Jak czegoś chce, to bierze.
– E tam – żachnął się Konrad. – Jest bezczelna i cwana.
– Dokładnie tak jak Sandra – dobiegł mnie cichy szept z sąsiedniej ławki. Odwróciłam się i napotkałam niewinne spojrzenie Wioli.
– Odważny i przebojowy to jest Darren – kontynuował Kondzio.
– Jak ty? – zakpiła Sandra obrażona oceną swojej ulubionej bohaterki.
– Ja najbardziej lubię Stranger – zdążyłam wtrącić, zanim zaczęli się kłócić.
– No co ty? – Sandra natychmiast zapomniała o Kondziu. – To słabeusz!
– Nieprawda – zaprotestowałam. – Bycie empatycznym i wrażliwym wcale nie oznacza słabości.
– Chcesz powiedzieć, że Marion nie jest wrażliwa? – zaperzyła się Sandra.
– Jest czuła i wrażliwa jak młot pneumatyczny – rzucił Hirek.
– Wypisz wymaluj Sandra – usłyszałam za plecami.
W klasie rozległy się śmiechy.
– Cieszą mnie tak zróżnicowane opinie – zauważył nauczyciel. – To może przynieść ciekawe efekty, ponieważ… – zawiesił głos, budując napięcie – waszym dzisiejszym zadaniem będzie wymyślenie dalszej części fabuły. Stworzymy nowy odcinek. Daję wam dwadzieścia pięć minut na zastanowienie się i nakreślenie w punktach wydarzeń. Później zrobimy z tego całość, a na koniec chętni wcielą się w role głównych bohaterów. Żeby wam się lepiej pisało, mam dla was inspirację – to mówiąc, wyjął swój smartfon i po chwili rozległa się muzyka czołówki serialu. – Na co czekacie? – rozejrzał się po klasie – _Let’s do it_4_!_
Zapowiadało się czterdzieści pięć minut wspaniałej zabawy. Poszło nam zaskakująco dobrze. Ucieszyłam się, kiedy Harry powierzył mi rolę Stranger. To właśnie przez nią polubiłam ten serial. Był produkcji angielskiej, ale moją ulubioną bohaterkę grała polska aktorka Marianna Wodiczko. Zafascynowały mnie obie. Stranger – dziwna i samotna. Lubiana, ale często nierozumiana. I Marianna, która dała jej twarz i głos. To jest mój ulubiony typ postaci. Pełna sprzeczności. I słaba, i silna. Może dlatego łatwo mi się z nią identyfikować. Mam z nią wiele wspólnego.JAKI PIĘKNY ŚWIAT
Po lekcjach Sandra zmyła się bez słowa. Nawet nie próbowała umówić się ze mną na zakupy w innym terminie. Pewnie znowu się obraziła. Dziwnie wyglądała ta nasza przyjaźń. Nieustające pasmo wzlotów i upadków. Sandra to gniewała się na mnie, to hołubiła. Nigdy nie mogłam dojść, co jest powodem jednego lub drugiego.
W drodze ze szkoły postanowiłam zajrzeć na chwilę do biura babci.
– Jak się masz, słoneczko? – ucieszyła się na mój widok. – Co u ciebie?
– W porządku – odparłam.
Biuro babci Anny, pełne pracowników i klientów, nie jest dobrym miejscem na roztrząsanie rodzinnych problemów. Choć byłam absolutnie pewna, że babcia już zna nowinę, wiedziałam, że bez zachęty z mojej strony nie poruszy tematu. Zawsze była wzorem dyskrecji i taktu. Nigdy nie zdradziła powierzonych jej sekretów i nigdy ich nie zlekceważyła ani nie wyśmiała.
– Nie wybierasz się w sobotę na zakupy? – zapytałam niby przypadkiem.
Za dobrze mnie znała, żeby się nie zorientować, o co mi chodzi.
– Coś wpadło ci w oko? – spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Jeszcze nie wiem, ale Sandra wyczaiła bluzy z postaciami z serialu, który oglądam – wyjaśniłam.
– Nie mogę ci obiecać, skarbie, ale postaram się. Może skoczymy do kina? – rozmarzyła się.
– Jesteś kochana! – cmoknęłam ją w policzek.
– W porządku, ustalę to z twoimi rodzicami i dam znać – spojrzała na zegarek. – A teraz zmykaj. Dziadek na pewno już się niecierpliwi.
* * *
Dziadek Stefan jest na rencie i zajmuje się domem. W poniedziałki i czwartki, kiedy mam zajęcia w szkole muzycznej, jest moim szoferem, a także kucharzem, bo zwykle czeka na mnie wtedy z obiadem.
– Jestem! – zawołałam od progu, ściągając buty. Podłogi u dziadków zawsze lśnią jak lustro.
– Co tak późno? – zaczął jak zwykle od nagany. – Nie zdążymy.
– Zdążymy! – rzuciłam w drodze do łazienki.
– Korki! – krzyknął przez drzwi. – Nie bierzesz pod uwagę korków.
– Pospieszę się – obiecałam na widok swojej ulubionej zalewajki. Dziadek jest absolutnym mistrzem w jej przyrządzaniu.
– I jak tam? – odezwał się, mrugając do mnie porozumiewawczo, gdy tylko ruszyliśmy sprzed domu.
W odróżnieniu od babci, dziadek nie jest dyplomatą. Nie miałam złudzeń, o co pyta.
– Będziesz miała siostrę – ciągnął, nie czekając na moją odpowiedź.
– A ty wnuczkę – burknęłam.
– Wnuczek nigdy dość! – roześmiał się szczerze. – Zwłaszcza takich fajnych – kiwnął głową w moją stronę.
– Skąd wiesz, że będzie fajna? – nie wytrzymałam.
– Masz wątpliwości? – zaperzył się.
– Nie – wzruszyłam ramionami. – Będzie miała twoje geny.
Teraz już śmiał się w głos.
– Moje, babci, twoich rodziców. Nie jesteśmy fajni?
– Jesteście – potwierdziłam potulnie.
– No widzisz – zamknął temat. – Czego słuchamy?
– Ty wybierz – odparłam zrezygnowana. Uświadomiłam sobie, że w moich rozterkach nie znajdę w nim sojusznika. On już kochał tę nową, jeszcze nienarodzoną wnuczkę.
– Poszukaj w schowku płyty Evy Cassidy5 – polecił.
Po chwili z głośników popłynął wysoki, anielsko czysty i kojący głos wokalistki. _What a Wonderful World_ – rozpoznałam jedną z ulubionych piosenek dziadka. Słuchał jej często w różnych wykonaniach. Dzięki dziadkowi znam ich wiele. Jaki cudowny świat – pomyślałam. – Jeszcze przez pięć miesięcy. A potem? Barwa głosu Cassidy wprowadzała mnie zawsze w dziwny nastrój. Może dlatego, że przypomina skrzypce? Było mi smutno i przyjemnie jednocześnie.
Otrząsnęłam się z tego wrażenia. Skoro nie da się przewidzieć przyszłości, nie ma co się nad nią zastanawiać. Zresztą, w tej chwili naprawdę nie miałam na to czasu, bo podjechaliśmy pod szkołę.
– No leć – ponaglił mnie dziadek. – Ja tu sobie posiedzę – dodał, pogłaśniając muzykę.
Nie musiał tego mówić. Kiedyś czekał na babcię pod urzędem skarbowym bite sześć godzin. Jest aniołem cierpliwości. Poza tym wiedziałam, że nie jest wielbicielem skrzypiec. Godzinka sam na sam z Evą Cassidy w porównaniu z rzępoleniem wnuczki była prawdziwym relaksem.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_