Situation Room - ebook
George Stephanopoulos – legendarny dziennikarz polityczny, a zarazem były doradca prezydenta Clintona – przedstawia historię najważniejszych kryzysów, obserwowanych z miejsca, w którym dwunastu prezydentów Stanów Zjednoczonych podejmowało kluczowe decyzje, często pod niewyobrażalną presją – Sali Kryzysowej w Białym Domu.
Żadne inne pomieszczenie nie definiuje lepiej roli Ameryki w świecie i żadne nie jest owiane większą tajemnicą. Stworzone za czasów prezydenta Kennedy’ego, od ponad sześciu dekad jest centrum zarządzania kryzysowego amerykańskich przywódców. Decyzje podejmowane w tej sali wielokrotnie miały wpływ na losy ludzi na całym globie. Książka „Situation Room” szczegółowo opisuje kluczowe momenty dwunastu prezydenckich administracji, widziane z perspektywy tego szczególnego miejsca, w tym m.in.:
– zamachy na prezydentów Kennedy’ego i Reagana;
– szokującą sytuację, gdy Henry Kissinger podniósł stan gotowości wojska do DEFCON 3, w czasie gdy prezydent Nixon był pijany;
– działania jasnowidzów, którzy mieli pomóc prezydentowi Carterowi uratować amerykańskich zakładników w Iranie;
– zamachy z 11 września 2001 roku;
– operację mającą na celu schwytanie Osamy bin Ladena;
– szturm na Kapitol 6 stycznia 2021 roku, widziany oczami pracowników Sali Kryzysowej.
„Situation Room” to zakulisowe spojrzenie na miejsce, w którym kształtowała się historia, a także na ludzi decydujących o losach świata – znanych i takich, o których nigdy nie słyszeliśmy.
George Stephanopoulos prowadzi program „This Week with George Stephanopoulos” w telewizyjnej sieci ABC, jest także współgospodarzem „Good Morning America”. Dołączył do zespołu ABC News w 1997 roku jako analityk programu „This Week”. Przed rozpoczęciem pracy w ABC News pełnił w administracji Billa Clintona funkcję starszego doradcy prezydenta ds. polityki i strategii. Jest autorem książki „All Too Human”, która – podobnie jak „Situation Room”– stała się bestsellerem „New York Timesa”.
Lisa Dickey pomogła napisać ponad 20 książek non-fiction, w tym 12 bestsellerów z listy „New York Timesa”. Pracowała m.in. z pierwszą damą Jill Biden, aktorem Patrickiem Swayzem, gubernatorem Kalifornii Gavinem Newsomem, senator Tammy Duckworth i legendarnym jazzmanem Herbiem Hancockiem.
| Kategoria: | Politologia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8391-793-1 |
| Rozmiar pliku: | 7,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ŚRODEK BURZY
Kiedy 6 stycznia 2021 roku Mike Stiegler zmierzał niebieską toyotą camry w stronę Białego Domu, jeszcze nie wstał świt. Było dwadzieścia po czwartej, a Stiegler chciał przyjechać wcześniej na swój dwunastogodzinny dyżur w Sali Kryzysowej , której był stałym pracownikiem.
Zazwyczaj o tej porze centrum Waszyngtonu jest wyludnione i na tle ciemnego nieba rysują się nieme sylwetki pomników i biurowców, kiedy jednak Stiegler wysiadł z samochodu, wyczuł dziwną atmosferę. „Na ulicy widziałem ludzi, których zwykle w tak wczesnych godzinach się tam nie widuje, i mnóstwo zaparkowanych samochodów – opowiadał. – Wiele razy próbowałem to opisać, ale po prostu wydało mi się, że jest inaczej”.
Tego dnia po południu Kongres miał w planach zatwierdzenie wyboru Joe Bidena na czterdziestego szóstego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pokonana przez niego dotychczasowa głowa państwa robiła jednak wszystko, by uniemożliwić przekazanie władzy. Na prośbę prezydenta do Waszyngtonu zjechały tysiące jego zwolenników, żeby powstrzymać zatwierdzenie wyniku wyborów, i nikt nie był pewien, jak potoczą się wypadki tego dnia. Personel Sali Kryzysowej został postawiony w stan pogotowia i monitorował sytuację, syntetyzował informacje ze źródeł publicznych i prywatnych, przygotowując się do złożenia raportu prezydentowi – jak podczas każdego kryzysu wewnętrznego czy międzynarodowego, który mógł wymagać jego zaangażowania. Ale tego dnia pracownicy do niego nie zadzwonili. Ani on nie zadzwonił do nich. Kryzys został bowiem wywołany przez samego prezydenta.
Coś tu jest chyba nie tak, pomyślał Stiegler, rozpoczynając pracę.
Trzydziestokilkuletni analityk informacji był zachwycony, gdy latem 2019 roku otrzymał propozycję służby w prezydenckiej Sali Kryzysowej – to wymarzone stanowisko dla każdego pracownika wywiadu. W ciągu osiemnastu miesięcy, które upłynęły od tamtej chwili, „byłem świadkiem dwukrotnego wszczęcia procedury impeachmentu. Przeszedłem covid. Obserwowałem protesty ruchu Black Lives Matter i późniejsze zamieszki – opowiadał. – Po jednym zdarzeniu zaraz przychodziło następne”. Teraz, gdy wzeszło słońce, przygotował się psychicznie do tego, co mogło nastąpić.
Przez cały ranek uczestnicy protestu gromadzili się w The Ellipse, na owalnej połaci trawy na południe od Białego Domu. W południe przed tłumem swoich wzburzonych i rozemocjonowanych zwolenników stanął prezydent Donald Trump i wezwał wiceprezydenta Mike’a Pence’a, by odrzucił głosy elektorskie i odesłał je z powrotem do stanów. Twierdził, że wybory zostały ukradzione przez „radykalnie lewicowych demokratów”. Zachęcał zgromadzonych ludzi: „Walczcie jak lwy. Bo jeżeli nie będziecie walczyć jak lwy, stracicie swój kraj”. Potem kazał im pomaszerować Pennsylvania Avenue na Kapitol.
Trump chciał dołączyć do tłumu, ale nie pozwolili mu na to agenci Secret Service, ponieważ przed Kapitolem rozpętało się pandemonium. Demonstranci przedarli się przez policyjne barierki, atakując wielu funkcjonariuszy. „Zostaliśmy otoczeni z obu stron, przerwano kordon!”, krzyknął dowodzący akcją Robert Glover ze stołecznej policji, gdy tłum runął naprzód, wybijając okna i wlewając się do budynku. Agenci Secret Service pospiesznie ewakuowali wiceprezydenta Pence’a do bezpiecznego miejsca, a przerażeni kongresmeni i senatorzy kryli się przed napastnikami, którzy przemierzali korytarze, szturmując siedzibę Senatu USA. Tłum wyrzucał zawartość szafek i wywracał meble. W szacownych murach liczącej dwieście dwadzieścia osiem lat siedziby władzy ustawodawczej naszego kraju rozbrzmiało echo wystrzałów.
Tymczasem prezydent Trump popijał w Gabinecie Owalnym colę light i oglądał ten spektakl na ekranie telewizora. Współpracownicy i stronnicy błagali go, by potępił rozruchy i powstrzymał szturmujący tłum. On jednak o godzinie 14.24, w samym środku zamieszek, wysłał tweeta, w którym krytykował Mike’a Pence’a za brak „odwagi, żeby zrobić to, co należy”.
Pod wpływem raportów spływających od Secret Service i innych funkcjonariuszy na Kapitolu Sala Kryzysowa poderwała się do działania. „Zapanował wielki chaos – opowiadał Stiegler. – Przeszliśmy w tryb utrzymania ciągłości władzy”.
Zatrzymajmy się tu i przyjrzyjmy się wyrażeniu „tryb utrzymania ciągłości władzy”. Za tym sztampowym zlepkiem słów w biurokratycznym żargonie kryje się śmiertelnie poważny szereg czynności i procedur, które jako pierwszy zlecił prezydent Eisenhower w szczycie zimnej wojny. Zasadę utrzymania ciągłości władzy „COG” wprowadzono w celu zagwarantowania dalszego działania rządu w razie katastrofy, takiej jak na przykład wojna nuklearna. Zgodnie z nią tajne ośrodki zarządzania kryzysowego – jednym z najważniejszych jest Sala Kryzysowa – opracowują hierarchię służbową, decydują o relokacji Kongresu i zastąpieniu przedstawicieli władzy wykonawczej, którzy ponieśli śmierć w wyniku ataków. Procedury uruchomiono dotąd tylko raz, w bezpośrednim następstwie ataków terrorystycznych 11 września 2001 roku.
Stiegler stwierdził, że sytuacja była „surrealistyczna”. Z ostrożności nie chciał jednak ujawniać niczego więcej. „Muszę uważać – powiedział. – Wiele razy składałem zeznania i nie bardzo wiem, gdzie dokładnie są granice, których nie powinienem przekraczać”. Zasugerowałem, że kontaktował się między innymi z Secret Service. Po chwili wahania przyznał: „Istotnie”. Co oznaczało, że otrzymywał informacje w czasie rzeczywistym z samego środka chaosu w gmachu Kapitolu, kiedy szalał w nim tłum napastników.
Najbardziej wstrząsające przeżycie?
„Jak niewiele brakowało, żebyśmy stracili wiceprezydenta – powiedział mi. Potem na chwilę zamilkł i spojrzał w sufit, usiłując się opanować. – Krzyki, wrzaski. Różne rzeczy, które słyszeliśmy tamtego dnia”. Stiegler jest młodym człowiekiem o pogodnym usposobieniu, ale kiedy mówił o 6 stycznia, wydawało się, że starzał się w oczach.
„To było straszne – powiedział cicho. – W naszej grupie, która tamtego dnia miała dyżur, ciągle nie wiemy, jak się z tym uporać… Nie wiemy, jak o tym rozmawiać. I nie wiemy, z kim o tym rozmawiać. Byliśmy świadkami wielu wydarzeń, o których nie możemy mówić. Jak sobie z tym poradzić?”
W ciągu sześćdziesięciu lat, które upłynęły od utworzenia Sali Kryzysowej, stała się ona centrum zarządzania kryzysowego podczas dramatycznych wydarzeń, które wstrząsały Ameryką. Pracujące tam osoby miały do czynienia z zagrożeniami atakiem jądrowym, zamachem na jednego prezydenta i usiłowaniami zamachu na dwóch innych. Zostały na stanowiskach 11 września, gdy sam Biały Dom znalazł się na celowniku terrorystów. Śledziły i analizowały amerykańskie wojny, które pochłonęły życie setek tysięcy ludzi i wiele miliardów dolarów. Nigdy wcześniej nie stanęły jednak w obliczu powstania przeciwko własnej władzy z inspiracji prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Gdyby wyniki wyborów nie zostały potwierdzone, „sądzę, że zobaczylibyśmy krach instytucji – powiedział Stiegler. – Chyba wielu z nas przestałoby pracować”. Personel pracuje dla osoby zamieszkującej Biały Dom, ale służy prezydenturze, nie samemu prezydentowi. „Lojalność wobec państwa ma pierwszeństwo przed lojalnością wobec roli, w jakiej się akurat występuje”, stwierdził Stiegler. Te dwa rodzaje lojalności nigdy dotąd nie musiały się ze sobą ścierać.
*
O dwunastu prezydentach USA sprawujących urząd od powstania Sali Kryzysowej w 1961 roku napisano całe tomy – niewiele kronik mówi jednak o historii i tajnikach funkcjonowania samego centrum, choć odgrywa ono kluczową rolę w historii Ameryki.
Znajduje się w piwnicy Białego Domu, tuż obok restauracji, dokąd personel chodzi na kawę i posiłki. W ciągu całego swojego istnienia Sala Kryzysowa nie wyglądała zbyt interesująco – w niczym nie przypominała wielkiej sali konferencyjnej, jaką pokazano w filmie Doktor Strangelove, ani wygodnych i oświetlonych chłodnym światłem wnętrz jak w serialach Prezydencki poker albo 24 godziny.
Hollywoodzkie wyobrażenie Sali Kryzysowej w Białym Domu: absurdalnie ogromna sala narad w filmie Doktor Strangelove | Michael Ochs Archives / Getty Images
Rzeczywistość przez całe dekady była znacznie skromniejsza: ciasny pokój konferencyjny, przylegające do niego trzy mniejsze pomieszczenia i biuro monitoringu, gdzie personel Sali Kryzysowej zbiera i analizuje informacje dla prezydenta i jego współpracowników. Nawet osobom pracującym w Białym Domu trudno jest czasem uwierzyć, że w tak zwyczajnym miejscu odbiera się poufne, niejednokrotnie straszne informacje, odkrywa się tajemnice i dyskutuje o sprawach przełomowych dla świata.
Podczas zbierania materiałów do książki przeprowadziłem rozmowy z ponad setką osób, z których większość pracowała w Sali Kryzysowej – od sekretarzy gabinetu i najważniejszych doradców po urzędników i dyrektorów. Kiedy po raz pierwszy zobaczyli te wnętrza, ich reakcją było na ogół zdumienie: „To naprawdę to?”. Słowa, które słyszałem najczęściej, przypominały mi moje pierwsze wrażenie po przekroczeniu progu – rozczarowanie.
Henry Kissinger nazwał go „maleńkim, niewygodnym, pozbawionym okien pokojem z niskim sufitem”, „nieestetycznym i nade wszystko przytłaczającym”. Autorem innego pamiętnego opisu jest dyplomata Richard Holbrooke: „Ten pokój, moim zdaniem, sam w sobie stanowi czytelny symbol: pozbawione okien podziemne pomieszczenie, gdzie ludziom najdalej do prawdziwej wiedzy”.
Choć sama przestrzeń nie robiła wrażenia, to zatrudnieni w Sali Kryzysowej profesjonaliści dokonywali rzeczy niezwykłych. „To centrum łączności i dowodzenia władz Stanów Zjednoczonych – powiedział mi Tom Donilon, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydenta Obamy. – Jeżeli istnieje jedno miejsce na całym świecie, które można nazwać operacyjnym ośrodkiem nerwowym z punktu widzenia wywiadu i pozyskiwania informacji, to na pewno te czterysta pięćdziesiąt metrów kwadratowych podziemi Białego Domu”. Były ambasador przy NATO Doug Lute dodaje: „To nie tylko miejsce, ale także zespół ludzi i procedury. Te trzy elementy muszą się połączyć”. Kiedy się łączą, wygrywa się wojny, eliminuje terrorystów i zapobiega się katastrofom. Gdy dzieje się inaczej, władza prezydencka zostaje sparaliżowana.
W kolejnych rozdziałach mojej książki opowiem o tym miejscu i zmianach, jakim ulegało z biegiem czasu. Opowiem o ludziach, którzy pełnili tam służbę, o tym, jak funkcjonowali, gdy byli poddawani ogromnej presji. Opowiem o tajnych spotkaniach, o słabostkach i dziwactwach prezydentów, o szokujących naruszeniach bezpieczeństwa i pomysłowości technicznej w stylu MacGyvera. Przede wszystkim jednak opowiem o tym, jak prezydenci i ich ekipy radzili sobie z kryzysami, które zdefiniowały współczesną prezydenturę, jak mierzyli się z trudnymi decyzjami w znacznym stopniu wpływającymi na ich obraz w przyszłości. W tym pomieszczeniu poddano próbie ich charakter i determinację. Niektórzy przeszli tę próbę pomyślnie, inni ponieśli klęskę.
Historia Sali Kryzysowej w Białym Domu to w dużej mierze ukryta historia ostatnich sześciu dekad naszego państwa. Wielu opowieści, które przeczytacie na tych stronach, nikt jeszcze nie słyszał. Część z nich przez dziesięciolecia trzymano w sekrecie i znały je tylko osoby z najwyższym poświadczeniem bezpieczeństwa. Przestudiowałem historie wszystkich prezydentów i spędziłem w Sali Kryzysowej wiele godzin, lecz nawet ja zdumiałem się, ile z tego, co rozegrało się w tych murach, nigdy dotąd nie zostało ujawnione. Usłyszycie o tych zdarzeniach od osób, które były ich świadkami.
Wszystko zaczęło się od Johna Fitzgeralda Kennedy’ego.