Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ska Syn Kamieniarza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,00

Ska Syn Kamieniarza - ebook

Ska, młodzieniec którego życie legło w gruzach, przypadkowo zostaje wplątany w pełną niebezpieczeństw przygodę na niezbadanym odległym lądzie. Czy szczęście oraz wciąż niewykształcony talent magiczny wystarczą, by przetrwał podróż w towarzystwie żądnych skarbu piratów, uważających go za kogoś zupełnie innego ?

Spis treści

Ska syn kamieniarza-22

Spis treści

Mapa

Prolog

Narodziny

Maga

Brzegi

Dyn

Rzeka

Chciwość

Próba

Ostatnia Kapłanka

Zatoka Odmieńców

Klątwa Karthago Nova

Honor Pirata

W Stronę Domu

Epilog

Historia Równiny

 

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-940374-7-5
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Drogi czytelniku, książka którą dane ci było nabyć stanowi uwieńczenie pięciu lat pracy oraz dziesięciu lat trwania serii „Opowieści ze Świata Równiny”. Początkowo miała ona wchodzić w skład jednego, spójnego tomu, zamykającego serię oraz będącego zarazem wprowadzeniem do niej. Tom miał dzielić się na trzy części, kolejno opowiadające o wydarzeniach sprzed tych, znanych z księgi „Upadek Arcymaga”, oraz tych, będących bezpośrednią kontynuacją książki „Władcy Czarnej Wieży”. Niemniej, ze względu na wielkość powstałego dzieła oraz szereg innych ważnych czynników, za radą recenzentów, przyjaciół, znajomych oraz redakcji, zdecydowałem się dokonać podziału całości, nawet nie na trzy, ale cztery oddzielne książki, będące zamkniętymi powieściami we własnym zakresie, a zarazem stanowiącymi dopełnienie historii przygód znanych bohaterów oraz postaci jeszcze nie mniej istotnych acz przedstawionych nieco później. Dziękuję ci więc z miejsca za zakup części pierwszej „Ska Syn Kamieniarza” i jednocześnie zapraszam do zapoznania się z dalszym ciągiem przygód bohaterów znanych z książki w kolejnych tomach, których dokładną listę znajdziesz powyżej.W każdym pokoleniu przychodzi na świat grupa ludzi wybitnie utalentowanych. Tych, którzy władają magią i mają talent by rzucać uroki. Dawno temu nazwano ich magami. Nikt nie wiedział, co sprawia, że niektórzy rodzą się z tym darem inni zaś, pomimo intensywnego treningu, nie są w stanie rzucać najprostszych zaklęć. Porażka ruchu „Właściwych Rodziców” dowiodła, że bez wątpienia potencjału magicznego nie da się odziedziczyć. Bowiem, podczas gdy pary specjalnie wyselekcjonowanych, najbardziej utalentowanych użytkowników magii, wydawały na świat beztalencia, pośród prostych pasterzy, w których rodzie nie znać było maga, przychodziły na świat dzieci o nadzwyczajnych możliwościach i magicznych predyspozycjach. Jak to jednak często bywa, o ile idea selektywnego rozpłodu przegrała z rzeczywistością, to stojący za nią czarodzieje nie mieli zamiaru oddawać władzy i przywilejów nowemu pokoleniu przeznaczonemu by być magami. Zamiast tego wznieśli podwaliny opresyjnego systemu, w którym na przekór przeznaczeniu, magami mieli być tylko ci wywodzący się spośród istniejącej elity, nieważne ile mieliby realnej mocy.PROLOG

Ska obudził się o świcie. Pierwsze promienie słońca właśnie zaczynały zaglądać przez szybkę, a szczeliną w oknie sączył się gwarliwy jazgot portowego życia. Chłopak uniósł się energicznie i sięgnął po kubek z wodą by przepłukać zeschnięte, pełne goryczy gardło. Nie wiedział czy gorycz wywołało szorstkie morskie powietrze, czy może była wynikiem snu. Tak, sen. Jego skrawki ulatywały z pamięci chłopaka niby spłoszone jelenie. Nawet nie wysilał się by poskładać je do kupy. Miał wystarczająco wiele problemów aby jeszcze przejmować się do tego nocnymi majakami. Obudził się bowiem tam, gdzie nigdy nie chciał się znaleźć. Nim tego ranka otworzył powieki miał jeszcze przez moment nadzieję, iż to właśnie świat snu jest tym właściwym, a podróż w jaką wyprawiła go akademia, tak naprawdę była przypisana do sfery snów. Niestety, gdy otworzył oczy, bezwzględna prawda wraz z drewnianym, malowanym na biało sufitem uderzyła go prosto w twarz. Choć cios otrzymał jedynie w przenośni, jęknął i skulił się pod kocem. Pomyśleć, iż zaledwie trzy dni temu wszystko wyglądało jeszcze tak wspaniale. Jego wielkie marzenie, by studiować w akademii magów środkowej równiny, zaczynało się spełniać. Wraz z tysiącami innych został zaproszony na oficjalną inaugurację, gdzie spośród zakwalifikowanych miano wyczytać przyszłych absolwentów. Chłopak, jak i cały zgromadzony wokół pomnika tłumek, czekał aż Arcymag odczyta jego nazwisko. Nie przeszkadzała mu wówczas nawet śmiertelnie nudna uroczystość, podczas której magowie wręczali sobie nawzajem, z fałszywymi uśmiechami, odznaczenia. Przetrwał ją z niezachwianym spokojem wmawiając sobie, że jest to cena za przyjęcie do Akademii. Nawet klaskał kolejnym odznaczonym, z mistrzowsko zagranym uznaniem. Kilku z nich schodząc z podium uśmiechało się patrząc, o czym był przekonany, na niego. Młodzieniec tryumfował błędnie odczytując w tym geście wyrazy uznania dla swojej postawy. Zastanawiał się czy ci szafujący uśmiechami czarodzieje staną się w niedalekiej przyszłości jego sprzymierzeńcami? Od którego z nich nauczy się zaklęć? Kto stanie się mentorem chłopaka, za którym ten podąży? Później nastąpiło otrzeźwienie. Tam na placyku pod posągiem pierwszego Arcymaga jego następca odczytał na głos listę. Chłopak nie usłyszał swojego imienia. Następnie Arcymag odczytał kolejną listę, tym razem była to lista zarezerwowana dla dziewczyn. Ska, który jeszcze wówczas nie stał się Ską, był przekonany, iż pomylono się i umieszczono go na drugiej liście. Tam jednak również nie figurował. Następnie Arcymag odetchnąwszy z przesadzonym wyrazem wycieńczenia na twarzy zwinął obie listy i zaprosił odczytanych do wieży. Przekonany o pomyłce chłopak podszedł wówczas do zwierzchnika i zapytał się czy jest to lista jakoś wyróżnionych. Był bowiem przekonany, że nie kazano mu podróżować tak daleko, skoro został zakwalifikowany. Wtedy właśnie, po raz pierwszy w życiu, napotkał twarz Arcymaga pozbawioną maski pochlebczej uprzejmości, jaką ten przywdział na czas inauguracji, a pewność siebie chłopaka stopniała pod naporem ironicznego spojrzenia i szyderczego uśmieszku niedoszłego mentora Ski.

— To lista przyszłych absolwentów naszej akademii — posłyszał lakoniczną odpowiedź starca, a jego świat runął w gruzy. Chwilę później oprzytomniał jednak i rozejrzawszy się wokół dostrzegł setki zaskoczonych, równie mocno jak on, twarzy. Podbiegł więc do odchodzącego już zwierzchnika Akademii i zapytał raz jeszcze, tym razem dobitniej

— A my? — odpowiedziało mu wzruszenie ramion, po czym plecy odchodzącego Arcymaga zniknęły za zatrzaśniętymi z mocą drzwiami. Chłopak natomiast wrócił pod pomnik, usiadł na wygrzanych słońcem schodkach i ukrył twarz w dłoniach.

Wokół, niby strute muchy, kręcili się inni niedoszli absolwenci wciąż jeszcze, zdałoby się, żyjący iluzją innego sprawiedliwszego świata. Wówczas właściwie, pod pomnikiem pierwszego z Arcymagów, narodził się Ska, żyjący z dnia na dzień człowiek, którym ten załamany chłopak sprzed akademii był teraz. Ska nie miał problemów tylko głowę pełną rozwiązań. Za posiadane pieniądze wynajął pokój w porcie na poddaszu i zaczął szukać innej drogi by dostać się do Akademii.ROZDZIAŁ PIERWSZY

NARODZINY MAGA

Napisawszy odwołanie od decyzji o nie przyjęciu, przez jeden dzień Ska łudził się, że otrzyma pozytywną odpowiedź. Nie udało się, więc kolejny dzień spędził w ratuszu. Tam spodziewał się zyskać nieco informacji na temat magów z Akademii, której to miasto w końcu podlegało, ale miejscowi zdawali się oderwani od „wielkiego świata magów”, byli zajęci własnymi sprawami, a o Akademii wiedzieli jedynie, że wymusza płacenie zbyt wysokich danin i usiłuje wszystko regulować. Na odchodnym zarządca rybackiej wioski spytał Skę, czemu tak interesuje się Akademią. Ten natomiast odpowiedział zgodnie z prawdą, że został zakwalifikowany w poczet przyszłych uczniów magów. To sprawiło, że urzędnicy zaczęli go traktować nieco inaczej. Zachowywali się wobec niego z ostrożną podejrzliwością. Niemniej niewielkie nagięcie prawdy przyniosło niebawem efekty. Trzeciego dnia Ska miał zamiar znów udać się do Akademii szukając alternatywnej drogi, gdy przed wejściem do przyportowego zajazdu zaczepił go wysoki, ciemnowłosy chłopak o okrągłej twarzy i lekko skośnych oczach. Przedstawił się jako Asztom i zaprosił Skę na pokład nowoprzybyłego do portu okrętu. Jego kapitan charakteryzował się bujną brodą przeplatanych siwizną włosów. Jego oblicze w połowie skrywała osłona garnczkowego hełmu wykonanego na zamówienie. Dowódca nowo zakotwiczonej jednostki pływającej był szorstki w obyciu, jednak wobec Ski silił się na widoczną uprzejmość. Usiłował ugościć chłopaka rumem, a gdy ten odmówił, gospodarz o ogorzałym obliczu, krótko i zwięźle przedstawił Sce projekt niezwykłego przedsięwzięcia, na którym jego uczestnicy mieli zarobić majątek. Kapitan właśnie nazwał chłopaka Ską gdyż nie był w stanie wymówić jego prawdziwego imienia, po czym zaproponował mu zaokrętowanie. Potrzebował, jak wyjaśnił, pokładowego maga by w ogóle móc wypłynąć, a zarządca miejscowej osady, z którym Ska rozmawiał poprzedniego dnia, polecił chłopaka. Najwyraźniej słowa, zakwalifikowany i akademia czyniły, ze Ski maga w oczach małomiejskiego urzędnika. Sam zainteresowany już chciał wyjaśnić nieporozumienie, gdy niespodziewanie, pod wpływem impulsu, przystał na propozycję kapitana. Dalsze zwodzenie dowódcy okrętu, choć przez jeden dzień, zdawało mu się znakomitym rozwiązaniem. Dzięki temu mógł przez chwilę czuć się jak mag. Ska otrzymał jeden dzień na przygotowanie się i uregulowanie kwestii formalnych. Potem mieli wyruszyć. Ska udał się tego dnia do Ratusza pozgrywać nieco wielkiego maga z Akademii. Ku jego zdziwieniu, wniosek jaki złożył, przeszedł pozytywną weryfikację. Najwyraźniej nikt w miejscowości nie trudził się sprawdzaniem tożsamości wnioskodawców. Szczególnie nieopisaną, na wpół złośliwą radość, sprawił chłopakowi fakt, iż ów wniosek złożył, jako właśnie Ska z Akademii. Nim oddał dokument kapitanowi długo napawał się jego treścią. Sam kapitan i załoga byli zafascynowani gładkością, z jaką chłopakowi udało się zdobyć pozwolenie. Nazajutrz zaprosili go do karczmy na, jak się okazało, wystawny bankiet. Ska był zdziwiony, jednak Asztom, pełniący na statku rolę młodszego marynarza i jednocześnie chłopca od wszystkiego wyjaśnił mu, że to tradycja załogi. Ostatni wieczór na lądzie kończyło zawsze obżarstwo i pijaństwo. Ska zjadł z umiarem, a pił jedynie wodę. Nie chciał narażać kapitana na koszty, co ten mógłby mieć mu za złe kolejnego dnia, gdy, co zamierzał uczynić, będzie wyjaśniać całe nieporozumienie. Niemniej tego wieczoru pozwolił załodze raz za razem pić swoje zdrowie. Cieszył się każdą chwilą biesiady jakby naprawdę zasłużył. Natomiast, gdy po zabawie wracał do wynajętego pokoiku, był wręcz przekonany, iż faktycznie zasłużył na uznanie. Ostatecznie wiele zrobił, by dostać się do Akademii. Nim jeszcze osiągnął odpowiedni wiek chłonął każdą informację oraz księgę dotyczącą magii i magów, jaką mógł dostać. Znał doskonale historię świata magicznego, wszelkie legendy stanowiące jego podwalinę, a także wiele podstawowych zaklęć. Magia fascynowała go i nie wyobrażał sobie innego życia niż właśnie maga. Zasypiając, oczyma wyobraźni obserwował owocne dyskusje, dzięki którym świat magii rozwinąłby się i wzbogacił. Chłopak miał wiele pomysłów, które chciał przedyskutować z magami. Jednak nie dostał tej szansy. Potem nastał ten ranek. Kubek wody łagodzący nagromadzoną w gardle gorycz. Ostatnie chwile w pokoju, z którego i tak musiał się wyprowadzić. Oraz droga do portu. Ska szedł z wolna usiłując chłonąć każdy moment i nieco odwlec czas, w którym przestanie być magiem Ską, a wróci do postaci Ski nieprzyjętego do Akademii. Rozhulana wyobraźnia podsuwała mu mroczne rozwiązania. Nieomal widział wyraz wściekłości na twarzy oszukanego Kapitana oraz prawie czuł jego dłonie na swoim gardle. Potem przybywała straż portowa. Uwalniała Skę z rąk oszalałego z wściekłości marynarza i wlokła na proces. Bał się tego, co ma nastąpić, ale był przekonany, że musi ponieść konsekwencje. Choć jeden dzień był magiem, pocieszał się w duchu. Udało się, choć na moment — pomyślał i wkroczył na trap wciąż jeszcze stojącego na kotwicy okrętu. Chciał od razu zejść do kajuty kapitańskiej, ale gdy tylko zjawił się na pokładzie zauważył byczą posturę wywrzaskującego rozkazy dowódcy okrętu. Obok kapitana stał średniego wzrostu jegomość z miną męczennika. Serce podskoczyło Sce do gardła, gdy rozpoznał strój maga. Przez moment górę wzięła panika i Ska miał zamiar odwrócić się i uciekać, jednak uświadomił sobie, że nie zabiegłby daleko. Mag zapewne unieruchomiłby go jednym gestem. Ska nie wątpił w to. Ostatecznie sam znał kilka metod unieruchomienia. Co prawda każde zaklęcie wymagało wcześniejszego przygotowania, jednak chłopak był jedynie niedoszłym absolwentem, natomiast zajmujący miejsce po prawicy kapitana człowiek, magiem. Niewątpliwie posiadał niesamowitą moc, o której sile młodzieniec miał się niebawem przekonać. Ska zbliżył się chwiejnym krokiem. Odczekał chwilę, a gdy kapitan skończył linczować jakiegoś marynarza wiązką wyzwisk, o jakich istnieniu Ska nawet nie słyszał, nowoprzybyły skinął mu głową.

— No nareszcie, ryknął basowo dowódca jednostki. Jest nasz czarodziej, to znaczy, że możemy wypływać — ni to zapytał, ni stwierdził żeglarz. Mag nawet nie spojrzał na Skę, przejechał tylko wzrokiem po trzymanym w lewym ręku zwoju, po czym przywoławszy na twarz dziwaczny grymas, rozejrzał się niewidzącym spojrzeniem wokół. Ska chciał zacząć wyjaśniać całe nieporozumienie, ale kolejny niespodziewany atak paniki skutecznie uniemożliwił mu dobycie z siebie głosu. Mag zmarszczył brwi i zrobił krok w kierunku chłopaka. Ska zamknął oczy przewidując, iż zaraz magiczna siła co najmniej rozerwie go na strzępy, jednak czarownik zwyczajnie go minął. Podszedł za to do stosu skrzyń zajmujących miejsce przy lewej burcie.

— Są nieregulaminowo zabezpieczone — odpowiedział kapitanowi, a na jego twarzy zawitał wyraz tryumfu. Wilk morski ryknął gniewnie

— Asztom! — na co chłopak zjawił się niemal jak spod ziemi

— Jak zabezpieczyłeś skrzynie upośledzony synu kałamarnicy! Popraw to, bo do pełni będziemy gnić w tym zapyziałym legowisku szczurów lądowych! — Młodziak skoczył ku skrzyniom i przywoławszy skinieniem innego marynarza, z wytatuowanym na przedramieniu trójzębem, rozpoczął rozwiązywanie mocowania. Mag obserwował pracę ze złośliwą satysfakcją. Gdy mocowania zostały poprawione, czarnoksiężnik zaczął rozglądać się za kolejną nieprawidłowością, dzięki której mógłby uprzykrzyć życie kapitanowi. Ska obserwował go w napięciu przekonany, iż jest to gra pozorów maga. Nadzorca musiał zdawać sobie sprawę ze sfałszowanego podania i chciał się jedynie popastwić na załodze, przy okazji każąc w ten sposób Skę. Chłopak nie miał jednak zamiaru pozwolić na to magowi. Ostatecznie jedynie on zawinił. Członkowie załogi nie zasługiwali, by karać ich za przewinienia Ski.

— Kapitanie, muszę coś wyznać… — zaczął chłopak, jednak przerwał mu okrzyk ze strony portu

— Nadzorco Marevi, Grzeszna Laguna nie opłaciła myta, ich załoga chce opuścić port bez uiszczenia opłat! — mag niby oparzony rzucił się ku burcie

— Nie dajcie im odpłynąć! Zaraz tam będę! — odkrzyknął, po czym śpiesznie ruszył w kierunku trapu.

— Co z nami? — zapytał mijającego go czarodzieja kapitan, ten natomiast burknął coś w stylu

— Wynoście się z mojego portu — po czym pośpiesznym krokiem opuścił pokład. Ska nie rozumiał, co się dookoła niego dzieje. Był przekonany, że to jakiś żart, inna metoda zemszczenia się na nim. Czekał, aż załoga zacznie rechotać i wskazywać go palcami. Tymczasem kapitan przynaglał do wypłynięcia. Marynarze zwinęli trap i chwycili wiosła. Drewniany pokład zakołysał się, po czym zaczął przesuwać się do tyłu.

— Żwawo zatęchłe ropuchy, bo posmakujecie batoga! — ryczał kapitan, tymczasem ląd oddalał się od Ski. Następnie statek zatrzymał się. Chłopak spojrzał w stronę dowódcy, ten jednak był zatopiony w łajaniu własnych podwładnych. Trirema powoli obróciła się wokół własnej osi, po czym podniesiono żagiel i przy niewielkim wspomaganiu wioślarzy statek opuścił zatokę portową. Wtedy dopiero kapitan przypomniał sobie o Sce.

— Chciałeś czegoś magu? — spytał się obrzuciwszy chłopaka podejrzliwym łypnięciem spod brwi.

— To już nieważne — wybąkał w odpowiedzi niedoszły mag, po czym postanowił zejść kapitanowi sprzed oczu. Sam nie wierzył jak mu się udało wyjść bez szwanku z matni, w jaką się wplątał.ROZDZIAŁ DRUGI

BRZEGI DYN

Suche, stojące powietrze przesycone ostrą wonią igliwia przeciął długotrwały okrzyk — zieeeeeemia — płosząc wielobarwne ptactwo. Zdobiona wizerunkiem Syrpi, mitycznego stworzenia skrzydlatej kobiety trirema, z wolna zaczęła zwijać żagiel. Czerwono, niebiesko-żółte burty okrętu, wyblakłe od morskich smagnięć i nagromadzonej na drewnie soli, wypluły trzy równe rzędy wioseł, które po chwili poczęły pracowicie mleć wodę. Obłupany kikut po taranie z przodu świadczył, iż zbliżająca się żwawo ku brzegowi smukła sylwetka była niegdyś jednostką bojową. Załoga statku do wtóru uderzeń bata, w pocie zgiętych karków, raz za razem to ciągnęła, to pchała drewniane sztyce. Po prawicy dowodzącego półżaglowcem Hamnona stał Ska. Morskie życie zahartowało go nieco pomimo, że praktycznie nie uświadczył ciężaru pracy. Wśród żeglarzy cieszył się niezwykłym mirem, który zdawał się wręcz wzmagać ostatnimi dniami. Ani dowódca, ani też żaden załogant nie dopuszczali by pracował wraz z resztą, co wielokrotnie oferował. Hamnon tłumaczył to potrzebą rewanżu załogi. Ostatecznie to dzięki chłopakowi w ogóle opuścili port. Młodzieniec rozumiał emocje mogące targać wilkami morskimi, z których każdy zdawał się mieć w gruncie rzeczy miękkie serce, jednak sumienie wciąż dogryzało. Był oszustem, niemniej otrzymał najlepszą zaraz za kapitańską kajutę i jadał w towarzystwie dowódców, nie z załogą. Szczęście zdawało się nie opuszczać młodzieńca ani na moment.

Pokład drgnął, a od dołu doleciało trzeszczenie. Kapitan skinieniem połączonym z czymś na kształt okrzyku dał znać by marynarze odstąpili od wioseł. Niedoszły mag wyjrzał zza burty i zrozumiał, co nastąpiło. Dotarli na mieliznę. Hamnon poprawił hełm z nieodłączną osłoną skrywająca prawą źrenicę, po czym rzucił przez ramię

— Zostań na miejscu magu, teraz zobaczysz siłę, jaka naprawdę drzemie w mych druhach — i wsparłszy się pod boki stanął okrakiem. Tymczasem żeglarze wyciągnęli podczepione pod mocowania na dziobie liny i zaczęli wyskakiwać przez burty. Pokład opustoszał. Ska spojrzał na uśmiechniętego od ucha do ucha kapitana. Hamnon zamknął oczy i wystawił twarz ku słońcu, natomiast chłopak zastanawiał się, o co mu chodzi nim poczuł pod stopami drgnięcie, a następnie szarpnięcie. Okręt poruszał się, choć byli na mieliźnie. Linia drzew przybliżała się do dziobu, natomiast mocowania trzeszczały. Załoga wciągała ich na brzeg, a jej przełożony chłonął chwilę z wyraźną satysfakcją na twarzy. Niebawem czar prysł, natomiast okręt stanął. Ska zrozumiał, iż nadszedł czas by wraz z kapitanem opuścili pokład. Na lądzie powitał ich widok dwóch dziesiątek mężczyzn wbijających kołki i ścinających drzewa. Hamnon wręcz promieniał. Zachęcał co prawda towarzyszy by wytężali siły, jednak zwyczajowe dla niego obelgi przybierały niemal żartobliwy ton. Reszta marynarzy zdawała się podzielać entuzjazm przywódcy. Ska jak zwykle stał z boku czując się niepotrzebny. Po chwili zbliżył się ku niemu Asztom. Twarz chłopaka zdawała się nie podzielać ogólnie panującego entuzjazmu załogi.

— Cieszą się, gdyż niebawem zdobędą skarb — wyjaśnił, jakby od niechcenia.

— Zrozumiałe — odpowiedział Ska, a widząc naburmuszoną twarz towarzysza dodał

— A ty się nie cieszysz? — odpowiedziało mu wzruszenie ramion, po czym najmłodszy z marynarzy odwrócił się i odszedł jak zwykł czynić. Od opuszczenia portu relacje z Asztomem nieodmiennie się psuły, natomiast teraz Ska miał wrażenie, iż chłopak wręcz go nie znosi. Być może nie odpowiadała mu popularność, jaką zyskiwał młody mag wśród załogi.

Wyruszyli, gdy słońce stanęło w najwyższym punkcie nieboskłonu. Żar był straszliwy, Hamnon niemniej zdawał się odporny na wszelkie argumenty podsuwane mu, przez co mniej chętnych do podróży w skwarze, członków ekspedycji. Zrugał maruderów, po czym marynarze zabrawszy swe standardowe uzbrojenie do walki na morzu, sformowali kolumnę i wyruszyli krętą, leśną ścieżką w stronę majaczących w oddali wzgórz. Ska szedł w środku szyku osłaniany przez towarzyszy z każdej strony. Tak zarządził kapitan, a chłopak, mimo że nadopiekuńczość załogi stawała się powoli uciążliwa, nie protestował. Posuwając się między zaroślami członkowie dziesięcioosobowej wyprawy mieli nadzieję, iż leśny cień złagodzi nieco natrętną spiekotę, jednak operujące z wysoka słońce zdawało się przewiercać między gęstym listowiem. Marynarze piekli się żywcem w drewnianych hełmach i naramiennikach, niemniej gdy jeden z idących postanowił zdjąć z głowy ciążący mu już element pancerza, dowódca wpadł w szał i niemal zatłukł kamrata bijąc na odlew raz z jednej, raz z drugiej strony. Pośród leśnych kniei humor załogi szybko zrzedł, natomiast powiązane z napięciem wyczekiwanie malujące się na licu kapitana, zaczęło udzielać się wszystkim. Szli szybko wytężając siły i mimo, że grunt niebawem zaczął się podnosić, Hamnon nie dozwolił zwolnić marszu. Wściekł się również, gdy idący za nim Asztom zanucił starą morską przyśpiewkę. Chłopak zamilkł jak niepyszny, a kapitan wstrzymawszy pochód, chwilę nasłuchiwał. Las zdawał się spokojny, to jednak nie przekonywało dowodzącego niewielkim oddziałem. Po chwili postoju ruszyli ponownie, tym jednak razem Kapitan wręcz rwał do przodu. Stromy grunt nieco ustąpił podobnie jak i wszechotaczające krzaki. Las przerzedził się, po czym całkiem zniknął. Żeglarska drużyna Hamnona dotarła na szczyt pierwszego wzgórza. Przed marynarzami rozciągała się rozległa polana, z której mogli obserwować zapierający dech w piersiach obraz. Jak okiem objąć ciągnęły się pokryte drzewami wzniesienia, a pośród nich majaczył skąpany w chmurach pojedynczy szczyt.

— Tam. To nasz cel — rzekł niezbyt głośno Hamnon do stojących za nim ludzi.

— Kamienna Góra — dodał ktoś z tyłu, jednak kapitan wyraźnie na tym miał zamiar zakończyć rozmowy. Gestem nakazał krótki postój. Przepoceni mężczyźni padli gdzie stali i ugasiwszy pragnienie z bukłaków leżeli z przymkniętymi oczyma. Forsowna wspinaczka zdawała się teraz bezcelowa, niemniej Hamnon nie przestawał być czujny. Przykucnął na skraju lasu i zdawał się wiercić wzrokiem przestrzeń między drzewami. Pięć minut później wznowili marsz. Nim jednak na powrót zagłębili się między drzewa, ze wszech stron zaczęły dolatywać ich zwierzęce piski. Hamnon zakląwszy siarczyście zatrzymał pochód, po czym wrzasnął na całą gardziel — Formować okrąg! Chronić maga! — nim skończył, spomiędzy drzew posypały się ku nim kamienie. Ska przełknął ślinę rozumiejąc, iż niebawem kompani będą oczekiwać od niego czarnoksięskiego wsparcia i jego oszustwo niechybnie wyjdzie na jaw. Nim jednak zdążył dokończyć myśl, w ślad za drugą salwą kamiennych pocisków odbijających się od drewnianych hełmów oraz podłużnych owalnych tarcz umocowanych na przedramionach marynarzy, wybiegły z wrzaskiem człekokształtne istoty. Były to bez wyjątku kobiety. Przypominały nieco ludzi, jednak ich skóra była czarna niby smoła. Ich głowy były łyse z wyjątkiem niewielkiego okręgu pośrodku, skąd kaskadą rozlewały się na plecy białe jak wyszorowana kość włosy. Języki nacierających w furii stworzeń przebite były kościaną ozdobą, podobnie jak ich nosy. Marynarze dobyli zatkniętych dotąd za pasem toporków i krótkich zakrzywionych mieczy i gdy napastniczki były o odległość skoku od nich ruszyli im na spotkanie. W dłoniach atakujących zawirowały drewniane, wieńczone kamiennym owalem maczugi. Polała się krew z odrąbywanych kończyn. Marynarze mieli w tej konfrontacji wyraźną przewagę, hełmy dobrze broniły ich przed ciosami maczug, natomiast krótkie, stalowe miecze wygięte do wewnątrz pod kątem trzydziestu stopni, zapewniały im morderczą skuteczność cięć. Niemniej atakujące istoty zdawały się niewrażliwe na ból. Powierzchowne cięcia nie robiły na nich wrażenia. Ich rozszerzone źrenice przesycała żądza mordu, natomiast nieludzko ostre zęby przepajały grozą. Walka nie trwała długo, nim czarnoskóre istoty odstąpiły pozostawiając za sobą około dziesięciu ciał z odrąbanymi kończynami. Jak dotąd obrońcy nie stracili żadnego z towarzyszy, choć dwóch marynarzy przypłaciło potyczkę przetrąconym ramieniem. Drużyna Hamnona nie miała jednak czasu by radować się tym sukcesem. Napastniczki walczące nago, za wyjątkiem opaski biodrowej i przewieszonej między nogami chusty, zdobnej w runy i magiczne symbole, przeorganizowały się i znów spróbowały natarcia. Tym razem pod koniec szarży zwolniły i wypluły z ust chmury czerwonego proszku. Nie dotarł on do Ski, jednak kilku obrońców stojących bliżej odskoczyło w tył i padło na ziemię pocierając oczy. Ich przyjaciele walczyli dalej zażarcie. Jęki rannych i piskliwy jazgot napastniczek zlały się w jednolitą kakofonię. Gdy mężczyzna po prawej stronie Ski osunął się bez przytomności na ziemię, chłopak pochwycił jego miecz i starł się z ciemnoskórą wojowniczką. Atakująca maczugą usiłowała wyprowadzić cios w głowę chłopaka, jednak ten uchylił się i wiedziony przypływem adrenaliny ciął wracającą dłoń. Trysnęła posoka, jednak atakująca jakby nie zrozumiała, że wraz z ręką straciła broń, zamachnęła się ponownie i tym razem cios dotarł do chłopaka. Ugodzony kikutem w twarz upadł, natomiast przeciwniczka skoczyła na niego usiłując rozszarpać mu gardło zębami. Zatrzymał ją w ostatniej chwili, po czym przebił jej trzewia mieczem. Napastniczka miotała się z wrzaskiem, drapiąc i kąsając jeszcze chwilę, stopniowo jednak siły zaczęły ją opuszczać, a potem nagle znieruchomiała. Ska wyczołgał się spod niej. Jego oczom ukazały się pierzchające z powrotem w stronę lasu kobiety unoszące ze sobą trzech nieprzytomnych marynarzy. Ich towarzysze byli zbyt wyczerpani by próbować odbić jeńców. Tym razem starcie miało o wiele krwawszy przebieg. Napastniczek padło około dwudziestu, niemniej obrońcy poza trzema uprowadzonymi towarzyszami przypłacili konfrontację wieloma ranami. Poza tym ugodzony pałką żeglarz, którego ratował Ska, miał się już nie obudzić. Nim zaszło słońce drużyna Hamnona zeszła ze wzgórza. Czarne stworzenia nie niepokoiły ich więcej, niemniej każdy z nich czuł, że podążają ich tropem. Gdy zapadł zmierzch podróżnicy rozłożyli obozowisko i rozpalili ogniska. Chcieli wystawić warty jednak zjawiły się chmary komarów, od których ukąszeń bezpieczni byli jedynie ci znajdujący się w środku kręgu ognisk. Asztom i Ska pomagali opatrywać rany towarzyszom broni, gdy na stoku wzgórza ujrzeli łunę ogni najwyraźniej palonych przez napastniczki. Potem zaczęła się symfonia wrzasków ich schwytanych towarzyszy, która ucichła dopiero trzy godziny później. Tej nocy nikt nie był w stanie zmrużyć oka.ROZDZIAŁ TRZECI

RZEKA

Hamnon, siedzący na skraju bezpiecznej od komarów przestrzeni, wpatrywał się intensywnie w migoczące między drzewami ognie obozowiska ich prześladowczyń. Wyglądało to jakby kapitan chciał siłą woli przenieść się do obozowiska wroga, by pomścić swych ludzi. Krzyki ucichły około północy. Martwa cisza przeszywająca mroźne nocne powietrze okazała się znacznie gorsza niż wieczorne jęki katowanych. Teraz bowiem byli pewni, że ich przyjaciele zmarli i mogli się jedynie domyślać jakich mąk doświadczyli nim skonali. Wyobraźnia natomiast podsuwała im do głów najpotworniejsze obrazy. Nad ranem obóz odciętych od morza żeglarzy zapadł w swego rodzaju marazmatyczny półsen. Nie przyniósł im on wypoczynku, jakiego potrzebowali. Przerywane drzemki, w jakie zapadali co poniektórzy, kończyły się zazwyczaj fałszywym alarmem i zamieszaniem w obozie. Gdy zaświtało plaga komarów prześladująca ich nocą zniknęła, a jej miejsce szybko zajął upalny zaduch. Hamnon kazał zebrać obóz, po czym zarządził wymarsz. Ruszyli wijącym się między skałami szlakiem, gdzie dwóch ludzi nie mogło iść ramię przy ramieniu. Po południu, na postoju, tymczasowe obozowisko obiegła wieść jakoby byli w stanie dotrzeć do najbliższego przyjaznego osiedla w przeciągu jednego dnia. To podniosło nadwyrężone morale drużyny. Ska, którego umysł pragnął nadziei na szybki kres drogi, sam aktywnie rozpowiadał dobrą nowinę. Natchniona drużyna nie wiadomo skąd odnalazła w sobie nowe siły i ruszyła takim tempem, że zazwyczaj będący cztery kroki przed nimi Hamnon nie nadążał za drugim szeregiem. Dotarłszy na szczyt wzniesienia, skąd mieli całkiem niezły widok na okolicę, byli w stanie dostrzec kominy i plecione z listowia dachy domostw. Ze wzgórza zdawało się, iż są w zasięgu skoku od osady, jednak pobieżna analiza, jaką przeprowadził Ska wykazała, że nim dotrą do celu będą musieli pokonać jeszcze jedno wzniesienie oraz przekroczyć rzekę. Te dwie przeszkody byliby w stanie faktycznie pokonać w jeden dzień gdyby utrzymali bieżące tempo. Przyszłość wyglądała więc Optymistycznie.

Odsapnąwszy oddział Hamnona przystąpił do trudnego zejścia. Zajęło im ono więcej czasu niż chłopak przypuszczał i nim dotarli na w miarę prosty grunt słońce było już nisko nad horyzontem. Kapitan, dotąd zachowujący względny spokój, wysunął się naprzód pochodu i rozkazał zwolnić tempo. Jego wzrok znów zaczął z uwagą lustrować każdy krzak i zagłębienie terenu. Niedoszły mag domyślał się, co jest powodem. Dopóki znajdowali się na krętych skalnych dróżkach groźba kolejnego ataku była mniejsza. Napastniczki mogłyby jedynie walczyć jeden na jednego, przy czym uzbrojeni w stal, twardzi żeglarze mieliby w takiej konfrontacji znaczną przewagę. Na szczycie byli jeszcze bezpieczniejsi, bowiem czarne bestie musiałyby tam docierać pojedynczo i w ten sposób jedna atakująca walczyłaby z czterema, bądź pięcioma obrońcami jednocześnie. Teraz jednak z każdym krokiem oddalali się od pochyłego, skalistego stoku i znów zagłębiali się w las stanowiący znakomite miejsce do prowadzenia wojny szarpanej, z czym całkiem dobrze radziły sobie ich prześladowczynie. Rozumiejąc rosnące zagrożenie, drużyna maszerowała teraz w zwartej grupie. Ska pośrodku, z każdej strony eskortowany przez swych towarzyszy wiedział, iż w razie kolejnego starcia nie wyłga się zaskoczeniem i będzie musiał się ujawnić, bądź udzielić magicznego wsparcia kamratom. Postanowił więc przygotować kilka zaklęć, jakich zdołał się samodzielnie nauczyć mając nadzieję, że odniosą chociaż efekt psychologiczny i na moment zdezorganizują szyki wroga. Przy odrobinie szczęścia przekonają również towarzyszy chłopaka o jego przydatności w drużynie. Ostatnim miejscem bowiem, w jakim chciałby się znaleźć sam, była właśnie ta dżungla. Co zadziwiające, Ska otrzymał znacznie więcej czasu na magiczne przygotowania niż się spodziewał. Po dwóch godzinach większość inkantacji, jakie znał, była już gotowa, tymczasem wróg wciąż się nie pojawiał. Niedopowiedziane zaklęcia stanowiły obecnie arsenał chłopaka znacznie groźniejszy niż miecz, jakim uprzednio bronił śmiertelnie rannego żeglarza. Taką przynajmniej miał nadzieję. Tymczasem marynarze maszerowali dalej, natomiast po żądnych krwi kobietach jakby słuch zaginął. Oddział Hamnona dotarł na rozległą polankę otoczoną kręgiem drzew, po czym kapitan kazał przygotować obóz na noc. Członkowie ekspedycji zrzucili więc z barków ekwipunek i wzięli się za toporki. Nim nadszedł zmrok obóz był gotowy. Krąg z ognisk zabezpieczono przy tym okalającym rowem, co w nadziei podróżników miało spowolnić ewentualny, nocny atak i pozwolić im przygotować się do starcia. Gdy jednak już zapadł zmrok i pojawiły się komary, między drzewami nie dostrzegli innych ognisk. Oznaczało to, iż napastniczki zostały z tyłu. Mimo to, chyba nikt w obozie tej nocy nie spał spokojnie. Zamiast tego ponownie żeglarzy nawiedziły koszmary. Te natomiast zmieniały się w fałszywe alarmy, gdy spanikowani podróżnicy budzili się z wrzaskiem w przekonaniu, iż właśnie ich zaatakowano. Ostatecznie, trzeci świt zastał obóz pełen wilków morskich o podkrążonych oczach. Drużyna Hamnona zbierała się do drogi powoli. Wśród marynarzy zapadło pewne odrętwienie. Ska również podzielał to uczucie. Był niemal rozczarowany brakiem starcia poprzedniego dnia. Ba, gdy ponownie podjęli szlak, chłopak był przekonany, że bitwa sprawiłaby, iż w nocy spałby lepiej i teraz maszerowałby żwawiej. Po południu ponownie uderzył skwar. Na domiar złego zaczynała się kończyć woda, natomiast widziana poprzedniego dnia ze szczytu rzeka jakby się od nich oddalała. Kolejne godziny wędrówki okazały się mordęgą niemal nie do zniesienia. Woda w bukłakach się skończyła, natomiast grunt zmienił się w malaryczne bagna. Powietrze przesycał odór siarki i gnijącej roślinności. Szlak ponownie się zwęził. Tym jednak razem był niemal zamazany. Ska szedł obok Asztoma. Wspierali się wzajemnie. Ich włosy zlepiał pot, natomiast w butach chlupotała woda, z czym kontrastowała suchość gardeł. Drużyna posuwała się obecnie żółwim tempem. Każdy kolejny krok był torturą nie do zniesienia. Ska czuł, że otchłań mogłaby być przyjaźniejszym miejscem. Nim zauważyli, członkowie oddziału Hamnona stracili dwóch przyjaciół, jeden z marynarzy w pewnym momencie oddalił się na stronę i już nie wrócił, drugi natomiast padł z wyczerpania, a miękka ziemia błyskawicznie wessała jego bezwładne ciało. Nim zdążyli zareagować, wilk morski z wytatuowanym trójzębem dosłownie zapadł się pod ziemię. Co prawda dwóch towarzyszy próbowało go łapać, jednak ich ręce na nic nie natrafiły w miękkim gruncie, sami natomiast musieli się szybko wycofać, gdyż nim zauważyli ich nogi zapadły się już po kolana. Tak więc w okrojonym składzie pomaszerowali dalej. Droga wiła się i kręciła, aż nagle wyszli na piaszczystą połać terenu. Niewielkie piaskowe wzniesienie kończyło mokradła, natomiast za nim otwierała się spokojna szafirowa tafla.

— Rzeka! — wyrwało się z niejednego gardła, a przed momentem skonani podróżnicy, z okrzykami radości ruszyli w stronę brzegu, w biegu otwierając bukłaki. Ska z Asztomem nie wiadomo kiedy znaleźli się na czele i gdy już byli na odległość skoku od upragnionej wody, przed ich stopami wbiły się w piasek cztery kamienne groty. Mieli szczęście, zdołali bowiem zatrzymać się w ostatniej chwili. Marynarz sadzący susy po ich prawej, nie zorientowawszy się w porę, chwilę później osiągnął brzeg przeszyty sześcioma strzałami. Hamnon i rudobrody żeglarz z kolczykiem w jednym uchu stanęli zaraz za Ską.

— Na jaja Peruna Hamuna, władcy mórz! — zaklął Hamnon.

— Te czarne poczwary odcięły nas od brzegu. Co teraz? — zapytał rudobrody, a Ska i Asztom rozejrzeli się bezradnie. Na przeciwległym brzegu rzeki, gdzie okiem sięgnąć, na drzewach siedziały ciemnoskóre wojowniczki z łukami. Ich krzyki niosły się wzdłuż rzecznej toni, natomiast piaszczysty brzeg barwiła krew.

— Zrobiły z Marachbala Jeżokota nim sięgnął brzegu, a on był tylko nieco wolniejszy ode mnie, to znaczy, że żaden z nas nie zdoła dobiec do brzegu i wrócić cało — zauważył Asztom. Po czym cała czwórka przysiadła na piasku.

Zachodzące słońce odbijało się czerwoną łuną w rzecznej toni. Tymczasem czterech mężczyzn leniwie ciągnęło wzdłuż brzegu. Brakowało im wody, mimo jej bliskości. Gdzie okiem sięgnąć przeciwległy brzeg obsadziły ich przeciwniczki, wciąż trzymające łuki w gotowości. Obnażone strzały, swymi zadziornymi grotami, szyderczo szczerzyły się w ich stronę. Na zakręcie, gdzie rzeka miejscowo stawała się szersza, Asztom usiłował jeszcze raz podjąć wodę. Dotarł niemal do brzegu, jednak czarne napastniczki wypuściły mu na powitanie chmurę strzał. Chłopak zdołał się szczęśliwie cało wycofać, jednak bez życiodajnego płynu. Od tej próby minęła dobra godzina. Ska wiedział, iż następnego dnia będzie im jeszcze trudniej. Szczególnie, że wróg zapewne podejmie próbę definitywnego ich pokonania. Obecnie wojowniczki na dystans trzymała zapewne jedynie pamięć o stratach, jakie im zadali podczas ostatniej potyczki. To jednak nie mogło służyć im za tarcze w nieskończoność, szczególnie, że było ich teraz zaledwie czterech. Otuchy jednak dodawał chłopakowi fakt, iż czarnoskóre odczuwały wobec drużyny pewien respekt. To nieco je cywilizowało w jego oczach.

Ostatnie promyki zachodzącego słońca łagodnie muskały twarz Ski, gdy wraz z towarzyszami siedział na szczycie przyrzecznej wydmy. Za nim bulgotało bagnisko, natomiast przed nim piętrzyła się sterta zaledwie umownie suchego drewna. Jedynego, jakie udało się zdobyć w sercu dziczy, gdzie się znaleźli. Na przeciwległym brzegu rzeki jaśniały, wysoko buchające płomienie ognisk czarnoskórych wojowniczek. Tego wieczoru komary zjawiły się wcześniej. Żaden z podróżników nie zdołał uniknąć co najmniej kilkunastu ukąszeń. Na wpół zamoczone drewno dawało więcej dymu niż ognia i pomimo wysiłków Asztoma i Ski płomienie nie były w stanie skutecznie osłonić drzemiących. Zmagania trwały pół nocy, potem nastała zmiana. Ska zapadł w przypominające sen odrętwienie ciała i umysłu, wyciągnięty na niewielkim, cienko tkanym pledzie, którego druga część służyła za nakrycie. Ranek nadszedł szybko, bez wody i nadziei. Jej ostatnia iskra zgasła również w oczach kapitana Hamnona. Stary żeglarz wiedział, co ich czeka. Mieli przeciw sobie grupkę około piętnastu dzikusek z puszczy. Niemniej w obecnym stanie nie byli zdolni odeprzeć uderzenia połowy tej liczby. Niewielkie szanse, jakie posiadali poprzedniego dnia stopniały do zera. Wróg zapewne też to wiedział bowiem odlot komarów powitały dzikie wrzaski, którym towarzyszył chlupot spuszczanych na wodę czółenek. Przeciwniczki szykowały przeprawę. Spiłowane zęby wiosłujących zawzięcie kobiet połyskiwały wyszczerzone w zaborczych uśmiechach. Kompania Hamnona nie była w stanie przywitać natarcia na brzegu, bowiem podczas przeprawy dziesięć wojowniczek osłaniało pięć, pozostałych na przeciwnym brzegu łuczniczek. Mężczyźni zgrupowali się więc wokół zeszłonocnego obozowiska zajmując szczyt wydmy. Dodawało to im nieco pewności siebie, jednak nic poza tym. Przy tej dysproporcji walka nie mogła potrwać długo. Ska, na szeroko rozstawionych nogach, z zagiętym mieczem żeglarskim w ręku oraz pękiem niedokończonych zaklęć na końcu języka, przyjął natarcie pierwszej napastniczki. Kobieta uderzyła z szybkością węża. Markując cios maczugą od góry zanurkowała pod zasłoną chłopaka chcąc ramieniem staranować splot słoneczny przeciwnika. Skę przed powaleniem ocalił refleks oraz instynktowna zasłona. Atakująca wparowała w przestrzeń między łokciem a kolanem odskakującego chłopaka, ten natomiast wykorzystał chwilę by odpłacić przeciwniczce płytkim cięciem przez plecy. To bynajmniej nie wystarczyło by ją zniechęcić jednak sprawiło, iż stała się ostrożniejsza. Wycofała się nieco i poczekała na wsparcie sojuszniczki. Chwilę później Ska miał naprzeciw siebie dwie wojowniczki. Chłopak wiedział, że siłowo nie ma możliwości wygrać z nimi pojedynku. Jego jedyną szansę stanowiła prędkość oraz nadzieja na to, iż dzikie okażą się niezbyt zgranym duetem. Trójka walczących, po serii wzajemnych, niezbyt głęboko wymierzonych ataków testowych, zaczęła zabójczy taniec. Ska, wykorzystując nieskoordynowanie przeciwniczek oraz przewagę uzbrojenia, zdołał wymknąć się na otwartą przestrzeń, porzucając walkę obronną w kręgu. Dzięki temu mógł wrócić do przyswojonej w młodości i dobrze przećwiczonej własnej formy prowadzenia pojedynku. Co prawda, krótki zakrzywiony miecz nie bardzo się sprawdzał, jednak maczugi napastniczek były przy tym niewspółmiernie gorszą bronią. Ich prostych ataków Ska był w stanie z łatwością uniknąć, w porę wykradając się poza zasięg ciosów. Niemniej nieprzerwane uchylanie się i sporadyczne parowanie uderzeń miało też swoją cenę. Chłopak oddalał się od towarzyszy i cofał w stronę rzeki. Jego przeciwniczki natomiast z każdą chwilą pojedynku lepiej współpracowały. Praktyka, przypłacona kilkoma nacięciami wykorzystującego każdą okazję do zadania ciosu Ski, nauczyła dzikie, że flankowanie przynosi dobre efekty. Od tego momentu chłopak zaczął walczyć o przetrwanie. To natomiast nie trwało długo. Serię zaciętych napadów później, w butach Ski zachlupotała woda. Jego przestrzeń obronna się skończyła. Wyższa z przeciwniczek, ze zwycięskim wrzaskiem na ustach, runęła na chłopaka, a ten zajęty parowaniem ataku jej koleżanki, nie był w stanie wystosować właściwej zasłony. Chwilę później szamotał się w wodzie, usiłując jedną ręką utrzymać zęby kobiety z daleka od swego gardła, drugą natomiast wyswobodzić z uścisku jej sojuszniczki. Dłonie przygniatającej chłopaka kobiety zacisnęły się na jego gardle i przez moment wszystko wokół zalała fala rozpienionej wody. Ska zdołał się wyswobodzić i zaczerpnąć haust powietrza, ale trwało to krótko, bowiem napastniczka jedynie poprawiła chwyt. Powracając w odmęty, na wpół świadomie Ska cisnął przed siebie jedno słowo pewien, iż jest to jego ostatni krzyk. Cztery uderzenia serca później ze zdziwieniem odkrył, że jest wolny. Jego niedoszła zabójczyni z rykiem zdziwienia wylądowała na drugim końcu plaży, zalewana strumieniem tej samej wody, w której chciała utopić Skę. Wykorzystując niespodziewaną przewagę, chłopak przerzucił cały ciężar ciała w lewą stronę lądując na plecach niższej z atakujących. Czarnoskóra, do niedawna próbująca pewnie uchwycić ramię Ski, zanurkowała w rzece. Wyswobodziwszy się całkowicie, młody mag powstał odskakując od spienionej toni. Jeden rzut oka wystarczył mu by zrozumieć, iż nie tylko on walczył w pojedynkę o życie. Rudobrody wrzeszczał na całe gardło przygnieciony ciężarem trzech wojowniczek, z których jedna już zaczęła konsumować jego unieruchomioną prawicę. Hamnon z nogami na wpół zatopionymi przez błoto bronił się przed dwoma czarnoskórymi. Asztom szamotał się niby dzikie zwierzę okrążony przez żądne krwi dzikuski. Ska ruszył w jego stronę, częstując po drodze swoją niedoszłą zabójczynię solidnym kopniakiem w szczękę. Biegnąc w stronę towarzysza wykrzykiwał ostatnie słowa kolejnych zaklęć, natomiast magicznie poruszona rzeka występowała z brzegów. Czarodziejska odsiecz uderzyła w tym samym momencie co Ska. Chłopak w biegu ciął w zgięcie kolana czarnoskórą już unoszącą maczugę do druzgocącego czaszkę Asztoma ciosu, po czym rzucił o ziemię chłopca okrętowego, dzięki czemu ten w ostatnim momencie uniknął ataku kolejnej, zachodzącej go od tyłu, wojowniczki. Tymczasem magicznie wywołany wodny bicz powalił trzy kobiety atakujące z lewej, natomiast ta atakująca od prawej, uderzona z tyłu strumieniem bagiennej wody, zaryła twarzą w stok wydmy. Powstając, oszołomiony kolejnym upadkiem młody mag, ciął na odlew szykującą się do następnego ataku czarnoskórą, po czym uderzył sztychem miecza głowę jednej ze wstających. Chrupnięcie kości poinformowało chłopaka o skuteczności ciosu. Asztom w tym samym momencie zakończył żywot dwóch innych dzikusek. Ska odwrócił się, gotów przyjąć atak następnej przeciwniczki tej jednak nie było. Sześć pokaleczonych, zakrwawionych, ale wciąż żywych napastniczek wycofywało się do łodzi wlokąc za sobą nieprzytomnego, rudobrodego marynarza. Ska chciał ruszyć mu z pomocą, jednak w miejscu zatrzymała go ręka Asztoma

— Jemu już nie pomożesz, a Kapitan tymczasem utonie w mokradle! — krzyknął, natomiast Ska poprowadził spojrzeniem za ręką towarzysza. Hamnon zapadł się już po ramiona. Dłonie dowódcy ekspedycji bezskutecznie ślizgały się po korze rosnącego tuż obok drzewa w poszukiwaniu oparcia. Asztom miał rację. We dwóch nie mieli większych szans pokonać sześciu przeciwniczek, natomiast nawet jeśliby im się udało, Rudobrody prawdopodobnie i tak umarłby, gdyż dzikuski zdołały wygryźć mu w ramieniu dosyć pokaźną, obficie krwawiącą dziurę oraz strzaskać nogę. Wydobywszy kapitana z bagna oraz dobiwszy rannych, ocalała trójka wzięła się za opatrywanie ran. Właściwie to Ska, jedynie posiniaczony i podduszony, przyjął na siebie obowiązki pielęgniarza. Napalił ogień i umieścił w nim ostrze swego miecza. Wodą z rzeki przemył poharatane plecy Asztoma, po czym polecił chłopakowi położyć się na rękach Hamnona. Sam przycisnął nogi kapitana kolanami i wetknął mu pasek między zęby. Na skutek tych zabiegów on i Asztom zaliczyli twarde lądowanie pół metra dalej, gdy Ska dotknął czubkiem rozgrzanego do białości miecza w wygryzioną ranę na brzuchu Hamnona. Żaden z mężczyzn nie miał później wątpliwości, że ryk kapitana obudził z wiecznego snu ich pochowanego w górze rzeki kompana i zapewne kilku innych, którzy utonęli w bagnie. Niemniej opatrzywszy rany, Hamnon, Asztom i Ska postanowili wykorzystać pozostawione na brzegu czółno oraz najgorętszą porę dnia, by podjąć ostatni etap podróży ku niezmierzonemu bogactwu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: