- W empik go
Skald. Karmiciel Kruków - ebook
Skald. Karmiciel Kruków - ebook
Nowe rozszerzone wydanie Sagi o Ainarze Skaldzie
Awanturniczy cykl historycznej fantasy osadzony w realiach Europy z połowy X wieku
Ainar Skald walczy z zaciętością berserka, obmyśla plany z przenikliwością Mimira, śmieje się przeznaczeniu w twarz, a na grobach wrogów układa pieśni sławiące jego dokonania.
W Karmicielu kruków młody pieśniarz zaoferuje swoje umiejętności norweskiemu jarlowi, aby w wojennej zawierusze zdobyć dla siebie sławę i bogactwo. Wygnany z ojczyzny schroni się na Lodowej Wyspie, gdzie stoczy pojedynek na pieśni z upiornym draugiem, a podczas morskiej podróży spróbuje odeprzeć zaloty namiętnej córki Aegira. W końcu wyląduje w mieszczącym się na Wyspie Irów klasztorze, w którym ktoś okrutnie morduje mnichów. Przy okazji Skald będzie musiał stawić czoła tajemnicy z przyszłości i udowodnić, że jest ulubieńcem Boga Krzyku.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-475-9 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
do drugiego wydania
Karmiciel kruków po raz pierwszy ukazał się w 2013 roku i był moim debiutem literackim. Zbiór opowiadań szybko przekształcił się w sagę o Ainarze Skaldzie, która spotkała się z dużym zainteresowaniem czytelników. Kiedy więc wydawnictwo Genius Creations zaproponowało mi ponowne wydanie całego cyklu, nie mogłem odmówić, tak jak nie mogłem przegapić szansy, aby poddać książkę małej kosmetyce. Oddaję więc w Państwa ręce nowe wydanie Karmiciela kruków po pewnych poprawkach i wzbogacone o dodatkowe opowiadanie. W ciągu najbliższych miesięcy do księgarń trafią odświeżone wersje wszystkich tomów Skalda, łącznie z niepublikowanym wcześniej finałem całej historii.
Na koniec pragnę podziękować mojemu poprzedniemu wydawcy, Instytutowi Wydawniczemu Erica, który jako pierwszy uwierzył w Skalda i dał mu szansę zaistnieć w czytelniczej świadomości. Niestety, na skutek problemów organizacyjnych zakończyliśmy współpracę za obopólną zgodą, co nie zmienia faktu, że nadal żywię ogromną sympatię do wszystkich wspaniałych ludzi, którzy pracowali przy pierwszym wydaniu cyklu. Szczególne podziękowania kieruję do Artura Szrejtera, którego śmiało można uznać za ojca chrzestnego tej serii. Norny tak to zresztą wyszyły, że jego inicjały są identyczne jak inicjały Ainara Skalda.1
Na placu osady zebrało się kilkadziesiąt osób, których nie zraził chłód ani śnieg z deszczem. Przyszli, by posłuchać, co ma do powiedzenia kristiański munkr, kulawy starzec podpierający się laską.
Mnich rozejrzał się, jakby czegoś szukał. Zobaczył kamienny piedestał. Wiedział, że jeszcze zeszłego lata stała na nim rzeźba boga Magniego1. To odpowiednie miejsce na wygłoszenie kazania – pokaże Östmadom, że starzy bogowie stracili moc.
Gdy wszedł na podwyższenie, w jego postawie dokonała się natychmiastowa przemiana. Teraz wydawał się młodszy, silniejszy, wyższy. Wiedział, że to sam Krist napełnił go, swojego ucznia, siłą, by mógł swobodnie głosić Jego naukę. Wyprostował plecy, odrzucił laskę, wygładził czarny habit oraz nałożony na niego szkaplerz, splunął i uniósł ręce.
– Bracia! Mistrz Alkuin naucza o ośmiu grzechach głównych, występkach śmiertelnych, które nie dość, że oddalają dusze ludzkie od Krista, to jeszcze są źródłem innych niegodziwości, jakich dopuszcza się człowiek. Pierwszym z tych grzechów jest duma, przez którą aniołowie zostali strąceni do piekła i stali się czarnymi diabłami!
Początek zawsze jest najtrudniejszy. Trzeba zacząć ostro, ale i ciekawie. Nudnych i mało stanowczych kaznodziei ludzie nie chcą słuchać. Na szczęście donośny głos starca – w połączeniu z jego niezwykłym wyglądem – sprawiał, że munk nie musiał się martwić o brak posłuchu.
– Czy któryś z was myśli – ciągnął – że jest niczym świerk posadzony na szczycie wzgórza i może spoglądać z góry na całą okolicę? Jeśli tak, to niech uważa, by piorun lub wichura nie poniżyły go przed innymi drzewami. Albowiem wiedzcie, moi nieoświeceni bracia, że wobec Jedynego wszyscy jesteście równi.
Papar, jak mieszkańcy Północy nazywali odzianych w habity przybyszów z Wyspy Irów, odgarnął kosmyk siwych włosów, który wiatr zdmuchnął mu na jedyne oko. W miejscu, gdzie powinno się znajdować drugie, zionął otwór, który przedzielała pionowa pręga, ciągnąca się od czoła do podbródka. Nietrudno było rozpoznać bliznę po cięciu mieczem, nadającą obliczu starca aurę tajemniczości.
– Duma, drodzy zebrani, jest jednak tylko pierwszym występkiem głównym. Drugim jest pycha, która zrodziła się w umyśle szatana zaraz po tym, jak popadł on w dumę. Czarny diabeł stwierdził, że jest równy Bogu, a jego moc jest nieograniczona. Uważajcie zatem, by nie powtórzyć jego błędów, ponieważ pycha i próżność jest pustym honorem, jego wykrzywieniem!
Musiał wziąć kilka głębokich wdechów, by uspokoić kołaczące serce. Minęły już czasy, kiedy przez cały dzień mógł czytać na głos lekcje albo śpiewać psalmy w oratorium.
– Kogo zwiemy próżnym człowiekiem, zapytacie? Tego, kto chce być chwalony za swoje uczynki, miast zadowolić się bogactwem łaski otrzymanej od Boga. Tylko pyszny głupiec jest przekonany, że samemu sobie zawdzięcza zaszczyty, umiejętności i mądrość. Wiedzcie bowiem, że nie macie nic, czego nie otrzymalibyście od Sprawiedliwego. Nie wywyższajcie się zatem ponad innych, ale raczej dziękujcie Miłosiernemu za to, że obdarzył was wielką łaską.
------------------------------------------------------------------------
1 Własną wizję religii i mitów dawnych Skandynawów Autor przedstawił w znajdującym się na końcu książki dodatku. Z kolei występujące w powieści dawne terminy i określenia oraz niezwiązane z religią ważniejsze nazwy zostały opisane w Słowniku (przyp. red.).2
Ludzie ze Skeru nie mieli wątpliwości. Ten człowiek niedawno zabijał.
Samotny piechur zbliżał się do osady. Cały był zalany krwią – cudzą i własną. Plamy nie były może aż tak widoczne na czerwonej tunice zwanej kyrtilem, za to niebieskie spodnie przypominały szmatę, którą właśnie wytarto klepisko po ubiciu świniaka. Szedł ociężale, wspierając się na drzewcu włóczni, lekko utykając. Hełm z zasłoną na nos, ozdobiony rytem ukazującym walczących na miecze zmiennkoształtnych hamramirów, tylko częściowo zasłaniał zoraną bliznami twarz. Solidna kolczuga sprawiała, że masywne ramiona i szeroka pierś obcego wydawały się jeszcze potężniejsze niż w rzeczywistości.
Przybysz dobrze wiedział, że wyglądał groźnie. Gdy tylko podszedł do pierwszej chałupy, dzieci i kobiety schowały się, a mężczyźni sięgnęli po siekiery i widły. Złowrogi uśmiech na twarzy nieznajomego przekonywał, że słusznie się go obawiano...
Niezatrzymywany przez nikogo dotarł do drugiego domu. Widząc, że zabudowa osiedla nie różni się od spotykanej w innych rejonach Östlandu, przypuszczał, że w tym długim budynku mieszkają mniej zamożni karlmadowie – ludzie wolni, ale pracujący na ziemi należącej do gospodarza osady. Szesnaście domostw oraz kilkadziesiąt stajen, składzików i spichrzy ustawionych było w trzy pierścienie, które otaczały plac oraz okazały dwór naczelnika. Chaty osiedla zajmowane były wedle znaczenia – im ktoś bogatszy, tym bliżej centrum mieszkał.
Przy trzecim domu drogę zagrodziło mu dwóch mężczyzn – po toporach bojowych na długich styliskach rozpoznał, że są drottmadami, wyćwiczonymi w boju wojownikami należącymi do drótt, czyli przybocznej drużyny właściciela posiadłości. Obaj bardziej przypominali niedźwiedzie niż ludzi. Byli ogromni i włochaci, ramiona mieli grube jak pnie drzew, a łapy wielkie niczym kamienie młyńskie. Źle im z oczu patrzyło, jak u łotrów skorych do zwady. Zresztą okolica nie słynęła z gościnności. Kiedyś wyglądało to inaczej i – tak jak w całym Noregu – wędrowców witano zsiadłym mlekiem i piwem. Wszystko zmieniło się, kiedy Sker i okoliczne osiedla przeszły we władanie jarla Erlinga Eysteinssona.
Topornicy rzucili obcemu nienawistne spojrzenia w do znudzenia przewidywalnym pozdrowieniu wszystkich zbrojnych.
– Czego tu szukasz, vargu?! – zapytał jeden z nich, choć ton jego głosu wskazywał, że nie zależało mu na odpowiedzi.
Nieznajomy nie przejął się, że nazwano go obelżywym mianem wygnańca żyjącego w borze jak varg – samotny wilk. Poprawił przerzucony przez prawe ramię pas z mieczem i splunął rozmówcy pod nogi.
– Znaczysz teren, szczeniaku? Wyglądasz jak leśny człowiek, spróbuj więc w dziczy, może tam wilki wyliżą twoje rany?
Zbrojnych Erlinga było dwóch, ale mówił tylko jeden. Wyglądał na pewnego siebie, uśmiechał się lekceważąco, a odziany był w czerwone, obcisłe spodnie i lnianą koszulę z tak głębokim rozcięciem, że odsłaniało kłaki na piersi. Łysą głowę ozdabiała mu szrama, biegnąca równiuteńko od ucha do ucha – znak niezwykłej dokładności albo niespotykanego partactwa jakiegoś wojownika. Mężczyzna podniósł żeleźce brodatego topora na wysokość oczu nieznajomego, chcąc go pewnie nastraszyć.
Drugi z drottmadów stał nieruchomo i od czasu do czasu głucho pojękiwał. Był niemową albo urodził się jako głupek.
– Nie odejdę bez rozmowy z jarlem Erlingiem.
Słowa przybysza zabrzmiały nieprzyjemnie. Wprawdzie głos miał głęboki jak u władcy, czysty jak u pieśniarza i sympatyczny jak u kłamcy, ale jego ton zdradzał, że obcy nie zamierza tolerować sprzeciwu i ma poczucie wyższości nad rozmówcami.
– Jarl nie zwykł rozmawiać z wygnańcami, a tym bardziej z wszetecznikami Tveggiego.
– Nazwij mnie tak ponownie, a zostaniesz kochanką włóczni – ostrzegł nieznajomy i wskazał gadułę grotem, po czym kontynuował: – Będę waszym gościem, aż przywita mnie jarl Erling. Z nikim innym się nie rozmówię, gdyż drengskapr żadnego z was nie równa się mojemu. Ma sława błyszczy w całym Noregu, a honor czyni mnie ulubieńcem rozdawców złotych pierścieni.
Wojowie wydawali się zdziwieni. Nie przywykli, by ktoś się im przeciwstawiał i jeszcze drwił sobie z ich drengskapu, a więc cnót, jakie winien pielęgnować każdy dreng – bohater bitewnego pola. Ale nie byli zmartwieni, bo wyczuwali szykującą się walkę. Złowieszczo uśmiechnęli się do obcego, jak lis na widok kury.
– Patrz – zaczął łysy, trącając towarzysza łokciem. – Trafił się nam wyszczekany wilczek. Zaraz ściągnie spodnie, by pochwalić się swoją męskością. Ale jak to mówią: kto dużo gada, między nogami nie domaga. Wynoś się stąd, leśny bękarcie, bo psami poszczujemy.
Błysnął miecz, ostrze zabrzęczało o żeleźce, metal wszedł w ciało.
Ludzka głowa potoczyła się w kierunku zgromadzonych kilka kroków dalej karlmadów. Bezgłowy korpus gaduły runął pod nogi przybysza, topór z brzękiem zadzwonił o kamienistą ziemię.
– Sigmunt miał rację. Odcięta głowa upada szybciej od tułowia – skwitował nieznajomy, wycierając zakrwawioną głownię miecza o rękaw tuniki i uważnie obserwując, co zrobi drugi osiłek.
Ale niemowa nie przejawiał chęci podejmowania jakiegokolwiek działania. Stał tylko i pojękiwał, obezwładniony strachem. Jak mówi stare porzekadło: mięśnie nie zawsze są dziećmi odwagi.
Przybysz czekał.
Nikt nie odważył się do niego zbliżyć. Nikt nie śmiał zapytać o imię. Nikt nie zaproponował schronienia, kiedy mżawka spadła z nieba. Wszyscy oczekiwali Erlinga.
Cierpliwość wędrowca i tchórzostwo miejscowych zostały nagrodzone równo w południe, kiedy znów zrobiło się słonecznie i sucho. Zwiastunem tej nagrody było ujadanie psów.
Eysteinsson wrócił w otoczeniu gromady ogarów i w towarzystwie czterech drużynników. Przygalopował na siwym koniu, którego kopyta podnosiły tumany ciemnego i gęstego kurzu, przybierającego kształt chmur burzowych, w pełni odzwierciedlających nastrój wodza. Wściekłość.
Nieznajomy domyślił się, że jarl był na porannym polowaniu. Powiedziało mu o tym nie tylko ujadanie myśliwskich hundów, ale przede wszystkim ciało młodego jelonka przewieszonego przez kark jucznego konia. Wiaterek przywiewał zapach świeżej krwi i surowego mięsa, co doprowadzało psy do szału.
Ranny włócznik obserwował, jak nagle wszyscy mieszkańcy posiadłości ze zdwojoną gorliwością rzucili się do wykonywania swoich obowiązków. Mógł się tylko domyślać, gdzie znikły kobiety – jedne pobiegły po wodę do strumienia, inne siadły przy krosnach, by prząść tkaninę na koszule dla swoich mężów, a jeszcze inne pognały do kuchni, szykować posiłek. Nie musiał się za to zastanawiać, gdzie podziali się mężczyźni. Większość chwyciła za włócznie, siekiery ciesielskie albo zwykłe widły, po czym otoczyła go, pozostając jednak w bezpiecznej, jak im się przynajmniej zdawało, odległości. Demonstracja siły wobec obcego była potrzebna, gdy patrzył właściciel posiadłości.
Przybysz miał dobry słuch i potrafił wyłowić rozmowę, która toczyła się wiele kroków od niego. Był też na tyle zuchwały, by oderwać oczy od wymierzonej w siebie broni i spojrzeć wprost na jarla.
– Skąd to zamieszanie? – krzyknął Erling.
Niewolnik, który usłużnie chwycił jego wierzchowca za uzdę, mylnie uznając, że jarl chce zsiąść, pospieszył z odpowiedzią:
– Eee, varg przy...był pa... pa...nie i za... za...bił na...szego.
Niewolny jąkał się, jakby w dzieciństwie klacz kopnęła go w głowę. Widząc, że pan woli zostać w siodle, zaczął wygładzać mu purpurowy płaszcz opadający na koński grzbiet.
– Jaki varg? Jakiego naszego? To moja siedziba czy świątynia córek Gefny? Czy ktoś mi wyjaśni, co się tu dzieje?
Z pomocą nierozgarniętemu niewolnikowi przyszedł zbrojny o twarzy pociągłej jak pysk klaczy. Nie silił się jednak na wyjaśnienia, tylko wskazał palcem nieznajomego.
Przybysz lubił, kiedy zwracano na niego uwagę. Z zadowoleniem przyglądał się, jak naczelnik okolicy, czyli hersir, odwraca głowę w jego stronę, spina ogiera piętami i zmusza go do cwału. Sam pozostał nieruchomy, choć nie umknęło jego uwadze, że pilnujący go karlmadowie mocniej ujęli widły i siekiery, a drottmadowie silniej zacisnęli dłonie na włóczniach. Widać czuli na sobie surowy wzrok zbliżającego się dowódcy. Kropelki potu świeciły na ich czołach, tchórzostwo biło z oczu.
Mocnym szarpnięciem wodzy jarl osadził wierzchowca kilka kroków od nieznajomego. Na jego obliczu dało się zauważyć gniew, ale i zaciekawienie. Uderzenie serca później obok Erlinga zjawił się jeden z myśliwych.
– Witaj, dziedzicu Sigurda Smokobójcy i Odda Strzały, spadkobierco chwały tych wielkich bohaterów, władco Hedermarku, którego męstwo opiewają pieśniarze – rozpoczął przybysz.
Lata spędzone w otoczeniu i drobnych naczelników, i potężnych konungów nauczyły obcego, że wszyscy rządzący lubili być chwaleni. Ten nie różnił się od pozostałych, przynajmniej tak przybysz słyszał. Miał przed sobą najpotężniejszego hersira w niezbyt rozległej krainie zwanej Hedemarkiem, o którym mówiło się, iż jest riki maðr – bogaczem. Połacie pół, pastwisk i lasów oraz stada bydła i koni stanowiły znaczny majątek, na który nawet konungowie patrzyli z zazdrością. Ale na patrzeniu się kończyło, ponieważ Erling słynął z bitności, a do służby w jego przybocznym drotcie garnęli się najznakomitsi mężowie w Östlandzie. A ci zaprawieni w wojnach rębacze skutecznie dbali czynem oraz słowem, by ich pan uchodził wszędzie za sprawiedliwego, dobrego i silnego naczelnika, którego sojusznikom – a nawet niewolnikom! – nie mogła stać się krzywda z ręki obcych.
– Pozwól, że się przedstawię – ciągnął nieznajomy, uprzedzając pytanie jarla. – Ainarem Skaldem mnie zwą i zaprawdę jestem biegły w poezji. Jak świat długi i szeroki znane są moje visy i drapy, kunszt moich pieśni wzbudza zazdrość Göllnira, a o moich wojennych dokonaniach rozprawia się na dworach konungów.
– Doprawdy? – burknął Erling z powątpiewaniem, jakby imię obcego nie było mu w ogóle znane.
Ainar nie zareagował na zaczepkę. Nie wierzył, aby ktoś – a już szczególnie którykolwiek z władców – mógł o nim nie słyszeć.
– Ród mój szlachetny, od wieków jest zaprzyjaźniony z władcami nie tylko naszej krainy, ale i panami Vallandu, Northumbrii, Gardariki czy Bjarkalandu.
– Skaldowie słyną z tego, że umieją posługiwać się językiem. Ty jednak, jak widzę, równie pięknie układasz słowa, co ścinasz głowy moim drottmadom. A nikt nie może tego robić bez mojej zgody. Wyjaśnij mi zatem, skąd bierze się twoja zuchwałość. Otacza cię tuzin zbrojnych, a za zbrodnię mam pełne prawo cię powiesić. Dodatkowo wygląda na to, że jesteś, jak to nazywa zwyczaj, varg í véum. A zabijanie takich banitów, co żyją w lesie niczym wilki, to obowiązek każdego naczelnika.
– Przyczyn mojej śmiałości jest kilka, ulubieńcu Göllnira. Po pierwsze, nie widzę tutaj człowieka, który zdołałby zwyciężyć mnie w uczciwej walce. Gdybyś natomiast postanowił wykorzystać przewagę liczebną, wiele kobiet zostałoby wdowami.
Pomruk gniewu wydobył się z licznych gardeł, ale żaden z ich właścicieli nie odważył się zaprzeczyć skaldowi słowem ani czynem.
– Po drugie, w moim postępowaniu nie było nic niewłaściwego. Po babce odziedziczyłem skłonność do nauczania dobrych obyczajów. Pod nieobecność gospodarza pozwoliłem więc sobie dać lekcję grzeczności twoim drottmadom, którzy nie wiedzieli, że lepszym od siebie należy się szacunek. Czyż nie jest prawdą, że wiele wiosen temu nasz władca, Gudröd Myśliwy, król Vestfoldu, Ringerike, Raumarike i Hedemarku, wydał prawo określające, jak gospodarze powinni gościć podróżnych? Przypomnę zatem, że każdy podróżny ma prawo do miski polewki, schronienia przed deszczem i słońcem oraz jednego noclegu pod dachem gospodarza.
– Ach, więc jesteś też nauczycielem? Niestety, spóźniłeś się. Już stara Hilda uczy nasze dzieci dobrych obyczajów.
Przyboczni hersira ryknęli śmiechem, bezbłędnie odczytując chwilę, kiedy powinni wzmocnić szyderstwo naczelnika.
Skald zignorował złośliwość.
– Po trzecie, przybyłem ostrzec was przed zbrojnymi, którzy zbliżają się do twoich włości.
– Ha! Teraz wiem, że kłamiesz. Z żadnym z sąsiadów nie jestem w sporze. A nawet gdybym był, te psy nie odważyłyby się zaszczekać na swojego pana.
Ainar sposępniał i bezwiednie uniósł prawą brew. Zawsze się unosiła, gdy zaczynał się denerwować. Po chwili w jego oczach pojawiała się iskierka szaleństwa.
– Skoro mamy wspólnie stawić im czoło, musimy jedno ustalić: nie pozwolę się obrażać! Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie kłamcą, nie pozostawisz mi wyboru. Zdam się na sprawiedliwość miecza.
Dla wzmocnienia tych słów Ainar pogładził, niby od niechcenia, głowicę swojego miecza Kvernbita, Gryzącego Kamień. Była to niezwykła broń – jej poprzedni właściciel utrzymywał, że wykuły ją karły w swojej podziemnej kuźni, a niezwykłą wytrzymałość zawdzięczała hartowaniu w lawie. Skald wątpił w prawdziwość tej historii, gdyż podobne ostrza widywał daleko na południu, w Vallandzie, gdzie karły się nie zapuszczały. Znał się też trochę na kowalstwie i przypuszczał, że rdzeń ostrza wykonano z trzech splecionych ze sobą żelaznych prętów, a krawędzie wykuto ze stali. Cały sekret tkwił bowiem w węglu – pozbawione go żelazo odpowiadało za wytrzymałość broni, a nasycona węglem stal zapewniała ostrość i twardość. Miecz ten miał jeszcze jedną przewagę nad żelaznymi pobratymcami z krain Północy – był zakończony sztychem ostrym a nie półokrągłym, dzięki czemu świetnie nadawał się nie tylko do cięć, ale i do pchnięć.
– O żadnym „wspólnym stawianiu czoła” nie było jeszcze mowy – odpowiedział jarl, mocno podrażniony bezczelnością przybysza – a za kolejną groźbę poznasz sprawiedliwość Hangaguda, Powieszonego Boga. Miejsce vargów jest na gałęzi.
Twarz Skalda jeszcze bardziej spochmurniała. Lewa brew dołączyła do prawej i złączyły się w jeden marszczący się nad czołem włochaty pasek. Źrenice zwęziły się tak, że oczy wydawały się znacznie głębiej osadzone niż w rzeczywistości. Niewielu drengów mogło pochwalić się taką biegłością w robieniu min, a tylko Grimnir, bóg masek, znał ich więcej. Przez sześć uderzeń serca wędrowiec straszył hersira groźnym grymasem, po czym się rozchmurzył. Brwi wzięły rozwód, powracając do pilnowania swoich łuków, a kąciki ust wystrzeliły ku górze, doprowadzając do powstania dołeczków na policzkach. Gdyby nie blizny na czole wędrowca, jego uśmiech mógłby uchodzić za życzliwy.
– Dobrze, to lubię. Mądrze jest ustalić zasady wspólnych działań przed ich rozpoczęciem. A skoro zwyczajowe groźby mamy już za sobą, przejdźmy do zacieśniania naszego sojuszu. Szkoda czasu na kłótnie o drobnostki, gdy można się spierać o srebro.
Poeta zamilkł, dając rozmówcy czas na oswojenie się z tymi słowami. Wzmianka o bogactwie zawsze sprawia, że ludzie słuchają uważniej.
– Jak już powiedziałem, do Skeru zbliżają się zbrojni. Ustaliliśmy, że nie może ich wieść żaden z twoich sąsiadów. Więc kto? Taki dociekliwy władca jak ty zapewne zadaje sobie to pytanie. A taki nauczyciel z powołania jak ja spieszy z odpowiedzią. Podąża tu Harald Hakonsson, jarl Vestfoldu, który ma siedzibę w Gullbergu. Wraz ze swoim drottem, rzecz jasna.
– Harald? A czegóż on może tu szukać? Nigdy go nie spotkałem, zatem i zwady żadnej mieć z nim nie mogę.
– I tutaj dochodzimy do drażliwej części naszego współdziałania. Otóż on szuka mnie.
Ciekawość Erlinga wzięła górę nad gniewem, co dało się poznać po podekscytowaniu, nieudolnie skrywanym pod płaszczykiem obojętnego, opryskliwego głosu:
– A w jakiej sprawie, jeśli wolno spytać?
– Wnosząc po tym, że zarąbałem jego dwóch synów i poużywałem sobie z jego jedyną córką, zapewne chce mnie zabić. Jego przednia straż, którą spotkałem wczoraj, próbowała mi to zresztą przekazać słowem i czynem. Teraz ani do słowa, ani do czynu straż ta nie jest już zdolna, że się tak wyrażę.
– Tak. To rzeczywiście słaba strona twojego planu. Powiedz, dlaczego nie miałbym rozkazać moim ludziom, by cię związali i przekazali jarlowi Haraldowi w ramach powitalnego daru? Godne podjęcie szlachetnego gościa jest pięknym, choć nieco już dzisiaj zapomnianym zwyczajem.
– Cieszy mnie twój szacunek dla tradycji. Ale to nie byłoby rozważne, o mądry i przenikliwy hersirze. Bo widzisz, on myśli, że jesteś moim przybranym ojcem, który wychowywał mnie w dzieciństwie. A że Harald jest wyjątkowo mściwy, nie poprzestanie na zabiciu mnie. Zaraz potem zabierze się za twoją żonę, twojego brata, później za wszystkich twoich krewnych, a w końcu za ciebie. Możesz być tego pewny. Jeden z jego ludzi, gdy jeszcze oddychał, wykrzyczał mi w twarz mniej więcej to: „Harald zabije wszystkie ścierwa z domu Eysteinssona, jego żonę, brata, córkę, a na końcu jego samego!”. Po tych słowach skonał. Ponieważ jestem drengiem, który nie zostawia przyjaciół w potrzebie, przybyłem co sił w nogach, by cię ostrzec.
Jarl poczerwieniał na twarzy. Jego głowa wyglądała jak dojrzałe jabłko owinięte w zielony liść myśliwskiego kaptura. Do tego owocowego obrazu nie pasowały tylko gęste, czarne włosy oraz długa broda.
Koń, wyczuwając nastrój swojego pana, zarżał, zarzucił grzywą i mocno wdepnął przednimi kopytami w wysychającą kałużę. Krople błota prysnęły na niebieskie spodnie Ainara.
– Jesteś najbardziej bezczelnym i zuchwałym nidingiem, jakiego spotkałem, a oburzasz się z powodu nazwania cię kłamcą? Dwulicowy ormr z ciebie, wąż zjadający własny ogon!
Tym razem twarz Skalda nie przybrała złowrogiego wyrazu, mimo iż zwyzywano go od niemęskiego łotra. Ainar zachował obojętność, udanie skrywając rozbawienie. Denerwowanie ludzi było jego pasją.
– Po cóż się tak wściekać? Nie zapominaj o naszej umowie. Przy układach muszą obowiązywać pewne zasady. Nie chcemy przecież zachowywać się jak Irskmadowie, którzy skaczą sobie do gardeł z powodu byle kozy czy kobiety. Poza tym jest jeszcze coś, co skutecznie wzmocni naszą przyjaźń i sojusz. Skrzynia ze srebrem. Wypełniony po brzegi peningami dębowy kufer. Tak ciężki, że i trzech mężczyzn z trudem go podniesie. A na każdej monecie widnieje dumny wizerunek samego Adalsteina, zapewniający, że kruszec jest najwyższej jakości, i kuszący obietnicą rozkoszy, jakie mogą płynąć tylko z bogactwa.
Jarl starał się zachować groźną i władczą pozę, co powinno mu przyjść tym łatwiej, że siedział na koniu i patrzył z góry na przybysza. Ale wprawny obserwator od razu dostrzegłby, że pochyla się, jakby lepiej chciał usłyszeć słowa rozmówcy, i nie zaciska dłoni na wodzach, co zwykł robić, kiedy się złościł. Gniew jarla był udawany, jednak nieufność głęboko w nim tkwiła.
– Skrzynia, powiadasz? Jakoś nie widzę, byś cokolwiek taszczył, a sam wyglądasz mi raczej na włóczęgę, który nie ma nawet jednego peninga, by zapłacić za posiłek i piwo.
Pieśniarz prychnął i uśmiechnął się bezczelnie.
– Czego nie mam dziś, zdobędę jutro, czego nie będę miał jutro, dostanę pojutrze, a trzeciego dnia otrzymam to, co prawie miałem przedwczoraj. Bo właśnie wtedy drottmadowie Haralda przeszkodzili mi w wydobyciu skarbu z pewnej jaskini, leżącej... O, nieco się zagalopowałem. Takie rzeczy mówi się tylko przyjaciołom i sojusznikom. Czy jesteśmy nimi?
– Co o tym sądzisz, Brodirze?
Uwagę Skalda po raz pierwszy przykuł mężczyzna, który był z jarlem na polowaniu, a potem zatrzymał swojego konia tuż obok wierzchowca władcy. Był to postawny mężczyzna o dziwacznym wyglądzie. Nie miał włosów na czaszce, choć wcale nie wyglądał na starego. Zacięcia na skórze wskazywały, że regularnie golił sobie głowę nożem, ale chyba niezbyt umiejętnie, gdyż pojedyncze wysepki włosków nadal toczyły walkę o przetrwanie. Golarskie zamiłowanie Brodira nie dotyczyło jednak jego twarzy porośniętej bujną, czarną brodą i grubymi na dwa palce wąsami.
– Myślę, że to kłamca. Najlepiej będzie, jeśli go zabijesz.
Ainar rzucił mu wyzywające spojrzenie, ale napotkał zimny, nienawistny wzrok drottmada. Naszło go przeczucie, że z tym wojem będzie miał same kłopoty.
Eysteinsson zastanawiał się przez dłuższą chwilę, nie zwracając uwagi na zachowanie przybocznego. Zsunął kaptur i podrapał się po przyprószonej siwizną czuprynie. Podkręcił wąsa, z którego przy okazji strącił kilka okruszków chleba. W końcu odpowiedział, starając się być równie tajemniczym, co przybysz:
– Wielu zostało przyjaciółmi przy rogu z piwem. Omówimy tę sprawę podczas wieczerzy i zobaczymy, czy zdołasz z nawiązką wyrównać moje dotychczasowe straty.3
Mnich zawiesił głos. Chciał, by ludzie przemyśleli jego słowa, by w duchu odpowiedzieli sobie na pytanie, czy duma i pycha rządzą ich postępowaniem. Duma, wróg cnoty i pokory, matka niegodziwości. Podejrzewał, że tak właśnie było. Dla tignu, honoru wojownika, gotowi byli zginąć, a im głośniej się nim chwalili, tym wydawali się więcej warci dla pobratymców.
– A gdy wyzbędziecie się dumy – nauczał dalej – zwróćcie całą siłę, jaką obdarzył was Kristr, do walki z kolejnym występkiem plamiącym duszę człowieka. Z obżarstwem i pijaństwem! Po to bowiem Wszechwiedzący dał wam rozum, byście umieli zachować umiar. Nie jesteście przecież głupimi bydlętami, żrącymi wszystko i w każdych ilościach. Pośćcie więc raczej, bo to pomoże wam oczyścić ciało i skierować myśli ku Bogu. Sam nasz Zbawiciel dał nam przykład umartwiania się, kiedy przez czterdzieści dni i nocy przebywał na pustyni bez jedzenia, choć podły diabeł kusił go wszystkimi smakołykami świata. I pamiętajcie! To łakomstwo, pragnienie zjedzenia zakazanego owocu, wygnało Adama i Ewę z ogrodu edeńskiego!
Papar otarł spocone czoło. Nawracanie Östmadów, nawet w tak chłodne dni, było równie męczące, co koszenie łąki w środku lata. Dobrze wiedział, że tutejszy mieszkańcy są zatwardziali w grzechu i przywiązani do tradycji. A tradycję, tak jak stary dąb, trudno podkopać. Wystarczyło, by któryś z nich przypomniał stare porzekadło: „Jedz i pij, jakby słońce miało jutro nie wstać”, a całe jego kazanie pójdzie na marne. Ale musiał próbować.
– I wspomnijcie też, że pijaństwo nie tylko szkodzi zdrowiu, ale prowadzi do innych grzechów. Język wam się plącze i obgadujecie bliźnich. Kłamiecie, złorzeczycie i obrażacie się nawzajem! Mało tego. Niejednego z was trunek przywiódł do cudzołóstwa. A to kolejny występek główny. Gdy piwo zaszumi w głowie, z lubieżnością patrzycie na córki, a nawet żony waszych przyjaciół. Miód i nabid zagłuszają sumienia, otwierając drogę pożądaniu, z którego tylko Zły się raduje.
Papar rzucił zgromadzonym srogie spojrzenie i wskazał ich palcem. On, munk, dawno wyrzekł się już namiętności i dzięki wyrzeczeniom osiągnął báanmartre, białe męczeństwo. Ale nieoświeconym geinte trudno było zrezygnować z cielesnych popędów. Bałwochwalcy błądzili w ciemnościach, które kaznodzieja musiał nieustannie rozjaśniać.
– A rozpusta i pijaństwo zawsze sprowadzają na człowieka kłopoty! To przez nie Surowy Sędzia postanowił zniszczyć Sodomę. Uważajcie zatem, byście i wy swoimi grzechami nie ściągnęli na siebie nieszczęścia i gniewu Sprawiedliwego.O religii słów kilka
„Zaraz, zaraz” – ktoś powie – „skoro w tej książce mowa jest o Skandynawii i wikingach, to gdzie podziali się Odyn, Thor i Freja? I kim, na miód lejący się w Gmaszysku Zarżniętych, jest ten Göllnir?”
Jestem winien Czytelnikom wyjaśnienia.
Mitologia i religia pogańskich Skandynawów miały różne oblicza. Moim zdaniem słuszne jest przekonanie tych badaczy, którzy zakładają, że wierzenia mieszkańców Północy znacznie się różniły w zależności od miejsca ich zamieszkania. Według tego poglądu nie tylko w poszczególnych krajach wikińskich, ale nawet w poszczególnych regionach – których granice wyznaczały fiordy czy pasma górskie – czczono odmiennych (przynajmniej pod pewnymi względami) bogów i przekazywano mity, które często różniły się od przekazów opowiadanych w sąsiedniej dolinie. Niestety, nie możemy określić skali tego zróżnicowania, gdyż nasza dzisiejsza wiedza o ówczesnych kultach i rytuałach jest szczątkowa. To prawda, że w wiekach IX–XI powstały pieśni (potem zebrane w zbiór określany jako Edda Poetycka) opierające się na wspólnych dla Skandynawów motywach religijnych, ale nawet te utwory nie zawierają całkowicie spójnego systemu wierzeń.
Na szczęście dla nas w XIII stuleciu działał na Islandii pewien historyk i twórca sag, którego można nazwać nawet „uczonym”, Snorri Sturluson, który zebrał dostępną sobie wiedzę o wierzeniach swoich przodków i... No właśnie: nie tylko zabawił się w „etnologa”, ale, niestety, poszedł znacznie dalej – przedstawił własną wizję pogańskiej religii Skandynawów. W wielu miejscach znacznie ją przekształcił, chociażby poprzez dodanie motywów z mitologii greckiej czy z tradycji chrześcijańskiej. Właśnie w jego dziele, czyli Eddzie Prozaicznej, zachowała się przynajmniej połowa naszej wiedzy o nordyckich wierzeniach. Ile z nich było jednak wynikiem różnokulturowych kompilacji i produktem bujnej wyobraźni Islandczyka? Trudno oszacować, gdyż naukowcy nie są w tej kwestii zgodni.
Uznałem, że skoro Snorri, a za nim twórcy sag z wieków XIII–XIV, mogli kreować tak odmienne wersje pogańskich wierzeń własnych przodków, to i pisarz powieści fantastyczno-historycznej ma do tego prawo. Korzystałem więc zarówno z przekazów mitycznych współczesnych bohaterom tej opowieści (X w.), z tekstów późnośredniowiecznych (XIII–XV w.), jak i z ustaleń XX-wiecznych badaczy. A także z własnej wyobraźni.
Przyświecała mi jedna idea, którą nazwałem neoplatonizmem wikińskim. Ten „pogląd filozoficzny” nie został sformułowany w żadnym przekazie historycznym. Jest moją autorską fikcją, choć jego istnienie nie jest pozbawione pewnej dozy prawdopodobieństwa. Wikiński podróżnik, taki jak Ainar Skald, który zetknął się z wieloma kulturami i był wystarczająco inteligentny, by przetwarzać zasłyszane informacje i włączać je do swojego światopoglądu, mógł dojść do podobnych wniosków, jakie przedstawiam na stronach powieści. Neoplatonizm chrześcijański był bowiem głównym, i niemal jedynym, nurtem w filozofii X-wiecznej Europy (miało się to zmienić dopiero w XIII stuleciu, kiedy święty Tomasz z Akwinu przełożył na łacinę dzieła Arystotelesa). W skrócie mówiąc, filozofia ta, bazująca na neoplatonizmie pogańskim (stworzonym w III wieku przez Plotyna), opierała się na idei emanacji świata – jego stopniowym wyłanianiu się z bytu absolutnego (Boga). Czytelnik może znaleźć więcej na ten temat w naukach wygłaszanych w mojej książce przez opata, w których cenobita odwołuje się do wielkich filozofów tego nurtu: Jana Szkota Eriugeny (Irlandczyk, IX w.) i Pseudo-Dionizego Areopagity (V/VI w.).
Czy powieściowy Ainar jest więc „twórcą” neoplatonizmu wikińskiego? Tak, co nie znaczy, że jego poglądy w jakiś istotny sposób różniły się od religijnych wyobrażeń innych powieściowych bohaterów. Dzięki konfrontacji z mnichami uporządkował znane sobie mity i wierzenia Północy w miarę spójny system. Pobratymcy Ainara z mojej książki patrzyli na świat bogów w bardziej „tradycyjny” sposób, niekoniecznie pojmując ideę emanacji świata. Widzieli więc w swoich skandynawskich bóstwach jedną wielką rodzinę, której członkowie zostali stworzeni za sprawą tej samej tajemnicy, jaka rozgrywa się pod pierzyną małżeńskiego łoża.
Świat przedstawiony w powieści obfituje w bóstwa i byty nadprzyrodzone. Uważni Czytelnicy dostrzegą, że większość z tych istot jest podobna do bogów opisanych w przekazach historycznych. Różnią się przede wszystkim imionami. Nie zostały one przeze mnie zmyślone – są alternatywnymi wersjami imion istniejących w pieśniach lub poetyckimi kenningami popularnych nazw bogów, które można znaleźć w źródłach z epoki. Mechanizm użyty w książce wyjaśnię na przykładzie Odyna, którego wizerunek w największym stopniu wpłynął na kształt wierzeń ukazanych w powieści.
Władcę boskiego rodu Asów znano w Skandynawii pod około dwustoma imionami, choć część z nich była tylko poetyckimi określeniami. Wszystkie te miana odnosiły się jednak do określonych funkcji, jakie bóg ten spełniał w nordyckiej mitologii. I tak, przykładowo, nazywano go Göllnirem (dosłownie: Bitewnym Krzykiem), by podkreślić, że gustował w szale i ekstazie; Alfadirem (Wszechojcem) – co odnosiło się do jego stwórczej i nadrzędnej roli; Valfudem (Ojcem Poległych), bo widziano w nim opiekuna poległych wojowników. Kto wie jednak, czy imieniem, które najlepiej oddawało jego mityczną rolę, nie było Grimnir, czyli Bóg Masek, gdyż posiadał wiele wcieleń (i twarzy). Tę koncepcję boga chętnie wykorzystywali twórcy islandzkich sag, którzy przedstawiali Odyna jako tajemniczego wędrowca, zjawiającego się w świecie ludzi pod różnymi imionami i postaciami. Podobnego pomysłu użyłem w powieści, nadając kilku wcieleniom Odyna rolę oddzielnych bytów, choć na tyle do siebie podobnych, by Ainar i jego pobratymcy podejrzewali, że łączyło je z Göllnirem coś więcej niż tylko więzy krwi.
By zaś przybliżyć Czytelnikom część mitów w mojej, stworzonej na potrzeby powieści, interpretacji wierzeń Skandynawów, oddam głos temu, kto bezczelnie twierdzi, że jest znawcą tej tematyki.O sztuce skaldycznej
Ainarem Skaldem mnie zwą, bo nie mam sobie równych w układaniu poezji.
Hagiem mnie zwą, czyli biegłym w słów składaniu.
Odar smidem – kowalem pieśni – mnie zwą, bo przekształcam słowa w poezję na kowadle własnego języka.
Karmicielem kruków i wron mnie zwą, bo mój miecz dostarcza mięso na krwawą ucztę z trupów.
Pieśniarzom, którzy krzyk Göllnira usłyszeli, zdradzę, co następuje:
By układać drapy – najwspanialsze z pieśni, visy – utwory godne pierścieni, flokki, czyli stadka strof, lub chociaż lausavisy – okolicznościowe wierszyki, trzeba mieć dużą wiedzę o bogach i ich świecie. Bo skáldskapr, czyli sztuka skaldyczna, nie pochodzi ze świata ludzi.
O stworzeniu świata wam opowiem. Został on wykrzyczany przez Alfadira. Pierwszy, stwórczy wrzask Ojca Wszechrzeczy przybrał postać Göllnira, którego imię oznacza Bitewny Krzyk. To on, po swoim wściekłym ojcu, przejął rolę stworzyciela, a w jego głosie zawarte były önd, óðr i lá: oddech, duch szaleństwa i życiodajne ciepło.
Gdy wykrzyczany bóg wrzasnął po raz pierwszy, z uśpienia zbudziła się ziemia, woda, ogień i powietrze.
Gdy kolejny jazgot wydał z siebie, świat dał mu braci i siostry.
Trzeci krzyk z gardła wydobyty sprawił, że jego rodzeństwo przyłączyło się do niego i wspólnie stworzyli rzeki, lasy, góry i żywe istoty.
Göllnir krzykiem zaśpiewał po raz czwarty, by świat nie był zbyt uporządkowany, i wtedy powstały cztery namiętności główne, które zawładnęły całym stworzeniem: nienawiść, pożądanie, zazdrość i gniew.
Piąte zawołanie bitewne sprawiło, że świat wydał z siebie karły, elfy, disy, ale także olbrzymy, potwory i bóstwa, które zapałały nienawiścią do Göllnira i jego rodziny. Wybuchła wtedy krwawa wojna.
Wrzasnął po raz szósty, by po swojej stronie mieć więcej sprzymierzeńców. Nakrzyczał na dwa wyrzucone przez morze pnie, z których powstali Ask i Embla, pierwsi ludzie. Wtedy bóg dał im miód oraz piwo, by obudzić w nich namiętność, a oni wydali na świat drzewa z mieczami, czyli wojowników, którzy wsparli Göllnira i pomogli mu odnieść zwycięstwo.
Bitewny Krzyk upił się miodem z misy Odreri, która jest źródłem natchnienia i szału, by uczcić wygraną wojnę i samemu sobie oddać hołd za stworzenie świata. Zamroczony trunkiem przemienił się w orła i wzbił się w przestworza, chcąc podziwiać swoje dzieło. Gdy leciał, miód w jego brzuchu zachlupotał i Göllnir zwymiotował. Trunek spadł na ziemię, a kilka kropel dostało się do ust ludzi. Bóg, wściekły z powodu marnotrawstwa, wydał z siebie siódmy i ostatni krzyk stwórczy, skierowany ku tym, którzy skosztowali boskich wymiocin. Tak powstali skaldowie – oni właśnie po dziś dzień słyszą krzyk Göllnira, dający im natchnienie i umiejętność tworzenia pieśni.
O jednookim Göllnirze wam opowiem, który patronem jest poezji, szaleństwa i rzezi. By osiągnąć jeszcze większą moc, złożył się w ofierze dla samego siebie, przybijając się włócznią do Laeradu3, drzewa, na którego korzeniach wsparta jest ziemia, a którego korona podtrzymuje niebo. Wisiał tam głową w dół przez dziewięć długich nocy, a jego duch podróżował na straszliwym drzewnym rumaku, by poznać tajemnicę śmierci i rozkoszy bólu. Dnia dziewiątego umarł i odrodził się na nowo, znając osiemnaście tajemnych run i tyle samo magicznych pieśni, które odtąd zapisuje i śpiewa na pohybel wrogom oraz ku chwale sprzymierzeńców.
O braciach Bitewnego Krzyku wam opowiem, których jest stu dziewięćdziesięciu dziewięciu. Sagamadowie przypuszczają w swojej mądrości, że bracia są tylko cieniami Göllnira, które ten rzuca przed oczami bogów i ludzi. Do najważniejszych synów Alfadira należą:
Valfud, Ojciec Poległych, większość czasu spędza w Gmaszysku Zarżniętych, gdzie gości wojowników poległych w bitwie.
Grimnir, Władca Masek, jest najbardziej tajemniczym z bogów. Nikt nie wie, jak wygląda Przebieraniec i nikt nie ma pojęcia, czym się zajmuje. Uważa się go za opiekuna przedrzeźniaczy, oszustów i wszystkich tych, którzy ukrywając uczucia, robią miny.
Hangagud, Wiszący Bóg, powiesił się na drzewie śladem swojego brata, ale użył sznura zamiast włóczni. W przeciwieństwie do Göllnira nigdy nie powrócił ze świata śmierci, a posiadł tam wiedzę o trollskap, plugawej magii złych duchów i trolli. Najczęściej ukazuje się w ludzkich snach jako siny mężczyzna o oczach wypełnionych bielmem. Ma władzę nad wisielcami i prawdę powiadają, że zjawia się pod szubienicą, by rozmawiać z umarłymi, a z gwałcicieli pokoju zrobić swoich niewolników.
Tveggi, czyli Dwojaki, jest najbardziej znienawidzony przez bogów i ludzi, bo lubi przebierać się za kobietę. Jest mistrzem czarów seiðr, a swoją plugawą moc czerpie z nasienia innych mężczyzn. Argowie, mężowie oddający się hańbie ergi – miłości wszetecznych tchórzy – czczą go jako swojego opiekuna.
O synu Göllnira i bogini Jörd wam opowiem, który jest władcą burz. Magni4 został przez samych bogów nazwany Mocnym. Ten wielki dreng ma rudą brodę i takiego samego koloru włosy, które w gniewie stają mu na sztorc. Walczy burzową maczugą z kamienia lub żelaznym młotem – a oba te bojowe narzędzia są tak okazałe i twarde, że mężczyźni lubią przyrównywać do nich swoją męskość. Najzajadlejszymi wrogami Magniego są olbrzymy, dlatego często wyrusza na wschód, do ich krainy, Jötunheimu, by z nimi walczyć. A kiedy czaszkę trolla, thursa lub jötuna roztrzaska, słychać grom, a niebo przecina błyskawica. Jak każdy karmiciel kruków, lubi się napić, a po pijaku sika deszczem na ziemię. Dlatego karlmadowie, bondowie i wszyscy ci, którzy orają ziemię, wybrali go na swojego opiekuna. Skaldowie uważają jednak, że nie warto składać ofiar temu, kto otwarcie olewa swoich wyznawców.
O Gefnie5, Dawczyni, wam opowiem, która dumna jest z własnej rozwiązłości. Lubieżna pani pochodzi z boskiego rodu Wanów i nie płynie w niej krew Göllnira. Po świecie krąży wieść, że oddała się każdemu bogowi, dlatego czci się ją jako władczynię płodności. Ofiary składają jej mężatki i te, które chcą uwieść mężczyznę. Młode kobiety, które oddają swoje ciało za monety, każą nazywać się córkami Gefny, a swoje wdzięki oferują w przybytkach zwanych świątyniami bogini. Najpiękniejsze i najbardziej lubieżne wszetecznice zostają przyjęte po śmierci w grono prawdziwych dzieci Dawczyni. Kapryśna pani ma w zwyczaju zajeżdżać na pole bitwy wozem zaprzęgniętym w koty i wybierać drengów na kochanków dla siebie i swoich córek. Zwykle kradnie krukom z pola bitwy te dania, których nie zechce Göllnir, bóg gardzący tymi, którzy w boju pokazali przeciwnikom plecy. Owi polegli nidingowie służą Dawczyni jako niewolnicy w halli Sessrumnir, a choć dwór ów jest wypełniony nagimi córkami Gefny, żadnej z nich nie mogą posiąść.
O Aegirze, Oceanie, wam opowiem, który włada wszystkimi wodami. Żeglarze lękają się gniewu tego olbrzyma, który jest potężny niczym bóg. Wraz z żoną, Ran, bierze we władanie topielców, by służyli im w podwodnym królestwie. Morskie fale są jego córami, a że chuć jego jest nieposkromiona, nie da się policzyć jego potomkiń, ale dziewięć najpotężniejszych fal to pierworodne córy Oceanu. One to, harcując z grzywaczami, mogą zatopić każdy statek. Na zachodzie, na krańcu morza, leży wyspa, na której Aegir wybudował swój lądowy pałac.
O braciach Aegira wam opowiem, olbrzymach, którym potęgi zazdroszczą bogowie. Kari jest władcą wiatru i kochankiem córek Aegira. Żeglarze oddają mu cześć, prosząc o przychylność. Logi nad ogniem panuje i nienawidzi swojego brata Aegira. Obaj na krańcu morza mieszkają.
O wnuku Kariego wam opowiem, Snaerze, który w brodę ma wplecione sople lodu. Władcą śniegu jest ten, który mieszka w królestwie na dalekiej Północy.
O kłamliwym bogu wam opowiem, Loptim, który sprytem nad wszystkimi góruje. Nikt nie składa mu ofiar, nikt nie wzywa jego imienia, bo nikt nie wierzy temu oszustowi. Nie ma on przyjaciół wśród bogów i w równej mierze jest szkodnikiem, co dobroczyńcą świata. Nie istnieje takie miejsce, w które nie potrafiłby się wślizgnąć i nikt nie widział takiego stworzenia, w które Lopt nie potrafiłby się przemienić. Tylko raz został przechytrzony przez bogów, którzy pochwycili go w sieć, gdy uciekał przed nimi pod postacią ryby. Jest ojcem potworów, a najstraszliwszymi z jego bękartów są wilk Fenrisulf6 i wąż Jörmungand7. O Jörmungandzie powinniście wiedzieć, że zjadając własny ogon, opasuje swoim cielskiem całą ziemię.
O bogu zwanym Jednorękim wam opowiem, Tyrze, który jest boskim drengiem. Stoi na straży drengskapu, pilnując zbioru zasad, jakimi karmiciel kruków powinien się kierować. Jako pierwszy wskazał rębajłom, że nie tylko monety winny być nagrodą wojownika, ale również tir i tign – sława i honor. Słowo prawego boga jest trwałe niczym góra. Prawą rękę do pyska Fenrisulfa wsadził jako rękojmię pokoju między bogami a potworami8, a kiedy wiarołomni niebianie złamali umowę, wilk odgryzł mu prawicę. Dlatego konungowie i drengowie, umowy zawierając, wzywają imię Tyra, by osądził ich prawdomówność. Zwyczajem jest przysięganie na pierścienie, które błyszczą na palcach Tyra.
O mędrcu Mimirze, Pamiętliwym, wam opowiem. Odciętej głowy tego olbrzyma radzą się bogowie. W bitwie niebian stracił ciało, a czerep jego zanurzono w źródle, w którym miód płynie między korzeniami drzewa Laerad. W głowie Pamiętliwego mądrość pozostała i pamięć o wszystkim, co stało się na świecie. Jego wiedza o przyszłości stąd pochodzi, że przeszłość nie ma przed nim tajemnic, a wiadomo, że to, co będzie, wynika z tego, co było. Sam Göllnir przychodzi do niego po rady i po to, by skosztować miodu ze źródła mądrości Mimira.
O nornach wam opowiem, zapijaczonych szwaczkach, które każdemu człekowi tkają materię przeznaczenia. Część sióstr przędzie przeszłość, część teraźniejszość, a część przyszłość9. Są i takie norny, które do nowo narodzonych dzieci przychodzą, by nakryć ich tkaniną przeznaczenia.
O disach10 wam opowiem, duchach zmarłych kobiet, które stają się boginiami. Jedne włóczą się po świecie, szczęście lub pecha ludziom rozdając, inne dołączają do orszaku Göllnira oraz Valfuda i odprowadzają poległych drengów do Gmaszyska Zarżniętych. Niekiedy disami zwie się również piękne panie, zwłaszcza te z potężnych rodów.
O fylgjach, towarzyszkach, wam opowiem, duchach o kobiecych kształtach, które dbają o szczęście mężczyzny. Los fylgji jest związany z jednym człekiem i choć nie opuści go aż do śmierci, jak każda potomkini Embli może go zdradzić, ściągając na niego pecha.
O hamingjach wam opowiem, zwierzęcych duchach, które przystają do człowieka. Czasem całym rodem się opiekują, przechodząc z ojca na syna. Na hamr – kształt człowieka, mogą wpływać, dlatego niektórzy czarownicy potrafią się zmienić w zwierzę, jakim kiedyś była ich hamingja. Charakter człowieka decyduje, jaki duch zechce się przyłączyć do syna Aska i pomagać jego szczęściu.
O Sol i Manim, Słońcu i Księżycu, wam opowiem, które są dziećmi Mundifarego. Córka o imieniu Sol ma złote włosy i jeździ po dziennym niebie wozem zaprzęgniętym w dwa ogiery, Promyk i Blask, tchórzliwie uciekając przed wilkiem Sköllem, Pożercą Słońca. Syn o imieniu Mani złotą nosi brodę i po nocnym pędzi niebie wozem ciągniętym przez parę koni: Pełnię i Nów. Tak jak siostra, tchórzem pozostaje i ucieka przed Hatim, wilczym bratem Skölla. Hati stale nadgryza Maniego, a raz w miesiącu połyka nawet, po czym wypluwa, woląc karmić się jego strachem niż światłem.
O Dagu i Natt, Dniu i Nocy, wam opowiem, tej nieszczęsnej parze kochanków, o której niektórzy mawiają, że są z jednej krwi. Dzień, syn Jasności, zapałał zakazaną miłością do Nocy, córy Ciemności, i ściga ją od zarania dziejów, biorąc ją co ranek i oddając się jej co wieczór. Ich chuć nigdy nie zostaje zaspokojona i nigdy nie jest jednakowa. Latem Dzień staje się leniwy i wolniej goni kochankę, a zimą nie może się doczekać, by schować się w jej objęciach. Noc odwrotne ma zachcianki i latem pędzi do Daga od zmierzchu do świtu, by zimą ospale czekać na wschód słońca.
O karłach wam opowiem, które nie są ani ludźmi, ani bogami. Małe ludki są potomkami Suttunga, władcy podziemnego królestwa. Choć rozwiązłe są to stwory – i dlatego dziewice do swych mrocznych leży porywają – to nie z lędźwi karlic się lęgną, ale z kamieni. Słyną z rzemieślniczej wprawy i ostrza ich mieczy mogą przeciąć głaz.
O olbrzymach wam opowiem, które w sile i czarach przewyższają wielu bogów. Mieszkają z dala od ludzi, głównie na wschodzie, w Jötunheimie. Spotyka się je również na mroźnej Północy i ognistym Południu. Wiele jest rodzajów olbrzymów, ale najważniejsze z nich to władające górami, lasami i wodami jötuny, głupawe osiłki thursy oraz przebiegłe, plugawe i znające czary trolle. Najstraszniejsze olbrzymy i najgroźniejsze potwory gromadzą się u boku pradawnego olbrzyma Muspella, szykując się do ostatecznej wojny z bogami i dlatego nazywane są jego synami.
------------------------------------------------------------------------
3 Inną nazwą tego drzewa w mitologii nordyckiej jest Yggdrasill.
4 W mitologii nordyckiej Magni pojawia się jako syn Thora. Część religioznawców uważa jednak, że należy go traktować tylko jako personifikację najważniejszej cechy Thora, czyli siły. Takie też założenie przyjąłem w książce, gdzie Magni pełni rolę boga burz, a że Thor był w mitach synem Odyna, u mnie więc Magni stał się synem Göllnira.
5 Gefna (stskand. Gefn) – Dawczyni, to jedno z używanych w poezji skaldycznej imion Freji. Część religioznawców przypuszcza, że pierwotnie Gefna mogła być oddzielną od Freji boginią związaną z kultem płodności.
6 Był znany w źródłach również pod imieniem Fenrir. Część badaczy uważa, że jednym z jego wcieleń był mityczny wilk (pies) Garm.
7 Innym, bardziej znanym, imieniem tej bestii jest Midgardsorm, czyli Wąż Midgardu.
8 Religioznawcy nie znają pierwotnej formy mitu o prawicy Tyra. Znana jest tylko jego późna wersja, przedstawiona przez Snorrego Sturlusona (XIII w.), według której Tyr stracił rękę, gdy bogowie chcieli spętać Fenrira.
9 W mitologii nordyckiej znane były trzy siostry – Norny, o imionach: Urd (Przeszłość), Verdandi (Teraźniejszość) i Skuld (Przyszłość). Z racji podobieństwa tych sióstr do greckich Mojr i rzymskich Parek jest wysoce prawdopodobne, że są wymysłem Snorrego Sturlusona (XIII w.), wzorującego się na mitologii klasycznej. W czasach wikingów znano natomiast liczne norny, będące rodzajem boskich szwaczek przeznaczenia o bliżej nieustalonych prerogatywach.
10 Disy, fylgje i hamingje były w mitologii nordyckiej duchami opiekuńczymi, związanymi z losem i szczęściem człowieka. Już średniowieczni autorzy nagminnie mylili je ze sobą, więc współczesne próby rozróżnienia tych istot w równym stopniu opierają się na wiedzy źródłowej, co na wyobraźni badaczy. W niektórych źródłach disami określane były także walkirie.