Skandal w klubie dżentelmenów - ebook
Skandal w klubie dżentelmenów - ebook
Georgiana, by uniknąć ślubu z nielubianym arystokratą, postanawia zdobyć dowody jego rozwiązłości. Bierze udział w aukcji, podczas której panowie kupują kochanki. Niestety licytację wygrywa nie ten, na którego zastawiła pułapkę, a właściciel klubu dżentelmenów, Frederick Rutley. W obawie przed skandalem Georgiana i Frederick biorą szybki ślub. Frederick oczekuje cichej i posłusznej żony, natomiast Georgiana zamierza cieszyć się swobodą, bo zamężnej kobiecie wolno więcej.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4520-3 |
Rozmiar pliku: | 764 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tancerze zatrzymali się, a muzycy odłożyli instrumenty. Nigdy dotąd Georgiana Knight nie czuła takiej ulgi, że taniec się kończy.
– Tańczysz jak anioł. – Sir Nash Bowles, wyraźnie nie zamierzał puścić jej dłoni, próbując przycisnąć ją łokciem do boku, żeby odprowadzić Georgianę na miejsce.
Gdyby macocha Georgiany usłyszała komplement Bowlesa, na pewno sprostowałaby, że George jest raczej diablicą. Według Marietty George brakowało zdrowego rozsądku i dobrych manier. W pierwszych latach po śmierci jej matki, ojciec pozwalał jej się włóczyć po całym kraju jak jakiejś latawicy, z trwałym uszczerbkiem dla jej charakteru.
George w ogóle się tym nie przejmowała. Lubiła siebie i wcale nie zależało jej na tym, żeby uchodzić za anioła. Musiałaby się wtedy podlizywać sir Nashowi, a nie, tak jak teraz, balansować na krawędzi uprzejmości. Sir Nash był kuzynem Marietty, więc gdyby się zachowała opryskliwie, dotarłoby to zaraz do macochy, a ta w drodze powrotnej do domu nie oszczędziłaby jej kolejnego kazania.
Wyrwała rękę tak gwałtownie, że prawie zostawiła pustą rękawiczkę w dłoni sir Nasha. Jeśli Nash naskarży na nią, znów będzie awantura.
Może jeszcze się uda uratować sytuację. Wysiliła się na słodki uśmieszek, jednak nie przyjęła podanej ręki.
– Dziękuję panu. Pan również jest świetnym tancerzem. – To była jedna z cnót sir Nasha, poza majątkiem i koneksjami rodzinnymi, które Marietta będzie zgryźliwie podkreślać, jeśli Georgiana nie przyjmie nadciągających nieuchronnie oświadczyn Bowlesa.
Sir Nash ponownie sięgnął po rękę Georgiany, jakby miał do niej jakieś szczególne prawa.
– Zatańczymy znów? Słyszę, że muzycy stroją instrumenty do walca.
Wzdrygnęła się. Skoro potrafił się za bardzo spoufalać w zwykłym kontredansie, Bóg raczy wiedzieć, do czego się posunie, jeżeli będzie miał pretekst, żeby ją trzymać w ramionach.
– Wolałabym nie zaczynać, bo nie wiem, czy dotrwam do końca.
Podniosła wachlarz, otworzyła go, po czym złożyła z powrotem, dotykając nim leciutko lewego ucha, co w alfabecie gestów, stworzonym przez kobiety, żeby wybrnąć z kłopotliwych sytuacji, znaczyło: proszę zostawić mnie w spokoju.
Na koniec użyła słów, o których oboje wiedzieli, że są tylko sprytną wymówką, która miała oszczędzić im niezręcznej sytuacji.
– Ostatnia partia tańców bardzo mnie wyczerpała. Muszę przysiąść na chwilę.
– Zaraz znajdę krzesła – zaofiarował się, nie przyjmując do wiadomości jej wykrętów, tonu głosu i niczego, co robiła od wielu tygodni, żeby go do siebie zniechęcić. Seplenił lekko, co dla uszu Georgiany brzmiało jak syczenie węża. Chociaż sir Nash był zbyt przysadzisty, żeby kojarzyć się z wężem, poruszał się, nie tylko zresztą w tańcu, zwinnie i bezszelestnie. W każdej chwili mógł złożyć Georgianie nachalną propozycję albo próbować otrzeć się o nią.
Przytknęła wachlarz do lewego policzka, co znaczyło: nie.
– Nie musi mnie pan odprowadzać. – Rozpostarła wachlarz z gniewnym furkotem. – Muszę iść na stronę.
O ile wszystko byłoby prostsze, gdyby przydepnął brzeg jej sukni i naderwał falbanę. Powołując się na okoliczności, mogłaby się wycofać do toalety. Niech sobie myśli, co chce na temat powodów, dla których zamierzała się oddalić, byle tylko nie musiała mu tego powiedzieć wprost. Kiwnął głową, czuła jednak na plecach jego spojrzenie. Sprawdzał, czy rzeczywiście idzie do toalety. Kiedy wreszcie zamknęła za sobą drzwi, opadła na pierwsze krzesło z brzegu. Jak to jest, że najmniej atrakcyjni mężczyźni zawsze są najbardziej natarczywi?
Fakt, że sir Nash był krewnym jej macochy, dodatkowo komplikował sprawę. Marietta nieustannie piała na jego temat, licząc, że uda jej się doprowadzić do mariażu, na myśl o którym Georgianą wstrząsał dreszcz zgrozy. Niemniej przez wzgląd na ojca nie powinna za bardzo zadzierać z Mariettą, co jednak nie zobowiązywało jej do niczego ponad kilka tańców z sir Nashem.
– Georgiana! – Ostry głos macochy przeciął jej rozważania.
– Słucham, Marietto – odparła zrezygnowana.
– Sir Nash powiedział mi, że źle się czujesz.
– I przyszłaś to sprawdzić.
– Nie chcę, żebyś wysiadywała tutaj, kiedy powinnaś się bawić.
– Dobrze się bawię – odburknęła. – Wolę tu siedzieć sama, niż tańczyć z twoimi kuzynami.
– Jesteś krnąbrna i niegodziwa. – Macocha, jak zawsze, patrzyła na nią z nieskrywaną odrazą. Nie lubiła pasierbicy, a George dawno zrezygnowała z beznadziejnych wysiłków pozyskania jej sympatii. Najchętniej pokazałaby macosze język.
– Staram się być uprzejma. Skoro nie interesują mnie jego zaloty, byłoby z mojej strony okrucieństwem budzić w nim płonne nadzieje.
– Jeśli liczysz za to na moją aprobatę, to się rozczarujesz – parsknęła Marietta.
– Widać mam jakieś powody.
– Domyślam się. Chcesz bez końca wisieć na swoim ojcu.
– A ty chcesz się mnie jak najszybciej pozbyć z domu. Odejdę z rozkoszą, co nie znaczy, że zaraz muszę poślubiać Nasha Bowlesa. – Na sam dźwięk tego nazwiska wstrząsnął nią dreszcz głębokiej odrazy.
– Georgiano!
Oho! Zaraz się zacznie barwna tyrada na temat ułomności jej charakteru, szczególnie upokarzająca, bo w obecności podsłuchujących dam i ich pokojówek. Nie zniosłaby tego. Postanowiła wyjść i zaczekać w powozie. Może stangret dałby się ubłagać i odwiózł ją z powrotem na wieś, bo nie zaznała dnia spokoju, odkąd jest w Londynie.
Zerwała się z fotela i odsuwając na bok Mariettę, wyszła z toalety, trzaskając drzwiami. Nie przewidziała, że wieczór potoczy się tak koszmarnie. W dodatku wpadła prosto na osobnika, którego chciała widzieć jeszcze mniej, niż sir Nasha. Pan Frederick Challenger stał oparty o ścianę naprzeciwko drzwi. Co kazało mu się czaić pod drzwiami damskiej toalety? Za jakim szatańskim podszeptem stał właśnie tutaj?
Zachował się jak zawsze na jej widok. Nie silił się nawet na wyraz miłego zaskoczenia, tylko po twarzy przemknął mu półuśmieszek, po czym spojrzał na George, jakby była powietrzem, co zresztą robił zawsze, odkąd się poznali. Właściwie trudno nazwać tak krótką lustrację wzrokiem, po której nie doszło do wzajemnej prezentacji. Rzecz miała miejsce przed paroma tygodniami na balu. Marietta siłą prawie ciągnęła George w stronę mężczyzny.
– Koniecznie musisz poznać pana Challengera, Georgiano. Jest drugim synem hrabiego Rostona, bohatera spod Waterloo. Majętny i do wzięcia! – ekscytowała się tak głośno, że jej słowa mogły dotrzeć do uszu najbliższych osób, w tym pana Challengera, który chyba poczuł się urażony. Spojrzał nad ich głowami, po czym odwrócił się i odszedł bez słowa.
Sytuacja powtarzała się przy każdym spotkaniu. Przeprosiny nie wchodziły w rachubę, bo nie byli sobie przedstawieni. Zresztą, czemu by miała przepraszać? Gdyby był dżentelmenem, udałby, że nie słyszał tych słów. Wyglądało jednak, że miał szczególny talent do wtykania wytwornego nosa w cudze sprawy. Stale kręcił się w pobliżu Georgiany, kwitował uśmieszkiem jej kolejne wpadki. Mogła się tego spodziewać, że wpadnie na niego akurat teraz, kiedy jest czerwona ze złości. Na sekundę ich oczy spotkały się.
Posłała mu nienawistne spojrzenie. W odpowiedzi uniósł lekko brew, jakby dawał do zrozumienia, że zarejestrował jej obecność, nie ma jednak najmniejszej ochoty z nią rozmawiać. Odetchnęła głębiej, żeby się opanować, przybrała wyniosłą minę i ruszyła w stronę drzwi na salę balową, gdy nagłe szarpnięcie uprzytomniło jej, że przytrzasnęła drzwiami spódnicę. Jej dumny wymarsz zniweczył trzask prującego się jedwabiu. Deszcz cekinów posypał się do jej stóp. Ujęła w dłoń to, co zostało z sukni, i rzuciła się przed siebie ścigana cichym męskim śmiechem.
– To był wypadek – tłumaczyła się chyba po raz setny. Siedziała w powozie naprzeciwko macochy, z głową opartą na dłoni. Za oknem przesuwał się nocny Londyn.
– Dajże spokój, Marietto – mitygował ojciec, który siedział obok żony z wzrokiem wbitym w drugie okno. – Nie zrobiła tego umyślnie.
Nawet kiedy jej bronił, George w jego głosie słyszała nutę zawodu. Nie wątpiła, że kiedyś ją kochał. Ale ostatnio, ilekroć zwracał się do niej, zawsze mówił znużonym tonem. Czyżby to Londyn i obowiązki w parlamencie? A może miał jej dosyć?
– Coś za dużo tych wypadków ostatnio – prychnęła Marietta. – Skoro nie nauczyłeś jej manier, to ktoś musi to zrobić za ciebie. Nie wiem, jakim cudem znalazła amatora na rynku małżeńskim.
– Domyślam się, że znowu będzie mowa o sir Nashu. Możecie mnie wydać za mąż, jeśli wam na tym zależy, ale znajdźcie innego kandydata. Nie oddam ręki Nashowi.
– Sir Nash jest osobą jak najbardziej stosowną – obruszyła się Marietta. – Jest moim dobrze urodzonym krewnym.
– Nie wątpię, co jednak nie znaczy, że muszę go lubić.
– Przynajmniej, w przeciwieństwie do reszty Londynu, jest pod twoim urokiem.
A zatem cały Londyn jej nie trawił. Sądząc po panu Challengerze, mogło tak być.
– W rzeczy samej zapewnił mnie, że nie ma w całej Anglii drugiej dziewczyny, która by go tak oczarowała – ciągnęła Marietta.
– I nie ma na całym świecie mężczyzny, który byłby mi równie niemiły. – Spojrzała na ojca licząc, że przyjdzie jej w sukurs.
– To samo mówisz o każdym mężczyźnie, którego proponuje ci Marietta – westchnął znów ojciec.
– Bo Marietta poleca mi mężczyzn, którzy mi się nie podobają – palnęła bez zastanowienia i zaraz zganiła się za taki brak dyplomacji. To była jednak prawda. Miała wrażenie, że tańczyła już z każdym mężczyzną w mieście, ale żaden jej nie zainteresował.
Marietta szturchnęła męża palcem. Kiwnęła znacząco głową, jakby chciała powiedzieć: zgodzisz się, że jest niemożliwa?
Ojciec odwrócił się od okna i spojrzał chłodno na córkę, co mu się ostatnio często zdarzało.
– Mam już dość występowania w charakterze arbitra w waszych sprzeczkach.
George uśmiechnęła się z ulgą. Ojciec miał dosyć kłótni, a nie jej. Jeśli ojciec w ogóle żywił jakieś uczucia do drugiej żony, nie mogły się równać z przywiązaniem do jedynego dziecka.
– Musisz wyjść za mąż, Georgiano – odezwał się w końcu. – Masz dziewiętnaście lat i nie jesteś już dzieckiem. Nie widzę powodu, dla którego nie miałby to być sir Nash.
– Ale… – Odebrało jej mowę. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że ojciec weźmie stronę Marietty.
– On… – Potrząsnęła głową, nie wiedząc, jak wyjaśnić, o co jej chodzi. Nash niczym jej nie uraził, był aż nazbyt uprzejmy. Ale potem, kiedy przysiadł się do niej na sofie, napomknął o słabości do tabaki i próbował ją poczęstować szczyptą ze swojej tabakiery.
George była zaskoczona, ale też lekko zaintrygowana. Ponieważ jednak nie znała żadnej szanującej się kobiety, która by zażywała tabakę, odmówiła.
Na pierwszy rzut oka scenka zdobiąca emaliowane wieko tabakiery niczym się nie wyróżniała. Młoda para na polance w lesie: on na coś nalegał, ona zasłaniała twarz dłonią.
Potem jednak sir Nash wziął kolejną szczyptę tabaki i odstawił pudełko na stolik. Postukał palcem w wieczko, jakby chciał na coś zwrócić uwagę George. Teraz obrazek się zmienił. Dziewczyna, która przedtem miała różową suknię, była naga, a gest, jakim zasłaniała twarz, nie tyle wyglądał na niewinną odmowę, ile na gest przerażenia.
Młodzieniec też się zmienił. Miał nagą pierś i włochate nogi zakończone koźlim kopytkiem. Jednak miejsce, gdzie jego nogi się stykały, było ludzkie – jak w greckich posągach. I działo się tam…
Coś.
Dziewczę z miniatury wydawało się równie wstrząśnięte, co zafascynowane. To oczywiste, że przyzwoity dżentelmen nie powinien podsuwać młodej damie, o którą zabiegał, takich obrazków.
Gdy sir Nash uznał, że obejrzała obrazek, zabrał pudełko i schował do kieszeni. Następnie obdarzył Georgianę uśmiechem konesera i stwierdził, że ma piękne włosy, a on właśnie gustuje w blondynkach.
W takich, jak ta na tabakierze?
– Popatrz tylko, nie potrafi nawet podać sensownego powodu odmowy! – wyrwał ją z zadumy gniewny głos Marietty.
– Nie lubię go – odparła cicho.
Bo pokazał mi coś, czego nie rozumiem, a o co boję się spytać, dodała w myślach.
– Czasem uczucie wymaga czasu – powiedział ojciec z nutą nadziei w głosie, po czym znów zapatrzył się w okno.
– Nie wyjdę za niego. Nie możecie mnie zmusić.
– Przeciwnie, moja droga. Możemy. – Marietta posłała jej lodowate spojrzenie. – Jeśli nie wyjdziesz za Nasha, odchodzę. – Odwróciła się do męża. – Nie zniosę dłużej tej sytuacji, chyba zdajesz sobie z tego sprawę. Albo coś z nią zrobisz, albo wrócę na kontynent, gdzie znajdę sobie kogoś, kto mnie będzie szanował.
Po siedmiu latach ciągłych przepychanek wydawało się to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Georgiana z nadzieją w oczach spojrzała na ojca.
Niestety, zamiast upomnieć Mariettę, westchnął tylko ze znużeniem.
– Słyszysz, co matka mówi, Georgiano. Zaczyna tracić cierpliwość. A teraz przestańmy już pleść o odrzuceniu oświadczyn, do których nawet nie doszło.
– Ona nie jest moją matką – wybuchnęła zdając sobie sprawę, że zachowuje się dziecinnie.
Powóz właśnie zajechał przed miejską rezydencję Knightów, więc otwarła drzwi i wyskoczyła. Rzuciła się do drzwi wejściowych, wbiegła po schodach i wpadła do swojego pokoju. Bała się, że jej serce pęknie.
Pokojówka Georgiany drzemała w fotelu, czekając na powrót pani. Obrzuciła wzrokiem zrujnowaną suknię balową.
– O Boże, panienko. Każę przynieść kubek ciepłego mleka i zaraz położymy panienkę do łóżka.
– Przestań traktować mnie jak dziecko – warknęła George, choć zaraz pożałowała swojego wybuchu. – Wybacz, Polly. Nie chcę się kłaść. Nie zamierzam spać więcej pod tym dachem. Każ spakować kufry. Wyjeżdżamy.
– Ale dokąd, panienko?
Doskonałe pytanie. Nikt z krewnych, czy to bliższych, czy dalszych, nie przyjmie jej do siebie, jeśli ojciec zażąda jej powrotu do domu. I nigdy nie przyszło jej do głowy odłożyć choćby ułamek szczodrej kwoty, jaką dostała jako zabezpieczenie na czarną godzinę.
Przysiadła na brzegu łóżka.
– Masz rację. Żadne miejsce nie przychodzi mi do głowy. – Zamyśliła się. – A gdybym została guwernantka, nie sądzę, żeby pracodawcy pozwolili mi zatrzymać pokojówkę.
– Guwernantką? Czy panienka znów myśli o ucieczce?
Czyżby robiła to aż tak często? To była czcza pogróżka, którą zawsze wygłaszała po gwałtownych kłótniach z macochą.
– Muszę coś zrobić – mruknęła bardziej do siebie niż do Polly. – Nie mogę wyjść za sir Nasha.
– Nasha Bowlesa? Zaraz każę spakować kufry. Zabierzemy panienkę gdzieś, gdzie nie będzie mógł panienki znaleźć.
– Znasz go?
– Cała służba go zna. A dziewczęta wiedzą, że trzeba go unikać jak ognia – dodała, ściszając głos.
– Dlaczego?
– On… – Urwała i pokręciła głową. – To nie jest odpowiedni mąż dla dobrze ułożonej młodej damy. Mój brat mówił… Pamięta panienka mojego brata, Bena? Był tu lokajem, póki nie wyrósł z wszystkich liberii.
– Pamiętam Bena – powiedziała Georgiana z rozbawieniem. Ben Snyder był naprawdę potężny i wysoki.
– Po odejściu stąd zaczął pracować w klubie nocnym dla dżentelmenów. A to, co sie tam dzieje… – Urwała. – Tak czy owak, Ben mówi, że panowie nie zachowują się tam wcale jak dżentelmeni. A mimo to, co i rusz musi wyrzucać Nasha Bowesa, bo jego zachowanie zdaniem właścicieli urąga wszelkim zasadom.
– Zatem nie jest dżentelmenem?
– Nie jest nawet zwykłym hulaką.
Tego się właśnie Georgiana obawiała. Cała rodzina uparła się, żeby ją wydać za rozpustnika.
– A co robi?
– Ben nie chciał mi powiedzieć.
– To może mojemu ojcu by powiedział? – Jaka była szansa, że wybawi ją słowo byłego służącego?
– Obawiam się, że nie zechce, proszę panienki. Gdyby zdradził komuś, co się dzieje w klubie, mógłby stracić posadę. Obowiązuje go ścisła dyskrecja.
– Może udałoby mi się namówić Nasha, żeby się przyznał do wszystkiego? Albo gdybym to obejrzała na własne oczy…
Polly wybałuszyła oczy. Pokręciła głową z przerażeniem.
George pojaśniała. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów poczuła się ożywiona.
– Tak właśnie zrobię. Jeśli tam mają miejsce skandaliczne wybryki, to znaczy, że w klubie muszą być również damy. Zgadłam?
– Nie całkiem damy.
– A więc kokoty! Może któraś z nich mi pomoże. Jeśli właściciele obawiają się poważniejszych skandali, na pewno pomogą mi się stamtąd wydostać i nie dadzą mi zrobić krzywdy.
– Ale jeśli panienka zostanie przyłapana, to będzie dopiero skandal – zauważyła sceptycznie Polly.
– Jeśli stracę reputację, to przynajmniej nikt nie będzie po mnie oczekiwał, że wyjdę za sir Nasha – odparła. Jeśli dojdzie do najgorszego, wstąpi do zakonu i resztę życia spędzi, pokutując za grzechy. Nie marzyła o życiu mniszki, ale przynajmniej miałaby z głowy Mariettę i jej obmierzłego kuzyna.
– Chodź, Polly. Musimy napisać do twojego brata. A potem pomożesz mi się przebrać za kobietę upadłą.ROZDZIAŁ DRUGI
Czterdziestu członków klubu. Dwudziestu pięciu gości członków klubu. Obsługa na górze: piętnaście osób. Obsługa na dole: dziesięć.
Frederick Challenger przeciął salę balową, nie zwracając uwagi na panujący rwetes. Głowę miał pochłoniętą liczeniem osób w kolejnych pomieszczeniach.
Nie pamiętał już, jaki żart zainspirował ich do wyboru nazwy Rozpusta i Cnota, gdy zakładali z przyjaciółmi klub. Na brak rozpusty nie mogli narzekać, cnoty było jak na lekarstwo. Skrajna rozwiązłość awansowała ich klub ze studenckiego wybryku na najbardziej dekadencki i popularny klub dla dżentelmenów w Londynie.
Ta właśnie popularność spowodowała, że zorganizowana rozpusta stała się dla Fredericka obowiązkiem, a on sam zmienił się w roztropnego zarządcę, który musi panować nad anarchią. Jak dotąd wieczór przebiegał bez poważniejszych zakłóceń. Tylko lord Pendleton chciał grać na kredyt, kiedy jego sakiewka opustoszała. Fred musiał mu grzecznie przypomnieć, że tego rodzaju praktyka odbierałaby sens noszeniu masek. Jak zachować anonimowość, jednocześnie grając sygnowanymi czekami? Co prawda tylko dureń nie poznałby Pendletona po jego cienkim głosie i upodobaniu do wymyślnych kamizelek.
Prawdziwe powody gry za gotówkę były o wiele prostsze. Przyglądanie się, jak ktoś gra tak długo, aż przepuści cały majątek, psułoby wszystkim przyjemność. A jeśli ktoś strzeli sobie w łeb przy zielonym stoliku, to potem będzie mnóstwa sprzątania. Fred wcale się nie palił, żeby zlecać gospodyni, pani Parker, organizowanie mycia niezwykle kosztownych tapet z ręcznie malowanego jedwabiu.
W głównej sali toczył się jeden z niesławnych balów maskowych. Na samym środku tańczył jakiś cholerny dureń przebrany za Księcia Ciemności. Zamiast omijać szerokim łukiem diaboliczną postać, rojący się na parkiecie tłum tancerzy salutował mu.
Fred dla przyzwoitości miał na sobie maseczkę karnawałową i czarną pelerynę. W takie noce brak kostiumu wzbudzał o wiele większe zainteresowanie niż ogon i rogi. Kiedy przeciskał się obok diabła w drodze do prywatnych kwater właścicieli, Lucyfer zamachnął się groźnie biczem, jakby chciał go uderzyć.
Fred posłał mu z góry groźne spojrzenie. Diabeł odskoczył i srebrne sznureczki jego bicza smagnęły jedną z dziewczyn tańczących w pobliżu.
Dziewczyna zadrżała z rozkoszy, po czym odwróciła się do Freda, wyciągając ręce w jego stronę i podsuwając mu usta do pocałunku.
Fred spełnił jej życzenie, ale zaraz wyrwał się z jej objęć i pchnął ją w stronę mężczyzny po lewej.
– Teraz ja. – Piersiasta blondyna przebrana za mleczarkę zadzierała twarz w stronę Freda, nadstawiając usta.
Tłumiąc zniecierpliwienie, zmusił się do uśmiechu i pocałował ją. Potem przecisnął się przez tłum do obitych zielonym suknem drzwi, za którymi znajdował się korytarz prowadzący do jego gabinetu.
Jako właściciel klubu przejawiał zdecydowanie za mało entuzjazmu dla uciech cielesnych. Kiedy wraz z kolegami zakładali tajne stowarzyszenie, planowali folgować żądzom bez umiaru. Jednak to, co wydawało mu się odważne przed dziesięciu laty, teraz, gdy cały Londyn chciał im dotrzymywać kroku w rozpuście, zaczęło się wydawać głupie.
Jego przyjaciel, Oliver Gregory, oskarżał go, że po powrocie z wojska stał się ponurym formalistą. Mylił się. Fred miał swoje powody, żeby nie dopuszczać do ekscesów w klubie. Odkrył również, że czuje zdecydowanie większy pociąg do wojskowości niż do ekscesów. Wojna wprowadzała w życie ludzi pewien brutalny ład. Rozkazy były wydawane i wykonywane. Ludzie znali swoje miejsce i wiedzieli, po co mają żyć lub zginąć. Życie na polu bitwy miało jakiś sens. Po Waterloo klub nużył go swą jałowością.
Trzeci właściciel klubu, Jacob Huntington, bronił Freda, twierdząc, że kolega po prostu popadł w zniechęcenie, ale gdy znajdzie jakąś nową, wszeteczną podnietę, wróci mu chęć do życia.
Fred czuł się głęboko zawiedziony tym, że ani kobiety, ani hazard, ani żadne inne bezeceństwa nie dawały mu takiej satysfakcji, jak poczucie, że kiedy on dogląda wszystkiego, klub działa jak dobrze naoliwiona maszyna. Jake przestrzegał, żeby członkostwo przyznawać tylko amatorom uciech pochodzącym z najwyższych sfer. Jadło i napoje nie miały sobie równych w całym Londynie. Grało się o najwyższe stawki.
Stworzywszy odpowiednią scenerię do rozpusty, właściciel praktycznie nie miał nic do roboty. Niemniej Fred pilnował, żeby goście w progach jego klubu nie przekraczali pewnych granic. Z kolei po wyjściu obowiązywało milczenie na temat tego, co, kto i jak się bawił. Nie dochodziło do bójek ani żenujących scen, nie zdarzyło się, żeby jakaś kobieta wybiegła na główne schody z krzykiem, że ją napastują. Kobiety, zarówno członkinie klubu, jak i pracownice, były chętne i dobrze przygotowane do tego, by grzeszyć.
Jeśli już doszło do skandalu, potrafił zatuszować sprawę szybko i dyskretnie. Dopóki nie wrócił spod Waterloo i nie przejął na co dzień sterów klubu, przyjaciele nie zwracali zbyt wiele uwagi na kwestię bezpieczeństwa. Byli naiwni, sądząc, że gniazda rozpusty nie trzeba trzymać w ryzach. Ta beztroska spowodowała, że liczba właścicieli klubu z czterech spadła do trzech. Przyjaciele to skarb. Nie zniósłby, gdyby miał znów któregoś stracić.
Tego wieczoru, po lustracji lokalu, planował zamknąć się w gabinecie ze szklanką brandy i dobrą książką. Jeśli przyjaciele nakryją go na tym, skonstatują ze zgrozą, że jakaś część Freda musiała polec na polu bitwy, skoro przejawia taką obojętność wobec licznych atrakcji.
Kto wie, czy nie mają racji. Patrzył na otaczający go, roześmiany tłum z najwyższą obojętnością. Jak to się dzieje, że to miejsce dzikiej swawoli jest jednocześnie tak bezdennie nudne?
Dochodził właśnie do ostatnich drzwi prowadzących na zaplecze klubu, gdy zatrzymał go pomruk podniecenia w sali. To było pomieszczenie specjalnie przeznaczona do frymarczenia wdziękami. Tutaj kurtyzany w maseczkach mogły porzucić swoich stałych protektorów i odpłynąć z tym dżentelmenem, który zaproponuje im najwyższą stawkę. Jeśli zdecydowały się zrzucić przebranie i odsłonić piękne twarze, musiały z tym zaczekać, aż zamkną się drzwi sypialni.
To wzbudzało dreszczyk emocji u obu stron. Mogło się okazać, że twój wybór padł na faworytę jednego z najbardziej wpływowych mężczyzn w Anglii. Niektórzy odkrywali, że ich kochanka, lub, co gorsza, żona, jest tak znudzona, że gotowa się oddać każdemu, kto zechce schlebiać jej próżności.
Jednak tego dnia wyczuł nową nutę w rozgorączkowanych głosach. Przepychając się przez tłum przy drzwiach, od pierwszego spojrzenia zorientował się, że nie jest to zwyczajna licytacja.
– Kto da więcej za dziewicę? – wołał prowadzący aukcję. – Panowie, pogrzebcie staranniej w kieszeniach i przetrząśnijcie sakiewki. Ta pięknotka bije na głowę poprzednie oferty.
Stała na małym podium w najdalszym końcu sali, jakby lewitowała na chmurze dymu tytoniowego, która zawisła nad głowami mężczyzn tłoczących się pod sceną. Jednak zmętniałe światło przeświecające przez opary odzyskiwało jakby blask w kontakcie z jej ciałem, które zdawało się emitować opalizującą poświatę.
Pożądanie targnęło Frederickiem z nieznaną gwałtownością. Była piękna i pożądał jej, ale coś w nim rwało się, żeby skoczyć w jej stronę i narzucić płaszcz na jej nagie ramiona, żeby ukryć ją przed wzrokiem ciekawskich. Przyglądanie się tej skończonej doskonałości zakrawało na świętokradztwo. Była czysta, za to był gotów ręczyć. Prostytutki czasem udawały dziewice, stosując różne sztuczki, wciskały gąbki z krwią między nogi, oszukując klientów, jednak zdradzało je znużone spojrzenie zza maski, cyniczny uśmiech, bladość nieupudrowanej twarzy.
Ta dziewczyna nie była jedną z nich. Spuściła twarz zakrytą maseczką nie po to, żeby teatralnie udawać zawstydzenie. Naprawdę czuła się źle wystawiona na ludzkie spojrzenia. Skórę miała nieskazitelną, choć lekko zarumienioną.
Nie była całkiem naga. Nie zawracała sobie głowy wkładaniem gorsetu, halki czy też pończoch pod suknię z cieniutkiego muślinu, który spowijał ją jak mgła. Gdy kołysała się wolno w niewprawnym, uwodzicielskim tańcu, okrywająca ją zasłona jasnych włosów rozsuwała się, odsłaniając to krągłość, to dołeczek, czasem różowy koniuszek piersi, wgłębienie pępka lub trójkąt jasnych włosów między udami.
I choć już to wystarczało, żeby mężczyźni szaleli, złoty sznur, którym przepasała suknię, był spleciony w łańcuch, którego koniec oplatał jej szyję i luźno więził nadgarstki. Całość miała ją upodobnić do niewolnicy na targu.
W mrocznym zakątku duszy Freda, podobnie jak u wszystkich licytujących, obudziło się pożądanie. Czy kiedyś spał z dziewicą? Może i tak, ale na pewno nie była równie słodka i czysta, jak ta. To dziewczę musiało być zupełnie nieświadome, co je czeka. Wystarczyło spojrzeć na reakcję Nasha Bowlesa, żeby odgadnąć, co się zaraz wydarzy. Tę odrażającą ropuchę było równie łatwo rozpoznać, jak Pendletona. Machał najgrubszym plikiem banknotów. Ślinił się, wywrzaskując coraz wyższe stawki.
Nie mogło go tu zabraknąć. Nash nie krył się z upodobaniem do niewinnych blondynek, najlepiej jak najmłodszych. Frederick po wielokroć zwracał mu uwagę, że klub to nie portowy burdel. Snyder, który był w klubie odźwiernym, bardzo często eskortował Nasha do wyjścia. Teraz jednak Snyder z złożonymi rękami stał za dziewczyną na scenie, w ogóle nie ingerując.
Tego było za wiele dla Freda. To, że zachęcał klientów do grania o wysokie stawki i pozwalał na wyuzdane zabawy, nie znaczyło, że jest stręczycielem dla zboczeńców. Dlatego nie mógł pozwolić na kontynuowanie aukcji. Bez namysłu wstrząsnął z sakiewki całą zawartość.
Za mało. Zdjął z palca złoty pierścień.
– Dziesięć tysięcy funtów!
Nagle zapadła cisza. Licytator odwrócił się w stronę Freda, który z niesmakiem rzucił pierścień w kierunku sceny.
– Jest wart co najmniej tyle, ale jeżeli nie zechcesz go przyjąć, wypiszę czek na dwukrotność, a nawet trzykrotność tej kwoty.
– To nie fair! – zaprotestował ktoś z tłumu.
– Granda! – zawołał inny. – Sądzisz, że jako właściciel możesz robić, co ci się podoba?
Frederick wyrwał bat satanicznemu przebierańcowi, który mu deptał po piętach. Bicz był po prawdzie zabawką, ale w połączeniu z groźnym tonem Freda sprawił, że obecni rozpierzchli się po kątach.
– Czy uważam, że mogę robić, co mi się podoba? Skoro ja tutaj rządzę, to raczej tak. A komu się to nie podoba, może powąchać klamkę klubu z drugiej strony i więcej tu nie wracać.
Uśmiechnął się, smakując swoja władzę.
– Ale to jeszcze nie wszystko, żałosna bando zbereźników. Chcecie, żeby wasi ojcowie, żony i córeczki dowiedzieli się o tym, że jesteście gromadą zapijaczonych kanalii? Liczę do trzech i jeśli nie wyjdziecie stąd natychmiast, udostępnię księgi klubowe gazetom. Jeśli doprowadzicie mnie do ostateczności, cały Londyn się dowie, jak się bawi kwiat socjety. – Zaśmiał się gorzko. To była jakaś farsa. Machnął ręką w kierunku drzwi.
Nie musiał nawet liczyć do trzech. Wystarczyło postraszyć demaskacją, żeby tłum pomknął truchtem do wyjścia. Na samym końcu biegła licytowana dziewica w skąpym przyodziewku. Zastąpił jej drogę.
– Kazał pan…
– Kazałem im wyjść, ale ty nie masz mojej zgody. Jesteś tu, bo wystawiłaś się na sprzedaż. Kupiłem cię, więc teraz należysz do mnie.
Przyszła tu, żeby spotkać złego ducha, tymczasem natknęła się na wcielonego diabła.
Ktoś w tłumie nazwał go właścicielem, co wyjaśniałoby, dlaczego Ben ulotnił się z pozostałymi. Najwyraźniej więcej znaczyła dla niego groźba utraty posady, niż bezpieczeństwo podopiecznej.
– Nie! – Szarpnęła za złoty sznur, odrywając go od nadgarstków i szyi. Nie tak się to miało potoczyć. Pomimo peleryny i maski odgadła bez trudu, że to sir Nash licytuje najwyżej. Dobrze znała jego sepleniący głos. A potem się pojawił ten nieznajomy i wszystko popsuł.
Była naiwna, sądząc, że ktoś ją obroni, jeśli coś pójdzie nie tak. Pomimo wcześniejszych umów jej rzekomy opiekun, Ben, ze wzruszeniem ramion zanotował transakcję i zostawił George na pastwę tego typa.
– Nie? – Właściciel klubu posłał jej spod maski lubieżny uśmiech. – Sądzisz, że możesz mi odmówić? Nie mów, że wstępując do nas, nie wiedziałaś, jaki to klub. Rozumiem, że nie jesteś członkinią klubu? – Skrzyżował ręce na potężnej piersi. Mimo nastroju maskarady nie był przebrany, nie silił się też na elegancję. Nie miał marynarki ani kamizelki. Rozpięta koszula odsłaniała muskularną pierś.
– Jeżeli przychodząc tutaj, złamałam regulamin klubu, proszę natychmiast mnie wyrzucić za drzwi, tak jak resztę.
– Zrobię tak, kiedy mi się spodoba, ani chwili wcześniej. – Coś w jego tonie sugerowało, że George nieprędko znajdzie się na wolności.
To ją przeraziło. I nie tylko to. Być może unosząca się w powietrzu woń występku uderzyła jej do głowy, ale zamiast się bać, czuła miły dreszczyk. Szarpnął za sznur w jej talii, wyciągając ją na środek sali.
– Dokąd mnie pan chce zaprowadzić? – Przez chwilę szamotała się, nim dotarło do niej, że suknia trzyma się tylko dzięki złotej przepasce.
– Do światła, żebym mógł ci się lepiej przyjrzeć, choć widziałem już i tak sporo. Twoja suknie niewiele pozostawia dla wyobraźni, ślicznotko.
Skandalicznie nieprzyzwoita, skonstatowała, oglądając się w lustrze w swojej sypialni.
– Dżentelmen udawałby, że nie widzi.
Roześmiał się.
– Kto powiedział, że jestem dżentelmenem? I jakim prawem zabraniasz mi oglądać moją własność? Gdyby cię kupił któryś z gości, miałabyś powody, żeby się obawiać czegoś gorszego niż oglądanie twoich wdzięków. Sądziłaś, że twój właściciel będzie cię pieścił z zamkniętymi oczami? Czy może liczyłaś, że jakiś cud cię wybawi od klienta, który słono zapłacił za to, by robić z tobą, co mu się spodoba?
Mówił z tak jawnym potępieniem, że struchlała na myśl, że mógłby przejrzeć jej plany. Choć mężczyzna, który stał przed nią, nie próbował jej napastować, wątpiła, czy uda jej się przeżyć tę noc bezpiecznie. Nawet jeśli wypuści ją bez dalszych indagacji, i tak w drodze do domu będzie zdana tylko na siebie. Na myśl o kołataniu do drzwi własnego domu w prześwitującym kostiumie poczuła się, jakby była naga. Ujęła zdecydowanie brzeg dekoltu, próbując szczelniej się zasłonić, ale materiał pękł z trzaskiem, odsłaniając jeszcze więcej.
– O, do diabła – jęknął. Nagle jakby spokorniał i wydawał się równie speszony, jak ona. Zerwał maskę z twarzy i pomacał się po piersi, jakby w nieistniejącej kieszeni próbował znaleźć chustkę, żeby otrzeć pot z czoła.
– To pan? – Ten człowiek potrafił nieomylnie wyrosnąć jak spod ziemi, ilekroć działo się z nią coś choć trochę niestosownego. Ale jak dotąd pan Frederick Challenger ignorował ją w miejscach publicznych. Teraz jednak, gdy zostali sami, sprawiał wrażenie, jakby nie mógł oderwać od niej oczu.
– Panna… Knight? – Czyżby wahanie w jego głosie oznaczało, że przeżył wstrząs, widząc ją tutaj?
– A jednak pan mnie zna – skwitowała z przekąsem. – Dziwnym trafem na balu patrzył pan na mnie, jak na powietrze.
– Nie może pani znieść, że ktoś jej nie zauważa? Należy pani do młodych dam tak zadufanych w sobie, że mają się za nieodparte dla mężczyzn?
Odkąd ją rozpoznał, zmienił śpiewkę. Dopóki byli w maskach, sprawiał wrażenie, jakby nie mógł się jej oprzeć. Prawdę mówiąc, obawiała się, że przystojny nieznajomy zażąda od niej wywiązania się z reguł licytacji i będzie musiała oddać się jakiemuś notorycznemu rozpustnikowi.
Prawda rozczarowała ją, a jednocześnie zirytowała.
– Nie zależy mi na tym, panie Challenger, żeby mężczyźni padali mi do stóp, ani nie przyszłam tutaj, żeby dawać panu nauczkę. Sam fakt, że sugeruje pan coś takiego, świadczy o tym, że jest pan wielkim zarozumialcem.
– Podobnie jak pani, domagając się mojej uwagi.
– To wcale nie to samo. Brak zainteresowania drugą osobą nie usprawiedliwia grubiaństwa w miejscu publicznym. Znalazł pan czas na pogawędkę z każdą z pań na balu. Ale kiedy chciałam zostać panu przedstawiona, odwrócił się pan na pięcie.
– Ponieważ wolę unikać pani zachowań, panno Knight.
– Moich zachowań?
– Ile razy panią widzę, zawsze robi pani coś niestosownego. Albo się pani pcha na partnera w tańcu…
– To ja się pcham?
– Kłóci się pani z matką…
– Z macochą – sprostowała.
– Nieważne. Nosi się pani niestosownie.
– Bo przytrzasnęłam drzwiami rąbek sukni.
Obrzucił wzrokiem jej suknię, jakby szukał kolejnego dowodu.
Trąciła go w ramię, przywracając do rzeczywistości.
– To tylko przebranie, nic więcej. Niewinne błędy urastają w pana oczach do rangi przestępstwa.
– Niewinne błędy w rodzaju sprzedawania dziewictwa nieznajomym?
– To chyba nic gorszego od kupowania cnoty nieznanej damy bądź prowadzenia klubu, w którym uprawia się taki proceder. Trudno pana uważać za autorytet moralny, skoro nakłania pan bliźnich do rozpasania.
– A pani zachowuje się jak dziecko, które chce, żeby wszyscy dokoła niego skakali. Jeśli nie przyszła pani do klubu, żeby mi zrobić na złość, to co pani tu robi?
Zastanawiała się nad odpowiedzią. Skoro tak się przejmował jej cnotą, to może należał do mężczyzn, którzy nie porzucą kobiety w tarapatach? Może, jeśli mu wyzna prawdziwy powód swoich odwiedzin w klubie, zechce wyjaśnić jej ojcu, że jest gotowa na wszystko, byle by nie wyjść za Nasha?
Z drugiej strony, skoro był tutaj, w dodatku kierował tym siedliskiem rozpusty, pewnie był nie lepszy od Nasha.
– A co, jeśli pozory nie mylą? – odparła. – Szukam tutaj podniety, jak wszyscy.
– No to chętnie jej pani dostarczę. Zgwałcę panią tutaj, tak jak pani stoi, jeśli wola. – Przyparł ją do ściany, jakby zamierzał spełnić pogróżkę. Jednak uważał przy tym, żeby nie musnąć jej gołej skóry, co świadczyło o tym, że próbuje ją tylko nastraszyć.
– Czy po wszystkim będzie pan ze mną rozmawiał, kiedy spotkamy się na ulicy? A zresztą, co za różnica, skoro i tak zawsze traktował mnie pan z pogardą.
Puścił ją, łapiąc się za głowę.
– To nie jest prawidłowa reakcja. Kiedy mężczyzna nastaje na cnotę kobiety, ta powinna go błagać, żeby przestał.
– Jeśli jest pan naprawdę groźny, to raczej nic nie wskóram błaganiem.
– Jeśli?
– Jesteśmy już sami dłuższą chwilę i ciągle nic mi nie jest.
– To się może zmienić.
– Może gdyby na pana miejscu był ktoś inny, ale pan jest najbardziej nadętym bigotem w całej Anglii, więc ostatnią rzeczą, na jaką pana stać, jest zdeflorowanie młodej, dobrze urodzonej damy w miejscu publicznym.
– To jest prywatny klub.
– Ale niełatwo byłoby to utrzymać w sekrecie. Niech mnie pan spróbuje tylko tknąć, a powiem ojcu. Jeszcze w tym tygodniu posłałby nas do ołtarza. Proszę sobie wyobrazić, jak by się pan czuł, gdyby musiał się ze mną męczyć do śmierci.
– A ja mógłbym zdemaskować panią i skompromitować, zanim pani sama to zrobi – odciął się. – Wtedy ojciec wyekspediowałby panią na wieś, a ja miałbym panią z głowy do końca lata.
Świetny pomysł! O niczym bardziej nie marzyła. Chciałaby zostać odesłana do wiejskiej rezydencji, gdzie mogłaby żyć swobodniej. Nikt nie będzie jej robił awantur o zabłocony brzeg sukni ani żądał przestrzegania konwenansów.
Nawet gdyby szczęśliwie udało jej się uciec z miasta, kto mógł zagwarantować, że Nash nie pojedzie za nią? W dodatku jej natrętny zalotnik zapewne wykorzystałby jej kompromitację w mieście jako pretekst, żeby przypuścić atak ze zdwojoną siłą. A że byłaby na wsi sama, nie miałby jej kto bronić przed umizgami Nasha.
– Wolałabym, żeby pan tego nie robił – orzekła po namyśle.
– Muszę przestrzegać w tym klubie pewnych zasad. Nie mogę patrzeć przez palce, jak plączą się tu dziewice molestując, klientów.
– Nikogo nie molestowałam – żachnęła się. A nawet gdyby, to i tak jej noga więcej tu nie postanie. Tamten plan był dobry na jeden raz. Musi znaleźć inny sposób, żeby zniechęcić sir Nasha.
– To o co pani szło? – spytał ponownie.
– Chciała mnie pozbawić tego, co mi się słusznie należy. – Oślizły głos sir Nasha przerwał im rozmowę. Jak zwykle podszedł ją bezszelestnie i, jak zwykle, nie był mile widziany.
– Bowles!
Pan Challenger jakby urósł, witając intruza, a może tylko stanął bliżej, żeby bronić George? Tak, czy owak wydawał się równie mało zachwycony widokiem Nasha, jak ona.
– Georgiana wykombinowała, że jeśli sprzeda cnotę, nabiorę do niej obrzydzenia i będzie miała mnie z głowy. Nie wpadła tylko na to, że mnie tu zastanie i będę walczył o to, co chciała roztrwonić.
W pierwszej chwili zamierzała sprostować, że wręcz przeciwnie – liczyła na to, że go tu zastanie. Zaraz jednak ugryzła się w język. Im mniej się orientował w jej planach, tym lepiej.
– Nic pan nie wie na temat moich pobudek.
– Być może. Wiem jednak, czego się pani doigrała. – Uśmiechnął się mściwie. – Zadbam o to, by rano cały Londyn dowiedział się, co tu pani wyprawiała. A mówiąc cały Londyn, mam na myśli również moją kuzynkę i pani ojca.
Miała w nosie, co pomyśli o niej Londyn czy macocha. Jednak nie mogła znieść myśli, że ojciec mógłby się dowiedzieć o jej wybryku.
– I co by panu z tego przyszło?
– Nie zrobię tego, jeśli pani podporządkuje się życzeniom rodziny i odda mi rękę.
– Niestety, to niemożliwe.
Podskoczyli oboje. Pan Challenger tak długo przysłuchiwał się im w milczeniu, że zupełnie o nim zapomnieli.
– To sprawa między panią a mną, Challenger – warknął Nash. – Nie ma pan tutaj nic do gadania.
– Wręcz przeciwnie. – Pan Challenger z szelmowskim uśmiechem zasłonił sobą Georgianę. – Myli się pan w paru punktach. Po pierwsze w kwestii przyczyn, które skłoniły pannę Knight do dzisiejszej wizyty w klubie. – Urwał, żeby pogłębić efekt.
Nawet Georgiana zamieniła się teraz w słuch.
– To może nas pan oświeci – wycedził Nash.
– Nie przyszła tutaj po to, żeby sprzedać swoją cnotę byle komu. Ja jestem jej nabywcą. – Odwrócił się do George i wziął ją w ramiona, nawijając sobie złoty kosmyk jej włosów na palec. – Mówiłem ci, moja droga, że to nie jest dobry pomysł. Choć muszę przyznać, że twój dzisiejszy figiel bardzo mnie podniecił, jednak przyciągnął zbędne zainteresowanie naszym związkiem.
– Waszym związkiem? – W sir Nashu zaskoczenie walczyło o lepsze z gniewem.
Pan Challeneger oderwał od niej namiętne spojrzenie i przeniósł niechętnie na sir Nasha.
– Jak dotąd nasze zaręczyny trzymamy w sekrecie przed rodziną, co jednak nie znaczy, że nie traktujemy naszego związku bardzo poważnie.
– Wy…?
Trudno powiedzieć, kto był teraz w większym szoku, sir Nash czy Georgiana.
– A jak pan sądzi, co innego mogłoby tu przywieść pannę Knight? – Challenger rzucił pytanie drwiącym tonem, jednak prawdopodobnie sam je sobie zadawał.
– Cóż… – Nash wodził wzrokiem od jednego do drugiego. – Nie powie mi pan chyba, że tu przyszła, by zrobić panu niespodziankę.
Właśnie wyśmiał jej plan jako niedorzeczny. Teraz i jej wydał się głupi.
Jednak nie powiedziała nic, tyko z westchnieniem wtuliła się w ramiona pana Challengera – w gruncie rzeczy obcego człowieka – moszcząc się w nich, jakby to było oczywiste. A już na pewno całkiem przyjemne. Trzymał ją nie za mocno, choć zdecydowanie.
Być może będzie potrzebować jego pomocy. Patrząc na nich, sir Nash nadął się jak ropucha.
– Niemądrze pani postępuje, panno Knight, odrzucając mnie dla tego osobnika. Nie wie pani, co mówią w mieście o rodzinie Challengerów? Wątpię, by pani ojciec życzył sobie koneksji z tą bandą wszeteczników. A ten tu jest najgorszy z wszystkich. Wystarczy tylko spojrzeć, gdzie urzęduje.
– Pan też nie stroni od tego miejsca – zauważyła przytomnie. – Nie widzę żadnej różnicy.
– Jest różnica – odparował Nash. – Ja jestem tutaj tylko gościem, a Frederick Challenger jest jednym z właścicieli. To on jest organizatorem tych orgii. Jeśli nie chce pani paść łupem tego deprawatora, to go pani powinna omijać.
– W odróżnieniu od pewnych znanych mi osób, nie sięgam nigdy po nic siłą.
Spojrzenie, jakie Challenger posłał Nashowi, mówiło Georgianie, że nawet w towarzystwie skończonych jawnogrzeszników pewnych granic się nie przekracza.
– Georgiano. – Nash wyciągnął rękę. Uśmiechnął się dobrotliwie, zaraz jednak zaczął ją rozbierać wzrokiem.
Pan Challenger bez słowa podszedł do najbliższego stolika, zerwał obrus i narzucił jej na ramiona, żeby ją osłonić przed wzrokiem Nasha.
– Na przyszłość proszę zwracać się do niej panno Knight – warknął. – W każdym razie do chwili, gdy zostanie panią Challenger, bo wtedy nie będzie pan z nią więcej rozmawiał.
– Niedoczekanie pańskie. – Sir Nash zatrząsł się ze złości. – Powiem wszystko mojej kuzynce. Byliśmy po słowie.
– Proszę bardzo. Ale pańska noga nie postanie więcej w tym klubie. Proszę zabrać kapelusz i wyjść albo każę Snyderowi wystawić pana za próg. – Na twarzy Challengera malował się wyraz mściwej satysfakcji.
– To jeszcze nie koniec między nami, Challenger! Przekonasz się!
Sir Nash cofał się w stronę drzwi, jakby się bał spuścić z oczu przeciwnika, po czym zniknął.
I znów została sama z panem Frederickiem Challengerem.