- W empik go
Skandal w księstwie O***. A Scandal in Bohemia - ebook
Skandal w księstwie O***. A Scandal in Bohemia - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Akcja rozpoczyna się w domu przy Baker Street, gdzie Sherlock Holmes przyjmuje nowego klienta – jest nim dziedziczny król Czech, Wilhelm Gottsreich Sigismond von Ormstein. Oświadcza, iż jakiś czas temu miał on przelotny romans z pewną piękną i jednocześnie bardzo przebiegłą kobietą, Ireną Adler, urodzoną w New Jersey primadonną Opery Warszawskiej. Kobieta uznała ich związek za poważny i sądziła, że wezmą ślub. Jednak Irena nie mogła być królową, ponieważ nie wywodziła się z rodziny arystokratycznej. Gdy ona i król rozstali się, zaczęła grozić byłemu kochankowi, że wyśle ich wspólne zdjęcie fotograficzne w dniu zaręczyn jego przyszłej żonie, pochodzącej ze skandynawskiej rodziny królewskiej. W obawie przed skandalem władca, obiecując nagrodę, prosi Holmesa o odnalezienie zdjęcia i wykradzenie go Adler. Wcześniej wiele razy już przeszukiwano jej dom, jednak fotografii nie znaleziono. (Za Wikipedią).
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-625-5 |
Rozmiar pliku: | 95 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
Niedawno ożeniłem się i z tego powodu w ostatnich czasach przestałem widywać się z moim starym przyjacielem, Szerlokiem Holmesem. Domowe moje szczęście i prywatne interesa wypełniały mi całkowicie czas, jak to się zawsze zdarza, kiedy ktoś przechodzi zwrotny punkt w życiu i zakłada własne domowe ognisko. Szerlok Holmes, przeciwnie, trwał w swem zamiłowaniu do cygańskiego życia i różnych awantur, unikając towarzyskich stosunków.
Mieszkał wciąż jeszcze na dawnem miejscu, przy Bakerstreet i o ile nie miał zawodowego zajęcia, zagrzebywał się w swoich książkach, przechodząc od kokainy do ambicyi, usypiając sztucznie swe nerwy za pomocą pierwszego z tych środków i budząc je znów drugim do energicznej akcyi.
Pracował też wciąż nad swojem studyum przeróżnych zbrodni i typów zbrodniarzy, poświęcając ustawicznie swe pierwszorzędne zdolności, wrodzony dar bystrej obserwacyi i niezmordowaną energię na zdobycie kluczy do różnych tajemnic, o odkrycie których daremnie się kusiła policya.
Od czasu do czasu echa jego niestrudzonej działalności wpadały i w moje zacisze — poza tem jednak, w owym czasie nie wiedziałem o nim nic więcej nad to, o czem dowiadywali się wszyscy czytelnicy gazet.
Pewnego wieczoru — było to 20 marca 1898 r. — wypadło mi w powrocie z konsultacyi (zajmowałem się bowiem znowu zawodową prywatną praktyką) przechodzić przez Bakerstreet. Kiedy zbliżyłem się do drzwi tak dobrze znanego mi domu, ogarnęła mnie nieprzeparta chęć odwiedzić Holmesa i dowiedzieć się, jakiej znów tajemniczej, czy zagmatwanej historyi oddaje w tej chwili swoje siły. Jego mieszkanie rzęsiście było oświetlone, a na szybach okna dostrzegłem kilka razy cień jego wysokiej, chudej postaci. Z głową opuszczoną na piersi, założywszy ręce z tyłu, przebiegał pokoje szybkim nerwowym krokiem w zamyśleniu głębokiem.
Zbyt dobrze znałem przyzwyczajenia i nastroje jego, by odrazu nie domyślić się, że mózg jego zaciekle nad czemś w tej chwili pracował. Widocznie wyrwał się z wypoczynku, jaki sztucznemi sposobami dał swoim nerwom, i śledził znowu jakąś zagadkę.
Pociągnąłem za dzwonek i za moment znalazłem się znów w tym samym pokoju, który z nim niegdyś dzieliłem.
Sposobu, w jaki przyjął mnie Szerlok, nie można właściwie nazwać zbyt serdecznym, a jednak poznałem odrazu, że ucieszył się z mego przybycia. Rzadko zresztą okazywał on swe uczucia. Przemówił do mnie zaledwie parę słów, ale uścisnął silnie mą dłoń i z przyjaznym uśmiechem zmusił mnie, bym zasiadł w najwygodniejszym fotelu. Potem postawił obok mnie pudełko z cygarami i wskazał stojącą w rogu pokoju szafkę, w której zawsze było parę butelek dobrego wina i parę flakonów wykwintnych likierów, a stanąwszy wreszcie przed ogniem, który się na kominku palił, począł mi się badawczo przyglądać.
— Małżeństwo ci służy, Watsonie — rzekł po chwili — zdaje mi się, że musiałeś zyskać na wadze, tak z pół-ósma funta, odkąd cię widziałem.
— Przybyło mnie siedem funtów — odparłem.
— Istotnie? zdawało mi się, że trochę więcej, tylko odrobinę zresztą. I praktykujesz znów jak uważam? nie wspominałeś mi wcale, że masz zamiar znowu wejść w jarzmo.
— Zkadże wiesz o tem?
— Patrzę na ciebie i wyciągam wnioski. Wiem także, iż niedawno chodziłeś po mieście podczas wielkiej słoty i że masz bardzo niedbałą i leniwą służącą.
— Mój kochany Holmesie — rzekłem — przestań już, proszę cię. Gdybyś tak żył o parę stuleci przedtem, spalonoby cię na stosie. Istotnie zeszłego czwartku odbyłem wycieczkę na wieś podczas okropnej słoty i wróciłem do domu cały zmoczony i zabłocony. Nie wyobrażam sobie jednak, jakim sposobem możesz o tem wiedzieć, bo natychmiast zmieniłem ubranie. A co do naszej służącej, to jest ona istotnie bardzo niedbałą, moja żona wymówiła jej już służbę nawet, ale skąd do licha możesz o tem wiedzieć?
Szerlok zaśmiał się cicho i zatarł z zadowoleniem swe nerwowe i ważkie ręce.
— Przecież to takie proste! rzekł — widzę doskonale, że na wewnętrznej stronie twego lewego trzewika, która właśnie wystawioną jest ku światłu w tej chwili, skóra jest sześć razy w jednem miejscu, nad podeszwą nacięta. Mógł to zrobić tylko ktoś, kto bardzo nieuważnie zeskrobywał błoto jakiemś ostrem narzędziem z brzegów podeszwy. I ztąd mój podwójny wniosek: że się musiałeś bardzo zabłocić, wychodząc w niepogodę, i że masz obecnie w służbie szczególnie niedbały, niezręczny i krajowy okaz londyńskiej pokojówki. Co zaś do twojej praktyki, to doprawdy musiałbym mieć bardzo słabą głowę, gdybym w jegomości, pachnącym jodoformem, mającym plamkę od lapisu na wskazującym palcu prawej ręki, którego kieszeń na piersiach wyraźnie wskazuje na ukryty tam stetoskop, nie poznał odrazu praktykującego lekarza!
Uśmiechnąłem się, słysząc tę zdumiewającą szybkość i swobodę wnioskowania. — Skoro słyszę jak rozumujesz — rzekłem — wydaje mi się to bardzo prostem i sądzę, że i ja to potrafiłbym czynić. A jednak dowody twej bystrej obserwacyi wprawiają mnie zawsze w zdumienie, kiedy je tak rozwijasz przedemną. A przecież mam wzrok równie dobry, jak ty!
— Tak! rzekł, zapalając papierosa, poczem siadł na fotelu — widzisz dobrze, ale nie obserwujesz. Różnica jasna. Widziałeś np. wiele razy zapewne schody kamienne, które prowadzą od progu domu aż do tego pokoju?
— No tak! bardzo wiele razy!
— Naprzykład? powiedz cyfrą?
— No, myślę, że widziałem je kilkaset razy z pewnością!
— Zatem będziesz mi mógł zapewne powiedzieć, ile też na nich, jest stopni?
— Ile stopni? Nie mam pojęcia, ile!
— Widzisz więc, że patrzyłeś na nie, ale nie obserwowałeś ich. A ja wiem zupełnie dokładnie, że jest siedemnaście tych stopni, bo patrząc, policzyłem je — uczyniłem na nich obserwacyę. Ale à propos. Wiem, że interesowały cię zawsze moje różne kryminalistyczne awantury i zdarzenia — opisałeś nawet niektóre z nich — więc przypuszczam, że prawdopodobnie zajmie cię i to! z temi słowy podał mi arkusik różowego, grubego, listowego papieru, leżący na stole — odebrałem to właśnie ostatnią pocztą, przeczytaj!
List, który mi podał, nie miał ani podpisu, ani też daty i brzmiał.ː
„Pewien pan, który pragnie pomówić z panem Holmesem w bardzo ważnej sprawie, odwiedzi Go dzisiaj o trzy kwadranse na ósmą. Usługi, jakie pan Szerlok Holmes oddał niedawno jednemu z eurepejskich panujących domów starczą mi za dowód, że można Mu powierzyć sprawy największej wagi i dyskrecyi. Jest to zresztą ogólne zdanie. Proszę więc Pana Holmesa, by zechciał być w domu o powyżej wskazanej godzinie i by nie brał za złe swemu zapowiedzianemu gościowi, że przybędzie on w masce na twarzy“.
— Za tem kryje się jakaś tajemnica! zauważyłem — czyś już co odkrył?
— Nie utrwaliłem sobie jeszcze żadnych punktów wychodnich co do tej sprawy. A sądzę, że największym błędem jest rozumować bez tego. Dochodzi się do wniosków fałszywych, zaczynając od rezultatu do przyczyn. Ale cóż ty myślisz o tym liście?
Przyjrzałem się dokładnie pismu i papierowi.
— Zdaje mi się, że ten, co to pisał, jest człowiekiem w dostatku — rzekłem, usiłując naśladować sposób wnioskowania mego przyjaciela — papier ten jest kosztowny, szczególnie gruby i sztywny.
— Uwaga zupełnie słuszna — rzekł Holmes — w każdym razie nie jest to fabrykat angielski. Spojrzyj nań do światła.
Spojrzałem i zobaczyłem na papierze znaki wodne; wielkie E i C, a z prawej strony odcisk jakiegoś nieznanego mi herbu.
— No? cóż sądzisz o tem? pytał Szerlok
— Z lewej strony są inicyały fabrykanta.
— Tak, ale z prawej?
— Jakiś herb jako marka fabryczna. Nie znam zresztą tego herbu.
— Dzięki memu zamiłowaniu do heraldyki mogę ci to wyjaśnić — rzekł Holmes — jest to herb księstwa O***.
— A więc fabrykant jest może dostawcą dworu?
— Tak jest. Ale ten list pisał Niemiec. Czy nie uderzyło cię nic w jego stylu? Francuz ani Rosyanin nie byłby nigdy pisał w ten sposób, tylko Niemcy potrafią być tacy mało uprzejmi w stosunku do ludzi, od których czegoś żądają. No cóż na to powiesz?
Zaśmiał się, oczy mu błysły i wypuścił wielki błękitny kłąb dymu.
— Teraz musimy jeszcze wyświetlić, czego chce ten Niemiec, który pisze na takim oryginalnym papierze i obiecuje przyjść w masce. Jeżeli się nie mylę, to idzie on właśnie odsłonić tę tajemnicę!
Z ulicy doleciał moich uszu istotnie odgłos uderzeń końskich kopyt o bruk i turkot kół przed domem, a w tej chwili energicznie zadzwoniono do drzwi.
— Holmes gwizdnął zcicha.
— Ho, ho! to tak tętni jak parokonny zaprząg! rzekł i wyjrzał oknem. Tak, tak — mówił — ładny Brougham i para pysznych koni, każdy wart najmniej po sto pięćdziesiąt gwinei. No Watsonie, sądzę, że gdyby nawet nic szczególnego nie było w tej sprawie, to jednak pachnie ona pieniędzmi.
— A ja myślę, że uczynię teraz dobrze odchodząc! rzekłem powtarzając.
— Nawet nie myśl o tem, proszę cię doktorze! cóżbym począł bez ciebie? a zresztą ta historya obiecuje być zajmującą, dlaczegóż więc miałaby twoją ciekawość ominąć?
— Ale co powie twój klijent.
— Z nim nie rób sobie żadnych skrupułów! Może istotnie będziemy obaj potrzebować twojej pomocy. On już idzie. Siadaj więc napowrót w fotelu i uważaj!
Ciężki, powolny krok, który słychać było ze schodów i z kurytarza, zatrzymał się nagle przed drzwiami. W tej chwili zapukano silnie.
— Proszę wejść! rzekł Holmes.
Wszedł do pokoju mężczyzna wzrostu przynajmniej sześciu stóp i sześciu cali, o torsie i członkach herkulesowych. Suknie jego były bogate ale smaku w ubraniu nie przyznałby mu żaden wykwintny Anglik. Miał na sobie rodzaj krótkiego do kolan paltota, zapinanego na dwa rzędy i zdobnego z przodu szmuklerską robotą, którego kołnierz, rękawy, a nawet dolna krawędź zdobna była szerokimi wyłogami karakułowemi. Na wierzchu miał narzucony ciemno-niebieski płaszcz, podbity purpurowym atłasem i spięty wielkim berylem pod szyją. Ciemne spodnie, wpuszczone w dochodzące do połowy łydki cholewy, bogato futrem obłożonych butów, dopełniały tego dziwne go i obcego stroju. W ręku miał kapelusz o szerokich kresach a czarna maska, która okrywała mu górną połowę twarzy, musiała być włożoną dopiero w ostatniej chwili, bo jeszcze ją wchodząc poprawiał. Wyglądał z pod niej dół twarzy o wysuniętej grubej wardze dolnej i energicznym długim i prostym podbródku, znamionującym determinacyę lub upór.
— Czy pan otrzymał mój list? zapytał głosem głębokim i ostrym o wyraźnym niemieckim akcencie — uprzedziłem pana o mojej wizycie — mówiąc to, spoglądał na nas kolejno.
— Proszę, niech pan zechce usiąść — rzekł Holmes — oto mój przyjaciel i kolega, dr. Watson, który jest tak łaskaw, że pomaga mi w niektórych trudnych przedsięwzięciach. Z kimże mam zaszczyt...?
— Może mnie pan nazywać hrabią von Kramm... — przypuszczam, że pański przyjaciel jest człowiekiem honoru i dyskretnym, któremu mogę zawierzyć tajemnicę niezwykłej wagi. Zresztą wolałbym mieć do czynienia z samym panem Holmesem!
Podniosłem się natychmiast, by opuścić pokój, ale Holmes ujął mnie mocno za rękę i zmusił do zajęcia dawnego miejsca. — Z nami obydwoma, albo z żadnym! oświadczył stanowczym głosem — tego co pan ma mi powiedzieć, może wysłuchać i doktor Watson!
— Hrabia wzruszył swemi szerokiemi ramionami.
— W takim razie — rzekł — muszę panów obydwóch zobowiązać do absolutnej............A Scandal in Bohemia
I.
To Sherlock Holmes she is always the woman. I have seldom heard him mention her under any other name. In his eyes she eclipses and predominates the whole of her sex. It was not that he felt any emotion akin to love for Irene Adler. All emotions, and that one particularly, were abhorrent to his cold, precise, but admirably balanced mind. He was, I take it, the most perfect reasoning and observing machine that the world has seen; but, as a lover, he would have placed himself in a false position. He never spoke of the softer passions, save with a gibe and a sneer. They were admirable things for the observer—excellent for drawing the veil from men's motives and actions. But for the trained reasoner to admit such intrusions into his own delicate and finely adjusted temperament was to introduce a distracting factor which might throw a doubt upon all his mental results. Grit in a sensitive instrument, or a crack in one of his own high-power lenses, would not be more disturbing than a strong emotion in a nature such as his. And yet there was but one woman to him, and that woman was the late Irene Adler, of dubious and questionable memory.
I had seen little of Holmes lately. My marriage had drifted us away from each other. My own complete happiness, and the home-centred interests which rise up around the man who first finds himself master of his own establishment, were sufficient to absorb all my attention; while Holmes, who loathed every form of society with his whole Bohemian soul, remained in our lodgings in Baker-street, buried among his old books, and alternating from week to week between cocaine and ambition, the drowsiness of the drug, and the fierce energy of his own keen nature. He was still, as ever, deeply attracted by the study of crime, and occupied his immense faculties and extraordinary powers of observation in following out those clues, and clearing up those mysteries, which had been abandoned as hopeless by the official police. From time to time I heard some vague account of his doings: of his summons to Odessa in the case of the Trepoff murder, of his clearing up of the singular tragedy of the Atkinson brothers at Trincomalee, and finally of the mission which he had accomplished so delicately and successfully for the reigning family of Holland. Beyond these signs of his activity, however, which I merely shared with all the readers of the daily press, I knew little of my former friend and companion.
One night—it was on the 20th of March, 1888—I was returning from a journey to a patient (for I had now returned to civil practice), when my way led me through Baker-street. As I passed the well-remembered door, which must always be associated in my mind with my wooing, and with the dark incidents of the Study in Scarlet, I was seized with a keen desire to see Holmes again, and to know how he was employing his extraordinary powers. His rooms were brilliantly lit, and, even as I looked up, I saw his tall spare figure pass twice in a dark silhouette against the blind. He was pacing the room swiftly, eagerly, with his head sunk upon his chest and his hands clasped behind him. To me, who knew his every mood and habit, his attitude and manner told their own story. He was at work again. He had risen out of his drug-created dreams and was hot upon the scent of some new problem. I rang the bell, and was shown up to the chamber which had formerly been in part my own.
His manner was not effusive. It seldom was; but he was glad, I think, to see me. With hardly a word spoken, but with a kindly eye, he waved me to an armchair, threw across his case of cigars, and indicated a spirit case and a gasogene in the corner. Then he stood before the fire and looked me over in his singular introspective fashion.
“Wedlock suits you,” he remarked. “I think, Watson, that you have put on seven and a half pounds since I saw you.”
“Seven,” I answered.
“Indeed, I should have thought a little more. Just a trifle more, I fancy, Watson. And in practice again, I observe. You did not tell me that you intended to go into harness.”
“Then, how do you know?”
“I see it, I deduce it. How do I know that you have been getting yourself very wet lately, and that you have a most clumsy and careless servant girl?”
“My dear Holmes,” said I, “this is too much. You would certainly have been burned, had you lived a few centuries ago. It is true that I had a country walk on Thursday and came home in a dreadful mess; but, as I have changed my clothes, I can't imagine how you deduce it. As to Mary Jane, she is incorrigible, and my wife has given her notice; but there again I fail to see how you work it out.”
He chuckled to himself and rubbed his long nervous hands together.
“It is simplicity itself,” said he; “my eyes tell me that on the inside of your left shoe, just where the firelight strikes it, the leather is scored by six almost parallel cuts. Obviously they have been caused by someone who has very carelessly scraped round the edges of the sole in order to remove crusted mud from it. Hence, you see, my double deduction that you had been out in vile weather, and that you had a particularly malignant boot-slitting specimen of the London slavey. As to your practice, if a gentleman walks into my rooms smelling of iodoform, with a black mark of nitrate of silver upon his right fore-finger, and a bulge on the side of his top-hat to show where he has secreted his stethoscope, I must be dull indeed, if I do not pronounce him to be an active member of the medical profession.”
I could not help laughing at the ease with which he explained his process of deduction. “When I hear you give your reasons,” I remarked, “the thing always appears to me to be so ridiculously simple that I could easily do it myself, though at each successive instance of your reasoning I am baffled until you explain your process. And yet I believe that my eyes are as good as yours.”
“Quite so,” he answered, lighting a cigarette, and throwing himself down into an armchair. “You see, but you do not observe. The distinction is clear. For example, you have frequently seen the steps which lead up from the hall to this room.”
“Frequently.”
“How often?”
“Well, some hundreds of times.”
“Then how many are there?”
“How many! I don't know.”
“Quite so! You have not observed. And yet you have seen. That is just my point. Now, I know that there are seventeen steps, because I have both seen and observed. By the way, since you are interested in these little problems, and since you are good enough to chronicle one or two of my trifling experiences, you may be interested in this.” He threw over a sheet of thick, pink-tinted notepaper which had been lying open upon the table. “It came by the last post,” said he. “Read it aloud.”
The note was undated, and without either signature or address.
“There will call upon you to-night, at a quarter to eight o'clock,” it said, “a gentleman who desires to consult you upon a matter of the very deepest moment. Your recent services to one of the royal houses of Europe have shown that you are one who may safely be trusted with matters which are of an importance which can hardly be exaggerated. This account of you we have from all quarters received. Be in your chamber then at that hour, and do not take it amiss if your visitor wear a mask.”
“This is indeed a mystery,” I remarked. “What do you imagine that it means?”
“I have no data yet. It is a capital mistake to theorise before one has data. Insensibly one begins to twist facts to suit theories, instead of theories to suit facts. But the note itself. What do you deduce from it?”
I carefully examined the writing, and the paper upon which it was written.
“The man who wrote it was presumably well to do,” I remarked, endeavouring to imitate my companion's processes. “Such paper could not be bought under half a crown a packet. It is peculiarly strong and stiff.”
“Peculiar—that is the very word,” said Holmes. “It is not an English paper at all. Hold it up to the light.”
I did so, and saw a large E with a small g, a P, and a large G with a small t woven into the texture of the paper.
“What do you make of that?” asked Holmes.
“The name of the maker, no doubt; or his monogram, rather.”
“Not at all. The G with the small t stands for ‘Gesellschaft,’ which is the German for ‘Company.’ It is a customary contraction like our ‘Co.’ P, of course, stands for ‘Papier.’ Now for the Eg. Let us glance at our Continental Gazetteer.” He took down a heavy brown volume from his shelves. “Eglow, Eglonitz—here we are, Egria. It is in a German-speaking country—in Bohemia, not far from Carlsbad. ‘Remarkable as being the scene of the death of Wallenstein, and for its numerous glass factories and paper mills.’ Ha, ha, my boy, what do you make of that?” His eyes sparkled, and he sent up a great blue triumphant cloud from his cigarette.
“The paper was made in Bohemia,” I said.
“Precisely. And the man who wrote the note is a German. Do you note the peculiar construction of the sentence—‘This account of you we have from all quarters received.’ A Frenchman or Russian could not have written that. It is the German who is so uncourteous to his verbs. It only remains, therefore, to discover what is wanted by this German who writes upon Bohemian paper, and prefers wearing a mask to showing his face. And here he comes, if I am not mistaken, to resolve all our doubts.”
As he spoke there was the sharp sound of horses' hoofs and grating wheels against the curb, followed by a sharp pull at the bell. Holmes whistled.
“A pair, by the sound,” said he. “Yes,” he continued, glancing out of the window. “A nice little brougham and a pair of beauties. A hundred and fifty guineas apiece. There's money in this case, Watson, if there is nothing else.”
“I think that I had better go, Holmes.”
“Not a bit, Doctor. Stay where you are. I am lost without my Boswell. And this promises to be interesting. It would be a pity to miss it.”
“But your client—”
“Never mind him. I may want your help, and so may he. Here he comes. Sit down in that armchair......