- promocja
- W empik go
Skandaliczne Życie Modelek - ebook
Skandaliczne Życie Modelek - ebook
Niecenzurowana opowieść o życiu modelek.
Ich konta w mediach społecznościowych obserwowane są przez tysiące osób. Podpisują kontrakty na wielomilionowe kwoty. Ich twarze są dla nas symbolem największych marek modowych. O ich pracy marzy prawie każda dziewczyna. Ale jak wygląda ich życie, kiedy gasną światła największych modowych wybiegów?
Monika Goździalska została wyłowiona wprost z ulicy w Warszawie przez scouta, czyli łowcę modelek. Dostała propozycję, która stała się przepustką do paryskiego świata modelingu. Ale prawdziwy kontrakt w tym świecie to kontrakt z samą sobą i pytanie: jaką cenę trzeba zapłacić, żeby być wiecznie piękną, młodą i bogatą?
Jak wyczuć granicę między restrykcyjną dietą a głodzeniem się niemalże na śmierć? Jak nie zatracić się w bankietach i orgiach, bez których jednak nie ma szansy na karierę? Jaką rolę w tym świecie odgrywają arabscy szejkowie? Jak kończą modelki, które nie odniosły sukcesu? „Skandaliczne życie modelek” to cała prawda, o której modelki wolą milczeć.
Monika Goździalska– modelka, celebrytka, uczestniczka konkursów piękności. Brała udział w wyborach Miss World i zdobyła tytuł pierwszej wicemiss. Jako nastolatka wyjechała do Paryża, gdzie chodziła po wybiegach dla najlepszych projektantów, m.in. Vivienne Westwood i Christiana Diora, pozowała czołowym fotografom mody. Wówczas została wybrana Twarzą Europy. Monika prywatnie jest szczęśliwą żoną i matką, miłośniczką fitnessu i zdrowego stylu życia. Krótko mówiąc, kobieta, która inspiruje, ale również szokuje, przede wszystkim swoimi szczerymi do bólu wypowiedziami.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8352-524-2 |
Rozmiar pliku: | 369 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niewiarygodne, co się dzieje z mózgiem młodej kobiety, gdy po wielkim zachwycie, zauroczeniu do granic bólu, które czuje w sercu i w żołądku, przechodzi przez próg pięciometrowych wykutych wrót i widzi zlepek nagich, spoconych ciał złączonych w uściskach i objęciach, sapiących i skomlących w uniesieniu. Tak, w moim nowym domu wszędzie pieprzyli się ludzie…MONIKA
Było upalne lato 1999 roku. Ludzie mówili o nadchodzącym końcu świata, inni czekali na jakieś epickie wydarzenie, które odmieni ich życie. Ja to wszystko miałam w nosie, bo właśnie rozwaliłam samochód matki i musiałam zapłacić za jego naprawę. Czekały mnie dwa miesiące pracy w McDonaldzie. Na znak protestu igrałam ze swoim losem. W samo południe siedziałam na parapecie w naszym mieszkaniu na czwartym piętrze kamienicy i łowiłam resztki powietrza, którym jeszcze dało się oddychać. W tym upale każdy ruch wymagał przemyślanej logistyki. Patrząc w dół, machałam długimi nogami, potwornie znudzona drugim tygodniem aresztu domowego. Miałam wrażenie, że asfalt stopił się w jedno wielkie morze smoły. Z tych ponurych myśli wyrwał mnie dźwięk telefonu dzwoniącego w korytarzu. Nie chciało mi się wstawać, ale ktoś nie odpuszczał. Pewnie matka, sprawdza, czy siedzę w chacie, pomyślałam. Odkleiłam uda od parapetu. Zabolało. Leniwie podniosłam słuchawkę.
– Wbijaj do Marriotta! Całą noc siedziałam z szychami z Paryża i tym gościem z tivika, w którym kocha się twoja matka! – W słuchawce usłyszałam wrzask podekscytowanej Anki.
– Zwariowałaś? Co ty tam w ogóle robisz?
– W robocie byłam, fajki z takim pokręconym koniem promowaliśmy…
– Jakim koniem?
– A może to był lew, nie znam się. I podeszli do mnie z tekstem, że szukają modelek. Dają chatę w Paryżu, kasę na życie, będziemy gwiazdami, mówię ci.
– Jasne, później nas wydymają i porzucą. Zostaję w domu i tobie też radzę.
– Goździk, czy kiedyś cię, kurwa, zawiodłam?
– Nie.
– Przyjedziesz?
– Dobra… Daj mi godzinę.
Niechętnie zaczęłam planować, jak wydostać się z domu, żeby pani Kazia nie zaalarmowała czujnej na dyżurze matki. Jako psychiatra kliniczny doskonale wiedziała, jak uprzykrzyć życie dziecku, a tym bardziej takiemu, które rozwaliło na randce jej ukochaną Perełkę.
Drugiego października 1989 roku, po dwunastu latach od wbicia łopaty, w stolicy Polski otwarto symbol amerykańskiego luksusu. Hotel Marriott stał się znakiem przemian, a wkrótce kapitalizmu, który na stałe zagościł w naszym kraju. Jeśli Pałac Kultury, nazywany przez warszawiaków Pekinem, wyznaczał centrum Warszawy, to Marriott był jej epicentrum. Prawdziwy gigant łączący stal, szkło i beton, mierzący sto czterdzieści metrów, zaprasza w swoje nieskromne progi tych, których stać na wynajem pokoi i apartamentów, zlokalizowanych na czterdziestu dwóch piętrach. A korzystali z nich nie byle jacy goście, do których grona należeli wszyscy odwiedzający Polskę amerykańscy prezydenci Stanów Zjednoczonych, począwszy od Billa Clintona, oraz takie sławy jak Luciano Pavarotti i Michael Jackson. Budynek, stojący w samym sercu Warszawy, zyskał popularność rozmachem, prestiżem i standardem. Do dziś cieszy się powodzeniem wśród gwiazd, biznesmenów, a nawet mafiosów. Międzynarodową sławę budynek zdobył dzięki wspinaczce bez zabezpieczenia Francuza Alaina Roberta, który został aresztowany po dotarciu na dach.
Lobby Bar gościł najbarwniejsze postaci kilku dekad, wszystkich profesji świata – prostytutki, bandytów, dilerów, gwiazdy sportu i telewizji. Co ciekawe, cieszącym się największą popularnością alkoholem był francuski szampan Dom Perignon, który jest produkowany wyłącznie w określonych rocznikach, aby utrzymać najwyższą jakość. Po jego wypiciu pozostaje przyjemny szum w głowie, co pamięta jeszcze wielu stałych bywalców tego prestiżowego miejsca.
To właśnie przy Marriotcie otwarto pierwszą w Polsce legendarną restaurację Pizza Hut, do której rodzice zabierali mnie w każde urodziny. Teraz Pizza Hut to jedna z tysięcy pizzerii, ale w latach dziewięćdziesiątych wizyta w takim miejscu to było epickie doświadczenie! Wszystko mnie tam urzekało i mi smakowało. W barze sałatkowym można było komponować zestawy z najświeższych warzyw, a pizzę podawano prosto z pieca. Kto był, wspomina tamten smak z sentymentem.
Po tej krótkiej lekcji historii miałam wejść do budynku niedostępnego dla zwykłych śmiertelników.
Przechodząc przez obrotowe drzwi hotelu, odnosiło się wrażenie, jakby przekraczało się granicę kraju. Z szarości Warszawy człowiek przenosił się w blask złota, luster i marmuru. Tutaj każdy wyglądał dobrze, miał na sobie świetnie skrojone ubrania od najlepszych projektantów i krawców. Kobiety nosiły kuse sukienki i niebotycznie wysokie szpilki, podczas gdy panowie stanowili wcielenie klasy i elegancji w szytych na miarę garniturach. Panowała tu atmosfera seksu i pieniędzy. W Lobby Bar czekała na każdego najlepsza przygoda jego życia, gra wstępna zaczynała się już przy barze, finisz następował kilka pięter wyżej, w śnieżnobiałej, egipskiej pościeli.
Żar leje się z nieba, a pot z ludzi, którzy tłumnie wypełniają tramwaj. Faceci patrzą na mnie, czerwieniejąc na gębach. Gdyby nie uraz pleców po wypadku, dawno bym już wysiadła i po prostu pobiegła dalej przed siebie.
Co ta moja Anka znowu wykombinowała i kto jej namieszał w głowie?, zastanawiam się gorączkowo. Do tej pory była gwiazdą imprez na Starówce, z której rzadko się ruszała. Była jak dziewczyna króla Zygmunta, niechętnie oddalała się od kolumny, na której stał. Zawsze obrotna, energiczna i zdecydowana. Przez życie szła jak burza. „Gdzie diabeł nie może, tam Ankę pośle”, mawiała moja matka.
Byłam ciekawa Marriotta, nocował tam Michael Jackson, kiedy koncertował w Warszawie. Ciekawe, czy faktycznie tam jest tak amerykańsko i stylowo, czy ludzie jak zwykle przeginają w swoich opowieściach…
Uff, w końcu mój przystanek. Wysiadłam z tramwaju, przeciskając się przez tłum, obciągnęłam na sobie sukienkę, która była długa po same kostki, ale obcisła jak moja druga skóra. Lubiłam podkreślać swoje walory, od zawsze byłam najwyższa i najszczuplejsza w klasie. Anka też. Może dzięki temu z największych wrogów stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami?
Stałam w Alejach Jerozolimskich, a przede mną on – wielki, tętniący życiem i energią zachodniego świata – hotel Marriott. Chciałam wyglądać tak, żeby pasować do tego miejsca – seksownie, ale elegancko, żeby mnie czasem nie pomylono z paniami, które pracują na pobliskim pigalaku, przedstawicielkami najstarszego zawodu świata. Wyprostowana podeszłam do obrotowych drzwi, po drugiej stronie wylewnie przywitał mnie facet z obsługi: Good afternoon, madame. Od razu poczułam się lepiej. Jest nieźle, skoro wziął mnie za cudzoziemkę. Odpowiedziałam grzecznie, przypominając sobie w stresie miliony przegadanych godzin z native speakerem, do których tak zmuszała mnie matka, a ciotka płaciła za nie dolarami. Nienawidziłam ich wtedy, teraz byłam za nie im wdzięczna, ale nie zamierzam im nigdy tego powiedzieć.
– Good afternoon, sir, and thank you – podbiłam sobie ego, zwracając uwagę chyba wszystkich gości siedzących w lobby hotelu.
– Oto i ona, moja gwiazda! Goździk, dawaj do nas! – Machają do mnie sto osiemdziesiąt dwa centymetry i pięćdziesiąt pięć kilogramów żywej wagi. Moja piękna przyjaciółka podnosi się od stolika i wygina tak, żebym ją zauważyła.
Z tej odległości nie byłam w stanie dostrzec, z kim Anka siedzi w loży. Musiałam przejść do nich jakieś piętnaście metrów, które posłużyły mi jako wybieg.
„Teraz albo nigdy”, pomyślałam. Miło zmienić publikę – po penetrującym mnie pożądliwym wzrokiem towarzystwie z tramwaju na pachnących facetów w garniturach, z zegarkami, od których ciężaru można było doznać poważnego urazu nadgarstka, i otaczających ich kobiet ubranych w świetnie skrojone sukienki z torebkami, jakich nigdy wcześniej nie miałam okazji oglądać. W całym lobby i przestrzeni barowo-restauracyjnej unosił się zapach pieniędzy.
Gdy podeszłam bliżej, Anka wyskoczyła ze swojego miejsca i przytuliła mnie mocno. Już dawno przywykłam do jej wybuchów czułości, dziewczyny takie jak my wiele w życiu przeżyły i widziały. Między nami mądrzejsi czy uważniejsi mogli dostrzec nierozerwalną więź, którą stworzyła mroczna tajemnica. My taką miałyśmy.
W loży siedziała także smukła, krótko ostrzyżona brunetka o najpiękniejszej twarzy, jaką dane mi było zobaczyć, a obok niej jakiś stary piernik z zakolami do potylicy, którego kojarzyłam z telewizji. Moja matka uwielbiała jego wystąpienia, w których zawsze przedstawiano go jako obywatela świata i konesera kobiecego piękna. Drugi zaś, przystojny Francuz, był wymuskany i ubrany w prążkowany garnitur; wyróżniał się uśmiechem i elegancją spośród reszty hotelowych gości, również przecież eleganckich. Lustrował mnie od góry do dołu i powtarzał z niedowierzaniem: mon chéri, mon chéri. Moja pewność siebie nagle uleciała. Ukłoniłam się niczym nieporadny dzieciak na szkolnym przedstawieniu.
– Dzień dobry, Goździalska, Monika Goździalska. – Czułam, jak czerwienię się od stóp do głów.
– Powitanie niczym James Bond, I like this girl. Wiele o tobie słyszeliśmy od twojej przyjaciółki – oznajmił Piernik z szerokim uśmiechem.
– Bonjour, Je suis Jean Marc. – Francuz podał mi dłoń, bardziej zadbaną od moich, po czym ją namiętnie, moim zdaniem wręcz lubieżnie, pocałował, patrząc mi głęboko w oczy.
Zakręciło mi się w głowie, nigdy dotąd nie poznałam mężczyzny równie przystojnego i światowego. Jean Marc był dla mnie jak przed chwilą wspomniany James Bond, szybko zabrałam rękę, żeby nie zauważył mojego zachwytu.
– Hello, my love, you look beautiful, I’m Josephine.
Z zamyślenia wyrwał mnie słodki głos brunetki. Podałyśmy sobie ręce, wymieniając szczerze ciepłe uśmiechy. Czyżby Anka pierwszy raz w życiu poznała ludzi na poziomie?
– Hello, Josephine, rozmawiam po polsku i angielsku w razie czego – wyjaśniłam.
– Nie martw się, będę służył moim przyjaciołom jako tłumacz – zapewnił Piernik. – Dzisiaj, dziewczyny, najważniejsze jesteście wy! Przyszłe gwiazdy światowych wybiegów!
Rzuciłam okiem na Ankę. Wyglądała, jakby już od dawna mieszkała w Paryżu i jako znana i bogata laska świętowała kolejny sukces w Ritzu ze swoimi nadzianymi, światowymi znajomymi.
– Najpierw toaleta, państwo wybaczą – oznajmiłam, biorąc moją przyjaciółkę pod ramię.
– Chodź, Goździk, ja ci wszystko pokażę – powiedziała z dumą, jakby całe życie mieszkała w tym hotelu.
– Anka, co my tu właściwie robimy z tymi ludźmi? – zapytałam, kiedy znalazłyśmy się w toalecie.
Z ekscytacją podszytą strachem patrzyłam na nas w lustrze.
– Goździk, my kariery robimy! Wczoraj poznałam Zbiga na tym evencie papierosowym. Powiedział, że powinnam poznać jego przyjaciół z Paryża, że oni mają znaną agencję modelek. Cały czas szukają twarzy, rynek się otwiera na słowiańskie piękności, takie jak my… i coś tam jeszcze. Nie wiem, oni używają słów, których nie rozumiem, dlatego dzwonię po ciebie. Przecież zawsze się z nas śmiali, że jesteśmy długie jak żyrafy, to może w końcu należy to wykorzystać? Wziąć byka za rogi – nawijała jak najęta. – Życie za wszarz, wycisnąć je jak cytrynę… Zrealizować naszą wizję przyszłości! Sama to poczułaś, jak ich zobaczyłaś, przyznaj. Takie dupy jak my powinny po wybiegach w Paryżu chodzić, a nie, kurde, fajki rozdawać.
– Ty jesteś czymś naćpana?
– Taaak! Wizją naszej przyszłości!
– Tak bardzo chcesz uciec z domu? – Anka spojrzała mi w oczy. Jak na osobę, która imprezowała tyle godzin, spojrzenie miała trzeźwe i stanowcze.
– Przecież wiesz, że muszę.
– Wiem.
Przytuliłam ją.
– Spędziłaś noc z Piernikiem w tym hotelu?!
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Pogięło cię? Jean Marc z Josephine już tu byli, tylko grali w kasynie. Później zaprosili mnie na „szempajna” i tak nam zeszło do rana.
– Bzykałaś się z nim, wariatko?!
– Zacieśniałam stosunki międzynarodowe!
Obie śmiałyśmy się z tego wszystkiego.
– Jesteś najgorsza – powiedziałam czule i chwyciłam ją za rękę.
– Dobra, do brzegu, temat jest taki, że Jean Marc ma agencję modelek w Paryżu, a ta Jose to jego harcerka.
– Anka, skautka, a nie harcerka! Ja z tobą zwariuję – zaśmiałam się i zapytałam: – Jak ty to sobie wyobrażasz, że ja zniknę z domu, co? Przecież matka mnie nie puści.
– Spoko, Zbig i Josephine powiedzieli, że wszystko dogadają z twoimi rodzicami, żeby nie było przypału. Przecież twoja matka od zawsze się w nim kocha. To są jaja, co? Jagoda by zwariowała, gdyby cię tutaj z nim zobaczyła.
– Ty, ale my tam nie jedziemy do jakiegoś burdelu czy coś? – zapytałam serio.
– Jaki burdel? – prychnęła Anka, poprawiając sobie włosy. – Burdel to my możemy mieć co najwyżej w głowie od tego, co tam się będzie działo.
Kiedy wróciłyśmy do stolika, Piernik ze swoim niegasnącym szerokim uśmiechem oznajmił, że Josephine zabiera nas do apartamentu na przymiarki.
Kiedy wstała z kanapy, okazała się niewiele niższa ode mnie – miała może metr siedemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, a jej boska twarz, smukłe ciało i lśniące karmelowe nogi emanowały magnetycznym blaskiem. Faceci wodzili za nią wzrokiem niczym ćmy przyciągane jego mocą. Uśmiechnęła się do nas, jakby nie zdawała sobie sprawy z wrażenia, jakie robiła na ludziach.
– Chodźcie, dziewczyny, przymierzycie parę kiecek od Diora i Yves’a Saint Laurenta – rzuciła swoim figlarnym angielskim z francuskim akcentem.
Poczułam, że Anka podszczypuje mnie z boku niczym wściekły ratlerek, żebym na nią spojrzała.
– Jaka Dora, będą tam inne laski? – zapytała z paniką w głosie.
Zdusiłam śmiech. Szłyśmy już za Jose, wywołując niemałe zamieszanie wśród hotelowych gości. Trzy takie kobiety jak my na tej niewielkiej przestrzeni potrafiły zrobić bałagan facetom w głowach.
– Diora! Mówi, że będziemy mierzyć kiecki od Christiana Diora. To był francuski projektant.
– No dobra! Robimy, co nam powie. Ona wygląda na ogarniętą – powiedziała Anka z wdziękiem łobuza podwórkowego.
Moja przyjaciółka, mózg owinięty w piękne, czyste gładkie płótno zwane ciałem.
W windzie zrozumiałam, że byłam integralną częścią misternego planu Anki, nie tylko jako jej przyjaciółka, ale głównie jako tłumaczka, bo ten mój mały orzełek poliglotą nie był, o świecie za granicą też niewiele wiedział.
Wjechałyśmy na dwudzieste trzecie piętro Marriotta. Josephine otworzyła drzwi apartamentu, a naszym oczom ukazało się coś, czego do tej pory nigdy nie widziałyśmy – przepiękny widok na Pałac Kultury z wysokości. Nigdzie w Warszawie wtedy nie było takiej panoramy. Apartament miał powierzchnię naszego mieszkania przy ulicy Tamka na Powiślu. Piękne, brązowe dywany ze złotymi emblematami i dopasowane do nich tapety, nie można było się zorientować, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Wielkie, skórzane kanapy, a pomiędzy nimi szklany stolik z wazonem pełnym świeżo ściętych białych róż. Obok stał kubełek z lodem, a w nim butelka szampana Dom Perignon i taca truskawek. Josephine gestem wskazała na kanapy, a my jak dwie ćmy podążałyśmy za jej ogniem.
– Siadajcie, dziewczyny – zachęciła nas i zaproponowała: – Napijecie się czegoś, szampana może? Nalejcie sobie, ja w tym czasie przygotuję kreacje.
Obrzuciła nas taksującym spojrzeniem, jakby w oczach miała miarkę, coś sobie policzyła pod nosem, po czym przeszła do drugiego pomieszczenia.
– Pijemy? – zapytałam.
Zanim zdążyłam skończyć zdanie, Anka już stała z dwoma po brzegi wypełnionymi kieliszkami. Roześmiałyśmy się, po czym opróżniłyśmy je do dna niemal jednym haustem. Z drugiego pokoju usłyszałyśmy głos Josephine:
– Girls, postarajcie się rozluźnić, chcę zobaczyć, jak się poruszacie. Zrobimy sobie tu mały catwalk1.
Aż musiałam usiąść, bo w głowie mi się zakręciło od nadmiaru wrażeń. Nigdy wcześniej nie piłam czegoś równie pysznego, co wprawiało mnie w rewelacyjny nastrój i odprężało. Czyżby dzięki Ance od teraz będziemy żyć jak królowe? Za sprawą swojej urody miałyśmy znaleźć się w świecie, który jest niedostępny dla innych? Ja nie mogłam jeszcze w to uwierzyć, w przeciwieństwie do Anki, która siedziała rozwalona na kanapie jak u siebie w domu, z kieliszkiem szampana w jednej ręce i świeżą truskawką w drugiej. Patrzyła na mnie, rechocząc, jakby czytała mi w myślach.
– I co, Goździk, tak da się żyć, co nie? – mruknęła leniwie.
– Nikt nam nie uwierzy, kiedy im powiemy…
– Nikomu ani słowa, tym bardziej innym dupom! Nic nie mówimy, nie potrzeba nam tu konkurencji. Ja chcę jechać do Paryża, od zawsze marzy mi się Paryż, miasto zakochanych.
– Ty już jesteś pijana… I do tego miasta zakochanych chcesz jechać ze mną?
– Przecież wiesz, że ja cię kocham bardziej niż któregokolwiek z moich facetów.
– Dobra, nie podlizuj się. Wiem, że sama byś tam nie pojechała.
– Pij szampana i nie gadaj tyle. Wiem, co faceci czują w naszym towarzystwie, jak baby trajkoczą!
Do pokoju weszła Josephine z dwiema obłędnymi sukienkami, na których widok aż zapiszczałyśmy.
– Dacie radę rozebrać się do bielizny?
Bez słowa się rozebrałam, a Anka poszła w moje ślady. Szampan buzował w naszych żyłach, a Jose – poprosiła, żeby tak się do niej zwracać – wyjęła długą miarkę krawiecką, po czym zaczęła nas mierzyć od stóp do głów i to dosłownie: długość i szerokość stopy, obwód łydki, ud, bioder, talii, klatki piersiowej, szyi, a nawet obwód naszych głów. Przeczesała nam włosy, jakby sprawdzała ich gęstość, potem ustawiała nas w określonych pozach. No, czułam się normalnie jak koń wystawowy. Podejdź tu! Spójrz tam! Ręka wyżej! Noga niżej. Pozy jak z żurnala.
– Girls, jesteście stworzone do tego zawodu! – oznajmiła Jose z radością po zebraniu wszystkich danych.
Każda z nas dostała zestaw – kieckę i wysokie sandały na obcasie. Mnie przypadła jedwabna czarna suknia z odkrytymi ramionami Yves’a Saint Laurenta i szpilki od tego samego projektanta na dwunastocentymetrowym obcasie. Anka włożyła kreację od Diora – granatową suknię bez ramiączek z gorsetem, który sprawił, że jej talia miała obwód jakichś dwudziestu centymetrów.
Popatrzyłam na swoją przyjaciółkę i łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu. Anka, która na co dzień miała sznyt dresiary z warszawskiej Pragi, lśniła teraz w dopasowanej kreacji. Zachowywała się też inaczej – delikatnie i subtelnie.
Obie wyglądałyśmy, jakbyśmy wybierały się na bal u prezydenta. Amerykańskiego co najmniej. Stuknęłyśmy się kieliszkami, po czym wzięłyśmy po kolejnym łyku szampana dla kurażu. Jose włączyła muzykę, przy której zaczęłyśmy kroczyć po apartamencie niczym po wybiegu. Nasza nowa mentorka co chwilę dawała nam wskazówki, jak przejść, ułożyć ręce, gdzie spojrzeć. W jakiej pozie przystanąć, zastygnąć, wziąć obrót i iść dalej. Wszystko przychodziło nam naturalnie, jakby ktoś uruchomił w nas uśpiony talent. Josephine kręciła głową z niedowierzaniem i zachwytem, entuzjastycznie klaszcząc w dłonie.
– „Vogue”! – zawołała i dosłownie w tej sekundzie do środka weszli Piernik i Francuz.
– O la, la, manifique! – wykrzyknął Francuz.
– No, dziewczyny, wyglądacie jak milion dolarów! – oznajmił Piernik i uśmiechnął się przebiegle do kolegi, który odwzajemnił mu się tym samym.
Nagle apartament wypełniła mieszanka testosteronu i dzikich, samczych instynktów. O ile, patrząc na przystojnego Francuza, było to nawet ekscytujące, to widok idola matki, dziadziowatego Piernika, któremu zlepiona ślina zastygła w kącikach ust, zdecydowanie odstręczało…
Kiedy tylko zrobili krok w naszą stronę, Jose klasnęła w ręce i szybko przegoniła mężczyzn do sąsiedniego pokoju. Spojrzałyśmy na siebie z Anką, po czym zerknęłyśmy w tym samym momencie w wielkie kryształowe lustro, do którego podeszłyśmy z pewnością siebie i nonszalancją. Byłyśmy już lekko wstawione, ale wyglądałyśmy szykownie.
– Myślisz, że im się podobamy? – zapytała szeptem Anka, zauroczona naszymi nowymi wizerunkami.
– Na bank. Gdyby nie klima, zrobiłaby się tu sauna – podsumowałam atmosferę, jaka jeszcze przed momentem panowała w tym pomieszczeniu.
– Chodź, podsłuchamy, o czym gadają…
– Głupia, nie wolno podsłuchiwać – odparłam.
Przemawiał przeze mnie rozum, ale serce uznało to za kolejny genialny pomysł mojej przyjaciółki. Anka już stała przy drzwiach i spojrzała na mnie nagląco.
– No chodź – rozkazała. – Wiesz, że ja nic nie rozumiem… Jakieś bla, bla, bla…
Zrzuciłam wysokie szpilki, jakby to mogło mi w czymś pomóc, podkasałam sukienkę, po czym przydreptałam do Anki. Za drzwiami było słychać ożywioną dyskusję, najwięcej mówiła Josephine.
– Jose mówi, że mają tu do czynienia z towarem eksportowym marki premium – tłumaczyłam przyjaciółce na ucho – więc prosi, żeby się odpowiednio zachowywali. Mówi, że zarobimy dla nich duże pieniądze, tylko trzeba nas ucywilizować i nauczyć fachu. Mówi, że dawno nie widziała takich proporcji jak u mnie, twarzy i włosów jak u ciebie.
– Kurde, wiadomo, że jesteśmy towary. Najlepsze w mieście – prychnęła Anka.
– Faceci się z nią zgadzają. Myśleli, że się z nami dzisiaj zabawią, dla przetestowania nas… Jose się z nich śmieje – mówię wkurzona.
– Ja to mam już w połowie za sobą – odparła bez cienia problemu moja piękna przyjaciółka.
– Cicho, wariatko – zaśmiałam się.
W tym momencie dotarło do nas, że rozmowa się skończyła i wracają do nas. Odkleiłyśmy się od drzwi, ja się rzuciłam, żeby włożyć buty, podczas gdy Anka stanęła w śmiesznie sztucznej pozie. Musiałam stłumić chichot, bo cała ta sytuacja przypominała scenę z taniego filmu.
Weszli milczący, nieco spłoszeni i rozgoryczeni, że Jose zabroniła im z nami spać. Jednak już po chwili wykorzystali jej moment nieuwagi. Francuz zbliżył się do mnie szybko i sprawnie, pomacać nowe trofeum, podczas gdy Piernik objął ramieniem Ankę, pocałował ją w szyję, coś szepcząc, a ona śmiała się z jego komplementu.
– Patrzeć, nie dotykać! – studziła temperament mężczyzn nieustępliwa Jose. – To są modelki, nasze współpracownice!
Nagle poczułam motyle w brzuchu – ktoś właśnie nazwał mnie modelką! Matka na siłę chce zrobić ze mnie lekarkę, na swój wzór i podobieństwo. A może ja mam pracować ciałem i wykorzystać to, co dostają nieliczne dziewczyny na tej ziemi? Metr siedemdziesiąt dziewięć centymetrów wzrostu, wymiary 90/58/90, długie, gęste, karmelowe włosy, pełne usta i błękitne oczy?
Piernik przysiadł z Jose i Anką, mówiąc o szczegółach przeprowadzki do Paryża, podczas gdy Jean Marc zapytał, kiedy mogą porozmawiać z rodzicami, żeby podpisać z nami umowy.
– Dziewczyny, przecież takie laski jak wy to na Zachodzie będą brylować, światowe towarzystwo was pokocha. Gwiazdy kina, muzyki, sztuki będą was adorować. Wiecie, we Francji mamy wszystko. Kocham Polskę, jestem patriotą, ale tam młodzi mają większe szanse na sukces. Ja to mówiłem Jose i Jeanowi Marcowi, że my taką szansę musimy wam dać. Tu i teraz! – Swoje przemówienie zwieńczył teatralnymi oklaskami.
Anka patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, ja natomiast nie do końca mu ufałam. Był śliski, ale charyzmatyczny. Upił większy łyk wódki z kieliszka, rzadko czymś zagryzał i kontynuował:
– Ja wam mówię, dziewczyny, tam poczujecie magię pieniędzy, które zarobicie. Wiecie, z Paryża na Lazurowe Wybrzeże jedzie się dosłownie parę godzin, a tam to dopiero jest życie! Nie to, co tu, nad Bałtykiem.
Ankę, prawdziwą patriotkę, która uwielbiała Lecha Wałęsę i Jana Pawła II, ta uwaga lekko dotknęła.
– Na bank nie mają tak pięknie, jak u nas! – zaprotestowała.
– Oj, Anka, łobuzie, zapomnisz o polskim morzu, kiedy zobaczysz tamtejsze jachty, samochody, hotele i kasyna! Posmakujesz prawdziwego życia na Zachodzie! Jose, powiedz im.
– Wybrzeże jest bajeczne, a chłopcy piękni jak z okładki! – zaszczebiotała Josephine.
Myśl o tym, że mogę zarabiać własne pieniądze i pracować jako modelka, była wystarczająco kusząca. Starzy gonili mnie na studia, a ja miałam szansę, taką prawdziwą, po raz pierwszy im udowodnić, że nie trzeba mieć świstka, żeby być kimś w świecie. Kiedy Anka usłyszała, że o taką kasę chodzi, już oczami wyobraźni wydawała cały ten hajs. Zostało nam jeszcze jedno, chyba najtrudniejsze zadanie – przekonać rodziców, że tu nie chodzi o nasz kolejny idiotyczny pomysł. Z zamyślenia wyrwał mnie aksamitny głos Jean Marca.
– To jak, girls? – zapytał. – Interesuje was taka praca? Wiecie, pięknych dziewczyn jest w Polsce dużo, im dłużej zwlekacie z decyzją, szanse maleją. Zbig chce nam przedstawić jeszcze cztery potencjalne kandydatki na modelki.
– Jesteśmy zdecydowane! – zawołała Anka, której Piernik wszystko tłumaczył symultanicznie, szepcząc jej do ucha i co chwila łapiąc niby niechcący za ramię, udo albo dłoń.
– Nie ukrywam, że jest to ciekawa propozycja – odpowiedziałam wstrzemięźliwie.
– Ciekawa? Chyba chciałaś powiedzieć: NAJLEPSZA! Ile osób dostaje grubą kasę za świetny wygląd?! – przekonywał Zbig.
– To prawda, niewiele. – Trudno było typa przegadać.
– A wiecie, że od modelingu to już prosta droga do kariery w reklamie albo w filmie? Taki cukierek jak Cindy Crawford, zresztą, moja serdeczna przyjaciółka, najpierw biegała po wybiegach, a potem cyk, wskoczyła do reklamy i teraz zarabia miliony, grając w filmach.
Ance aż oczy wyszły z orbit.
– Zbig, ty przyjaźnisz się z boską Cindy?!
– No, to jest laska! A do tego skromna i inteligentna – odparł.
– Musicie tylko pracować i słuchać Jose – powiedział Jean Marc z powagą i dodał, spoglądając na nią czule: – Ona w tym siedzi od lat.
– Z Cindy chodziłam w wielu pokazach, zresztą, nie tylko z nią – wyznała i zaśmiała się słodko.
Wizja wielkich pieniędzy, wyjazdu za granicę, gdzie z dala od rodziców mogłybyśmy wejść w ciekawy świat, sprawiła, że postanowiłam zrobić wszystko, żeby przekonać matkę do wyjazdu. Będę błagała, płakała, groziła, szantażowała, byle tylko mnie puściła. Zapragnęłam tego wyjazdu jak nigdy niczego innego w życiu.
– Wystarczy, że porozmawiacie z moimi rodzicami, matka później pogada z mamą Anki, u niej w domu tylko z nią można się dogadać.
Nagle cała uwaga wszystkich skupiła się na mnie.
– Jeżeli pozwolisz, to razem ze Zbigiem chętnie ich odwiedzimy i opowiemy o szczegółach waszej pracy. Będziecie pod moją opieką, zamieszkacie w pięknym mieszkaniu w centrum miasta, zaczniecie swoją przygodę z nami, a jesteśmy w tym najlepsi – zapewniła Jose z profesjonalizmem, którym emanowała od momentu, gdy nałożyłyśmy suknie warte więcej niż kilkanaście czynszów za nasze mieszkanie.
– Myślę, że to dobry plan.
– Chcecie zmienić swoje życie nie do poznania? – zapytał z czarującym uśmiechem Francuz.
– Nie wiem, co on mówi, ale mów, że chcemy, Goździk – powiedziała, popijając szampana, Anka.
Uśmiechnęłam się i popatrzyłam mu prosto w oczy po raz pierwszy od naszego poznania.
– Chcemy, Jean Marc – powiedziałam tonem kobiety, który usłyszałam u siebie po raz pierwszy w życiu.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
------------------------------------------------------------------------
1 Catwalk (ang.) – wybieg dla modelek.