Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skandynawski raj. O ludziach prawie idealnych - ebook

Rok wydania:
2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,20

Skandynawski raj. O ludziach prawie idealnych - ebook

Poznaj blaski i cienie życia na dostatniej Północy!

W krajach skandynawskich mieszkają najszczęśliwsi ludzie na świecie. Nie zmieniają tego nadzwyczaj wysokie podatki, jakie płacą Norwegowie, problemy z alkoholem Finów ani chłodne stosunki Szwedów z sąsiadami.

Co decyduje o zadowoleniu społecznym w państwach Północy? Jaki wpływ ma na nie brak drastycznych różnic między mieszkańcami i jaki jest stosunek ludności do imigrantów? Czym jest i co o Skandynawach mówi „prawo Jante”?

Michael Booth z brytyjską ironią opowiada o blaskach i cieniach życia na dostatniej Północy i zasypuje Czytelnika ciekawostkami. Obserwuje codzienne życie w Danii, Norwegii, Finlandii, Szwecji oraz Islandii, a także mieszkańców tych krajów, które zdają nam się rajem na ziemi. Co ciekawe, autor nie tylko zwraca uwagę na pozytywy modelu skandynawskiego, lecz także wskazuje jego negatywne konsekwencje i opisuje, jaki może mieć on wpływ na przyszłość tej części świata.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-233-3946-5
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TREŚCI

Wstęp 11

DANIA

1 Szczęście 25

2 Bekon 29

3 Gini 37

4 Gry i zabawy towarzyskie 43

5 Kura 50

6 Wikingowie 53

7 72 procent 63

8 Wanna z gorącą wodą i kanapki 70

9 Trzmiel 75

10 Drelichowe ogrodniczki 81

11 Prawo Jante 85

12 Hygge 93

13 Legoland i inne świątynie ducha 100

14 Iluzja szczęścia 105

ISLANDIA

1 Hákarl 117

2 Bankierzy 124

3 Dania 132

4 Elfy 136

5 Para 142

NORWEGIA

1 Dirndle 151

2 Egoiste 159

3 Nowi quislingowcy 164

4 Friluftsliv 171

5 Banany 176

6 Choroba holenderska 181

7 Masło 189

FINLANDIA

1 Święty Mikołaj 199

2 Milczenie 209

3 Alkohol 220

4 Szwecja 231

5 Rosja 237

6 Światło dla ludu 246

7 Żony 253

SZWECJA

1 Raki 263

2 Kaczor Donald 269

3 Syndrom sztokholmski 279

4 Integracja 288

5 Katalończycy 295

6 Somalijska pizza 299

7 Partia 306

8 Wina 313

9 Siatki na włosy 323

10 Klasa 329

11 Łożyska 337

Epilog 343

Podziękowania 349WSTĘP

Pewnego mrocznego kwietniowego poranka parę lat temu, kiedy siedziałem okutany w koc w moim salonie w centrum Kopenhagi, stolicy Danii, i tęskniłem za wiosną, otworzyłem gazetę i dowiedziałem się, że moi przyszywani rodacy znaleźli się na pierwszym miejscu w rankingu najszczęśliwszych narodów na świecie według tak zwanego „wskaźnika zadowolenia z życia” opracowanego przez Wydział Psychologii Uniwersytetu w Leicester.

Sprawdziłem datę na pierwszej stronie gazety. Nie, nie był to 1 kwietnia. Rzut oka do internetu potwierdził, że jest to wiadomość dnia na całym świecie. Powtarzali ją wszyscy, od „New York Timesa” po Al-Dżazirę, tak jakby została wyryta na kamiennych tablicach. Dania była najszczęśliwszym miejscem na ziemi. Najszczęśliwszym? Ten mroczny, mokry, płaski, mały kraj, złożony z jednego półwyspu – Jutlandii – oraz położonych na wschód od niego wysepek i zamieszkany przez garstkę rozsądnych stoików, którzy płacą najwyższe podatki na świecie? Stany Zjednoczone zajmowały 23 miejsce na tej samej liście. Stwierdził tak jakiś facet na uniwersytecie, a zatem musi to być prawda.

„Trzeba przyznać, że świetnie ukrywają ten fakt – pomyślałem, patrząc przez okno na szare niebo i tonący w strugach deszczu port. – Nie wyglądają mi na jakoś szczególnie beztroskich ani rozbrykanych”. W dole rowerzyści w zaopatrzonych w elementy odblaskowe strojach odpowiednich dla polarników oraz potrącający się parasolami piesi przemykali ulicą Langebro, starając się uniknąć fontann błota tryskających spod kół ciężarówek i autobusów.

Powróciłem myślą do poprzedniego dnia i przygnębiających doświadczeń w mojej nowej ojczyźnie. Rano w pobliskim supermarkecie posępna kasjerka podliczyła cenę nabytych przeze mnie horrendalnie drogich produktów kiepskiego sortu, jak zwykle nie obdarzywszy mnie nawet jednym spojrzeniem. Na ulicy inni piesi cmokali z dezaprobatą, kiedy przeszedłem przez ulicę na czerwonym świetle; w zasięgu wzroku nie było ani jednego samochodu, ale w Danii wchodzenie na pasy, zanim na sygnalizatorze pojawi się zielony ludzik, stanowi poważne naruszenie etykiety. Popedałowałem w przenikliwej mżawce do domu, gdzie czekał już na mnie rachunek podatkowy uwalniający mnie od lwiej części miesięcznych dochodów. Po drodze udało mi się doprowadzić do furii kierowcę, który zagroził mi śmiercią za to, że złamałem zakaz skrętu w lewo (dosłownie – opuścił szybę i niczym rasowy czarny charakter z filmu o Bondzie zawołał za mną: I will kill you). Wieczorny program telewizyjny w paśmie największej oglądalności składał się, kolejno, z audycji na temat leczenia otarć krowich wymion, liczącego co najmniej dwadzieścia lat odcinka serialu Napisała: morderstwo oraz teleturnieju Kto chce zostać milionerem? Wymowę tytułowej obietnicy radykalnej odmiany życia osłabiał nieco fakt, że milion duńskich koron to równowartość mniej więcej 180 000 dolarów, co w Danii wystarcza na przyzwoity posiłek w restauracji. Za to, co zostanie po zapłaceniu rachunku, można co najwyżej kupić sobie bilet do kina.

Powinienem dodać, że było to na długo przed tym, zanim Stany Zjednoczone zalała nowa fala duńskiej kultury, która przyniosła z sobą seriale telewizyjne w rodzaju The Killing (którego cztery sezony zostały zaadaptowane i zrealizowane z amerykańską obsadą) oraz dramatu politycznego Borgen (Rząd) uznanego przez „Newsweeka” za „najlepszy serial telewizyjny, jaki kiedykolwiek oglądaliście”. Było to jeszcze przed rewolucją żywieniową spod znaku nowej kuchni skandynawskiej (ang. New Nordic Kitchen), której przewodzi restauracja Noma i jej szef kuchni René Redzepi (pojawił się on dwukrotnie na okładce magazynu „Time”, był właścicielem restauracji uznawanej trzy razy z rzędu za najlepszą na świecie i wywarł olbrzymi wpływ na młode pokolenie amerykańskich szefów kuchni), nie wspominając już o architekturze Bjarke Ingelsa czy o takich goszczących na pierwszych stronach gazet i uhonorowanych licznymi nagrodami aktorach, jak Viggo Mortensen (trylogia Władca Pierścieni), Mads Mikkelsen (Casino Royale) i Nikolaj Coster­-Waldau (Jaime Lannister w Grze o tron), lub reżyserach, jak Nicolas Winding Refn (Drive), Lars von Trier (Melancholia) oraz zdobywczyni Oskara Susanne Bier (nagroda dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego dla W lepszym świecie). W tamtym okresie uważałem Duńczyków za z gruntu przyzwoitych, pracowitych, praworządnych ludzi, nader rzadko dających publicznie wyraz... zasadniczo czemukolwiek, a co dopiero radości. Z całą pewnością nie postrzegałem ich także jako światowych pionierów w dziedzinie kultury.

W moim przekonaniu Duńczycy byli luteranami z natury i usposobienia, nawet jeśli nie przestrzegali obrządków religijnych: stronili od ostentacji, odnosili się nieufnie do przesadnej wylewności i woleli się trzymać na uboczu. W porównaniu do, powiedzmy, Tajlandczyków, Portorykańczyków, a nawet Brytyjczyków, byli osobnikami oschłymi i nader poważnymi. Posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że spośród około 50 nacji, z którymi zetknąłem się do tamtej pory podczas moich podróży, Duńczycy – do spółki ze Szwedami, Finami, Islandczykami i Norwegami – zaliczali się do grupy najmniej radosnych narodów na świecie.

„Być może na ich percepcję rzeczywistości wpływają antydepresanty, które łykają w hurtowych ilościach” – pomyślałem. Czytałem najnowszy raport; wynikało z niego, że tylko Islandczycy zażywają więcej pigułek szczęścia niż Duńczycy oraz że ilość przyjmowanych specyfików tego typu stale się zwiększa. Czyżby szczęście Duńczyków było niczym więcej, jak tylko rozkosznym zapomnieniem sponsorowanym przez prozac?

Kiedy zainteresowałem się nieco bliżej fenomenem szczęścia Duńczyków, stwierdziłem, że raport Uniwersytetu w Leicester nie był tak odkrywczy ani przełomowy, jak mogłoby się wydawać. Duńczycy znaleźli się na najwyższym miejscu już w pierwszym badaniu opinii publicznej w Unii Europejskiej – Eurobarometrze – przeprowadzonym w roku 1973 i zajmują to miejsce do dziś. W ostatnim badaniu ponad dwie trzecie spośród tysięcy ankietowanych Duńczyków uznało się za „bardzo zadowolonych” ze swego życia.

W 2009 roku do Kopenhagi zawitała Oprah Winfrey, której przyjazd nieomal dorównywał rangą wizycie papieża. Uznała fakt, że „ludzie zostawiają przed kawiarniami wózki z dziećmi i nie boją się, że zostaną uprowadzone... że nikt tu nie wychodzi ze skóry, żeby mieć coraz więcej i więcej”, za tajemnicę sukcesu Duńczyków. Skoro sama Oprah namaściła Danię, to musi być prawda.

Kiedy Oprah zstąpiła z niebios, ja zdążyłem już wyjechać z Danii, doprowadziwszy w końcu żonę do kresu wytrzymałości nieustannym narzekaniem na jej ojczyznę: na pieską pogodę, haniebnie wysokie podatki, nużącą monokulturę, uporczywe, tłamszące indywidualność obstawanie przy kompromisie opartym na najniższym wspólnym mianowniku, na lęk przed wszystkim, co choćby odrobinę odstaje od normy, nieufność wobec ambicji i dezaprobatę dla sukcesu, na okropne obyczaje i fatalną dietę, składającą się z tłustej wieprzowiny, słonej lukrecji, taniego piwa i marcepanu. Nadal jednak obserwowałem z nieufnością zdumiewający fenomen szczęśliwości Duńczyków. Dania zajęła na przykład pierwsze miejsce w ogólnoświatowym badaniu opinii publicznej przeprowadzonym przez Instytut Gallupa, w trakcie którego poproszono tysiąc osób w wieku powyżej 15 roku życia w każdym ze 155 krajów, aby oceniły w skali od 1 do 10 swoje obecne życie oraz perspektywy na przyszłość. W ankiecie Gallupa znalazły się także pytania dotyczące wsparcia społecznego („Czy masz krewnych lub przyjaciół, na których pomoc możesz liczyć, jeżeli znajdziesz się w trudnym położeniu?”), wolności („Czy jesteś zadowolony/niezadowolony ze swobody wyboru drogi życiowej, jaką zapewnia ci twój kraj?”) oraz korupcji („Czy korupcja jest powszechnym zjawiskiem w firmach i instytucjach w twoim kraju?”). Z odpowiedzi wynikało, że 82 procent Duńczyków uważa się za zadowolonych z życia (uzyskało najwyższą liczbę punktów), podczas gdy zaledwie 1 procent „cierpi”. Swoje „codzienne doświadczenia” oceniali najwyżej na świecie, osiągając rekordową średnią 7,9 na 10 punktów. Dla porównania w Togo, które zajęło najniższą pozycję, tylko 1 procent obywateli jest zadowolonych ze swego życia.

„Może powinni zapytać somalijskich imigrantów z getta Ishøj, jak bardzo czują się szczęśliwi”, myślałem za każdym razem, kiedy słyszałem o wszystkich tych sondażach i raportach, choć szczerze wątpiłem, aby którykolwiek z ankieterów zapuścił się kiedyś poza granice zamożnych przedmieść Kopenhagi.

A później nadeszła chwila stanowiąca ukoronowanie duńskiej historii szczęścia: w 2012 roku ukazał się pierwszy wydany przez ONZ zbiorczy Raport o światowym poziomie szczęścia (ang. World Happiness Report) skompilowany przez ekonomistów: Johna Helliwella, Richarda Layarda i Jeffreya Sachsa, na podstawie aktualnych badań „szczęścia”, takich jak sondaże Instytutu Gallupa, światowe oraz europejskie badania wartości i przekonań (ang. World, European Values Surveys) czy Europejski Sondaż Społeczny (ang. European Social Survey, ESS). I zgadnijcie, co się okazało. Pierwsze miejsce zajęła Belgia! Nie, nie, żartowałem. Dania po raz kolejny została uznana za najszczęśliwszy kraj na świecie. Tuż za nią uplasowały się Finlandia (2), Norwegia (3) oraz Szwecja (7).

Parafrazując lady Bracknell, wygranie jednego sondażu można by uznać za szczęśliwy traf, lecz wygrywanie właściwie każdego od 1973 roku to już podstawa solidnej rozprawy antropologicznej.

Trzeba jednak podkreślić, że Dania nie była jedyną kandydatką do tytułu najfajniejszego miejsca do życia. Jak wynikało z raportu ONZ, każdy z krajów skandynawskich ma własne, szczególne predyspozycje, aby dzierżyć prymat w dziedzinie standardu życia. Krótko po ukazaniu się raportu ONZ „Newsweek” poinformował, że to nie Dania, lecz Finlandia może się poszczycić najwyższą jakością życia, Norwegia znalazła się na pierwszej pozycji w oenzetowskim rankingu krajów o najwyższym wskaźniku rozwoju społecznego (ang. Human Development Index, HDI), a wyniki jeszcze innego sondażu jednoznacznie wskazywały, że kobietom najlepiej żyje się w Szwecji.

Tak więc Dania nie zawsze zajmuje pierwsze miejsce we wszystkich kategoriach owych badań dobrostanu, satysfakcji i szczęścia, nieodmiennie jednak plasuje się w ścisłej czołówce i nawet jeśli nie ona, to zwykle któryś z krajów skandynawskich jest numerem jeden w tych zestawieniach. Od czasu do czasu do światowej czołówki przepycha się Nowa Zelandia albo Japonia (czy też Singapur lub Szwajcaria), lecz ogólnie rzecz biorąc, przesłanie wszystkich tych sondaży, o których media donosiły tyleż entuzjastycznie, co bezkrytycznie, było przejrzyste niczym kieliszek dobrze zmrożonego sznapsa: Skandynawowie są nie tylko najszczęśliwszymi i najbardziej zadowolonymi narodami na świecie, ale też najbardziej pokojowo nastawionymi, tolerancyjnymi, egalitarystycznymi, postępowymi, zamożnymi, nowoczesnymi, liberalnymi, wyzwolonymi, najlepiej wykształconymi i najbardziej zaawansowanymi technologicznie, a na dodatek mają jeszcze najlepszą muzykę pop, najfajniejszych telewizyjnych detektywów oraz najlepsze restauracje. Grono owych pięciu krajów – Dania, Szwecja, Norwegia, Finlandia i Islandia – może się poszczycić najlepszym systemem edukacji na świecie (Finlandia), wzorcowym, należycie świeckim, multikulturowym, nowoczesnym społeczeństwem industrialnym (Szwecja), fortuną zarabianą na ropie naftowej, inwestowaną przy tym w rzeczy rozsądne, etyczne i długoterminowe, nie zaś w idiotyczne wieżowce czy ekskluzywne call girls (Norwegia), społeczeństwem o najwyższym stopniu równouprawnienia płci na świecie, najdłużej żyjącymi mężczyznami oraz nieprzebraną obfitością łupaczy (Islandia), a także ambitną polityką ochrony środowiska i niezwykle hojnymi systemami ubezpieczeń społecznych (wszystkie).

Cały świat był zgodny: jeśli poszukujesz doskonałego wzorca spełnionego, szczęśliwego, zrównoważonego, zdrowego i oświeconego życia, powinieneś skierować wzrok na północ od Niemiec i ciut na zachód od Rosji.

Ja uczyniłem nawet więcej. Po kilkuletnim okresie obserwowania z bezpiecznej odległości bujnego rozkwitu fenomenu szczęścia Duńczyków – przerywanym regularnymi wizytami, których najważniejszym skutkiem był coraz większy zamęt w mojej głowie (Pogoda nadal gówniana? Aha. Stawka podatkowa wciąż powyżej 50 procent? A jakże. Sklepy pozamykane ilekroć najbardziej ich potrzebujesz? O, tak.) – przeprowadziłem się tam z powrotem.

Nie był to żaden wspaniałomyślny gest przebaczenia ani też śmiały eksperyment mający na celu przetestowanie granic ludzkiej wytrzymałości. Moja małżonka pragnęła ponownie zamieszkać w swojej ojczyźnie, ja zaś – mimo iż każda molekuła mego ciała darła się w niebogłosy: „Michael, zapomniałeś już, jak ci się tam żyło?” – przekonałem się z biegiem lat, że dla mego własnego dobra powinienem robić to, czego ona chce.

Po moim powrocie do Danii ogólnoświatowa fascynacja wszystkim, co skandynawskie jeszcze bardziej się nasiliła. Kultura współczesnych wikingów była – i nadal jest – na fali: książki szwedzkich autorów kryminałów Henninga Mankella i Stiega Larssona zaczęły się sprzedawać w milionach egzemplarzy, a Danmarsk Radio (DR), duński publiczny nadawca radiowo-telewizyjny, sprzedał swoje słynne produkcje do 120 krajów. Duńscy architekci nadal realizowali największe międzynarodowe projekty z taką łatwością, jakby bawili się klockami lego, a prace takich artystów jak Olafur Eliasson pojawiały się wszędzie, od witryn salonów Louisa Vuittona po MoMA. Były premier Danii Anders Fogh Rasmussen został sekretarzem generalnym NATO, a były prezydent Finlandii Martti Ahtisaari otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.

Finlandia dała nam z kolei Angry Birds oraz, przynajmniej chwilowo, telefony komórkowe, które zadomowiły się na dobre w każdej męskiej kieszeni i damskiej torebce. Szwecja kontynuowała podbój centrów handlowych całego świata za sprawą swoich sieci H&M i Ikea oraz podbój fal eteru dzięki producentom muzyki pop (takich gwiazd, jak Britney Spears, Katy Perry i inne) oraz piosenkarzom zbyt licznym, aby ich tu wymieniać; ponadto zawdzięczamy jej Skype’a i Spotify. Norwegia nadal zaopatrywała świat w ropę naftową i paluszki rybne, Islandczycy zaś popadli w niesamowite, aczkolwiek katastrofalne w skutkach, łupieżcze szaleństwo podatkowe.

Niezależnie od tego, gdzie sięgałem po moją codzienną porcję wiadomości, niemal wyłącznie natrafiałem na peany sławiące wszystko, co skandynawskie (wyjąwszy, rzecz jasna, Islandię). Jeśli wierzyć gazetom, telewizji i radiu, kraje nordyckie po prostu nie mogły popełnić błędu. Były – ni mniej, ni więcej – ziemiami obiecanymi równości, dobrobytu, najwyższej jakości życia i domowych wypieków. Ja jednak poznałem odmienne oblicze tego regionu, mieszkając na co dzień na zimnej, szarej Północy. I choć życie w Skandynawii miało w istocie wiele wspaniałych aspektów, które mogłyby stanowić wzór do naśladowania dla reszty świata, brak niuansów i odcieni w obrazie tego regionu prezentowanym w mediach przyprawiał mnie o coraz głębszą frustrację.

Zwłaszcza jedna rzecz związana z owym nowo odkrytym umiłowaniem wszystkiego, co skandynawskie – czy to tamtejszego nowatorskiego szkolnic­twa, specyficznego projektowania wnętrz, opartych na konsensusie ustrojów politycznych, czy też grubych swetrów – wydała mi się szczególnie osobliwa. Jak to możliwe, że mimo całego tego pozytywnego PR i powszechnego podziwu dla skandynawskiego cudu ludzie nie ściągają ze wszystkich zakątków świata, żeby tam zamieszkać? Dlaczego nadal marzą o domu w Hiszpanii albo we Francji? Czemu nie pakują dobytku i nie wyruszają do Aalborga albo Trondheim? Dlaczego, mimo olbrzymiego bogactwa literatury kryminalnej i seriali telewizyjnych, nasza wiedza o współczesnej Skandynawii jest wciąż tak mizerna? Czemu nie masz pojęcia, gdzie właściwie leżą Aalborg i Trondheim? Jak to się dzieje, że żaden z twoich znajomych nie zna szwedzkiego ani nie „radzi sobie” z norweskim? Wymień duńskiego ministra spraw zagranicznych. Albo najpopularniejszego norweskiego komika. Albo Fina. Jakiegokolwiek Fina.

Niewielu z nas odwiedza Japonię lub Rosję, a zna język japoński lub rosyjski, lecz mam wrażenie, że choć nie będziemy w stanie wymienić nazwisk wszystkich tamtejszych przywódców politycznych, artystów czy nazw pomniejszych miast, potrafimy podać przynajmniej kilka. Skandynawia tymczasem jest pod tym względem prawdziwą terra incognita. Nie interesowali się nią Rzymianie. Karol Wielki miał ją w nosie. Jak zauważa skandynawista T.K. Derry w swojej historii tego regionu, dosłownie przez tysiąclecia „północ pozostawała niemal całkowicie poza sferą zainteresowań cywilizowanego człowieka”. Nawet dziś ów brak zainteresowania budzi zdumienie. Pewien dziennikarz z brytyjskiego „Sunday Timesa” niedawno scharakteryzował tę część świata jako „zbiór krajów, które są dla nas nie do rozróżnienia”.

Jedną z przyczyn naszej kolektywnej niewiedzy – przyznaję z pokorą, że sam nie miałem zielonego pojęcia o tym regionie, zanim nie zamieszkałem tam po raz pierwszy – jest fakt, że stosunkowo niewielu z nas kiedykolwiek wybrało się do tej części świata. Mimo cudownych krajobrazów koszt wyprawy do Skandynawii w połączeniu z jej odstręczającym klimatem (nie wspominając już o istnieniu takich kuszących miejsc, jak Francja i Włochy) skutecznie zniechęca większość z nas do spędzania tam wakacji. A gdzież są książki podróżnicze poświęcone urokom Północy? Półki w Barnes & Noble’s uginają się pod ciężarem rozmaitych memuarów znad Morza Śródziemnego – jakichś Romansów pozamałżeńskich w pomarańczach, Pijaczyny pośród gajów oliwnych i temu podobnych; nikt jednak, jak się zdaje, nie ma ochoty spędzić Roku w Turku ani nie usiłuje podróżować Samochodem wśród borówek.

Pewnego dnia, kiedy stałem pół godziny w lokalnej aptece, czekając, aż pani magister raczy mnie obsłużyć (duńskie apoteks mają monopol na sprzedaż leków, obsługa klienta nie jest więc dla nich priorytetem), dotarło do mnie, że mimo licznych peanów na cześć Sofie Gråbøl (gwiazdy serialu The Killing), mimo mnóstwa artykułów poświęconych swetrom z Wysp Owczych i przepisów na potrawy z jadalnych dziko rosnących roślin na dwadzieścia sposobów (muszę w tym miejscu przyznać z należytą pokorą, że sam napisałem co nieco na ten ostatni temat), właściwie i tak dowiadujemy się od nauczycieli w szkole, z telewizji i z gazet znacznie więcej na temat dzikich plemion z amazońskiej dżungli niż na temat Skandynawów i ich życia.

Jest to tym bardziej dziwne, że można się posunąć do stwierdzenia, iż Anglosasi to właściwie Skandynawowie. A przynajmniej w pewnym stopniu. Powiązania kulturowe są niezaprzeczalnie głębokie i długotrwałe, sięgają bowiem wstecz aż do niesławnej pierwszej napaści na klasztor w angielskim Lindisfarne 8 stycznia 793 roku, kiedy to – jak zanotował kronikarz – „napady pogan zniszczyły w straszliwy sposób Bogu poświęcony kościół na Świętej Wyspie, siejąc mord i rabunek”.

Królowie wikingów władali trzecią częścią Brytanii – terytorium znanym pod nazwą Danelaw – w okresie, którego zwieńczeniem było panowanie Knuda jako niekwestionowanego króla całej Anglii. Znaleziska archeologiczne w Sutton Hoo – gdzie odkryto łódź ze wspaniałą komorą grobową – dostarczyły także licznych dowodów na związki ze Szwecją. Wszystko wskazuje na to, że wikingowie z rozmaitych plemion, pozbywszy się swoich wcześniejszych, nieprzyjemnych nawyków gwałcenia i plądrowania, osiedlali się wśród Anglosasów, współżyli z nimi pokojowo, handlowali i zawierali mieszane związki małżeńskie, wywierając istotny wpływ na rdzenną ludność.

Pozostawili również swój ślad w języku angielskim. Norweski językoznawca z Uniwersytetu w Oslo Jan Terje Faarlund całkiem niedawno uznał nawet, że angielski zalicza się do języków skandynawskich, wskazując na wspólne słownictwo, podobny szyk wyrazów w zdaniu – podmiot, orzeczenie, dopełnienie (w przeciwieństwie do szyków przestawnych w gramatyce niemieckiej) i temu podobne. Nazwy kilku dni tygodnia (Wednesday – środa – od Wodina albo Odyna, Thursday – czwartek – od Thora, Friday – piątek – od Frei), a także nazwy wielu miejscowości wywodzą się z języka wikingów. W Anglii każda miejscowość, której nazwa kończy się na „-by” albo „-thorpe” (co znaczy, odpowiednio, „miasto” i „niewielka osada”) była niegdyś osadą wikingów – Derby, Whitby, Scunthorpe, Cleethorpes i wiele, wiele innych.

Ja sam przyszedłem na świat w pobliżu miasteczka East Grinstead, którego nazwa, jak przypuszczam, ma duńskie korzenie („sted” znaczy „miejsce” i jest powszechnie spotykaną końcówką nazw duńskich miast); w Londynie zaś mieszkałem pięć minut od Denmark Hill (dosł. „duńskie wzgórze”), którego nazwa ma nieco młodszy rodowód: mieszkał tam kiedyś duński małżonek królowej Anny. Warto w tym miejscu przypomnieć, że rodziny królewskie, duńska i brytyjska, są z sobą blisko powiązane od wielu stuleci poprzez związki małżeńskie.

Słowa określające członków rodziny – mother (mor – matka), father (far – ojciec), sister (søster – siostra), brother (bror – brat) – są również bardzo podobne, choć język angielski nie przejął, moim zdaniem bardzo użytecznej, skandynawskiej metody rozróżniania dziadków ze strony matki i ojca: far-far, mor-mor, far-mor i mor-far.

Wpływy skandynawskie są dość wyraźnie widoczne również w Stanach Zjednoczonych. Norweski wiking Leif Erikson odkrył Amerykę około 1000 roku naszej ery. Nie zdoławszy jednak docenić uroków Nowej Fundlandii, co prędzej wrócił do domu. Dziewięćset lat później Skandynawowie podjęli kolejną, tym razem bardziej udaną próbę zasiedlenia Ameryki Północnej. Wtedy to 1,2 miliona Szwedów do spółki z wieloma Norwegami, a także Finami i Duńczykami przepłynęło Atlantyk. W pewnym momencie, w połowie lat sześćdziesiątych XIX wieku, Skandynawowie stanowili jedną dziesiątą wszystkich imigrantów przybywających do Stanów Zjednoczonych; wielu z nich osiadło w Minnesocie, której krajobraz przypominał im rodzinne strony. Szacuje się, że obecnie w Stanach mieszka pięć milionów Amerykanów pochodzenia norweskiego i drugie tyle pochodzenia szwedzkiego. Gdyby nie ci ostatni, Hollywood z całą pewnością nie byłby tym, czym jest dzisiaj – Uma Thurman, Scarlett Johansson, Matt Damon, Jamesowie Coburn i Franco, Julia Roberts oraz cały klan Wahlbergów są częściowo szwedzkiego pochodzenia. Obok nich możemy jeszcze wymienić takie wielkie amerykańskie ikony, jak Buzz Aldrin i Abraham Lincoln. Obaj mogą się poszczycić szwedzkimi przodkami.

Dzisiejsza moda na wszystko, co nordyckie, jest tym bardziej zadziwiająca, że przez cały XX wiek wzorce popkultury napływały głównie z przeciwnego kierunku. Jeśli na przykład znajdziemy się w większym towarzystwie Szwedów płci męskiej w określonym wieku, po pewnym czasie niemal nieuchronnie tematem rozmowy staną się skecze Monty Pythona albo filmy z cyklu Akademia Policyjna. Kobiety zaś będą wspominać z rozmarzeniem męską obsadę Ostrego dyżuru albo czas spędzony w Nowym Jorku, gdzie pracowały jako au pair. Z kolei całe młode pokolenie doskonale zna seriale Homeland, Mad Men i House of Cards. Skandynawowie śledzą też na bieżąco rozwój wydarzeń na amerykańskiej scenie politycznej. Swoją drogą ciekaw jestem, ilu amerykańskich kongresmenów potrafiłoby podać nazwisko ministra spraw zagranicznych Danii.

Być może właśnie owa mglista znajomość i powierzchowne podobieństwo są jedną z przyczyn, dla których reszta świata nie zadaje sobie trudu, aby poznać coś więcej prócz obrazu Skandynawów oferowanego przez fikcję literac­ką i filmową. Co ciekawe, mimo że stereotypowe opisy zwykle nawiązują do ich swobody seksualnej i fizycznego piękna, Skandynawom udaje się jakimś cudem robić wrażenie pobożnych, wręcz świętoszkowatych luteran. To niezła sztuczka uchodzić równocześnie za ostro napalonych i odstręczająco chłodnych, nieprawdaż? Na domiar złego, kiedy przychodzi do mówienia o sobie, Skandynawowie zachowują denerwującą rezerwę; nie znoszą się popisywać. To wbrew ich zasadom (dosłownie, jak się przekonamy). Kiedy zajrzysz do słownika, aby sprawdzić znaczenie słowa „powściągliwy”, nie znajdziesz tam zdjęcia skrępowanego Fina stojącego w kącie i gapiącego się uporczywie na czubki swoich butów. A powinieneś.

Kiedy pisałem tę książkę, mnóstwo osób – w tym kilkoro Duńczyków, a przede wszystkim wielu Szwedów – wyrażało najszczersze zdumienie, że mogą stanowić przedmiot zainteresowania dla kogokolwiek spoza Skandynawii. „Dlaczego uważasz, że ludzie się nami zainteresują? – pytali. – Jesteśmy tacy nudni i sztywni”. „Na świecie na pewno są jacyś ciekawsi ludzie, o których można napisać. Nie wybrałbyś się raczej na południe Europy?” Wygląda na to, że Skandynawowie wykazują skłonność do postrzegania siebie podobnie, jak my ich postrzegamy: jako sprawnych w działaniu i wartościowych, lecz zarazem naznaczonych piętnem otchłannej nudy, która skutecznie zniechęca postronnych do zgłębiania ich natury. Pracowici, godni zaufania i dbający o poprawność polityczną, są jak księgowy na imprezie. Skandynawia to pięć krajów zaludnionych przez urzędników władz lokalnych, surowych pracowników socjalnych i smutasów psujących każdą zabawę.

Dlaczego zatem mam nadzieję, że uda mi się utrzymać waszą uwagę do samego końca tej książki? Ujmując rzecz w największym skrócie – uważam Duńczyków, Szwedów, Finów, Islandczyków, a nawet Norwegów za absolutnie fascynujących i podejrzewam, iż zgodzicie się ze mną, kiedy tylko się przekonacie, że potrafią być nie tylko niezwykle błyskotliwi i postępowi, ale też niesamowici i po prostu dziwni. Gdyby Oprah została dłużej niż tylko przez jedno popołudnie, przekonałaby się, podobnie jak ja, do czego zacząłem się wreszcie, niezbyt chętnie, przyznawać, jak wiele możemy się nauczyć od krajów nordyckich – o tym, jak żyją, jakie mają priorytety, jak radzą sobie ze swoim bogactwem, jak społeczeństwa mogą funkcjonować lepiej i bardziej sprawiedliwie, jak ludzie mogą zachowywać równowagę między życiem prywatnym a karierą zawodową, skutecznie się kształcić i wzajemnie wspierać. O tym, jak w ostatecznym rozrachunku być zwyczajnie szczęśliwym. Poza tym Skandynawowie są też zabawni. I to nie zawsze celowo, a to, moim zdaniem, jest najlepszy z możliwych sposobów bycia zabawnym.

Zacząłem się nieco bliżej przyglądać tak zwanemu nordyckiemu cudowi. Czy istnieje jakiś specyficznie skandynawski szablon lepszego stylu życia? Czy któryś z elementów nordyckiej wyjątkowości – jak niekiedy nazywano ów fenomen – można by przenieść na inny grunt, czy też są one specyficzne dla tamtego regionu i stanowią rezultat wyjątkowych uwarunkowań historyczno-geograficznych? Czy gdyby ludzie spoza Skandynawii naprawdę wiedzieli, jak to jest żyć w tamtej części świata, wciąż tak bardzo zazdrościliby Duńczykom i ich pobratymcom?

„Gdybyś miał się narodzić na nowo gdziekolwiek na świecie jako osoba o przeciętnych uzdolnieniach i dochodach, chciałbyś być wikingiem”, oświadczył – cokolwiek dwuznacznie – brytyjski tygodnik „The Economist” w wydaniu specjalnym poświęconym tematyce nordyckiej. A gdzie dyskusje o nordyckim totalitaryzmie i o tym, jak bardzo Szwedzi są zamknięci w sobie; gdzie rozważania o tym, że bajeczne dochody ze sprzedaży ropy naftowej zdemoralizowały Norwegów do tego stopnia, że nie chce im się nawet obierać bananów (naprawdę – wrócimy do tego później), że Finowie odurzają się kilogramami leków bez recepty, że Duńczycy nie przyjmują do wiadomości istnienia swojego długu, upadku etyki pracy i swojej rzeczywistej pozycji w świecie oraz że Islandczycy są właściwie dzikusami?

Kiedy już zaczniesz się bliżej przyglądać nordyckim społeczeństwom i narodom, kiedy wyjdziesz poza standardowy zestaw tematyki skandynawskiej serwowany przez zachodnie media – artykuły w dodatku niedzielnym ilustrowane zdjęciami szwedzkich domków letnich zamieszkiwanych przez blondynki w sukienkach w kwiatki z nieodłącznymi koszykami dzikiego czosnku w rękach i gromadki dzieci z artystycznie zmierzwionymi czuprynkami – twoim oczom ukaże się znacznie bardziej skomplikowany, nierzadko mroczniejszy, a niekiedy wręcz niepokojący obraz. Obejmuje on wszystko, od stosunkowo nieszkodliwych minusów życia w tak zamożnych, homogenicznych i egalitarnych społeczeństwach, jak skandynawskie (innymi słowy, kiedy wszyscy zarabiają mniej więcej tyle samo, mieszkają w podobnych domach, podobnie się ubierają, jeżdżą takimi samymi samochodami, jedzą takie same potrawy, czytają te same książki, mają identyczną opinię na temat swetrów i bród, zasadniczo podobne przekonania religijne, wyjeżdżają na wakacje do tych samych miejsc, życie staje się ociupinkę monotonne – więcej na ten temat w rozdziałach poświęconych Szwecji), aż po znacznie poważniejsze problemy społeczeństw nordyckich: rasizm i islamofobię, stopniowy zanik równości społecznej, alkoholizm oraz nadmiernie rozrośnięte sektory publiczne wymagające stawek podatkowych, które wydałyby się zgoła niedorzeczne każdemu, kogo nie dławiły one podstępnie przez ostatnie 50 lat niczym podnosząca się zabójcza fala powodziowa, tłamsząc wszelką nadzieję, energię i ambicję...

O czym to ja mówiłem? Aha, tak, postanowiłem się więc wybrać w podróż i spróbować wypełnić luki w moim nordyckim doświadczeniu. Rozpocząłem gruntowną eksplorację tych pięciu krain, odwiedzając kilkakrotnie każdą z nich, spotykając się z historykami, antropologami, dziennikarzami, pisarzami, artystami, politykami, filozofami, naukowcami, tropicielami elfów i Świętym Mikołajem.

Ta wyprawa miała mnie zaprowadzić z mego domu na duńskiej wsi do lodowatych wód norweskiej Arktyki, do budzących grozę gejzerów na Islandii i na betonową pustynię cieszącego się najgorszą sławą osiedla mieszkaniowego w Szwecji; od groty Świętego Mikołaja do Legolandu i od Duńskiej Riwiery do Rotten Banana*.

Pierwszą lekcję na temat Skandynawii odebrałem jednak jeszcze przed wyjazdem. Udzielił mi jej, po dłuższej chwili milczenia i głębokim westchnieniu, znajomy duński dyplomata, wcześniej cierpliwie wysłuchawszy przemowy w moim wykonaniu, w której zawarłem większość z tego, co napisałem powyżej. Poinformował mnie mianowicie, że ściśle rzecz biorąc, ani Finowie, ani Islandczycy nie są Skandynawami. Ten termin odnosi się bowiem wyłącznie do ludów zamieszkujących pierwotne ziemie wikingów, czyli tereny dzisiejszej Danii, Szwecji i Norwegii. Lecz, jak się przekonałam w trakcie moich podróży po regionie, Finowie rezerwują sobie prawo do wstępowania do klubu starych piratów lub występowania z niego, kiedy im to odpowiada; nie sądzę też, aby Islandczycy obrazili się za to, że zalicza się ich do grona Skandynawów. Właściwie, jeśli zamierzamy mówić o wszystkich pięciu krajach łącznie, powinniśmy używać określenia „nordyckie”. Ale to moja książka i dlatego pozwalam sobie na używanie obu terminów zamiennie.

Zacznijmy więc naszą wyprawę w poszukiwaniu prawdy o nordyckim cudzie. Zacznijmy ją w sposób najlepszy z możliwych – od imprezy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: