Skazani na offline - ebook
Skazani na offline - ebook
To nie będzie zwykły obóz – na pewno nie dla kogoś, kto uwielbia pakować się w kłopoty!
Jett Baranov jest przyzwyczajony do luksusu, technologii i życia poza zasadami. Kiedy trafia do Oazy – leśnego ośrodka odnowy, w którym dzień zaczyna się od medytacji, a kończy na zbieraniu jagód – jest pewien, że to będą najgorsze wakacje w jego życiu.
Ale wtedy zaczynają się dziać rzeczy, których nikt nie potrafi wyjaśnić, a dorośli zachowują się coraz dziwniej.
Coś tu śmierdzi… i to nie tylko obozowe jedzenie.
Zamiast spokojnego wypoczynku w otoczeniu natury, Jett i jego nowi znajomi trafiają w sam środek tajemnicy, która wymaga odwagi, sprytu i... nieco współpracy.
Każdy dzień spędzony w Oazie przynosi nowe odkrycia.
Po pierwsze: nie wszyscy są tymi, za których się podają.
Po drugie: przyjaźń potrafi zaskoczyć, nawet gdy wcale się jej nie szuka.
Po trzecie: mała jaszczurka może uruchomić lawinę naprawdę dużych problemów!
Pełna humoru, tajemnic i zwariowanych przygód historia dla fanów Grega z Dziennika cwaniaczka.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dzieci 9-12 |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-08-08752-7 |
| Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
GRACE ATWATER
Przebudzenie to mój ulubiony moment dnia.
Nie chodzi mi o sam proces odzyskiwania świadomości, choć on też jest w porządku. Kocham przypominać sobie po otwarciu oczu, że znajduję się w Oazie, najwspanialszym miejscu na świecie zarówno dla mojego ciała, jak i umysłu.
Przebudzenie nie jest tym samym, co budzenie się – a przynajmniej nie tutaj. Chodzi o cały poranny rytuał: kombinację rozciągania, ćwiczeń oddechowych, jogi i tai-chi. Każdy mieszkaniec Oazy oddaje się o poranku Przebudzeniu, choć najbardziej lubią je młodsi goście, bo ich przewodnikiem jest nie kto inny jak Magnus Fellini: założyciel Oazy Odnowy Ciała i Umysłu, jej serce i dusza.
Ten cudowny ośrodek powstał w całości jako jego pomysł – ba, wręcz marzenie! Tylko że w przeciwieństwie do większości marzycieli Magnus miał odwagę zrezygnować z wyścigu szczurów na rzecz wcielania swoich planów w życie. Mam to niesamowite szczęście, że każdego lata przyjeżdżam tu z mamą. Ona też jest fanką. W Oazie możemy pozbyć się z organizmów wszystkich trucizn codziennego życia. I nie chodzi mi tu jedynie o niezdrowe jedzenie – jestem wegetarianką przez okrągły rok. Mówię też o zanieczyszczeniach powietrza, braku ćwiczeń fizycznych, stresie, uzależnieniu od elektroniki. Wszystko to negatywnie na nas wpływa i wszystko to znika po przekroczeniu bram Oazy. Człowiek wprost czuje, jak opuszcza go całe zło. Niektórym dzieciakom trudno jest oddać telefon do przechowania, ale po zaledwie jednym czy dwóch dniach ich samopoczucie znacznie się poprawia. Niby co jest takiego fajnego w utrzymywaniu kontaktu ze światem zewnętrznym, kiedy tak naprawdę do szczęścia potrzebujemy utrzymywania kontaktu wyłącznie ze swoim wnętrzem? Tak właśnie mówi Magnus.
Uwielbiam wszystko w tym miejscu! Okej, prawie wszystko. Do Oazy nie wolno zabierać zwierząt, więc Benita musimy zostawiać w domu z tatą. To mój sznaucer miniaturowy. Benito, nie tata. W sumie dobrze się składa, że tata tu z nami nie przyjeżdża, bo wtedy musielibyśmy oddawać Benita do hotelu dla zwierząt, a jemu na pewno by się to nie spodobało. Wszystko wskazuje jednak na to, że jest bezpieczny, bo tata kategorycznie stwierdził, że nie przyjedzie do Oazy, dopóki nie zaczną serwować prawdziwych cheeseburgerów – co się nigdy nie wydarzy.
– Sięgnijcie w stronę wierzchołków drzew – instruuje nas Magnus głosem, który, choć cichy, zdaje się wypełniać polanę. Jego palce delikatnie falują. – Poczujcie, jak negatywna energia opuszcza wasze ciała.
Czuję to i jest mi z tym cudownie.
Magnus ma podobną budowę ciała co mój tata, jeśli nie liczyć braku brzuszka. Zdrowy tryb życia uczynił z niego chodzącą reklamę Oazy, jest bowiem szczupły i muskularny. Potrafię go sobie wyobrazić w garniturze – jako dyrektora na Wall Street, którym niegdyś był. Garnitur zamienił jednak na dres, czy raczej cały zestaw dresów we wszystkich wyobrażalnych kolorach. Dziś włożył fuksjowy.
– ...i pooowoooli opuśćcie ręce do swojego rdzenia.
Tylko Magnus potrafi przeciągnąć „powoli” w słowo długie na dziesięć głosek.
Postępuję zgodnie z jego poleceniami, a wraz ze mną robi to dwanaścioro innych dzieciaków w wieku od ośmiu do szesnastu lat.
– Pssst! – syczę do Tyrella Karrigana, który ćwiczy obok na macie do jogi. – Więcej rozciągania, mniej drapania.
Kiedy się do mnie odwraca, zauważam na jego szyi i ramionach czerwone plamy.
– Nic na to nie poradzę – odszeptuje. – Wszystko mnie swędzi.
– Znowu jadłeś szpinak? – rzucam oskarżycielskim tonem. – Przecież wiesz, że dostajesz od niego wysypki.
– Nie jadłem, słowo honoru! Zmienili mi szpinak na jarmuż i zobacz, jak to na mnie wpłynęło. Na całym ciele mam pokrzywkę!
Cmokam ze współczuciem. Biedny Tyrell! Mógłby być twarzą kampanii reklamowej balsamu kalaminowego, gdyby na niego też nie miał uczulenia. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że reaguje alergicznie na powietrze. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby się po czymś nie drapał, doprowadzając swoją purpurową skórę do opłakanego stanu.
Wciąż wykonujemy ćwiczenia na matach, kiedy zauważam nową osobę, chłopaka mniej więcej w moim wieku. Wygląda na zaspanego – a ta jego część, która już się przebudziła, nie sprawia wrażenia zbyt szczęśliwej. Można by pomyśleć, że ledwie ma siłę się poruszać. Bardziej jest ciągnięty przez jakiegoś mężczyznę. Ojca? Nie, na to nieznajomy wydaje się zbyt młody. Starszego brata? Jeśli tak, to o wiele starszego, bo dałabym mu jakieś dwadzieścia pięć lat. Rozkłada matę z tyłu, a dzieciak zwija się na niej w kłębek, jakby chciał się zdrzemnąć. Jego towarzysz próbuje unieść go do pionu, co przeradza się w osobliwy pojedynek zapaśniczy.
– Kto to? – pyta głośno Tyrell.
– Ktokolwiek to jest – mamroczę – potrzebuje tego miejsca bardziej niż my wszyscy razem wzięci. Nawet tutaj czuć bijące od niego negatywne emocje.
Odpowiedzi ostatecznie udziela nam Magnus:
– Ach, nasz nowy kuracjusz! Chciałbym, żebyście powitali Jetta.
– Odnajdź w sobie ład, Jett – mówimy chórem.
Chłopak patrzy na nas jak na bandę wariatów.
Facet, który z nim przyszedł, trąca go w ramię.
– Jasne, wam też życzę wesołego zadu – odburkuje Jett.
Magnus prowadzi nas przez pozostałą część Przebudzenia, ale ja nie potrafię się skupić. Co rusz zerkam na chłopaka, który wszystko robi źle. Nie sięga w kierunku wierzchołków drzew, ba, w ogóle donikąd nie sięga. Spodenki ma włożone na lewą stronę, a jego koszulka nie jest z Oazy – zamiast „ODNAJDŹ W SOBIE ŁAD”, widnieje na niej napis „BAT MICWA SOPHIE TUPPLEMAN”. Jakby tego było mało, za każdym razem, gdy starszy towarzysz przestaje zwracać na niego uwagę, chłopak osuwa się na matę i udaje, że chrapie. A może naprawdę przysypia?
Próbuję go ignorować, wkurzają mnie jednak jego bezczelność i brak szacunku – i to nie tylko w stosunku do Oazy, ale też do jej założyciela!
Magnus kieruje na mnie swoje przenikliwe spojrzenie.
– Odnajdź w sobie ład, Grace. Czyżbyś zapomniała o najgłębszym oddechu?
Ze wstydu mam ochotę zapaść się pod leśną ziemię. Magnus ma rację – rozkojarzona przez tego wstrętnego kolesia, zapomniałam o głębokim oddychaniu, czyli najważniejszej części Przebudzenia.
– Przepraszam...
– Nie ma potrzeby przepraszać – odpowiada, jak zwykle wyrozumiały. – Wystarczy, że odnajdziesz w sobie ład.
Mimo to przez pozostałe trzydzieści minut mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią. Boli tym bardziej, że zwykle jestem najlepszą uczennicą Magnusa.
Po zajęciach Magnus zaprasza nas do Łaźni. Zamiast od razu się tam udać, podchodzę do chłopaka, który znów przysypia na macie.
– Te zajęcia nazywają się Przebudzenie – cedzę gorzko. – Byłoby fajnie, gdybyś chociaż spróbował się obudzić.
Jett otwiera oko.
– Przecież nie śpię.
– Ta, jasne! – parskam. – Padasz na twarz, gdy tylko twój brat przestaje cię trzymać.
– Matt nie jest moim bratem – odpowiada Jett z ziewnięciem. – Raczej kuratorem.
Mężczyzna próbuje zbyć tę uwagę śmiechem.
– Matt Louganis – przedstawia się, ściskając mi dłoń. – Przyjechałem z Jettem w roli jego... towarzysza.
– Nie słuchaj go – upiera się Jett. – Matt to fryzjer mojego psa. Instruktor nurkowania na pół etatu.
– Jett... – w głosie mężczyzny słychać ostrzegawczą nutę.
– Ech, no dobra, powiem prawdę: Matt jest mną, tylko że z roku dwa tysiące trzydziestego szóstego. Odkąd wynaleźliśmy wehikuł czasu, pilnuje mnie w przeszłości, żeby ojciec mnie nie wydziedziczył, bo wtedy w przyszłości przestaną przychodzić jego czeki.
Matt przewraca oczami.
– Twój ojciec nigdy nie posługiwał się czekami. Korzysta ze swojej technologii blockchain, FlashCash.
Podchodzi do nas Tyrell, drapiąc się po całym ciele.
– Zaraz, FlashCash to produkt Fuego, zgadza się? – Z wrażenia opada mu szczęka. – Ej, tylko nie mów, że twój ojciec to Vladimir Baranov!
Jett podnosi się z maty.
– Zgadza się, to mój staruszek. Wymyślił też KryptoKlaster, BitBolta, Luau i Wierzgającego Konia. No dobra, z tym ostatnim żartowałem, to nazwa przełęczy w Kanadzie.
– Przyzwyczaicie się do jego poczucia humoru – komentuje Matt. – W każdym razie tak mi powiedziano...
Ja jednak wiem już o Jetcie wszystko, co niezbędne. Można to podsumować w trzech słowach: nadziany rozpuszczony bachor.
– O rany! – Tyrell tryska entuzjazmem. – Twój ojciec jest uważany za największego wynalazcę od czasów Thomasa Edisona. Musicie być obrzydliwie bogaci!
Szturcham go łokciem w bok.
– No co, przecież on wie, że jest obrzydliwie bogaty. Wszyscy korzystają z technologii Fuego! Sam mam eF-lefon!
Jettowi rozbłyskują oczy.
– Masz tu smartfona?
– No, nie przy sobie – przyznaje Tyrell. – Musiałem go oddać do przechowania, gdy się meldowałem. Elektronika jest w Oazie zakazana.
– Widzisz? – odzywa się Matt. – Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, a ten turnus nie jest żadną wymyślną torturą, żeby ci dokuczyć.
– Aha, jasne. Odnajdź w sobie zad – mówi Jett, przeciągając samogłoski. – Ha, zaczynam tu chyba pasować.
Dostaję białej gorączki.
– Mówimy: odnajdź w sobie ład, a ty doskonale o tym wiesz! – rzucam ze złością. – To ma być zachęta do lepszego życia, którą ty zamieniasz w coś wulgarnego!
– Masz sto procent racji, jestem złą osobą – przyznaje Jett. – Najlepiej od razu złóż Nimbusowi skargę, żeby mnie stąd wykopali.
Teraz ma czelność drwić z Magnusa, twórcy tego cudownego miejsca. Ten złośliwy pajac nie jest wart zmiękczacza, którego Magnus używa do prania swoich dresów!
– Magnus Fellini – syczę – to najwspanialszy przewodnik ze wszystkich. Nasz duchowy lider!
– W takim razie naskarż mu, jaki ze mnie dupek – odpowiada chłopak.
– To nic nie da, Jett – zapewnia go poważnym tonem Matt. – Uwierz na słowo swojemu instruktorowi nurkowania: utknąłeś tu na sześć tygodni.
– Powinniśmy się udać do Łaźni – wtrąca się Tyrell. – Już jesteśmy spóźnieni.
– Ja się nigdzie nie wybieram – mówi Jett. – Skoro muszę tu być wbrew własnej woli, i na dodatek głodować, to przynajmniej zamierzam śmierdzieć.
– To nie taki rodzaj łaźni – odwarkuję. – Chodzi o naturalne źródła, ogrzewane energią geotermalną. Nie ma ich na świecie tak wiele.
Najwyraźniej na Jetcie Baranovie nie robi to żadnego wrażenia. Pewnie uważa, że jeśli będzie miał ochotę doświadczyć cudu natury, poprosi ojca, żeby jakiś wynalazł i sprezentował mu na urodziny. Zaczyna się kłócić z Mattem na temat tego, czy naprawdę musi cierpieć pobyt w tym ośrodku; ośrodku, który dla większości ludzi jest wymarzonym – i często niedostępnym – celem wakacyjnej podróży. Rozzłoszczona, biorę Tyrella pod ramię i prowadzę przez las do Łaźni.
Tyrell co rusz ogląda się za siebie.
– Wciąż nie wierzę, że Jett to syn Vladimira Baranova. Wiesz, że jest on uważany za jednego z najbogatszych ludzi na świecie?
– Pieniądzom jest wszystko jedno, kto nimi obraca – odparowuję. – Chłopak ma tupet. Kiedy nabija się z Oazy, obraża nie tylko Magnusa i pozostałych przewodników, ale też nas wszystkich! To jak policzek dla każdej osoby, która tu przyjeżdża.
– Odpuść, to jego pierwszy dzień – przypomina mi Tyrell. – Do Oazy trzeba się przekonać. Ja na początku też nie byłem nią zachwycony.
– Ale teraz ci się podoba? – upewniam się.
– No więc... – urywa.
– Okej, może ty nie jesteś najlepszym przykładem – kapituluję. – Pewnie ciężko szukać ładu, kiedy wszystko cię swędzi.
– Nawet nie w tym rzecz – odpowiada Tyrell. – Chodzi o moich rodziców. Ty w każde wakacje przyjeżdżasz tutaj z mamą z myślą o odnowie, a moi starzy chyba uważają, że Oaza jest kliniką dietetyki. A może ja wcale nie chcę schudnąć?
– Nie musisz – przekonuję. – Tym bardziej że jedzenie mają tu niesamowite.
– Może dla ciebie, bo ty już jesteś wegetarianką. No i dochodzi do tego jeszcze moja siostra, która okropnie tęskni za swoim chłopakiem Landonem.
– Ale to chyba nie twój problem?
– Och, uwierz mi, to problem całego jej otoczenia – zapewnia. – Sarah nienawidzi wszystkich ludzi na świecie, a ja nie jestem wyjątkiem. – Wskazuje bąble na swojej szyi. – To nie tylko pokrzywka. Zeszłego wieczoru Sarah rzucała we mnie gorącymi kasztanami, które piekliśmy na ognisku.
Spotkałam Sarah kilka razy. Ma siedemnaście lat, więc jest starsza od większości dzieciaków w Oazie. Fakt, przy każdej okazji nawija o tym całym Landonie. Gdy na przykład Tyrell uderzył się w paluch, wspomniała, że jej chłopak uwielbia paluszki.
Staram się postawić na jej miejscu.
– W Oazie musi być jej trudno, bo nie może do niego zadzwonić przez FaceTime ani nawet napisać wiadomości – komentuję.
– Piszą do siebie listy – odpowiada Tyrell, krzywiąc się z odrazą. – Oldskulowo, na papierze. Ze trzy dziennie, bez kitu!
Kiedy docieramy do Łaźni, wszyscy już tam są. Chowamy się w kabinach, by przebrać się w stroje kąpielowe. Łaźnia to w rzeczywistości źródło termalne o nieregularnym kształcie, otoczone przez naturalne formacje skalne. Trochę trudno się tam dostać, ale skały są na tyle gładkie, że można się po nich wspinać boso. Pierwsze zanurzenie to dla ciała istny szok, tak gorąca jest woda – o kilka stopni gorętsza niż w domowej wannie! Magnus twierdzi, że podgrzewa ją podziemna magma. Czasem mam wrażenie, że jeśli zbyt głęboko pogrzebię paluchem w ziemi, to się do niej dokopię, dlatego lepiej uważać. Nad Łaźnią nawet w upalny dzień unosi się chmura gęstej pary. Kiedy jednak człowiek przyzwyczai się już do temperatury, ogarnia go cudowne odprężenie i poczucie zadowolenia nieporównywalne z niczym innym. To wprost idealne zwieńczenie Przebudzenia, wisienka na torcie.
Tyrell zanurza się aż po szyję, wzdychając błogo. W Łaźni ustępuje nawet najbardziej dokuczliwe swędzenie, na skórze czuje się wyłącznie pieszczotliwe mrowienie pod wpływem wody. Lubię zaciskać nos i zanurzać się po czubek głowy. Obecna w źródle siarka trochę piecze w oczy, ale działa na cerę lepiej niż najdroższe zabiegi kosmetyczne. Wypływam na powierzchnię i kładę się na skale, niemal całkowicie rozluźniona.
W moje myśli wdziera się donośny krzyk:
– Kula armatniaaa!
Rozlega się tupot stóp, a zaraz potem w powietrze wyskakuje jakaś postać, przesłaniając na moment słońce. Jett uderza w sam środek źródła, rozpryskując wodę niczym meteoryt i płosząc inne dzieciaki.
Jeszcze chwila... – myślę sobie.
Moment później z trzewi Jetta wyrywa się pierwotny wrzask szoku i bólu:
– Auaaaaaaaaa!!!
Jednocześnie odkrywamy, że Jett Baranov potrafi latać. Wyskakuje z wody jak pocisk wystrzelony przez łódź podwodną – albo jak, no cóż: oparzony – i wspina się na skały, roztrzęsiony i cały czerwony.
Przybiega za nim ten facet, Matt.
– Jett, co się stało?!
– Oni chcieli mnie zabić! – żali się Jett.
– Kto taki? – Matt gapi się na chłopaka, który kuli się w przemoczonych spodenkach i podkoszulku jak ranne zwierzę.
Wszystkie dzieciaki się śmieją – w tym ja.
W szczególności ja.
– Ta woda ma milion stopni! – chlipie Jett. – Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł?
– Bo myśleliśmy, że sam to rozkminisz – odpowiadam. – Na przykład z tamtego znaku: „Uwaga, gorące źródła”.
– Potrzebuję lekarza – przekonuje swojego opiekuna Jett. – Zadzwoń do pilota, niech szykują odrzutowiec. I niech na lotnisko zabierze mnie stąd śmigłowiec.
Matt stara się wykazać cierpliwością.
– Skończyłeś? – rzuca. – To weź się w garść. Nie umierasz, nic ci nie odpadło. Wszyscy inni siedzą w dokładnie tej samej wodzie i jakoś nikt nie żąda ewakuacji medycznej.
– Gdy w końcu odzyskam telefon – syczy Jett – w pierwszej kolejności zadzwonię poskarżyć się Vladowi, że próbowałeś ugotować mnie żywcem.
Nie mam żadnych wątpliwości, że to zrobi. Łatwo mi sobie wyobrazić, jak Jett doprowadza do czyjegoś zwolnienia ze wstydu, że wyszedł na głupka.
Jednakże Matt śmieje mu się w twarz.
– W porządku, Michaelu Phelpsie. Ale najpierw wróćmy do chatki po jakieś suche ciuchy.
– Możesz się wytrzeć moim ręcznikiem – oferuje pomoc Tyrell.
Jett gromi go spojrzeniem.
– Człowieku, co jest z tobą nie tak? I z wami wszystkimi! – rzuca w naszą stronę, po czym odchodzi pośpiesznym krokiem z Mattem depczącym mu po piętach.
Już nie jest mi wesoło. W Jetcie Baranovie nie ma niczego śmiesznego.
– Nie pożyczaj mu ręcznika – radzę Tyrellowi. – On nie poczęstowałby nas nawet skórką od banana, więc nie rozumiem, czemu my mamy być dla niego mili.
– Och, przestań, Grace – odpowiada Tyrell. – Ty nigdy tak nie miałaś, że nie umiałaś się gdzieś dopasować?
Oczywiście, że miałam; każdy z nas tak miał – i właśnie za to cenię Oazę. Nie istnieje bowiem na świecie drugie miejsce, gdzie równie dobrze bym pasowała.
I właśnie dlatego nie zamierzam pozwolić, żeby jakiś rozpieszczony bogaty smarkacz z Doliny Krzemowej zepsuł mi wakacje.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------