Skazani na życie - ebook
Życie na salonach nigdy nie pociągało Efry, wolała akcję, ryzyko i blask skradzionych klejnotów. Do czasu, kiedy nieudany skok na najbardziej strzeżony skarbiec świata kończy się śmiercią jej partnera, a załamana złodziejka przebija sobie serce w poszukiwaniu ukojenia.
Śmierć jednak ją odrzuciła i obdarzyła mrocznym darem, za który teraz przerażająca zjawa z zaświatów żąda słonej zapłaty.
Okazuje się, że Efra nie jest odosobnionym przypadkiem. Baron Blazeridge zebrał wokół siebie innych „samobójców”, których czeka niebezpieczna misja. Aby przywrócić równowagę między życiem a śmiercią, muszą się włamać do skarbca doskonale znanego Efrze z jej ostatniego skoku.
Czy złodziejka odnajdzie w sobie odwagę, by ożywić bolesne wspomnienia?
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-7995-828-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nieważne, w jak głębokim bagnie wylądowałby Etnis, Efra i tak nie pomyślałaby, że mógłby skończyć z wisielczą pętlą na szyi.
Tymczasem w strugach deszczu sunęła przez tłum na placu w Wolnym Mieście. Miała wrażenie, że znajdowała się w alternatywnej rzeczywistości. Głosy zdawały się obce i odległe, jakby dochodzące zza jakiejś niewidzialnej zasłony. Chociaż wiedziała, że otaczająca ją chmara ludzi szeptała o jej aresztowanej miłości, to ostatecznie nic do niej nie docierało. Była świadoma, że nie powinna tu przychodzić, że może przez to również skończyć na stryczku, a pomimo tego wciąż parła do przodu, by znaleźć się bliżej szubienicy. Musiała go zobaczyć.
Zamarła na chwilę, kiedy na podest wprowadzono trzech mężczyzn. Naciągnęła mocniej kaptur na swoje świeżo farbowane czarne włosy. Czarnoskóry, mocno umięśniony swalahijczyk ledwo trzymał się na nogach, poganiany przez pomocników kata. Za nim wleczono starszego mężczyznę, bladego jak ściana, z chudymi nogami tak drżącymi, że zachowanie na nich pionu przychodziło mu z trudem.
Ostatnim ze skazańców był on.
Etnis spokojnie zajął miejsce wskazane mu przez oprawcę, a burmistrz uciszył tłum donośnym dźwiękiem gongu. Herold zaczął obwieszczenie. Jej partner stał pewnie, z wypiętą piersią patrzył beznamiętnie przed siebie, jakby po prostu czekał na załatwienie jakiejś formalności. Po dziesięciu dniach aresztu jego czarne, lekko przydługie włosy zmieniły się w tłuste, matowe strąki, a niechlujny zarost odejmował mu naturalnego wdzięku, przysłaniając kwadratową szczękę. Dla Efry to było jednak bez znaczenia. Poczuła przede wszystkim ulgę, że nie wyglądał na wymęczonego torturami, że w ostatnich dniach życia nie musiał cierpieć. Wzdrygnęła się na tę myśl; podświadomie nie chciała wciąż uwierzyć, że Etnis zaraz zginie na jej oczach, chociaż wyraźnie widziała, jak pierwszemu ze skazańców zakładano pętlę na szyję.
– Edryk van Halm, prefekt prowincji Huskar, skazany na karę śmierci za rażącą niesubordynację wobec rozkazów autorytetów Konfederacji. – Herold kontynuował odczytywanie werdyktu, kiedy nakładano sznur na szyję drugiego skazańca. – Wskutek niedostosowania się do nowych regulacji utracono kilka tysięcy racji żywnościowych o równowartości sześciuset złotych koron.
Efra przełknęła ciężko ślinę, gdy burmistrz posłał Etnisowi krótkie spojrzenie, a kat zbliżył się ze sznurem. Ktoś wbił jej przypadkiem łokieć między żebra, ale prawie tego nie zauważyła, wpatrując się w spokojną twarz swojego mężczyzny.
– Anton Aldechus, skazany na karę śmierci za zamordowanie dwudziestu dwóch funkcjonariuszy, jednego parlamentarzysty i trzech cywilów, a także za próbę napaści na Skarbiec Konfederacji Triady oraz za zniszczenia z tym związane pociągające za sobą koszt w wysokości tysiąca pięciuset złotych koron.
Efra rozchyliła usta, zdziwiona, że nazwano Etnisa jednym z mniej znaczących imion, jakimi się posługiwał, ale nie mogła narzekać; przedstawione liczby sugerowały, że wyrok wydano jedynie za ich nieudany napad na skarbiec. Chociaż mogą po prostu nie chcieć zdradzać skali jego działania, pomyślała, ale nie przejęła się tym – to, ile wiedzieli, nie obchodziło jej kompletnie. Nie obchodziło jej nawet, czy będą ją ścigać. Lub czy ją złapią.
Jeżeli on zginie, nic już nie będzie jej obchodzić.
Tłum ożywił się niecodziennym skazańcem – w końcu przyznano, że nastąpiła próba napadu na jeden z najbardziej strzeżonych skarbców Nowego Kontynentu. Poruszenie rozmawiających z przejęciem ludzi, to, jak się rozpychali, by lepiej widzieć, zirytowało Efrę. Odepchnęła łokciem natarczywego mężczyznę, który prawie na nią wpadł. Zignorowała jego oburzone spojrzenie i w samą porę uniosła ponownie wzrok na Etnisa.
Wydawał się patrzeć dokładnie w jej kierunku.
Wstrzymała oddech. Kiedy uśmiechnął się blado, z pętlą na szyi, nie mogła już powstrzymać łez. Z całych sił zdusiła chęć krzyku; wiedziała, że to by go rozczarowało. Jej łzy zmieszały się z kroplami deszczu. Płakała bezgłośnie, kiedy kat zacisnął dłoń na dźwigni. Strażnik wręczył pistolet podłysiałemu burmistrzowi, a ten prawie natychmiast podniósł broń i pociągnął za spust. Efra zadrżała; nie spodziewała się tak szybkiego wystrzału i nie zdołała powstrzymać jęku, który opuścił jej usta, gdy zwalniano blokadę.
Na oczach tłumu zginęło trzech mężczyzn, w tym miłość jej życia.
***
Kolejne dni zlały się w jej pamięci w jedno słowo: pustka.
Na początku wciąż wykazywała resztki instynktu samozachowawczego. Wpadła do jednej z kryjówek, tej, której używali najrzadziej, i zebrała trochę wyposażenia. Pas z nożami. Rewolwer. Proch. Kilka sztuk neutralnych ubrań, parę porcji suszonego mięsa, a do tego garść złotych koron. I chociaż mogła zabrać więcej rzeczy, to jednak nie chciała przyciągać uwagi i kusić złodziejskiego losu.
Następnie opuściła stolicę i udała się do pobliskiego Burnmill. Wśród kupców z różnych regionów Triady nie rzucała się zbytnio w oczy ze swoim wypchanym plecakiem, wyglądała jak zwykła dziewczyna na posyłki.
Czuła jednak, że słabnie. Jej oddech stawał się coraz płytszy, a każdy krok sprawiał coraz bardziej nieznośny ból. Ona tu była, kiedy jego tu już nigdy nie będzie. Ani tutaj, ani nigdzie indziej. Wędrowała przed siebie, jednak bez konkretnego celu. Powinna zniknąć, zaszyć się na jakiś czas, usunąć z pola widzenia Konfederacji i całego świata, odczekać. Ale po co? Na co miałaby czekać?
Wynajęła małą izbę na jedną noc, by z rana ruszyć dalej, ale utkwiła tam na kilka dni. Ile? Nie miała pojęcia; nie chciała pytać o datę, żeby nie wiedzieć, jak dużo czasu minęło od jego śmierci. Stanęła przed lustrem i ochlapała twarz zimną wodą, by zmyć zaschnięty brud, w którym łzy wyrzeźbiły cienkie strużki.
Spojrzała w swoje zielone, puste, zaszklone oczy. I chociaż jej twarz była czerwona i opuchnięta, wciąż wydawała się konwencjonalnie ładna, z wysokimi kośćmi policzkowymi widocznymi nawet spod obrzęku oraz drobnym, choć obdartym od wycierania nosem. Sięgnęła drżącą ręką po szczotkę i przeczesała czarne włosy, do których koloru jeszcze się nie przyzwyczaiła, a już zdążyły okrutnie zmatowieć.
Muszę się ogarnąć, pomyślała, po czym skrzywiła się na trywialność tego stwierdzenia. Popatrzyła na siebie ponownie. Kim teraz będzie? Z Etnisem została Efrą Blake. W końcu decydowała o sobie, nareszcie mogła być silna, niezależna. Razem potrafili dokonać wszystkiego. Niczego nie dało się przed nimi obronić, schować czy zabezpieczyć. Jeżeli zapragnęli coś zdobyć lub osiągnąć, nie pytali, jak to zrobić, tylko jak szybko się to uda. Pomimo nieustającego zagrożenia czuła się przy nim bezpieczna. Choć miał wiele twarzy, znała tę, do której wyłącznie ona miała dostęp, i to jej wystarczało. Twarz nieskończonej akceptacji i miłości, z chłodnym dystansem w tle; twarz, która pokochała ją za to, co sobą reprezentowała i jaka naprawdę była, nie za to, jak wyglądała i jaki tytuł nosiła. Etnis nieświadomie pomógł jej wydostać się z więzienia, jakie niegdyś stanowiła ona sama – Olyanna Lucia Cross’tilo.
Czy bez niego wciąż mogła być Efrą? Powrót do Olyanny oznaczałby porażkę. Natychmiast zganiła się za te myśli – przecież to, że pozwoliła Etnisowi umrzeć, powinno stać się jej życiową klęską. Cokolwiek by teraz zrobiła, to on był prawdziwym fundamentem jej obecnej tożsamości. Owszem, Efry nie pętały żadne ograniczenia, w przeciwieństwie do bezwolnej Olyanny, ale bez swojego twórcy wydawała się jedynie żałosnym, nędznym przedstawieniem, którego nikt nie chce oglądać. Łącznie z nią samą.
Po niedbałym obmyciu zarzuciła obszerny płaszcz, wsadziła do kieszeni złocisz i zmusiła się do wyjścia z izby. Zasłoniła dłonią oczy, gdy oślepiły ją promienie dawno niewidzianego słońca, ale po chwili ruszyła w stronę lokalnego targowiska. Stanęła przed jednym ze straganów, wpatrując się tępo w lśniące jabłka i winogrona, pakunki z kawą i herbatą, a także suszone szynki i ciasto z rodzynkami.
Powinnam coś zjeść, pomyślała. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała coś w ustach. Pomimo dobrych chęci zawiesiła wzrok na butelce wódki. To nie jest rozwiązanie, powiedziała sama do siebie, po czym parsknęła. Przecież nie istnieje na tym świecie żadne rozwiązanie, które przywróciłoby Etnisowi życie, więc czemu nie?
– Poczekaj, kochanieńka! Tak, ty, ptaszyno! – zawołała ją starsza kobieta ze straganu, gdy Blake chciała już wracać z pakunkiem wypełnionym jedzeniem i wódką. – Zatrzymaj się, mam coś idealnego dla ciebie!
Efra jednak ruszyła przed siebie, wlokła się noga za nogą, pogrążona w czarnych myślach. Sprzedawczyni podbiegła i poklepała ją po ramieniu, czym zwróciła w końcu jej uwagę.
– J-ja? – wyjąkała niechętnie, ale ciągnięta za rękaw, zbliżyła się do straganu.
– Sprzedaję ten towar od jakiegoś czasu i muszę przyznać, że schodzi niczym ciepłe bułeczki! Nie myślałam, że mamy tak wiele trosk w Burnmill, no ale, jak to mówią, życie… – Sprzedawczyni nie przestawała świergotać, grzebiąc jednocześnie w worku pod ladą. – W każdym razie te ziółka to błogosławieństwo. Sama je piłam, kiedy mojego męża składała czarna mora. I powiem ci, skarbie, że gdyby nie one, to nie wiem, czy byłabym zdolna utrzymać się na nogach. Nie będę pytać, co przytrafiło się tobie, ale od razu pomyślałam, że ci się przydadzą.
– Dziękuję, nie potrzebuję…
– Tutaj są! – przerwała jej staruszka, tryumfalnie wyciągając saszetkę z suszonym zielem. – Na pewno poczujesz się lepiej, a ja nawet cenę obniżę. Co do składu, daj mi chwilkę, tutaj miałam spisany. Gdzie ja to posiałam, ach, tak!
Efra przygryzła wargę. Musiała wyglądać jak siedem nieszczęść, skoro ktoś wciskał jej ziółka na „uspokojenie i troski”. Popatrzyła na sprzedawczynię, która energicznie wymieniała nazwy składników, odczytując je ze skrawka zmaltretowanego papieru. Blake czym prędzej wcisnęła kobiecie kilka miedziaków i bez słowa wzięła saszetkę. I chociaż nie miała pojęcia, czy zielsko zadziała, to pozornie zatroskana staruszka była nadspodziewanie zawziętym sprzedawcą. Zasłużyła na zarobek, a Efrze przecież było obojętne, na co wyda tych parę monet.
Prędko wróciła do wynajętej izby. Usiadła ciężko na tapczanie i zaczęła pochłaniać ciasto z rodzynkami, popijając je od czasu do czasu ohydną wódką. Kiedy skończyła jeść, ściągnęła w końcu płaszcz i ze zdumieniem stwierdziła, że czuje się trochę lepiej. Podejrzliwie zerkała to na butelkę, to na swoje żałosne odbicie w lustrze. Zdmuchnęła pasmo włosów z czoła i wzięła kolejny łyk alkoholu, zadowolona z tego, jak kojąco na nią wpłynął.
Na krótką chwilę wróciła ta dawno niewidziana iskra chęci do działania. Mogłaby spełnić marzenie Etnisa. Mogłaby ukraść coś, czego ukraść się nie da; uczcić jego pamięć.
Zatopiona w rozmyślaniach o dokończeniu skoku na konfederacki skarbiec, zalała ziółka doniesionym przez dziewkę służebną wrzątkiem. Ponownie zajęła swoje miejsce na tapczanie i zaczęła powoli sączyć gorący napar. Był obrzydliwy i mieszał się z posmakiem wódki, ale nie krzywiła się zbyt mocno. Nagle jej serce znów przyspieszyło na myśl o dopełnieniu spuścizny Etnisa – co dałoby świetny pretekst, by pozostała Efrą – jednak entuzjazm równie szybko ostygł.
To było marzenie Etnisa. Tylko że on nigdy nie przyzna, jak dumny jest z tryumfującej Efry. Nie uśmiechnie się, nie pocałuje jej, w jego oku nie pojawi się ten błysk satysfakcji, który powodował, że czuła się najszczęśliwsza na świecie. Wtem zrozumiała to jaśniej niż przez ostatnie dni: on nie wróci. Popełnili błąd, ona na to pozwoliła, a teraz on nie żyje. Ten jeden raz powinna była się sprzeciwić… Dokończenie skoku nie przywróci mu życia. Nie cofnie czasu.
Łzy znowu pociekły po jej twarzy, choć nie łkała; odstawiła pusty kubek po ziółkach i sięgnęła z powrotem po alkohol. Wzięła spory, piekący łyk. Chociaż miała wrażenie, że środki przyćmiły ból, to jednak pustka była i tak coraz trudniejsza do wytrzymania.
Do tego odnosiła wrażenie, że świat wokół niej zwolnił. Po przebłysku entuzjazmu nie pozostał nawet ślad.
Z wahaniem sięgnęła po plecak i wyjęła zwinięty skórzany pas z jego ulubionymi nożami. Przyjrzała im się po kolei, pociągając nosem. Przejechała delikatnie dłonią po rękojeści, aż w końcu wyciągnęła broń, by podziwiać nienaganne naostrzenie i misterne zdobienie pismem egrijskim na krawędzi. Zatęchłe powietrze wokół niej zgęstniało jeszcze bardziej, jakby zawisł nad nią jakiś omen.
Z wyuczoną płynnością, pomimo swojego upojenia, przerzuciła nóż z jednej dłoni do drugiej. Czy znalazła wyjście z jej sytuacji? Nie. Ale nie istniało żadne inne rozwiązanie. Nie było celu, nie było szczęścia, nie było nadziei.
Powoli docierało do niej, że bez niego czuła się nikim. Tak, jakby cofnęła się o pięć lat, a nawet więcej. To, co osiągnęła, to, kim się stała jako Efra Blake, wydawało się integralną częścią Etnisa. Jakby nie miało prawa istnieć samodzielnie.
Rozchyliła koszulę i przybliżyła nóż do klatki piersiowej, a zimna stal zawisła dokładnie nad sercem, które zdawało się szamotać pod uciskiem niewidzialnej dłoni. Kropla krwi spłynęła leniwie po jej skórze.
Efra nie chciała niczego więcej. Nie była gotowa na tę pustkę, nie chciała się mierzyć z nową sobą, nie chciała cierpieć. Coraz mocniej docierało do jej świadomości, że boi się bycia nikim, że to nie tylko żałoba, ale samolubny strach. Czy była tchórzem? Oczywiście, że przemknęło jej to przez głowę. Ale komu miała coś udowadniać?
Nieznośny szum rozsadzał jej pulsujące skronie, a oddech stał się urywany. Czuła, że słabnie, że opuszczają ją siły.
– Pieprzyć to – szepnęła drżącym głosem, unosząc ostrze.
Wzięła głęboki, ostatni oddech i… przebiła sobie serce.
Miażdżący ból eksplodował w klatce piersiowej, a krew cienkimi strużkami spłynęła na podłogę. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że to fizyczne cierpienie dobrze odzwierciedlało jej stan – tak właśnie się czuła, kiedy widziała go opadającego bezwładnie na sznurze.
Zamknęła oczy, gotowa do wiecznego snu, i oddała się powoli ciszy i ciemności.
Oczekiwała, że pójdzie w stronę światła, dokładnie tak jak w legendach, widziała jednak tylko czarną pustkę. Była nikim. Tak jak całe życie przed Etnisem usiłowała być niewidoczna, tak teraz stała się tą niewidocznością. Nieistnieniem. A więc to tak wygląda koniec? Rozczarowujące.
Jej umysł ostatecznie zamilkł.
Po kilku minutach – a może spokojnej wieczności – szarpnął nią przeszywający ból. Serce zaczęło ponownie bić, zaciskając i rozkurczając się wokół ostrza. Efra otworzyła oczy, łapiąc głęboki oddech, który wstrząsnął jej ciałem. Mimowolnie położyła zakrwawione palce z powrotem na rękojeści i wrzeszcząc wniebogłosy, wyciągnęła sztylet. Rozdarty mięsień sercowy zaczął się powoli zasklepiać. Drżała spazmatycznie, aż w końcu, otulona chmurą ciemności, schowała twarz w pokrytych posoką dłoniach i znów zapłakała.1
Efra sunęła lekko po dachu, balansując ramionami. Zatrzymała się nagle i zachwiała delikatnie na prawą stronę, po czym dość szybko odzyskała równowagę. Westchnęła, postawiła kilka kolejnych kroków i zsunęła się zręcznie ku krawędzi. Przycupnęła, zmrużyła oczy w nieśmiałym świetle półksiężyca i zaczęła obserwować kamienicę naprzeciwko.
W żadnym z okien nie paliło się światło. Efra lustrowała je jedno po drugim, aż w końcu zawiesiła wzrok na uchylonym skrzydle. Bingo. Kiedy wczoraj usłyszała na mieście narzekanie którejś z podstarzałych guwernantek rodziny Burlych, jak to nocne fale gorąca przeszkadzają jej spać w spokoju, przez co musi bez przerwy wietrzyć swoją kwaterę, od razu wiedziała, że to będzie najszybsza droga dostania się do środka.
Oceniła dystans między dachami i stwierdziła, że nawet bez rozbiegu – na który zresztą nie miała wystarczająco dobrych warunków – odległość była wciąż do pokonania, choć bardziej problematyczna, niż zakładała. Spojrzała na bruk ulicy w oddali i oszacowała, że upadek raczej byłby śmiertelny w skutkach, jednak… Wzruszyła ramionami. O ironio, na szczęście jej niedawne samobójstwo nauczyło ją czegoś pożytecznego: przestała się bać śmierci. Jak spadnie, to spadnie.
Możliwe też, że nie zależało jej na niczym i przestała się po prostu łudzić.
Przymierzyła się do skoku i wybiła w powietrze. Chwyciła się barierki balkonu pod uchylonym oknem, a metalowe pręty zaskrzypiały, próbując unieść jej ciężar. Skrzywiła się, ale szybko stanęła na barierce, po czym, używając wystających zdobień, wspięła się piętro wyżej. Otworzyła szerzej okno i wskoczyła do ciemnej, niewielkiej sypialni.
Zamarła na chwilę po wylądowaniu na podłodze, przyzwyczajając wzrok do półmroku. Poprawiła skórzane rękawiczki i rozejrzała się po wnętrzu. Starsza kobieta spała w najlepsze, lekko pochrapując w zmiętej pościeli. Złodziejka wyjrzała ostrożnie na długi korytarz, oświetlony tylko niewielką gazową lampą.
Zamknęła za sobą drzwi i powoli skierowała się do trzeciego pomieszczenia od końca, uważnie nasłuchując. Według jej krótkiego rekonesansu powinna to być sypialnia samej matrony. Pociągnęła za klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte. Zdusiła kolejne westchnienie i sięgnęła po wytrychy. Nigdy nie przepadała za tą czynnością, ale im bardziej czegoś nie lubiła, tym mocniej Etnis nalegał, żeby akurat to ona się tym zajmowała. Kiedyś ją to irytowało, ale nie mogła odmówić skuteczności takiemu szkoleniu. Po kilkunastu sekundach zamek ustąpił z mechanicznym chrzęstem, a drzwi przed nią się otworzyły – jednak nie tylko one jedne. W oddali ktoś również wychodził na korytarz.
Wślizgnęła się do sypialni najciszej, jak potrafiła. Serce przyspieszyło, ale nie waliło jak szalone. Lekka dawka adrenaliny pomknęła wzdłuż grzbietu, a Efra pozwoliła sobie rozkoszować się przez sekundę tym uczuciem.
Stąpając ostrożnie, oceniała pomieszczenie. W łożu pod wielkim baldachimem spał ktoś sporych rozmiarów. Złodziejka upewniła się, że to matrona Burly, po czym zerknęła na stolik nocny. Na jego blacie prócz złoconej lampy znajdowały się resztki ciastek, kilka chustek i szklanka niedopitego mleka. Sprawdziła szufladę, lecz tam również walały się jedynie bezużyteczne śmieci.
Usłyszała donośne kroki na korytarzu. Albo ktoś wyjątkowo ciężki wychodził z domu w środku nocy, albo to uzbrojony strażnik dążył na zmianę warty. Zmarszczyła brwi, rachując w głowie po raz kolejny. Czyżby zmienili harmonogram? Przygryzła wargę i poczuła, że kropla potu spływa po jej czole. Zdała sobie sprawę, jak lekceważąco podeszła do tego skoku – za krótka obserwacja i do tego sprzęt… a właściwie jego brak.
Wzruszyła ramionami. Nie mogła teraz tego zmienić. Zauważyła w kącie niewielką toaletkę i podeszła do niej. Przeszukała stos pudrów i flakonów, aż w końcu znalazła pełną biżuterii szkatułkę ozdobioną misternie wyrzeźbionym herbem Burlych. Wiedziała, że matrona nosi naszyjnik na co dzień, a wątpiła, by przy swoim lenistwie chowała go gdzieś głęboko. Zdusiła przekleństwo, kiedy rozpoznała mechanizm.
Szkatuła była pozytywką. Żeby ją unieszkodliwić, musiałaby wyłamać metalowy spód, co w obecnych warunkach nie wchodziło w grę.
To stanowczo utrudniało wydostanie z niej naszyjnika. Nie potrzebowała całej biżuterii matrony, miała dostarczyć jeden konkretny obiekt, jak podejrzewała, jakiejś rywalce, która miała ochotę zakpić z pani Burly. Jako profesjonalna złodziejka nie pytała pośrednika Etnisa o szczegóły, nie byłoby to w dobrym stylu.
Jeszcze raz przeszukała na prędko pomieszczenie, mając nadzieję, że jednak natknie się na swój cel rzucony gdzieś niedbale przez arystokratkę, zmęczoną po długim dniu. W końcu przestała się łudzić i z westchnieniem sięgnęła znów po szkatułę. Mogłaby wziąć pozytywkę i pozbyć się reszty błyskotek, jak tylko nadarzy się okazja, ale wypełniona po brzegi biżuterią była po prostu zbyt ciężka i nieporęczna, by schodzić z nią po balkonach.
Zawsze pozostawała możliwość wrócenia tu jutro z odpowiednią liną do spuszczenia pozytywki, ale to również wiązało się z ryzykiem. Nie chciała zostawać w tym samym miejscu kolejny dzień, pragnęła opuścić to przeklęte miasto, a do tego z doświadczenia wiedziała, że powtarzane skoki i tak kończą się fiaskiem – sam Etnis wtłoczył jej to do głowy, choć nie miała okazji przetestować tego w praktyce. To on dbał, żeby nie musieli kiedykolwiek niczego powtarzać… Aż do swojej śmierci.
Gdyby tylko pokusiła się o zabranie liny, przygotowała, jak potrzeba… Etnis byłby rozczarowany jej regresem, tym, że wparowała tu, jakby znowu była początkującą złodziejką pełną bezczelnej pychy. Jak kiedyś.
Nie była jednak w stanie się tym przejąć. Wciąż pozostawała obojętna na to, czy coś się jej stanie.
Być może wręcz chciała, by coś się stało.
Blake wsadziła sobie pozytywkę pod pachę i oceniła, jak bardzo zawartość grzechocze przy najdelikatniejszym nawet ruchu. Odetchnęła z ulgą, po czym wychyliła się z sypialni. Skrzywiła się, uświadamiając sobie, że nie zamknęła drzwi na klucz – kolejny detal, który może wszcząć przedwczesny alarm – i ruszyła w kierunku schodów. Z ulgą stwierdziła, że są kamienne, co oszczędzało jej trochę zmartwień o skrzypienie konstrukcji.
Kiedy znajdowała się na przedostatnim stopniu, zauważyła światło sączące się przez uchylone drzwi pomieszczenia w głębi korytarza. Gdy zbliżyła się do nich, przez szparę dostrzegła dwie sylwetki w fotelach, oświetlone płomieniami migoczącymi w kominku. Zamarła, kiedy jeden z mężczyzn uderzył otwartą dłonią w podłokietnik i westchnął ciężko.
– Nie uwierzę w żadne mityczne spiski, dopóki nie zobaczę dowodów na własne oczy, Ogfrydzie – powiedział. – To, co teraz mamy, parlament by tylko wyśmiał.
– Może i tak. Ale oprócz tego radziłbym zacząć się lepiej zabezpieczać. Edwenowie, Toisseuxowie, Tracjusze. Wszyscy zaatakowani na przestrzeni kilku miesięcy, tracili jedynie symboliczne przedmioty, które zaraz lądowały na czarnym rynku, i to zaledwie na chwilę – odezwał się młodszy z mężczyzn.
– Myślisz, że pojawianie się na rynku to tylko przykrywka?
Efra oddaliła się od rozmawiających, ale usłyszała szelest zza drzwi, które akurat mijała. Odsunęła się i kucnęła przy najbliższej komodzie, ściskając szkatułę i wstrzymując oddech. Z wychodka wyszedł strażnik. Zapinał jeszcze pas w spodniach, po czym poprawił przymocowaną do niego kaburę z bronią i mruknął coś pod nosem. Wyglądało na to, że podąży do pokoju z kominkiem, ale podrapał się po skroni i ruszył w stronę komody.
Przez głowę Blake przebiegł tabun myśli. Jeżeli wykonałaby teraz ruch, miałaby zaledwie ułamek sekundy przewagi. Poza tym zapewne zaalarmowałaby całe piętro, a od wyjścia dzieliła ją spora odległość. Oceniła, jak bardzo jest widoczna w rozmytym świetle, i stwierdziła, że strażnik musiałby być ślepy, żeby jej nie zauważyć, jeśli tylko spojrzałby w odpowiednim kierunku. Kropla potu spłynęła po jej czole. Żaden na szybko wymyślony plan nie wydawał się dobry, więc pozostawało postawić wszystko na jedną kartę – być może strażnik pójdzie prosto i jej nie dostrzeże. Wstrzymała ponownie oddech.
Ten skok to jedna wielka porażka. Co ja myślałam, znowu się w to pakując.
Mężczyzna zatrzymał się z drugiej strony komody i sięgnął po coś z jej powierzchni. Schował to do kieszeni. Złodziejka z bijącym mocno sercem już widziała oczami wyobraźni, jak strażnik wraca na swoją wartę, ale ten, jak na złość, przesunął się o krok w prawo, przez co stanął dokładnie przed nią.
Chciała się zerwać do ataku, by podciąć delikwenta, ale coś ją powstrzymało. Mężczyzna musiał ją zobaczyć, znajdował się na wyciągnięcie ręki, ale nawet nie drgnęła mu powieka. Nachylił się spokojnie do szuflady komody i szukał w niej czegoś, szeleszcząc papierami, po czym wyciągnął grubą kopertę. Zamknął komodę z trzaskiem, patrząc znudzonym wzrokiem prosto na Efrę – a przynajmniej na miejsce, w którym się znajdowała – po czym odszedł do rozmawiających przy kominku mężczyzn.
Zamiast pobiec natychmiast do wyjścia, Efra dała sobie kilka sekund na ochłonięcie. Nie miała pojęcia, co właśnie zaszło. Czy mężczyzna miał kurzą ślepotę i nie widział tak dobrze w ciemności? Nie, niemożliwe, w końcu poruszał się dość sprawnie i doskonale wiedział, gdzie i czego szukać. Czy został również opłacony przez zleceniodawcę Etnisa? Jeżeli tak, to ona byłaby tu niepotrzebna.
– Pismo od Ronalda w sprawie rocznicy, tak jak lord sobie życzył – rozległ się głos strażnika.
– Dziękuję. Widzisz, jeżeli pchnąłbyś ten temat na zgromadzeniu…
Efra korzystała z dźwięków rozmowy jak z tarczy, krocząc w rytm wypowiadanych słów. Dotarła do kolejnych schodów, tym razem głównych. Zeszła po nich powoli, ale zatrzymała się na parterze, kiedy zobaczyła plecy strażnika.
Przylgnęła do wnęki i rozważyła przemknięcie za nim, ale uznała to za zbyt ryzykowne. Ruszyła w przeciwnym kierunku, do drzwi, które wydawały się najbardziej zużyte i trochę przybrudzone. Otworzyła je ostrożnie i wkradła się do opustoszałej o tej godzinie kuchni. Pozwoliła sobie na głębszy oddech, po czym pospiesznie pociągnęła za klamkę dostawczych wrót, które okazały się zamknięte. Odsłoniła kuchenne okno i zerknęła na pustą ulicę. Uchyliła okiennice, przycupnęła na parapecie, postawiła szkatułę na jego zewnętrznym fragmencie, po czym ześlizgnęła się na bruk. Zabrała z parapetu szkatułę, przymknęła okno i zniknęła w ciemniejszej części uliczki.
Za zakrętem, w kącie za porzuconymi beczkami, wyprostowała się i rozluźniła mięśnie. Naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła przed siebie pewnym, lecz spokojnym krokiem, z pozytywką pod pachą. Rozejrzała się, ale nie dostrzegła żywej duszy.
Mimo to czuła, że jest śledzona. Wprawdzie nie miała żadnego racjonalnego powodu, żeby tak myśleć, jednak niecodzienny wypadek przy tym włamaniu wytrącił ją z równowagi.
W zaułku pełnym śmieci i szczurów postawiła szkatułę na lepkim bruku, po czym wyciągnęła zza pasa ostry szpikulec i swój ulubiony nóż. Odkręciła niewielkie śruby trzymające spód i odchyliła go delikatnie, a melodia zalała zaułek. Wzdrygnęła się, ale błyskawicznie oderwała mechanizm od reszty pozytywki, co skutecznie ją uciszyło. Odetchnęła i przystąpiła do otwierania głównego zamka, który nie stawiał większego oporu. Znalazła naszyjnik rodowy, zamknęła skrzyneczkę z powrotem, wsunęła ją sobie pod pachę i jak gdyby nigdy nic ruszyła dalej, do mostu nad rzeką. Tam wrzuciła szkatułę do wody. Za jakiś czas, kiedy wszystko się uspokoi, da anonimowy sygnał matronie, gdzie szukać reszty biżuterii. W końcu nie planowała kradzieży pozostałych świecidełek.
Realizowała swój standardowy plan zacierania śladów i gubienia tropu, czuła jednak, że coś jest nie tak. Odnosiła nieuzasadnione niczym wrażenie, że ktoś za nią podąża, że ktoś ją obserwuje. Z niepokojem pociągnęła za klamkę niewielkiej drukarni, w której umówiła się z klientem Etnisa. Gdy tylko przekroczyła próg, uderzył ją dźwięk pracujących czcionek i zapach świeżego tuszu.
– Nareszcie, zaczynałam się niepokoić. – Z bocznego pomieszczenia wychyliła się kobieta o mysich włosach, w fartuchu upstrzonym czarnymi plamami. – Wszystko się powiodło? Spodziewałam się pana Ariasa, ale rozumiem, że to to samo zlecenie?
Efra zachowała beznamiętny wyraz twarzy, również widząc klientkę, a nie klienta, i zlustrowała kobietę nieufnie. Ta nie przejęła się wahaniem złodziejki i kontynuując płynnie swoją pracę, trajkotała dalej:
– Jestem Lufio. A także Lucera, a jak trzeba to i Ezechiel… Zależy od sprawy. Nie tylko Szarzy, ale i sami Konfederaci wykorzystują mnie czasem jako zrzut fantów.
– Wszystko się powiodło – potwierdziła spokojnie Efra. Nie spodziewała się, że klient użyje pośrednika. Z drugiej strony sądziła, że wieść o śmierci Etnisa rozniesie się dużo szybciej i pozbawi ją dostępu do jego siatki kontaktów.
Lufio oderwała się wreszcie od pracy i wytarła brudne ręce w fartuch, po czym wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Sięgnęła do jednego z worków leżących na kredensie i podając go Efrze, brzęknęła zawartymi w nim monetami. Efra oddała naszyjnik, który natychmiast zniknął w sejfie ukrytym wewnątrz kredensu.
– To sama przyjemność robić z waszmością biznesy – rzuciła przez ramię Lufio, wracając do obsługi prasy, a Efra wymknęła się jak najszybciej z drukarni wskazanym przez kobietę tylnym wyjściem.
W drodze do swojej dziupli zaczęła się w końcu uspokajać, chociaż nie mogła wypchnąć z głowy poczucia, że ktoś za nią podąża. Pozostawało jej tylko zabrać sprzęt i jak najszybciej opuścić miasto. Zastanawiała się wciąż, co tak dokładnie zaszło w ciemności korytarza, ale powoli wypierała tę sytuację z umysłu. Bała się kolejnej porażki, a dziś znowu znalazła się prawie na jej krawędzi. Wtedy jednak straciła cały swój świat, a teraz? Nie miała wiele. Nie powinna więc odczuwać strachu… Do tego bawienie się w podejmowanie zleceń martwego kochanka było nie na miejscu. Adrenalina adrenaliną, ale wszystko smakowało fiaskiem pomimo sukcesu.
W piwniczce na obrzeżach miasta otworzyła naszykowany uprzednio plecak. Przez kraty w niewielkich okienkach do wnętrza dostawały się pierwsze promienie porannego światła, więc mogła od razu wybrać się w drogę, a za kilka godzin złapać jakiegoś woźnicę na szlaku.
Przebrała się w zwykłe, plebejskie ubranie, pod luźną szatą ukryła pas z nożami, owinąwszy go wokół bioder. Łyknęła z bukłaka trochę lekko zatęchłej wody, skrzywiła się i usiadła na chwilę.
Od czasu próby samobójczej było jakoś inaczej. Ból po stracie wciąż jej nie opuszczał, ale żyła z dnia na dzień, wirując w bezcelowej pustce. Nie żeby nie zastanawiała się nad ponowieniem próby, jednak cierpienie i niepowodzenie poprzedniego zdarzenia skutecznie zniechęciły ją do tego pomysłu. Poza tym po prostu czuła się żałośnie.
Przeliczyła otrzymaną kwotę i z umiarkowanym zadowoleniem stwierdziła, że powinna mieć spokój na najbliższy czas, oczywiście jeżeli zaciśnie pasa. Potem będzie się martwić, co dalej. Była pewna, że do tego czasu sieć kontaktów Etnisa wygaśnie, więc albo będzie musiała je przejąć, albo radzić sobie na bieżąco, improwizując. Brakowało jej siły i woli do aktywnego działania, planowania czy ogólnie do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Może po prostu by kradła? Ale Efra pospolitą złodziejką? Potrząsnęła głową, odrzucając tę koncepcję, jednak zaraz zwątpiła. Czy to byłoby w jakikolwiek sposób gorsze? Westchnęła ciężko i spojrzała w stronę okna. Zmarszczyła brwi.
Okno, zamiast przepuszczać coraz więcej porannego światła, poszarzało. Mgła o tej porze dnia nie była niczym nadzwyczajnym, ale pojawiająca się tak nagle i o tak grafitowym kolorze natychmiast ją zaalarmowała. Przez krótką chwilę rozważała, czy założyć plecak, ale dodatkowe obciążenie w walce mogłoby ją zabić.
Zbliżała się do drzwi piwniczki, ostrożnie podchodząc z lewej strony. Teraz wyraźnie widziała kłęby brudnoszarej mgły napierające na szybę. Nasłuchiwała, ale jedynym, co mogła usłyszeć, było bicie jej własnego serca.
Efra nie wierzyła w mary i potwory. Wiedziała, że największym zagrożeniem tego świata jest człowiek, a z tym potrafiła sobie poradzić. Jednak jakkolwiek mocno starała się nie zmienić swoich przekonań i racjonalizować nieudane samobójstwo, i tak nie mogła pozbyć się zwątpienia w to, co znała dotychczas.
Po dłuższej chwili głuchej ciszy zacisnęła zęby i zbliżyła się do klamki. W samą porę odskoczyła, kiedy zauważyła, jak pierwsze kłęby przeciskają się pod szczeliną drzwi i wibrując, dostają się gwałtownie do pomieszczenia niczym dym buchający z ogromnego pożaru.
Mgła dotknęła jej skóry; nie była mokra ani zimna, wydawała się jedynie… brudna. Nagle coś w jej wnętrzu zaczęło gęstnieć i nabierać kształtu. Efra rzuciła się do drzwi, ale poczuła gwałtowne szarpnięcie i się przewróciła. Już po sekundzie odwracała się z powrotem w kierunku rozmazanej postaci, jednocześnie wyciągając jeden z podręcznych sztyletów.
Przeszywające zimno wbiło się niczym szpilki w jej kostkę, wokół której zaczęły się materializować palce zjawy. Szara, szponiasta dłoń nagle przybrała fizyczną formę i odsunęła Efrę od drzwi. Dziewczyna jęknęła mimowolnie, próbując się nieskutecznie uwolnić. Karykaturalnie długie, żylaste ramię w kolorze popiołu łączyło się powoli z wąskim korpusem, tak chudym, że pod pomarszczoną skórą można było policzyć wszystkie żebra. Trójkątna, sinobiała twarz mruknęła przeciągle, odsłaniając bezzębną pustkę. Upiór otworzył oczy, zaskakująco ludzkie, z ciemnobrązowymi tęczówkami i przekrwioną bielą gałek.
Efra wstrzymała oddech i zadrżała, kiedy zjawa wciągała jej zapach, zasysając powietrze znad szyi złodziejki. Blake przestała się szamotać, spróbowała się skupić. Mara zwolniła ją z uścisku i przybliżyła twarz tak bardzo, że dziewczyna poczuła z bezzębnych ust smród zatęchłej staroci.
– Witaj, odrazo dla życia – odezwał się szorstkim głosem upiór. – Nie powinno cię tu być… – wymruczał i przeniósł wzrok na klatkę piersiową Efry.
Blake przymknęła oczy. Mgła wciąż unosząca się wokół postaci zdawała się otulać również jej ciało, muskać je rytmicznie i falować, prawie masując. Dziewczyna poczuła bezbrzeżną pustkę rozlewającą się ze wzmożoną siłą po całym jej ciele, aż w końcu przestała drżeć, częściowo obezwładniona.
– Czy jesteś Śmiercią? – wydusiła pytanie, z wciąż zamkniętymi oczami. – Nie chciałam uciekać… Zabierz mnie, dokąd trzeba.
Zjawa zaśmiała się skrzekliwie.
– Nie jestem Śmiercią, chociaż jakaś Śmierć drwi sobie z ciebie… Jestem tylko narzędziem.
– Narzędziem Śmierci?
Widmo zarechotało nieprzyjemnie.
– Śmierć to tylko zjawisko, któremu wy, ludzie, nadaliście nazwę. To tylko forma przejściowa między waszym nędznym wstępem a rozwinięciem.
Efra zacisnęła wargi, myśląc gorączkowo, jak kupić czas i jak zareagować; mara wydawała się rozkoszować chwilą.
– Tysiąc lat świętego spokoju, a teraz znowu nas wzywają do waszego obrzydliwego gatunku. Ale to nie twoja wina, dziecko. Nie twoja. Na szczęście bezużyteczne robaki nigdy nie mogą się powstrzymać przed użyciem mocy spoza ich możliwości.
Blake poczuła na piersi ukłucie pazurów szarej istoty, kiedy na zewnątrz rozległ się chrzęst żwiru. Otworzyła oczy i odskoczyła od zjawy w tej samej sekundzie, w której ktoś wyważył kopniakiem drzwi. Potwór zawirował i uniósł się w powietrzu, sycząc na niespodziewanego gościa.
– Tym razem odmówimy posługi z zaświatów – odezwał się pokryty bliznami mężczyzna z cygarem w ustach, celując strzelbą w zjawę. Efra mogłaby przysiąc, że ta westchnęła z irytacją, jakby spotykała go po raz kolejny. – Do zobaczenia następnym razem, również nieudanym – powiedział i skinął głową, jakby żegnał się ze starym przyjacielem, a nie monstrum z piekła rodem, po czym strzelił prosto w tors szarej masy.
Efra odruchowo zakryła uszy i odwróciła twarz, ale ani krew, ani żaden płyn niewiadomego pochodzenia nie rozbryzgnęły się po niewielkiej piwnicy, jedynie huk wystrzału ogłuszył ją na chwilę. Zjawa znowu zmieniła się w mgłę, po czym zaczęła wirować wokół własnej osi i stopniowo się rozmywać. Mężczyzna, niewzruszony, odjął na chwilę cygaro od ust i zdmuchnął purpurowy pył unoszący się nad lufą, po czym zarzucił strzelbę na ramię, jednocześnie drugą dłonią sięgając do kieszeni. Złodziejka chciała na niego wrzasnąć, żeby nie odkładał broni. Ten wyciągnął w końcu zardzewiałą bransoletę i rzucił ją w jej stronę.
– Łap, do cholery! – krzyknął do niej.
Szare tornado ruszyło w stronę dziewczyny w tym samym momencie, w którym ona chwyciła bransoletę. Wycie ewidentnie niezadowolonego stworzenia wypełniło całą piwnicę, niemal ogłuszając Efrę, która drżącymi palcami zapięła biżuterię na nadgarstku. Mgła zaczęła wyciekać z pomieszczenia, a mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę Blake i posłał jej niewyraźny uśmiech.
– Nie potrzeba podziękowań. A teraz zmywajmy się stąd, zanim ktoś przyjdzie sprawdzić, kto strzelał i co takiego wyło.
Chociaż wszystko, czego nauczyła się w życiu Efra, krzyczało w niej, że nie ufa się nieznajomym, złapała go za rękę i spojrzała prosto w ciemnobrązowe oczy, tak zaskakująco podobne do oczu zjawy. Pokryta bliznami twarz nabrała bardziej ludzkiego wyrazu, gdy mężczyzna szerzej się uśmiechnął. Powędrował wzrokiem po jej twarzy, po czym wskazał jej drogę na zewnątrz. Efra chwyciła plecak i wyszła przed nim na wciąż galaretowatych nogach.
– Potrzebuję wyjaśnień – wydukała.
Wybawiciel zgasił resztkę cygara i wyrzucił je za siebie.
– W to nie wątpię.
W empik go