- promocja
Skazani za życia - ebook
Skazani za życia - ebook
Chłopczyk błąkający się po bezdrożach w środku nocy skrywa mroczną tajemnicę. Fosco twierdzi, że został porwany, a potem zdołał uciec, klucząc wśród toskańskich pól. Nikt mu nie wierzy, a może nikt nie wsłuchał się uważnie w jego opowieść. A ja tak. I wiem, że za słowami chłopca kryje się coś przerażającego. Coś, co przerasta nie tylko jego, ale także i mnie. Nie mam pojęcia, o co chodzi. Dopiero gdy znika kolejne dziecko, dostrzegam nikłe światełko, które pozwala mi skupić się na śledztwie. Fosco i Andrea mieszkają daleko od siebie, nigdy się nie spotkali, nie mają ze sobą nic wspólnego. Nic, poza wyglądem: są niemal identyczni, można ich uznać za bliźniaków.
Niestety Andrea nie wraca do domu i to ja muszę go odnaleźć. Muszę ustalić, kto zamordował jego ojca i odebrał matce dziecko. Muszę go ocalić. Sama nie zdołam tego dokonać, potrzebuję pomocy. Jedyną osobą, która we mnie wierzy, jest Fabio Costa, policjant o mrocznej przeszłości odstawiony na boczny tor, którego zesłano na mały prowincjonalny komisariat. Kiedy liczba ofiar niepokojąco wzrasta, a kolejne zagadki wydają się coraz trudniejsze do rozwiązania, zdaję sobie sprawę, że człowiek stojący za morderstwami stworzył niemalże doskonały plan o znacznie szerszym zasięgu. Jego chorobliwa, zaciekła i niepowstrzymana obsesja popycha go do urzeczywistniania szalonych wizji. Do zmiany ich w koszmarne dzieła sztuki.
Nazywam się Valentina Medici i jestem młodym komisarzem w centrali operacyjnej policji, a to moje pierwsze poważne śledztwo, które może okazać się też ostatnim w mojej karierze. Nikt, kto raz wpadnie do głębokiej, ciemnej studni, nie może liczyć, że wyjdzie z tego cały i zdrowy.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-642-2 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chłopczyk biegł skrajem drogi niczym wystraszone zwierzę w środku nocy. Mężczyzna w samochodzie przypomniał sobie słynne zdjęcie przedstawiające wietnamską dziewczynkę o imieniu Kim uciekającą w popłochu, podczas gdy napalm palił jej skórę na plecach. Znajdowali się na drodze wojewódzkiej numer siedemdziesiąt cztery zwanej Maremmaną, która na tym odcinku biegła wzdłuż skalistej wyżyny goszczącej miasteczko Sorano z jego migoczącymi w ciemnościach światłami, a następnie przecinała rozciągające się wokoło pola prowincji Grossetto.
Mężczyzna upewnił się, że nikt za nim nie jedzie, i ostrożnie zwolnił, by w końcu zatrzymać swoją toyotę highlander w pobliżu zbocza. Poza blaskiem reflektorów nie było w okolicy żadnego innego oświetlenia. Chłopczyk, nie zwalniając biegu, zniknął za zakrętem, zza którego kierowca przed chwilą wyjechał. Mężczyzna wysiadł z samochodu i ruszył śladem uciekiniera. Nie miał czasu, aby sięgnąć po żółtą kamizelkę, i tylko w duchu się modlił, żeby nie nadjechały inne samochody. W tym miejscu droga się zwężała i gdyby jakieś auto wyskoczyło nagle zza zakrętu na wprost chłopca, kierowca z pewnością nie zdążyłby zahamować.
Dziecko wydawało się naprawdę przerażone i mężczyzna obawiał się, że krzykiem tylko jeszcze bardziej je przestraszy i w rezultacie mały rzuci się w zarośla, aby zniknąć na dobre w plątaninie gałęzi. A tam już go nie znajdzie.
Chłopiec musiał być wykończony, bo mężczyzna dogonił go zaledwie po kilku minutach i zatrzymał jednym zdecydowanym ruchem.
– Stój! – wysapał, z trudem łapiąc powietrze.
Nie zdążył nawet porządnie się zdziwić, jak wychudzone i zimne jest nagie ramię, które udało mu się chwycić, gdy dziecko odwróciło się szybko i wbiło mu zęby w dłoń. Mężczyzna zawył z bólu, ale stłumił naturalny odruch, żeby odepchnąć małego. Zamiast tego objął go i próbując zatamować grad kopniaków oraz uderzeń pięści, szepnął:
– Stój, uspokój się, na litość boską. Chcę ci pomóc. Chcę ci tylko pomóc.
Chłopczyk zaczął krzyczeć, lecz jego słowa były kompletnie niezrozumiałe. Potem przewrócił oczami i w końcu zemdlał mu w ramionach.
W tym momencie w pobliżu zahamował inny samochód, a bezlitosne światło jego reflektorów zatrzymało całą scenę niczym w kadrze. Mężczyzna zamarł w bezruchu, wyobrażając sobie, jakie wrażenie musiał wywołać obraz, który zobaczył na drodze kierowca oświetlającego ich auta. Potężny, masywny typ tulący do siebie ciało nieprzytomnego dziesięcio-, no może dwunastolatka. Dziecko było zupełnie nagie.2
Jechali wielkim subaru w kolorze gołębim, które Angelo Zucca, jej asystent, wykorzystywany też jako kierowca, określił mianem salonu na czterech kołach. Valentina wolałaby coś mniej rzucającego się w oczy, ale trzeba się zadowolić dobrami rodzinnymi, a jej rodziną było centrum operacyjne policji państwowej.
Podróż okazała się stosunkowo krótka. Niecałe dwie godziny, włączając w to dobre trzydzieści minut, które zeszło im na przedzieraniu się przez korek na obwodnicy otaczającej miasto. Valentina wykorzystała ten czas na zapoznanie się z informacjami, które przekazano jej przed wyjazdem i które szybko skopiowała na swój laptop. W rzeczywistości nie było tego wiele. Może nawet za mało, żeby uzasadnić interwencję centrum operacyjnego, ale komendant Giuseppe Falcone był nieugięty:
– Musisz się tym zająć osobiście, nie wystarczy jeden z twoich współpracowników. Nie mam zaufania do szefa grupy operacyjnej z Grosseto. Istnieje ryzyko, że zlekceważył sprawę. Spróbuj się jak najszybciej przekonać, czy naprawdę powinniśmy się tym zająć, a jak nie, to pożegnaj się ładnie, zrób w tył zwrot i wracaj, nie tracąc czasu.
Valentina jak zwykle bez dyskusji wypełniła rozkaz.
Dziewczyna czekająca na nich przed wejściem do komendy była niewysoka i drobna, z burzą czarnych loków na głowie.
– Dottoressa Medici? – zapytała, ściskając jej rękę, a zaraz potem, nie czekając na odpowiedź, przedstawiła się: – Inspektor Blasi. Roberta Blasi. Miło mi panią poznać.
Chociaż jej postura tego nie zapowiadała, uścisk dłoni miała mocny i zdecydowany. Oczy jej błyszczały.
Angelo Zucca przedstawił się z typowym dla siebie znudzonym wyrazem twarzy, po czym Blasi poprowadziła ich do wnętrza budynku.
– Przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu to nie moja działka – wyjaśniła, gdy przechodzili obok dyżurki, dając przy tym znak posterunkowemu, że nie ma potrzeby sprawdzania dokumentów gości. – Jeśli jednak nie ma pani nic przeciwko, przedstawię pokrótce obraz sytuacji.
– Nie jest pani odpowiedzialna za prowadzenie śledztwa? – zapytała zdziwiona Valentina, kiedy wchodzili na korytarz prowadzący do pokoi zajmowanych przez grupę operacyjną.
Blasi zaczerwieniła się lekko.
– Ta sprawa nie leży w gestii mojego wydziału, ale akurat pełniliśmy służbę, kiedy dostaliśmy wezwanie, i jako pierwsi znaleźliśmy się na miejscu… Jeszcze dokładnie nie wiemy, co tak naprawdę się stało. Większość funkcjonariuszy nie sądzi, że rzeczywiście doszło do porwania nieletniego.
– Pani też tak uważa?
– Jeszcze nie wyrobiłam sobie zdania.
– W porządku – ucięła krótko Valentina, zniesmaczona pobieżnością, z jaką miejscowi zdawali się zajmować sprawą. – W takim razie słucham, co ma mi pani do przekazania.
Angelo Zucca od razu skorzystał z okazji, by przysiąść na skraju pierwszego lepszego biurka, a na jego twarzy pod gęstą brodą zagościł tajemniczy uśmiech. Miał spore doświadczenie w pracy w grupie operacyjnej i takie zachowanie wyraźnie mówiło: niech się pani nie wkurza, dottoressa, to zwykli policjanci z prowincji, nic na to nie poradzimy.
Valentina doskonale znała ten psychologiczny mechanizm: za każdym razem, gdy specjaliści z centrali mieszali się w lokalne śledztwo, wyczuwało się wyraźną nieufność miejscowych funkcjonariuszy, a często dochodziło też do swego rodzaju rywalizacji. Ona nie była czymś takim w ogóle zainteresowana. Miała za zadanie udać się na miejsce zawsze, kiedy dostawała taki rozkaz, rozeznać się w sytuacji i ustalić, czy uzasadniona jest interwencja centrali, i zwinąć się najprędzej, jak to możliwe. Miała tyle zaległej roboty do wykonania, że nie mogła sobie pozwolić na stratę czasu na kompetencyjne gierki pomiędzy śledczymi.
– Jak już wiecie, chłopczyk nazywa się Fosco Agnelli – zaczęła mówić inspektor Blasi. – W grudniu skończy dwanaście lat. Jest inteligentny, ale sprawia kłopoty wychowawcze. Ma trudny charakter. Zniknął wczoraj po południu z miasteczka Sorano, w którym jest około trzech tysięcy mieszkańców i praktycznie wszyscy się znają. O trzynastej wyszedł ze szkoły, ale nie dotarł do domu. A to zaledwie sześćset metrów, sprawdziliśmy. Nie sposób się zgubić, zwłaszcza jeśli mieszka się tam przez całe życie. Matka chłopca, Luisa Marini, czekała na niego z obiadem i od razu zgłosiła zaginięcie. Ojciec mieszka we Francji, bo rodzice są w separacji. Skontaktowaliśmy się z nim natychmiast, ale oczywiście nic nie wiedział. Wczoraj późnym wieczorem, przed północą, dziecko zostało odnalezione kilka kilometrów za miastem, jak wam przekazaliśmy. Natrafił na niego wracający do domu przedstawiciel handlowy, jadący Maremmaną… to droga łącząca jezioro Bolsena z morzem. Należy dodać, że jest dość kręta i przecina cały nasz region. Chłopiec był nagi, nie miał ani ubrań, ani butów. Biegł skrajem szosy i wrzeszczał jak nawiedzony.
Inspektor przerwała i Valentina ze zdziwieniem dostrzegła na jej twarzy oznaki szczerego wzruszenia. Nietypowe zachowanie jak na policjantkę, dla której taka sprawa to nie pierwszyzna.
– Biedny mały – odezwała się Blasi – kto wie, co mu się przytrafiło! Miał szczęście, że nie wpadł pod samochód.
Valentina przytaknęła jej skinięciem głowy. Nie wiedzieć czemu, ten nieoczekiwany przejaw empatii wprawił ją w zakłopotanie.
– To wszystko już wiemy – stwierdziła. – Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej. Powiedziała pani, że chłopiec sprawiał kłopoty wychowawcze.
– W tym właśnie problem. Separacja rodziców nie była dla niego łatwa i mały na pewno bardzo to przeżył. Jest pod opieką psychologa i… Wcześniej już kilka razy uciekał z domu.
Valentina zastanowiła się przez chwilę. Być może naprawdę za zniknięciem dziecka nie kryje się żadna wielka tajemnica, a ona przyjechała tutaj na darmo. Tyle że znaleziono go bez ubrania, a to już dawało do myślenia.
– Nie muszę chyba pytać, czy zbadał go lekarz.
– Oczywiście, że tak. – Blasi zajrzała do notatek, chociaż było jasne, że nie ma takiej potrzeby. – Pomijając szok, jego ogólny stan jest dobry. Teraz nie jest zbyt chłodno, więc nie doszło do wychłodzenia organizmu. Podejrzewamy, że przebywał w jakimś zamkniętym pomieszczeniu jeszcze na krótko przed odnalezieniem. Lekarz nie stwierdził żadnych urazów ani śladów przemocy. Zrobiono mu też rutynowe badania: krwi, moczu, EKG, wszystko, co niezbędne w takich przypadkach, i teraz czekamy na wyniki.
– Miał może podrażnione gardło? – zapytała Valentina. – Rezultat użycia eteru, wie pani?
Dziewczyna przytaknęła, wymieniając z przełożoną intensywne spojrzenia.
– Z gardłem wszystko w porządku. Też pomyślałam o eterze, dottoressa – powiedziała, a w jej głosie ponownie zabrzmiała pewność siebie. – Lekarz jeszcze go nie wykluczył, ale chce poczekać na wyniki badań, zanim postawi ostateczną diagnozę. Mówi, że na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na podanie narkotyków. Problem w tym, jak już mówiłam, że Fosco nie pierwszy raz uciekł z domu i nikt nie chce uwierzyć, że może się za tym kryć coś więcej.
– Kiedy go znaleziono tym razem, był nagi i przerażony. Czy poprzednio było podobnie?
– W żadnym razie – odpowiedziała Blasi, nie spuszczając z Valentiny oka, jakby poddawała ją skrupulatnej ocenie. Nie było wątpliwości, że dziewczyna oczekiwała od przełożonej odpowiedzi.
– Z pewnością dokładnie przesłuchaliście mężczyznę, który znalazł chłopca?
– Osobiście się tym zajęłam dzisiaj w nocy. Próbowaliśmy go przycisnąć, ale nic nie zyskaliśmy. Nazywa się Saverio Genovesi, z zawodu jest handlowcem, reprezentuje firmę farmaceutyczną, i wracał do domu, kiedy zobaczył dziecko. Wygląda na to, że jest porządnym człowiekiem, nigdy nie był karany. Zdawał się bardziej przestraszony niż Fosco. – Blasi zerknęła ukradkiem przez ramię, jakby chciała się upewnić, że nikt jej nie słucha. – To delikatna sprawa i dlatego mój szef jest bardzo ostrożny. Co prawda nie uważa, że zdarzyło się coś poważnego, powiedział, że zgłosił zdarzenie do centrali, bo taka jest praktyka. Dopóki jednak nie pojawią się poszlaki wskazujące na porwanie lub na wykorzystywanie seksualne, nie zamierza angażować w sprawę dodatkowych sił. Oczywiście oprócz mnie. Ale…
– Ale?
– Ale ja uważam, że temu chłopcu coś się przytrafiło. I chciałabym się dowiedzieć, co takiego.
Blasi wydawała się zdeterminowana, lecz Valentina wiedziała z doświadczenia, że policjanci często wyolbrzymiają sprawy, nad którymi pracują, ponieważ chcą się wykazać. Zwłaszcza kiedy jesteś kobietą, a szef powierza ci tylko rutynowe przypadki lub sprawy nie do rozwikłania. Może szef tego wydziału operacyjnego miał rację, a może po prostu zlekceważył zdarzenie. Westchnęła. Teraz to ona musiała znaleźć odpowiedź.
– Przesłuchaliście już Fosca?
– Pobieżnie tak, ale czekałam na panią, żeby z nim porozmawiać – wyjaśniła dziewczyna, nie spuszczając wzroku.
Nieźle. Przynajmniej w tym przypadku Blasi wybrała właściwą procedurę. Informacje podane na gorąco przez świadka, nawet jeśli jest on niepełnoletni, bardzo często okazują się decydujące. A Valentina miała pewność, że młoda pani inspektor starała się wyciągnąć od Fosca jak najwięcej szczegółów, żeby zrozumieć, co tak naprawdę się zdarzyło. W zachowaniu dziewczyny było jednak coś, co ją niepokoiło. Być może była zdenerwowana, bo szef obarczył ją odpowiedzialnością, której nie chciała na siebie brać. Jeśli wysunie błędną hipotezę, będzie mógł zwalić na nią całą winę. Jeśli coś przeoczy, będzie mógł ją ukrzyżować. Natomiast gdyby to ktoś bardziej doświadczony przesłuchiwał Fosca Agnellego, odpowiedzialność by się rozmyła.
Valentina czuła mimo wszystko, że chodzi o coś więcej.
Z uwagą przyjrzała się policjantce i zyskała pewność, że Blasi nie powiedziała jej wszystkiego. Rozmowa z chłopcem musiała ją zaskoczyć. Być może dowiedziała się czegoś, co nie dawało jej spokoju. Czegoś na tyle ważnego, że chciała, aby Valentina usłyszała to na własne uszy. Czegoś, czego nie miała odwagi powtórzyć.
– W porządku – zdecydowała szybko – idziemy poznać Fosca.3
Fosco Agnelli dostał osobny pokój na terenie kompleksu szpitalnego, który mieścił się zaraz za dzielnicami mieszkalnymi Grosseto. Dwuosobowy pokój miał wyłącznie dla siebie. Izolacja była konieczna nie tylko z powodu stanu psychicznego chłopca, ale przede wszystkim dlatego, że ciągle nie było pewności, co tak naprawdę mu się przydarzyło. Przynajmniej w tej kwestii osoby podejmujące decyzje kierowały się przyjętymi zasadami. Zniknięcie dziecka, nawet jeśli trwało jedynie kilka godzin, uruchomiło czerwony alarm przewidziany dla przestępstw seksualnych oraz – w przypadku podejrzenia o znęcanie się – pociągało za sobą zaangażowanie sądu dla nieletnich we Florencji, a także pracowników opieki społecznej. Jeśli okaże się, że nie doszło do popełnienia przestępstwa, aparat sądowy natychmiast umorzy całe postępowanie. W przeciwnym razie wszystko bardzo się skomplikuje.
– Prawdę mówiąc – wyjaśniła inspektor Blasi, kiedy wchodziły na trzecie piętro – musiałam się trochę postarać, żeby przydzielono mu osobny pokój.
Valentina była coraz bardziej zdziwiona.
– Co chce pani przez to powiedzieć? – zapytała.
Roberta Blasi zatrzymała się w pół kroku. Policzki miała zaczerwienione, lecz teraz nie było to wynikiem zakłopotania. Raczej swego rodzaju podekscytowania.
– Mogę być z panią szczera?
– Musisz – rzuciła Valentina, celowo przechodząc na ty, by wykorzystać zaskoczenie policjantki. W sumie już zaczęła darzyć ją sympatią. Mimo że dziewczyna stosowała nietypową procedurę, Valentina wyczuwała u niej specyficzną pozytywną frustrację. I wiedziała, że jeśli ją zachęci, to wkrótce otrzyma odpowiedzi na najważniejsze pytania.
Roberta Blasi pokiwała głową.
– Jak już ci wspomniałam, miałam okazję zamienić z Foskiem kilka słów dzisiaj w nocy.
– Dobrze zrobiłaś – potwierdziła, czekając na ciąg dalszy.
– Płakał, ale co nieco zdołał z siebie wydusić. Powiedział mi coś, co mnie zaniepokoiło… Przekazałam to natychmiast szefowi, ale mnie zlekceważył. Powiedział, że to bzdety wymyślone przez chłopca z problemami psychicznymi, który chciał zrobić na złość matce. Ci, którzy znają to dziecko, twierdzą, że często zachowuje się nieprzewidywalnie. Uważają, że ucieczka to był zwykły kaprys, lekceważą, że mały błąkał się po okolicy w takim stanie. – Blasi pokręciła głową na znak dezaprobaty. – Przecież był całkiem nagi, rozumiesz? – dodała. – A oni się zachowują, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.
– To dziwne, masz rację.
– No właśnie. Mówią, że dzieci są zdolne do wszystkiego, aby zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Nawet rozebrać się i latać nocą na golasa po lasach. Ale to, co mi powiedział… nie sądzę, żeby to były wymysły dziecka z zaburzeniami. A do tego jego zachowanie… no dobrze, jeśli i ty uznasz, że to tylko urojenia, dam sobie spokój. Przyjmę opinię doświadczonej specjalistki i nie będę drążyć.
Valentina mogłaby się jednak założyć, że dziewczyna wcale tak łatwo nie zrezygnuje.
– Co on ci właściwie powiedział? Co mu się przydarzyło?
Roberta Blasi wskazała podbródkiem na drzwi pokoju, przed którymi właśnie stanęły.
– Jest w środku. Przepraszam, ale będzie lepiej, jak sam ci wszystko opowie.