- W empik go
Składniki. Osobliwa chemia tego, co jemy i czym się smarujemy - ebook
Składniki. Osobliwa chemia tego, co jemy i czym się smarujemy - ebook
George Zaidan, absolwent chemii na prestiżowej uczelni, błyskotliwy i piekielnie zabawny naukowiec wyjaśnia, co nauka może (a czego nie potrafi) powiedzieć o składnikach produktów, którymi każdego dnia faszerujemy swoje ciała.
Woda. Czipsy. E-papierosy. Kremy do opalania. Ta lista nie ma końca. Co się dzieje, gdy wszystkie te rzeczy wchodzą w reakcję z substancjami tworzącymi nasz organizm? Skąd wiadomo, że to, co jemy, pijemy, wdychamy i wcieramy w siebie, szkodzi nam lub pomaga?
Dzięki tej książce poznacie, jak z perspektywy chemika wyglądają różne produkty, i dowiecie się, co może nas zabić, a co niekoniecznie jest szkodliwe i dlaczego. Jak bardzo truje nas przetworzona żywność i na ile jesteśmy tego pewni? Kawa to napój bogów czy diabelska krew? Co się stanie, jeśli w upale przedawkujesz fantanyl na słońcu (i co to właściwie jest)? Co wspólnego ma maniok z radzieckimi szpiegami? Czy rośliny chcą nas zniszczyć, a mikroorganizmy pożreć całą naszą żywność? Co twój horoskop mówi o chorobach, na które możesz zapaść, i czy jest w tym ziarno prawdy?
Zaidan przystępnie, z mistrzowskim poczuciem humoru odpowiada na mnóstwo trudnych pytań i pokazuje, że chemia to nie tylko użyteczna nauka, którą każdy może zrozumieć i wykorzystywać w codziennym życiu, ale też wspaniała zabawa.
George Zaidan – absolwent chemii na MIT uhonorowany F.D. Greene Teaching Award. Jest propagatorem nauki i producentem programów popularnonaukowych w telewizji i internecie. Dla kanału National Geographic stworzył serial Ingredients: The Stuff Inside Your Stuff, a dla MIT Science Out Loud. Jego artykuły ukazywały się m.in. w „New York Timesie”, „Forbesie”, „Boston Globe”, „National Geographic Magazine”, „Science” i „Business Insider”. Jest laureatem licznych stypendiów, członkiem Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego, zasiadał w radzie Instytutu Edukacji. W wolnym czasie wspina się i gotuje.
Jeśli sądziliście, że chemia może być naprawdę interesująca (a jest), ale nie mogliście się skupić na lekcjach w szkole, to jest książka dla was. George Zaidan sprawi, że będziecie głośno się śmiać, czytając opowieści o cudach praktycznej, użytecznej nauki, a wszystko wytłumaczy na przykładach genialnych porównań, które zrozumie nawet jedenastolatek.
Daniel J. Levitin, autor Zasłuchanego mózgu. Co się dzieje w głowie, gdy słuchasz muzyki
O mój Boże, ta książka jest GENIALNA! Zabawna, wnikliwa, napisana ciętym językiem i dodająca otuchy.
Kallie Moore, prowadząca PBS Eons
Jeśli chcecie dowiedzieć się prawdy o cheetosach, kremach z filtrem, zamiennikach masłach i innych codziennych sprawach związanych z chemią, zajrzyjcie do pełnych werwy Składników. Ale przede wszystkim kupcie tę książkę, bo nauczy was myśleć jak błyskotliwy, oczytany i diabelnie zabawny naukowiec.
Sam Kean, autor Dziwnych przypadków ludzkiego mózgu i Znikającej łyżeczki. Dziwnych opowieści chemicznej treści
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66500-27-3 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piekło z pewnością już nie jest wybrukowane kostkami masła.
Stąpa się tam po ciastkach z masłem orzechowym, ściany są wysadzane żelkami, a wszystko pokrywa posypka od cheetosów. Twój powóz jest zbudowany ze snickersów i twixów, ma koła z ciastek oreo, a ciągną go konie haribo.
Droga do piekła wiedzie przez nienaturalne, przemysłowe substancje chemiczne, które stanowią nieświętą imitację żywności, zabalsamowaną w jaskrawych pudełkach i rozreklamowaną do granic możliwości. Mówiąc krótko: przetworzona żywność to trucizna.
Prawda?
Cóż, oczywiście niedosłownie. Po zjedzeniu pojedynczego cheetosa nie padniesz trupem, chyba że ktoś rozsmarował na nim gram cyjanku. Ale co się stanie, jeśli będziesz jeść po dwie paczki cheetosów dziennie przez trzydzieści lat? To 21 915 paczek – prawie 600 kilogramów – chrupek. W jaki sposób wpłynie to na ryzyko zawału serca, zachorowania na raka czy zgonu? No i skąd będziemy wiedzieli, że to cheetosy są za to odpowiedzialne? Nie można postawić ich przed sądem. A nawet gdyby to było możliwe, do skazania nie wystarczy niewyraźne nagranie z monitoringu, na którym wzdęta kukurydziana chrupka pokryta serem siecze maczetą serce ofiary. Nie ma co liczyć, że pozostałe cheetosy w paczce wsypią swojego kompana. Nie są kapusiami.
Ale musi istnieć jakiś sposób na poznanie odpowiedzi na te pytania, poza ciąganiem przetworzonej żywności po sądach. Można ustalić, czy takie produkty zwiększają ryzyko zachorowania na nowotwór lub ryzyko wystąpienia zawału serca. Czy rzeczywiście nam szkodzą, czy też nie. Jeśli myślicie: „Wiem, że mi szkodzą, ponieważ kiedy je jem, fatalnie się czuję”, doskonale was rozumiem. Jestem zwolennikiem słuchania własnego organizmu, który jest cennym drogowskazem w naszym codziennym życiu. Ale możliwe, że po prostu doświadczacie przeciwieństwa efektu placebo: jeśli spodziewacie się, że po czymś źle się poczujecie, tak właśnie się stanie. A nawet jeśli to nie jest złudzenie, fatalne samopoczucie nie dostarcza informacji niezbędnych do podjęcia długoterminowych decyzji. Jest wiele rzeczy, które nie należą do przyjemności, ale nie zwiększają ryzyka śmierci ani choroby, na przykład zwykłe przeziębienie albo rozmowa telefoniczna z ludźmi od kablówki. Poza tym są rzeczy bardzo przyjemne, które radykalnie nam szkodzą, na przykład palenie papierosów.
Aby podjąć długoterminową decyzję, musicie wiedzieć:
1. Jakie ilości przetworzonych pokarmów są szkodliwe dla zdrowia?
2. Czy dwukrotne zwiększenie spożycia cheetosów podwaja ryzyko zachorowania? A może trzeba spożywać określoną graniczną ilość chrupek, by stało się coś złego?
3. Jak wiele życia wysysa z ciebie każdy dodatkowy zjedzony cheetos?
4. O jakich szkodach mówimy? Ile lat życia możesz stracić, jeśli nie zrezygnujesz z przetworzonej żywności?
Sądziłem, że odpowiedzi na te pytania są gdzieś dostępne i wystarczy je wygooglować. Okazało się, że to tylko częściowo prawda. Znalazłem je – mniej więcej. Ale znalazłem też wiele innych rzeczy. To, czego się dowiedziałem, zmieniło sposób, w jaki patrzę na jedzenie... ale nie tak, jak się tego spodziewałem. Moja perspektywa nie zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie przestałem widzieć Szatana w wilgotnych okruchach nasączonych mlekiem ciasteczek oreo i nie zacząłem słyszeć anielskiego chóru wykastrowanych gepardów Chesterów. Nic z tych rzeczy. Raczej odniosłem wrażenie, że w moim świecie pojawił się dodatkowy wymiar.
Zaczniemy od tego samego, co ja: od przetworzonej żywności. W części I będziemy się nią zamartwiać i porozmawiamy o tym, po co ona w ogóle istnieje. W części II przyjrzymy się niektórym substancjom chemicznym, z którymi mamy kontakt na co dzień – od cheetosów przez kremy do opalania po papierosy. W części III powrócimy do przerażających liczb, z którymi zapoznamy się w tym rozdziale, i zadamy pytanie: W jaki sposób naukowcy je uzyskali? W końcu postaramy się ustalić, co to wszystko dla nas oznacza.
Bez zbędnej zwłoki, zacznijmy od początku. Aby ustalić, czy przetworzona żywność nam szkodzi, musimy zdefiniować, czym ona jest. Po co? Wyobraźcie sobie poniższy (całkowicie hipotetyczny) eksperyment, który ma zbadać, czy przetworzone produkty wpływają na ciśnienie krwi:
1. Zamykamy sto osób w pokoju.
2. Karmimy połowę z nich przetworzoną, a drugą połowę nieprzetworzoną żywnością.
3. Mierzymy ciśnienie krwi wszystkich osób w ciągu kolejnych dziesięciu dni.
Żeby przeprowadzić ten eksperyment, wszyscy powinni być zgodni, czym jest przetworzona żywność, ponieważ... ktoś będzie musiał pójść do sklepu i kupić wszystkie te rzeczy, które skonsumują nasze króliki doświadczalne.
Brzmi w miarę jasno, prawda? Ale jeśli definicja „przetworzonej żywności” nie będzie jednoznaczna, to samo będzie dotyczyło wyników eksperymentu. Wyobraźcie sobie, że osoba wysłana do sklepu ma kupić wszystkie pokarmy sprzedawane w opakowaniach. Na pierwszy rzut oka to prosta sprawa. Tylko że nasz kupujący może przynieść zarówno gruszki owinięte złotą folią, jak i twixy, owsiankę i płatki Lucky Charms, świeżo upieczoną bagietkę i zapakowany w folię krojony chleb z cynamonem i rodzynkami. Jeśli definicja testowanych produktów nie jest jasna, w wynikach będzie panował bałagan.
Innymi słowy, całkowity zawrót głowy. Dlatego, aby móc naukowo ustalić, czy przetworzona żywność pośle nas przedwcześnie do grobu, najpierw musimy zdefiniować, czym jest „przetworzona żywność”.
W porządku. To proste – jak ceremonia przydziału w Hogwarcie, co nie?
dżem → nieprzetworzony (GRYFFINDOR!)
oreo → przetworzone (SLYTHERIN)
tortilla → GRYFFINDOR!
cheetosy → SLYTHERIN
oliwki → GRYFFINDOR!
mamba → SLYTHERIN
Przyznaję to z trudem, ale metoda Hogwartu jest nienaukowa. Wszystkie wymienione powyżej produkty – zarówno te z Gryffindoru, jak i Slytherinu – są w jakimś stopniu przetworzone. Tak naprawdę posegregowaliśmy je na podstawie naszych odczuć. Ale wrzucanie ich wszystkich do worka z napisem „przetworzona żywność” także nie wydaje się uczciwe. Kategoria produktów „przetworzonych” stanie się zbyt szeroka, jeśli znajdą się w niej zarówno dżem, jak i cheetosy. Ponadto lista produktów nieprzetworzonych okazałaby się zdecydowanie zbyt krótka i znalazłyby się na niej praktycznie tylko surowe mięso oraz warzywa.
Instynktownie czujemy, że przetworzone i nieprzetworzone pokarmy powinny się od siebie istotnie różnić, tak jak klasyczna baśń dla dzieci Harry Potter i kamień filozoficzny różni się od dostępnego na Pornhubie filmu Stary Potter i uwiąd fizjologiczny^(), chociaż oba opowiadają o tym, że Harry i Hermiona nigdy nie uprawiają seksu.
Jedna z popularnych definicji „przetworzonej żywności” opiera się na tym, jak złożony wydaje się dany produkt. Sprowadza się to do dwóch kwestii: liczby składników oraz tego, jak trudno wymówić ich nazwy. Chemicy zazwyczaj odrzucają tę definicję jako absurdalną i głupią, ale uważam, że warto poświęcić jej nieco uwagi. Po pierwsze, musimy przyznać, że jest przejrzysta i prosta, ale niezbyt dobrze się sprawdza, jeśli próbujemy w naukowy sposób badać przetworzoną żywność. Dlaczego? Wyobraźmy sobie, że opracowaliśmy „indeks przetworzonej żywności” (IPŻ) oparty na tych dwóch grupach danych. Coś w tym rodzaju:
IPŻ = LICZBA SKŁADNIKÓW + LICZBA SYLAB
W NAZWACH WSZYSTKICH SKŁADNIKÓW
Oto IPŻ drażetek skittles: IPŻ = 9 + 93 = 102
Oto IPŻ drażetek smarties: IPŻ = 9 + 34 = 43
Oto IPŻ kawy:
IPŻ = OKOŁO 1000^() + OKOŁO 4000 = OKOŁO 5000
Intuicja podpowiada nam, że drażetki skittles i smarties są w równym stopniu przetworzone, ale wskaźnik IPŻ w przypadku skittles jest 2,4 razy wyższy. Kawa, którą się praży, a następnie poddaje działaniu gorącej wody (co stanowi względnie prosty sposób przetwarzania), jest, zgodnie ze wskaźnikiem IPŻ, czterdzieści dziewięć razy bardziej przetworzona niż skittles i sto szesnaście razy bardziej przetworzona niż smarties.
-------------------------------------- --------
SKŁADNIKI SYLABY
CUKIER 2
SYROP KUKURYDZIANY 7
UTWARDZONY OLEJ PALMOWY 9
KWAS CYTRYNOWY 5
SKROBIA TAPIOKOWA 6
SKROBIA KUKURYDZIANA 7
NATURALNE I SZTUCZNE AROMATY 11
CZERWIEŃ 40 LAKE 6
DWUTLENEK TYTANU 6
CZERWIEŃ 40 5
ŻÓŁĆ 5 LAKE 3
ŻÓŁĆ 5 2
ŻÓŁĆ 6 LAKE 3
ŻÓŁĆ 6 2
BŁĘKIT 2 LAKE 4
BŁĘKIT 1 4
BŁĘKIT 1 LAKE 5
CYTRYNIAN SODU 5
WOSK KARNAUBA 4
IPŻ = 19 SKŁADNIKÓW + 96 SYLAB = 115
-------------------------------------- --------
Problem polega na tym, że IPŻ tak naprawdę nie mierzy stopnia przetworzenia, tylko pokazuje, w jaki sposób Agencja Żywności i Leków reguluje treść etykiet ze składem, a chemicy nazywają poszczególne cząsteczki. Przykładowo, wzbogacona mąka zawiera cząsteczkę, która jest znana pod trzema różnymi nazwami:
ryboflawina
witamina B₂
7,8-dimetylo-10-benzopterydyno-2,4-dion
Wszystkie trzy nazwy odnoszą się do tej samej cząsteczki, ale zaowocowałyby bardzo różnymi poziomami IPŻ. Problem jeszcze się pogłębia w przypadku bardziej złożonych mieszanek cząsteczek, takich jak kawa. Nie ma na niej etykiety ze składem, więc jakiej nazwy powinniśmy użyć do wyliczenia IPŻ? „Kawa” (IPŻ = 3), „kawa arabica” (IPŻ = 7), a może, jak zrobiłem powyżej, użyjemy pełnej listy substancji chemicznych zawartych w filiżance kawy (IPŻ = 5000)? W zależności od tego, co wybierzemy, kawa może być 30 razy mniej albo 49 razy bardziej przetworzona niż drażetki skittles.
Dlatego skala oparta na „złożoności składu” może się przydać na zakupach, ale nie wystarczy do celów naukowych.
Opracowanie sensownego indeksu przetwarzania żywności, który sprawdzi się podczas doświadczeń naukowych, nie jest łatwe. Carlos Monteiro, dietetyk i badacz zdrowia publicznego, wspólnie ze swoim zespołem zaproponował system klasyfikacji żywności zwany NOVA. Klasyfikuje on produkty spożywcze w oparciu o „naturę, stopień i cel” przetworzenia. Innymi słowy: w jaki sposób, jak bardzo i po co przetworzono dany pokarm? Zamiast skali numerycznej bądź dwóch podstawowych kategorii – przetworzone i nieprzetworzone – w ramach systemu NOVA wyodrębnia się cztery grupy produktów, od „nieprzetworzonych lub minimalnie przetworzonych” po „silnie przetworzone”. Oto kilka przykładów:
---------- -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
GRUPA 1: Jadalne rośliny, zwierzęta lub części roślin i zwierząt, które przetworzono, by zachować je w (prawie) pierwotnej postaci. Monteiro umieszcza tutaj mleko, suszone owoce, ryż, jogurt naturalny i kawę
GRUPA 2: Produkty, które stosuje się jako składniki potraw, ale nie spożywa się ich osobno, na przykład masło, cukier, sól czy syrop klonowy.
GRUPA 3: Pokarmy stworzone poprzez dodanie produktów z grupy 2 do produktów z grupy 1. Do tej kategorii należą szynka, dżem, galaretki, tuńczyk w oleju czy świeże pieczywo.
GRUPA 4: Gazowane napoje, lody, czekolada, wszystkie produkty w proszku, odżywki dla niemowląt, napoje energetyzujące, większość płatków śniadaniowych, słodycze, pakowane pieczywo i mnóstwo innych rzeczy... także cheetosy.
---------- -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ten system sprawia wrażenie w miarę intuicyjnego, ale zanim przejdziemy dalej, warto zauważyć, że NOVA drastycznie różni się od tego, jak obecnie badamy żywność. Większość współczesnych badań dietetycznych skupia się na składzie poszczególnych produktów, podczas gdy NOVA zwraca większą uwagę na to, co zrobiono z jedzeniem. Najłatwiej to zauważyć, gdy przyjrzymy się wartości odżywczej różnych pokarmów.
Pod względem składu dwa powyższe produkty nie mogłyby się bardziej różnić. Pokarm A zawiera ponaddwukrotnie więcej węglowodanów, trzykrotnie więcej błonnika i trzydzieści siedem razy więcej tłuszczu (a także siedmiokrotnie więcej kalorii). A jednak oba te pokarmy znajdują się w grupie 1 według systemu NOVA. (Pokarm A to awokado, a pokarm B to szpinak).
Oto kolejny przykład:
Powyższe produkty mają podobną zawartość kalorii, błonnika, cukrów i tłuszczów, ale pokarm C należy do grupy 2, a pokarm D do grupy 4 w systemie NOVA. Zgadnijcie, co to za produkty^().
Nacisk, jaki w systemie NOVA kładzie się na to, co zrobiono z jedzeniem, a nie na to, co wchodzi w jego skład, nie jest przypadkowy. Opiera się na teorii, że sposób traktowania jedzenia jest „najważniejszym czynnikiem... w zakresie odżywiania i zdrowia publicznego”, jak to ujmuje Monteiro. Śmiała strategia, ale jak widać opłacalna: Światowa Organizacja Zdrowia, Panamerykańska Organizacja Zdrowia oraz Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa mocno wspierają system NOVA.
Grupa 4 stanowi serce systemu. Taką żywność Monteiro nazywa „silnie przetworzoną” i definiuje jako „nie pokarmy zmodyfikowane, ale produkty wytworzone w większości bądź w całości z substancji pochodzących z pokarmów i dodatków, z marginalnym udziałem pokarmów z grupy 1”. Do silnie przetworzonych pokarmów należą dodatki, których nie znajduje się w innych rodzajach żywności, na przykład sztuczne aromaty, barwniki oraz liczne smakowite „substancje nasycające, utwardzające, spulchniające, przeciwpienne, przeciwzbrylające i glazurujące, demulgatory, odczynniki maskujące i środki utrzymujące wilgotność”. Ale ta definicja wykracza poza substancje dodawane do pożywienia. Według Monteira silnie przetworzona żywność powstaje na drodze procesów przemysłowych i z założenia ma być niedroga oraz wygodna. Następnie „efektownie się ją pakuje i intensywnie reklamuje”.
Może nie słyszeliście takiej definicji, ale zapewne instynktownie właśnie tak wyobrażacie sobie „przetworzoną żywność”: śmiesznie tania, absurdalnie wygodna do przygotowania, dopasowana do wszystkich gustów i niezbyt podobna do jedzenia. Klasyfikacja NOVA to w istocie rozsądny sposób na sprawdzenie, czy oglądasz kamień filozoficzny, czy uwiąd fizjologiczny.
Przyjrzyjmy się badaniom przeprowadzonym za pomocą klasyfikacji NOVA.
Byłem bardzo zaskoczony, gdy odkryłem, w jak dużym stopniu nasza dieta składa się z silnie przetworzonej żywności. W Stanach Zjednoczonych ponad 58 procent spożywanych kalorii pochodzi z takich produktów. Więcej niż połowa! Kanada jest niewiele lepsza z wynikiem 48 procent, a Francja (jak zwykle bardziej święta od papieża) może się pochwalić wynikiem 36 procent. Stany Zjednoczone wypadają kiepsko w porównaniu z Francją, ale są lepsze od Hiszpanii (61 procent), a w porównaniu z Niemcami czy Holandią (78 procent!) wychodzimy na fanatyków zdrowego odżywiania. Niektóre z tych wyników są tak wysokie, że wzbudzają moje poważne wątpliwości. Ale z drugiej strony opierają się na liczbie spożytych kalorii, a przetworzona żywność zazwyczaj jest bardzo kaloryczna. Gdybyście dzisiaj pochłonęli tylko dwulitrową butelkę coli i czternaście szklanek surowego szpinaku, 90 procent przyswojonych kalorii pochodziłoby z silnie przetworzonej żywności. A gdybyście zamówili (bardzo kuszący) duży koktajl oreo z masłem orzechowym, musielibyście zjeść dwie kostki masła albo 117 szklanek szpinaku, żeby obniżyć udział silnie przetworzonej żywności w dziennym bilansie kalorycznym do 51 procent^().
A zatem jemy mnóstwo przetworzonej żywności. Ale czy ona nas zabija? A jeśli tak, to w jaki sposób? Silnie przetworzone produkty mogą nas zabijać na wiele różnych sposobów: na przykład zawierają zbyt wiele substancji chemicznych, które nam szkodzą, lub za mało substancji o korzystnym działaniu, bądź doprowadzają nas do otyłości, co także prowadzi nas do grobu.
Dlatego warto zadać sobie pytanie: Czy od przetworzonej żywności rzeczywiście tyjemy? Oto hipoteza: w ciągu ostatnich dwustu lat radykalnie wzrosła dostępność przetworzonej żywności, która jest niezwykle kaloryczna, tania i bardzo wygodna. Ponadto produkuje się ją w taki sposób, by uzależniała i zmuszała cię do spożywania coraz większych ilości – zwłaszcza cukru i tłuszczu, kosztem błonnika i mikroelementów. Z czasem skutkuje to nadwagą albo otyłością, co zwiększa ryzyko wystąpienia praktycznie każdego schorzenia, ale zwłaszcza cukrzycy, chorób serca i nowotworów. Międzynarodowe koncerny spożywcze o to nie dbają i podążają ścieżką branży tytoniowej: teraz zgarniają gotówkę, a zabijają ludzi później.
Już wiemy, że ta hipoteza jest częściowo prawdziwa. Przetworzona żywność według definicji Monteira to stosunkowo nowy wynalazek. Firmy Coca-Cola, Dr Pepper, Hershey, Wrigley, Post, Cracker Jack, Breyer, Cadbury, Entenmann, Pepsi, Jell-O i Tootsie Rolls powstały w ciągu trzydziestu lat pomiędzy 1877 a 1907 rokiem. Z czasem jemy coraz więcej takiej żywności: nawet jeśli nie ufacie liczbom, które podałem, fakt, że każdy z nas zna te produkty, dowodzi tego, jak są powszechne. Otyłość rzeczywiście staje się problemem. W Stanach Zjednoczonych jest ponaddwukrotnie więcej ludzi otyłych niż palaczy, a ich liczba od lat nieprzerwanie rośnie, pomimo wysiłków wszystkich propagatorów zdrowego stylu życia na świecie.
Z tego powodu łatwo o wyciągnięcie przedwczesnych wniosków. Mamy przed sobą dwa założenia: Ameryka staje się coraz grubsza; Ameryka zajada się przetworzoną żywnością na niespotykaną wcześniej skalę. Połączenie tych dwóch zdań spójnikiem „ponieważ” byłoby najłatwiejszą rzeczą na świecie. Ale w amerykańskim społeczeństwie doszło do wielu innych zmian. Praca biurowa wymaga od nas siedzenia na tyłku przez cały dzień, jesteśmy znacznie bardziej zestresowani i zmagamy się z problemami finansowymi, wymyśliliśmy całkowicie nowe sposoby pogrążania się w niepewności, przygnębieniu i zazdrości, a wszystko dzięki telefonom i toksycznym mediom społecznościowym. Zapewne bez problemu podacie kilkanaście innych czynników w waszym życiu, które mogą was skłonić do pochłonięcia całej paczki chrupek za jednym posiedzeniem. Niektórzy z naukowców, z którymi rozmawiałem, sugerowali, że epidemię otyłości można częściowo tłumaczyć masowym rzucaniem palenia, ponieważ nikotyna ogranicza apetyt. Jeden z nich nawet podejrzewał, że część winy ponoszą architekci: w nowym budownictwie kuchnia – i znajdujące się w niej jedzenie – stanowi serce domu, dlatego łatwiej nam ulegać pokusom. No i nie zapominajmy o genach. Przez niemal całą swoją historię ludzkość zmagała się z niedoborem żywności, więc ewolucja przystosowała nas do gromadzenia nadmiaru kalorii. Obecnie dostęp do kalorii jest powszechny, więc wszyscy je gromadzą – proces ten nazywamy tyciem.
Możliwe, że wszystkie te czynniki są w równej mierze odpowiedzialne, ale możliwe także, że głównym winowajcą jest przetworzona żywność, a pozostałe kwestie to tylko dodatek do głównego dania.
Jeśli chcecie sprawdzić, czy silnie przetworzona żywność doprowadza was do otyłości, możecie zrobić coś takiego:
1. Znajdźcie ogromną grupę, na przykład 20 000 osób, które pozwolą wam dysponować ich życiem.
2. Znajdźcie dwie identyczne niezamieszkane wyspy oddalone od siebie o około 300 kilometrów i zbudujcie na nich identyczne hotele.
3. Podzielcie te 20 000 osób na dwie równe grupy i ulokujcie każdą z nich w ich własnym Hotelu Kalifornia.
4. Przez kilkadziesiąt lat karmcie jedną grupę przetworzoną, a drugą nieprzetworzoną żywnością.
5. Zapisujcie, co się dzieje.
6. Obie grupy muszą pozostawać na swoich miejscach, nie mogą przepływać na drugą wyspę ani otrzymywać jedzenia od rodziny bądź przyjaciół.
Taki rodzaj doświadczenia, w którym nakłaniamy kilka grup ludzi do zachowywania się w odmienny sposób, nazywamy badaniem randomizowanym z grupą kontrolną. Na koniec badania należy porównać ryzyko wystąpienia otyłości u członków obu grup i podzielić jeden wynik przez drugi, by obliczyć tak zwane „ryzyko względne”. Każdy, kto korzystał z internetu, z pewnością spotkał się z tym pojęciem. Oto fragment tekstu, który znalazłem, wpisując w Google’u hasło „jajka ryzyko”: „Naukowcy twierdzą, że spożywanie dwóch jajek dziennie zwiększa ryzyko wystąpienia chorób serca o 27 procent...”. (Nie przejmujcie się, jeszcze wrócimy do kwestii jedzenia jajek).
Jednak w przypadku większości produktów spożywczych, wliczając jajka, poziomu względnego ryzyka nie wylicza się w oparciu o badania randomizowane. Zamiast tego w czasie trwania badania obserwuje się wyznaczoną grupę, która nie musi w żaden sposób zmieniać swojego sposobu odżywiania ani zachowania. Taki rodzaj eksperymentu nazywamy prospektywnym badaniem kohortowym. Na koniec takiego badania klasyfikuje się ludzi pod względem ilości spożywanego przetworzonego jedzenia. Następnie, podobnie jak w badaniu randomizowanym, porównuje się ryzyko otyłości u osób sięgających po przetworzoną i nieprzetworzoną żywność, a potem dzieli przez siebie oba wyniki, by otrzymać wskaźnik ryzyka względnego.
Ryzyko względne ma takie samo znaczenie, niezależnie, czy zostało wyliczone za pomocą badania randomizowanego, czy prospektywnego badania kohortowego: wskazuje, jak bardzo mamy przechlapane w porównaniu z kimś innym. Jeśli u waszego sąsiada ryzyko ataku pumy wynosi 25 procent, a u was 40 procent, to ryzyko względne wynosi w tym przypadku 40/25 = 1,6 na waszą niekorzyść, co oznacza, że:
Macie przechlapane 1,6 razy bardziej niż sąsiad.
Macie przechlapane o 60 procent bardziej niż sąsiad.
Oto dwa sposoby na powiedzenie tego samego: jeśli chodzi o pumy, lepiej być w skórze sąsiada. Ale większość przypadków ryzyka względnego nie ma nic wspólnego z wielkimi kotami, tylko z naszym zdrowiem. Przyjrzyjmy się kilku z nich, zwłaszcza tym dotyczącym przetworzonej żywności.
Klasyfikacja NOVA Carlosa Monteira jest stosunkowo świeża, nie przeprowadzono więc zbyt wielu badań, które ją wykorzystują. Tylko jedno prospektywne badanie kohortowe poświęcono związkom pomiędzy przetworzoną żywnością a otyłością: w Hiszpanii przez dziewięć lat badano grupę testową złożoną z ośmiu tysięcy osób. Naukowcy odkryli, że ludzie spożywający około czterokrotnie więcej przetworzonej żywności od innych uczestników badania na przestrzeni tych dziewięciu lat byli o 26 procent bardziej narażeni na nadwagę bądź otyłość.
A inne wyniki?
Badacze we Francji zwerbowali ponad 100 tysięcy osób i obserwowali je przez pięć lat, odnotowując pojawiające się u nich przypadki nowotworów. Odkryli, że ludzie, którzy spożywali średnio czterokrotnie więcej przetworzonej żywności od innych, byli o mniej więcej 23 procent bardziej narażeni na zachorowanie na raka. Korzystając z tych samych danych, inna grupa naukowców odkryła, że u osób spożywających ponaddwukrotnie więcej przetworzonej żywności od innych uczestników o mniej więcej 25 procent częściej występował zespół jelita drażliwego. A w końcu, wracając do danych zgromadzonych w Hiszpanii, badacze odkryli, że osoby spożywające 2,5 razy więcej żywności przetworzonej w ciągu dziewięciu lat były o 21 procent bardziej narażone na nadciśnienie. Natomiast zgniłą wisienką na tym torcie rozpaczy jest odkrycie, w oparciu o francuskie dane, że u osób spożywających o 10 procent więcej żywności przetworzonej o 14 procent wzrosło ryzyko zgonu.
Przyznam, że jestem nieco zaskoczony tymi wynikami. Nie będę kłamał: trochę spanikowałem. O 23 procent wyższe ryzyko zachorowania na raka? O 25 procent wyższe ryzyko wystąpienia zespołu jelita drażliwego? O 26 procent wyższe ryzyko otyłości? O 14 procent wyższe ryzyko zgonu? Dlaczego to świństwo jest legalne?
No dobrze, mocno spanikowałem.
Wpadłem w panikę z dwóch powodów. Po pierwsze, te liczby są przerażające. Po drugie, jestem z wykształcenia chemikiem.
Ten drugi fakt na pierwszy rzut oka nie usprawiedliwia panikowania, ale zaraz wyjaśnię. Wyobraźcie sobie, że macie przed sobą dwa balony wypełnione cyjankiem w postaci gazowej. Jeden balon zawiera cyjanek, który uzyskano ze starannie wyselekcjonowanych pestek jabłek zebranych w organicznych sadach Massachusetts. (Tak, pestki jabłek zawierają cyjanek. Niedługo do tego wrócimy). W drugim balonie znajduje się cyjanek uzyskany za pomocą procesu Andrussowa, podczas którego metan i amoniak spala się w tlenie w temperaturze ponad 1093°C (2000°F) w obecności platyny. Zawartością którego balonika bezpieczniej się zaciągnąć?
Oczywiście żadnego. Oba nas zabiją. Dla chemika to niepodważalny aksjomat: jeśli dwie cząsteczki nie różnią się budową chemiczną, oddziałują na ciało w taki sam sposób. Cyjanek otrzymany z jabłek i wytworzony przez człowieka to taki sam cyjanek. Kiedy w jego miejsce podstawicie „babkę piaskową”, uzyskacie aksjomat, który nie jest aż tak niepodważalny, ale wciąż ma sens w oczach chemika: babka piaskowa upieczona przez szefa kuchni i wypuszczona z fabryki to ten sam produkt. Dlatego twierdzenie, że jej zjedzenie w wyraźnie inny sposób wpłynie na nasze zdrowie, dla chemika nie ma sensu, nawet jeśli fabryka zastosowała kilka dodatków więcej. Ale właśnie na tym opiera się argument Monteira: to, co zrobiono z pożywieniem, jest ważniejsze od jego składu. Dla chemika to jak stwierdzenie: „Naturalny cyjanek jest mniej trujący niż ten wytwarzany przemysłowo”, co jest oczywistą bzdurą. Ale dla większości laików argument Monteira jest przekonujący, logiczny i oczywisty. Ta różnica podejścia niemal zawsze kończy się podobnie. Kiedy zatwardziały chemik rozmawia o jedzeniu ze zwykłym człowiekiem, otrzymujemy coś w tym rodzaju:
„ROZMOWA” Z PUNKTU WIDZENIA CHEMIKA
HIPPIS
Kupuję tylko organiczną, naturalną, surową, nieprzetworzoną żywność.
CHEMIK
Te słowa nic nie znaczą.
HIPPIS
Ależ tak! Znaczą, że moje jedzenie nie jest nafaszerowane chemią.
CHEMIK
To nie jest rozsądne podejście do żywności, skoro każdy produkt spożywczy składa się z substancji chemicznych. Czy wiesz, że wszystko na Ziemi, wliczając ciebie, składa się z substancji chemicznych?
HIPPIS
Moje ciało jest świątynią.
CHEMIK
Twoje ciało to rozległa, w większości pusta przestrzeń, do której mają wstęp tylko kapłani?
HIPPIS
Po prostu uważam, że naturalna żywność jest zdrowsza, to wszystko.
CHEMIK
(Załamany, zakrywa twarz dłonią tak mocno, że łamie sobie nos).
„ROZMOWA” Z PUNKTU WIDZENIA NIECHEMIKA
ZATROSKANY KONSUMENT
Chcę wybierać zdrową żywność, ale tak trudno jest ją przebadać i ustalić, komu można ufać. Dlatego kupuję organiczne i naturalne produkty, ponieważ wtedy czuję się lepiej, a może przy okazji jestem odrobinę zdrowszy.
MIŁOŚNIK GMO
Dajesz się nabrać na durną sztuczkę marketingową.
ZATROSKANY KONSUMENT
Ale co z tymi wszystkimi chemikaliami, które dodają do żywności? Nie mam pojęcia, co to jest...
MIŁOŚNIK GMO
Cała żywność składa się z substancji chemicznych. Ty też składasz się z nich w stu procentach. Wszystko, co istnieje i kiedykolwiek będzie istniało, to substancje chemiczne!
ZATROSKANY KONSUMENT
Naprawdę nie ma potrzeby wrzeszczeć.
MIŁOŚNIK GMO
Nie kwestionuj moich słów, prostaku.
ZATROSKANY KONSUMENT
Po prostu daj mi kupować naturalną, organiczną, nieprzetworzoną żywność bez dodatków ani hormonów. No i odpieprz się.
MIŁOŚNIK GMO
(Uderza się pięścią w twarz bez wyraźnego powodu).
A oto sama esencja tej rozmowy:
Hippis: Chemia jest zła.
Miłośnik GMO: Wszystko jest chemią.
Oba te argumenty są absurdalne.
Hippisowi odpowiedziałbym: „Naprawdę wszystkie substancje chemiczne są złe? Wliczając wodę, powietrze i całą żywność?”.
Miłośnikowi GMO odpowiedziałbym: „Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Hippisowi wyraźnie chodzi o to, że złe są nierozpoznawalne substancje chemiczne o trudnych do wymówienia nazwach wymienione na etykietach ze składem. Zamiast sprzeczać się o dosłowne znaczenie słowa «chemia», postaraj się odpowiedzieć na prawdziwe wątpliwości hippisa: niektóre substancje chemiczne szkodzą zdrowiu i trudno ustalić, których z nich to dotyczy”.
Kiedyś byłem zatwardziałym zwolennikiem obozu „Wszystko jest chemią, głąbie”. Ale kiedy zapoznałem się z wynikami badań, które wykazywały kilkunastoprocentowy wzrost ryzyka wystąpienia rozmaitych chorób spowodowany tym, w jaki sposób przetwarza się żywność, po raz pierwszy pomyślałem: „Psiakrew, może hippisi mają rację”. Te badania kwestionowały wszystko, w co wierzyłem. Czy silnie przetworzone pieczywo sprzedawane w foliowych torebkach naprawdę może być gorsze od chleba pieczonego w sklepie? A co z gotowymi lodami sorbetowymi? Czy naprawdę są gorsze od domowej lemoniady z dwóch cytryn i trzech szklanek cukru? A co z cheetosami?
Te ostatnie produkuje się, przeciskając mąkę kukurydzianą przez korkociąg, co powoduje tak duże tarcie, że woda zawarta w mące zaczyna wrzeć, na skutek czego mąka się rozszerza i powstają w niej przypadkowo rozmieszczone skupiska powietrza nadające chrupkom charakterystyczną puszystą formę. Ale chociaż ten proces sprawia wrażenie skomplikowanego, możecie stworzyć całkiem udaną imitację cheetosów we własnej kuchni. Podczas zbierania materiałów do tej książki rozmawiałem z historykiem żywności Kenem Albalą, który poprzedniego dnia przypadkowo stworzył podrabiane cheetosy. Oto jego zaimprowizowany przepis:
1. Ugotuj makaron ryżowy.
2. Osusz go w dehydratorze (to taka kuchenka rozgrzewająca się do niskich temperatur z otworami wentylacyjnymi, które pozwalają odparować większość wody z żywności).
3. Spryskaj suchy makaron olejem.
4. Podgrzewaj go w kuchence mikrofalowej, aż spulchnieje.
5. Posyp wybraną przyprawą w proszku, np. chili.
6. Et voilà! Coś jakby pikantne cheetosy.
Dobrzy ludzie z czasopisma „Bon Appétit” opracowali bardzo szczegółowy przepis, który pozwala dokładniej odtworzyć cheetosy: możecie sprawdzić w internecie. Ale niezależnie od tego, czy zjecie zaimprowizowane chrupki Kena Albali, kulinarne dzieło Claire Saffitz czy po prostu kupicie paczkę cheetosów w sklepie, i tak pochłoniecie trochę węglowodanów z aromatami i przyprawami. Dlatego jako chemik instynktownie sprzeciwiałem się twierdzeniu, że cheetosy produkowane w fabryce są bardziej szkodliwe niż te naturalne/organiczne/przygotowane w domu.
Tymczasem właśnie taki wniosek wypływał ze zgromadzonych przeze mnie danych: ludzie, którzy spożywają więcej mocno przetworzonej żywności, częściej chorują i są bardziej narażeni na śmierć.
A niech to.
Więc... kto ma rację?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------