Skłam, że mnie kochasz - ebook
Skłam, że mnie kochasz - ebook
Czy jedno niewinne kłamstwo może popchnąć do zbrodni?
Gdańska policja otrzymuje zgłoszenie o mężczyźnie zamordowanym w podmiejskim motelu i o ciemnowłosej kobiecie, która wyszła z jego pokoju cała we krwi. Śledczy, którzy przyjeżdżają na miejsce, odkrywają, że ciało zniknęło. Wysłany do motelu aspirant Marcel Majewski jest idealnym kandydatem na kozła ofiarnego - to na niego spada kara za zaginięcie zwłok.
W odróżnieniu od organów ścigania, Jakub Ramon - niegdyś policjant, teraz wolny strzelec trzymany na krótkiej smyczy przez trójmiejską mafię - zna personalia zabitego mężczyzny. To on w ostatniej chwili usunął zwłoki, żeby oddalić zainteresowanie policji od swojego mocodawcy. Szybko jednak ginie kolejna osoba powiązana z organizacją przestępczą, co zmusza Ramona do przedsięwzięcia ryzykownych kroków. Nie może przy tym pozbyć się wrażenia, że skazany na pożarcie przez media Marcel Majewski jest jego młodszą wersją, która lada chwila powtórzy jego błędy.
W jaki sposób splotą się losy dwóch byłych policjantów i kobiety, która chce usłyszeć "Kocham cię"?
Piotr Borlik, rocznik 1986, inżynier po Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym. Mistrz Holandii, a także laureat trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Otrzymał stypendium prezydenta Bydgoszczy dla osób zajmujących się twórczością artystyczną oraz upowszechnianiem kultury. Autor kryminałów "Boska proporcja", "Materiał ludzki", "Białe kłamstwa", "Zapłacz dla mnie" i "Wymazani z pamięci".
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8234-666-4 |
Rozmiar pliku: | 466 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Skłam, że mnie kochasz. – Głos wyrwał go z zamyślenia.
Niechętnie uniósł powieki i spojrzał na leżącą obok nagą kobietę. Nie znał nawet jej imienia. Przedstawiła się jako Zuza, ale z doświadczenia wiedział, że w takich sytuacjach ludzie najczęściej wymyślają sobie nową tożsamość. On sam tego wieczora wcielił się w Klaudiusza Bestera, właściciela kilkuosobowej firmy transportowej, choć tak naprawdę spędzał dziesięć godzin dziennie w biurze podatkowym, czego szczerze nienawidził.
– Proszę… – dodała zalotnie.
Nie wyglądała na Zuzę. Kiedy zobaczył ją siedzącą samotnie przy kontuarze i sączącą białe wino, nazwał ją w myślach Carmen. Miała ciemne włosy – wcześniej upięte w stylowy kok, a teraz niedbale rozpuszczone – kontrastujące z alabastrową cerą i pomalowanymi krwistoczerwoną szminką ustami. Jej fryzura nasunęła mu skojarzenie z surową nauczycielką, to dlatego zapragnął tej kobiety. Gdyby nie ten szczegół, pewnie nie zwróciłby na nią uwagi. Nie, żeby nie była atrakcyjna, po prostu wolał młodsze i drobniejsze dziewczyny, które z łatwością mógłby wziąć na ręce. Zamiast pokaźnego biustu, czym Carmen niewątpliwie się wyróżniała, preferował chude pośladki i talię osy.
Przysunęła się bliżej. Wciąż czuć było od niej zapach wina, którego podczas rozmowy wypiła cztery kieliszki. Położyła mu dłoń na klatce piersiowej i szepnęła na ucho:
– Zrób to dla mnie. Odwdzięczę się. Zrobię wszystko, o co poprosisz.
Kąciki ust odruchowo mu się uniosły. Nie tylko one.
– Wszystko? – dopytał.
W odpowiedzi przygryzła mu płatek ucha.
– Skoro tak, to najpierw upnij włosy w kok.
Oczekiwał co najmniej zdziwienia, ale Carmen bez słowa zsunęła się z łóżka. Na chwilę stracił ją z oczu, gdy uklękła, żeby poszukać czegoś pomiędzy porozrzucanymi na podłodze ubraniami. Trochę się zapomnieli, gdy odurzeni sobą nawzajem oraz wypitym alkoholem wtargnęli do hotelowego pokoju, i ciuchy walały się teraz po całym pomieszczeniu. Wolną chwilę wykorzystał, by podnieść kołdrę i upewnić się, czy podoła zadaniu. Zazwyczaj nie był w stanie uprawiać seksu dwa razy w tak krótkim odstępie czasu, ale wystarczyło samo wyobrażenie surowo wyglądającej kobiety, by był gotowy do działania.
Z rosnącą ekscytacją obserwował, jak Carmen prostuje się i upina włosy. Robiła to powoli, czując na sobie jego pożądliwy wzrok. Każdą czynność przeciągała w czasie, prężąc się i eksponując nagie, lśniące od potu ciało. Im dłużej na nią patrzył, tym bliżej był zmiany zdania na temat własnych preferencji. Do tej pory kobiety o pokaźnych biustach kojarzyły mu się z potężnymi ramionami i oponką na brzuchu, ale jej sylwetka, poza odrobinę zbyt szerokimi biodrami, była nienaganna.
Coś w sobie miała. Nie potrafił tego opisać słowami. Już w barze, gdy wypowiedziała pierwsze słowa, poczuł dreszcz na całym ciele. Chodziło o jej uśmiech i spojrzenie. Emanowały z nich pewność siebie, były zalotne, prowokujące, a przy tym wredne, by nie powiedzieć zołzowate. Nie był zadowolony z tego określenia, ale w tej chwili nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nigdy nie był dobry w doborze słów, znacznie lepiej radził sobie z liczbami. Teraz zresztą nie miało to większego znaczenia. Liczyła się tylko Carmen i to, co z nią zrobi.
– Włóż buty – polecił.
– Robi się coraz ciekawiej. – Uśmiechnęła się lekko.
Obserwując niespieszne ruchy nieznajomej, pomyślał, że właśnie został fetyszystą. Nigdy wcześniej nie kręciły go przebieranki, gadżety ani odgrywanie ról. Ludzi wymagających takich wspomagaczy uważał za dziwaków. Wprawdzie sam raz na jakiś czas wcielał się w kogoś innego, robił to jednak z racjonalnych pobudek. Poza tym miło było przynajmniej przez chwilę poczuć się w skórze kogoś bardziej atrakcyjnego – muzyka czy konesera sztuki.
Ciekawe, jak wyglądałaby Renata w upiętych włosach, pomyślał. Może to ożywiłoby ich związek? Musiałaby do tego zrzucić kilka kilogramów i łaskawie się uśmiechnąć, zamiast wiecznie udawać zmęczoną, ale tak na szybko, gdyby ładnie ją ubrać, odpalić świece, to kto wie, może by coś z tego wyszło…
Samo wspomnienie żony osłabiło erekcję, czym prędzej skupił więc wzrok na Carmen. W samych szpilkach i z upiętymi włosami wyglądała obłędnie. Mogłaby jeszcze poprawić makijaż, zwłaszcza usta, których nie zaszkodziłoby pociągnąć ponownie szminką, ale był zbyt napalony, żeby dłużej odwlekać przyjemność. Zrzucił kołdrę i udając, że wyprężony członek jest u niego rzeczą normalną, wstał z łóżka. Zazwyczaj nie lubił własnego ciała. Seks uprawiał przy zgaszonym świetle i zaciągniętych roletach, tłumacząc sobie, że nie zamierza być przez nikogo przyłapany na zdradzie, ale w rzeczywistości nie chciał widzieć swojego zwalistego cielska.
– Na kolana – nakazał władczym tonem.
Kobieta wciąż zalotnie się uśmiechała. Posłusznie usadowiła się przed nim, dłonie złożyła na udach i zadarła głowę, gotowa na kolejne rozkazy.
– Otwórz usta – dodał.
Jej spojrzenie elektryzowało. Nie było w nim uległości, której oczekiwał, jakby to ona panowała nad sytuacją. Było prowokujące. Prosiła się wręcz o karę. Skoro tak bardzo jej na tym zależało…
Chwycił kobietę za włosy. Już miał docisnąć ją do podbrzusza, gdy poczuł opór.
– Chyba o czymś zapomniałeś – mruknęła bez cienia lęku w głosie.
– Co?
– Miałeś mi coś wyznać.
– Ach, to… – Zaśmiał się z jej głupoty. – Kocham cię. Zadowolona? Zaraz ci pokażę, jak wielka jest moja miłość do…
Urwał, bo nagle zabrakło mu tchu. Poczuł dotyk czegoś ciepłego na brzuchu. Spojrzał w dół i zobaczył spływającą z jego klatki piersiowej aż do pachwiny czerwoną strużkę. Była tego samego koloru, co szminka na rozciągniętych w lekkim uśmiechu ustach Carmen. Wciąż nie potrafił określić wyrazu twarzy kobiety. Umierając, musiał zadowolić się określeniem „zołzowate”.Rozdział I
Czas wszystko zmienia. Dwadzieścia lat temu Jakub wiele by dał, żeby dostać przeniesienie do wydziału śledczego, gdzie zasmakowałby prawdziwej przygody, zamiast nudzić się w radiowozie z amatorem kanapek z salcesonem. Teraz z przyjemnością wróciłby do drogówki, nawet gdyby sam codziennie musiał zajadać się wątpliwej jakości kanapkami, a jego największą zawodową ambicją byłoby doczekanie emerytury.
Zaparkował dwa skrzyżowania przed miejscem docelowym. Z przyzwyczajenia robił tak nawet wtedy, gdy nie zamierzał łamać prawa. Tym razem wolałby wręcz zostawić samochód w sąsiedniej dzielnicy, a najlepiej w Gdyni, bo wtedy nie zdążyłby dotrzeć do motelu na czas. Konsekwencje spóźnienia byłyby mniej dotkliwe niż po wykonaniu zadania przydzielonego mu przed kilkunastoma minutami. Do tej pory kaprysy szefa – fakt, że coraz dziwniejsze – ograniczały się do osób i instytucji, które z różnych względów nie mogły wnieść skargi, dzięki temu Ramon działał swobodnie. Teraz chodziło jednak o coś znacznie poważniejszego.
Z bagażnika wyciągnął sportową torbę i przerzucił przez ramię. Zmierzając szybkim krokiem do motelu, doszedł do wniosku, że czas nie wszystko jednak zmienił. Najlepszym tego przykładem był pomalowany w biało-czerwone pasy blok z wielkiej płyty. A jeśli dodać do tego nieszczególnie atrakcyjną lokalizację w położonym pod Gdańskiem Przejazdowie – jak sama nazwa wskazywała, służącym głównie do tego, by przezeń przejeżdżać, a nie w nim nocować – wcale nie zdziwił go pusty parking. Ceny zapewne rekompensowały niski standard, niemniej na miejscu turystów odwiedzających Trójmiasto Jakub wolałby dopłacić do kameralnego, ładnie usytuowanego pensjonatu, zamiast nocować daleko od najważniejszych atrakcji, w pięciopiętrowym budynku z poprzedniej epoki.
Recepcja prezentowała się odrobinę lepiej. Wprawdzie ustawiona obok drzwi czerwona kanapa wyglądem nie zachęcała, by na niej spocząć, ale odmalowane ściany i biurko, za którym siedziała starsza kobieta, sprawiały pozytywne wrażenie. Tak naprawdę leciwa recepcjonistka, która mogła być nawet właścicielką motelu, byłaby w stanie przekonać Jakuba, żeby nie odwracał się na pięcie i nie szukał lepszego lokalu: życzliwie uśmiechnięta, zainteresowana gościem, gdy tylko przekroczył próg, biła na głowę zatrudniane masowo młode, sztuczne dziewczyny, zdolne jedynie rzucać wyuczonymi formułkami, a w razie kłopotów wzywać przełożonego. Ramon gotów był wręcz zaryzykować stwierdzenie, że kobieta z taką klasą nie pasowała do tego miejsca. W kremowej koszuli, na którą narzuciła bolerko w elegancką kratę, prezentowała się wyśmienicie.
– Dobry wieczór, inspektor Dawid Kot, Komenda Miejska Policji w Gdańsku – przedstawił się zmyślonym nazwiskiem, którym w przeszłości posługiwał się kilkukrotnie. Doświadczenie nauczyło go, że nie potrzeba nawet podrobionej legitymacji, aby ludzie otwierali przed nim drzwi. Wystarczała pewność siebie i charakterystyczna dla mundurowych rutyna w obejściu. – Dostaliśmy zgłoszenie…
– Tak! – odparła ożywionym głosem, kontrastującym z jej wyglądem. – Dzięki Bogu, że tak szybko przyjechaliście. Nie wiem, co mam robić. Zamknęłam drzwi na cztery spusty, zadzwoniłam pod numer alarmowy i czekam. Na szczęście na razie nie przyszli żadni goście, bo co bym im miała powiedzieć?
Wychyliła się, jakby oczekiwała, że zza pleców Jakuba wyłoni się cały oddział policjantów.
– Dobrze pani zrobiła. – Ramon rozejrzał się po pomieszczeniu. Miał mnóstwo pytań, ale niewiele czasu, musiał ograniczyć się do tych najważniejszych: – Macie tu monitoring?
– Ma pan na myśli kamery? Nie, nie ma takiej potrzeby.
– A w sąsiednich lokalach?
– A gdzieżby tam. – Machnęła ręką. – Wszyscy ledwo przędziemy. To nie Sopot, tu nie ma wandali.
– To dobrze.
Poczuł na sobie zdziwione spojrzenie kobiety. Zdziwiłaby się jeszcze bardziej, gdyby rozwinął swoją wypowiedź, ale zamiast marnować czas na tłumaczenia, podszedł do biurka i zapytał:
– Spisujecie wszystkich gości?
– Tak, oczywiście. Czekając, sprawdziłam, kto meldował się w tym pokoju. To Klaudiusz Bester. Przyjechał dzisiaj późnym popołudniem.
– Był sam?
– Przyjechał sam, ale przed windą widziałam go z jakąś kobietą. To właśnie ona…
Ramon uciszył ją gestem ręki. Musiał się upewnić, czy w spisie gości rzeczywiście widnieje tylko zmyślona tożsamość denata. Niestety, kobieta nie trafiła na dobrego słuchacza, a już z pewnością nie na dysponującego wolnym czasem, żeby jej wysłuchać. Na snucie podejrzeń będzie mogła pozwolić sobie później, gdy złoży oficjalne zeznanie, w którym opowie nie tylko o swoich przemyśleniach, lecz także – a może przede wszystkim – o mężczyźnie podającym się za policjanta. Zapewne będzie się zarzekać, że poprosiła go o odznakę, a mimo to coś jej nie pasowało.
W tej chwili liczyły się tylko suche fakty. A te, przynajmniej do tej pory, dawały nadzieję na pozytywne rozwiązanie.
– Płacił kartą czy gotówką? – zapytał.
– Gotówką. Nie rozumiem, co to ma do rzeczy.
– Na parkingu nie ma żadnych samochodów. Mówił, jak tu przyjechał?
– Pewnie taksówką…
– Pewnie? To domysły, czy widziała pani podjeżdżającą taryfę?
– Nic nie widziałam. W dowodzie miał wpisany adres z Gdańska, więc to żaden turysta. Nie dociera tu wielu gości, siłą rzeczy mam czas przyjrzeć się uważnie tym, którzy nas odwiedzają. Panowie często spraszają do siebie kobiety.
– Czyli domysły. Proszę zaprowadzić mnie do jego pokoju. – Ukradkiem spojrzał na zegarek. Policja mogła zjawić się w każdej chwili. Jemu dotarcie na miejsce zajęło jedenaście minut, śledczy z Gdańska będą potrzebować co najmniej drugie tyle, choć miał nadzieję, że zamiast od razu wsiąść do radiowozu, najpierw będą szukali frajera, który weźmie na siebie nieatrakcyjną sprawę na wygwizdowie. W końcu trup nie zając, nie ucieknie.
Chyba że ktoś mu w tym pomoże.
– To ostatnie piętro – odparła, wyjmując z szuflady biurka klucze. Po jej wcześniejszej energii nie było już śladu. – Najszybciej będzie, jeśli pojedziemy windą. Niczego nie dotykałam, pozwoliłam sobie tylko…
– Pójdę sam – wszedł jej w słowo.
Wyrwał kobiecie klucz z numerem 509, po czym podszedł do windy. Miał świadomość, że zachowując się jak prostak, odbiera sobie możliwość wyciągnięcia od niej jakichkolwiek informacji. Gdyby nie presja czasu, byłby dla niej miły: zaproponowałby herbatę, sprawiłby, że poczułaby się bezpiecznie i komfortowo, po czym pozwoliłby jej swobodnie się wygadać. Nie wątpił, że z ogromu bezużytecznych informacji i domysłów wyłowiłby kilka faktów kluczowych dla sprawy. Interesowało go, co miała do powiedzenia na temat tajemniczej kobiety przebywającej z mężczyzną w pokoju, zanim został zamordowany, ale w tej kwestii będzie musiał zaufać policjantom, którzy później przesłuchają recepcjonistkę. O ile jednak zdobycie raportu nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu, o tyle doświadczenie kazało wątpić w wartość merytoryczną sporządzonego przez śledczych dokumentu, zwłaszcza że zamiast na morderczyni skupią się na elegancko ubranym osiłku, który ich uprzedził.
Przemierzając korytarz na ostatnim piętrze, zdjął przewieszoną przez plecy torbę, po czym wyjął lateksowe rękawiczki i czepek. Gdyby miał więcej czasu, przygotowałby się lepiej, ale musiało wystarczyć niezbędne minimum. Każda stracona sekunda mogła go kosztować życie, wątpił bowiem, by pozwolono mu spędzić choć jedną noc w areszcie. Ryzyko, że zacznie sypać, było zbyt duże.
Pomimo presji czasu przystanął na chwilę przed drzwiami i wziął kilka głębszych wdechów, ostrożnie naciągając rękawiczki i chowając włosy pod czepkiem. Na dole mógł się spieszyć, ale teraz najważniejsze były ostrożność i skrupulatność. Nie mógł przegapić żadnego szczegółu. Nie będzie drugiej szansy. Co z tego, że uwinie się przed przyjazdem policji, skoro odstawi fuszerkę, która umożliwi im rozwiązanie sprawy?
Uspokoiwszy się na tyle, na ile to było możliwe, przekręcił klucz w zamku i delikatnie pchnął drzwi. Od progu uderzył go dziwny zapach. Nie był to smród rozkładającego się ciała, na to było za wcześnie. Nie była to również woń moczu ani innych wydzielin obecnych często na miejscach zbrodni, choć skojarzenie z toaletą wydawało się uzasadnione. W nozdrza uderzył odświeżacz powietrza o tropikalnym zapachu, którym recepcjonistka najwyraźniej spryskała pomieszczenie.
Ciekawe, czy zrobiła to przed wezwaniem policji, czy potem, zastanowił się Ramon, zamykając za sobą drzwi. Udawała zdruzgotaną, ale skoro wpadła na pomysł, by zabić smród rozkładu, to równie dobrze mogła pożyczyć od denata zegarek lub pieniądze. Jakubowi pozostało mieć nadzieję, że mężczyzna nie nosił drogiej biżuterii, po której można by go namierzyć. Fakt, iż posługiwał się fałszywą tożsamością i płacił gotówką, by nie zostawiać po sobie śladów, dawał nadzieję, że również pod tym względem nie popełnił błędu.
Zapalił światło w pomieszczeniu, wyjął telefon, włączył aparat fotograficzny i przystąpił do pracy. Nie dbał o odpowiednie naświetlenie, kąt czy zbliżenia. Chciał tylko uwiecznić na zdjęciach miejsce zbrodni i zwłoki, nim przystąpi do niszczenia dowodów. A było co uwieczniać. Ciało mężczyzny leżało, a właściwie siedziało, na podłodze wsparte o łóżko. Głowa i prawa ręka bezwładnie spoczywały na prześcieradle, jakby denat zaraz miał wstać i wyznać, że to wszystko jest tylko głupim żartem. Zarówno wykładzina, jak i pościel zalane były krwią. Ramon nie potrzebował dyplomu medycznego ani doświadczenia w pracy patologa, by stwierdzić, że pochodziła z głębokiej rany pod lewym sutkiem. Patolog przydałby się jednak, by orzec, co spowodowało bezpośrednią przyczynę zgonu, a także czy denat umarł od razu, czy powoli się wykrwawił. Na to pytanie dałaby odpowiedź sekcja zwłok, niemniej na taki luksus Jakub nie mógł sobie pozwolić. Po szybkich oględzinach stwierdził, że na ciele mężczyzny nie widać innych ran, nie dostrzegł też otarć ani śladów sugerujących, że stawiał opór. Bazując na wstępnych oględzinach, gotów był zaryzykować tezę, że morderca wbił mu nóż w serce lub okolice, gdy ten niczego się nie spodziewał. Jeśli wierzyć zgłoszeniu recepcjonistki na numer alarmowy, dokonała tego poznana przez ofiarę kobieta, która po wszystkim nawet nie zmyła z siebie krwi, tylko spokojnie opuściła motel. Jaki miała motyw? Czy była to zaplanowana zbrodnia? Na te pytania przyjdzie Ramonowi odpowiedzieć w dalszej kolejności.
– Wybacz, kolego – westchnął, sięgając do torby.
Na podłodze rozłożył czarny foliowy worek do transportu zwłok. Nie miał czasu na zdejmowanie marynarki. Po wszystkim i tak spali ubrania. Nie ze względów bezpieczeństwa, bo dobry śledczy znalazłby dziesięć innych sposobów, by go namierzyć, lecz z troski o własne samopoczucie. Twarz zamordowanego i tak będzie nawiedzać go po nocach, dołączy do niemałej już grupki upiorów niepozwalających mu zasnąć.
Starając się zostawić jak najmniej śladów na podłodze, chwycił denata pod pachy i przeniósł na worek. Po chwili dorzucił ubrania rozrzucone po całym pokoju i swoją torbę. Dla pewności, że nie przegapił niczego istotnego, zajrzał do łazienki i pod łóżko, po czym zasunął suwak, kucnął przy zwłokach i przerzucił je sobie przez ramię. Mężczyzna nie należał do najszczuplejszych, toteż znalezienie środka ciężkości i utrzymanie równowagi zajęło Jakubowi dłuższą chwilę.
Objuczony nietypowym ciężarem zjechał windą na dół. Policjanci mogli zjawić się lada chwila, toteż szybkim krokiem przeciął recepcję i bez pożegnania wyszedł na zewnątrz. Kątem oka widział wstającą od biurka kobietę, chyba nawet coś krzyknęła w jego kierunku, ale był zbyt skupiony na wykonaniu zadania, by jej słuchać. Miał tylko nadzieję, że zamiast ruszyć za nim, zrozumie, że bezpieczniej będzie zostać na swoim miejscu.
– Trzeba było zaparkować bliżej – westchnął, coraz bardziej odczuwając zmęczenie mięśni.
Nie lubił działać w pośpiechu. To nie w jego stylu. Czuł się niekomfortowo bez planu rezerwowego. Swoją pozycję zawdzięczał chłodnej głowie i starannemu planowaniu, podczas gdy ostatnimi czasy, wskutek coraz dziwniejszych decyzji Dariusza Szycha, zwanego Szarym, który trzymał go pod obcasem, często był zmuszony improwizować. To musiało się źle skończyć. Nawet jeśli teraz jakimś cudem wykona zadanie, to co będzie następne? Co wymyśli Szych? Napad na bank? Strzelaninę w biały dzień? A może od razu samobójczy atak na prezydenta? Idąc na układ z diabłem, zdawał sobie sprawę, że ten nie będzie go oszczędzał, ale spodziewał się większego rozsądku ze strony szefa organizacji przestępczej trzymającej w kieszeni całe Trójmiasto. Czasami wręcz odnosił wrażenie, że Szary celowo przydziela mu coraz trudniejsze i bezsensowne zadania i czeka tylko, aż Ramon popełni błąd.
Wrzucił ciało do bagażnika kupionej rok temu toyoty avensis. Nie potrafił zliczyć, ile razy już korzystał z dobrodziejstwa dużego bagażnika w wersji kombi. Na tle młodszych kolegów, którzy wozili się sportowymi brykami, czasami wyglądał komicznie, ale który z nich załadowałby zwłoki do tych niepraktycznych, krzykliwych i przyciągających uwagę policji zabawek?
Wyjął telefon i wyszukał w kontaktach numer Iglo. Jego uszu dobiegła skoczna melodia, doskonale oddająca charakter mężczyzny, do którego dzwonił.
– Nie, Ramon, zapomnij! – Usłyszał po chwili w słuchawce.
– Będę za kwadrans – odparł Jakub, włączając silnik.
– Nie, nie, nie!
– Przygotuj wszystko. – Rozłączył się, nie dając rozmówcy okazji do odpowiedzi.
***
Rozmowy z nadinspektorem nigdy nie należały do łatwych, ale teraz aspirant Marcel Majewski miał wyjątkowy powód, by z niechęcią myśleć o zdaniu raportu szefowi wydziału dochodzeniowo-śledczego. Teoretycznie powinien od razu powiadomić przełożonego o ustaleniach, ale były na tyle absurdalne, że wolał najpierw się upewnić, że to nie jakiś ponury żart. Wypadało też wymyślić sensowny plan działania.
– Jeszcze raz – westchnął w nadziei, że tym razem usłyszy inną historię. – Zaniepokoiła panią kobieta ze śladami krwi na twarzy i dłoniach, opuszczająca motel, dlatego zadzwoniła pani pod numer alarmowy.
– Nie – wtrąciła recepcjonistka. – Najpierw poszłam do pokoju 509, żeby się upewnić, czy wszystko w porządku. Odwiedzają nas dziwni ludzie. Nie dałby pan wiary, na jakie rzeczy się natykamy, sprzątając pokoje.
– Nie wątpię. Wróćmy jednak do wydarzeń sprzed ostatnich kilkudziesięciu minut. Skąd pani wiedziała, że kobieta opuściła właśnie ten pokój?
Recepcjonistka uciekła spojrzeniem w bok. Nie wyglądała na przerażoną. Sprawiała wręcz wrażenie ożywionej, jakby całe to zamieszanie było jej na rękę. Marcel wątpił, by morderstwo stanowiło dobrą reklamę dla motelu, ale w dzisiejszych czasach niczego nie można być pewnym. Odpowiedni marketing, nagłośnienie sprawy w mediach i nic, tylko czekać, aż zjedzie tu tabun dziwolągów z zamiarem przenocowania w pokoju, w którym doszło do makabrycznej zbrodni. Pal sześć, gdyby chodziło o zwykłe morderstwo. O sprawie mówiłoby się przez kilka dni, po czym media znalazłyby inny temat, kiedy jednak w świat pójdzie informacja, że policja zgubiła zwłoki, o motelu w Przejazdowie zrobi się naprawdę głośno.
– Nie mamy pełnego obłożenia – odparła kobieta. – Utrzymujemy się głównie dzięki weselom i imprezom okolicznościowym organizowanym w części restauracyjno-klubowej. W zwykły dzień, jak dzisiaj, nie przychodzi zbyt wiele osób. Ten mężczyzna poszedł do restauracji kilkanaście minut po zameldowaniu. Po kolejnej godzinie, może półtorej, wrócił w objęciach ubranej na czarno kobiety. Kiedy później ją zobaczyłam, było dla mnie jasne, że coś się tam wydarzyło.
– I nie zatrzymała jej pani?
– No, nie – westchnęła. – Od razu pobiegłam do pokoju.
– Drzwi były otwarte?
– Uchylone. Zapukałam, spytałam, czy mogę wejść. Nie doczekałam się odpowiedzi. Kiedy zajrzałam do środka, mało nie zemdlałam: ten człowiek siedział nagi w kałuży krwi.
Najwyraźniej kobieta doszła już do siebie, skonstatował Majewski. Ani razu się nie zająknęła, głos jej nie drżał, mówiła spokojnie, wręcz za spokojnie. Zważywszy na to, czego była świadkiem, powinna być co najmniej skołowana, podczas gdy wyglądała, jakby wcześniej przygotowała sobie wszystkie odpowiedzi.
– Coś zwróciło pani uwagę? – zapytał.
– Oprócz faktu, że nagi facet siedzi cały we krwi? Nie, poza tym wszystko wyglądało normalnie.
– I wówczas zadzwoniła pani pod 112? – Zignorował sarkazm.
– Najpierw spryskałam pokój odświeżaczem powietrza. – Ponownie uciekła spojrzeniem. – Proszę nie pytać dlaczego. To był odruch. Działałam automatycznie. Pomyślałam, że zaraz może zacząć śmierdzieć i goście coś, że tak powiem, zwęszą.
– I wróciła pani tutaj, na swoje stanowisko.
– Tak. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę zrobić. Zastanawiałam się, czy nie wrócić na górę i nie sprawdzić mu tętna, ale trochę się bałam. Zastanawiałam się też nad zamknięciem motelu, ale z drugiej strony wydało mi się to niepotrzebne. Jak już wspomniałam, i tak mamy tu niewielki ruch. Przez telefon opowiedziałam o zakrwawionym ciele i kobiecie, która wzbudziła mój niepokój. Podałam nazwisko tego nieszczęśnika. Pani przyjmująca zgłoszenie powiedziała, że zaraz kogoś przyśle. No i przyjechał ten dziwny mężczyzna.
Tu historia zaczynała się komplikować. Marcel nie miał pojęcia, skąd fikcyjny policjant wiedział o zgłoszeniu. Nigdy się nie łudził, że wszyscy jego koledzy są czyści jak łza, w kuluarach mówiło się o kilku czarnych owcach, którym do tej pory nie zdołano niczego udowodnić, tu jednak doszło do czegoś znacznie poważniejszego. Czas reakcji, bezczelność i sprawność w działaniu świadczyły o niebywałej determinacji. Ktokolwiek stał za uprowadzeniem ciała, musiał się liczyć z potężnymi konsekwencjami. Na nogi zostanie postawiony nie tylko wydział dochodzeniowo-śledczy, ale również Biuro Spraw Wewnętrznych, a jeśli o tym morderstwie zacznie mówić cała Polska, co raczej było nieuchronne, to momentalnie zainteresują się tym ministerstwo i wszyscy święci.
Recepcjonistka zrelacjonowała przebieg rozmowy z mężczyzną podającym się za inspektora. Kilka razy podkreśliła, że nie wzbudził jej zaufania. Podobno poprosiła go o odznakę, ale zaczął na nią krzyczeć i grozić karą za utrudnianie śledztwa.
– Dopytywałam się, gdzie ci wszyscy technicy i inni, co to zbierają odciski palców – tłumaczyła.
– I tak po prostu wyszedł na zewnątrz z workiem ze zwłokami przerzuconym przez ramię? – zapytał, wciąż nie mogąc w to uwierzyć.
– Niech spłonę, jeśli kłamię.
Spłonie ktoś inny, odparł w myślach. Kogoś trzeba będzie obarczyć odpowiedzialnością. Nie będzie to szef wydziału ani komisarz, który powinien prowadzić sprawę, ale akurat nie odbierał telefonu. Za wydarzenia dzisiejszego wieczoru spłonie rezerwowo przydzielony aspirant, chyba że wcześniej dopadnie morderczynię i mężczyznę, który z sobie tylko znanego powodu ukradł ciało.
***
– Inaczej się umawialiśmy – powtórzył kolejny raz Iglo. – Nikogo więcej nie palę.
– Grzej piec – odparł Jakub. – Pogadamy w trakcie kremacji.
Fakt, że znał drogę do komory, najlepiej świadczył, że przez ostatni rok bywał tu zbyt często. Za pierwszym razem spodziewał się ogromnego pieca buchającego ogniem, tymczasem pomieszczenie bardziej przypominało nowoczesne laboratorium. W oczy rzucała się pokaźna konsola z kolorowymi przyciskami i wyświetlaczem, z którego można było odczytać kilkanaście różnych parametrów, a także metalowy wysięgnik na trumnę z ciałem.
– Skończę przez ciebie w kryminale – westchnął Iglo, ale posłusznie wykonał polecenie.
Jakub rzucił ciało na podłogę. Nie zrobił tego, by wyrazić swój stosunek do amatora przypadkowych spotkań z obcymi kobietami, przez którego ryzykował własne życie. Rozumiał, że każdy ma słabości. Michał Kłos, bo tak naprawdę nazywał się księgowy Szarego, i tak wyróżniał się na tle ludzi, których Ramon wyciągał z tarapatów. Większość nie zawracała sobie głowy zostawianymi przez siebie śladami. Wystarczyłoby, gdyby każdy przestrzegał kilku podstawowych zasad, jak płacenie gotówką czy posługiwanie się fałszywą tożsamością, a życie Jakuba byłoby znacznie łatwiejsze. Ciekawiło go tylko, skąd Szych znał nazwisko, którym posługiwał się Kłos, kiedy polował na kochanki. On na miejscu księgowego nie dzieliłby się takimi informacjami z szefem, ale cóż, był z nim pewnie w innych stosunkach niż Ramon.
Bez słowa wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia i wrócił z tekturowym pojemnikiem na ciało. Działał automatycznie. Wiedział, że piec musi się nagrzać do dziewięciuset stopni Celsjusza, a samo spalanie potrwa około dwóch godzin. Po wszystkim z Kłosa zostanie proch i kości, które trafią do nowoczesnego młyna wyposażonego w elektromagnes. Urządzenie przyciąga metalowe elementy, jak spinki czy gwoździe z trumny. Tym razem nie przyciągnie jednak niczego, bo skremowany mężczyzna spocznie nagi w tekturowym pojemniku, a jego prochy nie trafią do urny.
– Nie mam przy sobie kasy – stwierdził Jakub. – Wpadnę do ciebie jutro rano. Dostaniesz bonus za to całe zamieszanie.
– Mhm – mruknął Iglo.
Wciąż udawał naburmuszonego, choć obaj wiedzieli, że niespodziewana fucha była mu wyjątkowo na rękę. Nieprzypadkowo przed rokiem Ramon został skierowany właśnie do niego, by pozbyć się ciała wścibskiej dziennikarki. Już wtedy pracownik krematorium był winny Szaremu kilkadziesiąt tysięcy złotych i umorzenie długu w zamian za nietypową przysługę przyjął z ucałowaniem ręki. Jak to zwykle bywa, Iglo nie wyciągnął wniosków z własnych błędów i szybko znów przeszarżował, w efekcie popadł w kolejne długi. Inna sprawa, że gdyby nawet wiódł teraz wzorowe życie, i tak nie uciekłby od konieczności oddawania przysług. Tak to już działało.
***
Technicy uwijali się w pocie czoła, mimo to Marcel wątpił, by ich wysiłki przyniosły wymierne efekty. Ktokolwiek uprowadził ciało, zrobił to nad wyraz profesjonalnie, o czym najlepiej świadczył fakt, że na miejsce przyjechał z workiem na zwłoki. Nikt normalny nie ma tego typu akcesoriów na stanie wyposażenia samochodu. Wniosek, że wszystko było wcześniej zaplanowane, wydawał się oczywisty, taki scenariusz miał jednak poważną lukę: dlaczego tajemniczy mężczyzna zjawił się w motelu kilkanaście minut po wyjściu morderczyni, zamiast czekać na korytarzu, aż ona zabije Bestera?
Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Pomimo braku ciała ze śladów jasno wynikało, że do zbrodni doszło tuż obok łóżka, a zamordowany częściowo osunął się na materac. Rozrzucona pościel i zeznania recepcjonistki sugerowały, że przed morderstwem Klaudiusz zabawił się ze swoją przyszłą oprawczynią – to też średnio pasowało do teorii o wcześniej przygotowanym planie. Po co brunetka uprawiała seks z Besterem, zamiast od razu go zabić? Kręciło ją to? Stanowiło jakieś chore wyzwanie? A może jednak działała spontanicznie, w pewnym momencie poczuła się zagrożona i zmuszona do obrony własnej, a po wszystkim wezwała pomoc?
Nie chcąc przeszkadzać technikom, którzy i tak każde jego pytanie zbyliby ogólnikami, że trzeba poczekać na wyniki badań laboratoryjnych i nie ma co gdybać, Marcel wyszedł na korytarz, zjechał windą i udał się do części restauracyjnej. Jeśli wierzyć zeznaniom recepcjonistki, to właśnie tam tajemnicza brunetka poderwała ofiarę. Przekraczając próg lokalu, nie był w stanie stwierdzić, czy pełni on funkcję jadłodajni, czy dyskoteki. Za jadłodajnią przemawiały stoliki z białymi obrusami i dwie ławy ustawione pod ścianą, na których stały puste jeszcze półmiski na ciepłe potrawy, dwie kolumny talerzy, zestaw szklanek i filiżanek oraz dystrybutor z sokiem. Z drugiej strony sporą część przestrzeni zajmował parkiet z podwieszoną pod sufitem dyskotekową kulą i stanowiskiem dla DJ-a. Z przygaszonymi światłami, wyłączoną muzyką i pustymi stołami to miejsce bardziej przypominało scenerię klimatycznego horroru.
– Dobry wieczór! – zawołał, podchodząc do baru.
Wcześniej policjanci wyprosili wszystkich klientów, spisali ich dane i wypytali o tajemniczą brunetkę i jej towarzysza – jak nietrudno zgadnąć, nikt niczego nie wiedział i niczego nie słyszał. Został tylko leciwy barman, z którym Marcel chciał porozmawiać osobiście.
– Idę, idę! – Usłyszał zza ściany butelek.
Po chwili z ciemności wyłonił się niewysoki mężczyzna w granatowym swetrze i dżinsach. Kiedy Majewski widział go przelotnie kilkanaście minut wcześniej, miał na sobie białą koszulę i czarny fartuch, w którym prezentował się znacznie lepiej.
– Dziękuję, że pan poczekał – powiedział policjant.
– Obawiam się, że nie bardzo pomogę. Już mówiłem pana kolegom, że nie potrafię opisać tej kobiety. Jakbym widział jej zdjęcie, to co innego, ale tak to zwyczajnie nie potrafię powiedzieć, jakie miała oczy, podbródek czy nos. Wiem tylko tyle, ile pewnie sami się dowiedzieliście, że miała ciemne włosy spięte w kok i była ubrana na czarno.
Marcela nie dziwiła ta odpowiedź. Sam zawsze śmiał się na filmach sensacyjnych, na których policyjni rysownicy na podstawie relacji świadków sporządzali szczegółowy portret podejrzanego, podczas gdy większość ludzi nie potrafiła opisać nawet postury kogoś, kogo widzieli tylko raz. Ta sama osoba dla jednych była wysoka i dobrze zbudowana, a dla innych niepozorna, raczej średniego wzrostu.
– Gdzie siedziała?
– Tutaj. – Mężczyzna wskazał metalowy hoker, nijak niepasujący do reszty wystroju.
– Jak się zachowywała? Rozglądała się? Rozmawiała z kimś wcześniej?
Barman nadął policzki, po czym głośno wypuścił powietrze.
– Trudno stwierdzić. Może z kimś gadała, nie wiem, ale jeśli już, to niedługo. Zamówiła kieliszek białego wina, rieslinga, najdroższego w karcie. Zawsze go zamawiała. Po jakichś dziesięciu, może piętnastu minutach dosiadł się do niej ten mężczyzna. Od razu wiedziałem, że wylądują w łóżku. Wie pan, te uśmiechy, żar w oczach – to się czuje. Jak to się mówi, iskrzyło między nimi. Kto by pomyślał, że tak się to skończy.
Aspirant zignorował drugą część wypowiedzi.
– Zawsze? – dopytał. – Czyli przychodziła tu już wcześniej?
– Oj, tak. Nie wspominałem o tym? Przychodziła raz w tygodniu, siadała zawsze w tym samym miejscu, wypijała dwa kieliszki wina, po czym wychodziła. Za każdym razem zostawiała przyjemny napiwek.
Polowała na Bestera, pomyślał aspirant. Wiedziała, że prędzej czy później się tu zjawi, cierpliwie czekała. Policjant nie miał pojęcia, czy od początku planowała go zabić, w tej chwili wydawało się to mało prawdopodobne, ale miał już jakiś punkt zaczepienia, a to przynajmniej w niewielkim stopniu pomoże mu udobruchać przełożonego.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI