- nowość
- promocja
- W empik go
Skok na milion - ebook
Skok na milion - ebook
W pewien mroźny zimowy poranek umiera wujek Maurycy. Oczekująca na spadek rodzina bez względu na plany i odległość natychmiast rusza w drogę. Uczcić, rzecz jasna, pamięć zmarłego. Ale przy okazji też przekonać się, co zapisano w owianym legendą testamencie.
Kiedy wśród śnieżnej zawieruchy przybywają do starego domu, okazuje się, że niewiele wiedzieli o seniorze rodu. Na jaw wychodzą tajemnice: prawnik zwleka z odczytaniem dokumentu, gospodyni zdecydowanie coś ukrywa, wieść o pieniądzach się rozchodzi i nagle pojawiają się potencjalne nieślubne dzieci, nieznani dotąd krewni i ponętne, choć nieco już wiekowe kochanki.
Każdy pragnie spadku. Pieniędzy, wielkich pieniędzy. Tymczasem trwa wigilijny wieczór i trzeba zachowywać pozory. Ktoś za chwilę stanie się bogaty. Ale kto?
Jak przechytrzyć sprytnego wujka, zgadnąć, co zaplanował, i na czas stanąć po właściwej stronie? I co zrobić, jeśli serce ciągnie w zupełnie innym kierunku? A we wszystkim przeszkadza prawdziwa magia świąt, która w starym domu wyłania się z każdego zakamarka.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68226-97-3 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W pewien mroźny grudniowy wieczór umarł wreszcie wujek Maurycy!
Ekscentryczny, bardzo oszczędny i nieco samotny właściciel milionowego majątku. Niektórzy już się nie mogli doczekać tego momentu. Żył tak długo, że rodzina, mimo iż oczywiście rozumiała, jakie są koleje ludzkiego życia, nabrała przekonania, że Maurycy zawarł jakiś pakt ze śmiercią i ten moment po prostu nigdy nie nastanie.
A już na pewno nie spodziewano się, że odejdzie trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia. Lubił święta.
Tymczasem stało się to nad ranem. Za oknem padały wielkie płatki śniegu, a skromny dom Maurycego sprawiał dość urokliwe wrażenie, ale Emilia, gospodyni, która mu towarzyszyła, wiedziała, że już za chwilę rozpęta się tutaj prawdziwa burza, o wiele groźniejsza niż ta zapowiadana przez stacje meteorologiczne i przychodzące co rusz alerty.
Miliony to słowo, które pobudza wyobraźnię. Nawet jej...
Choć Maurycy wybrał ją do przypilnowania prawidłowości w odczytaniu testamentu, pewny jej bezstronności oraz czystych zamiarów, trochę się bała, że temu nie podoła.
Wzięła jednak do ręki telefon. Musiała zrobić, co do niej należało. Początek nie był jeszcze taki trudny...
***
Pierwszy dzwonek wybrzmiał w niewielkiej, ale nowocześnie urządzonej kawalerce. Ładne meble przykrywały chaotycznie porozrzucane ubrania, dokumenty, długopisy, kolorowe znaczniki i puste kubki po kawie. Ktoś tu wyraźnie sporo pracował, i to do późna.
Ciemnowłosa rozczochrana czupryna ledwo wystawała spod jasnej pościeli. Telefon dzwonił, wibrował, ale dopiero po dłuższej chwili mężczyzna najpierw poruszył się, a potem odebrał.
– Która to godzina, że do mnie dzwonisz? – Karol nie był w stanie podnieść nawet jednej powieki.
Panią Emilię od początku uważał za niezłą wariatkę, a swojego najnowszego klienta za jeszcze większego ekscentryka. I miał rację. Kto zdrowy dzwoni o takiej porze?
– Siódma – odparła chłodnym tonem. – Normalny czas pracy.
– Ale odczuwalna czwarta. – Karol westchnął ciężko, po czym podniósł sobie jedną powiekę palcem. Było trochę lepiej. – Co się stało? – zapytał, wciąż jeszcze rozespany. I w tym samym momencie dotarło do niego, że powód tej rozmowy musi być ważny. Przyszło mu do głowy tylko jedno wyjaśnienie.
Zmroziło go. Zerwał się i wyprostował nagle całkowicie przytomny.
– Nawet mi nie mów, że to się stało. Niemożliwe! Tak szybko?! – zawołał.
– Rodzina z pewnością by się z tobą nie zgodziła – odparła spokojnie pani Emilia. Widział ją w wyobraźni, jakby stała teraz tuż obok jego łóżka. Zawsze pełna wewnętrznej godności, spokoju i klasy. Trochę jej się bał, a trochę podejrzewał o romans z pracodawcą. – Siedemdziesiąt trzy lata to słuszny wiek – dodała właśnie chłodnym tonem, a on poczuł, jakby coś zawalił. – Dość się naczekali...
Karol milczał chwilę. Myśli tańczyły mu w głowie, jak członkowie jakiegoś dawnego afrykańskiego plemienia. Zataczały coraz szybsze kółka. Nie umiał ich uspokoić.
– Nie jestem przygotowany... – przyznał się w nagłym przypływie szczerości, choć jeszcze niedawno zapewniał z całym zapałem, że jest najlepszym specjalistą w kraju. – Miałem tylko tydzień, a...
– Dokąd ten świat zmierza! – oburzyła się starsza pani, przerywając mu bez skrupułów. – W tydzień to mój dziadek góral zdążył dziewczynę poznać, ożenić się i dziecko zrobić... A wasze pokolenie co? Wstawaj i szoruj do auta. Masz być tu pierwszy! Pamiętasz?!
– Jasne! – Karol zerwał się i popędził do łazienki.
Wszystko mu się przypomniało. Kontrakt, który podpisał zaledwie kilka dni temu, bardzo precyzyjnie wyjaśniał, co grozi za niedopełnienie warunków. Został świetnie skonstruowany. Sam go przecież przygotował, a następnie skrupulatnie sprawdził.
Rozejrzał się w popłochu po pokoju. Nie bardzo miał się w co ubrać. Od trzech lat sam mieszkał i nie chciało mu się sprzątać. Zamierzał zrobić to właśnie teraz. Liczył na nadchodzące wolne dni, podczas których nikt nie będzie mu zawracał głowy innymi sprawami. Znajdzie czas, by wreszcie chociaż zmywarkę opróżnić. Jeden telefon wszystko zmienił.
Zapowiadał najgorętszy czas nie tylko w tym roku, lecz także być może w całej jego karierze.
Tyle pieniędzy! – Aż mu się w głowie zakręciło. – Gdzie te cholerne skarpetki? – Kolejna myśl pojawiła się z zupełnie innej kategorii.
Od dłuższego już czasu podejrzewał, że bielizna w mieszkaniu prowadzi pod jego nieobecność własne prywatne życie. Bogate w emocje i zdarzenia. Skarpetki włóczą się, umawiają, z kim popadnie, i wdają w przypadkowe relacje. Nie wracają na czas. Z tego powodu nigdy nie można było znaleźć pary. Podobnie jak czystych bokserek, choć przecież regularnie wstawiał pranie. A o wyprasowanej koszuli już nawet nie było co marzyć.
Często odnosił wrażenie, że jego skarpetki mają ciekawsze życie niż on...
Ale teraz ich potrzebował, a jak na złość żadna nie chciała się znaleźć. Nie miał czasu. Padał śnieg, drogi były oblodzone. A on koniecznie musi być pierwszy, zanim się pojawi spragniona spadku rodzina.
Boże! Co za ludzie! Wcale nie chciał ich poznawać, a tymczasem musiał ich nie tylko świetnie zrozumieć, lecz jeszcze na dodatek przechytrzyć.
A ponad wszystko zdążyć. Wziął dwie niepasujące skarpetki, w tym jedną brudną, porwał z krzesła wczorajszą koszulę i najdłuższe spodnie. Postanowił nie zakładać nogi na nogę, nie zdejmować marynarki i jakoś przetrwać pierwszy dzień. Rzutem na taśmę wcisnął parę losowych rzeczy do torby, na wszelki wypadek.
A potem poleciał na parking, kuląc się w cienkiej kurtce przed porywistym wiatrem.Rozdział 2
Drugi telefon zadzwonił w dużym mieszkaniu położonym na modnym osiedlu Bronowic, pięknej i prestiżowej części Krakowa.
– Szybciej, szybciej! Na litość boską! – Tymoteusz Gawliński spanikował na dobre, ledwo zakończył rozmowę. Spore zakola nad czołem błyszczały potem. Kręciło mu się w głowie, zaschło w gardle. To uczucie było nie do opisania. Niby wiedział, że to się kiedyś stanie. Nikt nie jest przecież wieczny, ale z drugiej strony minęło tyle lat, iż powoli godził się z myślą, że Maurycy jednak znalazł jakiś sposób, żeby pozostać na tym świecie na zawsze.
Potrafił sobie wyobrazić, że brat byłby do tego zdolny. Miał gość gest i fantazję. Wszyscy o tym wiedzieli. Byle kto nie zgromadziłby takiego majątku.
– O co ci chodzi? – Jego żonie Patrycji też drżały dłonie.
– Moja siostra jest sama, spakuje się w pięć minut! – zawołał. – A nie ma żadnej gwarancji, czy mój okropny brat nie wymyślił sobie, że kto pierwszy, ten lepszy! Zawsze się lubił ścigać.
Chciała go upomnieć, żeby nie mówił w ten sposób, ale ustąpiła. Nie miała siły na kłótnię.
Też kompletnie nad sobą nie panowała. Długo czekali. Nie wierzyła, że wreszcie to się stało. Ledwo widziała, co wrzuca do walizki, tak bardzo była podekscytowana i przerażona jednocześnie. Nie dopuszczała nawet myśli, że coś mogłoby pójść nie tak. A niestety w tej historii każdy scenariusz wchodził w grę. Maurycy miewał szalone pomysły, niektóre przyniosły mu sporo kasy, inne tylko kłopoty, ale z każdej opresji wychodził cało. Taki typ.
– Gdzie Dominika?! – pieklił się Tymoteusz. – Czy to dziecko choć raz nie mogłoby być pod ręką, kiedy jest potrzebne?
– Próbuję ją złapać – odparła, starając się trochę uspokoić. – Wiesz, że w górach nie ma zasięgu. Może ruszymy bez niej...
– Oszalałaś?! – zdenerwował się, aż zachrypł.
Rozejrzał się wokół, ale w domu nie było nawet kropli wody mineralnej. Wszystko wczoraj wypili. A po kranówce go mdliło. Kiedy wreszcie będzie go stać, by choćby tego kupić pod dostatkiem, a nawet na zapas, i przestać oszczędzać na wszystkim.
Patrycja spojrzała na niego zmęczona. Znosiła jego zmienne nastroje cierpliwie, ale czuła, że jej zasoby się kończą. Testament Maurycego pojawił się w bardzo odpowiednim momencie.
Jeszcze tylko chwila – pomyślała.
Jeśli dobrze to teraz rozegra, odejdzie z pieniędzmi, jakich nigdy w życiu nie widziała, ale wyobrażała sobie często. Z Tymoteuszem nie dało się dobrze żyć. Ile by nie wydębił od Maurycego, wszystko przepuszczał i potem brakowało mu nawet na podstawowe rzeczy.
Podeszła do czajnika i nalała mężowi trochę przegotowanej wody. Pieklił się coraz bardziej, a potrzebował sił, by dotrzeć na miejsce. Musiała się nim teraz opiekować. Był ważny. Jeszcze przez chwilę.
– Wiecznie gadał jakieś bzdury o tym, że rodzina jest najważniejsza. – Tymoteusz wyrzucał z siebie kolejne słowa. Wziął do ręki podaną mu szklankę i szybko wypił całą zawartość. Zakaszlał. – A zwłaszcza dzieci – dodał, spoglądając na telefon. Siedemnaście prób połączenia. Dominika wciąż była poza zasięgiem. – Musimy się tam stawić, jak przykładna rodzina – mówił dalej.
– Czy ty przypadkiem nie przesadzasz? – zapytała Patrycja, starając się zachować rozsądek. – Maurycy z pewnością już dawno sporządził testament. Wszystko rozstrzygnięte i nie ma żadnego znaczenia, w jakim składzie przyjedziemy, żeby zobaczyć ten dokument.
Tymoteusz westchnął ciężko. Kochał żonę, po tylu latach wciąż uważał ją za atrakcyjną kobietę i był dumny, że ma ją u swojego boku. Często sobie wyobrażał, jak piękne będą mieć życie, kiedy wreszcie dostanie do rąk pieniądze brata. Ale na to musiał jeszcze moment poczekać. A niecierpliwość mocno go zżerała, podobnie jak strach, że te nadzieje okażą się płonne. Nie umiał sobie tego nawet wyobrazić.
– Zachowujesz się, jakbyś w ogóle nie znała Maurycego – powiedział, starając się zachować resztki spokoju. – Czy on kiedykolwiek w życiu zrobił coś normalnie?! Ja sobie nie przypominam.
– Co to ma do rzeczy? – Patrycja spojrzała na niego. – Nawet jeśli trochę był świrusem, jak większość milionerów, to przecież i tak prawo wymaga spisania ostatniej woli. Adwokat po prostu nam ją odczyta i wszystko stanie się jasne.
Aż ją przeszył dreszcz. Takie nieznane nigdy wcześniej mrowienie przebiegające po całym ciele od dołu do góry. Podekscytowanie, szansa, że jej życie naprawdę się odmieni, ale też okropna, przenikliwa obawa, że coś pójdzie nie tak i jej jedyna nadzieja pryśnie. Wszystko razem.
Tymoteusz pakował się intensywnie, spieszył tak bardzo, że ledwo łapał zakręty. Ale w tym momencie zatrzymał się i spojrzał Patrycji w oczy. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, była mu najbliższą osobą.
– Słyszałem – powiedział bardzo powoli – takie plotki... – Serce Patrycji zaczęło łomotać. Poczuła przedsmak tego, co być może ją czeka. Zostaną jednak pominięci w podziale majątku. – Testament jest już ponoć otwarty – mówił dalej Tymoteusz. – Adwokat ma przyznać majątek według sobie tylko znanych zasad temu, kto spełni jakieś dziwaczne warunki. I tylko on wie jakie. To może być naprawdę wszystko. Więc się pospieszmy! – zawołał znowu, a Patrycja gwałtownie zatrzasnęła walizkę. – Pamiętaj, że tylko my mamy dziecko, to daje przewagę – dodał, żeby ją trochę podnieść na duchu. – Będzie dobrze.
A potem znowu podjął próbę dodzwonienia się do córki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------