Skóra matki. Psychologiczny portret Eda Geina - ebook
Ed Gein nie chciał być potworem. Chciał być swoją matką. To jest psychologiczna autopsja umysłu "Rzeźnika z Plainfield", która wykracza poza sensację. E-book ujawnia, jak fanatyczna, toksyczna matka, Augusta Gein, stworzyła idealne warunki laboratoryjne dla narodzin potwora. To dogłębna analiza psychoanalityczna, która używa teorii "Skóry-Ego" i "Syndromu Uwięzionego Dziecka", by wyjaśnić, dlaczego Gein polował na kobiety, a ich skóry używał do tworzenia swojego "kostiumu matki". Autor, Juliusz J. Manell, łączy historię zbrodni z psychologią, by odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: czy potwory rodzą się złe, czy są powoli rzeźbione przez otoczenie? Posłuchaj, by zrozumieć dziedzictwo Geina w popkulturze i odkryć, jak cienka jest granica między normalnością a szaleństwem.
W cichej, rolniczej społeczności Plainfield w Wisconsin, nikt nie podejrzewał, że za uprzejmym uśmiechem samotnego farmera, Eda Geina, kryje się jeden z najbardziej przerażających umysłów w historii Ameryki. Gdy w 1957 roku odkryto horror na jego farmie, światem wstrząsnęła nie tylko brutalność zbrodni, ale przede wszystkim pytanie: jak to możliwe?
"Skóra Matki" to nie jest kolejna kronika morderstw. To dogłębny, psychologiczny portret człowieka, którego umysł został doszczętnie zniszczony przez toksyczną relację z fanatyczną matką. Ta książka to podróż do serca ciemności, która analizuje, jak narodził się potwór.
Wykorzystując narzędzia psychoanalizy i psychologii kryminalnej, autor Juliusz J. Menell bada kluczowe koncepcje, takie jak archetyp "Pożerającej Matki" i teoria "Skóry-Ego", aby wyjaśnić, co kryło się za makabrycznym rzemiosłem Geina. Odkrywa, dlaczego jego historia stała się niewyczerpanym źródłem inspiracji dla Hollywood, dając początek ikonom grozy jak Norman Bates, Leatherface i Buffalo Bill.
To wstrząsające studium przypadku, które zmusza do refleksji nad naturą zła, siłą wpływu otoczenia i cienką granicą, która oddziela normalność od szaleństwa.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-978023-0-8 |
| Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W sobotę, 16 listopada 1957 roku, nad Plainfield w stanie Wisconsin unosiła się cisza. Była to jednak cisza znajoma, niemal rytualna. Jak co roku o tej porze, rozpoczął się sezon polowań na jelenie, a miasteczko opustoszało, gdy jego mężczyźni ruszyli w lasy. Tego dnia nikt nie spodziewał się, że najgroźniejszy drapieżnik nie czaił się w kniei, lecz pośród nich. Ta jesienna, leniwa atmosfera miała wkrótce zostać bezpowrotnie rozerwana przez odkrycie, które na zawsze wpisało tę senną mieścinę do najmroczniejszych annałów zbrodni.
Wszystko zaczęło się od pustego sklepu z narzędziami i niepokojącej nieobecności jego właścicielki, 58-letniej Bernice Worden. Gdy jej syn Frank, pełniący funkcję zastępcy szeryfa, wszedł do środka o piątej po południu, zastał scenę, która mroziła krew w żyłach. Otwarta na oścież kasa fiskalna, a na drewnianej podłodze ciemna, lepka plama krwi. Pośród tego chaosu leżał jeden, niepozorny świstek papieru: ostatni paragon tego dnia, wystawiony na galon płynu niezamarzającego. Nabywcą był Ed Gein. Frank Worden natychmiast przypomniał sobie, że ten cichy, samotny dziwak, mieszkający na odludnej farmie za miastem, dzień wcześniej zapowiadał, że wpadnie rano po ten właśnie produkt. To wystarczyło.
Jeszcze tego samego wieczoru, gdy szeryf Art Schley i jego ludzie dotarli na zaniedbaną posesję Geina, zmrok spowił już okolicę. W nikłym świetle latarek wkroczyli do szopy przylegającej do domu, a to, co tam znaleźli, przekraczało wszelkie wyobrażenia. Jeden z funkcjonariuszy zamarł, gdy snop światła padł na wiszący pod sufitem, upiorny kształt. Było to okaleczone, pozbawione głowy ciało Bernice Worden, powieszone za nogi i wypatroszone z precyzją, jaką myśliwy stosuje przy oprawianiu jelenia. Ten makabryczny obraz, wypaczona parodia lokalnej tradycji łowieckiej, był zaledwie przedsionkiem piekła, które czekało na nich w domu.
Nawet dla zaprawionych w bojach stróżów prawa ten widok był nie do zniesienia. Gęsty odór rozkładu i niewyobrażalna groza sprawiły, że niektórzy z nich, zataczając się, wybiegali na zewnątrz, by zwymiotować. Wiadomość o „Domu Horrorów” rozeszła się lotem błyskawicy, ściągając do Plainfield dziennikarzy z całego kraju. Wkrótce narodziły się przydomki, które na zawsze przylgnęły do Eda: „Rzeźnik z Plainfield”, „Upiór”. Dla sąsiadów, którzy znali go jako niegroźnego, nieco ekscentrycznego pomocnika, prawda była ciosem, który zgruchotał ich poczucie bezpieczeństwa. Uświadomili sobie, że potwór nie czaił się gdzieś daleko, w mroku. On mieszkał tuż za płotem, uśmiechał się do nich i oferował pomoc.
Historia Eda Geina to coś więcej niż tylko kronika brutalnych zbrodni. To podróż do serca ciemności, która rodzi się w ciszy i izolacji, karmiona fanatyzmem i samotnością. To opowieść o tym, jak w samym środku pozornie idyllicznej, wiejskiej Ameryki, w umyśle jednego człowieka zaciera się granica między życiem a śmiercią, miłością a obsesją. Jakie siły sprawiły, że cichy, podporządkowany matce chłopiec przeistoczył się w monstrum? Czy zło jest czymś, z czym się rodzimy, czy też jest ono powoli, kawałek po kawałku, rzeźbione przez otoczenie?
ROZDZIAŁ 1: NARODZINY POTWORA – TOKSYCZNE DZIECIŃSTWO
Farma Geinów nie była domem. Była twierdzą wzniesioną przeciwko światu, odizolowanym królestwem rządzonym przez żelazną wolę jednej kobiety – Augusty. W 1914 roku, uciekając przed „grzechem” i „zepsuciem” miasta La Crosse, sprowadziła swoją rodzinę na 195 akrów jałowej ziemi pod Plainfield, by tu, w samotności, stworzyć własną, wypaczoną wersję raju. W rzeczywistości zbudowała laboratorium, w którym przeprowadziła przerażający eksperyment na duszach swoich synów.
Życie w tej twierdzy toczyło się w cieniu jej fanatycznej osobowości. Augusta Wrage-Gein była kobietą ostrej inteligencji i niezłomnego charakteru, cech, które pozwoliły jej z sukcesem prowadzić sklep spożywczy, zanim poświęciła się misji ocalenia rodziny. Codziennym rytuałem na farmie stało się czytanie Biblii. Augusta, z surowością godną kaznodziei, wybierała dla synów fragmenty niemal wyłącznie ze Starego Testamentu. Na porządku dziennym były historie o gniewie Bożym, karze za nieposłuszeństwo i wiecznym potępieniu. Z tych opowieści wyłaniał się spójny obraz świata: wszystko, co na zewnątrz farmy, było siedliskiem grzechu, a największe zagrożenie stanowiły kobiety – wszystkie, z jednym, niewypowiedzianym wyjątkiem.
W tym toksycznym uniwersum jej mąż, George, był ledwie cieniem. Alkoholik, człowiek słabej woli, stanowił dla Augusty żywy dowód na męską ułomność. Gardziła nim otwarcie, a on, złamany i pasywny, usuwał się w cień, nie mając żadnego wpływu na wychowanie synów. Zmarł w 1940 roku na niewydolność serca, przegrawszy ostateczną walkę z butelką, i zniknął z życia rodziny tak cicho, jak w nim istniał.
Po jego śmierci na scenie pozostała tylko trójka aktorów: Augusta i jej dwaj synowie, Henry i Ed. Starszy o pięć lat Henry był jedyną siłą na farmie, która ośmielała się przeciwstawić matce. Widział truciznę w jej naukach i niepokoiła go niezdrowa, niemal symbiotyczna więź, jaką Augusta tkała wokół młodszego, bardziej uległego Eda. Był ostatnim głosem rozsądku w tym zamkniętym świecie, cichym buntownikiem, który próbował chronić brata przed całkowitym pochłonięciem.
Ed, w przeciwieństwie do Henry'ego, był idealnym uczniem w szkole Augusty. Lękliwy, wycofany, łaknął jej aprobaty jak powietrza. Matka, widząc w nim swoje odbicie, otoczyła go szczelnym kokonem kontroli. Każda próba nawiązania przyjaźni w szkole była surowo karana, co skutecznie zdusiło w nim wszelkie umiejętności społeczne. W świecie, gdzie ojciec był synonimem porażki, a jedyną miarodajną siłą była matka – źródło wszelkiej wiedzy, miłości i strachu – cała formująca się psychika Eda została skierowana w jej stronę. Jej słowa stały się jego prawdą, jej lęki – jego lękami.
W maju 1944 roku krucha równowaga tego systemu została zniszczona na zawsze. Podczas pożaru zarośli na terenie farmy Henry zginął w niejasnych okolicznościach. To Ed zgłosił jego zaginięcie, a potem, ku zdziwieniu policji, bezbłędnie zaprowadził ich prosto do ciała brata. Oficjalna przyczyna zgonu – uduszenie dymem. Jednak po latach na jaw wyszły niepokojące szczegóły: ciało Henry'ego miało leżeć w miejscu nietkniętym przez ogień, a na jego głowie znaleziono siniaki. Nigdy jednak nie wszczęto formalnego śledztwa. Wraz ze śmiercią Henry'ego zniknął ostatni bufor chroniący Eda. Został sam na sam z matką.
Niedługo potem Augusta doznała udaru, który przykuł ją do łóżka, czyniąc całkowicie zależną od syna. Role się odwróciły. Ed, dotychczas jej poddany, stał się teraz jej opiekunem, panem jej życia i śmierci. Przez ostatni rok jej życia ich patologiczna więź zacieśniła się do niewyobrażalnego stopnia. Gdy zmarła w grudniu 1945 roku, świat Eda Geina zawalił się. Kobieta, która była dla niego całym życiem – boginią, sędzią i jedynym obiektem miłości – odeszła. Pozostawiła po sobie pustkę, której Ed nie potrafił zapełnić w żaden normalny sposób. W głuchej ciszy opuszczonej farmy, w samotności, której tak pragnęła dla niego matka, zaczął rodzić się potwór. Augusta, próbując ocalić syna przed grzechem, stworzyła idealne warunki dla jego rozkwitu, nieświadoma, że jej największe lęki zmaterializują się w najkoszmarniejszej formie.
ROZDZIAŁ 2: SAMOTNOŚĆ I ESKALACJA FANTAZJI
Gdy 29 grudnia 1945 roku Augusta Gein wydała ostatnie tchnienie, cisza, która zapanowała na farmie, była inna niż wszystkie dotychczasowe. Nie była to już cisza wymuszona przez apodyktyczną matkę, lecz głucha, absolutna pustka, która odbijała się echem w umyśle 39-letniego Eda. Stracił swój jedyny punkt odniesienia, autorytet, który – choć toksyczny – nadawał jego życiu strukturę. Wraz z jej odejściem zerwana została ostatnia nić łącząca go z rzeczywistością. Jego pierwszą reakcją była desperacka próba zatrzymania czasu. Wziął deski i gwoździe, po czym metodycznie zabił wejścia do sypialni matki oraz do salonu, jej ulubionego pokoju. W ten sposób stworzył w sercu rozpadającego się domu nietknięte sanktuarium, mauzoleum zakonserwowane w chwili jej śmierci. Pomieszczenia te miały na zawsze pozostać nieskalane, reprezentując jego wyidealizowany, święty obraz Augusty. W tym samym czasie reszta domu, w której zamieszkał, stała się jego zbezczeszczonym laboratorium – miejscem pogrążonym w brudzie i chaosie, będącym lustrzanym odbiciem postępującego rozkładu jego własnej psychiki.
Przez następne dwanaście lat Ed Gein żył w niemal całkowitej izolacji. Ta samotność nie była jednak bierna. Stała się aktywnym procesem, w którym jego wewnętrzne fantazje, dotąd trzymane w ryzach przez obecność matki, zaczęły rozkwitać bez żadnych ograniczeń. Pozostawiony sam sobie, Gein pogrążył się w lekturze, która stała się paliwem dla jego rodzącej się obsesji. Pochłaniał wszystko, co mogło dostarczyć mu wiedzy na temat ludzkiego ciała: podręczniki anatomii i poradniki taksydermii. Równolegle fascynowały go tanie magazyny sensacyjne, obfitujące w opowieści o kanibalizmie i egzotycznych rytuałach kurczenia głów. Jednak najważniejszym źródłem inspiracji okazały się dla niego doniesienia o zbrodniach nazistowskich. Szczególnie poruszały jego wyobraźnię historie o przedmiotach – abażurach, oprawach książek – rzekomo tworzonych w obozach koncentracyjnych z ludzkiej skóry. Te lektury nie były przypadkową rozrywką. Dostarczały mu technicznego know-how oraz, co ważniejsze, swoistego historycznego precedensu – perwersyjnego dowodu na to, że jego najmroczniejsze fantazje są możliwe do zrealizowania.
Jednak same fantazje, podsycane przez makabryczną lekturę, przestały wystarczać. Teoria musiała znaleźć swoje ujście w praktyce. Około 1947 roku, niespełna dwa lata po śmierci matki, Ed Gein po raz pierwszy przekroczył granicę, wychodząc ze świata myśli do świata czynów. Pod osłoną nocy rozpoczął serię wypraw na lokalne cmentarze. Jego _modus operandi_ był metodyczny i powtarzalny, co zdradzało umysł opanowany przez projekt, a nie chaotyczny impuls. Systematycznie studiował nekrologi w gazetach, wyszukując niedawno zmarłe kobiety w średnim wieku, które swoim wyglądem mogły przypominać mu Augustę. Następnie, krótko po pogrzebie, gdy ziemia na grobie była jeszcze świeża i łatwa do rozkopania, dokonywał profanacji. Zabierał całe ciała lub tylko te ich fragmenty, które były mu potrzebne do makabrycznego rękodzieła. Podczas późniejszych przesłuchań przyznał się do dziewięciu udanych ekshumacji.
Motywacja Geina była równie unikalna, co przerażająca. Jego celem nie była dewiacja o charakterze czysto seksualnym. Choć jego czyny były bez wątpienia nekrofilskie, on sam zaprzeczał odbywaniu stosunków ze zwłokami, podając śledczym prozaiczny powód, że "zbyt brzydko pachniały". Prawdziwym celem jego nocnych wypraw było coś znacznie głębszego: desperacka, psychotyczna próba odtworzenia matki i ponownego zjednoczenia z nią. Wyjaśniał, że chciał stworzyć "kobiecy kostium" ze skóry, który pozwoliłby mu dosłownie "wejść w skórę" Augusty i stać się nią. Była to ostateczna, fizyczna realizacja patologicznej symbiozy, którą przerwała jej śmierć. Nie mogąc jej odzyskać, postanowił ją zrekonstruować, a następnie się z nią utożsamić w najbardziej dosłowny i groteskowy sposób, jaki mógł sobie wyobrazić.
Z biegiem lat nawet ekshumacje przestały mu wystarczać. Przejście od profanacji grobów do morderstwa, choć z perspektywy moralnej stanowiło przepaść, w umyśle Geina miało przerażająco prozaiczny powód. Jak sam przyznał, srogie zimy w Wisconsin uniemożliwiały kopanie w zamarzniętej ziemi. To stwierdzenie jest wstrząsającym dowodem na całkowite zatarcie się w jego psychice granic moralnych i etycznych. Morderstwo stało się dla niego po prostu bardziej wydajną metodą pozyskiwania "materiału".
Pierwszą ofiarą tej eskalacji była 51-letnia Mary Hogan, właścicielka tawerny w pobliskim Pine Grove, którą Gein czasami odwiedzał. 8 grudnia 1954 roku po prostu zniknęła ze swojego lokalu. Gein przyznał później, że zastrzelił ją, a jej ciało przewiózł na sankach na swoją farmę. Jej głowę oraz maskę zdartą z jej twarzy śledczy odnaleźli w jego domu dopiero trzy lata później. Ostatnim aktem tej dwunastoletniej podrózy w głąb szaleństwa było morderstwo Bernice Worden, dokonane 16 listopada 1957 roku. To ono, doprowadziło do jego dekonspiracji i ujawnienia horroru, który krył się za drzwiami samotnej farmy. Obie zamordowane kobiety pasowały do jego psychologicznego wzorca – były w średnim wieku i przypominały mu matkę, co ostatecznie potwierdza, że cała jego mordercza ścieżka była jedynie makabrycznym, pokrętnym sposobem na powrót do jedynej osoby, którą kiedykolwiek kochał i której nienawidził.
ROZDZIAŁ 3: DOM HORRORÓW – CO ZNALEZIONO NA FARMIE GEINAPo makabrycznym odkryciu w szopie, śledczy stanęli przed drzwiami domu Eda Geina, nieprzygotowani na horror, który czekał na nich w środku. To, co zastali, nie było jedynie miejscem zbrodni, lecz fizyczną manifestacją rozpadu ludzkiego umysłu. Pierwszym, co uderzyło funkcjonariuszy, był przytłaczający odór – gęsta, mdląca mieszanina zapachów gnijącej żywności, nieczystości i niewypowiedzianej woni śmierci, która wisiała w powietrzu niczym zasłona. Wnętrze tonęło w brudzie i chaosie. Sterty starych gazet, puszek, zużytych opakowań i wszelkiego rodzaju śmieci piętrzyły się pod sufit, tworząc wąskie, kręte ścieżki, które przypominały labirynt w legowisku szalonego zwierzęcia. Dom, pozbawiony elektryczności i bieżącej wody, był zimny i mroczny, a wątłe snopy światła z latarek śledczych wyłaniały z ciemności kolejne obrazy niewyobrażalnej deprawacji.
Gdy funkcjonariusze przedzierali się przez ten chaos, ich oczom zaczęły ukazywać się poszczególne artefakty, które tworzyły makabryczną kolekcję. To nie były przypadkowe ślady zbrodni, lecz świadomie przetworzone i zaaranżowane przedmioty, które Gein wplótł w swoją codzienność. Inwentaryzacja tych znalezisk brzmi jak katalog z najgorszego koszmaru i stanowi chłodny, rzeczowy dowód na głębię jego szaleństwa.
Wśród przedmiotów codziennego użytku śledczy zidentyfikowali miski wykonane z ludzkich czaszek, którym starannie odcięto wierzchołki. W sypialni Geina całe ludzkie czaszki nabite były na słupki jego łóżka, niczym groteskowe ozdoby. Cztery krzesła w kuchni miały obicia wykonane z ludzkiej skóry. Z tego samego materiału zrobiony był kosz na śmieci oraz abażur jednej z lamp, do którego stworzenia posłużyła skóra z ludzkiej twarzy. Ta przerażająca próba „udomowienia” śmierci sięgała dalej. Śledczy znaleźli legginsy wykonane ze skóry z ludzkich nóg , a także pas ozdobiony ludzkimi sutkami. Wśród osobistych rzeczy Geina znajdowała się para ust nawleczona na sznurek od rolety okiennej , cztery ludzkie nosy przechowywane w puszce oraz pudełko po butach, w którym znajdowało się dziewięć wulw, starannie zachowanych i pomalowanych.
Jednak najbardziej niepokojącymi i kluczowymi dla zrozumienia jego psychiki znaleziskami były te, które miały służyć do symbolicznej transformacji. W szafie wisiały maski wykonane ze skóry zdartej z twarzy co najmniej dziewięciu kobiet. Były starannie spreparowane, z zachowanymi włosami i makijażem, gotowe do nałożenia. Obok nich znajdował się ostateczny produkt jego makabrycznego rzemiosła: kamizelka, a w zasadzie gorset, wykonany z kobiecego torsu, oskórowanego od ramion do talii, z zachowanymi piersiami.
Ta makabryczna kolekcja nie była przypadkowym zbiorem trofeów. Była spójnym, choć patologicznym, projektem psychologicznym, w którym każdy przedmiot miał swoje precyzyjne znaczenie. Analizując symbolikę tych artefaktów, można dostrzec trzy kluczowe motywy, które rządziły umysłem Geina.
Pierwszy dotyczył szczególnej kategoria przedmiotów – tych, które wyglądały na przeznaczone do noszenia. Maski, wykonane ze skóry zdartych z kobiecych twarzy, były starannie spreparowane, z zachowanymi włosami, jakby czekały na aktora w upiornym przedstawieniu. Obok nich znajdował się kompletny strój: gorset z kobiecego torsu oraz legginsy ze skóry nóg. Nie były to jedynie trofea. Ich konstrukcja i przeznaczenie wskazywały na inny, bardziej złożony cel. Stanowiły one narzędzia, ale do czego miały służyć? Jaki potworny rytuał lub psychologiczną potrzebę miały zaspokoić?
Drugim motywem była groteskowa domestykacja. Przekształcanie ludzkich szczątków w przedmioty codziennego użytku, takie jak miski z czaszek czy krzesła obite skórą, jest przerażającym przykładem próby „oswojenia” i znormalizowania zjawiska umierania. Gein nie tylko kolekcjonował śmierć – on próbował z nią żyć na co dzień, wplatając ją w swoją domową przestrzeń w najbardziej użytkowy sposób. Ten proces wskazuje na całkowite załamanie się w jego umyśle fundamentalnych granic: między tym, co żywe, a tym, co martwe; między osobą a przedmiotem; między tym, co święte, a tym, co użytkowe.
Trzecim motywem była fetyszyzacja i fragmentacja. Gromadzenie pojedynczych części ciała, zwłaszcza tych o charakterze seksualnym, wskazuje na głęboką dekonstrukcję kobiecego ciała. Niezdolny do nawiązania jakiejkolwiek relacji z żywą, całą osobą – co było bezpośrednim skutkiem nauk matki – Gein redukował kobiety do fragmentów, które mógł posiadać, katalogować i w pełni kontrolować. Były to obiekty pozbawione tożsamości i woli, które zaspokajały jego patologiczne potrzeby bez ryzyka odrzucenia czy konfrontacji, na które nie był psychicznie gotowy.
Ujawnienie szczegółów tych znalezisk wywołało w Plainfield falę szoku i niedowierzania, która na zawsze zniszczyła poczucie bezpieczeństwa w tej małej społeczności. Ludzie, którzy przez lata znali Eda jako nieszkodliwego, choć ekscentrycznego samotnika, który czasem opiekował się ich dziećmi, musieli zmierzyć się z przerażającą prawdą, że żyli obok potwora. Jego farma szybko stała się celem dla ciekawskich i poszukiwaczy mocnych wrażeń, co media określały mianem „turystyki grozy”. Dla mieszkańców było to nie do zniesienia. W akcie symbolicznego oczyszczenia, 20 marca 1958 roku, na krótko przed planowaną licytacją posiadłości, dom doszczętnie spłonął w pożarze, który niemal na pewno był celowym podpaleniem. Choć sprawców nigdy nie ujęto, ten akt desperacji był próbą wymazania fizycznego śladu zbrodni i odzyskania choćby cienia normalności, którą Ed Gein bezpowrotnie im odebrał.
ROZDZIAŁ 4: DIAGNOZA I PROCES – SZALONY CZY ZŁY?
Gdy żelazne drzwi aresztu zamknęły się za Edem Geinem, śledczy spodziewali się konfrontacji z potworem. Czekali na wybuchy agresji, fanatyczne tyrady lub lodowate milczenie. Zamiast tego, spotkali się z czymś znacznie bardziej niepokojącym: łagodnością. Gein był uosobieniem spokoju. Uległy, cichy i zaskakująco chętny do współpracy, odpowiadał na pytania beznamiętnym, monotonnym głosem. Opisywał swoje nocne wyprawy na cmentarze, proces profanacji grobów i tworzenia makabrycznych artefaktów z taką samą obojętnością, z jaką rolnik mógłby relacjonować codzienne obowiązki na farmie. W jego opowieściach nie było śladu skruchy, poczucia winy czy nawet zrozumienia, że jego czyny mogły być złe. Ta przerażająca normalność w opisie nienormalnych czynów była dla doświadczonych detektywów bardziej wstrząsająca niż jakikolwiek przejaw brutalności. Było jasne, że nie mają do czynienia ze zbrodniarzem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Mieli przed sobą człowieka, którego wewnętrzny kompas moralny, jeśli kiedykolwiek istniał, dawno uległ całkowitemu zniszczeniu.
Kluczem do zrozumienia tego, co działo się w umyśle Geina, stała się diagnoza psychiatryczna. Biegli, którzy go badali, byli jednomyślni. Oficjalna diagnoza brzmiała: schizofrenia paranoidalna. W potocznym rozumieniu schizofrenia często mylona jest z rozdwojeniem jaźni, jednak w przypadku Geina oznaczała ona coś znacznie głębszego – całkowite oderwanie od rzeczywistości. Psychiatrzy argumentowali, że przez lata samotności po odejściu matki, jego umysł zbudował alternatywny, psychotyczny świat, rządzony przez własne, pokręcone prawa. W tym świecie zacieraniu uległy fundamentalne granice: między życiem a śmiercią, fantazją a rzeczywistością, dobrem a złem. Jego obsesja na punkcie Augusty i pragnienie "stania się" nią nie były świadomym wyborem dewianta, lecz centralnym dogmatem jego nowej, chorej religii. W świetle tej diagnozy, sąd stanowy w Wisconsin orzekł w styczniu 1958 roku, że Edward Gein jest niepoczytalny i, co za tym idzie, niezdolny do wzięcia udziału w procesie sądowym. Nie mógł być sądzony, ponieważ nie rozumiał natury stawianych mu zarzutów. Zamiast do więzienia, został wysłany na leczenie do Central State Hospital for the Criminally Insane w Waupun.
Ścieżka prawna w jego przypadku była równie zawiła, co jego psychika. Przez następną dekadę Gein pozostawał pacjentem szpitala psychiatrycznego. Był tam postrzegany jako wzorowy pensjonariusz: cichy, pracowity i nigdy niesprawiający problemów. Jednak w 1968 roku, ku zaskoczeniu opinii publicznej, lekarze uznali, że jego stan na tyle się poprawił, iż jest on "zdolny do stanięcia przed sądem". Nie oznaczało to, że został wyleczony. Oznaczało jedynie, że w opinii biegłych był już w stanie zrozumieć procedury sądowe.
Proces, który rozpoczął się 7 listopada 1968 roku, był w dużej mierze formalnością. Skupiono się wyłącznie na jednym zarzucie – morderstwie Bernice Worden, ponieważ dowody w tej sprawie były niepodważalne. Obrona nie kwestionowała faktu, że Gein dokonał zbrodni. Zamiast tego, skupiła się na udowodnieniu, że w chwili jej popełnienia był niepoczytalny. Po tygodniu rozpraw, sędzia Robert H. Gollmar ogłosił werdykt, który dla laika mógł brzmieć jak prawniczy paradoks: uznał Eda Geina winnym morderstwa, ale w tym samym zdaniu orzekł o jego niewinności z powodu niepoczytalności. Ten wyrok formalnie zamykał sprawę karną, jednocześnie potwierdzając, że Gein nie jest przestępcą, lecz chorym człowiekiem. Skazano go na dożywotni pobyt w zamkniętych instytucjach psychiatrycznych, gdzie miał pozostać aż do końca swoich dni.
Tym samym sprawa Eda Geina postawiła przed amerykańskim systemem prawnym i społeczeństwem fundamentalne pytanie, które do dziś pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi: czy był on szalony, czy zły? Z jednej strony, przytłaczające dowody medyczne wskazują na głęboką chorobę psychiczną. Był człowiekiem zniewolonym przez psychotyczne fantazje, ukształtowanym przez toksyczne wychowanie i niezdolnym do funkcjonowania w ramach społecznych norm. Z tej perspektywy jawi się jako tragiczna ofiara okoliczności i własnego, chorego umysłu.
Z drugiej strony, nie można ignorować metodyczności i precyzji w jego działaniach. Nie był chaotycznym szaleńcem. Jego wyprawy na cmentarze były planowane, a tworzenie makabrycznych "artefaktów" wymagało wiedzy, cierpliwości i pewnego rodzaju rzemieślniczej sprawności. Czy człowiek całkowicie pozbawiony kontaktu z rzeczywistością byłby zdolny do tak skrupulatnego i celowego działania? Ten element planowania sugeruje istnienie pewnego stopnia świadomości i intencji, co zaciera granicę między bezwolnym poddaniem się chorobie a świadomym podążaniem za mrocznymi pragnieniami. Historia Eda Geina pozostawia nas więc w niewygodnej przestrzeni pomiędzy tymi dwiema odpowiedziami, zmuszając do refleksji nad tym, jak cienka i niepewna jest granica, która w ludzkiej psychice oddziela szaleństwo od zła.