- nowość
- W empik go
Skórzany Interes - ebook
Skórzany Interes - ebook
Biznes, emocje i miłosne porachunki – życie Kamila to nieustanny balans między prowizją od sprzedaży skórzanych akcesoriów BDSM, a bałaganem w życiu uczuciowym. Kiedy firmie grozi bankructwo, Kamil musi ruszyć do akcji, i to szybko. Na jego drodze staje zadziorna blondynka, która w biznesie jest równie twarda jak on, ale z zupełnie innym pomysłem na sukces. Czy wybuchowa mieszanka rywalizacji i chemii między nimi zamieni się w porażkę czy coś zupełnie innego? Czy jeden handlowiec z walizką pełną skórzanych gadżetów może wygrać z globalną konkurencją? „Skórzany Interes” to pełna humoru i ironii opowieść o codziennych wyzwaniach w nietypowej branży. Szalone dialogi, szybkie zwroty akcji i miłosne relacje pełne napięcia - bo w biznesie negocjacje bywają bardziej burzliwe niż randki! W świecie Kamila Kasińskiego wszystko może się rozpaść – oprócz skórzanych kajdanek. Między jedną a drugą transakcją pozostaje pytanie: czy Kamil znajdzie miłość, która zwiąże go mocniej niż jakakolwiek lina?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397374027 |
Rozmiar pliku: | 218 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazywam się Kamil Kasiński i jestem przedstawicielem handlowym. Wiem, że to brzmi jak przyznanie się do uzależnienia. Ale mój zawód to prawdziwy nałóg. Mogę o sobie powiedzieć, że jestem profesjonalnym pracoholikiem. Każdy dzień zaczynam tak samo. Wstaję rano, golę się i jeszcze przed śniadaniem prasuję koszulę porządnym żelazkiem z funkcją parową. Nie może być żadnych zagnieceń. Schludny wygląd to mój największy atut wzbudzający zaufanie wśród klientów. Przed wyjściem sprawdzam czy zapakowałem towar jak należy. Klamoty wożę w dużej skórzanej walizce z nieco wyświechtanym uchwytem. Torba swoje już przeszła, dlatego wszelkie zarysowania i niedoskonałości starannie kamufluję czarnym markerem. Działa. Potem wyjeżdżam w teren swoją zdezelowaną skodą i bujam się trochę po mieście obmyślając strategię działania. Koło dziesiątej wkraczam do akcji.
Dzisiejszego ranka postawiłem na starówkę, jako, że mam tam najwięcej klientów a i na prowizję nie mogę narzekać. Szukałem właśnie darmowego miejsca do parkowania na wąskiej bocznej uliczce, kiedy usłyszałem pisk opon. Nowiuteńki Lexus, prawdziwe luksusowe cacko ruszyło ostro z miejsca, mijając mnie dosłownie o centymetry. Za kierownicą bryki siedziała kobieta, szczupła blondynka, z zadziornym kucykiem na czubku głowy. Znałem jedną taką kobietę. Czyżby to była ona...? Niemożliwe. Potrząsnąłem głową aby wyrzucić z siebie te niedorzeczne myśli. Nie odważyłaby się zapuszczać w ten rejon, bo i po co? Ma przecież własną klientelę.
Przeszedłem na drugą stronę i znalazłem się na najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta, historycznym miejskim deptaku. Lubiłem to miejsce, tętniące życiem, handlem, pełne kolorytu i spacerowiczów przystających, żeby pooglądać witryny sklepowe. Do budki z lodami zakręcał długi ogonek klientów, a młody sprzedawca uniesionym głosem przekrzykiwał gwar pytając: „jaki smak?” Wkurzyłem się na jego słowa. Ja tu ciężko pracuję w pocie czoła, jeszcze nie ma południa, a ci już leniuchują i lody sobie wcinają w najlepsze. Przepchałem się przez zgraję łasuchów i zacisnąłem rękę mocniej na skórzanym uchwycie ciężkiej walizki, aż kostki mi pobielały. Zabajone. Jestem niemal pewien, że wybrałaby zabajone. Kobiety takie jak ona z pewnością jedzą lody zabajone. Potrząsnąłem głową kolejny raz. Jakieś babsko nie może mi teraz zaprzątać głowy, trzeba wyzbyć się wszystkiego co zakłóca koncentrację oraz wewnętrzną równowagę, tak bardzo potrzebną w negocjacjach. Na środku deptaku pomiędzy ozdobnymi drzewkami rzucającymi cień na płyty chodnikowe, stała ławeczka bez oparcia. Ustawiłem na niej torbę, rozpoczynając przygotowania. Przez lata doszedłem do perfekcji, podnosząc codzienne rutynowe obowiązki do rangi sztuki. Poprawiłem kołnierzyk mojej świeżusieńkiej koszuli. Pilnie musiałem się skupić. Nie przyjechałem tutaj dla rozrywki, ale żeby zarobić pieniądze. Wziąłem dwa głębsze oddechy i ruszyłem dalej. Zbliżałem się do celu. Dyskretny szyld na jednym z budynków poprowadził mnie po kilku kamiennych schodkach w dół do niewielkiej lecz bardzo gustownie urządzonej sutereny. Po obu stronach wejścia rosły strzeliste tuje a nad drzwiami rozpościerało się zadaszenie z czerwonego tworzywa. Moje wejście oznajmił śpiewny dźwięk dzwoneczka.
Właściciel niewielkiego sex-shopu przywitał mnie serdecznie mocnym uściskiem dłoni. Był jednym z moich stałych klientów. Bardzo dobrych zresztą, żeby nie powiedzieć najlepszym. Pierwszym, z którym ubiłem interes zaraz na początku kariery, kiedy jeszcze startowałem w branży. Jego sklepik usytuowany blisko modnego klubu nocnego na starówce, przyciągał głównie ciekawych wrażeń turystów z zagranicy. Przeważnie kupowali drobne akcesoria na pamiątkę. Takie, które można założyć i iść się zabawić do klubu. Bo trzeba wiedzieć, że deptak nocą zmienia swoje oblicze, otwiera drzwi do podziemnego świata emocjonujących doznań, głośnych knajp, tłocznych barów i luksusowych winiarni, ekstatycznych rozrywek, których w mieście znaleźć można niemało. Ale o tym dalej.
- Wezmę trochę obroży, te ostatnie szybko się rozeszły – właściciel, pan Woźniak, we flanelowej koszuli rozpiętej pod szyją, przesunął ręką po asortymencie jaki mu wystawiłem na stole. - I pieszczochy – dodał.
- Jasne – wprowadziłem na szybko zamówienie do tabletu. - A pieszczochy gładkie czy z ćwiekami? - Wyjąłem z teczki kilka nowości i podałem mu, żeby sobie obejrzał. Te super designerskie bransoletki, ze względu na modę i komfort noszenia, cieszyły się niegasnącą popularnością wśród klubowiczów. Moje były wykonane z najwyższej jakości skóry bydlęcej na miękkim pasku, nigdzie nie znajdziecie lepszych. Pan Woźniak znał się na rzeczy i wiedział o tym doskonale. To już ostatni tacy przedsiębiorcy, którzy cenią dobrą jakość i polską produkcję, a nie jakiś chiński plastikowy szmelc.
- A czy są jeszcze w ofercie skórzane breloczki z wizerunkiem ratusza? Wszystkie wyszły. Przyjezdnym bardzo się podobają. Kupują całe wycieczki. Jak nie schodzi nic innego to zawsze można liczyć, że breloczki kupią.
- Oczywiście. Breloczki to nasz produkt z serii basic – odpowiedziałem, dodając pozycję do zamówienia. Breloczki to pomysł pani Jadwigi, naszej projektantki pracującej nad wykrojami. Po wstępnej obróbce materiału zostawało wiele skórzanych ścinków, ładnych, o ciekawych kształtach. I ona wymyśliła, żeby z tych ścinków robić breloczki z jakimiś ciekawymi motywami, a ludzie będą kupować. Szef zamówił metalowe kółka i tak się zaczęła produkcja, trochę przy okazji, a trochę żeby się porządna skóra nie marnowała. Pani Jadwiga wie jak oszczędzać. Były już breloczki z sercami, imionami i znakami zodiaku, ale najbardziej podobają się te z architekturą miejską, dlatego postawiliśmy na motyw z rauszem i to był strzał w dziesiątkę.
Tymczasem właściciel skończył przeglądać asortyment i powiedział:
- To będzie wszystko. A, i panie Kamilu, rabacik jakiś się znajdzie?
- Jasne, jest pan przecież naszym stałym klientem.
Już miałem wyjść, zadowolony z ubitego interesu i prowizji od sprzedaży, jaka mi się należała, kiedy wzrok mój padł na małe, różowe pudełeczko, leżące na ladzie przy kasie. Zdziwiłem się może nieproporcjonalnie do zajścia, ale właściciel sklepu do tej pory unikał podobnej kolorystyki. Podszedł szybko i wyraźnie zawstydzony schował pudełko.
- To dla żony - odpowiedział zażenowany, jakbym przyłapał go na czymś nieodpowiednim.
- Jasne. Miłego dnia – przytaknąłem, zamykając za sobą drzwi przy akompaniamencie śpiewnego dźwięku dzwonka.
W środku nie dałem niczego po sobie poznać, nie jestem jakimś pierwszakiem, ale gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, z miejsca krew mnie zalała. Czy ma mnie za idiotę? Wcześniej Lexus a teraz różowe bibeloty. To aż nazbyt wyraźny sygnał, że mój dobry klient kręci. Ale co ja mogę zrobić? Zmusić go? Błagać? Wspomniałem piękne czasy, kiedy dopiero co zaczynałem w tym biznesie. Nie było to wcale jakoś dawno temu, ale konkurencja wtedy była mniejsza a stosunki między kontrahentami pewniejsze i bardziej zażyłe. O takich właścicielach małych sex-shopów wiedziałem dosłownie wszystko. Spowiadali mi się z całego życia. Jak się dzieci nazywają, co zjedzą na obiad, że żona ma urodziny. Po tych wszystkich latach owocnej współpracy zdążyłem poznać pana Woźniaka na wylot. Ale teraz wszystko się zmieniło. Kontrahenci są niestali i latają jak pszczoły z kwiatka na kwiatek. Relacje nie wymagają już głębokiego zaangażowania, są łatwe i strasznie powierzchowne, bez nazwijmy to, jakichkolwiek moralnych zobowiązań. Nawet jak ktoś zapewnia, że kupi, to potem nie kupuje, a mi prowizja ucieka. Albo, powiedzmy, dotychczasowy stały klient, który do tej pory brał i nie marudził, nagle zaczyna wymyślać, że za drogo i chce rezygnować. Nie czuje się już zobowiązany do podtrzymywania kontaktu i tak dalej. Pomimo piętrzących się trudności lubię swoją pracę. Nie zarabiam jakichś kokosów, ale wystarcza na rozsądne życie, od czasu do czasu z bonusem. Poza tym, gdzie dzisiaj zarobiłbym więcej? Na słuchawkach w call center? Serdecznie dziękuję, to już wolę swoje przejażdżki i pogaduchy z klientami. Na dodatek lubię ten moment, kiedy ludzie dowiadują się czym właściwie się zajmuję. Siedzimy sobie, zwykła gadka szmatka, i jak to zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, pada pytanie: „ A co tak właściwie porabiasz? A no, jestem cholernie dobrym handlowcem” - odpowiadam najpierw. A wtedy rozmówca docieka: „A czym handlujesz?”. I wówczas, jak gdyby nigdy nic, wyjaśniam dobitnie, że akcesoriami BDSM z najlepszej bydlęcej skóry. I dodaję ironicznie: „Chcesz zobaczyć?”. Spojrzenie rozmówcy i jego mina są po prostu bezcenne. Ludzie najpierw myślą, że sobie z nich żartuję, dopytują czy podobne zajęcie naprawdę istnieje. Potem są w szoku, a na końcu czerwienieją im pruderyjne gęby. Dla takich chwil warto żyć. Dzięki reputacji speca od cielesnych rozkoszy, jaka siłą rzeczy do mnie przylgnęła, mam wzięcie w towarzystwie. Staram się z tego w miarę swoich możliwości korzystać.
Po obiedzie objechałem jeszcze kilka stałych miejscówek i muszę przyznać, że nieźle mi poszło, a wieczorem umówiłem się z kumplem u Komiwojażera.
„Pod Komiwojażerem” to miła knajpka, a przynajmniej była nią kiedyś. Nie żaden śmierdzący, obleśny bar z alkoholikami ani też modny wegański pub pełen hipsterów, którzy zamawiają drinki bezglutenowe. Po prostu porządny lokal gdzie po pracy zbiera się towarzystwo związane z branżą handlową. Czasem można poznać kogoś ciekawego. Jak powiedziałem, kiedyś u Komiwojażera było znacznie lepiej. Teraz chodzę tam wyłącznie z przyzwyczajenia i żeby wyrywać panienki. Pub ma ciekawą historię. Założył go lata temu pewien regionalny kierownik sprzedaży, który dorobił się w branży wódczanej, ale rzucił ją w cholerę, żeby spełnić swoje marzenie i założyć knajpę integrującą społeczność przedstawicieli handlowych. A kiedy się wycofał, to interes przejął jego syn, również były handlowiec. Żeby było zabawniej, to dodam, że jego syn wespół z moją byłą. O tak. Teraz rozumiecie, dlaczego kiedyś było tutaj lepiej. Moja była, co koniecznie trzeba jej przyznać, posiada atuty pierwszorzędnej barmanki. Kuszącym dekoltem i szerokim uśmiechem zachęca do tego, aby rozsiąść się wygodnie i zamawiać do późna w nocy. Ale ja nie dam się więcej nabrać. Dla mnie jest już tylko rudą wiedźmą, dosyć ładną, lecz upadłą mroczną kobietą, która mnie uwiodła, zaczarowała i wykorzystała. Kupiłem jej pierścionek z drogim kamieniem, ba, nawet się oświadczyłem! Nie mogę sobie do dzisiaj wybaczyć, że przed nią uklękłem. Gdy mam gorszy nastrój, potrafię w kółko rozpamiętywać największe poniżenie, jakiego w życiu doznałem.
Mój kumpel jeszcze nie przychodził, więc postanowiłem zabawić się w pojedynkę. Jako, że opchnąłem dziś kilka nowości z oferty, to zdecydowałem sobie nie żałować i zamówiłem drinka interesującej panience przy barze.
- Czym właściwie się zajmujesz? – zapytała dziewczyna.
- Sprzedaję obroże – odparłem.
- Ach, pracujesz w sklepie dla zwierząt? Wspaniale, gdyż uwielbiam pieski! – wyraziła szczery entuzjazm.
- Ja też - odpowiedziałem uprzejmie, wyobrażając sobie przy tym, jak jej blada szyja wyglądałaby w obroży. Dopasowałem nawet na oko odpowiedni rozmiar, w końcu jestem prawdziwym fachowcem i znam się na tej robocie. Następnie zadzwonił mój kumpel Staszek z nowiną, że dzisiaj przyjść nie może, ale na pewno przyjdzie jutro i żebym się nie obraził. Staszek jest poczciwym przyjacielem, lecz za bardzo dba o to, jak postrzegają go inni ludzie. Stara się i stara wypaść jak najlepiej, a cały czas chodzi tak spięty, jakby miał kij za koszulą. Dziewczyna od piesków podziękowała za drinka i powiedziała, że jestem słodki ale musi już iść, gdyż czeka na nią chłopak. Choć wiadomość o jej chłopaku nie należała do najmilszych, nawet nie zareagowałem. No cóż, po kilku miesiącach podrywu w barze przypadkowych lasek, przyzwyczaiłem się do różnych zwariowanych akcji.
Tymczasem Wiedźma polerowała kontuar kuchenną szmatą, ukradkowo zerkając na mnie swoimi fałszywymi oczami.
- Przestań tu przyłazić, to nie ma sensu – powiedziała, nachylając się tak nisko, aż zobaczyłem kolor jej stanika. Złośliwie i z niemałą kokieterią myślała, że mi stanie od tego widoku, ale niedoczekanie. Odepchnęło mnie od razu. Gdybym w tym momencie zobaczył ją nagą, to z ręką na sercu, zwymiotowałbym do miski ze słonymi orzeszkami jak nic. Stałem się absolutnie i ostatecznie obojętny na jej wdzięki, odporny na wszystkie uroki jakie rzucała, żeby mnie do siebie przywiązać, łącznie z seksownymi, połyskującymi na rudo włosami okalającymi jej ładną, lecz jakże wyrachowaną twarz.
- Przychodziłem tu zanim cię poznałem i będę przychodził nadal, czy ci się to podoba, czy nie – odburknąłem znad szklanki piwa. Choć mogłoby się wydawać, że nie powinienem tracić czasu na przeszłość, miałem ukryty powód ciągłego przyłażenia do tego miejsca. Otóż, jakiś czas temu doszło do mnie, jak chwaliła się koleżankom, że zostałem jej stalkerem. Ubzdurała sobie, że przychodzę do Komiwojażera z zazdrości, żeby się na nią pogapić albo, co gorsza, odzyskać. Chciałaby. Tak naprawdę przychodzę, aby ją podręczyć. Niech widzi, co straciła. Kiedy finansowo idzie mi lepiej, wyciągam na bar dwie stówy, że niby dla mnie to jak kichnięcie, i zamawiam najdroższe alkohole. Nie chcę przy tym reszty. Raz wystarałem się w banku o złotą kartę dla vipów. Oczywiście mnie nie stać, ale pomógł kumpel z branży. Kiedy przyszło do płacenia, wyciągnąłem cudeńko z portfela i tylko szepnąłem: „Płacę zbliżeniowo”. Prawie jej oczy z orbit wyszły. Portfel wypchałem badziewnymi kartami lojalnościowymi do sklepów, żeby tylko wyglądał na grubszy. Na moją niedoszłą żonę gruby portfel działa jak narkotyk. Ona jest z tych kobiet, które zwracają uwagę na pieniądze. Czasem coś powie: „Nie szastaj tak kasą” albo podobne bzdety. Wtedy wiem, że bacznie mnie obserwuje i już zauważyła, że jestem dziany tego wieczoru. Flirtuję przy tym sobie w najlepsze z panienkami. I to na jej oczach. Stoi za barem i udaje, że ją to nie rusza, ale ja wiem swoje. Że gapi się jak krowa na malowane wrota, porównuje się z kolejnymi laskami, z którymi sobie rozmawiam. Dlatego zawsze wybieram najładniejsze dziewczyny, żeby wzbudzić w niej wściekłość. O to chodzi. Nie będzie miała chwili spokoju. To moja słodka zemsta za to, co mi zrobiła!
Telefon zadzwonił drugi raz. Tym razem to nie był Staszek.
- Kasiński, jutro z samego rana pojaw się w biurze, pilną sprawę mam do omówienia. – Szef zacharczał i rozłączył się bez dodatkowych uprzejmości. To by było na tyle. Reszta wieczoru upłynęła tak sobie. W drodze do domu wstąpiłem jeszcze do sklepu, aby kupić reklamowane nowe kapsułki do prania moich kurewsko świeżych i wykrochmalonych koszul.Konkurencja
Ranek spędziłem w obłoku pary buchającej z żelazka. Gdy już moją garderobę doprowadziłem do stanu idealnego, pojechałem do centrali firmy, znajdującej się pod miastem, żeby spotkać się z szefem. Na biuro i zakład produkcyjny składał się kompleks budynków stojących na skraju pola. Oprócz tego rozwalająca się stodoła z poprzedniej epoki. Wiele razy miała zostać rozebrana, jest w tak złym stanie, że nie można jej użytkować nawet na magazyn. Stoi tylko ze względów sentymentalnych. Widok przedsiębiorstwa łączącego przestarzałą architekturę agrarną z nowoczesnym marketingiem zawsze robił na mnie duże wrażenie. Szef uwielbiał powtarzać historię sukcesu firmy, jak to pewnego dnia wyhaczył interes życia i przejął bankrutującego producenta siodeł. Podupadające budynki po stadninie koni przekształcił w dobrze prosperujące przedsiębiorstwo do spraw BDSM.
Kiedy tylko wszedłem do biura, również i tym razem nie omieszkał uraczyć mnie solidną dawką historii, prezentującej się na wiszących na ścianach zdjęciach, dyplomach i wycinkach z gazet.
- Kilka lat po transformacji ustrojowej w naszym kraju, branża jeździecka przechodziła kryzys, a siodeł nikt nie chciał kupować. Ludzie przenosili się ze wsi do miejskich biurowców, porzucając nieopłacalne rzemieślnictwo na rzecz wygodnej pracy za biurkiem. Ale wraz z załamaniem się rynku pojawiły się nowe możliwości w zupełnie innym obszarze wyrobów skórzanych, o czym wówczas mało kto miał pojęcie. Trzymałem rękę na pulsie, byłem czujny i dostrzegłem szansę. Nigdy nie miałem oporów, żeby skorzystać z okazji, jaka się przede mną otwarła, wszak pieniądz to pieniądz, a skóra to skóra. Pomyślałem, że raz się żyje i że zamiast uprzęży dla konia, na które i tak nie było zbytu, będę produkować takie dla człowieka. Tylko skrócić musiałem. No i stodołę zostawiliśmy na pamiątkę. – Wspominając dawne czasy, przyglądał się zdjęciu, na którym dumnie pozował, dosiadając konia na tle reliktowej stodoły, w ręku trzymając skórzaną szpicrutę.
Roman był sześćdziesięciolatkiem z obowiązkowym wąsem. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, oprócz całkiem przytomnego umysłu, no i roboczej kamizelki. Dzień w dzień w niej chodził jak w jakimś uniformie. Dobrej jakości, renomowanej marki, taktyczna kamizelka snajpera, pełna zapięć, sprzączek, różnej wielkości kieszonek i schowków na amunicję. Bóg jeden wie, co w niej nosił.
W miarę jak szef mówił, zastanawiałem się, po co w ogóle wezwał mnie do siebie. Nie przerywając jego wywodu, czekałem cierpliwie, aż zechce przejść do sedna sprawy.
- Kasiński – zwrócił się w końcu do mnie. - Wiesz, że bardzo cenię twój profesjonalizm i zaangażowanie w dążeniu do ciągłego rozwoju firmy.
Zaniepokoiłem się. Roman zwykł mnie komplementować zawsze, kiedy chciał powiedzieć potem coś złego. Na przykład, że firmy nie stać na nowy samochód, a zdezelowana skoda pociągnie jeszcze trochę i mogę nią jeździć. Nic, że wygląda jak metalowe wymiociny, charczy i ledwo ciągnie. Albo że nie da mi podwyżki, do czego zdążyłem się już przyzwyczaić. Ale tym razem zaczął jakby z innej beczki.
- Firma nasza znalazła się nad przepaścią – stwierdził uroczyście, wypuszczając powietrze z płuc. Wąs nad jego górną wargą delikatnie się poruszył.
Nie wiem, co to niby miało znaczyć. Nie interesowałem się ani wielką polityką, ani filozoficznymi bzdetami. Jednak na wszelki wypadek odpowiedziałem w pokrzepiających słowach.
- Nie od dzisiaj. Ale jakoś na swoje zawsze wychodzimy.
- Nie tym razem. Tak źle jeszcze nie było. Odbyłem spotkanie z księgową i naszym doradcą finansowym. Powiem prosto z mostu, jesteśmy na najlepszej drodze do bankructwa.
Myślałem z początku, że panikuje lub, jak cwany lis, próbuje mnie ograć na prowizji, premii świątecznej, ubezpieczeniu zdrowotnym, czy tam cokolwiek innym. Ale sam pod skórą przeczuwałem, że coś się święci. I to nie od dzisiaj. Zwiastuny czegoś znacznie większego objawiały mi się w urywkach od co najmniej kilku miesięcy. Szybko zwęszyłem pismo nosem i dodałem od razu.
- Chodzi o tego nowego importera?
Przytaknął, nerwowo szukając czegoś w jednej z tajemnych kieszonek kamizelki.
- Skubany, gra bardzo agresywnie. Nie doceniliśmy ich, a teraz odcinają nas od kolejnych kanałów dystrybucji. Zalewają tym swoim badziewiem. Wypierają z rynku, że tak powiem.
- Może i są szybcy, ale przecież handlują chińskim badziewiem, nie mają szans z naszą rodzimą produkcją.
- Nie byłbym tego taki pewien. Dostarczają tani towar, do tego w olbrzymich ilościach, wszystko też wskazuje, że ludziom podoba się zalew plastikowego szmelcu. A co ja mam powiedzieć moim pracownikom? Do jasnej cholery, jak im w oczy spojrzę, jak nie będzie na wypłaty? Od wielu lat jestem największym pracodawcą w tej okolicy i nagle wszystko bierze w łeb. Znam z imienia każdą z kobiecin, które od dwudziestu lat przychodzą do pracy, klecić pejcze i precyzyjnie skręcać obroże, z prawdziwym poświęceniem wbijać ćwieki, z dbałością o każdy szczegół. Jakby wyszywały najładniejszą robótkę, tak bardzo się starają. Pamiętam jeszcze, jak niektóre do niedawana przychodziły w chustkach na głowie, takich jak się nosiło dawniej na wsi, z motywami dużych czerwonych maków. Są porządnymi kobietami i lojalnymi pracownicami. Dałbym sobie za nie rękę odciąć. Dlatego, choćby nie wiem co, nie możesz ich zawieść. Tym bardziej, że jesteś jedynym handlowcem jakiego zatrudniamy. - Spojrzał na mnie zdruzgotany, po czym wyciągnął z kieszonki kamizelki haftowaną bawełnianą chusteczkę do nosa i przetarł nią czoło.
- Ja? Ale co ja mogę? – odpowiedziałem, rozkładając bezradnie ręce, żeby czasem mu nie przyszło do głowy przelewać na mnie zbyt dużej odpowiedzialności za sprawy firmy. Jestem przecież tylko jednym małym, nic nieznaczącym trybikiem w maszynie świata. Nie mi podejmować decyzje ani zastanawiać się, dokąd to wszystko zmierza. W końcu on jest prezesem, niech więc się ogarnie, zamiast siać panikę.
- Od ciebie zależy, czy kobieciny będą dalej klecić pejcze. Musisz zdobyć nowych klientów i to szybko, najlepiej zacznij od zaraz.
No, teraz to już przesadził. I tak pracuję ponad siły, a ten chce wycisnąć ze mnie jeszcze więcej. Jak z cytryny. I pomyśleć, że jeden z dyplomów zdobiących ścianę jego gabinetu otrzymał za regionalnego pracodawcę roku, a na biurku kurzem obrosła statuetka za działania na rzecz społecznej odpowiedzialności biznesu.
- Szefie, ja wszystko rozumiem, tylko skąd ich wytrzasnę? Sklepy erotyczne nie powstają jak grzyby po deszczu.
- Powiem wprost. Potrzebujemy dziesięciu nowych klientów do końca miesiąca albo wszyscy pójdziemy z torbami.
Szef już o tym wspomniał, ale dodam jeszcze raz, gdybyście przypadkiem zapomnieli. Jestem jedynym handlowcem jego kosmopolitycznego przedsiębiorstwa z wiejskimi tradycjami, a to oznacza, że cała robota spada na mnie. No, bez jaj. Jakim cudem mam mu zdobyć tylu kontrahentów w miesiąc?
- Szefie, tego się po prostu nie da zrobić – palnąłem prosto z mostu. Spokojnie, ale zdecydowanie. Jak uczyli na szkoleniach z marketingu. Co go będę okłamywał. Niech wie, jak jest.
- Musi się dać. Może jest coś, czego jeszcze nie próbowaliśmy. Liczę na ciebie. Bo jak nie, to będę musiał podpalić wszystko, żeby dostać z ubezpieczenia. Cały skórzany interes pójdzie z dymem. A kobieciny pójdą na zasiłki. Tego chcesz?
Prawie się rozpłakał, jak to mówił. Na szczęście trzymał jeszcze chusteczkę blisko czoła. Jakaś część mnie podejrzewała, że odgrywa szopkę i szantażem próbuje mnie zmusić do jeszcze cięższej pracy. Ale żal mi się go zrobiło, jak nie wiem. Ja też, chociaż niegodnie wynagradzany, to zdążyłem zżyć się z ekipą i pracownikami, a większość pań z centrali nie tyle lubiłem, co wręcz kochałem. Dlatego nie chciałem, żeby puszczał swoje życie z dymem, tak ciężko pracował na sukces.
Takim oto sposobem dowiedziałem się, że mam przesrane. Na co dzień jestem optymistą, ale różowe okulary nie przeszkadzają mi w dostrzeganiu realiów. A te były aż nazbyt oczywiste. Z wielkim importerem nikt nie ma szans, firma upadnie, pójdziemy z torbami, a ja mogę już zacząć szukać nowej pracy.
Stara Pudernica
Mijały dni, podczas których spadł mi poziom endorfin, spochmurniałem, przytłoczony nieciekawą wizją przyszłości. W zawodzie handlowca samopoczucie ma ogromny wpływ na klientów. Nie mogłem dopuścić, żeby jakiekolwiek negatywne emocje popsuły mi sprzedaż. Musiałem odnaleźć się jakoś w nowej rzeczywistości pozbawionej złudzeń. Wziąłem się ostro do roboty. Wykrochmaliłem kołnierzyk i mankiety koszuli na sztywno, żeby wyglądać jeszcze porządniej niż zwykle. Taki trik podpatrzony u ludzi żyjących ze sprzedaży. Następnie udałem się w miejsce, które zazwyczaj omijam szerokim łukiem, gdyż, ogólnie rzecz biorąc, unikam właścicielki tego przybytku. Miałem z nią zatarg jeszcze w latach szkoły średniej, czyli dawno temu, i wolałbym nie przypominać jej o sobie. Ale trudno, jak trzeba, to trzeba. Jest przecież spora szansa, że nie będzie mnie pamiętać. Schowam dumę do kieszeni i poświęcę się dla dobra ogółu, a przede wszystkim tych biednych kobiet z koła gospodyń wiejskich, przebranżowionych na produkcję zabawek dla dorosłych.
Stary, obskurny sex-shop w bramie, funkcjonujący od lat dziewięćdziesiątych. Pamiętam go jeszcze z dzieciństwa. W środku trochę taniego towaru, wyblakła dmuchana lala na wystawie, robiąca za manekina. Krzyż nad drzwiami. I bielizna. Pełno bielizny. Nie jakiejś specjalnie perwersyjnej. Bawełniane majtki, biustonosze push-up, duże rozmiary. Niewtajemniczeni mogliby uznać, że zwykła pasmanteria. Właścicielka handlowała wszystkim, co mogło się sprzedać. Od czasu, kiedy ostatni raz zawitałem w odwiedziny, sklep wyraźnie podupadł, i dało się zauważyć, że specjalnie nie inwestowano w rozwój biznesu. Pomyślałem, że pewnie, jak większość sklepów stacjonarnych, tak i ją wykańcza internet. Najwyraźniej odczuła skutki działania wirtualnej sieci, w której można anonimowo kupić to i owo bez niezręczności pod postacią wzroku sprzedawcy śledzącego każdy ruch klienta. Ale nic to, spróbuję.
Postawiłem teczkę na ladzie i grzecznie wyciągnąłem towar. Odegrałem wyuczoną scenkę, zaproponowałem współpracę. Wysłuchała mnie i, tak jak miałem nadzieję, nie rozpoznała. Odpowiedziała tylko z pozoru obojętnie, że nie jest zainteresowana, ale mogę jej zostawić próbki do testowania, to się zastanowi. Że co? Żyłka zaczęła pulsować mi na skroni. Co za chytra baba. Czy ja sprzedaję kosmetyki, żeby próbki rozdawać na lewo i prawo? Jestem poważnym biznesmenem. I wtedy zobaczyłem to znowu. Różowe wypindrzone pudełko. Cholera. Wiedziałem już, co to oznacza. Poczułem na plecach oddech zbliżającego się końca. Z początku nie chciałem tego robić, ale nie miałem innego wyjścia. Pozostało mi tylko się ujawnić i liczyć, że wskóram coś, powołując się na starą znajomość. Powiedziałem:
- Zabrałem pani córkę na studniówkę. Wiem, że to było dwanaście lat temu, ale jest mi pani winna przysługę. - Otworzyła oczy ze zdumienia. Cała była napudrowana.
- Ah, to ty, Kamilku? Twoja twarz wydała mi się znajoma. Jakże wydoroślałeś. - Obejrzała mnie od stóp do głów, jakby porównywała z pozostałymi kandydatami na zięcia. Pokiwała głową i przemówiła znowu.
- Więc tak marnie skończyłeś. Dobrze jednak, że się w porę rozstaliście z moją córcią. Studniówka była dawno, ale dobrze pamiętam ten dzień jak dziś. Pudernica dała mi kasę, żebym się umówił z jej córką, gdyż ta nie miała żadnego partnera na najważniejszą imprezę, wieńczącą szkołę średnią. Zrobiłem to nie dla forsy, ale z litości, bo mi po prostu młodej było żal, że ma taką okropną matkę. Boże, jakim trzeba być człowiekiem, żeby własną córkę sprzedawać? Zatańczyliśmy poloneza, a potem już całkiem dobrowolnie umówiłem się z nią jeszcze raz po maturze. Nie potrafiłem od razu jej rzucić, starałem się być miłym i kulturalnym człowiekiem. Ze dwa razy poszliśmy do cukierni na pączki. I na tym się skończyło.
Z powodzeniem mógłbym teraz użyć szantażu, zagrozić właścicielce, że powiem jej córce prawdę o studniówce, jeżeli nie kupi ode mnie choćby paczki breloczków z ratuszem. Ale uspokoiłem się i pohamowałem. Odpuściłem, gdyż wydawała się szczera i niewzruszona, ale przede wszystkim zmęczona życiem. Moje wyznanie nie wywarłoby na niej najmniejszego wrażenia. Zresztą, niczego bym raczej nie wskórał, a jedynie zszargał sobie niepotrzebnie nerwy.
- Ludzie kupują więcej przez internet. Próbowałam założyć sklep online, jednak jestem na bakier z nowoczesnością, raczej odejdę jak ten dinozaur. Z wibratorów zupełnie musiałam zrezygnować, pewnego dnia przestały się sprzedawać, tak samo jak sztuczne penisy, nawet te z żyłkami jak prawdziwe, co zawsze, ale to zawsze schodziły. Nie opłaca się po prostu. Obecny asortyment przyniosły mi koleżanki z pozamykanych bazarów. Kojarzysz ten niewielki bazar tuż za rogiem? Zamknęli go i ludzie przestali się pojawiać. Wybierają zakupy w modnych centrach handlowych i markowe ciuchy. Rozejrzyj się, handluję taką zbieraniną, że szkoda gadać. Już tylko starsze panie mnie odwiedzają, żeby powspominać. Rok do emerytury mi został, a potem niech się dzieje wola nieba - westchnęła.
- Ale to się opłaca, co? - wskazałem palcem na pudełko. - Co jest w środku? - zapytałem przy okazji, z ciekawości. Podała mi je, żebym sobie obejrzał, ze względu na dawne czasy. Otworzyłem, niemiłosiernie zaintrygowany. Na złotej podszewce leżało kolorowe pawie pióro, pachnący olejek do masażu w ładnej buteleczce, aksamitna czarna przepaska na oczy i dwie silikonowe kulki. Całość wyglądała naprawdę luksusowo.
- Do ćwiczenia wiesz czego – powiedziała, szybkim ruchem zagarniając pudełko.
Miałem mieszane uczucia. Okazało się, że niepotrzebnie tyle lat unikałem tego miejsca. Matka dziewczyny ze studniówki nie była takaż znowu zła. Gdybym wcześniej odważył się przełamać opór wynikający z zażenowania, może nawet jeszcze rok temu ubiłbym z nią niezły interes, jestem nawet pewien, że byśmy się dogadali. Ale już za późno na budowanie relacji. Sprzedała się za dwie kulki „do ćwiczenia wiesz czego” i pawie pióro.
W terenie pracowałem do późnego popołudnia. Zapuściłem się w najdalsze rejony miasta, do najpodlejszych sex-shopów, gdzie diabeł mówi dobranoc. O dziwo, w jednym z nich udało mi się coś sprzedać i miałem nadzieję na długoterminową umowę dostawy skórzanych zabaweczek. Właściciel okazał się super gościem, który chciał odświeżyć asortyment i zadbać o nową klientelę.Drabina bytów
Wieczorem udałem się do Komiwojażera na piwo ze Staszkiem. Tym razem się pojawił. Staszek również był z branży. Typowy marzyciel. Poczochrane włosy, siadał przy barze, podpierał się łokciem i zamawiał piwo. A potem mówił, jak to się kiedyś dorobi milionów, czego to on nie kupi i jakiej laski nie poderwie. Zazwyczaj na opowieściach fantastycznych się kończyło. Bo chociaż był naprawdę porządnym gościem i jestem pewien, że niejedna kobieta miałaby się z nim dobrze, to pozostawał nieśmiałym, wrażliwym romantykiem, którego nikt nigdy nie zauważał ani się z nim nie liczył.
Staszek nie miał złudzeń, że jest na dole drabiny. Wiele razy mówił mi o drabinie bytów przedstawicieli handlowych. Podobno sam wymyślił tę teorię, choć ja uważam, że się zasugerował wyższą filozofią. Ale do rzeczy. Drabina statusu życiowego każdego handlowca jest prosta. Na samym dole znajdują się sprzedawcy ubezpieczeń. Ci mają przechlapane i nikt się z nimi nigdy nie liczy. Nawet mi ich żal. A na samej górze, w śmietance towarzyskiej, pławią się przedstawiciele na usługach wielkich korporacji farmaceutycznych. To szczyt marzeń każdego początkującego handlowca. Ja z zabaweczkami jestem gdzieś pośrodku. A koksy, czyli goście od sprzętu na siłownie i suplementów, niech będzie, że szczebel pode mną. Choć pewnie myślą, że mają przewagę. Natomiast Staszek oferuje różne ubezpieczenia. Majątkowe, komunikacyjne, na życie. Co kto chce, pełen wachlarz usług. Jest więc na najniższym stopniu, należy do kasty marzycieli, liczących, że tylko dzięki szczęściu awansuje na wyższy szczebel. Bo nie łudzi się nawet, że pomoże mu w tym ciężka praca.
Zachodziłem nieraz w głowę, dlaczego we własnoręcznie utworzonej hierarchii bytów ustawił się grzecznie na końcu, i doszedłem do wniosku, że wynika to w znacznej części z jego osobowości. Głęboko zakorzenionego lęku przed światem, braku wiary we własne możliwości czy czegoś tam jeszcze. Gdybym to ja snuł kosmogoniczną teorię, to postawiłbym siebie na samym szczycie drabiny, nie inaczej. A reszta niech się kotłuje pode mną. Uważam, że należy mi się wszystko, co najlepsze. Nie jestem taki skromny i ułożony jak mój przyjaciel. Nie godzę się na byle ochłap.
Zatem Staszek nie ma złudzeń i mówi o sobie, że jest account managerem.
Jak to w piątek wieczór, siedzieliśmy sobie przy barze i sączyliśmy schłodzonego pilsnera, gapiąc się na towarzystwo koksów przy bilardzie. Prężyli muskuły, pochylając się nad zielonym stołem. Wokół nich zbieranina dziewczyn w miniówkach.
- Takim to dobrze - stęknął Staszek. - Kobiety lubią wysportowanych. Pewnie ciągną duże prowizje na hantlach, orbitrekach czy czym tam jeszcze. A ja tylko gówniane dwa i pół procent.
- Za nisko się cenisz, przecież to zwykli akwizytorzy, nie to co my. – Starałem się dodać mu otuchy, ale pogrążył się w żalach.
- Dzisiaj przyszła kobieta ubezpieczyć swoje cycki od ewentualnego pęknięcia. Dwa duże sztuczne balony. Solidna robota. – Ścisnął w powietrzu ręce, jakby macał niewidzialne balony. - Najlepszy chirurg zapewniał ją, że nie pękną, ale ona wolała mieć gwarancję. A ja co z tego mam? Gówniane dwa i pół procenta. Nawet sobie nie popatrzyłem.
Atmosfera zrobiła się ponura. Przyszedłem się rozerwać, a nie wysłuchiwać jego narzekań. Ale dzisiaj bar należał do koksów wymiatających kijkami bilardowymi. Żadna panienka nawet się na nas nie obejrzała.
Zaczynaliśmy właśnie drugą kolejkę pilsnera, kiedy drzwi się otworzyły, i do środka energicznie weszła Ona. Wysoko upięty kucyk jasnych włosów latał jej wokół głowy. Blondi – tak ją nazywałem z czystej złośliwości. Uosobienie wszystkiego, czego nie ceniłem u kobiet. Bez najmniejszej oznaki skrępowania podeszła do baru. Nasze spojrzenia się spotkały. Zmroziło mnie. Staszka zatkało.
- Cześć! – powiedziała, szczerząc przy tym zęby jak najęta. - My się jeszcze nie znamy. Jestem Zuzanna. Dla przyjaciół Zuza. – Ochoczo wyciągnęła dłoń w moją stronę, ale zignorowałem ten gest. Odsunąłem się, żeby nade mną nie stała i nie paplała nad dopiero co nalanym browarem, jeszcze mogła napluć i by się zmarnowało. Naraz Staszka na powrót odetkało. Odezwał się.
- A ja jestem Stanisław, dla przyjaciół Staszek. Miło cię poznać. – Uścisnął jej rękę, oczy mu się zaokrągliły jak u podnieconego szczeniaka.
- Często tu przychodzicie? - zapytała Staszka pomijając moją osobę. Zdążyła się zorientować, że nie jestem wobec niej przychylny. Już chciał jej coś kurtuazyjnego odpowiedzieć, zabawić się w gospodarza wieczoru usługującego damie, ale go uprzedziłem. Nie będzie mi tu z uprzejmościami wyjeżdżał wobec tej niebezpiecznej kobiety.
- A ty często zapuszczasz się w nie swój rewir?
Kiedy zapytała o co mi chodzi, wyjaśniłem jej nieco bardziej szczegółowo.
- Suterena na deptaku. To mój stały, wieloletni klient. Czego tam szukałaś?
- Nie wiedziałam, że są jakieś rewiry. W żadnym porządnym podręczniku sprzedaży nie napisali o zaklepywaniu sobie klientów, ani tym bardziej o rewirach. Może sobie coś ubzdurałeś? - odpyskowała mi i jednocześnie uśmiechnęła do Staszka. Prawie posikał się w spodnie ze szczęścia.
- W podręczniku sprzedaży nie pisali też nic o pawich piórach. Może pomyliłaś pracę handlowca z zoo?
- Biorąc pod uwagę twoje maniery, to doprawdy niewielka różnica.
Potrafiła przywalić ciętą ripostą. Przyjrzała mi się uważnie. Po jej minie zrozumiałem, że mnie ocenia, że patrzy na mnie z góry. I że czuje się lepsza.
- Pawie wykorzystują pióra do miłosnego tańca godowego. Może powinieneś wziąć z nich przykład?
- Niestety, mam przerażające gilgotki. Jak sama widzisz, twoje piórka na mnie nie działają, jeśli możesz je stroszyć gdzie indziej, to byłbym niezmiernie wdzięczny. – Odwróciłem się ponownie plecami, ucinając tę żenującą gadkę.
Blondi udała się na bilard. Koksiarze od razu się ożywili, doskoczyli do niej jak do smacznego kąska i każdy po kolei zaczął nawijać najlepszymi tekstami na podryw. Oczywiście Staszek miał mi za złe, że ją spławiłem. Godzinę się szykował na piątkowe wyjście, a ja mu wszystko zepsułem. Nie omieszkał mnie o tym poinformować w niewybrednych słowach.
- Ale jesteś chamem, żeby ją tak obrazić. Przesadziłeś, i straciłem okazję na bliższe zapoznanie się z taką piękną kobietą. Przez ciebie uciekła do koksów.
- Kobiety nie są takie, jak myślisz. A już na pewno Blondi jest szczególnie niebezpieczna – odburknąłem rozdrażniony. - Daj sobie z nimi spokój i lepiej dopij browara.
- Może i tobie nie wyszło z kobietami, ale dlaczego ja mam zostać starym kawalerem? Weź, nie odstraszaj mi więcej ładnych gołąbeczek.
To właśnie cały Staszek. Dla niego to gołąbeczki, eteryczne istoty, które zmienią jego ciężkie, szare życie w kolorową bajkę. Przychodzi do Komiwojażera, żeby ustrzelić wybraneczkę, a nie ma pojęcia o meandrach życia.
Rozstaliśmy się w nienajlepszych humorach. Nawet mu nie proponowałem wspólnej wyprawy. Zresztą i tak ich nie lubił. Po ostatniej trząsł się jak galareta i zażegnywał, że już więcej ze mną nie pójdzie. Bo moje hobby nie jest dla wszystkich, większość śmiałków odpada od razu na starcie. Trzeba mieć odpowiednie predyspozycje. Kim byłby człowiek, gdyby nie posiadał ciekawych zainteresowań? Opowiadałem już o Urbexie? Właśnie tym zajmuję się w wolnym czasie. Nie próżnuję, nie leżę do góry brzuchem użalając się nad sobą, nie tracę czasu na seriale na Netflixie. Biorę plecak, latarkę, linę, mały zestaw survivalowy, nawigację, jakąś tam kamerkę i korzystam z życia. Teraz też planowałem się zabawić. To najlepszy sposób, żeby zresetować mózg i obronić się przed płytką papką, jaką serwuje telewizja.Targi
Tak więc nadszedł ten dzień. Zarezerwowałem sobie piątunio, bo mi i tak nie chciał szef wypłacić za nadgodziny. Co będę za darmo robił. Odebrałem wolne i już pakowałem plecak. Wszystko poszłoby jak z płatka, gdyby nie telefon.
- Kasiński, do centrali migiem – zabrzęczał szef i jak zwykle się rozłączył, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć.
Dotarcie do biura pod miastem zajęło mi godzinę z powodu ogromnych korków. Kiedy w końcu zjawiłem się, szef był właśnie w towarzystwie pewnej młodej panny i razem z nią pakował rzeczy do kartonów.
- Zabierzecie to na targi – zakomunikował krótko i wyjaśnił, że pannica ma na imię Basia i jest siostrzenicą jednej z pracownic, tych, co klecą skórzane pejcze. Ma być moją asystentką i pomagać na stoisku. Na targach bawiłem już nie raz, ale wyjątkowo w tym roku temat wyleciał mi z głowy. No więc, jak się można domyślać, nici z eksploracji. Wypad będzie musiał poczekać, ja zaś na szybko przygotowałem produkty na targową ekspozycję. Nie miałem z tym problemu, praca pod presją czasu i na ostatnią chwilę to codzienne życie przedstawiciela handlowego. Nawet kiedyś dowiedziałem się na jednym z marnych szkoleń, na które czasem mnie wysyłają, że handlowcy mają wyższy próg odporności na stres, coś jak supermoc. Jest to całkowitą i niezaprzeczalną prawdą.