Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Skowyt nocy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skowyt nocy - ebook

Inspektor Andrzej Krzycki leży w szpitalu. Ledwie uszedł z życiem po zatruciu cyjanowodorem. Nie mówi i nie chodzi. W zasięgu wzroku nie ma nikogo, komu mógłby zaufać. Jego przyjaciel został porwany przez bossa pomorskiej mafii, szalonego miłośnika rekonstrukcji historycznych, a zdradzona żona wróciła do Krakowa. Miejscowa policja ma za dużo własnych problemów, by go wspierać lub choćby zorganizować sensowną akcję poszukiwawczą. Sytuacja Krzyckiego nie wygląda najlepiej, a właściwie – w ogóle nie rokuje. To powinien być koniec jego działań na Pomorzu.

Właśnie w tym miejscu jednak zaczyna się pasjonująca historia. Krzycki ucieka. Brnie przez pomorską ciemność tropem zaginionego przyjaciela, czując na karku oddech prześladowców. Towarzyszy mu jedyna wierna partnerka – suka Lala. Inspektor ściga i jest ścigany. Piekielną drogę oświetlają pulsujące czerwone światła turbin wiatrowych, a za muzyczne tło robi przeraźliwy psi skowyt. W takiej scenerii może się wydarzyć w zasadzie wszystko.

W drugim tomie trylogii pomorskiej Krzysztof Zajas znowu podnosi poprzeczkę. Brawurowe działania bohaterów i skomplikowane relacje między nimi rozkręcają akcję aż do szalonego finału, w którym każdy na swój sposób dąży do wyrównania rachunków. Te jednak mają to do siebie, że nigdy nie wychodzą na zero.

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66335-66-0
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Zabij mnie szybko

Woda jeziora była matowa i zielona. Unosiły się w niej drobinki, jakie można zobaczyć na dnie długo nieczyszczonego akwarium. Miał kiedyś akwarium, gdy mieszkał jeszcze z rodzicami w Nowej Hucie – kochanej, małej i brzydkiej krainie, odległej teraz o całe lata świetlne. Z jego piersi wyrwał się krótki jęk, a ciało opadło i zawisło na przykutych do ściany ramionach. Niewiele sił mu zostało, zaledwie tyle, by nie zemdleć. Ręce ścierpły, więc spróbował zmienić pozycję. Daremnie.

Kała jest szaleńcem. Zamknął go w podziemnym bunkrze, ciężką sztabą zaryglował żelazne drzwi i jakby tego było mało, jeszcze przypiął kajdankami do ściany. Kompletny wariat. Takiego najtrudniej rozgryźć. Co dla Lucka oznaczało dodatkowe pogorszenie i tak już beznadziejnej sytuacji. Beznadziejnej? Bałyś, bądź ze sobą szczery – nie żyjesz.

Jedyny podłużny iluminator bunkra wychodził na zbiornik wodny. W jego mętnym oku zamigotał właśnie srebrny błysk. Zwinna rybka pacnęła pyszczkiem w szybę, zakręciła się w kółko i zniknęła. Zobaczyła trupa i uciekła, pomyślał ponuro Lucek. Na jej miejscu zrobiłby to samo. Musiał wyglądać okropnie z rozkrzyżowanymi rękami, obwisłą głową, pokrytą plamami zakrzepłej krwi i nagim, posiniaczonym torsem, na którym Kała znaczył kolejne stacje swej zemsty.

Skąd się tu wziął? Jakie złośliwe i nieprzejednane w okrucieństwie licho przywiodło go aż tutaj, do wilgotnych podziemi obcego Pomorza, gdzie umrze tak absurdalnie i niepotrzebnie, jak tylko można sobie wyobrazić? I właściwie za co? Za nieswoje grzechy sprzed lat, już dawno zapomniane przez sprawcę i ofiarę? Tylko ześwirowany Stryjaszek Samo Zło wciąż pamięta i bierze spóźniony, ale za to całkowicie paranoidalny odwet. Gdzie sens, gdzie logika?

Przypomniał sobie swoje wyczyny sprzed trzech tygodni i jego zdecydowane przekonanie trafił szlag. Nie, Bałyś, nie ma ludzi niewinnych i bezgrzesznych, są tylko tacy, którzy swoich grzechów nie widzą.

Za oknem, dostojnie rozkołysany, przepłynął długaśny patyk, powoli kręcąc się wokół własnej osi jak rożen do pieczenia barana. Bałyś, sam jesteś baranim rożnem. Ki diabeł cię podkusił, żeby w pojedynkę rzucać się z gołymi pięściami na uzbrojoną po zęby słupską mafię ze stojącym na czele maniakiem historycznych rekonstrukcji, organizowanych w scenerii poniemieckich bunkrów? Równie dobrze mogłeś podnieść klapę w ogródku i na prostych nogach wskoczyć do szamba. Tak byłoby nawet lepiej. Szybciej. I metafora bardziej plastyczna. Podobno w szambie najpierw traci się przytomność z braku tlenu, a dopiero później się tonie. To nie tak źle. Tak źle i tak niedobrze... Niedobrze mi... Dobrze mi tak... Tak mi źle...

Na chwilę odjechał. Nagle, ni stąd, ni zowąd, poczuł zapach włosów Dominiki, jej ulubionego szamponu o niemożliwej do zapamiętania francuskiej nazwie, brzoskwiniowej skóry na karku, płynu do zmiękczania tkanin, w którym uprała rozpiętą bluzkę... Przełknął ślinę. Nie, żadne szambo. Ratuj się. Trzy razy wciągnął głęboko powietrze, licząc na ulgę, która nie nadeszła. Zapach nasilał się, coraz bardziej chemiczny i nieprzyjemny, aż do szczypania w nosie. Bałyś kichnął i wtedy odzyskał wzrok. Dominika tu była. Na jego kichnięcie odwróciła się, ukazując wykrzywioną z wściekłości twarz. Spróbował się zasłonić, ale nie miał jak, i poczuł piekący ból policzka. Uderzyła ponownie, i jeszcze raz. Chciał na nią spojrzeć, jednak nie mógł. Jego oczy były jakby zaklejone. Nie, nie odzyskał wzroku, to tylko drobna modyfikacja nieprzytomności.

Plask! Czwarty raz.

– Hej, żołnierzu! Pobudka!

Uniósł żelazne pokrywy powiek i przeszył go bolesny dreszcz. Jednak nie Dominika, tylko szambo. A ściślej rzecz biorąc, Kała z szamba. Czy ten facet zdawał sobie sprawę z brutalnej szczerości swego nazwiska?

– Nie śpij, bo przegapisz wyzwolenie!

Nie wiadomo, czy Artura Kałę bardziej ucieszył dowcipny bon mot czy widok zwisającego ze ściany podkomisarza Lucjana Bałysia, dość powiedzieć, że zaniósł się sytym, szczerym śmiechem i pomieszczenie wypełnił astmatyczny charkot. Lucek znowu zamknął oczy.

– Nie bądź dzieckiem – powiedział Kała, gdy minęło mu rozbawienie wracającego z zaświatów suchotnika. – Nie znikniesz dlatego, że zamkniesz oczy, nie ma tak dobrze. Chcę, żebyś – przybliżył twarz do twarzy Lucka – to widział.

– Co?

– Jego śmierć – odparł Kała.

Lucek skrzywił się od nieświeżego oddechu swojego oprawcy. Szambo.

Nie pomyślał o tym. W ogóle miał trudności z myśleniem. Niełatwo nie mieć trudności z myśleniem, gdy ma się trudności z oddychaniem i krążeniem. Nieważne. Pojął, że Kała nie chce go zabić, przynajmniej nie od razu, tylko trzyma na przynętę dla Krzyckiego. Lucek już raz odgrywał tę rolę, niedawno, w ciasnym pomieszczeniu innego bunkra, tuż nad morzem. Wiedział to, bo podczas wysiadania z samochodu Kały szybko zaczerpnął świeżego morskiego powietrza. Kiedy to było? Na podstawie ciemnienia i jaśnienia wody za iluminatorem liczył mijające dni i wychodziło mu, że dwa tygodnie temu. Dwanaście dni tutaj plus dwa na przejazd i postój w opuszczonej szopie pośrodku wielkiego pola. Niestety, nie znał tych terenów i nie miał pojęcia, co to za miejsce. Gdyby posłuchał Dominiki, która radziła mu poczytać trochę o historii Pomorza... Kała zastawił wtedy skomplikowaną pułapkę na Krzyckiego, ale plan się nie powiódł, dlatego przetransportował swoją przynętę do kolejnej poniemieckiej dziury i przyrządził zgodnie z najlepszymi wzorami mrocznej sensacji, inspirowanej tematyką biblijną. Te rozkrzyżowane ramiona na ścianie...

W przeciwieństwie do Kały wcale nie był taki pewien, że Andrzej Krzycki natychmiast przybędzie na pomoc. Nie zdziwiłby się, gdyby nie przybył w ogóle. Ich ostatnia rozmowa przebiegła, delikatnie rzecz ujmując, według nie najsympatyczniejszych parametrów, i to głównie z powodu Lucka. Wściekł się na Andrzeja za... za... No właśnie. Nie umiał nawet rozstrzygnąć, czy wściekł się za coś czy za nic. Obie wersje brzmiały równie wiarygodnie. Gdyby miał więcej czasu i sprawdził jeszcze...

Znów policzek. Kała chciał być słuchany.

– Słuchaj, Lucek... Mogę tak do ciebie mówić? Lucek?

– Nie.

– Słuchaj, Lucek, w łowieniu na żywca, jak sama nazwa wskazuje, przynęta musi być żywa. A ty wyglądasz naprawdę okropnie! – powiedział tonem kogoś, kto nie ma pojęcia, dlaczego Bałyś wygląda okropnie. – Postanowiłem nieco ulżyć twoim cierpieniom i pozwolić ci w nocy spać na leżąco. Co ty na to? Wspaniale, prawda?

Dotychczas Bałyś spał na wisząco, opierając się plecami o ścianę.

– Peesgie... – wymamrotał półgłosem.

Kała teatralnie nadstawił ucha.

– Co to znaczy, żołnierzyku?

– Pierdol się, gliniarzu. Ulubione powiedzon...

Plask! I jeszcze raz.

– Wiesz, Lucuś, masz taką gładką twarzyczkę. Aż przyjemnie w nią walić. Jakbym macał cycuszki dziewicy. Ty pedzio jesteś, co nie?

Pokój wypełnił rechot. Kała trafił w czuły punkt Bałysia, który bardziej niż od fizycznych udręk cierpiał z powodu delikatnego, nieledwie dziewczęcego wyglądu. Natura obdarzyła go szczupłą budową ciała i pogodnym usposobieniem, uzupełniając obraz wydatnymi ustami i blond fryzurą z malowniczym loczkiem na czole, więc większość krótkiego życia Lucka zeszła mu na udowadnianiu, że nie jest tym, na kogo wygląda. Czyli zniewieściałym chuchrem. Począwszy od maniakalnie uprawianych sztuk walki, przez ukończoną szkołę policyjną, po brawurowe i przekraczające wszelkie granice poczucie humoru – podkomisarz Lucjan Bałyś zwalczał panieński image na wszelkie sposoby. Ostatnio posunął się nawet do ogolenia głowy, porosłej teraz trzytygodniową szczecinką. Posunął się także do zdrady... Jak wnioskował ze swego aktualnego położenia, los postanowił nie zwlekać z wymierzeniem adekwatnej i natychmiastowej kary. To twoje brzemię, Bałyś, i masz je dźwigać, a nie robić sobie jaja...

– Wiem, bolesne – ciągnął Kała, gadając w zasadzie do siebie. – Przyjaźń jest taka piękna i głupio przez nią umierać. Nikt nie wie tego lepiej ode mnie. Bo widzisz, Bałyś, ja z powodu tamtej historii dawno już umarłem, tak dawno, że nawet nie pamiętam, czy w ogóle żyłem. I pewnie zapomniałbym o niej, dokładnie tak samo, jak o niej zapomniał Andrzej Krzycki, któremu wydawało się, że wystarczy uciec na drugi koniec Polski i nie pokazywać mi się więcej na oczy, a będzie po sprawie. Zapomniałbym, gdyby nie śmierć Lidki. Wiesz, jak jest z prawdziwą miłością do kobiety, żołnierzyku? Nie wiesz, bo jesteś pedzio. Taka miłość to najważniejsza sprawa na świecie, jedyna naprawdę ważna, i jeśli ktoś na nią napluje, nic już potem nie jest takie samo. Z nas trzech... – zakreślił w powietrzu wymowny trójkąt – ja jeden przeżyłem coś takiego, dlatego wiem, co robię. A ty, karateko od siedmiu boleści, wiesz? Wiesz?

Przykuty do ściany i wyczerpany dwutygodniową poniewierką Bałyś nie mógł zrobić tego, o czym marzył: kopnąć z półobrotu w tę rozgadaną i cuchnącą gębę. Teraz jednak Kała zbliżył się na odległość ciosu głową i Lucek już naprężył kark... Ale zrezygnował. W psychotycznej mowie jego oprawcy tkwiło ziarno prawdy. Jeśli prawdą była choć połowa powtarzanych przy każdych odwiedzinach historii, Andrzej Krzycki przed laty naprawdę go skrzywdził. I to w formie na tyle podłej, że Kała miał prawo się mścić. W jakimś sensie nawet miał prawo mścić się też na nim – jedynym przyjacielu Krzyckiego. Tu jednak pojawiało się diaboliczne dla obolałej głowy Lucka pytanie o wartość tej przyjaźni. Czy mógł być jej pewien? Czy znał Andrzeja tak dobrze, jak mu się wydawało? Wolał nie roztrząsać teraz wszystkich możliwych scenariuszy, wystarczyło, że sprowadzały się one do jednego zasadniczego pytania: przyjdzie czy nie?

– Zastanawiasz się, czy przyjdzie, co? – spytał nagle Kała. Lucka zdumiała jego przenikliwość. – Bądź spokojny, przyjdzie. A gdyby przypadkiem nie przyszedł...

Człowiek o nieświeżym oddechu zawiesił głos, zostawiając skutemu Bałysiowi miejsce na łatwy domysł. Ten jednak od dywagacji wolał rzeczywistość, która potrafi czasem przyjąć najbardziej nieoczekiwane formy. W tej chwili na przykład przedzierzgnęła się w poezję metaforyczną i niejako w imieniu Lucka snuła domysły i aluzje. Artur Kała mówił, podkomisarz Bałyś nie słuchał, a za okrągłym okienkiem iluminatora jak w teatrze przepływały coraz większe przedmioty. Z tamtego, normalnego świata dochodziły głuche pomruki. Po jednym z nich, szczególnie potężnym, woda wyraźnie zmętniała. Burza. Piorun uderzył w zbiornik wodny. Poruszył osad denny i wzniecił drugą burzę, podwodną. Widoczność za szybą zmalała do kilkudziesięciu centymetrów.

I właśnie w tej zmętniałej wodzie rozpoczął się spektakl. Najpierw za iluminatorem przepłynął kawałek kości miednicowej, niewątpliwie ludzkiej. Ledwie zniknął za półkolem nitów po lewej, z prawej wyłonił się następny. Tym razem był to cały piszczel, który na środku okienka zakręcił się wokół własnej osi, po czym z wdziękiem stuknął o szybę. Kiedy Lucek mrugał opuchniętymi powiekami, by wyostrzyć wzrok i rozwiać okropną marę, piszczel odpłynął na lewo, a z przeciwległej strony pojawił się kolejny. Ten dla odmiany wirował pionowo jak... jak... jak skrzydła wiatraka. Kała wciąż gadał, stojąc twarzą do niego i tyłem do okna, nie mógł więc widzieć tego niesamowitego przedstawienia. Lucek z zafascynowaniem patrzył. Drugi piszczel zniknął i woda nieco się uspokoiła. Czyżby? Już koniec? A co z najważniejszym?

Przypłynęła. Brązowa i owiana mgiełką mułu, z którego wytoczyła się po uderzeniu pioruna. Obracała się powoli, z dostojeństwem zaprawdę godnym majestatu śmierci, jakby nieboszczyk chciał sobie dokładnie obejrzeć nowe otoczenie, w jakie pchnęła go podwodna burza. Z czarnych oczodołów sączyły się smugi burej zawiesiny, malując na wyszczerzonej twarzy wyraz upiornej rozkoszy. Luckiem wstrząsnął dreszcz. Gładki czerep czaszki machinalnie zrymował z własną łysiną i zrobiło mu się niedobrze. Mimo to patrzył w iluminator jak zahipnotyzowany.

– Co się tak trzęsiesz? Będziesz tu teraz srał ze strachu?

Czaszka odbiła się od szyby i wywracając oczodołami, łypnęła na niego z uśmiechem – szyderczym? Ale dlaczego? Dlatego, że ona już wie. Przyjdzie? Nie przyjdzie? Przełknął ślinę. Kała wreszcie się zorientował, że coś dzieje się za jego plecami. Dokładnie w momencie, kiedy się odwracał, czaszka, energicznie pchnięta od tyłu nowym prądem, pochyliła się w dół, a potem uniosła w górę. Skinęła?

Kała musiał podobnie odczytać komunikat z zaświatów, ponieważ się zdenerwował.

– Co się tak gapisz? Stary cmentarz niemiecki. Tu wszędzie pełno kości.

Bezskutecznie usiłował zagadać to, co i do niego właśnie dotarło. Podszedł do okna i uderzył pięścią w szybę, a czaszka skinęła ponownie, po czym szczerząc brązowe zęby, wypuściła kłąb mułu wprost w pobladłe oblicze Kały.

Ten krzyknął.

– Co to, kurwa, ma być?!

Odwrócił się i jego wściekły wzrok zawisł na pewnej siebie, niewzruszonej i niewątpliwie żywej twarzy Lucka Bałysia.

– Zabij mnie szybko – powiedział więzień. – Żebyś zdążył.

Trwał nieruchomo, dopóki czaszka nie odpłynęła w ciemną podwodną czeluść.

Plask!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: